Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

UFO z Roswell - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

UFO z Roswell - ebook

Najsłynniejsza katastrofa statku Obcych największym spiskiem w historii Pentagonu?
Dlaczego amerykański rząd i władze wojskowe do dziś usiłują zatuszować prawdę o wydarzeniach w Roswell?


4 lipca 1947 na pustyni w pobliżu Roswell w stanie Nowy Meksyk rozbił się pojazd kosmiczny cywilizacji pozaziemskiej. Wrak wraz z ciałami Obcych odnalazła i zabezpieczyła specjalna ekipa amerykańskich sił powietrznych. Pentagon zablokował wszelkie informacje, a dalsze badania wypadku otoczono ścisłą tajemnicą.
• Co się stało ze szczątkami wraku i martwymi kosmitami?
• Dlaczego wszyscy świadkowie katastrofy zostali zobowiązani do absolutnego milczenia?
• Co ustalili patofizjolodzy dokonujący w bazie Roswell wstępnej sekcji zwłok Obcych?
• Czy za katastrofą w Roswell kryje się nieudany supertajny projekt?
• Czy przysięga dochowania tajemnicy, jaką złożyli wojskowi, nadal obowiązuje?

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6146-1
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W poszukiwaniu śladów

Nowy Meksyk, 3 lipca 1995 roku

Potężne czarne wieże chmur otulały szczyty gór Sangre-de-Crosto. Rozdzierające niebo błyskawice, po których następowały huczące grzmoty, co chwila pogrążały leżącą przede mną pustynną wyżynę w nieprzyjemnie jadowitym zielonym świetle. Po prostej jak strzelił, biegnącej w nieskończoność autostradzie numer 285 toczyły się niczym kule smagane wiatrem wyschnięte gałęzie ciernistych krzewów. Do tego dochodziły strumienie deszczu. Ziarna gradu bębniły staccato w dach samochodu. Instynktownie wtuliłem głowę w ramiona.

Znajdowałem się na drodze z Santa Fe do Roswell – w poszukiwaniu śladów. Chciałem rozjaśnić jeden z najbardziej mrocznych, najbardziej zagadkowych incydentów, jaki zanotowała amerykańska historia wojskowości. Nie było chyba zdarzenia, które ukrywano by z taką determinacją przed opinią publiczną jak tak zwaną katastrofę w Roswell. Nigdy nie dopuszczano się tak wyszukanych kłamstw, nie zastraszano ludzi, grożąc im ciężkimi konsekwencjami za wyznanie prawdy, aby tylko zatuszować tę prawdę.

1. Teren prób rakietowych White Sands w stanie Nowy Meksyk.

Z nieba lał się słoneczny żar. Pot spływał mi po plecach. Sięgnąłem po kubek z letnią wodą. Gdzieniegdzie, niczym lamparty czające się do skoku, na bezkresnej, wyblakłej pustyni wyłaniały się wzgórza koloru ochry, poprzecinane czarnozielonymi plamami – kępami piołunu i krzewami jałowca. Daleko na horyzoncie rysowały się niebieskoszare góry Capitan.

Co za zuchwałość, pomyślałem sobie, chcieć wyjaśnić zdarzenie, które rzekomo nastąpiło dokładnie co do dnia przed czterdziestu ośmiu laty. Czy nie była to pogoń za iluzją, idée fixe? Na jakiej podstawie miałem prawo sądzić, że właśnie mnie uda się odsłonić tajemnicę wszystkich tych zwodniczych manewrów, bałamutnych oświadczeń, spekulacji, pogłosek, a być może także szeroko zakrojonego spisku? Czy w istocie możliwe jest dotarcie do prawdy przez tak gęstą sieć kłamstw?

Burza uciszyła się na chwilę, w samą porę, abym na skrzyżowaniu z międzystanową autostradą numer 40 w Clines Corner mógł zatankować i zaopatrzyć chłodziarkę w świeży lód. Na krótko przed Mesą, małą miejscowością, w której stały zaledwie trzy walące się chaty, znów rozszalała się ze zdwojoną siłą. Wycieraczki samochodu, wydając odgłos zbliżony do dźwięku metronomu, broniły się niezmordowanie przed strumieniami deszczu. Miarowy, monotonny szmer wprawiał mnie w swego rodzaju trans i przenosił moją świadomość w niezmierzoną przestrzeń. Tak jak w Wehikule czasu H.G. Wellsa wydarzenia i lata przesuwały się przed moim wewnętrznym okiem w tempie kamery do przyspieszonych zdjęć.

2. Skansen w White Sands w Nowym Meksyku, z pociskami rakietowymi V2-A4, których próby tutaj właśnie przeprowadzano. Rakieta ta zapoczątkowała erę podboju kosmosu.

Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad nazistowskimi Niemcami i Japonią Stany Zjednoczone stanęły na czele mocarstw światowych. 16 lipca 1945 roku, dokładnie o godzinie 5 minut 29 i 45 sekund, niesamowity błysk światła rozjaśnił pustynię na południe od Nowego Meksyku i tym samym odmienił świat. Na północnym krańcu historycznej Jornada del Muerto (Podróży śmierci) na Trinity Site White Sands nastąpił potężny wybuch, powodując niewyobrażalną falę gorąca. Kiedy umilkł huk, na niebie uformowała się niszczycielska chmura w kształcie grzyba, która wznosiła się wciąż wyżej i wyżej w jasne poranne niebo. Była to zapowiedź wieku atomu, broni masowej zagłady.

Już trzy tygodnie później bomby atomowe zamieniły w popiół japońskie miasta Hiroszimę i Nagasaki. Zebrały straszliwe żniwo: 300 000 osób zginęło natychmiast, tysiące zaś przez wiele lat cierpiały na chorobę popromienną. Kolejne tysiące ludzi przyszły na świat z wadami wrodzonymi.

W 1945 roku Harry S. Truman został następcą Franklina D. Roosevelta jako trzydziesty trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Niezależnie od zimnej wojny i niemal histerycznego strachu przed ofensywą komunizmu stosunki polityczne w Stanach Zjednoczonych, po latach kryzysu i wojny, uległy normalizacji. Podczas II wojny światowej władze amerykańskie przeznaczyły olbrzymie sumy na zbrojenia. Finansowano między innymi ściśle tajny projekt „Manhattan”, mający na celu skonstruowanie pierwszej bomby atomowej. Projekt ten miał być zrealizowany w Los Alamos koło Santa Fe, w górach Jemez.

Z obszaru na White Sands, gdzie przeprowadzano próby z rakietami, między kwietniem 1946 roku a wrześniem 1952 roku wystartowały co najmniej 62 rakiety V2. Pierwsze pociski rakietowe V2 były gotowe do wystrzelenia na pustyni White Sands już wczesną wiosną 1946 roku. Projekt tych pocisków opracowali niemieccy konstruktorzy rakiet z Peenemünde oraz wojskowi i inżynierowie z General Electric. Zaplanowali oni pierwsze wystrzelenie V2 na 16 kwietnia. Miesiąc wcześniej, 15 marca, przeprowadzono próbę odpalenia, podczas której rakieta osiągnęła wysokość zaledwie 6 kilometrów. Pięć kolejnych prób, które nastąpiły potem, przeszło jednak wszelkie oczekiwania.

3. Pułkownik William H. Blanchard, dowódca 509. grupy bombowców atomowych stacjonującej w Roswell w Nowym Meksyku.

W 1947 roku na lotnisku w Alamogordo (dziś baza Holloman Airforce) przeprowadzono pierwsze próby związane z tajnym projektem „Mogul”. Kilka połączonych ze sobą i umieszczonych jeden pod drugim, wypełnionych helem balonów meteorologicznych z czarnobrunatnego neoprenu konstruktorzy zamierzali wyposażyć w przyrządy, które rejestrowałyby w stratosferze fale dźwiękowe pochodzące z wybuchów sowieckich bomb A. Do ładunku dołączono plakietkę informującą, że osoba, która znajdzie balony i poinformuje o tym centrum badań nad projektem, otrzyma nagrodę. W fazie prób w 1947 roku ładunek nie zawierał jeszcze tajnych instrumentów, więc 5 i 7 czerwca tego roku wypuszczono balony stratosferyczne w górach Sacramento. Miesiąc później, 3 lipca 1947 roku zastosowano do tego projektu balony z polietylenu.

4. Baza sił powietrznych w Roswell w 1947 roku.

Na lotnisku w bazie Roswell stacjonowała jedyna w owym czasie na świecie bombowa grupa atomowa, powstała 17 grudnia 1944 roku w Wendower Field. Grupa 509 składała się z wyselekcjonowanych, doświadczonych pilotów.

6 sierpnia 1945 roku B-29 pilotowany przez pułkownika Paula W. Tibbetsa, dowócę grupy, zrzucił bombę atomową na Hiroszimę, a 9 sierpnia bombę atomową na Nagasaki zrzucił samolot dowodzony przez majora Sweeneya.

5. Przedsiębiorca Kenneth Arnold, który 24 czerwca 1947 roku zauważył UFO przelatujące nad masywem Mount Rainer; zdarzenie to rozpoczęło epokę tzw. latających spodków.

20 stycznia 1946 roku dowództwo 509. grupy bombowej przejął pułkownik William H. Blanchard, absolwent słynnej amerykańskiej akademii wojskowej West Point. W czasie wojny dowodził on 40. grupą bombową oraz 58. dywizjonem na obszarze działań w Chinach, Birmie i Indiach. Od marca do września 1945 roku był oficerem operacyjnym 20. armii powietrznej Stanów Zjednoczonych w wojnie przeciwko Japonii. Został odznaczony licznymi medalami.

W sierpniu 1946 roku 509. atomową grupę bombową przeniesiono z Wysp Marshalla do Roswell. Jej zadaniem było „wspieranie Stanów Zjednoczonych w wysiłkach zmierzających do zachowania pokoju na świecie”, jak to zapisano w roczniku Roswell-Army-Airfield z roku 1947. Arsenał grupy uzupełniono o 15 bomb atomowych.

Pierwsze miesiące 1947 roku upływały grupie 509 raczej spokojnie. Nie działo się nic szczególnego. Od 10 do 12 stycznia na przykład 8 bombowców B-29 uczestniczyło w manewrach „All-American-Air” na Florydzie, a 16 maja 1947 roku przeprowadzono lot grupowy pod kierunkiem generała dowodzącego strategicznym oddziałem lotnictwa, George’a C. Kenny’ego. Wszystko miałoby nadal rutynowy przebieg, gdyby w amerykańskiej przestrzeni powietrznej nie pojawiły się obiekty latające w kształcie krążków. Tym samym rok 1947 stał się rokiem latających talerzy.

24 czerwca trzydziestodwuletni handlowiec Kenneth Arnold okrążył swoim dwusilnikowym śmigłowcem pokryty śniegiem szczyt potężnego wulkanu Mount Rainier w stanie Waszyngton. Działo się to o godzinie 14.57. Arnold poszukiwał maszyny transportowej C-46. Na lotnisku Chehalis w stanie Waszyngton dowiedział się, że za odnalezienie zaginionej na obszarze Mount Rainer maszyny wyznaczono nagrodę w wysokości 5000 dolarów. Arnold, który jako członek grupy poszukiwaczy i ratowników „Idaho” niejednokrotnie uczestniczył w tego rodzaju akcjach, postanowił i tym razem włączyć się do poszukiwań, zwłaszcza że jego droga powrotna do Yakima prowadziła przez obszar Mount Rainer.

Niebo było błękitne, pogoda idealna do lotu. Arnold uważnie obserwował stoki Mount Rainer w poszukiwaniu rozbitego C-46, gdy nagle ujrzał na kadłubie swojej maszyny oślepiające odbicie światła. W pierwszej chwili pomyślał, że znalazł się na linii czołowego zderzenia z innym samolotem, którego nie zauważył. Ale okazało się, że była to tylko maszyna rejsowa DC-4, która daleko na horyzoncie odbywała lot z San Francisco do Seattle na wysokości czterech i pół tysiąca metrów. Arnold jeszcze łamał sobie głowę nad tym, co mógł oznaczać ten promień światła, gdy przeraził go następny. Odwrócił głowę w kierunku, skąd pochodził ów oślepiający blask, nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Od północy, od Mount Baker, na wysokości 3000 tysięcy metrów zbliżało się ku niemu kilka jasno świecących obiektów. Dwa albo trzy, które jak błyskawica „wyrywały się tanecznym ruchem z szeregu” i nieustannie zmieniały kurs, odbijały światło słoneczne. Arnold z powodu dużej odległości nie zdołał dostrzec szczegółów. Obiekty zachowywały przez pewien czas określony kierunek, jednak nad szczytami gór uniosły się, a następnie podążyły w kierunku Mount Rainer.

Wreszcie można było je policzyć: dziewięć obiektów tworzyło na niebie kształt klina; największy – jak w wypadku lecących w kluczu dzikich gęsi – znajdował się na czele. Arnold stwierdził zafascynowany, że ich prędkość znacznie przekraczała prędkość samolotów odrzutowych. Czyżby był świadkiem ściśle tajnej próby testowania nowoczesnych samolotów Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych? A może nawet niespodziewanego ataku Sowietów? Była godzina 14.59. Odległość między nim i obcymi maszynami, których wielkość oceniał na dwie trzecie DC-4, wynosiła nie więcej niż 40 kilometrów.

Po krótkim czasie mógł dostrzec szczegóły. Obiekty nie miały ogona ani skrzydeł; wyglądały z daleka jak talerze. Arnold przez jakiś czas obserwował te lecące „przedmioty”. Na tle pokrytych śniegiem zboczy górskich mógł nawet rozpoznać dokładniej ich kształt: z przodu były zaokrąglone, z tyłu ścięte i przypominały półksiężyc. Arnold nigdy dotąd nie widział takich maszyn. Leciały nieprawdopodobnie szybko i mijały górskie szczyty w niebezpiecznie małej odległości. Kiedy pierwsze UFO mijało wierzchołek południowy, ostatnie osiągnęło właśnie najdalszy szczyt północny.

Gdy później dokonano pomiarów łańcucha gór, okazało się, że jego długość wynosi 8 kilometrów. A więc formacja obiektów latających miała długość 8 kilometrów.

Odległość między Mount Rainer a Mount Adams wynosi 80 kilometrów. Arnold zmierzył stoperem czas, w jakim nieznane obiekty latające przebyły ów dystans, i stwierdził, że wynosił on 1 minutę i 42 sekundy – odpowiada to prędkości 2600 kilometrów na godzinę.

Arnold jak urzeczony patrzył na oddalającą się tajemniczą formację latających obiektów, dopóki o 15.02 nie zniknęły na horyzoncie. „Widowisko” trwało niespełna pięć minut, ale to wystarczyło, by nie potrafił się już w pełni skoncentrować na dalszym poszukiwaniu zaginionego C-46. Nawet wyznaczona dla znalazcy nagroda utraciła swój powab. O wiele ważniejsze było teraz dla niego to, aby powrócić do Yakima i zameldować o niezwykłym wydarzeniu. Przecież skutki mogły być niewyobrażalne, jeśli rzeczywiście chodziło o Sowietów.

Zaledwie kilka godzin po przybyciu Kennetha Arnolda do Yakima kilku reporterów już wiedziało o jego niezwykłym przeżyciu. Instynkt dziennikarski podpowiadał im, że sprawa jest godna uwagi. W dodatku naoczny świadek sprawiał wrażenie osoby wiarygodnej, kiedy opisywał, co się wydarzyło. „Były one tak płaskie jak brytfanna i tak gładkie, że słońce odbijało się w nich jak w lustrze – relacjonował Arnold reporterom wieczorem 14 czerwca. – Możecie o mnie sądzić, co chcecie, ja wiem, co widziałem. Te rzeczy leciały w przejrzystym powietrzu jak talerze, które puszcza się na wodę”. Jeden z reporterów, Bill Bequette, ukuł następnie pojęcie „latające talerze”, które później stało się synonimem niezidentyfikowanych obiektów latających – UFO.

Następnego dnia gazety doniosły o niezwykłym spotkaniu. Jeden z tytułów brzmiał: „Tajemnicze obiekty zaobserwowane podczas koszącego lotu”. Rzecznik ministerstwa obrony w Waszyngtonie wypowiedział się na ten temat lakonicznie, stwierdzając, że wszystko, co szybko lata, budzi powszechne zainteresowanie.

Od tej chwili zaczęły się piętrzyć meldunki o latających talerzach. Na przykład geolog Fred Johnson zaobserwował 24 czerwca w Cascade Mountains pięć albo sześć przelatujących obiektów w kształcie dysków o średnicy 10 metrów. Nie leciały w zwartym szyku, a przy zmianie kursu odbijało się w nich światło słoneczne. Kiedy znalazły się bliżej, igła kompasu Johnsona zaczęła obracać się jak szalona, a gdy zniknęły na horyzoncie, kompas znów funkcjonował normalnie.

6. Generał brygady Martin F. Scanlon (z lewej), który był zamieszany w wypadki z Roswell.
7. Generał Nathan F. Twining (z prawej), dowódca AMC.

Po opublikowaniu relacji Kennetha Arnolda w Stanach Zjednoczonych wybuchła prawdziwa gorączka UFO. Nagle w różnych miejscach kraju zaczęły się pojawiać latające talerze. Na podstawie tytułów gazet można by sądzić, że chodziło o jednorazowy, nigdy dotąd nie występujący fenomen. Byłby to jednak mylny wniosek. Najwyraźniej zapomniano o fakcie, iż podczas II wojny światowej piloci często dostrzegali rzeczy wprost niezwykłe: podczas akcji bojowych nieraz wpadali w podziw na widok latających obiektów w kształcie talerzy, towarzyszących im tu i ówdzie. Piloci bombowców alianckich ochrzcili te pojawiające się nad nimi, przed nimi albo za nimi obiekty „Foofighter”. Jednak wraz z zakończeniem wojny ów zagadkowy fenomen najwidoczniej znikł.

8. Generał Hoyt S. Vandenberg (z lewej), dyrektor CIA w latach 1946-1947. Jako szef sztabu Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych nakazał w 1948 roku zniszczenie tajnego raportu, który stwierdzał pozaziemskie pochodzenie UFO.
9. Generał George Marshall (z prawej) był infor-mowany o wypadkach z Roswell.

W 1947 roku z problemem niezidentyfikowanych obiektów latających zetknęło się nie tylko dowództwo Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, ale także dyktator Związku Radzieckiego. Kiedy również i tam zauważono UFO, Stalin polecił znanemu specjaliście od budowy rakiet, członkowi radzieckiej Akademii Nauk, inżynierowi Sergiejowi Korolowowi, aby we współpracy z innymi naukowcami zbadał tajemnicze zjawisko. Korolow ustalił, że obiekty te nie należą do arsenału broni ewentualnego wroga, a zatem nie stanowią zagrożenia dla Związku Radzieckiego – choć zjawisko jako takie jest całkiem realne.

W Stanach Zjednoczonych fakt dostrzegania na niebie niezidentyfikowanych latających obiektów został skomentowany oficjalnie po raz pierwszy na początku lipca 1947 roku przez rzecznika Sił Powietrznych. Stwierdził on, że należy zbadać, jakie obce mocarstwo wdziera się za pomocą UFO w amerykańską przestrzeń powietrzną, i podjąć przeciwko temu odpowiednie kroki.

Ale jakie kroki? Manewry podczas lotu i prędkość, z jaką tajemnicze obiekty się poruszały, były czymś tak niespotykanym, że jeszcze dziś myśliwce przechwytujące nie są w stanie wykryć UFO, mimo iż niektóre z nich wyposażono w tym celu w specjalne kamery i ostrą amunicję. Pod koniec czerwca i na początku lipca bazy wojskowe w Nowym Meksyku, takie jak Alamogordo, Kirtland i Roswell, a także urządzenia radarowe rakietowego poligonu doświadczalnego White Sands rejestrowały liczne niezidentyfikowane obiekty latające. Szczególnie niepokojący był fakt, że dwa spośród latających talerzy najwidoczniej wykazywały zainteresowanie ściśle tajnym zamkniętym obszarem White Sands, ponieważ stale nad nim przelatywały.

Generał brygady Martin F. Scanlon z dowództwa obrony powietrznej wezwał do White Sands odpowiednich specjalistów, aby obserwowali „intruzów” i koordynowali swoje dane z danymi, jakich dostarczały urządzenia radarowe znajdujące się w bazach na południu stanu Nowy Meksyk. Z Waszyngtonu przybył oficer łącznikowy Robert Thomas. Miał informować na bieżąco o sytuacji generałów Hoyta Vandenberga, zastępcę dowódcy Sił Powietrznych, Nathana F. Twininga, dowódcę powietrzno-technicznej służby wywiadowczej, oraz Curtisa LeMaya, zastępcę szefa sztabu do badań i rozwoju Sił Powietrznych w Pentagonie.

Niezwykłe latające obiekty obserwowały również osoby cywilne. Na przykład przedsiębiorca budowlany Fred Jennings jechał w środę 2 lipca 1947 roku około godziny 17.00 po południu autostradą 54 z Three Rivers w Nowym Meksyku do Oscuro, kiedy na niebie pojawił się lśniący srebrzyście owalny obiekt. Wedle opisu Jenningsa, wyglądał jak „spłaszczona piłka do futbolu”.

Tego samego dnia, krótko przed dwudziestą drugą, Dan Wilmot i jego żona siedzieli na werandzie swojego domu w Roswell i rozkoszowali się pogodnym letnim wieczorem. Nagle zauważyli na wysokości mniej więcej 200 metrów jasno świecący obiekt. Leciał z niezwykłą szybkością z południowego wschodu na północny zachód. Aby lepiej przyjrzeć się obiektowi, Wilmotowie zbiegli po schodach werandy do ogrodu. Później powiedzieli, że wyglądał wprawdzie jak złączone ze sobą dwa talerze, ale był owalny. Wilmot dodał, że obiekt świecił jakby od środka i poruszał się bezgłośnie.

W tym samym czasie, a więc na początku lipca 1947 roku, w regionie Sierra Blanca, na północ od Roswell, przebywała grupa archeologów i paleontologów, kierowana przez profesora W. Curry Holdena z uniwersytetu w Teksasie. Naukowcy poszukiwali śladów dawnych osiedli indiańskich i skamielin. Niebawem Holden stał się naocznym świadkiem niezwykłego zdarzenia.

Pod względem geologicznym, geograficznym i archeologicznym amerykański stan Nowy Meksyk można podzielić na dwie części. Część wschodnia obejmuje obszar płaskowyżu Colorado i liczne niewielkie łańcuchy górskie, które otaczają gościnną dolinę Rio Grande, ciągnącą się z północy na południe przez cały stan. Zarówno tu, jak i we wschodniej części Arizony, osiedliły się pustynne ludy z południowego zachodu – Anasazi, Hohokam i Mogollon. Między 800 a 1300 rokiem n.e. osadnicy zaczęli uprawiać ziemię, w przeciwieństwie do swych przodków, którzy zajmowali się łowiectwem.

Południowy wschód Nowego Meksyku zajmują rozległe, płaskie, suche równiny, które rozciągają się na przestrzeni stu tysięcy kilometrów kwadratowych. Ta część stanu, podobnie jak zachodnie obszary Teksasu, jest znana jako „niecka permska”. Bywa również nazywana „Saharą Ameryki Północnej” albo krainą, która sięga „znikąd donikąd”.

Teren ten zamieszkiwały plemiona koczownicze, toteż archeolodzy nie szukają na południowym wschodzie Nowego Meksyku pozostałości pueblos (osiedli), lecz starych akcesoriów myśliwskich i placów, gdzie zabijano i zjadano zwierzęta (takich jak stanowisko liczącej 12 000 lat kultury clovis, położone w pobliżu Blackwater Draw).

Gdy 3 lipca 1947 roku na ekranach radarów w White Sands znów ujrzano obiekty latające, nikt jeszcze nie przypuszczał, że nazajutrz stanie się coś niezwykłego.

Jaskrawe światła reflektorów nadjeżdżającego auta sprawiły, że powróciłem do teraźniejszości. Nagle zrobiła się noc. Burza ucichła, a spomiędzy chmur wyzierały pierwsze gwiazdy. Daleko na horyzoncie lśniły obiecująco światła Roswell.

Ranek 4 lipca. Stało się to dokładnie przed czterdziestu ośmiu laty, przeszło mi przez myśl. Czyżby rozwiązania zagadki należało szukać w Roswell? Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko dokładnie, krok po kroku, odtworzyć wydarzenia nocy z 4 na 5 lipca 1947 roku…Katastrofa

Roswell, 4 lipca 1995 roku

Gorące, suche powietrze. Kiedy rankiem opuściłem mój pokój w motelu Roswell Inn, uderzył mnie zapach prerii wypalonej żarem lejącym się z nieba. Oślepiający blask słońca zmusił mnie do sięgnięcia do kieszeni koszuli po okulary. Roswell to typowe miasteczko amerykańskiego południowego zachodu. Z restauracjami, barami szybkiej obsługi, supermarketami, stacjami benzynowymi i tablicami reklamowymi po obu stronach szerokiej Main Street nie jest wymarzonym miejscem, w którym chciałoby się spędzić urlop.

Miasteczko zostało założone w 1871 roku, a swoją ówczesną popularność zawdzięczało wyłącznie wodopojowi. Pojono tam pędzone przez prerię stada. Potężne stada potrzebowały odpowiednio dużo miejsca, dlatego też Main Street jest tak szeroka. W 1875 roku John Crisum, właściciel stada liczącego 80 000 krów, założył na południowym krańcu Roswell swoją „kwaterę główną”.

Przemysł dotarł do miasta dopiero po 1930 roku dzięki słynnemu amerykańskiemu pionierowi, specjaliście od rakiet Robertowi H. Goddardowi. Goodard przeprowadzał tu swoje próby z ciekłym paliwem do rakiet. Ale szczególne znaczenie zyskało Roswell w czasie II wojny światowej, gdy stacjonowała tam 509. atomowa grupa bombowa. W owym czasie życie małego miasteczka garnizonowego na pustyni określało wojsko. Z biegiem lat baza militarna ustąpiła miejsca przemysłowi i osiedlom mieszkaniowym. Tylko lotnisko towarowe ze słynnym hangarem 84 przypomina o dawnych związkach Roswell z lotnictwem wojskowym. Miasto jest wprawdzie siedzibą instytutu wojskowego stanu Nowy Meksyk, ale z punktu widzenia militarnego nie ma już dziś znaczenia. Właściwie Roswell byłoby niewiele znaczącym punktem na pustyni Nowego Meksyku, gdyby nie niezwykłe wydarzenie z 1947 roku, które w ostatnich latach ponownie zwróciło na nie uwagę opinii publicznej. Zresztą już przy wjeździe do miasta olbrzymie tablice informacyjne oznajmiają: „Roswell, miejsce słynnego wydarzenia związanego z UFO”.

W 1947 roku to małe miasteczko całkiem niespodziewanie stało się ośrodkiem zainteresowania światowych mediów, aby następnie zniknąć z nagłówków gazet. Przez trzydzieści lat zdarzenie w Roswell było okryte głęboką tajemnicą. Dopiero w 1978 roku Jesse A. Marcel, były oficer wywiadu, opowiedział o wszystkim dziennikarzom, ci zaś za pośrednictwem telewizji upowszechnili nagrane na taśmie wideo rozmowy. To, że opinia publiczna mogła się zapoznać z nieprawdopodobną wprost wersją roswellskiego incydentu, zawdzięczamy przede wszystkim badaniom amerykańskiego fizyka nuklearnego i badacza UFO Stantona T. Friedmana, a ponadto kapitanowi Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych R. Kevinowi D. Randle oraz Donaldowi R. Schmittowi. Jesienią 1995 roku telewizja wyemitowała czarno-biały film będący relacją wydarzeń w Roswell. Film ten miałem możliwość zobaczyć już w maju 1995 roku na zamkniętym pokazie w Londynie.

W każdym razie przez pięćdziesiąt lat udawało się uchronić incydent z Roswell przed wszelkimi racjonalnymi próbami wyjaśnienia. Podczas badań nad tym zdarzeniem przebijałem się przez dżunglę faktów i fikcji. Wiele relacji brzmiało nie tylko fantastycznie, ale wręcz niedorzecznie, rozmawiałem jednak z osobami, których opowieści brzmiały rozsądnie i wiarygodnie. Czy to możliwe, by chodziło tylko o zbiorową psychozę? Jeśli zrekonstruujemy zdarzenie na podstawie relacji owych wiarygodnych świadków, powstanie następujący scenariusz:

Alamogordo – White Sands. W dniu święta narodowego, 4 lipca 1947 roku, starszy sierżant Frank Kaufmann pełnił służbę w stacji radarowej, kiedy wezwał go do siebie generał brygady Martin F. Scanlon z dowództwa obrony powietrznej Roswell. Kaufmann, specjalista od służby wywiadowczej, miał wspólnie z kolegami obserwować ruchy w powietrzu nieznanego obiektu latającego i dostarczyć meldunek na ten temat bezpośrednio generałowi.

W White Sands stało się tymczasem jasne, że w istocie chodziło o niezidentyfikowany obiekt latający, a nie o błąd w działaniu urządzeń radarowych; po odpowiednich kontrolach i uzgodnieniu faktów z innymi jednostkami radarowymi, do których należały także jednostki z Roswell i Kirtland koło Albuquerque, nie ulegało wątpliwości, że zlokalizowano solidny, by tak rzec „namacalny” obiekt latający.

Frank Kaufmann stacjonował w bazie Roswell od 1942 roku. Należał do ściśle tajnego zespołu szpiegowsko-obronnego o kryptonimie „The Nine” (Dziewiątka). Zadaniem tego zespołu było wyjaśnienie źródła dziwnych ech radarowych, jakie pojawiały się na urządzeniach w bazach Nowego Meksyku.

W czasie, kiedy Kaufmann i jego koledzy obserwowali monitory, nic nowego się nie wyłoniło. Obiekt przelatywał nad południową częścią stanu w regularnych odstępach czasu, przemieszczając się skokowo z jednego miejsca na drugie.

Stacjonujący w Roswell operator radaru mógł w pewnej mierze potwierdzić zarejestrowane na początku lipca 1947 przez radar obiekty latające, ponieważ podczas lotu z kolegami do Albuquerque zaobserwował kilka „latających talerzy”. Kiedy piloci powiadomili jednostkę radarową na lotnisku w Kirtland o tym, co ujrzeli, oświadczono im, że już przed kilku dniami zlokalizowano „latające talerze” nad Nowym Meksykiem.

10. Profesor C. Bertrand Schultz (z lewej), geolog.
11. Profesor W. Curry Holden (z prawej), archeolog.

Gdy Kaufmann zameldował, że podczas jego dyżuru nie wydarzyło się nic szczególnego, Scanlon wezwał go z powrotem do Roswell. Niezależnie od tego operatorzy radaru z White Sands, Roswell i Kirtland otrzymali rozkaz, aby nadal pilnie śledzić obiekt.

Wykonując to zadanie, Kaufmann pozostawał w kontakcie ze stacjonującym w Waszyngtonie oficerem łącznikowym Robertem Thomasem, który był gotów w razie potrzeby polecieć do Nowego Meksyku. Kaufmann nie uważał za konieczne wzywania Thomasa, ponieważ sytuacja się nie zmieniała i nie można było przewidzieć, czy i kiedy się zmieni. Wydawało się jednak, że Thomas ma już dość wyczekiwania. Czwartego lipca wczesnym rankiem, między godziną drugą i trzecią, poinformował Kaufmanna, że znajduje się w drodze do Nowego Meksyku. Wieczorem przybył do Alamogordo.

Kapral E.I. Pyles znajdował się na posterunku wysuniętym 24 kilometry na południowy zachód od bazy Roswell. Kiedy spojrzał na usiane gwiazdami nocne niebo, dostrzegł niezwykle wielką spadającą gwiazdę, która przemierzała niebo w kierunku północnym. Sądził, że jest to spadająca gwiazda, dopóki nie zaczęła opadać płaskim łukiem na ziemię, otoczona kręgiem świetlnym pomarańczowej barwy. Wedle opinii Pylesa, było to między godziną 23 a 24, ponieważ po 22.30 światła gasną, on zaś zazwyczaj chodził spać przed północą. Sądził również, że musiał to być koniec tygodnia, choć nie pamiętał dokładnie dnia.

Na południu Roswell trzynastoletni William Woody i jego ojciec obserwowali nocne niebo. Nagle dostrzegli jasne światło z czerwonawymi smugami. W przeciwieństwie do wielu innych meteorów, jakie dotychczas widzieli, ten spadał na ziemię zdumiewająco wolno. Poza tym świecił znacznie mocniej, niż zazwyczaj świecą meteory, i miał, wedle słów Woody’ego, nienaturalny kolor.

W Szpitalu św. Marii siostry franciszkanki, matka przełożona Mary Bernadette i siostra Capistrano, podczas swego rutynowego nocnego obchodu ujrzały na północy jaskrawe światło opadające na ziemię. Przypuszczały, że to samolot musiał awaryjnie lądować, i zanotowały swoje spostrzeżenie w urzędowym dzienniku klasztornym. Według ich notatki wydarzenie to nastąpiło późnym wieczorem 4 lipca między godziną 23 a 23.30.

Dla inspektora nadzorującego wydobywanie gazu ziemnego Jamesa Ragsdale’a i jego przyjaciółki Trudy Truelove piątek 4 lipca był pierwszym dniem długiego weekendu. Jechali z miasta autostradą 48 w kierunku północnym, następnie skręcili na nieutwardzoną, piaszczystą drogę, wreszcie zatrzymywali się na pustyni, gdzie rozbili namiot. Noc nie była spokojna, ponieważ szalała burza. Silny wiatr unosił z ziemi chmury piasku i potrząsał krzakami. W pewnej chwili strumienie deszczu wzbiły się koszącym lotem ponownie w górę. Około godziny 23.30 na niebie pojawił się jaskrawo świecący obiekt. Ragsdale opisał to zjawisko jako oślepiające światło – podobne do płomienia palnika spawalniczego. Kilka sekund później obiekt spadł z hukiem na ziemię niedaleko namiotu, w którym się znajdowali.

Również archeolodzy, którzy w okolicy Roswell badali osiedla indiańskie, zwrócili uwagę na dziwny niebieskawobiały obiekt na niebie i widzieli, jak spadał. Przypuszczali, że rozbił się on na północ od Roswell, niedaleko miejsca, gdzie prowadzili badania.

Stacja kontroli radarowej White Sands. Na ekranach radarów sytuacja dramatycznie się zmieniła: miejsce, w którym znajdował się niezidentyfikowany obiekt latający, zaczęło nagle pulsować. Punkt świetlny wyraźnie się powiększał i jednocześnie stawał się jaśniejszy. Następnie skurczył się z powrotem do pierwotnej wielkości i stał się bardziej blady. Stan taki utrzymywał się przez krótki czas, aż echo radaru nagle „eksplodowało” blaskiem światła i na krótko przed 23.30 zniknęło z ekranu. Oznaczało to, że obiekt musiał spaść albo wylądować. Kiedy trzy naziemne stacje radarowe zlokalizowały obiekt, technicy mogli oznaczyć w przybliżeniu miejsce upadku czy też lądowania.

Na tym obszarze Nowego Meksyku wykrywalność za pomocą radarów nie była jednak stuprocentowa. Między miejscem, gdzie spadł obiekt, a jednostkami radarowymi White Sands i Alamogordo wznoszą się góry Capitan, a między Albuquerque i Roswell – inne pasma gór. Dlatego w wielu miejscach na tym terenie nie można było prowadzić kontroli radarowej poniżej 2500–3000 metrów. Innymi słowy, wojsko wiedziało wprawdzie, że obiekt latający spadł na północny zachód od Roswell, ale nie mogło go dokładnie zlokalizować. Postanowiono zatem podjąć we wczesnych godzinach rannych akcję poszukiwawczą.

Kiedy przestało padać, Ragsdale namówił Trudy Truelove, aby wraz z nim obejrzała obiekt, który spadł. Pojechali więc jeepem w głąb pustyni. Po dłuższym czasie zatrzymali się na skraju skalistego stromego zbocza. Za pomocą dogasającej latarki kieszonkowej badali ostrożnie teren przed sobą, aż wreszcie odkryli obiekt. Leżał u stóp skalnej ściany. Wkrótce jednak baterie w latarce się wyczerpały, postanowili więc wrócić na kemping i przyjechać tu znów o świcie. Nie byli w stanie w ciemnościach nocy przeprowadzić dokładniejszych obserwacji.

Mniej więcej 120 kilometrów na północny zachód od Roswell w nocy z 4 na 5 lipca rozszalała się straszna burza. W tym czasie William W. „Mac” Brazel, zarządca na ranczu Fostera w hrabstwie Lincoln w Nowym Meksyku, jego rodzina oraz sąsiedzi usłyszeli ogłuszający wybuch.

12. Drużyna strażacka z Roswell, która wraz z Danem Dwyerem brała udział w zabezpieczaniu obiektu latającego.

Sobota, 5 lipca 1947 roku. Bladym świtem grupa badaczy pod kierunkiem profesora W. Curry’ego Holdena natknęła się w odległości 56 kilometrów na północny zachód od Ros- well na miejsce, gdzie spadł obiekt. Według archeologów był to samolot o szerokim kadłubie i bez skrzydeł – a mówiąc ściślej, miał on kształt zaokrąglonej delty. Sądzili, że to wojskowy samolot doświadczalny. Zbliżywszy się do wraku, ujrzeli w środku ciała: dziwnie małe (ok. 1,40–1,50 m), szczupłe istoty z nieproporcjonalnie dużymi, łysymi głowami. Istoty te ubrane były w ciasno przylegające, matowosrebrzyste kombinezony. Holden polecił jednemu ze studentów antropologii należących do zespołu, by wrócił do miasta i zawiadomił szeryfa albo policję o katastrofie.

Również Ragsdale i jego przyjaciół ka wczesnym rankiem ponownie wyruszyli na miejsce, gdzie spadł latający obiekt. Aby mieć lepszą widoczność, opuścili szybę ochronną jeepa. Jechali na przełaj w górę i w dół po piasku, po kaktusach i po kamieniach, aż wreszcie dotarli na wzgórze. Wysiedli, wdrapali się na skraj stoku i ujrzeli w dole pod ścianą skalną srebrzystoszary obiekt w kształcie delty, który wbił się w wyschnięte koryto rzeki. Przednia część kadłuba była wgnieciona. Z boku ziała dziura; zwieszało się z niej martwe ciało małej, humanoidalnej istoty. Również na zewnątrz wraka, pomiędzy odłamkami leżały ciała „karzełków”, jak ich określił Ragsdale. Dla Trudy widok ten był nieprzyjemny; nalegała na przyjaciela, aby jak najszybciej opuścili to miejsce.

Kiedy załadowali kilka odłamków do samochodu, usłyszeli szum silników. Zbliżał się konwój wojskowy, składający się z ciężarówki, niskopodwoziowego pojazdu, samochodu osobowego i jeepa. Na czele kolumny dostrzegli samochód marki Ford z policją wojskową. Jeden z pojazdów miał włączoną syrenę; jej dźwięk zwrócił uwagę Trudy i Jamesa.

13. Centralna jednostka straży pożarnej w Roswell.

Obserwowali, jak pojazdy wachlarzowato wypadały z szyku, po czym zatrzymały się. Żandarmi otoczyli miejsce katastrofy. Komendant policji wojskowej bazy Roswell major Edwin Easley rozkazał swoim ludziom, aby kontrolowali teren. Ragsdale i Trudy pobiegli do jeepa i odjechali nieco dalej. Ragsdale ukrył samochód w krzakach, po czym znalazł osłonięte miejsce, skąd obserwował akcję wojskową do momentu, aż żandarmi zaczęli ogradzać dalszy teren. Wówczas Ragsdale i jego przyjaciółka Trudy woleli wrócić niepostrzeżenie do swego obozu.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: