Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wajda.Przewodnik Krytyki Politycznej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 czerwca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,25

Wajda.Przewodnik Krytyki Politycznej - ebook

Wajda. Przewodnik Krytyki Politycznej to próba twórczego, partnerskiego zmierzania się z dorobkiem reżysera, którego twórcza droga przebiega przez pół wieku historii polskiego kina, niemal połowę jego dziejów. Chcemy pokazać, że Andrzej Wajda ciągle potrafi nas drażnić, kłuć w bolesne miejsce, że jego filmy – pozornie dawno już zastygłe w kanonie – są zdolne otwierać dyskusje dotyczące naszej współczesnej tożsamości. Nie tylko w wąsko rozumianych, narodowych kategoriach.

Choć należy dodać, że kategoria narodu, narodowej tożsamości, kina jako medium odbijającego, reprezentującego i tworzącego narodową wspólnotę wraca w szeregu esejów w książce. Jakub Majmurek pokazuje, w jaki sposób kino Wajdy zamknięte jest w ruchu między konfrontacją z największymi polskimi traumami i reprodukcją narodowych stereotypów – a mapę tego ruchu wyznacza jego adaptacja Wesela. Cezary Michalski z kolei pokazuje, jak "Popiół i diament", przeprowadzając radykalną krytykę tradycyjnych form polskości, nie jest w stanie – jak całe pokolenie w imieniu którego przemawia – wypracować jej radykalnie nowych form.

Wspólnota narodowa to jednak nie tylko wspólnota symboli, wspólnie przeżywanych bitew, klęsk i zwycięstw. To także wspólnota tworzących ją mężczyzn i kobiet. W naszych esejach przyglądamy się także temu, w jaki sposób kino Wajdy konstruuje męskość i kobiecość. Od strony ciała, płciowych stereotypów, relacji tego co męskie i kobiece, do tego co uniwersalne i narodowe. O rozprawach reżysera z kobietami pisze w swoim pełnym pasji eseju Agnieszka Wiśniewska, a Eliza Szybowicz analizuje wzorce kobiecości i męskości ożywiające postacie "Panien z Wilka". Stawką tych wszystkich analiz jest nie tylko nowe otwarcie dyskusji o Wajdzie, ale także o współczesnej polskiej tożsamości.

Jak każda filmowa publikacja Krytyki Politycznej Wajda. Przewodnik Krytyki Politycznej nie jest zbiorem uczonych, poważnych, obiektywnych filmoznawczych rozpraw. To zbiór esejów krytyków filmowych, ale także osób nie zajmujących się kinem na co dzień – wszystkich autorów i autorki łączy tylko to, że z Wajdą i jego kinem mają coś do załatwienia przez swoje teksty.

Kategoria: Kino i Teatr
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63855-68-0
Rozmiar pliku: 928 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jakub Majmurek Dlaczego Wajda?

Dwa lata temu pre­zy­dent Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski od­zna­czył An­drze­ja Waj­dę Or­de­rem Orła Bia­łe­go. Tym sa­mym dro­ga Waj­dy jako ar­ty­sty kon­se­kro­wa­ne­go, fil­mow­ca-lau­re­ata III RP do­peł­ni­ła się. Po fo­te­lu se­na­tor­skim i na­ro­do­wej ce­le­brze z oka­zji Osca­ra za ca­ło­kształt twór­czo­ści – wstę­ga z naj­wyż­szym pań­stwo­wym od­zna­cze­niem. W do­dat­ku przy­pi­na­na przez pre­zy­den­ta star­tu­ją­ce­go w wy­bo­rach pod ha­słem obro­ny III RP i do­rob­ku ostat­nich 20 lat „pol­skich prze­mian”. Prze­mian, któ­re Waj­da od po­cząt­ku wspie­rał sło­wem i ob­ra­zem – nie tyl­ko kon­se­kwent­nie pu­blicz­nie da­jąc wy­raz po­li­tycz­nym sym­pa­tiom wo­bec śro­do­wi­ska, z któ­re­go wy­wo­dzi się Ko­mo­row­ski (i wo­bec sa­me­go by­łe­go mar­szał­ka Sej­mu w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich), ale tak­że two­rząc ob­ra­zy współ­kształ­tu­ją­ce po­li­ty­kę hi­sto­rycz­ną ostat­nich 20 lat i ide­al­nie się w nią wpi­su­ją­ce.

Pre­zy­dent, któ­ry na każ­dym kro­ku od­wo­łu­je się do szla­chet­czy­zny i tra­dy­cji sar­mac­kiej, ho­no­ru­je twór­cę fil­mo­wej ad­ap­ta­cji Pana Ta­de­usza – choć trze­ba przy­znać, że na­wet w wer­sji Waj­dy bo­ha­te­ro­wie Mic­kie­wi­cza są nie­skoń­cze­nie bar­dziej re­flek­syj­ni od Ko­mo­row­skie­go, któ­ry spra­wia wra­że­nie, jak­by zo­stał żyw­cem prze­nie­sio­ny z sa­skich za­pu­stów, jak­by wy­szedł z kart Opi­su oby­cza­jów księ­dza Ki­to­wi­cza. Wszyst­ko to musi bu­dzić roz­ba­wie­nie – tak jak de­ba­ta wo­kół zna­cze­nia tej po­li­ty­ki or­de­ro­wej, z prze­wi­dy­wal­nym po­dzia­łem ról: z jed­nej stro­ny laur­ki, z dru­giej oskar­że­nia Waj­dy o to, że w swo­ich fil­mach „od za­wsze szka­lo­wał Pol­skę i Po­la­ków”.

War­to jed­nak spró­bo­wać ura­to­wać Waj­dę przed Waj­dą. Waj­dę-fil­mow­ca przed Waj­dą-lau­re­atem, Waj­dą-au­to­ry­te­tem, Waj­dą-ży­wym mu­ze­al­nym eks­po­na­tem, przed tym wszyst­kim, czym na wła­sne ży­cze­nie stał się w cią­gu ostat­nich 20 lat. War­to wy­pu­ścić jego kino z mu­ze­ów, ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ści i ga­lo­wych pre­mier – choć fil­my, ja­kie stwo­rzył od cza­sów Dan­to­na, spe­cjal­nie do tego nie za­chę­ca­ją. Dan­ton był ostat­nim ar­cy­dzie­łem Waj­dy, a przy tym pierw­szym fil­mem usta­wia­ją­cym jego twór­czość jako głos pol­skiej nie­pra­wi­co­wej in­te­li­gen­cji. Jed­nym z kon­sul­tan­tów re­ży­se­ra był zresz­tą Ste­fan Mel­ler, póź­niej­szy dy­plo­ma­ta III RP i mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych, re­pre­zen­tu­ją­cy do­kład­nie ten sam in­te­li­genc­ko-nie­pra­wi­co­wy nurt pol­skiej po­li­ty­ki. Wi­zja re­wo­lu­cji przed­sta­wio­na w Dan­to­nie do­sko­na­le wpi­su­je się w re­wi­zjo­ni­stycz­ny wo­bec wy­da­rzeń z koń­ca XVIII wie­ku nurt hi­sto­rio­gra­fii, któ­re­go naj­waż­niej­szym przed­sta­wi­cie­lem we Fran­cji był Fra­nço­is Fu­ret.

Fu­ret od­rzu­ca in­ter­pre­ta­cję re­wo­lu­cji jako wiel­kie­go po­li­tycz­ne­go zry­wu re­ali­zu­ją­ce­go mo­ral­ne aspi­ra­cje Oświe­ce­nia i su­we­ren­ność ludu. Dla Fu­re­ta re­wo­lu­cja była (czy mo­gła­by być) tyl­ko o tyle cen­na, o ile by­ła­by w sta­nie za­pro­wa­dzić pew­ne pod­sta­wo­we li­be­ral­ne roz­wią­za­nia, stwo­rzyć pod­sta­wy no­wo­cze­sne­go spo­łe­czeń­stwa miesz­czań­skie­go – cze­go nie uda­ło jej się do koń­ca prze­pro­wa­dzić, gdyż osu­nę­ła się w rzą­dy ter­ro­ru i ja­ko­biń­ski, obłęd­ny fa­na­tyzm. Film Waj­dy otwie­ra sce­na z wście­kłym, głod­nym lu­dem sto­ją­cym w ko­lej­ce po chleb – re­wo­lu­cyj­ne wła­dze w Pa­ry­żu nie są w sta­nie za­pew­nić spraw­nych do­staw (po­dob­no w trak­cie tej sce­ny Mit­te­rand osten­ta­cyj­nie opu­ścił pre­mie­rę). Re­wo­lu­cja jest przede wszyst­kim cha­osem, krwa­wym po­two­rem po­że­ra­ją­cym wła­sne dzie­ci, wy­no­si do wła­dzy fa­na­ty­ków ta­kich jak Ro­be­spier­re. Musi więc po­nieść bo­le­sną, lecz ko­niecz­ną klę­skę, przez wszyst­kich (w tym wi­dzów) przyj­mo­wa­ną z wiel­ką ulgą. Jed­nak w ostat­niej sce­nie, gdy już po eg­ze­ku­cji Dan­to­na zmę­czo­ny, zgorzk­nia­ły, wy­co­fa­ny Ro­be­spier­re słu­cha z obo­jęt­ną miną De­kla­ra­cji Praw Czło­wie­ka i Oby­wa­te­la re­cy­to­wa­nej przez dziec­ko jego słu­żą­cej, prze­świ­tu­je ja­kaś tra­gicz­na wiel­kość tej po­sta­ci, ja­ko­bi­nów i re­wo­lu­cji. Re­wo­lu­cji, któ­rą cze­ka nie­uchron­na ka­ta­stro­fa – ter­mi­dor i usta­no­wie­nie sko­rum­po­wa­nych rzą­dów Dy­rek­to­ria­tu.

Dan­ton, co oczy­wi­ste, mówi nie tyl­ko o re­wo­lu­cji fran­cu­skiej, ale tak­że o dwóch pol­skich re­wo­lu­cjach – tej ko­mu­ni­stycz­nej (sta­li­now­skiej), przy­wie­zio­nej na ra­dziec­kich tan­kach, prze­kształ­ca­ją­cej spo­łe­czeń­stwo i roz­bi­ja­ją­cej sta­re ukła­dy i hie­rar­chie spo­łecz­ne, oraz re­wo­lu­cji „So­li­dar­no­ści” z 1980 roku, zdła­wio­nej przez stan wo­jen­ny. W fil­mie wi­dać am­bi­wa­lent­ny, pod­szy­ty lę­kiem i wro­go­ścią sto­su­nek do każ­dej re­wo­lu­cji, każ­dej gwał­tow­nej zmia­ny spo­łecz­nej, a przede wszyst­kim do każ­de­go au­ten­tycz­ne­go ide­owe­go za­an­ga­żo­wa­nia – sto­su­nek ten cha­rak­te­ry­zu­je po­sta­wę ca­łej li­be­ral­nej (nie­pra­wi­co­wej) in­te­li­gen­cji w ostat­nich 20 la­tach.

Ko­lej­ne fil­my Waj­dy do­sko­na­le ob­ra­zo­wa­ły lęki, fa­scy­na­cje, uprze­dze­nia i spo­sób my­śle­nia tej gru­py spo­łecz­nej. W Kro­ni­ce wy­pad­ków mi­ło­snych mie­li­śmy mit wie­lo­kul­tu­ro­wych pol­skich Kre­sów, za­po­wia­da­ją­cy już modę na małe oj­czy­zny i lo­kal­ne pa­trio­ty­zmy; w Panu Ta­de­uszu i Ze­mście – po­wrót do sar­ma­ty­zmu jako spa­ja­ją­cej Po­la­ków for­my kul­tu­ro­wej. W wy­wia­dach po pre­mie­rze Pana Ta­de­usza Waj­da sam mó­wił, że chciał „do­ro­bić ro­do­wód” współ­cze­snej pol­skiej kla­sie śred­niej. Jest to sar­ma­tyzm dość lu­dycz­ny, roz­bro­jo­ny, sta­ran­nie oczysz­czo­ny z wła­ści­wej szlach­cie po­gar­dy dla klas lu­do­wych. Sar­ma­tyzm w wer­sji znacz­nie mniej krwa­wej i anar­chicz­nej niż ten, któ­ry pro­po­nu­je pol­skiej wspól­no­cie Ja­ro­sław Ma­rek Rym­kie­wicz w Sa­mu­elu Zbo­row­skim – ide­al­ny więc dla pre­zy­den­ta Ko­mo­row­skie­go (oso­bi­ście wolę wi­zję Rym­kie­wi­cza, przy­najm­niej na czy­sto es­te­tycz­nym po­zio­mie anar­chi­stycz­no-ni­hi­li­stycz­ny war­choł Zbo­row­ski jest znacz­nie cie­kaw­szy od po­czci­wych wą­sa­czy z Ze­msty).

Wresz­cie Ka­tyń, film do­sko­na­le opi­su­ją­cy po­sta­wę in­te­li­gen­cji wo­bec po­li­ty­ki hi­sto­rycz­nej III RP w mo­men­cie, gdy za­czę­ło się nad nią uno­sić wid­mo IV RP. Waj­da po­ka­zu­je, że li­be­ral­na in­te­li­gen­cja dzie­li z na­ro­do­wą pra­wi­cą sze­reg prze­są­dów: wy­obra­że­nie o przed­wo­jen­nych kla­sach wyż­szych i śred­nich jako ostoi pol­sko­ści i je­dy­nym pod­mio­cie hi­sto­rii na­ro­do­wej, nie­uf­ność do prze­mian spo­łecz­nych uru­cho­mio­nych przez sta­li­nizm, ru­so­fo­bię, prze­ko­na­nie o to­ta­li­tar­nym, oku­pa­cyj­nych cha­rak­te­rze Pol­ski Lu­do­wej. Wszyst­ko to jest jed­nak miar­ko­wa­ne i to­no­wa­ne, jest na­wet do­bry Ro­sja­nin, choć już nie do­bry, ide­owy ko­mu­ni­sta – taki w ra­mach „wi­dzial­ne­go” w po­li­ty­ce hi­sto­rycz­nej po 1989 roku nie może się po­ja­wić. Sam Waj­da, by wy­ma­zać z na­ro­do­wej pa­mię­ci to­wa­rzy­sza Szczu­kę z Po­pio­łu i dia­men­tu, na­krę­cił Pier­ścio­nek z or­łem w ko­ro­nie, au­to­po­le­mi­kę z wła­snym opus ma­gnum, naj­bar­dziej bo­le­sną es­te­tycz­ną au­to­kom­pro­mi­ta­cję.

Jed­nak na­wet gdy Waj­da mó­wił obo­wią­zu­ją­cy­mi w de­ba­cie pu­blicz­nej ko­mu­na­ła­mi, za­cho­wał zdol­ność two­rze­nia fa­scy­nu­ją­cych, uwo­dzą­cych ob­ra­zów. Ta­na­tycz­nej po­etyc­ko­ści Ka­ty­nia trud­no się oprzeć, tak jak ostat­niej se­kwen­cji Kro­ni­ki wy­pad­ków mi­ło­snych, uka­zu­ją­cej ska­za­ny przez woj­nę na za­gła­dę świat przed­wo­jen­nej Wi­leńsz­czy­zny.

Ar­ty­stycz­na i po­li­tycz­na dro­ga Waj­dy po 1989 roku sku­pia wszyst­kie sła­bo­ści po­staw pol­skiej in­te­li­gen­cji jego po­ko­le­nia, ukształ­to­wa­ne­go przez do­świad­cze­nie woj­ny, sta­li­ni­zmu, a na­stęp­nie mięk­kie­go au­to­ry­ta­ry­zmu PRL-u. Po­ko­le­nie to nie­gdyś było w róż­ny spo­sób za­an­ga­żo­wa­ne w sys­tem, a po­tem w róż­ny spo­sób to za­an­ga­żo­wa­nie eg­zor­cy­zmo­wa­ło. Tak­że po­przez od­rzu­ce­nie oświe­ce­nio­wych, ega­li­tar­nych, de­mo­kra­tycz­nych war­to­ści, któ­re – czę­sto w wy­krzy­wio­nej for­mie – le­gi­ty­mi­zo­wa­ły PRL, i zwró­ce­nie się ku tra­dy­cji Pol­ski szla­chec­kiej czy mi­to­wi przed­woj­nia. Od pra­wi­cy po­ko­le­nie to od­róż­nia­ło się wy­łącz­nie płyt­kim po­tę­pie­niem „na­cjo­na­li­zmu”, a tak­że bar­dziej „otwar­tą” (na mniej­szo­ści na­ro­do­we i kul­tu­ro­we) kon­cep­cją na­ro­du. Dla mło­dych po­ko­leń pol­skich in­te­li­gen­tów to dzie­dzic­two może być już tyl­ko po­le­micz­nym punk­tem od­nie­sie­nia.

Jest jed­nak w twór­czo­ści Waj­dy coś, co cią­gle sta­no­wi wy­zwa­nie za­słu­gu­ją­ce na po­waż­ną dys­ku­sję, a nie tyl­ko po­le­micz­ne usta­wia­nie w ką­cie. Pro­jekt prze­pi­sa­nia na nowo hi­sto­rii pol­skie­go kina, któ­ry w swo­im ma­ni­fe­ście za­war­li mło­dzi teo­re­ty­cy, ar­ty­ści i kry­ty­cy fil­mo­wi zwią­za­ni z think tan­kiem Re­start, wy­ma­ga tak­że prze­pi­sa­nia hi­sto­rii kina sa­me­go Waj­dy, do­strze­że­nia fil­mów do tej pory trak­to­wa­nych dość mar­gi­nal­nie.

Jak choć­by Lot­nej, po­wszech­nie uwa­ża­nej za klę­skę, nie­uda­ny eks­pe­ry­ment „po­łą­cze­nia sur­re­ali­zmu z Kos­sa­kiem”. Ale wła­śnie w Lot­nej, jak po­ka­zu­je w swo­jej do­sko­na­łej in­ter­pre­ta­cji tego fil­mu (za­miesz­czo­nej w „Kro­no­sie” i książ­ce PRL bez uprze­dzeń) Piotr Gra­czyk, Waj­da mie­rzy się naj­sil­niej z na­ro­do­wym fan­ta­zma­tem. Lot­na nie roz­gry­wa się w żad­nej „re­al­nie ist­nie­ją­cej”, da­ją­cej się hi­sto­rycz­nie i geo­gra­ficz­nie okre­ślić prze­strze­ni. Naj­gor­sze, co moż­na zro­bić z tym fil­mem, to ode­brać go jako ob­raz re­ali­stycz­ny, do­szu­ki­wać się ra­cjo­nal­nej mo­ty­wa­cji dzia­łań po­sta­ci. Lot­na jest jak sen, któ­ry śni­my my wszy­scy – uczest­ni­cy pol­skiej kul­tu­ry, ukształ­to­wa­ni przez jej to­po­sy, iko­ny i mity. Ce­lem fil­mu jest po­móc nam prze­kro­czyć tę fun­du­ją­cą nas fan­ta­zję – nie przez cał­ko­wi­te zdar­cie z oczu za­sło­ny fan­ta­zma­tu (gdyż nie jest to moż­li­we), ale przez uka­za­nie jego struk­tu­ry, tego, że na za­wsze już w nim tkwi­my. Wła­śnie temu słu­ży w Lot­nej wszech­obec­na prze­sa­da: w wy­stro­ju szla­chec­kie­go dwor­ku, w sce­nie uła­na szar­żu­ją­ce­go z sza­blą na czołg, w kon­struk­cji fi­gu­ry do­sko­na­le pięk­nej kla­czy itp.

Ta sama stra­te­gia mie­rze­nia się z pol­skim fan­ta­zma­tem przy­świe­ca Waj­dzie w We­se­lu. Bez wąt­pie­nia jest to jego naj­wy­bit­niej­szy, naj­bar­dziej in­ten­syw­ny film, do­ty­ka­ją­cy pod­sta­wo­wej struk­tu­ry fan­ta­zma­tycz­nej fun­du­ją­cej jego kino. Po­dob­no Da­niel Ol­brych­ski, gdy Waj­da za­pro­po­no­wał mu rolę Pana Mło­de­go, miał po­wie­dzieć: „Po co ci to We­se­le, prze­cież tyle razy już je po­ka­za­łeś”. Na­wet je­śli to nie­praw­da, to do­brze wy­my­ślo­na – do We­se­la od­sy­ła choć­by ostat­nia sce­na po­lo­ne­za z Po­pio­łu i dia­men­tu. Ten ta­niec, ma­ją­cy za­po­wia­dać nowy po­czą­tek, oka­zu­je się ko­niec koń­ców sta­rym cho­cho­lim tań­cem – na­ro­do­wym błęd­nym ko­łem. Ob­raz we­sel­nych go­ści po­ru­sza­ją­cych się jak som­nam­bu­li­cy w ostat­niej sce­nie Waj­dow­skiej ekra­ni­za­cji dra­ma­tu Wy­spiań­skie­go na dłu­go za­pa­da w pa­mięć. We­sel­ny ry­tu­ał ma jed­no­czyć nie tyl­ko mi­ło­sną parę, ale tak­że „lud” i „szlach­tę”, two­rzą­cych od te­raz no­wo­cze­sny, de­mo­kra­tycz­ny, już nie­sta­no­wy i nie­feu­dal­ny na­ród.

Jed­nak zjed­no­cze­nie jest po­zor­ne. Do­ko­nu­je się głów­nie na po­zio­mie spek­ta­ku­lar­nej re­pre­zen­ta­cji (we­sel­ne­go ry­tu­ału), a nie na po­zio­mie rze­czy­wi­ste­go pro­ce­su spo­łecz­ne­go. Dla­te­go wy­pie­ra­ne przez ry­tu­ał Re­al­ne spo­łecz­ne­go kon­flik­tu (cią­gle nie­prze­zwy­cię­żo­ny po­dział na „pa­nów” i „cha­mów”) po­wra­ca pod po­sta­cią widm – zwłasz­cza Ja­ku­ba Sze­li i het­ma­na Bra­nic­kie­go. Czy cho­cho­li ta­niec nie jest pró­bą re­kon­struk­cji ry­tu­ału, ma­ją­cą dać po­czu­cie fał­szy­wej jed­no­ści, po­zwa­la­ją­cą po­wró­cić po­sta­ciom do­tknię­tym trau­mą spo­tka­nia z Re­al­nym do gład­kiej, au­to­ma­tycz­nej pro­duk­cji zna­czą­cych?

Ta opo­zy­cja mię­dzy cho­cho­lim tań­cem a spo­tka­niem z Re­al­nym wy­zna­cza kon­ti­nu­um, w któ­rym mie­ści się całe kino Waj­dy. Z jed­nej stro­ny gład­kie, au­to­ma­tycz­ne po­wta­rza­nie in­te­li­genc­kich ko­mu­na­łów, z dru­giej roz­bły­ski nie­zwy­kle in­ten­syw­nych spo­tkań z Re­al­nym. Trau­ma­tycz­nych, lecz da­ją­cych wi­dzo­wi na­rzę­dzia do tego, by uświa­do­mił so­bie swój na­ro­do­wy sen, któ­ry śni i śnić musi. Oby Orzeł Bia­ły, se­na­to­ro­wa­nie i nie­mą­dre wy­wia­dy, ja­kich w ostat­nich la­tach udzie­la Mistrz, nie po­zwo­li­ły nam za­po­mnieć o tych wspa­nia­łych mo­men­tach w jego twór­czo­ści. Dzię­ki nim jesz­cze dłu­go nie da się za­mknąć jego kina w mu­ze­al­nej ga­blo­cie, opa­trzyć pla­kiet­ką z na­pi­sem: „Pol­ska Szko­ła Fil­mo­wa. Ar­cy­dzie­ło. Nie do­ty­kać”.Bartosz Żurawiecki Utracone dziedzictwo Stanisława. O Brzezinie Andrzeja Wajdy

Nie wiem, czy Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz był­by szczę­śli­wy, gdy­by się do­wie­dział, że jego ży­cio­rys in­te­re­su­je nas dzi­siaj bar­dziej niż jego twór­czość. Dzie­ło ar­ty­sty, tak pie­czo­ło­wi­cie bu­do­wa­ne przez de­ka­dy, to obec­nie w więk­szej czę­ści mar­twa na­tu­ra. Wciąż na swój spo­sób pięk­na, ale pięk­nem ra­czej mu­ze­al­nym. Mało kto Iwasz­kie­wi­cza w na­szym stu­le­ciu czy­ta, za to nie­ustan­nie czy­ta się (i pi­sze) o Iwasz­kie­wi­czu. Nie dość re­gu­lar­nie wy­da­wa­nych w ostat­nich la­tach li­stów czy dzien­ni­ków pi­sa­rza, to jesz­cze co chwi­lę tra­fia do księ­garń ko­lej­na wie­lo­stro­ni­co­wa książ­ka bio­gra­ficz­na po­świę­co­na au­to­ro­wi Mat­ki Jo­an­ny od Anio­łów. Bio­gra­fii moż­na zresz­tą wy­kro­ić z ży­cia Iwasz­kie­wi­cza kil­ka: po­li­tycz­ną, ero­tycz­ną, ro­dzin­ną, li­te­rac­ką… Tyle że tej ostat­niej po­świę­ca się dzi­siaj naj­mniej uwa­gi.

Je­śli się­ga­my dziś po utwo­ry – głów­nie opo­wia­da­nia – Iwasz­kie­wi­cza, to przede wszyst­kim po to, by prze­czy­tać je przez pry­zmat ujaw­nio­nych nie­daw­no opi­nii pu­blicz­nej fak­tów z jego cur­ri­cu­lum vi­tae. Wie­le z nich od daw­na było ta­jem­ni­cą po­li­szy­ne­la, jed­nak do­pie­ro po­twier­dzo­ne oso­bi­stym wpi­sem au­to­ra po­czy­nio­nym w ko­re­spon­den­cji czy na kar­tach dzien­ni­ka sta­ły się cia­łem. Naj­wię­cej ko­men­ta­rzy wciąż wy­wo­łu­je Iwasz­kie­wi­czow­ski ho­mo­sek­su­alizm, o któ­rym wła­ści­wie „wszy­scy wie­dzie­li”, ale któ­ry przez dłu­gie lata był spo­wi­ty wo­alem dys­kre­cji. Inna spra­wa, czy ów woal za­ło­żył ar­ty­sta, czy ra­czej przy­kry­ła go nim pol­ska kul­tu­ra, hoł­du­ją­ca za­sa­dzie, że o pew­nych spra­wach „mó­wić nie wy­pa­da”. Sko­ro jed­nak o swych sek­su­al­nych po­żą­da­niach i przy­go­dach opo­wie­dział nam po­śmiert­nie sam Mistrz w me­mu­arach, to bań­ka nie­do­po­wie­dzeń w koń­cu mu­sia­ła pęk­nąć. Od­naj­dy­wa­nie w utwo­rach Iwasz­kie­wi­cza alu­zji i zna­ków ho­mo­ero­tycz­nych pra­gnień, de­kon­spi­ro­wa­nie ka­mu­fla­ży, któ­re mia­ły je ukryć, prze­ro­dzi­ło się w aż na­zbyt pro­stą grę. O taką in­ter­pre­ta­cję pro­si się rów­nież Brze­zi­na.

Za­nim jed­nak do niej przej­dę, chciał­bym jesz­cze przy­po­mnieć, że Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz jest – obok Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza – naj­chęt­niej ekra­ni­zo­wa­nym pol­skim au­to­rem. W ostat­nich kil­ku la­tach do li­sty fil­mo­wych ad­ap­ta­cji jego utwo­rów do­szły dwie na­stęp­ne. I cho­ciaż obie uwa­żam za nie­zbyt uda­ne, trze­ba uczci­wie przy­znać, że ich twór­cy – dość nie­zręcz­nie, ale jed­nak – pró­bo­wa­li nadać twór­czo­ści kla­sy­ka nowe kon­tek­sty i zna­cze­nia. Iza­bel­la Cy­wiń­ska w Ko­chan­kach z Ma­ro­ny (2005) za­su­ge­ro­wa­ła ro­mans mię­dzy mę­ski­mi bo­ha­te­ra­mi utwo­ru, na­to­miast An­drzej Waj­da wziął Ta­ta­rak (2009) w – po­wiedz­my – „post­mo­der­ni­stycz­ny” cu­dzy­słów. Na wię­cej od­wa­gi za­bra­kło, jed­nak i tak uwa­żam, że kino może oca­lić dzie­ło Iwasz­kie­wi­cza od za­po­mnie­nia, je­śli tyl­ko okieł­zna jego es­te­ty­zu­ją­cy styl, prze­bi­je się przez or­na­men­ty słów i do­trze do ją­dra utwo­rów.

Waj­da ucho­dzi za tego re­ży­se­ra, któ­re­mu do owe­go ją­dra uda­ło się dojść. Jego dwa fil­my z lat 70. ubie­głe­go wie­ku – Brze­zi­na i Pan­ny z Wil­ka – są uzna­wa­ne za naj­lep­sze ekra­ni­za­cje Iwasz­kie­wi­czow­skiej pro­zy. Jed­no­cze­śnie są trak­to­wa­ne jako osob­ny nurt w twór­czo­ści au­to­ra Czło­wie­ka z mar­mu­ru, „od­po­czy­nek wo­jow­ni­ka” od za­pa­sów z Hi­sto­rią, w cza­sie któ­re­go – za­miast grzmieć do­nio­słym gło­sem o spra­wach na­ro­do­wych – opo­wia­da nam ka­me­ral­ne hi­sto­rie mi­ło­ści i śmier­ci. Dla­te­go w ana­li­zach do­rob­ku Waj­dy oma­wia się te fil­my osob­no, w ode­rwa­niu od in­nych jego do­ko­nań.

Re­cen­zje i ana­li­zy Brze­zi­ny Waj­dy jed­no­znacz­nie wpi­su­ją dzie­ło w mo­der­ni­stycz­ne zma­ga­nia Ero­sa i Ta­na­to­sa. Buj­nej, nie­okieł­zna­nej Na­tu­rze, któ­rą re­pre­zen­tu­je ob­da­rzo­na wiel­kim ape­ty­tem sek­su­al­nym krzep­ka chłop­ka Ma­li­na (Emi­lia Kra­kow­ska), zo­sta­je prze­ciw­sta­wio­ny umie­ra­ją­cy na gruź­li­cę in­te­lek­tu­ali­sta i nie­speł­nio­ny ar­ty­sta Sta­ni­sław (Ol­gierd Łu­ka­sze­wicz). Nie ma on już do nic do stra­ce­nia, to­też chło­nie ży­cie wszyst­ki­mi zmy­sła­mi, póki jesz­cze może. Prze­ciw­nie niż jego brat, le­śnik Bo­le­sław (Da­niel Ol­brych­ski) – po­nu­ry, po­grą­żo­ny w ża­ło­bie po śmier­ci żony, za­mknię­ty w so­bie, ale zdro­wy. Ten mło­do­pol­ski z du­cha kli­mat pod­kre­śla jesz­cze sty­li­za­cja nie­któ­rych ujęć na ma­lar­stwo Jac­ka Mal­czew­skie­go. Opar­ta o kosę Ma­li­na jest tu więc nie tyl­ko uoso­bie­niem wi­tal­no­ści, ale tak­że wy­słan­nicz­ką śmier­ci. Jej wi­gor, jej ero­tycz­na ener­gia przy­spie­sza­ją zgon Sta­ni­sła­wa, któ­ry „ży­jąc, tra­ci ży­cie”.

Iwasz­kie­wicz po pre­mie­rze fil­mu za­no­to­wał w Dzien­ni­ku: „Mój Boże, ja­kie to da­le­kie od tego, co ja pi­sa­łem w roku 1932!”¹. Od­niósł też wra­że­nie, że z jego opo­wia­da­nia „nie­wie­le zo­sta­ło”, choć de fac­to film wier­nie trzy­ma się książ­ko­wej fa­bu­ły, po­zwa­la­jąc so­bie na nie­wiel­kie je­dy­nie od­stęp­stwa (na przy­kład roz­bu­do­wa­nie wąt­ku ro­man­su żony Bo­le­sła­wa z Mi­cha­łem, do­pi­sa­nie Bo­le­sła­wo­wi woj­sko­wej prze­szło­ści). Z wpi­su wy­ni­ka, że pi­sarz po­strze­gał swo­je opo­wia­da­nie w kon­wen­cji „zwy­kłe­go” re­ali­zmu, a nie sym­bo­licz­ne­go re­ali­zmu Mal­czew­skie­go. My­ślę jed­nak, że dla współ­cze­sne­go od­bior­cy re­ali­stycz­ny bę­dzie ra­czej film Waj­dy niż ubra­na w wy­kwint­ne, afek­to­wa­ne zda­nia no­we­la. Choć­by dla­te­go, że kino dzia­ła bar­dziej do­słow­nie i bez­po­śred­nio niż li­te­ra­tu­ra.

W związ­ku z obec­nym za­in­te­re­so­wa­niem bio­gra­fią pi­sa­rza war­to za­dać py­ta­nie, jak się ma Waj­da i jego ekra­ni­za­cje do ca­łe­go, nie tyl­ko homo-, ale ge­ne­ral­nie sek­su­al­ne­go kon­tek­stu ży­cia i twór­czo­ści Iwasz­kie­wi­cza. To, co do­ty­czy sfe­ry in­tym­nej, ero­tycz­nej, owszem, było w fil­mach au­to­ra Po­pio­łu i dia­men­tu obec­ne, ale naj­czę­ściej gdzieś na dru­gim pla­nie, wręcz na mar­gi­ne­sie dys­ku­sji o spra­wach po­li­tycz­nych, spo­łecz­nych, na­ro­do­wych czy na­wet eg­zy­sten­cjal­nych. Sam Waj­da zda­wał się ba­ga­te­li­zo­wać te kwe­stie przy oma­wia­niu i ko­men­to­wa­niu swo­jej twór­czo­ści. Do­bit­nym ak­tem od­cię­cia się re­ży­se­ra od cia­ła i jego spraw była au­to­cen­zu­ra no­wej wer­sji Zie­mi obie­ca­nej, z któ­rej wy­le­cia­ła słyn­na sce­na fel­la­tio usku­tecz­nia­ne­go przez Ka­li­nę Ję­dru­sik na Da­nie­lu Ol­brych­skim. Co wię­cej – o ile w fil­mo­wej Brze­zi­nie ero­ty­ka zo­sta­ła po­trak­to­wa­na śmie­lej niż w opo­wia­da­niu Iwasz­kie­wi­cza, o tyle w Ta­ta­ra­ku jest do­kład­nie od­wrot­nie. Hi­sto­ria fa­scy­na­cji ko­bie­ty w śred­nim wie­ku wa­lo­ra­mi fi­zycz­ny­mi mło­de­go chło­pa­ka wsty­dli­wie ogra­ni­cza się do kil­ku ujęć „mi­zia­nia się” bo­ha­te­rów na brze­gu rze­ki.

W książ­ce Ge­je­rel Krzysz­tof To­ma­sik przy oka­zji oma­wia­nia – do­ko­na­nej przez pol­skie­go re­ży­se­ra w Ju­go­sła­wii – ekra­ni­za­cji po­wie­ści Je­rze­go An­drze­jew­skie­go pi­sze: „Bra­my raju uwi­docz­ni­ły , że An­drzej Waj­da pro­ble­ma­ty­ki tej zwy­czaj­nie nie czu­je”². Trze­ba jed­nak za­uwa­żyć, że twór­czość Waj­dy bywa bar­dzo ho­mo­spo­łecz­na, co wy­ni­ka nie tyl­ko z fak­tu, że po­li­ty­ka, wła­dza czy wal­ka na­ro­do­wo­wy­zwo­leń­cza to do­me­na męż­czyzn. W fil­mach twór­cy Bez znie­czu­le­nia czę­sto mamy mę­ską parę ry­wa­li, przy­ja­ciół lub, jak w Brze­zi­nie, bra­ci, któ­rych wza­jem­ne przy­cią­ga­nie się i od­py­cha­nie sta­no­wi emo­cjo­nal­ny na­pęd fa­bu­ły, sil­niej­szy niż kon­wen­cjo­nal­ne nie­rzad­ko wąt­ki mi­ło­sne. Na przy­kład: Ma­ciek Cheł­mic­ki i gra­ny przez Ada­ma Paw­li­kow­skie­go An­drzej w Po­pie­le i dia­men­cie, Dan­ton i Ro­be­spier­re w Dan­to­nie, Re­ży­ser i Ak­tor we Wszyst­ko na sprze­daż, Ka­rol i Mo­ryc w Zie­mi obie­ca­nej (plus, jako trze­ci, Maks) czy na­wet Cze­śnik i Re­jent w Ze­mście.

W fil­mo­wej wer­sji Brze­zi­ny ho­mo­ero­tycz­ne pod­tek­sty na­rzu­ca­ją się dużo in­ten­syw­niej niż w li­te­rac­kim pier­wo­wzo­rze, gdzie zo­sta­ły ukry­te w gąsz­czu słów. Na ekra­nie wi­dzi­my zły wzrok Bo­le­sła­wa, któ­ry uważ­nie śle­dzi swo­je­go bra­ta i wro­go od­no­si się do jego ro­man­su. Sam pró­bu­je zbli­że­nia fi­zycz­ne­go z Ma­li­ną, koń­czy się to jed­nak nie­po­wo­dze­niem, wręcz rej­te­ra­dą bo­ha­te­ra z „miej­sca zbrod­ni”. Do­cho­dzi w tym fil­mie do cie­ka­we­go od­wró­ce­nia ste­reo­ty­pów: de­li­kat­ny, zwiew­ny, chło­pię­cy, sła­bo­wi­ty Sta­ni­sław z wdzię­kiem i lek­kim prze­gię­ciem jest he­te­ro­sek­su­al­nym ko­chan­kiem, a niedź­wie­dzio­wa­ty, sam­czy, po­sęp­ny Bo­le­sław kryp­to­ge­jem. A przy­najm­niej im­po­ten­tem. Bo­le­sław nie po­tra­fi na­wią­zać kon­tak­tów cie­le­snych z ko­bie­ta­mi. Mu­sia­ła to od­czuć tak­że jego nie­ży­ją­ca już żona, sko­ro ucie­kła w ra­mio­na ro­słe­go Mi­cha­ła (Ma­rek Pe­re­pecz­ko). Roz­sze­rze­nie hi­sto­rii mał­żeń­skiej w sto­sun­ku do tego, co zo­sta­ło opi­sa­ne w no­we­li, uwy­pu­kla pro­ble­my emo­cjo­nal­no-sek­su­al­ne Bo­le­sła­wa. Czy ich źró­dłem jest ukry­ty ho­mo­sek­su­alizm? Le­śnik nie­na­wist­nie pa­trzy na swe­go „cam­po­we­go” bra­ta, któ­ry przy­jeż­dża do głu­szy z wiel­kie­go świa­ta, z Da­vos, przy­wo­żąc stam­tąd roz­ma­ite no­win­ki i per­wer­sje. Za­pew­ne skry­cie się w nim ko­cha i dla­te­go znieść nie może jego osten­ta­cyj­nych amo­rów z Ma­li­ną. Boi się tak­że, że Sta­ni­sław – któ­ry w ob­li­czu ry­chłej śmier­ci nie musi się li­czyć z kon­we­nan­sa­mi – od­kry­je, ujaw­ni „nie­po­żą­da­ne po­żą­da­nia”, któ­re skry­wa Bo­le­sław. Dla­te­go tak ob­se­syj­nie opo­wia­da mu o zmar­łej żo­nie, ho­łu­bi jej pa­mięć, by stwo­rzyć wra­że­nie, że to wła­śnie tam­ta tra­ge­dia sta­no­wi przy­czy­nę jego obec­nych na­stro­jów i za­ha­mo­wań. Jed­nak­że ten ża­łob­ny wi­ze­ru­nek szczę­śli­we­go i roz­łą­czo­ne­go śmier­cią mał­żeń­stwa bu­rzy nie­świa­do­mie kil­ku­let­nia cór­ka Bo­le­sła­wa, Ola, któ­ra zdra­dza se­kret za­ka­za­nej mi­ło­ści mat­ki.

Śmierć Sta­ni­sła­wa jest dla jego bra­ta wy­zwo­le­niem. W opo­wia­da­niu po­sta­na­wia on prze­nieść się do in­nej le­śni­czów­ki, film na­to­miast su­ge­ru­je, że może wy­je­dzie gdzieś da­lej w świat, gdzie wresz­cie bę­dzie mógł żyć swo­bod­niej, in­a­czej niż do­tych­czas.

Mamy więc w Brze­zi­nie kla­sycz­ny, czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­ny sche­mat re­la­cji mię­dzy dwo­ma męż­czy­zna­mi po­łą­czo­ny­mi roz­ma­ity­mi na­mięt­no­ścia­mi, a roz­dzie­lo­ny­mi przez ko­bie­tę. Przy czym jest ona tu­taj ra­czej fi­gu­rą zmy­sło­wo­ści, sym­bo­lem ży­cia i śmier­ci, wresz­cie ka­ta­li­za­to­rem uczuć niż peł­no­praw­ną bo­ha­ter­ką dra­ma­tu. Dru­ga z waż­nych po­sta­ci ko­bie­cych zo­sta­ła cał­ko­wi­cie usu­nię­ta z pola wi­dze­nia – nie żyje. Po­zo­sta­wi­ła cór­kę, ale jej prze­ży­cia, jej pro­ble­my to te­mat na osob­ną hi­sto­rię, w Brze­zi­nie je­dy­nie de­li­kat­nie za­zna­czo­ną.

Nie chciał­bym jed­nak po­prze­sta­wać na pro­stym od­czy­ta­niu fa­bu­ły, bo­wiem, moim zda­niem, moż­na film Waj­dy zin­ter­pre­to­wać znacz­nie sze­rzej. Jak już wspo­mnia­łem, Brze­zi­na to je­den z nie­licz­nych „in­nych” fil­mów ar­ty­sty, wy­od­ręb­nia­ny i – wraz z Pan­na­mi z Wil­ka – ana­li­zo­wa­ny in­a­czej niż resz­ta jego twór­czo­ści.

Ten du­alizm jako żywo przy­po­mi­na po­dział bo­ha­te­rów w Brze­zi­nie. Bo­le­sław i Sta­ni­sław to więc nie­ja­ko dwa ob­li­cza Waj­dy – re­ży­se­ra. Jed­no – do­mi­nu­ją­ce: wo­ja­ka, „twar­dzie­la”, czło­wie­ka za­sad­ni­cze­go i kon­kret­ne­go, choć nie­po­zba­wio­ne­go ro­man­tycz­ne­go my­śle­nia o spra­wach fun­da­men­tal­nych i skry­wa­ją­ce­go ja­kąś nie­wy­po­wie­dzia­ną ta­jem­ni­cę. Nie przy­pad­kiem Bo­le­sła­wa gra Ol­brych­ski, ulu­bio­ny ak­tor Waj­dy, jego por­te-pa­ro­le. Po­stać dru­ga to pięk­no­duch, es­te­ta o nie­kon­wen­cjo­nal­nym, „nie­mę­skim” spo­so­bie by­cia, skon­cen­tro­wa­ny na rze­czach zmy­sło­wych i ulot­nych. Z góry ska­za­ny na śmierć za swą „bła­hość”, do­bi­ty strza­łą Ero­sa za ule­ga­nie zmy­sło­wym, ko­bie­cym z na­tu­ry chu­ciom. Cie­ka­wym smacz­kiem jest w Brze­zi­nie ścież­ka dźwię­ko­wa. Li­te­rac­ki Sta­ni­sław gra na pia­ni­nie „ha­waj­skie pio­sen­ki”, pod­czas gdy Sta­ni­sław fil­mo­wy brzdą­ka przed­wo­jen­ne szla­gie­ry, na cze­le z Trze­ma li­sta­mi zna­ny­mi z wy­ko­na­nia Wie­ry Gran, któ­ra no­ta­be­ne śpie­wa­ła je pod­czas oku­pa­cji w war­szaw­skim get­cie³. Wy­ko­rzy­sta­nie ich przez Waj­dę wzma­ga at­mos­fe­rę me­lan­cho­lii i prze­mi­ja­nia. Ale dzi­siaj – cho­ciaż­by w kon­tek­ście hi­sto­rii Gran oskar­żo­nej o ko­la­bo­ra­cję z hi­tle­row­ca­mi, przez dłu­gie lata po­tę­pia­nej i za­po­mnia­nej – mogą sta­no­wić wręcz swo­isty pro­test song prze­ciw­ko cięż­kim, jed­no­znacz­nym, na­ro­do­wym nar­ra­cjom. Zwłasz­cza że przez lata były uwa­ża­ne za sy­no­nim roz­ryw­ki try­wial­nej i nie­istot­nej.

Sko­ro An­drzej Waj­da per­so­ni­fi­ku­je pol­skie kino, a z pew­no­ścią jest jego naj­bar­dziej zna­nym re­ży­se­rem, to Brze­zi­nę czy­tać da się tak­że jako me­ta­fo­rę dwo­isto­ści te­goż kina. Kino Bo­le­sła­wa i kino Sta­ni­sła­wa. Jed­no spię­te, sier­jo­zno­je, mę­skie; dru­gie lek­kie, li­rycz­ne, zmy­sło­we, prze­gię­te… Nie mu­szę chy­ba do­da­wać, któ­rą ścież­kę w Brze­zi­nie pol­skie kino wy­bra­ło, w któ­rą stro­nę po­szedł sam Waj­da. W III RP ugrun­to­wał się on na po­zy­cji wiesz­cza, za­gar­nął na­ro­do­we to­po­sy i za­czął krę­cić nie­mal wy­łącz­nie po­mni­ki, te zaś o ja­kie­kol­wiek zmy­sły moż­na je­dy­nie po­dej­rze­wać.

Brze­zi­na jest więc nie­speł­nio­ną obiet­ni­cą pol­skie­go kina na „inne spoj­rze­nie”. Dzie­dzic­two Sta­ni­sła­wa zo­sta­ło za­prze­pasz­czo­ne. Bo­le­sław się nie wy­zwo­lił. Nie po­szedł w świat, lecz na ko­lej­ną pol­ską wo­jen­kę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: