Upiorna lalka Slappy - ebook
Upiorna lalka Slappy - ebook
Slappy - czarny charakter cyklu GĘSIA SKÓRKA
Bliźniaczki Lindy i Kris znajdują w kontenerze na śmieci lalkę i obdarzają imieniem Slappy. Slappy’ego trudno uznać za pięknego, ale zabawa nim sprawia Lindy sporą frajdę. Dziewczynka uczy się, jak poruszać lalką oraz z nią rozmawiać, i robi to naprawdę doskonale. Kris zaczyna być zazdrosna – zarówno o sukcesy siostry, jak i o samą lalkę. Postanawia zatem zdobyć własną, żeby udowodnić, że wcale nie jest gorsza. A wtedy zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Okropne. Złe. Upiorne…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5547-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lindy Powell uniosła wzrok znad książki. Jednak zamiast twarzy Kris miała przed oczami różowy okrągły balon z gumy do żucia niewiele mniejszy od jej głowy.
– Niezły – stwierdziła bez zbytniego entuzjazmu, po czym szybkim ruchem wbiła w niego palec.
Balon rozerwał się z trzaskiem.
– Hej! – wykrzyknęła Kris z oburzeniem, gdy różowa kleista substancja oblepiła jej brodę i policzki.
– Trafiony, rozwalony! – Lindy wybuchnęła śmiechem.
W odpowiedzi Kris złapała okładkę książki siostry i zamknęła ją z impetem.
– Ups! Co za pech! Teraz nie wiesz, gdzie skończyłaś! – wykrzyknęła. Lindy nie cierpiała przedzierać się przez strony w poszukiwaniu ostatniego przeczytanego zdania.
Lindy z gniewną miną wyrwała książkę siostrze. Kris zabrała się za zdrapywanie gumy z twarzy, ale różowa maź nie chciała się odczepić.
– To był największy balon, jaki wydmuchałam w życiu – oznajmiła rozzłoszczona.
– Ja zrobiłam znacznie większy – oświadczyła jej bliźniaczka z pełnym wyższości parsknięciem.
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę – wymamrotała mama dziewczynek, wkraczając do pokoju z naręczem prania. Położyła schludnie złożony stosik w nogach łóżka Kris. – Kłócicie się nawet o gumę balonową?
– Wcale się nie kłócimy – sprostowała Lindy. Odrzuciła do tyłu jasny kucyk i z powrotem zatopiła się książce.
Obie siostry miały proste blond włosy, jednak Lindy nosiła długie i zwykle związywała je w koński ogon z tyłu lub z boku, natomiast Kris ścinała je całkiem krótko. Zresztą dzięki fryzurom ludzie mogli je rozróżnić, bo poza tym wyglądały niemal identycznie. Obie miały wysokie czoła, duże niebieskie oczy i dołeczki w policzkach, kiedy się śmiały. Obie łatwo się czerwieniły, a na ich jasnych policzkach błyskawicznie wykwitały okrągłe czerwone plamy.
Obie uważały też, że ich nosy są trochę za duże, i marzyły o tym, by być choć odrobinę wyższe. Alice, najlepsza przyjaciółka Lindy, przewyższała ją o całe siedem centymetrów, a nie skończyła jeszcze dwunastu lat.
– Zdjęłam wszystko? – spytała Kris, pocierając brodę, teraz mocno zaczerwienioną i lepką.
– Niezupełnie – orzekła Lindy, obrzucając ją krótkim spojrzeniem. – Masz jeszcze trochę we włosach.
– Cudownie – burknęła Kris. Przesunęła dłońmi po głowie, ale nie znalazła ani śladu gumy.
– Mam cię! Znów dałaś się nabrać – powiedziała Lindy ze śmiechem. – Z tobą to takie proste.
– Dlaczego jesteś taka podła? – wybuchnęła gniewnie Kris.
– Podła? Ja? – Lindy otwarła szeroko oczy w wyrazie urażonej niewinności. – Jestem aniołem. Każdy ci to powie.
Kris parsknęła z rozdrażnieniem i odwróciła się do mamy wkładającej skarpetki do szuflady komody.
– Mamo, kiedy w końcu dostanę swój własny pokój?
– Na święty nigdy – usłyszała w odpowiedzi.
– Zawsze to powtarzasz – skrzywiła się Kris.
– A co mam mówić? Przecież wiesz, że nie mamy ani kawałka wolnego miejsca. – Pani Powell spojrzała w okno. Pokój zalewało jasne światło słońca. – A tak w ogóle, to co wy jeszcze robicie w domu? Jest przepiękny dzień. Sio na podwórko!
– Mamo, daj spokój – Lindy przewróciła oczami. – Nie jesteśmy małymi dziewczynkami. Mamy dwanaście lat. Jesteśmy za stare, żeby bawić się w piaskownicy.
– A teraz? Wszystko? – ponownie spytała Kris, zeskrobując różowe drobinki gumy z twarzy.
– Zostaw ją. Dzięki niej twoja cera wydaje się lepsza – stwierdziła Lindy.
– Nie możecie być dla siebie odrobinę milsze? – Kobieta pokręciła głową z westchnieniem.
Nagle na dole rozległo się ostre ujadanie.
– A o co temu znów chodzi? – zastanawiała się głośno mama dziewczynek. Barky, mały czarny terierek państwa Powellów, zawsze na coś szczekał. – Może weźmiecie go na spacer?
– Nie mam ochoty – stwierdziła Lindy z nosem w książce.
– Hm, a co z tymi ślicznymi nowiutkimi rowerami, które dostałyście na urodziny? – Pani Powell oparła ręce na biodrach. – Tymi, które po prostu m u s i a ł y ś c i e mieć? Tymi, które teraz służą głównie do podpierania ścian garażu.
– Dobrze, już dobrze. Nie musisz być taka uszczypliwa. – Lindy uniosła ręce na znak poddania się, wstała, przeciągnęła się, po czym zamknęła książkę i rzuciła ją na łóżko.
– Chcesz? – Kris spytała Lindy.
– Chcesz co?
– Pojeździć rowerem. Mogłybyśmy pojechać na boisko i zobaczyć, czy nie spotkamy tam kogoś ze szkoły.
– Ha! Przyznaj się! Po prostu chcesz zobaczyć, czy nie ma tam Robby’ego – stwierdziła Lindy, pokazując siostrze język.
– I co z tego? – odcięła się zarumieniona Kris.
– No już. Idźcie! – ponaglała córki pani Powell. – Trochę świeżego powietrza dobrze wam zrobi. Ja wybieram się do supermarketu. Zobaczymy się później.
Kris zerknęła w lustro. Wyglądało na to, że ściągnęła całą gumę. Przeczesała włosy palcami.
– No dobra. Gotowe. Chodźmy. Kto ostatni na dole, ten frajer – oznajmiła, po czym rzuciła się ku drzwiom, wyprzedzając siostrę o pół kroku.
Kiedy wypadły tylnym wyjściem przy akompaniamencie nieustającego ujadania Barky’ego, słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie. Było ciepło i przyjemnie, wiał leciutki wietrzyk, a w powietrzu czuło się nadchodzące lato. Dziewczyny miały na sobie krótkie spodenki i T-shirty.
Lindy pochyliła się, by otworzyć drzwi garażowe, ale jej uwagę przyciągnął sąsiedni dom.
– Popatrz, postawili już ściany – zauważyła, wskazując na przeciwległą stronę podwórka.
– Racja. – Kris spojrzała we wskazanym kierunku. – Ale mają tempo! To niesamowite.
Stary dom zburzono zimą, a już w marcu położono nowe fundamenty. Kiedy nie było robotników, bliźniaczki chodziły po terenie budowy i próbowały odgadnąć, gdzie znajdą się poszczególne pokoje.
A teraz ściany już stały i całość nagle zaczęła wyglądać jak prawdziwy dom wyrastający spomiędzy stert desek i betonowych bloków, zwałów ziemi oraz całego asortymentu pił, narzędzi i rozmaitych maszyn budowlanych.
– Dziś nie pracują – stwierdziła Lindy, po czym ruszyła w stronę budowy.
– Ciekawe, kto się tam wprowadzi – zastanawiała się Kris. – Może jakiś fajny chłopak w naszym wieku? Albo dwóch fajnych chłopaków? Na przykład bliźniaki?
– Ohyda! – Lindy skrzywiła się wymownie. – Bliźniaki? Tandeta. Czasami nie wierzę, że jesteśmy spokrewnione.
Kris przywykła do specyficznego sarkastycznego poczucia humoru Lindy. Zresztą obie czuły podobnie – uwielbiały bycie bliźniaczkami, a jednocześnie nienawidziły tego z całego serca. Mając wszystko wspólne – wygląd, ubrania, pokój – były ze sobą związane znacznie mocniej niż przeciętne rodzeństwo. A ponieważ nawet myślały podobnie i znały się na wylot, bez przerwy doprowadzały się do białej gorączki.
– Wygląda na to, że nikogo nie ma – orzekła Lindy. – Chodź, zobaczymy, jak dom wygląda w środku.
Dziewczyny przeszły przez podwórko, śledzone czujnym spojrzeniem wiewiórki przyczajonej w połowie pnia starego klonu. Następnie przecisnęły się przez dziurę w żywopłocie oddzielającym dwie posesje, wyminęły stosy drewna i ziemi, po czym wdrapały się na ganek.
W miejscu, gdzie miały być drzwi, zawieszono arkusz grubej folii. Kris uniosła jeden koniec i obie wślizgnęły się do wnętrza. W domu było chłodno, ciemno i pachniało świeżym drewnem. Gipsowe ściany wewnętrzne także zostały już ustawione, ale jeszcze ich nie pomalowano.
– Uważaj! – ostrzegła Lindy, wskazując na spore gwoździe porozrzucane po podłodze. – Jeśli się na któryś nabijesz, zachorujesz na tężec i umrzesz.
– Chciałabyś – mruknęła Kris.
– Wcale nie chcę, żebyś umarła... – stwierdziła Lindy. – Najwyżej, żebyś dostała tężca. – Parsknęła śmiechem.
– Cha, cha! Bardzo śmieszne – skwitowała Kris i przeniosła wzrok na pomieszczenie. – To pewnie salon – zawyrokowała, idąc ostrożnie w kierunku kominka zbudowanego przy przeciwległej ścianie.
– Sufit jak w katedrze. Imponujący! – stwierdziła Lindy z uniesioną twarzą, wpatrzona w ciemne surowe belki krzyżujące się nad ich głowami.
– Ten pokój jest o wiele większy niż nasz salon – zauważyła Kris. Podeszła do panoramicznego okna i wyjrzała na ulicę.
– W każdym razie pachnie super. – Głęboko wciągnęła powietrze. – Jakby sosnowo. To te trociny.
Przeszły przez korytarz do kuchni.
– Ciekawe, czy te przewody są podłączone – zastanawiała się Kris, wpatrując się w spory kłąb czarnych kabli zwisających z sufitowych belek.
– Dotknij, to się przekonasz – zasugerowała Lindy.
– Ty pierwsza – rzuciła Kris.
– Za to kuchnia nie jest duża – powiedziała Lindy.
Przykucnęła, by zaglądnąć we wnęki, gdzie miały być wstawione kuchenne sprzęty. Podniosła się z zamiarem zaproponowania, by teraz zajrzały na piętro, gdy nagle usłyszała jakiś dźwięk.
– Hej? Jest tu kto? – zawołała z przestrachem.
Kris znieruchomiała w pół kroku na środku przyszłej kuchni.
Obie czujnie nasłuchiwały. Cisza.
A po chwili gdzieś w pobliżu rozległ się szybki tupot stóp. Bez wątpienia wewnątrz domu.
– Zmywajmy się! – zdecydowała Lindy.
Kris była szybsza – już zdążyła prześlizgnąć się pod folią zasłaniającą wejście, zeskoczyła z ganku i puściła się pędem w stronę ich podwórka. Lindy zbiegła ze schodów i odwróciła się w stronę budowy.
– Hej, spójrz! – zawołała. Z jednego z otworów okiennych wyskoczyła wiewiórka, wylądowała na stercie ziemi i, szybko przebierając łapkami, podrałowała do klonu w ogrodzie Powellów. – To tylko wiewiórka.
– Na pewno? – Kris przystanęła obok żywopłotu i z wahaniem spojrzała na nowy dom. – To musiała być wyjątkowo głośna wiewiórka.
Westchnęła i odwróciła się do siostry. Tylko że Lindy zniknęła.
– Ej! Gdzie się podziałaś?
– Tu jestem – usłyszała przytłumioną odpowiedź. – Coś znalazłam.
Idąc za głosem siostry, Kris dotarła na tyły podwórka aż do sporego czarnego kontenera na odpady. Przysłoniła oczy, żeby lepiej widzieć. Lindy uczepiła się pojemnika i przeginała się przez jego krawędź. Najwyraźniej grzebała w śmieciach.
– Co tam masz? – spytała Kris.
Ale jej siostra, pochłonięta przekopywaniem zawartości kontenera, chyba nawet jej nie słyszała.
– Co znalazłaś? – dopytywała się, robiąc kilka nieśmiałych kroków w stronę Lindy. Zero reakcji.
A potem Lindy zaczęła coś bardzo powoli wyciągać, a następnie unosić. W powietrzu zadyndały ręce i nogi. Kris dostrzegła też głowę z brązowymi włosami.
Głowa? Ręce? Nogi?
Na twarzy Kris odmalowało się wpierw niedowierzanie, a potem czysta zgroza.
– O, nie! – wrzasnęła w panice, zasłaniając twarz dłońmi.