Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylnymi drzwiami. Czarny rynek w Polsce 1944–1989 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tylnymi drzwiami. Czarny rynek w Polsce 1944–1989 - ebook

Puste półki, wieczny brak towaru, wielogodzinne wyczekiwanie w kolejce. Efekt? Towary spod lady, „baba z cielęciną”, waluciarze, narodowe hobby, czyli nielegalne bimbrownictwo – żeby przytoczyć choć kilka przykładów radzenia sobie z niedostatkami gospodarki centralnie planowanej.

Ustrój, który po wojnie zapanował w Polsce, spowodował rozwój drugiej ekonomii, a nawet „drugiego społeczeństwa”, rządzącego się własnymi prawami, nastawionego na wzajemną, choć wcale nie bezinteresowną pomoc.

Jerzy Kochanowski ze swadą opisuje czarny rynek PRL. Czasy, gdy często świadomie działano na granicy prawa, a nieraz również ją przekraczano. Czasy, gdy posiadanie pieniędzy nie tyle zapewniało udany zakup, ile uprawniało do zajęcia miejsca w kolejce. I to bez gwarancji zdobycia nie tylko wymarzonego, ale wręcz jakiegokolwiek produktu. Czasy, gdy jedynie dzięki nieoficjalnym strategiom (prze)życie  było łatwiejsze, na talerz trafiał większy kawałek mięsa, a zagraniczne wakacje nie pozostawały wyłącznie w sferze marzeń. To wszystko miało jednak wysoką cenę…

Jerzy Kochanowski (1960) – historyk, profesor w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, wykładał też na uniwersytetach w Moguncji i Jenie. Specjalizuje się w historii XX wieku. Redaktor naczelny „Przeglądu Historycznego”. (Współ)Autor i (współ)redaktor wielu publikacji, m.in. Proces szesnastu (1993), Spojrzenie na Rosję (1994), Węgry. Od ugody do ugody 1867–1990 (1997), W polskiej niewoli. Niemieccy jeńcy wojenni w Polsce 1945–1950 (2001, wyd. niemieckie 2004), Zbudować Warszawę piękną... O nowy krajobraz stolicy (1944–1956) (2003), W połowie drogi. Warszawa między Paryżem a Kijowem (2006), Polska–Niemcy. Wojna i pamięć (2009 i 2013), Bocznymi drogami. Nieoficjalne kontakty społeczeństw socjalistycznych 1956­–1989 (2010), O jaką wojnę walczyliśmy? Teksty z lat 1984­–2013 (2013). Za książkę Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944–1989 (wyd. pierwsze 2010) nominowany w 2011 r. do Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego oraz laureat nagrody KLIO. W 2013 r. ukazało się niemieckie tłumaczenie książki, w przygotowaniu wydanie angielskie.

Czy przestępcy funkcjonujący na czarnym rynku w PRL byli postaciami nagannymi, czy też pozytywnymi – skoro pozwalali przecież innym przeżyć? Czy „baba z cielęciną” i „turysta”, który pojechał po kożuch do Turcji byli w ogóle przestępcami? Może byli wręcz pionierami przedsiębiorczości i wolnego rynku? Obserwując różne historie przemytnicze, myśmy już wtedy ubolewali, jak dużo ludzkiego geniuszu oraz inicjatywy się marnuje. Stefan Kisielewski zapisał w swoim dzienniku, że gotów jest wystawić pomnik nieznanemu przemytnikowi, który udowodnił, że każdy pieniądz jest wymienialny na każdy. Czy zatem dziś trzeba takim ludziom oddać hołd?
Pasjonująca książka – i to nie tylko dla osób, które przypomną sobie własne doświadczenia z czarnego rynku w czerwonej PRL. Także dla tych, którzy dzięki tej lekturze dopiero go poznają.

Marcin Kula

Książka Jerzego Kochanowskiego pokazuje, że polski czarny rynek w latach 1944−1989 to nie tytułowe tylne, ale raczej boczne drzwi, równie ważne jak główne wejście.

Hubert Wilk, „Mówią Wieki”

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1734-4
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Kilka uwag terminologicznych i metodologicznych

„W czasie wojny można było wszystko dostać — wspominał Franciszek Starowieyski — ale w chwili zapanowania socjalistycznego bałaganu nawet głupstwa stawały się nieosiągalne. I ludzie bardzo szybko zorientowali się w pustyniotwórczej sile socjalizmu. Dowcip: «Co będzie na Saharze, gdy przyjdą socjaliści? I odpowiedź: Zabraknie piasku» — wymyślono w 45. roku, gdy zobaczono, jak prędko wraz z socjalizmem wszystko zaczyna się sypać i znikać”1. Niniejsza książka poświęcona jest podejmowanym przez społeczeństwo powojennej Polski próbom zarówno nawodnienia „socjalistycznej pustyni”, jak i wyciśnięcia z niej możliwie wysokich plonów. Biorąc pod uwagę, że większość oaz i zapasów wody została znacjonalizowana, społeczni aktorzy musieli prowadzić z państwem skomplikowaną, zazwyczaj łamiącą obowiązujące prawo, grę. Trwała ona prawie pół wieku.

1.1. Jakiego koloru był czarny rynek?

Książka nie aspiruje do rangi analizy ekonomicznej, socjologicznej lub antropologicznej. Jej celem jest w miarę interdyscyplinarna (ale z naciskiem na naukę historyczną) rekonstrukcja różnych zachowań, mechanizmów, zjawisk, praktyk, procesów i strategii, połączonych wspólnym, czarnorynkowym mianownikiem. Należy od razu podkreślić, że mechanizmów i strategii niezwykle wielopłaszczyznowych i różnorodnych, zmiennych w czasie i przestrzeni, błyskawicznie reagujących na uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne, o aktorach posiadających własny język i system wartości, grających w tym czarnorynkowym teatrze czasami celowo i wyłącznie dla zysku, czasami pod przymusem i wbrew woli2. Podobnie jak w przypadku każdego masowego zjawiska, i w tym nie brakuje niejasności, kwestii dyskusyjnych i spornych, począwszy od zagadnień terminologicznych i metodologicznych. One też wymagają nieco obszerniejszego wyjaśnienia.

Nie ma kraju, w którym państwo byłoby w stanie całkowicie kontrolować obywateli, w tym ich życie ekonomiczne. Nigdzie też społeczeństwo nie składa się wyłącznie z jednostek przedkładających dobro wspólne nad własne. W rezultacie gospodarka zawsze przypomina rzekę płynącą zarazem na powierzchni i pod nią. Głębokość, siła nurtu, rodzaj dna, fauna i flora tych podziemnych cieków (trzymając się już terminologii fluwialnej) zależy od bardzo wielu czynników i w każdym kraju wygląda inaczej, sprawiając niemało problemów badaczom. Widać to zarówno po liczbie terminów (szara strefa, ekonomia: cienia, czarna, druga, równoległa, ukryta, nieformalna, nieoficjalna, tajemna, podziemna, nieobserwowalna, nierejestrowana, niepoliczalna), jak i braku satysfakcjonującej wszystkich definicji. Próbując ją stworzyć, niektórzy sięgają po kryteria moralności, inni legalności, instytucjonalności, statystyki (a zwłaszcza uchwycenia przez nią) czy w końcu — ideologii. Niezależnie od perspektywy musi zaistnieć czynność produkcji, wymiany lub usługi, przeprowadzona dla zysku (pieniężnego lub nie), poza sformalizowanymi instytucjami (i ze świadomością działania poza obowiązującymi regulacjami prawnymi), nieujęta w produkcie narodowym3.

Szara strefa wszędzie towarzyszy wiernie oficjalnej ekonomii, zawsze też ma ona swoje charakterystyczne, nieraz wręcz endemiczne cechy, uzależnione m.in. od struktury gospodarczej i społecznej, tradycji, systemu prawnego. Można jednak przyjąć, że w krajach o ugruntowanym i rozwiniętym systemie wolnorynkowym polega ona przede wszystkim na unikaniu podatków i wykorzystywaniu pracy „na czarno”. Inną kwestią są działania stricte kryminalne — handel narkotykami, ludźmi, bronią, materiałami rozszczepialnymi, stręczycielstwo. To one są na pierwszych stronach gazet, przynoszą olbrzymie zyski, ale z drugiej strony wpływają w niewielkim stopniu na codzienność szeregowego Francuza, Niemca czy Fina.

Przeciętnego obywatela jakiegoś kraju demokracji ludowej — Polaka, Rosjanina czy Rumuna — również zajmował nie tyle czarny rynek uranu lub czołgów, ile raczej jak i gdzie kupić buty, benzynę, meble, garnki (i co do tych ostatnich włożyć). Posiadanie pieniędzy nie tyle zapewniało bowiem realizację potrzeb konsumpcyjnych, ile często jedynie uprawniało do zajęcia miejsca w kolejce, bez gwarancji dostania nie tylko wymarzonego, ale wręcz jakiegokolwiek produktu. Nie jest jednak zadaniem tej pracy wyważanie otwartych drzwi i odkrywanie, że cechą socjalistycznych gospodarek był chroniczny (mniej lub bardziej) niedobór. Na ten temat napisano już niemało, z klasyczną (choć bynajmniej nie bezdyskusyjną) pracą Jánosa Kornaiego4. Dla naszych rozważań istotniejsze są nie tyle procesy powstawania niedoborów, ile ich łagodzenia. Możliwe były dwie drogi: albo racjonowanie przez państwo dóbr i usług, albo przejęcie obowiązków (re)dystrybucyjnych przez społeczeństwo. Z punktu widzenia totalitarnego/autorytarnego państwa komunistycznego taki wybór nie wchodził w rachubę i liberalne hasło: „Co nie jest zabronione, jest dozwolone”, zastępowano z zasady jasną wskazówką — „Co nie jest dokładnie nakazane, jest zabronione”5.

Jednocześnie społeczeństwa z zasady nie zgadzały się z ekonomicznym dyktatem i zwłaszcza tam, gdzie niedobory były szczególnie dotkliwe, stale udoskonalano strategie przystosowawcze. Z wykorzystaniem zazwyczaj tytułowych „tylnych drzwi” drenowano sektor państwowy, budowano sieci społeczne nastawione na wzajemną, bynajmniej nie bezinteresowną pomoc w zdobyciu deficytowych dóbr i usług. Nic dziwnego, że polskie żartobliwe określenie najgorszej możliwej kary — „dwa lata bez znajomości” − miało swoje odpowiedniki w chyba każdym kraju socjalistycznym (w ZSRR mawiano, że „Błat jest mocniejszy niż Stalin”). Wir drugiej ekonomii wysysał zasoby z pierwszej, reprodukując przy okazji niedobory, co prowadziło do nasilania się różnorodnych działań nieformalnych6. To zaklęte koło przyczyniło się w krajach socjalistycznych do powstania nie tylko drugiej ekonomii, ale wręcz „drugiego społeczeństwa”7, mającego własne zasady etyczne, cele, wzorce, mentalność. Jego istnienie było zapewne najbardziej widoczne, kiedy patrzono pod kątem ekonomicznym.

Gdy prawie cała gospodarka nie tylko zależy od państwa, ale wręcz do niego należy, trudno używać wobec „podziemnej” ekonomii przymiotnika „równoległa”. Równoległość oznacza bowiem niezależność, ta zaś w żadnym wypadku nie była cechą socjalistycznej second economy. Związki, przede wszystkim pasożytnicze, były bowiem niezwykle ścisłe. To oficjalna sfera była źródłem pieniędzy, surowców czy gotowych wyrobów dla prywatnych — legalnych i nielegalnych — rzemieślników i kupców czy (tylko nielegalnych) przemytników, prywatne domy powstawały z państwowych cegieł i cementu, a samochody jeździły na państwowej benzynie8. Ale z drugiej strony można było zauważyć swoistą symbiozę. Państwowe firmy nie mogły pracować (i wykonać planu), nie korzystając z szarostrefowych strategii, zarówno w kontaktach z kooperantami państwowymi, jak i prywatnymi. Często świadomie działano na granicy prawa, a nieraz ją przekraczano, gdyż bez przysłowiowych śrubek dostarczanych przez operatywnych rzemieślników fabryka nie mogłaby funkcjonować. Tym samym starano się nie zadawać zbędnych pytań, m.in. o pochodzenie stali wykorzystanej do produkcji detali. W takiej sytuacji paleta barw stosowanych w gospodarkach rynkowych do definiowania jej nieformalnego odgałęzienia (od szarości do czerni) jest stanowczo za skromna. Nic też dziwnego, że specjaliści zajmujący się socjalistyczną drugą ekonomią znacznie ją poszerzyli. Poniższy model został co prawda opracowany dla Związku Radzieckiego, jednak w niemałym stopniu odnosi się również do innych państw bloku wschodniego (nie tylko w Europie)9.

Rynki legalne

Rynek określany — nie bez powodu — jako czerwony, był w rzeczywistości mało sprawną i elastyczną państwową dystrybucją. Wspomagał ją różowy rynek, na którym zmieniały właściciela prywatne, legalnie posiadane dobra. Państwo utworzyło bowiem sieć sklepów komisowych (skupocznyje), przez które można było sprzedać (po cenach nie wyższych niż w sklepach detalicznych) ubrania, książki, meble etc. Komisy były jednym z niewielu miejsc, gdzie występowały ślady zachowań rynkowych — np. cenę można było negocjować, a towar, który się nie sprzedawał, przeceniano. Skupocznyje były jednak nieliczne i miały niewielki wpływ na rynek.

Większe znaczenie miały tzw. białe rynki, zarówno miejskie targi, na których można było sprzedawać rzeczy używane (tzw. barachołki, często likwidowane z racji swobodnego podejścia do terminu „rzeczy używane”), jak i obracające żywnością tzw. rynki kołchozowe. Na obu ceny nie były regulowane odgórnie (tylko w okresach wyjątkowo głębokich dołków zaopatrzeniowych wprowadzano — z rzadka respektowane — ceny maksymalne).

Rynki półlegalne

Do szarego rynku zaliczano wynajmowanie mieszkań, dacz na wakacje, usługi, (zwłaszcza remonty mieszkań, naprawy samochodów, usługi szewskie lub krawieckie) wykonywane po pracy (a czasami w jej czasie) przez tzw. szabaszników, dochody uzyskiwane z korepetycji czy porad lekarskich. W skali szarości mieścił się także mało legalny, ale powszechnie akceptowany barter między zakładami pracy (bez którego wykonanie planu było często niemożliwe). Na zjawiska szarorynkowe władze patrzyły zazwyczaj pobłażliwie, zwłaszcza tam, gdzie zaopatrzenie w towary i usługi było niewystarczające.

Rynki nielegalne

Brązowy rynek zajmował się przede wszystkim dobrami teoretycznie dostępnymi na czerwonym rynku, a których w rzeczywistości chronicznie brakowało. Popyt przeważał nad podażą mięsa, nabiału, ubrań, lodówek, sprzętu zmechanizowanego, samochodów, materiałów budowlanych, co doprowadziło do rozwinięcia całego wachlarza sposobów ich dystrybucji tzw. tylnymi drzwiami. W procederze uczestniczyli zarówno producenci, jak i pracownicy central handlowych i hurtowni, magazynierzy i konwojenci, kierowcy i sprzedawcy. W tym przypadku było to robione raczej dla stworzenia kapitału społecznego, z nadzieją na odwzajemnienie „usługi” na innym, równie deficytowym polu. Osobny segment brązowego rynku stanowiły luksusowe (z perspektywy radzieckiej) artykuły importowane (przede wszystkim odzież, w latach osiemdziesiątych m.in. kasety wideo czy wręcz samochody), których niemałe ilości przywozili (często legalnie) marynarze, sportowcy, artyści. Teoretycznie powinny być rozprowadzane przez rzadką sieć komisów, co się jednak łączyło z pozostawieniem trwałego śladu (obowiązkowe było wylegitymowanie się). Dlatego też starano się stworzyć bardziej dyskretne (choć mniej formalne) kanały dystrybucji.

Z drugiej strony z brązowego rynku korzystały przedsiębiorstwa. Na przykład kierownictwa kołchozów, stale borykając się z brakiem części zamiennych, a dysponując „lewą kasą”, załatwiały je na drodze nieformalnej — wyrabiano je w ramach fuch przez pracowników fabryk, kradziono etc.

Jeżeli uczestnicy brązowego rynku byli — choć nie zawsze — tolerowani, to osoby zaangażowane w czarny rynek były postrzegane, zarówno przez państwo, jak i sporą część społeczeństwa, jako przestępcy. Do zjawisk czarnorynkowch zaliczano drenowanie czerwonego rynku dla zysku (kradzieże w sklepach, magazynach, fabrykach, podczas transportu, „produkowanie” nadwyżek, zazwyczaj przez obniżanie jakości etc.). Niezwykle ważną rolę odgrywał na czarnym rynku alkohol, którego sprzedaż znajdowała się pod specjalną kontrolą państwa. Prowadziło to z jednej strony do rozwoju bimbrownictwa, z drugiej do prywatnej dystrybucji państwowego alkoholu, oczywiście po wyższych cenach.

Legalnie sprowadzane i rozprowadzane na brązowym rynku artykuły luksusowe (dżinsy, peruki etc.) stanowiły kroplę w morzu potrzeb. Trudno powiedzieć, ile napływało kanałami przemytniczymi, ile kupowano od turystów (zajmowała się tym grupa tzw. farcowszczików; oni też rozprowadzali wśród turystów pamiątki lub artykuły trudno osiągalne, np. kawior). Wyższa kasta czarnogiełdziarzy, tzw. walutcziki, zmonopolizowała operacje na nielegalnym rynku dewiz i złota, które były — obok kamieni szlachetnych — podstawowymi przedmiotami tezauryzacyjnymi. Za tę działalność groziły też najpoważniejsze kary, z wyrokami śmierci włącznie.

1.2. Peerelowski czarny rynek: problemy z definicją

Można przyjąć, że w powojennej Polsce, zwłaszcza po okrzepnięciu systemu pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych, podział na poszczególne rynki nie odbiegał specjalnie od wyżej zaprezentowanego. Jednocześnie uprawnione wydaje się twierdzenie, że dzięki jedynej w swoim rodzaju koincydencji czynników historycznych, politycznych, gospodarczych i społecznych polska druga ekonomia miała swój charakterystyczny, a może nawet endemiczny — w skali obozu socjalistycznego — rys10.

Wśród czynników historycznych niepoślednią rolę odgrywał będący w dużym stopniu spadkiem po zaborach (zwłaszcza rosyjskim) i II wojnie instrumentalny i pragmatyczny stosunek do państwa i jego instytucji, przez znaczną część społeczeństwa postrzeganych jako coś odrębnego i zewnętrznego. Przeciętny obywatel identyfikował się przede wszystkim z rodziną i bliską sobie grupą społeczną, np. w miejscu pracy lub zamieszkania, potem z narodem (rozumianym raczej w jego XIX-wiecznym kształcie), a dopiero na końcu — z państwem. „Ów dwuznaczny stosunek — pisał Andrzej Friszke — w którym silny był element niepokorności i przekory, osłabiał zdolności egzekutywy totalitarnego państwa”11. W rezultacie kontrola instytucjonalna była — w porównaniu z innymi krajami regionu — o wiele słabsza. Dotyczyło to zarówno sfery narodowej symboliki, jak i ekonomii.

Z drugiej strony już w okresie międzywojennym etatyzacja gospodarki była daleko posunięta i znaczna część społeczeństwa widziała w państwie siłę będącą w stanie rozwiązywać problemy ekonomiczne, a skala tej zdolności decydowała o ocenie i legitymizacji państwa. Po wojnie pogląd taki jeszcze się ugruntował, tym bardziej że władze prowadziły usilną propagandę egalitarystyczną, rozdmuchując aspiracje i oczekiwania konsumpcyjne społeczeństwa. Jednak w chwili gdy zapóźniona praktycznie w każdej dziedzinie państwowa gospodarka coraz bardziej (i boleśniej dla społeczeństwa) nie dawała sobie rady z rozwiązywaniem problemów ekonomicznych (zwłaszcza od połowy lat siedemdziesiątych), obywatele zmieniali nastawienie do państwa i jego instytucji, coraz bardziej przejmując inicjatywę i na własną rękę przełamując bariery niedoborów12.

Było to też społeczeństwo nieźle przygotowane do samodzielnych — choć mało oficjalnych — działań ekonomicznych. Już kryzys lat trzydziestych skłonił do zajęcia się handlem dużą grupę ludzi pozbawionych posad i środków do życia. „Do szeregów drobnego mieszczaństwa — pisał Stanisław Rychliński — przesiąkają masowo wyższe kategorie pracowników fizycznych (niżsi funkcjonariusze państwowi, kolejarze, pracownicy instytucji samorządowych i użyteczności publicznej, co bezpośrednio nie przyczynia się do wydatniejszego «podniesienia» kultury ani do wzmocnienia pozycji społecznej stanu średniego. Drobne mieszczaństwo straciło swój charakter statyczny warstwy pośredniej, oddzielającej góry społeczne od żywiołów upośledzonych. Stało się płynnym pomostem, podminowanym najróżniejszymi procesami dynamicznymi”13. Lata okupacji przyniosły rozmycie dotychczasowych granic dopuszczalnych zachowań. Ważna stała się nie tyle zajmowana do tej pory pozycja społeczna, ile umiejętność dostosowania się do nowej sytuacji i w rezultacie — przetrwania. Handel, szmugiel, drobna, chałupnicza produkcja umożliwiały przeżycie przedstawicielom zarówno marginesu społecznego, jak i sfer intelektualnych14. Najpierw gettoizacja, a potem zagłada Żydów nagle stworzyły pustą przestrzeń na mapie ekonomicznej, szybko zapełnianą przez Polaków. „Powstały — pisał Jan Szczepański — nowe rodzaje drobnych przedsiębiorstw, prowadzone przez ludzi z innych klas i warstw, nieposiadających ani właściwych kwalifikacji, ani tradycji tych zawodów. Był to więc szczególny rodzaj drobnych zakładów, powstających najczęściej w kolizji z obowiązującym prawem, różnego rodzaju «lewe interesy», działające na zasadzie obchodzenia prawa, przekupstwa urzędników niemieckich lub przedstawicieli władz, obliczone na doraźny i szybki zysk itp. Wytworzyły się wtedy nowe wzory działalności i drobnych zakładów, które utrzymywały się potem po wojnie”15. Nic też dziwnego, że Stanisław M. Korowicz po powrocie z Anglii odnotował krążący w drugiej połowie lat czterdziestych wymowny żart, że „ogromna ilość katolików handluje, a ogromna ilość Żydów chodzi w mundurach wojskowych. Zwariowany świat!”16.

Trudno przecenić wpływ, jaki na kształt i rozmiary peerelowskiej drugiej ekonomii miały: prywatna własność w rolnictwie oraz (od 1956 roku) prywatny handel, rzemiosło i usługi. W 1979 roku sektor ten zatrudniał (razem z rolnictwem) 23,9% wszystkich pracujących. Chłopi, którzy już w czasie okupacji udowodnili swoje zdolności przystosowawcze, musieli je teraz tylko dostosować do nowych warunków, czynnie uczestnicząc w różnych przedsięwzięciach ekonomicznych, zazwyczaj lokujących się w ciemnej części rynkowej palety barw. Z jednej strony doskonale (i kreatywnie) wykorzystywali niedobór żywności, zwłaszcza mięsa, na rynkach miejskich. Z drugiej, jako przedstawiciele prywatnego — a tym samym upośledzonego — sektora stale borykali się z brakami środków produkcji, zdobywając je często na drodze nieoficjalnej. Prywatne rzemiosło i handel były silnie związane we wspomniany wyżej pasożytniczo-symbiotyczny sposób z państwem. Jednocześnie drobni kupcy czy wytwórcy należeli do najważniejszych klientów czarnego rynku złota i walut.

Nawiasem mówiąc, zwłaszcza rynek tych ostatnich był stymulowany i podtrzymywany — na skalę wyjątkową w bloku radzieckim — przez dewizową politykę państwa (walutowe konta bankowe, eksport wewnętrzny). W rezultacie przez ostatnie kilkanaście lat istnienia PRL można mówić o rzeczywistej dwuwalutowości. Inny niż większości krajów socjalistycznych był też od drugiej połowy lat pięćdziesiątych stosunek władz do emigracji, naturalnie z wyłączeniem jej politycznej części. Margines dozwolonych kontaktów był stosunkowo szeroki, a tym samym również kanał przepływu zarówno dewiz, towarów, technologii, jak i wzorców zachowań konsumpcyjnych. Od lat siedemdziesiątych polskie przepisy wyjazdowe za żelazną kurtynę były znacznie liberalniejsze niż w innych krajach obozu socjalistycznego (oprócz posiadającej wyjątkowy status Jugosławii). W połączeniu z wyżej wspomnianymi czynnikami miało to skutki wielorakie: od rozwoju przemytu i handlu turystycznego, po obserwacje wywołujące efekt naśladownictwa. Było to istotne, gdyż we wszystkich biednych krajach synonimem bogactwa jest korzystanie z takich dóbr i usług jak w rozwiniętych państwach zachodnich17. Wieloletnia izolacja państw socjalistycznych zaowocowała wśród ich obywateli tzw. kompleksem pogorzelców, którzy w „pożodze stracili swój dobytek i starają się go odbudować, lecz odbudować według wzorów rozwiniętych społeczeństwach masowej konsumpcji. Wzory te docierają do nas przez filmy, telewizję, prasę, ilustrowane magazyny, turystykę, wizyty rodzinne itp.”18. Różnica między realiami w kraju a zachodnim ideałem mogła być zniwelowana w dużym stopniu (czasami jedynie) za pomocą strategii czarnorynkowych.

Naszkicowane wyżej warunki nie ułatwiają próby namalowania obrazu peerelowskiego czarnego rynku. Wykorzystując artystyczne porównania: z pewnością nie powinno to być malarstwo realistyczne, lecz raczej dzieło pointylisty, gdzie kolory wzajemnie się na siebie nakładają, a kształty widać dopiero z dystansu. Niezbyt też pasują do tego obrazu klasyczne definicje. Należy się oczywiście zgodzić z Jerzym Tomaszewskim, określającym czarny rynek jako „potoczną nazwę nielegalnego lub potajemnego handlu uprawianego w warunkach reglamentacji obrotu towarowego. Powstaje wówczas, gdy zaopatrzenie w określone artykuły, mimo iż ujęte w ścisłe przepisy (ceny urzędowe, karty aprowizacyjne, monopol obrotu itp.), nie dorównuje popytowi”19.

Jak zostanie pokazane w następnych rozdziałach, peerelowska rzeczywistość dość daleko odbiegała od tej definicji. Co począć np. z faktem, że reglamentacja artykułów konsumpcyjnych obowiązywała w Polsce tylko okresowo (w latach 1944–1953 i 1976–1989; przez większość czasu tylko na niektóre artykuły), a zjawiska czarnorynkowe istniały w całym okresie powojennym20. Przez całe powojenne czterdziestopięciolecie reglamentacja dotyczyła natomiast wielkich zakładów pracy, zobowiązanych do dostosowania się do odgórnych rozdzielników energii, cementu, maszyn, pieniędzy. W rezultacie również one musiały sięgać do katalogu strategii czarnorynkowych. Jak zakwalifikować sprzedaż przez fabryki swoim pracownikom artykułów tak ściśle reglamentowanych, jak mięso, cukier i alkohol, czy też ich wymianę z innymi producentami, co w latach osiemdziesiątych było codziennością. Należy podkreślić, że bez takiego międzyzakładowego barteru produkcja byłaby często niemożliwa21. Zwłaszcza w rozdziałach monograficznych (np. o mięsie, alkoholu czy benzynie) znajdzie się wiele egzemplifikacji tego procederu.

Czy można mówić o czarnym rynku, kiedy dane zjawisko wcale nie jest połączone z niedoborem czy reglamentacją? Nieoficjalny obrót benzyną był w Polsce (ZSRR, Rumunii...) zjawiskiem niezależnym od okresów braku i reglamentacji (wtedy się tylko rozwinął i wyspecjalizował). Podobnie bimbrownictwo istniało także w czasach, kiedy półki sklepów monopolowych były pełne. Co też warto podkreślić — aż do kryzysu lat osiemdziesiątych zarówno ceny bimbru, jak i paliw wyciekających z państwowych zasobów były niższe niż na rynku oficjalnym. Czy „babę z cielęciną” dostarczającą mięso do warszawskich lub krakowskich mieszkań w okresie pozareglamentacyjnym należy zaliczyć do zjawisk czarnorynkowych, czy tylko do swoistego folkloru? Jak należy zakwalifikować zastępowanie państwowego handlu, niepotrafiącego sobie poradzić z obrotem nawet niereglamentowanymi towarami? Na przykład w 1984 roku dwóch przedsiębiorczych mężczyzn wyręczyło mało kreatywną Centralę Rybną, kupując w Świnoujściu 2 tony śledzi po 50 zł, sprzedając je w zielonogórskim (znacznie drożej)22. W tym samym roku został aresztowany ajent sklepu z Wybrzeża, który „najpierw utopił w remoncie pomieszczenia sklepowego milion złotych, a potem próżno zabiegał o towar na miejscowym rynku, na koniec sprowadził go ze Śląska, a doliczywszy swoje koszty, znalazł się w więzieniu pod zarzutem spekulacji”23. Rok później media nagłośniły historię dostarczającego, z niewielkim narzutem, pieczywo do pozbawionego piekarni pobliskiego Stubna rymarza z Przemyśla, skazanego na karę więzienia w zawieszeniu i grzywnę24.

Samo pojęcie „rynek” zawiera w sobie czynność wymiany (choć niekoniecznie pieniężnej)25. To pozwala wyeliminować z naszych rozważań takie zjawiska, jak malwersacje, oszustwa podatkowe, korupcję, i pozostawić jednocześnie otwartą kwestię: gdzie przebiegała granica między czarnym (brązowym itd.) rynkiem a przestępstwem gospodarczym. Czym była np. „afera mięsna” w Warszawie na początku lat sześćdziesiątych, polegająca na uzyskiwaniu w wielkich państwowych zakładach nadwyżek surowca, rozprowadzanych następnie przez jak najbardziej legalne sklepy (i po oficjalnych cenach). Jak zakwalifikować rzemieślników produkujących z materiałów często nielegalnie uzyskanych ze źródeł państwowych, ale produkt finalny dystrybuujących przez legalną sieć handlową. Powyższa działalność, którą trudno zaliczyć do — nawet szeroko rozumianego — czarnego rynku, dawała duże, często nieopodatkowane i niewykazywane dochody, lokowane w jak najbardziej czarnorynkowych dewizach i złocie, lub skłaniała do rozwijania technik przemytniczych, dostarczających zarówno wyżej wspomniane przedmioty tezauryzacyjne, jak i nieosiągalne na oficjalnym rynku artykuły luksusowe.

Z drugiej strony, władze same miały problem z dokładnym zdefiniowaniem zjawisk czarnorynkowych, czasami borykając się z ich prawną niedookreślonością, czasami — rozumiejąc przymus sytuacyjny — rozstrzygając wątpliwości na korzyść obwinionych. Co charakterystyczne, w latach osiemdziesiątych, kiedy przedmiotem nielegalnego obrotu stało się już praktycznie wszystko, oceny zjawisk czarnorynkowych ferowane przez socjalistyczną praworządność różniły się (nieraz in plus!) od oglądu społecznego (a przynajmniej jego znacznej części). Kiedy w 1984 roku pewien kombatant zaczął się domagać ukrócenia prowadzonej przez ogłoszenia w gazetach spekulacji artykułami wykupionymi w sklepach (sprzętem RTV, odzieżą etc.), urzędnik Komitetu Rady Ministrów ds. Przestrzegania Prawa, Porządku Publicznego i Dyscypliny Społecznej stanął na stanowisku, że prawo nie zostało złamane. Można było bowiem dany produkt odsprzedać drożej (uwzględniając np. transport, czas, ruch cen), jeżeli został on kupiony wcześniej tylko w celu zaspokojenia własnych potrzeb. Karalna była tylko odsprzedaż celowa, wcześniej zaplanowana, którą niezmiernie trudno udowodnić. Prawnicy zdawali sobie sprawę, że zaostrzenie przepisu dałoby niewiele26.

Ustawa antyspekulacyjna z września 1981 roku (więcej w rozdziale trzecim) ograniczała przedmioty spekulacji do „artykułów powszechnego użytku”. W 1985 roku doprowadziło to do wiele mówiącej wymiany korespondencji między Wojewódzkim Urzędem Spraw Wewnętrznych w Kaliszu a Prokuraturą Generalną. „Otóż jak wiadomo — pisał zastępca komendanta kaliskiej milicji — Kalisz jest producentem pianin, ma słynną fabrykę «Calisia». Po pianina, jak dostarczają do sklepu, to się u nas stoi tak jak w niektórych miastach po owoce cytrusowe. Jest to więc artykuł chętnie przez ludność nabywany. Milicja wszczęła postępowanie o nabywanie pianin poza państwowym systemem reglamentacji. Otóż okazało się, że w dniu 17 stycznia br. prokuratura wojewódzka w Kaliszu stanęła na stanowisku, pisemnie zresztą to uzasadniając, że pianino jako artykuł zaspokajający potrzeby wyższego rzędu nie jest artykułem powszechnego użytku”. Kiedy prokuratura odmówiła postawienia potencjalnego spekulanta w stan oskarżenia, szefostwo milicji, obawiając się precedensu („czy za pięć minut nie będzie można powiedzieć, że i futro nie jest artykułem powszechnej potrzeby...”!), zwróciło się o opinię do Warszawy. Ostatecznie Prokuratura Generalna potwierdziła decyzję kaliskich prawników27.

Również stosowana w powojennej Polsce terminologia nie ułatwia uporządkowania zagadnienia. Po wojnie nie istniało oficjalnie pojęcie „czarnego rynku”. Początkowo w mniej oficjalnym języku urzędowym dominowało tradycyjne „paskarstwo”, w bardziej oficjalnym — „lichwa wojenna” lub „towarowa”, szybko zastąpiona przez termin klucz — „spekulacja”28, definiujący jednakże tylko część interesującego nas zjawiska: „jedno z przestępstw gospodarczych, polegające na nabywaniu lub sprzedawaniu towaru w celu jego późniejszej odsprzedaży z zyskiem przez osobę do tego nieupoważnioną” lub „przestępstwo polegające na włączeniu się dodatkowego nielegalnego pośrednika w procesie dystrybucji dóbr, celem uzyskania zysku”. Czarny rynek (lub w pierwszych latach powojennych czarna giełda) służył do określania raczej obrotu dewizami i złotem (fraza „czarnorynkowy/giełdowy kurs dolara” była stale używana także w urzędowej korespondencji). Od przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zarówno w prasie, jak i w mniej oficjalnych wystąpieniach przedstawicieli władz termin „czarny rynek” pojawia się coraz częściej, choć nie tyle jako osobne, jasno zdefiniowane zjawisko, ile raczej jako pole działania spekulantów, obracających bardzo różnymi artykułami — od dewiz i złota przez mięso i alkohol po samochody i materiały budowlane. Dopiero po 1980 roku, wraz ze wzrostem znaczenia i rozmiarów problemu, termin „czarny rynek”, często w cudzysłowie, zazwyczaj z dodatkowym określnikiem: „żywnościowy”, „benzynowy”, „dewizowy” etc., był stosowany przez wielu — od dziennikarzy po ministrów — równolegle z „oficjalną” spekulacją.

Gdy wziąć pod uwagę powyższe wątpliwości, to wydaje się, że by jakkolwiek zdefiniować peerelowski czarny rynek, najlepiej sięgnąć po ustalenia ekonomistów hinduskich. Nie bez powodu — już bowiem na początku lat osiemdziesiątych XX wieku stwierdzili oni, że „w ciągu ostatnich kilku dekad czarny rynek stał się stylem życia ”29. Nic dziwnego, że zaproponowana przez nich definicja jest znacznie szersza od przyjętych na Zachodzie i znacznie lepiej pasuje do wschodnioeuropejskich realiów: „Kiedy wskutek (sztucznej) manipulacji popytem i podażą, pieniądzem lub/i produkcją, handlem lub/i przemysłem doprowadza się do sztucznej sytuacji niedoborów (lub nadmiaru), i jeżeli w procesie obrotu otrzymujemy olbrzymią skalę zysku , wtedy mamy do czynienia z sytuacją czarnorynkową”30.

1.3. Literatura, źródła, metoda

W zapanowaniu (również definicyjnym) nad peerelowskim czarnym rynkiem niespecjalnie mogła pomóc dotychczasowa polska literatura przedmiotu. Tym bardziej że do tej pory dominowali na tym polu raczej ekonomiści i prawnicy niż historycy czy antropologowie. W 1957 roku powstała, na fali popaździernikowych przemian, kierowana przez Oskara Langego Rada Ekonomiczna przy Radzie Ministrów, która podjęła próbę oszacowania nielegalnych dochodów Polaków31. Badania nad przestępczością gospodarczą były kontynuowane w następnych latach zarówno przez Najwyższą Izbę Kontroli, jak i kierowany przez Michała Kaleckiego Komitet Badań nad Zagadnieniami Społecznymi Polski Ludowej. Zostały przerwane na początku lat sześćdziesiątych przez władze gomułkowskie, pragnące uniknąć naukowego potwierdzenia i popularyzowania faktu i tak powszechnie znanego — masowego uczestnictwa społeczeństwa w nielegalnych transakcjach. Znacznie wygodniejsze było skupienie się na poszczególnych aferach gospodarczych. W rezultacie na księgarskie i biblioteczne półki długo wędrowały niemal wyłącznie opracowania prawnicze (m.in. Tadeusza Cypriana, Stanisława Galarskiego, Oktawii Górniok, Bronisława Kocha). W 1974 roku przy Prokuraturze Generalnej został powołany Instytut Problematyki Przestępczości32, zajmujący się również przestępczością gospodarczą, jednak wyniki badań — często niezwykle interesujące — były dostępne wyłącznie wąskiemu kręgowi odbiorców. Identycznie było z opracowaniami przygotowanymi przez służby mundurowe (GUC, MO, SB), zazwyczaj do użytku wewnętrznego.

Jeszcze na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych warszawski socjolog narzekał, że „w Polsce zagadnienia te badane są jedynie wyrywkowo, szerzej omawia się je tylko publicystycznie, przy czym traktowane są wtedy na ogół jako marginesowe zjawiska patologiczne (przestępczość gospodarcza, spekulacja)”33. Powstające już wtedy prace socjologów czy ekonomistów, odbiegające od wyłącznie „patologicznej” perspektywy, nie miały specjalnych szans na publikację34. Ale również za granicą pisano o polskiej drugiej ekonomii stosunkowo niewiele, zwłaszcza w porównaniu z pozostającym w centrum zainteresowania ZSRR. Zmianę przyniosły dopiero lata osiemdziesiąte, kiedy temat drugiej ekonomii zaczął się powoli przebijać również w kraju. W 1984 roku ukazał się pierwszy artykuł prekursora badań nad drugim obiegiem, Marka Bednarskiego35, oraz broszura Rudolfa Jaworka36. Pod koniec tego roku cały blok tekstów o gospodarce równoległej zamieściła „Polityka”37. W następnych latach czarny rynek stawał się tematem zarówno wystąpień na konferencjach naukowych38, jak i pierwszych publikacji książkowych (a raczej broszurowych), o ograniczonym jeszcze zasięgu39.

Rok 1989 nie stanowił bynajmniej przełomu w badaniach nad peerelowskim drugim obiegiem gospodarczym — rzeczywistość okresu transformacji dostarczała bowiem aż nadto aktualnych tematów. Na początku lat dziewięćdziesiątych ukazała się jedynie książka Marka Bednarskiego, będąca zwieńczeniem jego wcześniejszych prac40. Monografia, skupiająca się na latach osiemdziesiątych, do dziś jest najpełniejszym (choć przedstawionym z ekonomicznej perspektywy) obrazem nieoficjalnej gospodarki tamtych lat.

W połowie lat dziewięćdziesiątych, w miarę otwierania archiwów i postępu badań nad instytucjami państwa komunistycznego, druga ekonomia zaczęła budzić zainteresowanie historyków. Prekursorami byli Grzegorz Sołtysiak, który w pierwszym (legalnym) numerze „Karty” ze stycznia 1991 roku ogłosił kilka materiałów o działalności Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym z lat 1945–195441, Marcin Kula, który namówił swoich studentów do wykorzystania aktowej spuścizny Komisji w badaniach nad historią społeczną42, oraz Dariusz Jarosz i Tadeusz Wolsza, którzy opublikowali w 1995 roku książkowy już wybór dokumentów o Komisji Specjalnej. Jest ona dzisiaj bezsprzecznie najlepiej zbadaną i opisaną instytucją zajmującą się nielegalną działalnością ekonomiczną społeczeństwa (badania nad nią prowadzili m.in. Piotr Fiedorczyk, Roman P. Smolorz, Bogdan Sekściński, Ludwik S. Szuba, Ryszard Tomkiewicz, Waldemar Tomczyk). Od końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku informacje o zjawiskach czarnorynkowych zaczęły się pojawiać przy okazji badań nad szerszymi problemami: Dariusza Jarosza i Marii Pasztor nad kontekstami afery mięsnej, Pawła Sowińskiego nad wypoczynkiem i turystyką, Dariusza Stoli — migracjami, Małgorzaty Mazurek i Mariusza Jastrząba — niedoborami, Krzysztofa Kosińskiego — peerelowskim pijaństwem czy Krzysztofa Madeja — polityką gomułkowskich władz wobec przestępczości gospodarczej43.

Niemałe problemy stwarzała również dostępna baza źródłowa. Przede wszystkim mamy do czynienia ze zjawiskiem nielegalnym, nieformalnym, zawsze łamiącym prawo lub balansującym na jego granicy. Nie skłania(ło) to aktorów społecznych do dokumentowania swoich działań i w rezultacie olbrzymia większość źródeł została wytworzona nie przez nich, lecz instytucje, które ich kontrolowały, ścigały i karały. Są to przede wszystkim materiały wytworzone przez PPR/PZPR, MBP/MSW (zarówno SB, jak i MO), NIK, Prokuraturę Generalną, Ministerstwo Sprawiedliwości, GUC oraz cywilne instytucje zajmujące się walką ze spekulacją (Komisja Specjalna z lat 1945–1954 czy istniejąca w latach 1981–1987 Centralna Komisja do Walki ze Spekulacją). Wykorzystano również przechowywane w archiwach państwowych — zarówno centralnych, jak i terenowych44 — materiały instytucji niekojarzących się na pierwszy rzut oka z czarnym rynkiem, jak MSZ czy GKKFiT/GKT, a dostarczających wielu wartościowych informacji.

Mimo że nawet z oficjalnych raportów i sprawozdań można niemało wyczytać nie tylko o zachowaniach władzy, jest to zawsze jej perspektywa. Przy braku ukierunkowanych na działania czarnorynkowe badań socjologicznych45 i zrozumiałej, wspomnianej wyżej niechęci prawdziwych bohaterów czarnego rynku do upamiętniania swoich czynów, boleśnie brakuje spojrzenia „z dołu”. Lukę tę tylko w pewnym stopniu niwelują nadsyłane do władz, instytucji, redakcji etc. listy i skargi (przechowywane m.in. w zespołach partyjnych i w archiwum TVP), czy zbierane przez pracowników Radia Wolna Europa wypowiedzi przyjezdnych z kraju. Wiarygodność tego typu źródeł jest jednak na ogół wątpliwa. Podobnie z prasą, dla której (na szczęście!) wszelkie czarnorynkowe patologie stanowiły przez cały okres PRL wdzięczny temat. Często to ona była jedynym i przy umiejętnym czytaniu naprawdę nieocenionym „oddolnym” źródłem.

Zajmując się peerelowskim czarnym rynkiem od blisko dekady, poruszałem ten temat z setkami rozmówców. Nie spotkałem też nikogo żyjącego (świadomie) w czasach PRL, kogo ominęłyby jakieś czarnorynkowe doświadczenia. Podobnych (i potencjalnych) świadków jest dwadzieścia kilka milionów, co praktycznie uniemożliwia jakiekolwiek reprezentatywne wykorzystanie oral history, nie wspominając już o problemach metodologicznych, które niesie ta metoda. Teoretycznie możliwe jest, w oparciu o metody ankietowe, wylosowanie wiarygodnej grupy i przeprowadzenie z nią wywiadów. Przekraczałoby to jednak moje możliwości. Z rozmysłem korzystałem więc oszczędnie z relacji, sięgając po nie w przypadku braku innych źródeł. Interesujący plon przyniosły natomiast apele o nadsyłanie czarnorynkowych wspomnień, ogłaszane kilkakrotnie w „Polityce” i „Gazecie Wyborczej”.

Charakter bazy źródłowej, rozległość czasowa i różnorodność zjawisk czarnorynkowych zmusiły do radykalnego ograniczenia palety analizowanych problemów i do skupienia się na najbardziej reprezentatywnych (zgodnie z zasadą, że próba zaprezentowania wszystkiego prowadzi często do powstania obrazu pełnego luk). Na wstępie niezbędna jest również uwaga, że niemożliwe okazało się ścisłe rozgraniczenie nadużyć i przestępstw gospodarczych od kategorii czarnorynkowych. Tak więc jedynym kryterium często pozostawał rozsądek i intuicja, a tytułowy „czarny rynek” został na wszelki wypadek opatrzony cudzysłowem46.

Jako podstawowe (wręcz konstytutywne) kryteria narzucają się — niezbędne w przypadku każdego rynku (również czarnego) — konieczność aktu wymiany i działanie dla osiągnięcia zysku. Najlepiej gdyby były to działania nieprzypadkowe, zawierające elementy organizacji, celowości i specjalizacji, prowadzące raczej ku zawodowstwu niż amatorszczyźnie. W każdej czarnorynkowej strategii powinny być widoczne etapy planowania, wykonawstwa, oceny zysków i opłacalności. Jednocześnie działania na rynkach nielegalnych wymagają świadomości łamania lub wyraźnego naginania obowiązującego prawa. Tym samym przedmiot czarnorynkowego obrotu musi znajdować się pod specjalnym nadzorem i kontrolą producenta i dystrybutora — w tym przypadku państwa. Może być to reglamentacja, monopol, obostrzenie obrotu lub wręcz całkowity jego zakaz, niepozostawiający większych wątpliwości prawnych.

Każda specjalizacja (tym razem czarnorynkowa) wymaga nie tylko sprzyjających warunków, ale również wystarczająco długiego czasu na rozwój i udoskonalanie odpowiednio skutecznych technik i strategii. Idealne do badania byłyby więc zjawiska i mechanizmy czarnorynkowe występujące dłużej, pamiętać też trzeba o możliwości ich zmian i przekształceń. Jednym z wyraźnych wyznaczników jest tutaj zainteresowanie władz danym sektorem nielegalnego obrotu.

Za kolejne istotne kryterium uznano masowość. Z pewnością trudno było przeżyć okres realnego socjalizmu, nie uczestnicząc w jakiejś czarnorynkowej transakcji. Jednocześnie należy znaleźć dominanty, przedmioty i sektory angażujące największe grupy, w możliwie najdłuższym czasie, najlepiej od 1944 do 1989 roku. Tym samym trudno zakwalifikować niektóre zjawiska, na pierwszy rzut oka będące symbolami czarnego rynku. Na przykład nielegalny handel tytoniem, łamiący jeden z podstawowych monopoli państwa, zanikł na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Tytoń powrócił co prawda na czarny rynek na początku lat osiemdziesiątych, jednak znowu na krótko (i w towarzystwie właściwie wszystkich artykułów rynkowych). Z trudem mieści się tutaj także np. spekulacja książkami, ograniczona przede wszystkim do lat osiemdziesiątych i jednocześnie — do stosunkowo wąskiej grupy zainteresowanych. To samo można powiedzieć np. o tzw. konikach, oferujących bilety do kina czy na imprezy sportowe. Co prawda przetrwali przez cały okres PRL (a nawet jej upadek), ale działalność ograniczali do wielkich miast. Stanowi to również jeden z czynników eliminujących z moich rozważań pornografię i narkotyki47. Nawiasem mówiąc, właśnie geografię można zaproponować jako jedno z istotniejszych kryteriów. Ideałem byłoby bowiem występowanie danego zjawiska nie tylko w sposób masowy i ciągły, ale również w skali całego kraju, z dopuszczeniem jednakże rozmaitych odrębności regionalnych.

Specyfika problemu skłoniła do podziału książki na dwa typy rozdziałów: syntetyczne i monograficzne. Pierwsze rozpoczyna krótki zarys powszechnych dziejów czarnego rynku, doprowadzony do lat czterdziestych XX wieku. Niejako naturalną konsekwencją był rozdział prezentujący rozwój zjawisk czarnorynkowych w powojennej Polsce, z dominantami wyznaczonymi przez trzykrotnie powoływane specjalne instytucje zajmujące się zwalczaniem spekulacji. Rozdział ten nie ma jednak na celu prezentacji wyłącznie ich, lecz również możliwie szerokiego kontekstu politycznego, społecznego i gospodarczego wszelkich zjawisk czarnorynkowych. Część syntetyczną kończy rozdział, w którym podjęto próbę przeanalizowania zależności zjawisk czarnorynkowych od uwarunkowań historycznych i geograficznych.

Gdy się uwzględni zaprezentowane powyżej kryteria wymiany, zysku, specjalizacji, masowości, ciągłości i terytorialności, na czarnorynkowym placu boju pozostają trzy grupy (a raczej armie): handlarze mięsem, alkoholem oraz — traktowanymi łącznie — walutami i złotem. Oczywiście wykres czarnorynkowego obrotu nimi nie był linearny, przypominał raczej sinusoidę o bardzo nieregularnym kształcie, jednak praktycznie przez cały okres powojenny nielegalny handel tymi artykułami był ważnym elementem gry między społeczeństwem a władzą. Poświęcenie im osobnych rozdziałów monograficznych nie budziło zatem większych wątpliwości piszącego te słowa. Było ich znacznie więcej w przypadku kompleksu motoryzacyjnego, obejmującego zarówno benzynę, jak i samochody oraz części zamienne do nich. Z jednej strony problem pojawił się na większą skalę dopiero wraz z rozwojem motoryzacji na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, na masową zaś — w latach osiemdziesiątych. Z drugiej był to — zwłaszcza w przypadku benzyny — przepływ niezwykle jednostronny. To państwo było wyłącznym dystrybutorem paliwa, którego nie dało się ani wyprodukować samodzielnie (jak mięsa lub alkoholu), ani przywieźć z zagranicy (jak walut, złota czy nawet samochodów). Jedynym sposobem wprowadzenia benzyny na czarny rynek było więc jej „przejęcie” — różnymi sposobami — od państwa. Uznałem jednak, że problemowi benzyny należy się osobny rozdział48.

Wyżej wymienione zjawiska czarnorynkowe były na swój sposób homogeniczne — mimo zmieniających się uwarunkowań ekonomicznych, politycznych, społecznych dotyczyły wciąż tego samego przedmiotu. Znacznie trudniejsze jest zagadnienie przemytu, stanowiącego specyficzną kategorię czarnorynkową. Z jednej strony łamał on monopol państwa na obrót międzynarodowy49 (a przy okazji prawo dewizowe, podatkowe etc.), z drugiej obiektem zainteresowania szmuglerów był bardzo szeroki wachlarz produktów. Niezmiennym przedmiotem przemytu przez cały interesujący nas okres były waluty i złoto, inne obiekty podlegały zmianom koniunkturalnym, uwarunkowanym sytuacją gospodarczą, aspiracjami konsumpcyjnymi, poziomem niedoborów etc. Mimo swojego wewnętrznego zróżnicowania przemyt spełnia jednak przyjęte kryteria: był istotnym zjawiskiem przez cały okres powojenny, przynosił wysokie zyski, uzależnione od specjalizacji, rozeznania rynków etc. Jeżeli wcześniej przemyt był domeną raczej rejonów przygranicznych i niższych warstw społecznych, w PRL stał się zjawiskiem ogólnokrajowym (choć oczywiście z pewnymi dominantami — zob. rozdział czwarty), a od chwili umasowienia się ruchu turystycznego w drugiej połowie lat pięćdziesiątych liczbę uczestników można było liczyć dosłownie w milionach. Wyspecjalizowani szmuglerzy walut i złota zostali przedstawieni w części poświęconej „wartościom dewizowym”, w osobnym rozdziale monograficznym skupiono się na najbardziej powszechnym tzw. handlu turystycznym, uprawianym przede wszystkim wewnątrz bloku państw socjalistycznych.

Powyższą klasyfikację zaproponowano z pełną świadomością, że wykreślenie wyraźnych konturów i granic poszczególnych sektorów czarnego rynku jest niezwykle trudne. Jak wszystko, co nie jest jasno zdefiniowane, a z założenia niejawne i nieformalne, pozostawia wiele nisz, marginesów, wolnych przestrzeni, a różne zjawiska nawzajem się przenikają i nakładają na siebie. W rezultacie nieuniknione okazały się w poszczególnych rozdziałach niewielkie powtórzenia. Nie udało się też uniknąć zarówno uwypuklania pewnych wątków, jak i powierzchownego potraktowania innych. Widoczna w książce pewna nadreprezentacja Warszawy nie była spowodowana bagatelizowaniem roli prowincji, osobistymi zainteresowaniami badawczymi autora czy faktem, że stołeczna perspektywa była najłatwiejsza do źródłowego przebadania. Nie ulega bowiem wątpliwości, co zresztą jest w książce wielokrotnie podkreślane, że Warszawa była również czarnorynkową stolicą kraju.

Przedstawione wyżej ograniczenia źródłowe zmuszały do patrzenia niejako z zewnątrz, bardziej oczyma urzędnika i milicjanta niż cinkciarza czy „baby z cielęciną”. Tym samym wątki prezentujące strategie stosowane przez przeciętnych aktorów społecznych, ich motywacje, opinie, kwestie etyczne (od akceptacji po potępienie), rytuały, są z pewnością dyskusyjne i budzą zrozumiały niedosyt. Podobnie jest z relacjami czarnego rynku z gospodarką oficjalną lub oszacowaniem rzeczywistych zysków z nieoficjalnych operacji (tu zresztą rodzi się ogólniejsze pytanie, jak definiować czarnorynkowy zysk?!). Ale mam również świadomość, że książka ta jest tylko uchyloną furtką, za którą zaczynają się ścieżki wiodące w bardzo różne strony.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: