Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trzy myśli pozostałe po ś.p. Henryku Ligenzie, zmarłym w Morreale, 12 kwietnia 1840 roku - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzy myśli pozostałe po ś.p. Henryku Ligenzie, zmarłym w Morreale, 12 kwietnia 1840 roku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 209 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA WY­DAW­CY.

Re­ge­stra, li­sty do przy­ja­ciół i in­struk­cy­je dla of­fi­cia­li­stów, pi­sać, pi­sa­łem, – ale co in­ne­go, ni umiem, ni chcę, ni po­trze­bu­ję; – a cze­mu dziś bio­rę się do pió­ra, ba! do dru­ku, po­krót­ce opo­wiem.

Na wio­snę tego roku, przy­pły­ną­łem z żoną i dzieć­mi do Sy­cyl­ji, sam nie­wiem po co i na co – ale za co, to wiem. – Ja wiem i mój ko­mi­sarz pan Or­da­sow­ski, cho­ciaż sie­dzi w Pol­sz­cze. – Świę­te przy­sło­wie – gdy cze­go za­chce się ko­bie­cie to i sam sza­tan nic nie wskó­ra. – Za­chcia­ło się żo­nie mo­jej do Włoch. – Z kra­ju mnie więc po­wlo­kła aż do Flo­ren­cji, zkąd chcia­łem po­wra­cać, a z Flo­ren­cji do Rzy­mu, zkąd chcia­łem po­wra­cać, a z Rzy­mu do Ne­apo­lu, zkąd chcia­łem po­wra­cać: aż tu, pa­trzaj, da­li­bóg mu­sia­łem z nią po­pły­nąć mo­rze­ni, do Pa­ler­mu. Prze­pra­wa jaka taka w nocy wiatr się ze­rwał; niech mu Pan Bóg nie pa­mię­ta, ale tak ko­ły­sał się ten okręt pa­ro­wy, że aż wszyst­kie gwiaz­dy nie­ustan­ne nam dy­ga­ły po­kło­ny na nie­bie – ale co praw­da to praw­da – nad ran­kiem cud­ne znów było po­wie­trze. – Za­to­ka gdy­by tyl­ko błę­kit­na, ale to aż gra­na­to­wa – góry, wy­spy, zda­ją ci się pędz­lem ma­lo­wa­ne na nie­bie – a samo Pa­ler­mo, mia­sto duże i po­rząd­nie sta­wio­ne – lud tyl­ko gał­gań­ski, ska­cze, bie­ga, pisz­czy, wrzesz­czy, że­brze, krad­nie, zdzie­ra, czy na uli­cy, czy w go­spo­dach, zwy­czaj­nie Wło­chy, aż pfuj! do li­cha!

Lecz nie o tem mowa – po­dró­ży pi­sać nie my­ślę – niech moja żona, je­śli się po­do­ba Jej­mo­ści, na­pi­sze. – Uczy­ła się ję­zy­ków, umie grać i śpie­wać, czy­ta fran­cuz­kie ro­man­se; Bal­za­ków, Sza­to­brian­dów i wie­lu in­nych, któ­rzy mnie nu­dzą – ona może pi­sać. – Ja chcę tyl­ko po pro­stu po­wie­dzieć, ja­kom się do­stał do tych rę­ko­pi­smów, któ­re dziś wy­da­wać mu­szę.

O trzy mile wło­skie (pół na­szej ukra­iń­skiej) od Pa­ler­mu, jest wio­ska Mor­re­ale w któ­rej mó­wią, że tam kie­dyś miesz­ka­li Kró­lo­wie Sy­cy­lij­scy. – Gdy­by nie ka­te­dra i cmę­tarz i parę pa­ła­ców, toby nie było na co pa­trzeć – nie ma na­wet za­jezd­ne­go do – mu – brud­no, pu­sto, cia­sno. – Da­li­bóg­ci u nas le­piej. Żona moja, ko­niecz­nie pro­si się tam je­chać. – Al­bum bie­rze z sobą, chcia­ła ry­so­wać wi­dok – ja bio­rę du­bel­tów­kę, bo mó­wi­li że nie­bez­piecz­nie, na­ją­łem po­wóz, sa­dzam dzie­ci, po­je­cha­li­śmy. Nie ma co mó­wić – znać że czło­wiek już za mo­rze się do­stał – wszę­dzie koło dro­gi wzgó­rza krą­głe jak gło­wy cu­kru, na­je­żo­ne w kak­tu­sy, w alo­esy – kwia­tów czer­wo­nych, ja­kich nig­dzie nie ma, kro­cie – cy­pry­sów tyle co dzid ko­zac­kich – a po­wie­trze ma w so­bie coś my­dla­ne­go, niby ka­pie ci do płuc, jak prze­dziw­na oli­wa, wy­bor­ne dla su­chot­ni­ków, szko­da że od uro­dze­nia za­wż­dy mia­łem pier­si jak mur.

Je­dzie­my więc, bar­dzo po­wo­li, bo wciąż pod górę. – Żona sia­dła na przo­dzie, pa­trzeć na do­li­nę w mia­rę jak się od­kry­wa­ła.

Ja faj­kę palę – Puł­kow­nik Wil­czek, któ­re­gom tej zimy spo­tkał w Li­wur­nie, wra­ca­ją­ce­go z Orien­tu, dał mi dwa fun­ty ty­tu­niu – mó­wił, że Suł­tan in­ne­go nie ku­rzy. – Nic smacz­niej­sze­gom na ży­ciu nie pa­lił.

Przy­jeż­dża­my wre­ście – mu­sie­li­śmy sta­nąć w ka­wiar­ni – bo go­spo­dy nie ma. – Le­d­wo­śmy wy­sie­dli, dwóch, trzech, czte­rech, dzie­się­ciu ob­dar­tych, jak z pod zie­mi wy­sy­pa­ło się hul­ta­jów – każ­den krzy­czy że jest prze­wod­ni­kiem, Ci­ce­ro­nem, jak to tam ich zo­wią – mu­sia­łem ich sani roz­ga­niać, bo żonę moją chwy­ta­li za suk­nią, wrzesz­cząc, " moro di fame," co zna­czy, umie­ram z gło­du, a po­tem, " Com­pli­men­ta­te me!" co zna­czy, daj co, bo u Wło­chów kom­pli­ment to mie­dziak – a je­den z nich mniej ob­szar­pa­ny, po­znał że my Po­la­cy; okrop­ny węch mają Wło­chy do cu­dzo­ziem­ców, i wy­su­nąw­szy się, rzekł do mnie, ja zaś już po wło­sku nie­źle ro­zu­miem i ga­dam, choć nie lu­bię tej ko­me­dji z ła­ciń­skie­go ję­zy­ka prze­ro­bio­nej; otóż ten Włoch pra­wi do mnie:

"Ec­ce­len­za (nie ma z cze­go się pysz­nić, bo wszyst­kich tak mia­nu­ją), ja znam Po­la­ków, ja za­raz po­znał że Si­gnor z tą pięk­ną Si­gno­ra, po pol­sku mówi. – O Po­la­cy, to do­brzy pa­no­wie – niech im Ma­don­na San­tis­si­ma., zdro­wie daje."

Zdzi­wi­łem się nie­po­ma­łu i mó­wię: "Kie­dyś taki spryt­ny, to cię bio­rę na Cy­ce­ro­na;" a in­nych od­pę­dziw­szy, po­sze­dłem za­raz z żoną i z dzieć­mi do ka­te­dry, py­ta­jąc się po dro­dze Wło­cha, ja­kim­by on spo­so­bem znał ję­zyk nasz?

A ten mi za­raz ba­jać za­cznie, że tu nie – daw­no umarł na su­cho­ty mło­dy Po­lak, co przy­pły­nąw­szy z Mal­ty, miesz­kał sześć mie­się­cy w Mor­re­ale, znać dla zdro­wia. Ze go wszy­scy zna­li, co dzień wi­dy­wa­li, kie­dy w po­łu­dnie wy­cho­dził, opie­ra­jąc się na ra­mie­niu słu­żą­ce­go z któ­rym roz­ma­wiał tym sa­mym ję­zy­kiem co ja z żoną – że ten słu­żą­cy nig­dy sło­wa po wło­sku nie mógł się na­uczyć – że tyl­ko o swo­im panu mó­wił" "Liien­za, Liien­za!" i pła­kał przed ludź­mi, bo co­dzień pan go­rzej się miał; chudł i bladł, aż na­resz­cie uma­ił; a słu­żą­cy go na cmę­ta­rzu po­cho­wał.

"Cóż to zna­czy­ło, to Liien­za?" za­py­ta­łem się.

"A to było imię mło­de­go pana," od­parł mi Włoch.

dzio­na mo­zai­ką zie­lo­ną i zło­tą, gdy­by pa­sem per­skim.

Żona moja za­raz po­wie­dzia­ła że to ar­chi­tek­tu­ra po Mau­rach – nie w cie­mię bite byty te Mau­ry, kie­dy ta­kie mar­cy­pa­ny sta­wia­li.

W środ­ku czwo­ro­bo­ku, na łące peł­nej róż i cy­pry­sów, ka­mień po ka­mie­niu bia­łym, po­mni­ki, fi­gle, po­są­gi – aż w gło­wie się krę­ci. – Lecz to na po­tem wszyst­ko; choć żona chcia­ła oglą­dać, ja nie da­łem i pcham Wło­cha przed się, – a mój wier­ci­pię­ta ska­cząc przez gro­by i krze­wy bie­ży do kąta, pod mu­rem i krzy­czy, Ec­co­lo! i wy­cią­ga rękę mó­wiąc znów: " Com­pli­men­ta­te me."

Da­li­bóg, gdy się zbli­żę, gdy spoj­rzę, znak Świę­ty krzy­ża uczy­ni­łem. Czym mógł się spo­dzie­wać?…. oto stał-przedem­ną krzyż drew­nia­ny, ni­ski, le­d­wo że ostru­ga­ny, a na nim na­pis far­bą czar­ną:

Zgon Hen­ry­ka Li­gen­zy.

1840 roku, 12 Kwiet­nia.

"A co nie Liien­za, a co nie pia­ster?" za­wo­łał Włoch.

Ja mu trzy rzu­ci­łem, i zdjąw­szy fu­ra­żer­kę, mó­wi­łem Zdro­waś Ma­ry­ja, a po­tem za­czą­łem przy­po­mi­nać Imo­ści, że to nie­gdyś wiel­ka fa­mil­jia była w Pol­sz­cze, z osiem kar­tek w Nie­siec­kim jest o niej; ileż to dy­gni­ta­rzy i se­na­to­rów z tego gniaz­da wy­szło – a te­raz co? – po­żal się Boże! – Ostat­ni, bo nie sły­sza­łem by inni jesz­cze to imię no­si­li w kra­ju; a może są któ­rzy go no­szą, ale nie wiem o nich. – Tak, za­pew­nie, ostat­ni z Li – gen­zow tu leży za mo­rzem, na wy­spie, wśród ob­cych, praw­da że pod cie­płem nie­bem i mię­dzy kwia­ta­mi – ale co mu po­tem nie­bie i kwia­tach!

Syn mój star­szy Ka­zio (młod­szy, Ta­dzio, zo­stał w domu z gu­wer­nant­ką), i moja Teo­do­lin­cia (mat­ka tak ją prze­zwa­ła, choć ją ksiądz wy­raź­nie ochrzcił z wody i z ce­re­mon­ji Bar­ba­rą, Ur­szu­lą), obo­je uklę­kli i pa­cierz zmó­wi­li.

Tym­cza­sem żo­nie mo­jej przy­szło na myśl, by za­raz ka­mień uczci­wy spra­wić P. Li­gen­zie wśród tych ma­gna­tów wło­skich, bo aż wstyd że szlach­cic Pol­ski tak nago śpi na cu­dzej zie­mi – z ta­kiem krót­kiem sło­wem, przez po­czciw­ca słu­żą­ce­go, nie­zgrab­nie na­pać­ka­nem – i za­raz też, bo dow­cip­na ko­bie­ta, za­czę­ta, cho­dząc w zdłuż i wszerz, inny na­pis, zda­ję mi się wier­sza­mi, ukła­dać.

A ja wo­łam: "Moja pan­no ko­cha­na, trze­ba na­przód do wsi wró­cić, tam o wszyst­ko się do­py­tać, wy­wie­dzieć – z ka­mie­nia a rzem się roz­mó­wić – i do­pie­ro wte­dy pi­sać, a nie te­raz gdy jesz­cze nic nie wiesz."

Wło­cho­wi za­tem, obie­cu­ję do­bry kom­pli­ment, jeź­li mnie za­pro­wa­dzi do go­spo­da­rza u któ­re­go miesz­kał P. Li­gen­za – Włoch za­raz idzie, sło­wo w sło­wo żyd fak­tor u nas. – Żo­nęm z dzieć­mi zo­sta­wił na cmę­ta­rzu – Tak Imość chcia­ła, mó­wiąc, że bę­dzie czy­tać na gro­bie wło­skim, ja­kie­goś po­etę Niem­ca.

Co nie­chluj­nych i po­nu­rych ka­tów w tym Mor­re­ale, to strach. – Wre­ście do­sze­dłem do po­rząd­ne­go domu na wzgó­rzu, z ogro­dem, zkąd wi­dać mia­sto Pa­ler­mo i całą za­to­kę – anim pa­trzał – go­spo­darz stał na pro­gu i jadł me­lo­na – mój Cy­ce­ron mru­gnął na nie­go. – Tuż to oni so­bie za­raz tam na migi, wszyst­ko co chcie­li, po­wie­dzie­li – Go­spo­darz jed­nak wy­glą­dał na po­czci­we­go i łeb­skie­go ćwi­ka – z ża­lem pra­wić za­czął o panu Li­gen­zie.

"Si­gno­re, szko­da tego mło­de­go pana. – Taki był ci­chy, spo­koj­ny, wspa­nia­ły. – Żył mier­nie, ale re­gu­lar­nie pła­cił za wszyst­ko – gro­sza dłu­gu nie zo­sta­wił – praw­da że i gro­sza na po­grzeb tak­że, ale­ja i słu­żą­cy po­cho­wa­li­śmy cia­ło. – Mó­wi­łem słu­żą­ce­mu: Zo­stań z nami, wy­kie­ru­ję cię na Vet­tu­ry­na – ale on nie chciał ani się po wło­sku na­uczyć, ani tam zo­stać gdzie pan na jego ręku sko­nał, i od­pły­nął pierw­szym stat­kiem – nie wiem gil­zie – po­dob­no do Fran­cji – ale i on nie­dłu­go po­ży­je, bo po śmier­ci pana roz­pił się z roz­pa­czy."

Wte­dym się za­py­tał, czy nie zo­sta­wił P. Li­gen­za ja­kic­li pa­pie­rów lub rze­czy.

Go­spo­darz jak­by so­bie na­gle coś przy­po­mniał, wziął mnie za rękę, i przez wscho­dy za­wiódł do po­rząd­nej izby, na dru­gim pię­trze.

"Tu miesz­kał – na­tem łóż­ku umarł, pa­trząc się w mo­rze i na Con­cha d'oro (tak prze­zwa­li so­bie do­li­nę w któ­rej leży Pa­ler­mo), a przed śmier­cią sam wi­dzia­łem jak pie­czę­to­wał zwój pa­pie­rów, i za­su­wał po­tem w głąb tej sza­fy. – Słu­żą­cy pew­no o nich za­po­mniał, bo gdy ztąd ru­szał był jak wa­ry­jat jaki."

To mó­wiąc, otwo­rzył sza­fę. – Praw­da, pod pół­ka le­ża­ły pa­pie­ry – wzią­łem – ołów­kiem na wierz­chu, na­pi­sa­no było: " Ostat­ni ślad my­śli zni­ka­ją­cej – Jeź­li kie­dy­kol­wiek wpad­nie w ręce Po­la­ka, niech czy­ni z nią co mu się po­do­ba – ja chciał­bym, by ją wy­dru­ko­wał. " I nic wię­cej, tyl­ko te sło­wa, i owe trzy ułam­ki, któ­re w ni­niej­szym to­mi­ku wy­da­ję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: