Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trylogia nordycka. Tom 2. Świt po bitwie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Trylogia nordycka. Tom 2. Świt po bitwie - ebook

Po wielkiej bitwie zawsze nastaje świt, ale walka jeszcze nie dobiegła końca. Świat, w którym starzy bogowie oddali ducha, a nowi, choć wciąż słabi, toczą zaciekły bój o ludzkie dusze.

Po latach spokojnej posługi u nowego konunga Nordveghru słynny islandzki skald Vidar postanawia wrócić w rodzinne strony. Jeszcze nie wie, że król Trygve Ivarson, zwany Surowym, zamierza podjąć wojenną wyprawę w celu podbicia Islandii.

Do brzegów Nidaros docierają jednak statki jamborskiego jarla Thorkila, który, żądny zemsty, chce podbić i zawłaszczyć kraj. Wśród jego wojów jest młody Viglund, zwany Wilczym Pyskiem, syn jarla Vidara. Siłą wcielony w oddziały wroga będzie musiał stawić czoła przeszłości i własnemu ojcu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2371-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mit o Baldrze, synu Odyna

Baldr, syn Odyna i jego żony Frigg, był pięknym bogiem, świetlistym i radosnym. Kochali go wszyscy, łącznie z olbrzymami i potworami, i nie było na całym świecie istoty na tyle okrutnej, by wyrządzić mu krzywdę. Frigg jednakowoż, bojąc się o swego ukochanego potomka, rzuciła na niego czary, które chroniły go przed bronią, wykonaną z wszystkich rzeczy na ziemi.

Słusznie uczyniła, albowiem żył w Asgardzie bóg, który darzył Baldra szczerą nienawiścią, starannie skrywaną pod przyjaznym uśmiechem. Był to Loki, przyrodni brat Odyna, bóg ognia, a zarazem mistrz kłamstwa, zdrady i szyderstwa. Zazdrościł on Baldrowi sławy, urody i wdzięku, a w jego czarnym sercu narastała nienawiść. Pewnego dnia przybrał on postać sędziwej staruszki i podszedł do Frigg podczas jednej z uczt. Dobry wybrał sobie moment, gdyż bogowie zajęci byli swą ulubioną zabawą – ciskali w Baldra różnymi pociskami, a one odbijały się od niego, nie czyniąc mu żadnej szkody. „Czy twe czary naprawdę chronią Baldra od wszystkich rzeczy na ziemi, matko?”, spytał. „Ależ tak! – powiedziała Frigg. – Pominęłam tylko jemiołę, gdyż nie rośnie ona na ziemi, a wśród gałęzi drzew”.

I tak oto Loki dowiedział się, jak zgładzić znienawidzonego Baldra. Przetrząsnął cały Midgard, przeszedł przez każdy las i wspiął się na wszystkie drzewa, aż wreszcie znalazł gałązkę jemioły na tyle długą i prostą, by wykonać z niej ostrą strzałę. Następnie powrócił do Asgardu. Podczas kolejnej hucznej uczty, gdy Asowie zabawiali się ciskaniem w Baldra bronią, dojrzał stojącego na uboczu brata Baldra, ślepego Høda, pogrążonego w smutku, gdyż nie mógł wziąć udziału w zabawie. Loki przymilnie zaproponował swą pomoc. Wręczył Hødowi łuk, na cięciwę nałożył strzałę z jemioły, pomógł wycelować i klepnął w bark, by ten zwolnił cięciwę. Strzała trafiła prosto w serce Baldra. Naraz wszyscy ujrzeli, jak bóg osuwa się na polepę, próbując wyrwać grot. I tak ten, którego wszyscy kochali, zginął z ręki brata, omotanego kłamstwem zdrajcy.

Pogrążeni w straszliwej rozpaczy bogowie długo ronili łzy po utracie najwspanialszego spośród siebie, aż w końcu podjęli desperacką próbę przywrócenia go do świata żywych. Wysłali mężnego Hermoda, gońca bogów, w czeluście świata umarłych Niflheimu, by przebłagał ponurą królową podziemi Hel i namówił ją do wypuszczenia Baldra. Ta zgodziła się, lecz tylko pod jednym warunkiem – jeśli jednego dnia wszystkie istoty na ziemi zapłaczą za nim z tęsknoty. I tak też się stało. Wybranego dnia wszyscy mieszkańcy świata, zarówno bogowie, olbrzymi, jak i ludzie, jęli ronić łzy za tym, który uosabiał światłość i piękno. Jeden tylko niegodziwiec ani myślał płakać, a był nim wróg jego zaprzysięgły, Loki.

I tak Baldr pozostał we władzy królowej świata umarłych, lecz wedle przepowiedni miał powrócić do świata ludzi po Ragnaroku – ostatecznej bitwie, w której polec mieli wszyscy bogowie, olbrzymi i potwory. Czy są jednak mędrcy, który wiedzą, kiedy ów dzień nastąpi?Prolog

Starzy ludzie opowiadali, że bogowie stworzyli wyspę Wolin ze złośliwości. Cisnęli jej wielkie cielsko prosto w nurt rozległej rzeki Odry, by stłoczyć jej wody i utrudnić im drogę do sinych odmętów Bałtyku, a ją samą pokryli gęstym lasem i trzęsawiskami, by człowiek nigdy nie zdołał jej przemierzyć ani okiełznać. Zuchwali ludzie jednakowoż za nic sobie mieli boską złośliwość i bez lęku, zbrojni w ogień i siekiery, zagłębili się w nieprzebyte bory. Swe główne grodziszcze, nazywane tym samym imieniem co wyspa, założyli na wschodnim brzegu wyspy, omywanym mętnym nurtem Odry. Niedługo trzeba było czekać, by miasto stało się jednym z najbogatszych na Bałtyku, przyciągając uwagę nie tylko Wenedów, Germanów i Obodrytów, lecz także Danów, Swionów, Rusów, Englandczyków, a nawet tajemniczych Arabów, co psią mową mówili. Każdy, kto ino śmiałość w sercu miał, a sakwę srebrem wypchaną, zmierzał do miasta Wolin, by ubić interes życia. Na ulicach grodu rozbrzmiewały dziesiątki języków, brzęk srebrnych monet mieszał się z okrzykami targujących, zaś rządzący Wolinem kapłani Trygława co wieczór zacierali dłonie z uciechy.

Inni przybysze, którzy żyli nie z handlu, lecz z miecza, wznieśli swą siedzibę na północ od miasta. Tam na próżno byłoby szukać gwaru targów tudzież odgłosów uciechy. Oczom zabłąkanego wędrowca ukazałaby się samotna, posępna forteca na drugim brzegu zamulonej Dźwiny. Wędrowiec ów zapewne przyjrzałby się bramie, kryjącej wewnętrzną przystań i cumujące w niej smocze łodzie oraz wysokiej wieży o porośniętych mchem ścianach i wzdrygnąłby się z lęku, a potem ruszył ku wesołemu, roztańczonemu Wolinowi. Dopiero tam dowiedziałby się, że patrzył na Jomsborg.

Na legendarne gniazdo piratów z północy, złowieszczą twierdzę Jomsborg.

***

Tej nocy twierdza znów milczała, jak od wielu, wielu tygodni. Fale rzeki pluskały cicho, jakby zuchwałe na ogół nixy obawiały się pląsać przy domostwie morskich zbójców, a sine smugi mgły, ciągnące się wzdłuż brzegów, zdawały się pochłaniać wszelkie hałasy nocy. Ani blade gwiazdy, ani też wąski rożek księżyca nie rozświetlały ciemności grodu, na wałach też nie płonęły żadne pochodnie. Jedynie w wąskich oknach krótkiej halli, przytulonej do wieżycy oraz kilku budynków gospodarczych, migotało światło, równie niespokojne jak prowadzone we wnętrzu rozmowy.

– Ég er kalt¹ – wymruczał stary Gunnulf i naciągnął niedźwiedzią skórę na szerokie ramiona.

Upił łyk piwa z rogu, po czym powiódł półprzytomnym spojrzeniem po reszcie swych towarzyszy.

– Ég er kalt – powtórzył i wzdrygnął się.

– Dorzucę drew do paleniska, jeśli chcecie, Gunnulfie – podniósł się młody woj o rzadkiej, rudej brodzie i bladoniebieskich oczach.

Okropna, stara blizna, ziejąca na jego prawym policzku, oraz chłodne, wzgardliwe spojrzenie zdradzały gwałtowny charakter, a głos – chropowaty i zgrzytliwy – dopowiadał, że nie nawykł on do miłosierdzia czy serdeczności.

– Siedź, Gunnar. – Gunnulf machnął sękatą, wykręconą artretyzmem dłonią. – Żaden ogień nie rozgrzeje zimna, które czuję. Czuję ją, bracia, z każdym dzionkiem coraz bardziej. Nadchodzi…

– Któż taki? – Skrzywił się Gunnar, ale usiadł, posłuszny słowom starca. Jedynie jego oczy skrzyły drwiną.

– Hel – odparł ten z powagą, tocząc po wszystkich niedowidzącym spojrzeniem. – Bogini śmierci. Bo ona jedyna nie zginęła, bracia. Ona jedyna wciąż czuwa, by zabrać wszystkich posłusznych wierze naszych ojców, aż…

– Ég hef fengið nóg!² – ryknął nieoczekiwanie Gunnar i cisnął kuflem o drewnianą ścianę. Naczynie z głuchym stuknięciem odbiło się od sosnowych bali, przetoczyło po ławie i zamarło przy żarzącym palenisku. – Odkąd pamiętam, Gunnulfie, gadacie o Ragnaroku i śmierci naszych bogów, a durnotą…

– Þegiðu³.

Jedno krótkie słowo osadziło zapalczywego młodzieńca w miejscu. Z niechęcią spojrzał ku trzeciemu z biesiadników – chudemu mężczyźnie z garbatym nosem, szczupłą, jakby szczurzą twarzą i rzadkimi, jasnymi włosami. Jego niezbyt urodziwe oblicze budziło niechęć, lecz prawdziwie odpychał dopiero jego głos, tak zgrzytliwy i nieprzyjemny, że słuchającym go po raz pierwszy przemykały ciarki po plecach. Człowiek z takim głosem nie musiał krzyczeć, by być usłyszanym, zarówno podczas hucznej uczty jak i w zgiełku bitewnym. Nic więc dziwnego, iż słynął jako wielki skald i znawca runów.

– Þegiðu, Gunnar – powtórzył dobitnie jasnowłosy. – Nie będziesz starszym a mądrzejszym ubliżał, kpie, choćbyś i samego Fenrisa za pysk tu przywlókł.

– Fenris ubit, Snorri. – Gunnulf wykrzywił wargi i przymknął niedowidzące oczy. – Usieczon, jak przepowiedziane było. Wszyscy bogowie martwi, ich ciała rozwłóczone, porąbane. Nie dziwota, że nikt ofiar nie przyjmuje, nikt modlitw nie słucha. Wszyscy pomarli, powiadam wam. Pomarli, zadeptani przez olbrzymów, pochłonięci płomieniami Surta. Na nic ofiary, na nic modły i śpiewy, powiadam wam...

Gunnar potrząsnął płową czupryną i spojrzał na kapłana z szyderczym uśmiechem. Jednocześnie sięgnął po miecz, który leżał na ławie obok niego i zaczął polerować klingę kawałkiem skóry.

– Komdu, láttu það eiga sig⁴ – syknął. – Dajcie pokój temu gadaniu. Od lat żeście nosa z Jomsborga nie wyściubili, chłód kurhanu z wolna czujecie, tedy myśli ponure was ogarniają. A myśmy w Englandzie obiaty złożyli, to Odyn dał nam zwycięstwo, łupów nie poskąpił...

– Nie Odyn dał wam zwycięstwo, Gunnar, jeno Englandczycy – parsknął skald Snorri i upił łyk piwa, nie patrząc na zapalczywego młodziana. – Toż to ciemięgi i łachudry. Kijem ich rozgonisz kiej barany. Myślisz, że Jednookiemu chciało się was przeciwko takiej zgrai wspierać?

– Krakanie starej wrony! – warknął Gunnar. – W bebechach mi się przewraca, gdy...

– A mi się przewraca, kiedy tych twoich przechwałek co wieczór słucham – przerwał mu skald i skrzywił się z niesmakiem. – Chełpisz się swą wyprawą, Gunnar, jak najbrzydsza dziewka we wsi, którą ktoś wreszcie wychędożyć raczył. Myślisz, smarku jeden, że cię podziwiać będziemy? Za to, żeś zakaz naszego jarla złamał, parę kościołów spalił i trzy wsie złupił? My, starzy piraci z Jomsborga, mamy cię za bohatera uznać?

– Juści, że starzy. Pozostało wam ino na stołkach siedzieć, dawne dni wspominać i na wodza czekać, który już szmat czasu temu zaginął i…

– Zawrzyj gębę. – Głos Snorriego był zgrzytliwy niczym zardzewiały miecz, przeciągany po stalowym pręcie. – Bo powiesz coś, czego powiedzieć nie chcesz. A Gunnulfa nie lżyj, bo mądrzejszy od ciebie, młokosie.

– Mądrzejszy? – Gunnar odłożył miecz i wsparł się obiema dłońmi na ławie, jakby gotował się do skoku. – Czy mądry jest ten, który służy bogom całe życie, a na starość nazywa ich trupami? Skąd wiecie, że nastał Ragnarok? Skąd wiecie, że bogowie nie żyją? Uważajcie lepiej, Gunnulfie, by was Thor za bluźnierstwa młotem w łeb pusty nie wyrżnął!

– A czemu jeszcze tego nie uczynił?

Niespodziewanie odezwał się czwarty z biesiadników i otworzył oczy, bladoniebieskie i zamglone. Nerwowym ruchem zarzucił bujne, rude włosy na ramię i sięgnął po zapomniany kufel z piwem.

– Czemu? – spytał i powiódł spojrzeniem po pozostałych biesiadnikach.

Na jego uderzająco przystojnej, lecz pozbawionej emocji twarzy pojawił się wyraz szyderczej kpiny.

Przy ławie zapadła cisza. Mało kto miał odwagę, by rozmawiać z Einarem Zaklętym, szalonym wojownikiem, którego elfy za młodu porwały do swej niewidzialnej sadyby. Gdy powrócił do świata ludzi, był całkiem odmieniony – co rusz zapadał w zadumę i tkwił w niej długie godziny, obojętny na cały świat. Na jego okrutnej twarzy pojawiał się wówczas rozkojarzony, nieobecny uśmiech, a ludzie szeptali, że ani chybi wspomina cudowne dni wśród elfów. Obchodzili go wówczas szerokim łukiem, gdyż dobrze wiedzieli, że wpadał w obłąkańczą wściekłość za każdym razem, gdy ktoś przerywa jego marzenia. Również i na jawie nie był dobrym kompanem, gdyż lata spędzone w magicznym świecie pozbawiły go ludzkich emocji. Nie potrafił współczuć, żałować ani cieszyć się, a zabijał niczym żmija, bez namysłu, śmiertelnie i z przerażającym chłodem. Każdy wojownik jomsborskiej drużyny pamiętał, że Einara nie wolno prowokować.

Gunnar zapewne również, lecz był zanadto wzburzony, by o tym pamiętać.

– Bo żal mu Mjøllnir krwią starucha brukać! – parsknął. – A ty co, Einar? Też stronę tego spasłego moczymordy bierzesz, ty nędzny, odmieniony...

W zmrużonych, niemalże skośnych oczach Einara błysnęło coś niebezpiecznego. Odmieniec naraz wyszarpnął miecz i poderwał się, roztrącając naczynia. Świsnęło rozcinane powietrze, gdy spuścił oręż na głowę Gunnara. Tenże, choć zaskoczony, zdążył się zasłonić własnym, który trzymał na kolanach. Powstrzymał napór w ostatniej chwili. Jego ramię drżało z wysiłku.

– Spokój, szaleni! – ryknął Snorri, ale żaden go nie posłuchał, ani Gunnar z nabrzmiałą, wykrzywioną ze strachu i zawziętości twarzą, ani tym bardziej bezlitosny Einar, którego oblicze niemalże nie zmieniło wyrazu. Odmieniec wysunął jedynie wargi do przodu, jakby z zainteresowaniem przyglądał się swej przyszłej ofierze.

Ramię Gunnara zadygotało. Miecz Einara był coraz bliżej jego czaszki.

– Einar, odłóż miecz! – zgrzytnął Snorri i podniósł rękę, jakby chciał pochwycić Zaklętego za ramię, ale zawahał się.

Naraz ostry podmuch wiatru szarpnął płomieniami pochodni, gasząc niektóre z nich.

– Tak, Einar. Odłóż miecz.

Obcy głos, który rozległ się w pociemniałej nagle halli, ciął niczym bicz. Einar odwrócił głowę ku wejściu, lecz napór jego miecza nie osłabł ani odrobinę. Na obliczach Snorriego i starego Gunnulfa pojawiła się nagła radość przemieszana z nabożnym szacunkiem.

– Puść, szaleńcze! – wycedził przez zaciśnięte zęby Gunnar.

– Thorkill – rzekł Odmieniec obojętnym głosem i uniósł oręż.

Gunnar sapnął z ulgi. Po skroni płynęły mu krople potu.

Jarl Jomsborga Thorkill zwany Smoczym Nasieniem zatrzasnął drzwi halli, aż płomienie pochodni uspokoiły się na nowo, po czym ruszył w stronę czterech zastygłych w bezruchu Jomsborczyków. Szedł wolno, zmęczonym krokiem, a długie poły płaszcza unosiły się za nim niczym skrzydła kruka. Snorri powstał śpiesznie i podał mu róg z piwem.

– Jarlu. – W głosie skalda pojawiło się osobliwe u niego uwielbienie. – Nie spodziewaliśmy się...

– Widno, żeście się nie spodziewali – warknął głucho przybysz i wyrwał róg z ręki skalda, po czym opróżnił go łapczywie i cisnął w kąt halli. – Ledwiem was na dwa tygodnie opuścił, a wy od razu...

Skrzywił się, nie kończąc zdania i machnął dłonią w kierunku poczerwieniałego, ciężko dyszącego Gunnara. Odpowiedzią było milczenie, a osłupieli Snorri i Gunnulf wymienili spojrzenia.

– Jarlu, jakie dwa tygodnie... – wyjąkał stary kapłan. – Przecie was bez mała pół roku nie było!

Thorkill uniósł lekko brwi.

– Pół roku? – spytał zmęczonym głosem. – A możliwe... Może być, że i pół roku. Tam, gdzie byłem, czas innymi drogami bieży… Pół roku, mówicie? Siadajcie tedy, bracia. Gadać nam trza.

– Jeno jakże to! – obruszył się Gunnulf. – Zdrożeniście, panie, tedy kąpiel wam przygotujemy i wieczerzę zacną! Skrzyknę ino niewolnych, to...

– Siadaj.

Głos jarla Thorkilla był cichy, ale władczy i stary kapłan usiadł posłusznie, a za nim reszta Jomsborczyków. W świetle pochodni ujrzeli, jak bardzo się zmienił. Jego twarz, ongiś harda i dumna, nosiła ślady skrajnego znużenia, a oczy, miast iskrzyć, wydawały się puste, pozbawione blasku. Thorkill założył skudlone długie włosy za ucho, a wtedy wszyscy ujrzeli, że drży mu dłoń.

– Mówcie – rozkazał. – Opowiadajcie, co się dzieje w sławnym, groźnym Jomsborgu.

Tym razem w jego głosie zabrzmiała lekka drwina, ale skald Snorri udał, że jej nie słyszy.

– Nie mamy wielu wieści, jarlu – odezwał się nieprzyjemnym, zgrzytliwym głosem. – Gnuśniejem. Wendowie i Wieleci cicho siedzą, podobnie Danowie i Germanie tego wściekłego psa Ottona, nie ma tedy na kogo miecza podnieść. Klingi rdzewieją, a brzuchy dość mają piwska.

– A sami z wyprawami ruszyć nie chcieliście?

– Jam na England popłynął z gromadą wojów! – odezwał się z dumą Gunnar i spojrzał po wszystkich, jakby spodziewając się należnej pochwały.

Thorkill zmierzył go jednak beznamiętnym spojrzeniem i młodzieniec opuścił głowę. Jego policzki na nowo zapłonęły rumieńcem.

– Juści, ruszył – Snorri się skrzywił. – Stracił czterech ludzi, przywiózł ledwie pół kufra srebrnych garów kościelnych, lecz co chwila prawi o swych wielkich przewagach. My zaś usłuchaliśmy waszego zakazu i siedzimy kiej dziady i czekamy na wasz powrót. Jak tu zresztą ruszać, skoro strażnikami Wolinu jesteśmy, a wszyscy królowie wokół z kupcami w przyjaźni żyją? – W głosie skalda pojawiło się rozżalenie. – Jako te psy łańcuchowe warujemy, miast po morzach hasać i zdobycz sobie wybierać!

Thorkill kiwnął głową z udawaną powagą.

– Juści, wstyd – przytaknął. – Co tedy radzisz, Snorri? Co trza zrobić, by wstyd zmazać i dobre imię bractwa odzyskać?

Skald znów wychwycił nutę ironii w głosie przywódcy Jomsborga i zasznurował wargi. Miast odpowiadać, pochylił głowę, aż tłuste kosmyki włosów zasłoniły jego nieurodziwą twarz.

– Cóż to dziś Jomsborg, kamraci? – odezwał się jarl, nie patrząc na żadnego z nich. – Jeno te wały, strażnica i ta przystań. Nic poza tym. Drewniany przytułek dla garści starych, morskich zbójów, którzy marzą o dawnej chwale. Podróżowałem... – zawahał się nagle. – Podróżowałem daleko i pojąłem tedy, że Jomsborg zdycha kiej wyliniała szkapa, zbyt stara, by się do galopu zerwała. Któż dziś boi się Jomsborga?

Jego matowe oczy naraz wezbrały dziwnym blaskiem.

– Potężny cesarz Germanów? Kneź Wenedów? Konung Danów? – parsknął szyderczo. – Nikt, bracia, nikt. Źle wam na służbie kupców Wolinu, tak? Sarkaliście, gdym umowę z nimi zawarł, pomnę ci ja dobrze. Nikt z was jeno nie dostrzegł, że gdybyśmy jako te psy łańcuchowe Wolinowi nie służyli, dawno by nas już który sąsiad rozgniótł. Któż bowiem przyzwoli, by na granicy jego włości żyła banda dzikich piratów, która na domiar złego własnym bogom się kłania? Dlaczego zlekceważyłeś mój zakaz, Gunnar? – Zmierzył wzrokiem pobladłego nagle młodzieńca. – Dlaczego?

– Myślałem, jarlu…

– Nie, nie myślałeś. Pycha odebrała ci zdrowy rozsądek, młokosie, ale na szczęście niewiele w Englandzie wskórałeś. Gdybyś sławą się okrył, a wieść by się po świecie poniosła, rychłoby nas Wolinianie komuś sprzedali. Co komu po psie, co to kąsa sąsiadów? Czas Jomsborga skończyłby się szybciej, niż przepowiedziane zostało.

– Straszne wasze słowa, panie – wyszeptał Gunnulf i przetarł wychudłymi palcami niedowidzące oczy, jakby spodziewał się łez.

– Twoje równie straszne, Gunnulf .– Thorkill spojrzał na niego ostro. – Słyszałem, o czym prawiłeś, nim wszedłem do halli. Bogowie pomarli, nieprawdaż? Stoczyli ostatnią bitwę, a ich ciała pożarły płomienie Surta?

– Wybaczcie, jarlu, ja jeno...

– Milcz. Bo rację masz. Asowie i Wanowie leżą martwi na równinach Vigridr, posieczeni ciosami Jotunów, spaleni ogniem Surta. Ragnarok w istocie się zakończył, bracia.

W ciszy, która nastąpiła po nieoczekiwanych słowach jarla, słychać było syk węgli w palenisku. Snorri, Gunnar, a nawet Gunnulf wpatrywali się z osłupieniem i niedowierzaniem w jarla, który opuścił głowę i ukrył ją w dłoniach, jakby dopiero teraz uświadomił sobie ciężar wypowiedzianych właśnie słów. Einar patrzył nań obojętnie, a kącik jego ust drgał, zdradzając powstrzymywany uśmiech.

– Ragnarok dobiegł końca – powtórzył cicho Thorkill, unosząc głowę. – Nasi bogowie są martwi, a wokół nas rośnie siła tych, którzy służą Bogu na Krzyżu. Wszyscy oni gotowi są nas zgnieść, gdy tylko przypomną sobie o naszej obecności. Czasy Jomsborga, czasy wolnego bractwa morskich zbójów na zawsze dobiegły końca.

Naraz zamilkł i zapatrzył się w ławę. Gdy się ponownie odezwał, jego głos był cichy, lecz złowieszczy.

– Nie będziemy tkwić po wsze czasy w warowni, czekając na ostatni szturm. Wynosimy się stąd, bracia.

– Dokąd, jarlu? – spytał oniemiały Snorri, wpatrując się w zaginionego przywódcę z niedowierzaniem.

– Na północ. Wzniesiemy tam własne królestwo, skąd będziemy mogli szydzić ze śmierci Asów i urągać potędze Boga na Krzyżu.

Nieoczekiwane słowa Smoczego Nasienia wywołały różne reakcje – Einar uśmiechnął się z zadumą, zamknął oczy i oparł głowę o belkę. Gunnar pokręcił głową i co rusz otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie umiał ubrać swej myśli w słowa. Snorri siedział nieruchomo, całkiem oszołomiony, a Gunnulf pochylił głowę i poruszał wargami, jakby sam ze sobą toczył wewnętrzny spór. To on jako pierwszy przerwał ciszę:

– Jarlu... Gdzieście byli? – spytał drżącym głosem. – Gdzie to dwa tygodnie trwają pół roku?

– Jest takie miejsce. – Spojrzenie Thorkilla było nieprzeniknione. – Bardzo daleko, Gunnulf. Nie o tym nam jednakże ninie gadać. Ilu wojów ostało się w twierdzy?

– Niecała setka, panie. Dość, by kilka wsi złupić, lecz za mało, by zbudować królestwo…

– Nie powiedziałem, że będziemy je sami budować. Nie powiedziałem też, że stanie się to rychło. Rzeknijcie mi, bracia, czy ktoś wie, dokąd się udał Ragnar Niszczyciel Drakkarów? Albo Koskela?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: