Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Truman Capote - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 grudnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Truman Capote - ebook

Truman Capote (1924-1984) autor Śniadania u Tiffaniego i Z zimną krwią, bohater filmów Capote i Bez skrupułów, był postacią niezwykle barwną, człowiekiem o piekielnej inteligencji i słabej woli. Jako pisarz dążył do największego ideału, ale jako człowiek zmierzał do destrukcji. Jego życie to nie tylko twórcze skupienie, ale także intensywne przyjaźnie, homoseksualne miłości, podróże, przyjęcia, skandale, procesy sądowe oraz nałogi.

Gerald Clarke zaczął pisać tą książkę jeszcze za życia Capotego. Odbył z nim dziesiątki rozmów, przeprowadził kilkaset wywiadów z niemal wszystkimi ludźmi, którzy go znali. "Clarke wie o mnie więcej niż ja sam" - twierdził bohater biografii. Zawiera ona ogromną wiedzę o życiu i osobowości pisarza. Znajdujemy w niej wiele informacji z pierwszej ręki, fragmenty listów i rozmów, wspomnienia, anegdoty i plotki, czasem bardzo pikantne, relacje przyjaciół i wrogów a także świetnie odtworzony obraz Ameryki tamtych czasów.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64822-79-7
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

W tamtych czasach mieszkańcy Południa poruszali się znacznie wolniej niż dziś. Arch pod tym względem wyraźnie różnił się od swoich ziomków. Mógł uchodzić za Jankesa. Kiedy pewnego kwietniowego popołudnia szedł ulicą i zwalniał jedynie po to, by uchylić kapelusza znajomym damom, wydawało się, że chodzi, mówi i myśli szybciej niż pozostali mieszkańcy Troy, a może nawet całej Alabamy. Jednak Arch był tylko młodym człowiekiem zaaferowanym swoimi sprawami, a tego dnia, kiedy spotkał Lillie Mae, kolejny raz szukał możliwości zrobienia dobrego interesu, który wreszcie otworzyłby przed nim drogę do fortuny.

Minęli się na East Three Notch Street, przed wejściem do Folmar Building. Arch, który był przekonany, że zna wszystkie atrakcyjne dziewczęta w mieście, ze zdumieniem zatrzymał się na widok młodej kobiety, najładniejszej, jaką zdarzyło mu się widzieć. Była niewysoka, miała nie więcej niż sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ciemne blond włosy i oczy koloru dobrego burbona. „Po prostu ścięło mnie z nóg”¹ – wspominał później. Bez wahania odwrócił się i poszedł za nieznajomą. Kiedy weszła do apteki McLeoda, w napięciu czekał na zewnątrz. Koniecznie chciał nawiązać rozmowę, ale chyba pierwszy raz w życiu nie był pewien ani tego, co powiedzieć, ani w jaki sposób, i wciąż gorączkowo o tym myślał. Tymczasem Lillie Mae wyszła z apteki i sama rozwiązała problem.

– Cześć, jak się masz, Archu Personsie – powiedziała. – Co tam słychać u Billa McCorveya? – Bill, stary przyjaciel Archa, pochodził z Monroeville, niewielkiego rolniczego miasteczka na zachodzie stanu. Lillie Mae, która właśnie stamtąd przyjechała do Troy, posłużyła się jego nazwiskiem, żeby dać do zrozumienia Archowi, że go zna, nawet jeśli on nie ma zielonego pojęcia, jak ona się nazywa.

– A, znam cię, skarbie – skłamał. – Tylko zapomniałem, jak masz na imię.

– Jestem Lillie Mae Faulk – odparła.

Teraz już Arch bez trudu znalazł właściwe słowa. Odprowadził ją do akademika – niedawno zaczęła naukę w college’u nauczycielskim przy Normal Avenue – po czym jeszcze raz zjawił się po kolacji, żeby porozmawiać z nią w salonie. Treść ich rozmowy dawno przepadła w ludzkiej niepamięci, jednak Arch, który ze swoimi grubymi szkłami okularów i rzednącymi blond włosami raczej nie mógł uchodzić za ideał męskiej urody, najwyraźniej ją oczarował, tak jak niemal każdego, kogo spotkał na swej drodze, ponieważ kiedy następnego dnia wyjeżdżał do Kolorado na jedną ze swoich licznych wypraw w poszukiwaniu możliwości zrobienia dobrego interesu, obiecała, że do niego napisze.

Dotrzymała słowa. Pisali do siebie niemal codziennie. Pod koniec lata Arch, nie natrafiwszy na swoją złotą żyłę, wrócił do Alabamy i pojechał prosto do Monroeville na spotkanie z Lillie Mae. Ich listy nie były stratą czasu, bo 23 sierpnia 1923 roku, po odebraniu stosownego pozwolenia od sędziego Fountaine’a, wzięli ślub. Arch za niecałe dwa tygodnie miał skończyć dwadzieścia sześć lat, Lillie Mae miała lat siedemnaście.

Jej owdowiała matka zmarła cztery lata wcześniej². Piątce dzieci zostawiła nieduży majątek. Czworo z nich zamieszkało u rodzeństwa Faulków – kuzynów ze strony ojca – niezamężnych sióstr Callie, Jennie i Sook oraz ich brata, Buda, starego kawalera. Właśnie w ich domu przy Alabama Avenue odbyła się uroczystość weselna. W holu frontowym ustawiono olbrzymie paprocie, sąsiadka, pani Lee, grała na pianinie, a słowa przysięgi małżeńskiej odczytał pastor z Kościoła baptystów. Tego dnia panowała typowa dla tego miesiąca parna i gorąca, prawdziwie tropikalna aura. Mężczyźni co chwila poprawiali kołnierzyki, a kobiety wierciły się w ciężkich gorsetach. Po ceremonii wszyscy stłoczyli się w jadalni, żeby jeszcze przed spróbowaniem weselnego tortu ochłodzić się lemoniadą. W stosownym momencie pan Wiggins, miejscowy człowiek do wszystkiego, zawiózł szczęśliwą młodą parę do Atmore, położonej w odległości sześćdziesięciu pięciu kilometrów najbliższej stacji kolejowej na linii Nashville–Louisville, skąd pełni nadziei i uszczęśliwieni wyruszyli w podróż poślubną na wybrzeże Zatoki Meksykańskiej.

Lillie Mae nie musiała długo czekać na pierwsze rozczarowanie – przyszło niemal od razu po wyjściu z pociągu. Arch, któremu jak zwykle brakowało gotówki, nie zwracał uwagi na wspaniałe, białe hotele ulokowane nad brzegiem zatoki, tylko zawiózł ją do pensjonatu nieopodal Gulfport, w stanie Missisipi. Jego właściciel, stary znajomy, z którym robił interesy, zaproponował mu zniżkę. Spędzili tam mniej więcej tydzień. Potem pojechali do Nowego Orleanu, gdzie już po kilku dniach Lillie przeżyła kolejny, jeszcze większy cios. Archowi skończyły się pieniądze i miesiąc miodowy nagle dobiegł końca.

Arch postanowił zostać w mieście, żeby zdobyć trochę gotówki, więc odprowadził Lillie Mae na pociąg i wysłał do Monroeville. Wcześniej zadzwonił do opiekującej się nią kuzynki Jennie Faulk i poprosił, by odebrała Lillie Mae na stacji w Atmore. Słynącej z gwałtownego charakteru Jennie nie zdradził, że jest spłukany. Powiedział tylko, że ma okazję zrobić duży interes, co zmusza go do częstych podróży, więc nie chce, żeby taka prosta i niedoświadczona dziewczyna jak Lillie Mae została sama w obcym mieście. Nawet jeśli Jennie, kobieta bystra i podejrzliwa, nie domyśliła się prawdy, wkrótce i tak usłyszała o wszystkim od Lillie Mae. Gdy Arch cztery tygodnie później pojawił się u Faulków po żonę, Jennie poinformowała go, że nie jest już mile widziany w jej domu. „Wynoś się, i żebym cię tu nigdy więcej nie widziała!” – wrzasnęła. „Nawet nie próbuj się tu pojawiać!”³. Ustąpiła dopiero wtedy, gdy Arch spędził noc w hotelu „Purafore”, i w końcu pozwoliła mu zamieszkać razem z żoną w starej sypialni na tyłach domu.

Lillie Mae cierpiała, że jej miesiąc miodowy nagle się skończył, ale jeszcze większy żal miała do męża, gdy w końcu się zjawił. Wyszła za niego także dlatego, że chciała się wyrwać z Monroeville i uwolnić od kłótliwych, wścibskich kuzynów. A tu, proszę, jest mężatką, lecz nadal z nimi mieszka, jakby w ogóle nie było ślubu. W dodatku Arch, jakby to było coś całkowicie oczywistego, najwyraźniej uznał, że Jennie powinna i jego wziąć pod swoje skrzydła.

Bez wątpienia Arch był kimś innym niż człowiek, którego opowieści słuchała Lillie Mae⁴. Mieszkańcy Monroeville wiedzieli, że jeśli miał pieniądze, jeździł drogimi samochodami (marki LaSalle albo Packard Phaeton), a jeśli był spłukany, żerował na przyjaciołach. Teraz po cichu rozkoszowali się jej nieszczęściem. Nikt nie przeczył, że Lillie Mae jest bardzo atrakcyjną młodą kobietą, kto wie, może najładniejszą w całym hrabstwie Monroe. Ludziom nie podobało się jednak, że bez skrępowania podzielała tę pochlebną opinię o sobie. Odrzuciła względy pewnego sympatycznego miejscowego chłopca, żeby poślubić Archa i nieraz jasno dawała do zrozumienia, że nie zamierza spędzić reszty życia w Monroeville, piekąc ciasteczka dla kółka misjonarskiego przy Kościele baptystów. Jej spojrzenie błądziło wokół znacznie odleglejszych horyzontów. Myślała o Nowym Orleanie, o St. Louis, a może nawet o Nowym Jorku. Niemniej gorzka i okrutna prawda była taka, że wbrew zbyt wysokiemu mniemaniu o sobie wylądowała z powrotem w miasteczku, zanim zwiądł jej ślubny bukiet. Doprawdy, trudno sobie wymarzyć szybszy i bardziej spektakularny upadek. Tej jesieni i zimy wiele mówiło się w mieście o niepowodzeniu Lillie Mae. Jak wspomina jej brat Seabon: „Ludzie w Monroeville uważali Archa za człowieka zajmującego się podejrzanymi interesami i oceniali, że dzień, w którym siostra za niego wyszła, był dniem smutku. Ich zdaniem powinna być mądrzejsza”⁵.

Lillie Mae nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Była jednak zbyt młoda, pełna energii i optymizmu, by tylko kręcić się po domu, a ponieważ Arch nie potrafił się o nią zatroszczyć, zadecydowała, że sama to uczyni. Postanowiła, że nie wróci do college’u i zacznie się uczyć czegoś bardziej praktycznego. Zapisała się więc do szkoły handlowej w Selmie. I właśnie tam podczas ćwiczeń gimnastycznych zimą 1924 roku zemdlała. W ten przykry sposób dowiedziała się, że jest w ciąży. Z pewnością nie było to radosne odkrycie. Zważywszy na beznadziejne perspektywy małżeństwa z Archem, myśl o tym, że ma urodzić jego dziecko, mogła kojarzyć się Lillie Mae z wyrokiem więzienia, skazującym ją na trwały, nieodwracalny związek ze źle wybranym mężem. Wprawdzie Arch niedawno znalazł pracę w Nowym Orleanie, w Towarzystwie Żeglugowym Streckfusa, ale Lillie Mae nie wierzyła, że mąż się zmienił, i nie wtajemniczając go w to, co się stało, zrezygnowała z nauki i kolejny raz wróciła do Monroeville, głęboko przekonana, że usunie ciążę. W 1924 roku sprawa nie była jednak taka prosta. Przypuszczalnie Lillie Mae poprosiła Jennie o pomoc. Jennie niemal na pewno odmówiła. Wezwała przyszłego ojca, żeby przyjechał po ciężarną żonę.

Lillie Mae twardo stała przy swoim postanowieniu. Całą wiosnę 1924 roku błagała Archa, przekonywała go i kłóciła się z nim. „Oczywiście zwlekałem i przeciągałem sprawę, szukając różnych wymówek – wyjaśniał potem – ponieważ najbardziej na świecie pragnąłem mieć malutkiego synka. W czerwcu wraz z grupą moich przyjaciół wysłałem ją do Kolorado, gdzie był wspaniały klimat, bardzo dobry dla kobiety w jej stanie”. Kiedy w lipcu Lillie Mae wróciła do Monroeville, okazało się, że jest za późno, żeby myśleć o aborcji. Chcąc nie chcąc, musiała urodzić dziecko Archa.

Arch bez wahania powierzył Jennie i jej siostrom pieczę nad narodzinami dziecka, jednak gdy zbliżał się termin porodu, Jennie odesłała Lillie Mae do Nowego Orleanu. Arch wynajął apartament w położonym na krańcach Dzielnicy Francuskiej hotelu „Monteleone” i zaangażował do opieki nad żoną doktora E. R. Kinga, jednego z najlepszych ginekologów i położników w mieście. Rankiem 30 września, we wtorek, Lillie Mae poczuła bóle porodowe. Arch wezwał jej brata Seabona, po czym zniósł ją do taksówki i zawiózł do Szpitala Touro. Około piętnastej, gdy ojciec i wuj nerwowo chodzili po korytarzu, na świat przyszło dziecko – chłopiec, którego Arch tak bardzo pragnął. Dał mu na imię Truman, na cześć Trumana Moore’a, starego przyjaciela ze szkoły wojskowej, a na drugie Streckfus, na cześć nowoorleańskiej rodziny, dla której pracował. Truman Streckfus Persons.Rozdział 2

Mimo wcześniejszych obaw Lillie Mae zachowywała się jak każda szczęśliwa młoda matka¹. W niemal komiczny sposób próbowała nauczyć Trumana mówić i rozpoznawać otaczające go przedmioty, zanim mógł unieść głowę z poduszki. O dziwo, Arch odniósł wielki sukces w nowej pracy, która polegała na zachęcaniu członków rozmaitych klubów, stowarzyszeń i kościołów do wycieczek po Missisipi parostatkami Towarzystwa Żeglugowego Streckfusa. Jesienią i zimą działał na terenie Nowego Orleanu, wiosną i latem zaś w St. Louis.

Arch idealnie nadawał się do tej pracy i prawdopodobnie nikt od czasów Marka Twaina nie potrafił odmalować rejsu po Missisipi w równie ekscytujących barwach. Skutecznie umiał dotrzeć do każdej grupy klientów. „Gdybyś był na sprzedaż, Arch na pewno by cię sprzedał” – mawiał jego szef, kapitan Verne Streckfus. „Był najlepszy”². Po latach poszukiwań Arch odnalazł wreszcie swoje powołanie. Niektórzy ludzie są urodzonymi sportowcami, muzykami albo frontowymi oficerami – on był urodzonym handlowcem. Zanim przyszły klient dopił filiżankę kawy, Arch tak go oczarował, że dzbanuszek do śmietanki zamieniał się w lampę Aladyna, a cukiernica w skrzynię pełną skarbów.

Nie był jednak zwykłym czarusiem i gdy przekonywał kogoś do swoich pomysłów, nie ograniczał się do pochlebstw, poklepywania po plecach i opowiadania dykteryjek, choć oczywiście nie stronił i od takich sztuczek. Jego urok miał znacznie solidniejsze fundamenty. Arch już po kilku minutach rozmowy odgadywał ukryte marzenia rozmówcy – tak jak wróżka, która na podstawie kilku mimowolnie zdradzonych szczegółów potrafi odtworzyć przeszłość klienta – i sprawiał, że ich spełnienie było na wyciągnięcie ręki, niczym wczorajsza gazeta. Potrafił kusić i fascynować. Na swój sposób był prawdziwym czarodziejem, magikiem, Svengalim^() w białym lnianym garniturze. Sława jego zniewalającego uroku była tak duża, że w „The Circle”, oficjalnym czasopiśmie wydawanym przez firmę Streckfus, nazwano go Księciem z Bajki Linii Streckfus.

Te niezwykłe, olśniewające talenty Archa wykraczały daleko poza potrzeby rzecznej floty Streckfusów. W wolnym czasie, czyli w marcu i sierpniu, a także we wszystkich innych wolnych chwilach niestrudzenie poszukiwał swojej złotej żyły, która zawsze znajdowała się tuż za rogiem. W pierwszych latach życia Trumana ojciec miewał niezliczone pomysły. Każdy z nich był jego zdaniem istną kopalnią żółtego kruszcu. Został na przykład impresariem zawodowego boksera, Joego Littletona. Arch postanowił zorganizować walkę w Monroeville, która miała się odbyć na placu przed siedzibą magistratu. Aby przyciągnąć uwagę publiczności, kazał swojej głównej atrakcji biegać po ulicach w bokserskich spodenkach. „Wszystkie panie były oburzone” – wspominała Mary Ida Carter, siostra Lillie Mae. „Nigdy wcześniej nie widziały mężczyzny z gołymi nogami”. Zaniepokojona tym poruszeniem rada miejska wydała zakaz organizowania meczów bokserskich w obrębie granic miasteczka. Joe Littleton musiał wciągnąć spodnie i wrócić do domu w Nowym Orleanie.

Innym razem ową nieuchwytną, wciąż złotą żyłą miał być Wielki Pasza, znany także jako Sam Goldberg z Bronksu. Pasza nosił turban i powłóczystą szatę. Zarabiał na życie odgrywaniem groteskowych scenek rodem z teatrzyku rewiowego. Jego najlepszy numer – sztuczka ta wzbudziła zachwyt Archa – to „człowiek żywcem pogrzebany”. Za pomocą pewnej mikstury, którą zachwalał jako tajemny lek egipski, potrafił tak bardzo zwolnić rytm bicia serca, że prawie nie musiał oddychać, dzięki czemu mógł wytrzymać do pięciu godzin w szczelnie zamkniętej trumnie. Arch zareklamował go jako najbardziej tajemniczego człowieka świata i w kilkunastu miastach zorganizował przedstawienie z Paszą w roli głównej zatytułowane Zakopany żywcem, przybity do krzyża, jazda z zawiązanymi oczami, tortury i sto innych strasznych rzeczy. Na występ Paszy w Monroeville ludzie zjechali się z odległych okolic, a banki tego dnia zawiesiły działalność. Mimo sukcesów Arch i Pasza w końcu pokłócili się i rozstali. Arch jednak nie wyszedł na tym najgorzej, ponieważ egipski specyfik pewnego dnia zawiódł Goldberga i gdy trumnę wykopano z ziemi, okazało się, że Wielki Pasza leży w niej równie nieruchomo, jak faraonowie w swoich sarkofagach.

Arch miewał także inne pomysły – kursy stenotypii dla dziennikarzy prasowych, czasopismo dla męskich i żeńskich korporacji studenckich czy konkursy piękności dla uczennic szkół średnich. Zaiste jego pomysłom nie było końca. Strzelały z umysłu Archa niczym sztuczne ognie z okazji 4 lipca^(). Nie potrafił myśleć o niczym innym niż o nowych sposobach zbicia majątku. „Pieniądze to szósty zmysł, bez którego nie ma żadnego pożytku z pozostałych pięciu”³ – lubił powtarzać, głęboko przekonany, że jest mu pisane wielkie bogactwo. Niewykluczone, że gdyby nie brak jakiejś cechy charakteru (choćby odrobiny cierpliwości), spełniłby swoje przeznaczenie i stanął w jednym szeregu obok tak sławnych impresariów, jak Billy Rose, Mike Todd czy Phineas Taylor Barnum, człowiek, którego najbardziej przypominał. Tak czy inaczej, czegoś mu zabrakło. Wskazówka jego emocjonalnego barometru zbyt szybko zmieniała położenie – jednego dnia wpadał w euforię, a następnego w głębokie przygnębienie. Najwyraźniej nie starczało mu siły charakteru, by nieco dłużej zatrzymać się przy jednym pomyśle. W dodatku szukając zarobku, nie zawsze pamiętał o zasadach i czasami gdy pędził ku wymarzonej fortunie, zniżał się do niezbyt apetycznych sposobów zarobienia paru dolarów. Coraz rzadziej przypominał impresaria wizjonera, a coraz częściej zwykłego oszusta. Ktoś, kto śledził jego poczynania w tych latach, mógł odnieść wrażenie, że ilekroć przyjeżdżał do jakiegoś miasta, miejscowy szeryf odruchowo przebierał palcami po pęku kluczy do aresztu. Nawet matka Archa, przekonana skądinąd, że Bóg przeznaczył go do wielkich i ważnych spraw, uskarżała się, że syn nie potrafi odróżniać dobra od zła.Rozdział 3

Wiele lat później Lillie Mae często powtarzała, że wyszła za Archa jedynie po to, żeby uciec z domu. Czasami jednak, gdy była w lepszym nastroju, przyznawała, że kiedyś go kochała – i bez wątpienia mówiła prawdę. „Arch był taki romantyczny” – wspominała Mary Ida. „Zawsze przynosił jej kwiaty. Bywało, że zrywał te, które rosły na podwórku za domem”. Niemniej owe romantyczne chwile nie przetrwały okresu narzeczeństwa. Łatwo było lubić Archa, ale trudno było go kochać, i te same cechy, które sprawiały, że był taki uroczy, te wszystkie obietnice, którymi szafował z taką łatwością, nieuchronnie prowadziły do rozczarowania. Gdyby nie wzbudził w Lillie Mae tak wielkich nadziei, mogłaby mu wybaczyć nieodpowiedzialne zachowania, ale ona czyniła mu z tego powodu wyrzuty, ponieważ była przekonana, że ją oszukał. „Uważała, że wrobił ją w małżeństwo” – twierdził Seabon. „Myślała, że wychodzi za człowieka, który zapewni jej przyzwoity poziom życia i poczucie bezpieczeństwa”¹. Arch jednak nie mógł jej tego dać i gdyby nie zaszła w ciążę, prawdopodobnie ich związek nie przetrwałby dłużej niż rok.

W rzeczywistości małżeństwo nie tyle się skończyło, ile rozpuściło, niczym kostka cukru wrzucona do drinka z lodem. W pierwszych miesiącach życia Trumana Lillie Mae robiła, co mogła, żeby utrzymać związek z Archem, lecz w końcu zrezygnowała i w jej życiu pojawili się inni mężczyźni. „Wystarczyło, że zobaczyła jakiegoś faceta, a już chciała iść z nim do łóżka” – opowiadał Arch. „Pragnęła dreszczu emocji i często go znajdowała. Po trzech albo czterech tygodniach miała dość i była gotowa szukać czegoś innego”². W ciągu siedmiu lat małżeństwa doliczył się dwudziestu dziewięciu romansów żony³. Jego brat John, który sam wielokrotnie padał ofiarą podstępów i kłamstw Archa, był nawet gotowy wybaczyć Lillie Mae wiarołomstwo, jednak najwyraźniej nie potrafił jej wybaczyć złego smaku w doborze kochanków. W jednym z listów uskarżał się: „Za każdym razem to jakiś Grek, Latynos, podrywacz z college’u, durny młody karierowicz czy równie niedojrzały gość z prowincji”⁴.

Niewykluczone, że pierwszym z nich był pewien mieszkaniec Ameryki Środkowej, którego poznała latem 1925 roku⁵. Zgodnie ze stereotypem gorącego latynoskiego kochanka był namiętny, obsypywał prezentami i groził, że zabije ją, jeśli zobaczy z jakimś innym mężczyzną, oczywiście nie licząc męża. Archowi niezbyt podobało się to, że Lillie Mae się z nim widuje – w każdym razie tak później twierdził – jednak nie starał się jej powstrzymywać. „Co mogłem zrobić – tłumaczył się smętnie – i tak by się wymknęła na spotkanie, kiedy byłem w pracy. Po prostu nie rozmawialiśmy o tych sprawach”.

Lillie Mae, aby uniknąć kłopotliwych sytuacji, zwykle spotykała się z Latynosem po południu. Czasami widywali się także wieczorem. Gdy dowiadywał się od niej, że idą z Archem do kina, szedł za nimi. Lillie Mae pomagała Archowi znaleźć miejsce w pierwszym rzędzie – miał tak słaby wzrok, że jeśli siedział nieco dalej, z trudem widział ekran – po czym siadała z kochankiem w ustronnym kącie z tyłu sali. Po projekcji wracała do Archa, a Latynos szedł do swojej żony. Arch zwykle dobrze wiedział, co się dzieje.

Kilkakrotnie spotykała się z kochankami w obecności Trumana, bez wątpienia przekonana, że jest za mały, by rozumieć, o co chodzi. Tu się jednak myliła. „Raz poszła do łóżka z jakimś mężczyzną z St. Louis” – wspominał Truman. „Miałem około dwóch lat, ale wszystko dokładnie pamiętam, nawet to, jak wyglądał – miał brązowe włosy. Byliśmy w jego mieszkaniu. Spałem na kanapie. Nagle zaczęli się strasznie kłócić. Mężczyzna podszedł do szafy, wyciągnął krawat i zaczął ją nim dusić. Przestał dopiero wtedy, kiedy wpadłem w histerię. Kilka lat później zabrała mnie do Jacksonville, bo chciała mnie zostawić u babki. W tym czasie żyli już z ojcem w separacji i podczas naszego pobytu w mieście spotykała się z różnymi młodymi mężczyznami. Pewnego wieczoru słyszałem, co robiła na dodatkowym rozkładanym siedzeniu z tyłu samochodu. Innej nocy po prostu sprowadziła jakiegoś mężczyznę do domu. Musiała być pijana, ponieważ pamiętam jej chichot. Mówiła rozbawionym głosem. Nagle zapaliły się wszystkie światła. Matka z babką zaczęły na siebie wrzeszczeć. Matka zaczęła się pakować i co chwila przychodziła na werandę, na której spałem. Obejmowała mnie i z płaczem powtarzała, że nigdy mnie nie zostawi. Znowu wpadłem w histerię. Na tym te wspomnienia się urywają”.

Nie wszyscy jej kochankowie byli Grekami, Latynosami czy podrywaczami z college’u. Jeden z nich, Jack Dempsey, były bokserski mistrz świata wagi ciężkiej, spełniał nawet wysokie wymagania Johna Personsa. Lillie Mae spotkała go w pociągu, w czasie podróży z Trumanem z Memphis do St. Louis. „Siedzieliśmy w takim zwykłym wagonie bez przedziałów. W pewnym momencie przyszedł jakiś człowiek. Zaczął chodzić tam i z powrotem po korytarzu i przyglądać się mojej matce – byłem przyzwyczajony do tego, że mężczyźni na nią patrzą. Po chwili zaprosił nas na drinka do przedziału Dempseya. Już wtedy wiedziałem, kim jest Dempsey, a przynajmniej wiedziałem, że to ktoś sławny. Poszliśmy więc do jego przedziału. Matka zaczęła z nim rozmawiać. Po chwili Dempsey poprosił tego drugiego mężczyznę, który pewnie był jego impresariem, żeby zabrał mnie do wagonu restauracyjnego na colę. Poszliśmy tam i resztę popołudnia spędziłem na gapieniu się na tory. Pamiętam, że powtarzałem: «Gdzie jest moja mama?». Ale wiedziałem, gdzie ona jest. Takie rzeczy zdarzały się cały czas”.

Arch przez tyle lat spokojnie znosił zdrady żony (metodycznie licząc jej kochanków niczym wyniki karcianej rozgrywki) jedynie dlatego, że nie widział niczego zdrożnego w korzystaniu z tych znajomości, jeśli tylko mógł coś na tym zarobić. Na przykład wkrótce po ślubie namówił ją, żeby zrealizowała czeki bez pokrycia, spodziewał się bowiem, że jej uroda wywrze stosowne wrażenie. Dempsey miał być kolejną wielką złotą żyłą – większą niż Sam Goldberg. Arch wykorzystał więc Lillie Mae jako pośrednika i namówił byłego championa, który wciąż był niezwykle popularny, tak jak Charles Lindbergh czy Will Rogers^(), do wystąpienia w roli arbitra walki zapaśniczej w Columbus w stanie Missisipi. Rozesłał tysiące promocyjnych ulotek, wydrukował papier firmowy opatrzony nagłówkiem, w którym obok zdjęcia Dempseya widniała jego fotografia, i zbudował drewnianą trybunę na jedenaście i pół tysiąca widzów. „W całym stanie nie było tak dużej sali, by mogła pomieścić wszystkich chętnych, których się spodziewaliśmy!” – oświadczył. I tym razem jednak szczęście mu nie dopisało. Dziesiątego listopada 1930 roku, w Dniu Jacka Dempseya, nad miastem rozszalała się burza. Dempsey mimo popularności nie zdołał przyciągnąć więcej niż trzy tysiące osób, gotowych oglądać walkę na deszczu i wietrze. Arch nie zarobił nawet na pokrycie swoich wydatków.

Chociaż Lillie Mae zdradzała Archa, przez wiele lat wspierała go w różnych sytuacjach. Większość kobiet dawno by go rzuciła, ale ona nie zwracała uwagi na jego niepowodzenia, broniła Archa przy okazji coraz częstszych kłopotów z prawem i pomagała mu, jeśli tylko mogła. Spędzali ze sobą coraz mniej czasu, lecz żadne z nich nie wspominało o rozwodzie. Wydaje się, że oboje byli zadowoleni z takiego układu.

Jedyną osobą, która cierpiała, był Truman i jeśli jest prawdą, że jak mówią psychologowie, największy lęk – lęk pierwotny – budzi w dziecku obawa przed porzuceniem przez rodziców, to chłopiec miał wszelkie powody do niepokoju. Byli zbyt zajęci swoimi sprawami, Arch wielkimi planami, Lillie Mae innymi mężczyznami, i nie mieli dla niego wiele czasu. Jeśli już byli razem, zdarzało się, że zamykali go na noc w pokoju hotelowym. Polecali obsłudze, żeby go nie wypuszczała, nawet gdyby krzyczał, co w przerażeniu często robił. „W końcu – wspominał – byłem tak wyczerpany, że po prostu padałem na łóżko albo na podłogę i leżałem, dopóki nie wrócili. Każdy dzień był koszmarem, ponieważ gdy tylko robiło się ciemno, zaczynałem się bać, że mnie zostawią. Strasznie się bałem, że zostanę porzucony. Właściwie całe dzieciństwo spędziłem w stanie nieustannego napięcia i lęku”. Jako symbol tych lat samotności można potraktować jedno z jego najwcześniejszych wspomnień, które bez wątpienia dotyczyło raczej snu niż prawdziwego wydarzenia: szedł ze swoją czarnoskórą opiekunką przez zoo w St. Louis, kiedy nagle usłyszał krzyki – lew uwolnił się z klatki. Opiekunka uciekła, zostawiając Trumana samego. Nie miał się gdzie schować, nie mógł znaleźć żadnego bezpiecznego miejsca.

Lillie Mae od czasu do czasu próbowała zatrzymać Trumana przy sobie. Zimą 1929 roku zabrała go nawet do Kentucky, gdzie przez kilka tygodni uczyła się w szkole handlowej⁶. Nie porzuciła nadziei, że uda jej się zdobyć jakiś zawód. Arch także obiecywał mu wieczną miłość, ale żadne z nich nie zamierzało zająć się nim na stałe czy poświęcić dla niego coś na dłużej. Krótko mówiąc, kochali go tylko wtedy, kiedy nie mieli nic lepszego do roboty. Czasami zostawiali Trumana w Jacksonville, u owdowiałej matki Archa, która poślubiła prezbiteriańskiego pastora. Częściej podrzucali go do krewnych Lillie Mae z Monroeville. Latem 1930 roku, kilka miesięcy przed szóstymi urodzinami, zostawili go tam na dobre, w każdym razie na dłużej – a na jak długo, tego nikt nie umiał wtedy powiedzieć. Arch gonił gdzieś swoje kolejne marzenia, Lillie Mae pojechała odwiedzić przyjaciół w Kolorado. W końcu ziściła się obawa Trumana, że go porzucą.Rozdział 4

Po przyjeździe do Monroeville Truman znalazł się w osobliwej rodzinie, takiej, jaką można było spotkać tylko na Południu, zwłaszcza w tamtych czasach. Składała się z trzech kłótliwych sióstr w mocno zaawansowanym wieku średnim oraz ich starszego brata. Wszyscy mieszkali w domu, w którym panowała atmosfera ciężka od drobnych sekretów i zastarzałych resentymentów. Jennie, Callie, Sook i Buda łączyły więzy krwi i mury rozległego domu przy Alabama Avenue, dzieliły natomiast zazdrości i urazy nagromadzone w ciągu półwiecza.

Rodziną rządziła Jennie, niebrzydka kobieta o nieco męskich rysach i rudych włosach, która była ostatecznym i niekwestionowanym autorytetem we wszystkich ważnych sprawach. W młodości szybko zorientowała się, że jako jedyna z rodzeństwa potrafi zarobić na utrzymanie rodziny. Wyjechała do St. Louis, a następnie do Pensacoli na Florydzie uczyć się kapelusznictwa. Po powrocie przy głównym placu miasteczka otworzyła własny sklep. W tych czasach kobiety nie wychodziły z domu bez jakiegoś ekstrawaganckiego nakrycia głowy. Jennie dobrze więc zarabiała na przekształcaniu ich mglistych, nieokreślonych fantazji w fajerwerki koronek i piór. Z czasem zaczęła rozbudowywać sklep, stopniowo poszerzać asortyment, aż można było w nim kupić wszystko, czego mogła zapragnąć kobieta – z wyjątkiem butów. Mówiła, że nie zamierza zniżać się do wciskania nowych trzewików na spocone nogi klientek. „Spośród wszystkich znanych mi kobiet miała najsilniejszy charakter – opowiadał Seabon – i była jedną z najlepszych kobiet interesu, jakie chodziły po ziemi. Należała do grona pierwszych udziałowców Monore County Bank oraz First National Bank w Monroeville i angażowała się w najróżniejsze przedsięwzięcia”¹. Jennie była także znana z gwałtownego usposobienia. Pewnego razu zbiła leniwego robotnika łańcuchem, na którym trzyma się psa. Innym razem, gdy na ulicy zobaczyła kogoś, kto jej zdaniem ją oszukał, wyskoczyła z samochodu, podbiegła do niego i zwymyślała na oczach żony i dzieci. W obecności Jennie ludzie chodzili na paluszkach.

Callie, najmłodsza i swego czasu najładniejsza z sióstr, obdarzona kręconymi czarnymi włosami, początkowo pracowała jako nauczycielka. Jednak kiedy sklep zaczął przynosić dochody, Jennie kazała jej rzucić szkołę i prowadzić księgowość. Callie zrobiła, co jej kazano. Zajęła się księgami oraz listami handlowymi, które wystukiwała na starej maszynie do pisania, ale, podobnie jak wielu ludzi o słabym charakterze, odpłacała siostrze nieustannym utyskiwaniem i zrzędzeniem. Trzymała jednak wysoko głowę w poczuciu moralnej wyższości. Kiedy na przykład Jennie postanowiła, że nie pójdzie do kościoła, co jej się czasem zdarzało, Callie mocno poirytowana oświadczała: „Ależ Jennie, to jest grzech! Ja idę”². Po czym stroiła się w najlepszą sukienkę i z wielkim hukiem, niczym transatlantyk odbijający od nabrzeża z porykiwaniem syren i łopotem chorągiewek na wietrze, wyruszała do kościoła. Callie wiedziała, że Jennie i Sook, trzecia siostra, po kryjomu pociągają z butelki, choć prawdziwi baptyści (a zwłaszcza baptystki) nie powinni sobie folgować. Uznała więc, że jednym z jej najważniejszych celów w życiu będzie odnajdywanie wszystkich ukrytych przez nie butelek burbona i wylewanie ich zawartości. Niepoprawna Jennie zawsze miała jakiś dobrze schowany zapasik i w sobotnie poranki często widziano ją, jak siedzi na werandzie i sączy napój, który nazywała mrożoną herbatą. Jeśli w polu widzenia pojawiała się któraś z sąsiadek, na przykład mieszkająca obok pani Lee, zapraszała ją na filiżankę, po czym szła do kuchni, by zaparzyć dzbanek prawdziwej herbaty.

Jennie spokojnie znosiła przycinki Callie, jednak zachowanie milczenia nie leżało w jej naturze, więc między siostrami nieustannie wybuchały sprzeczki. Wszystko mogło stać się powodem do kłótni: czy zaprosić gości na obiad, czy podać stek, czy kurczaka, czy nakryć stół tak, czy inaczej. Zgodnie z odwiecznym, tysiące razy powtarzanym scenariuszem Callie zawsze zwyciężała w tych małych potyczkach, ale to do Jennie należało ostatnie słowo we wszystkich poważniejszych sporach i kiedy osiągała cel, Callie często wybiegała do swojego pokoju, zalewając się łzami.

Najstarsza z nich, Sook, choć była dwa lata starsza od Jennie, a cztery od Callie, pod względem usposobienia i umysłu pozostawała w pewnym sensie najmłodsza z nich. Nieco przy kości, z siwymi włosami ostrzyżonymi blisko przy skórze, robiła tak dziecinne wrażenie, że wiele osób uważało ją wręcz za osobę opóźnioną w rozwoju. Była tak nieśmiała i nieobyta, że czasami rzeczywiście wyglądała na osobę niezbyt rozgarniętą. Rzadko opuszczała granice hrabstwa Mobile, w dorosłym życiu nie czytała niczego poza Biblią i bajkami braci Grimm. Nigdy nie była w kinie i nie widziała Rudolpha Valentina, Mary Pickford, Douglasa Fairbanksa ani żadnej innej gwiazdy, o których wszyscy naokoło rozprawiali. Nie zauważyła nawet, kiedy skończyła się epoka niemych filmów i aktorzy zaczęli na ekranie mówić. Życie wypełniało jej prowadzenie domu, niewiele więc wiedziała o świecie rozciągającym się poza jego granicami.

Czasami robiła dłuższe wycieczki. Każdej jesieni wyruszała do lasu, by znaleźć składniki, głównie zioła i kwaśnodrzew amerykański, swojego leku na puchlinę wodną. Nikt dokładnie nie wiedział, od kogo miała przepis – od Indian czy od Cyganów. Po powrocie do domu gotowała wszystko w ogromnym kotle stojącym na podwórku za domem. Czerwony blask żaru był dla sąsiadów sygnałem, że tego wieczoru Sook sporządza lekarstwo. Zagadkowa mikstura najwyraźniej była skuteczna, skoro niektóre ofiary owej dolegliwości wychwalały Sook niczym świętą.

Podczas drugiej wycieczki, która także odbywała się jesienią, przemierzała las w poszukiwaniu orzechów pekanowych, które wkładała do świątecznego ciasta z owocami. Kilkunastoma takimi ciastami własnej roboty obdarowywała krewnych albo ludzi, których szczególnie ceniła i podziwiała – choćby pewnego mężczyznę handlującego wyrobami metalowymi z wozu zaprzężonego w konie albo pana prezydenta i jego małżonkę. Jednym z jej najpilniej strzeżonych skarbów był list z podziękowaniami, napisany na papierze listowym Białego Domu i noszący podpisy Eleanor i Franklina Delano Rooseveltów. Jednak nawet łagodna, niewinna Sook miała swoją tajemnicę – uzależniła się od morfiny, którą zapisano jej jako środek przeciwbólowy po operacji odjęcia piersi. Czasami owo uzależnienie było źródłem jej zmiennych nastrojów i podenerwowania. „Kiedy lekarstwo się skończyło, zachowywała się jak szalona i nie można z nią było rozmawiać” – wspominał Seabon. „«Och» – jęczała. «Seabonie, biegnij do doktora Coxwella po lekarstwo. Muszę je mieć!»”.

Żyjąc w otoczeniu tych kłótliwych kobiet o trudnych charakterach, Bud – wysoki i chudy mężczyzna, który z powodu astmy do pewnego stopnia był inwalidą – wolał zadowalać się własnym towarzystwem. Chociaż z racji płci i wieku był głową rodziny, dawno odstąpił tę rolę Jennie. Większość dnia spędzał w swoim pokoju i wdychał kwaśne opary lekarstwa na kaszel o nazwie Zielona Góra. Wylewał je na ustawiony na półeczce kominka odwrócony do góry dnem talerzyk i ogrzewał. Resztę czasu pochłaniało mu doglądanie farmy pod miastem i bujanie się w fotelu, który stał na frontowej werandzie. Jennie i Callie w młodości miały narzeczonych. Bud nigdy nie umówił się z kobietą i nie przejawiał jakiegokolwiek zainteresowania płcią przeciwną. Nikt nie ośmielał się zapytać dlaczego. Nigdy nie wyrażał się nieprzyjaźnie o ludziach, a jedyną osobą na świecie, której jak się zdaje, nie cierpiał, był młodszy brat Howard, mieszkający z żoną na farmie niedaleko miasteczka. Przed laty obaj posprzeczali się o ziemię odziedziczoną po ojcu i od tamtej pory nie zamienili ani słowa. Kiedy Howard wraz z żoną pojawiał się na obiedzie, co zdarzało się w każde niedzielne popołudnie, bracia wypowiadali jakąś monosylabę i siadali jak najdalej od siebie.

Niemniej pod powierzchnią tych emocjonalnych burz i zawirowań, kłótni i wybiegania we łzach z salonu oraz osobliwych manier i zachowań życie w domu przy Alabama Avenue cechowało się pewnym spokojem i ładem oraz niespotykaną już dzisiaj prostotą. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego Lillie Mae, która tak bardzo pragnęła się stamtąd wyrwać, tak często wracała do Monroeville. Mimo intryg i ostrych słów Faulkowie byli rodziną. Wiedzieli, że tak czy inaczej mogą na siebie liczyć. Potrafili zadbać o swoich.

W roku 1930, gdy Truman miał z nimi zamieszkać, Monroeville³ było niewielkim miasteczkiem, zagubionym wśród rozległych pól bawełny i kukurydzy. Przeprowadzony tego roku spis ludności wykazał, że mieszka tu tysiąc trzysta pięćdziesiąt pięć osób. Prawdopodobnie ów skromny stan liczebny został zawyżony, ponieważ miejscowe władze chciały spełnić kryteria pozwalające na ubieganie się o założenie poczty. W Monroeville nie było ani jednej brukowanej ulicy, a dokładnie na środku Alabama Avenue rósł rząd dębów. W upalne letnie dni samochody i konie wzbijały tumany czerwonego pyłu, który po deszczu zamieniał się w błoto. Bez pomocy mapy trudno było się zorientować, gdzie kończy się miasteczko i zaczynają tereny rolnicze. Zaplecza domów stanowiły wielkie podwórka otoczone zwykle dwoma albo trzema budynkami gospodarczymi. Większość mieszkańców hodowała drób, niektórzy także świnie i co najmniej jedną krowę. Faulkowie nie mieli krowy, ponieważ Sook nie chciała jej doić, ale hodowali kurczaki i indyki. Poza tym każdej zimy Bud przywoził ze swojej farmy kilka świń, które oddawano do wędzenia.

Wszyscy żyli zgodnie z wiejskim rozkładem dnia. Wstawali o świcie, kładli się spać najpóźniej o dwudziestej albo dwudziestej pierwszej. W domu Faulków Sook i stara ciotka Liza – wszystkich starszych czarnoskórych pracujących dla białych nazywano „ciotką” lub „wujem” – o piątej zaczynały przygotowywać śniadanie, które stanowiło najważniejszy posiłek dnia. Oczywiście podawano szynkę, jaja i naleśniki, a w zależności od pory roku także pieczone kurczaki, kotlety wieprzowe, smażone sumy albo pieczone wiewiórki, co już było niemal przesadną manifestacją bogactw żyznej okolicy. Podawano również mamałygę z gęstym sosem, czarno nakrapianą fasolę, jarmuż duszony, chleb kukurydziany, który się w nim maczało, sucharki, herbatniki, dżemy i konfitury domowej roboty, ciasto biszkoptowe, słodkie mleko, maślankę i kawę z cykorią. Po tym porannym bankiecie Jennie i Callie wyruszały do swojego sklepu, Bud wracał do sypialni, a Sook zabierała się za inne prace domowe. Pilnowała też ciotki Lizy i kontrolowała Annę Stabler, starą czarnoskórą służącą. Anna mieszkała w małym domku na tyłach podwórka. Traktowano ją jak członka rodziny. Była osobą tak kłótliwą, że w porównaniu z nią Jennie i Callie wydawały się łagodne jak baranki. „Awanturnica! Jej jazgot można było usłyszeć z odległości ponad trzech kilometrów!’’ – opowiadała Mary Ida. „W tych czasach czarnoskórzy nie pyskowali do białych, ale Anna każdemu białemu mówiła to, co ma na języku. Kiedy Sook obsztorcowała ją za to, że nie posprzątała miejsc, gdzie nie widać brudu, na przykład podłogi pod pianinem, Anna odpłacała jej pięknym za nadobne. Po chwili obie wybuchały śmiechem i wracały do swoich zajęć”. Anna, która była po części Indianką, zaprzeczała, jakoby miała w sobie choć kroplę czarnej krwi, i żeby dowieść, że ma czerwoną skórę, smarowała policzki różem. W weekendy siadywała na werandzie i grała na akordeonie, z dumą prezentując swoją najlepszą sukienkę i policzki wypchane bawełną, w złudnej nadziei, że uda się jej w ten sposób zamaskować brak zębów.

Jennie i Callie wracały do domu na lunch, zwykle składający się z tego, co zostało ze śniadania, a potem na wczesną kolację, która prawie w całości stanowiła kontynuację porannej uczty. Po kolacji wszyscy szli na werandę. (Przez większość roku była ona głównym ośrodkiem aktywności domowników. Zimy w Alabamie są krótkie i czasami tak łagodne, że niemal niedostrzegalne, jesień niepostrzeżenie przechodzi w wiosnę, którą oddziela od jesieni jedynie mała przerwa). Po chwili wpadali na plotki sąsiedzi. Rozmowa stanowiła podstawową formę rozrywki, więc wszyscy doskonale wiedzieli o wszystkich wszystko, co należało wiedzieć. Raz w tygodniu Sook i Callie zapraszały na wieczór kilkoro przyjaciół – zwykle doktora Logana i doktora Beara – na grę zwaną oszustem. Sook, która była najlepszym graczem na całej ulicy, przyrządzała na tę okazję wspaniałe słodkości, a przez cały dzień krzątała się w gorączkowym podnieceniu. Jedynie Jennie zachowywała pewien dystans. Jak mawiała, „gry karciane są dla kompletnych idiotów”. Jej jedyną namiętnością był ogród. Wszyscy sąsiedzi podziwiali hodowane przez nią japońskie pigwowce. Strzegła ich, jakby były cennymi klejnotami.

Nawet okres wielkiego kryzysu, który najpierw i najmocniej dotknął Południe, nie zmienił tego spokojnego rytmu życia. Tylko Sook zaczęła rozdawać używane ubrania coraz większej liczbie ludzi, a na ulicach pojawiły się „samochody Hoovera”^(), czyli konne wozy na gumowych kołach zdjętych ze złomowanych fordów T. W małych miasteczkach jednak, do których należało Monroeville, pieniądze nigdy nie odgrywały tak wielkiej roli, jak w wielkich miastach, a ponieważ tych pieniędzy nigdy nie było zbyt dużo, to, że nagle zniknęły, miało stosunkowo ograniczone skutki. Faulkowie odczuli ciężkie czasy na własnej skórze, ale nigdy nie dotknęło ich prawdziwe ubóstwo i Sook każdego dnia wydawała w kuchni swój bankiet.Rozdział 8

Dopóki Truman mieszkał w Alabamie, marzył o tym, żeby znaleźć się razem z matką na Północy. Kiedy jednak wreszcie jego pragnienie się spełniło, zaczął bardzo tęsknić za Monroeville. W ciągu minionych kilku lat Lillie Mae była dla niego jedynie gościem, uwielbianą krewną, która nagle zjawiała się w miasteczku i swoją urodą oraz elegancją wprawiała go w bezbrzeżny podziw, a potem równie nagle znikała i pozostawiała po sobie unoszącą się w powietrzu niczym szept obietnicę, że pewnego dnia zabierze go ze sobą. Jego żywy umysł tworzył sobie z tych kuszących fragmentów obraz kobiety bardziej wyobrażonej niż rzeczywistej. Truman przekształcił Lillie Mae, podobnie jak Archa, w postać z jednej ze swoich książek, kogoś, kto pewnego dnia przeniesie go do bardziej romantycznego i ekscytującego świata, do miejsca, w którym będzie kochany, otaczany opieką i nieustannym podziwem.

Kiedy zamieszkał z matką w Nowym Jorku, zorientował się, że ani ta kobieta, ani ten świat nie istnieją. Otaczające go miasto było wprawdzie fascynujące, ale swoim ogromem jednocześnie budziło niepokój. Chłopcu przyzwyczajonemu do sennego tempa życia w Monroeville i charakterystycznych dla małego miasteczka bezpośrednich kontaktów nawet Brooklyn, gdzie państwo Capote wynajęli dom, wydawał się zbyt ruchliwy, a życie zbyt bezosobowe. Może gdyby Lillie Mae kochała go tak mocno jak Sook, która wylewała na niego potoki swojej miłości, z czasem oswoiłby się z nowym życiem. Lillie Mae jednak, zasypująca go pocałunkami w Alabamie, w Nowym Jorku skąpiła mu uczuć. Wprawdzie zabrała go do siebie, o co wiele razy się modlił, ale reszta opowieści nie zgadzała się ze scenariuszem, jaki sobie ułożył. Ogarnęło go ogromne, bezbrzeżne rozczarowanie. Miał poczucie, że matka go zdradziła, tak jak wcześniej wielokrotnie uczynił to Arch. Różnica polegała na tym, że Arch obiecywał tylko książki, zabawki i wycieczki nad Zatokę Meksykańską, tymczasem Lillie Mae obiecywała samą siebie, a to właśnie była jedyna rzecz, którą nie mogła go obdarzyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: