Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
10 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen - ebook

Niewiele wiadomo o młodym mężczyźnie, którego Jane Austen poznała podczas wakacji nad morzem w 1800 roku. Jej siostra mówiła później, że ów mężczyzna zakochał się w Jane i niewątpliwie na nią zasługiwał. Co wydarzyło się tamtego lata? Być może było tak…

Pierwsze zauroczenie Jane przeżyła bardzo boleśnie. Pewien młody Irlandczyk rozkochał ją w sobie, a potem zniknął z jej życia, więc postanowiła, że już nigdy nie ulegnie romantycznym uniesieniom. Zamierzała za wszelką cenę chronić swoje serce.

Wszystko się zmieniło, kiedy nad morze przybył Frederick Barnes. Porucznik z Marynarki Królewskiej stracił głowę dla Jane. Czy i tym razem dziewczyna posłucha głosu serca?

Carolyn V. Murray – była nauczycielka socjologii oraz zaprzysięgła wielbicielka Jane Austen. Przygodę z pisaniem zaczęła od scenariuszy filmowych – została nawet zaproszona do współpracy z wytwórnią Walta Disneya i sprzedała prawa do kilku własnych scenariuszy. „Wakacje nad morzem. Historia miłosna Jane Austen” to jej pierwsza powieść.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13102-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

1787

Wystarczyło, że otworzyłam usta, a cała klasa zaczęła wiwatować i klaskać. Wiedziałam już, jak czuje się królowa.

– A teraz opowiedz nam o Alice i Gertrudzie – rozkazał mój młodszy braciszek Charles.

– Znakomity wybór – przyznałam.

– Tylko szybko. Za dziesięć minut wróci twój ojciec – ponaglił mnie inny chłopczyk.

Mój papa, wielebny George Austen, prowadził niewielką szkołę z internatem. Oprócz Charlesa w klasie było jeszcze siedmiu chłopców. Salę szkolną stanowiło wysokie i wąskie pomieszczenie o drewnianym stropie, które zawsze przywodziło mi na myśl miniaturowy kościół, tyle że zamiast ławek dla parafian zapełniał je przypadkowy zbiór stolików i twardych krzeseł ustawionych w dwóch rzędach.

Pod koniec dnia papa zwykle dawał uczniom zadanie do rozwiązania, po czym znikał na pół godziny. W tym czasie chłopcy mieli je wykonać. Ja wślizgiwałam się do klasy po jakichś dwudziestu minutach, żeby sprawdzić, czy wszyscy już skończyli i czy nie chcieliby może posłuchać historii o udręczonych duchach albo krwawej zemście. Nieodmiennie przyjmowali moją propozycję z entuzjazmem, co wielce mnie radowało. Szczerze powiedziawszy, widziałam w tym więcej korzyści dla siebie niż dla nich, bo czymże jest opowieść bez słuchaczy?

Skinieniem ręki poprosiłam o ciszę i poczekałam, aż wszyscy umilkną.

Alice była młodą nauczycielką. Prowadziła marną szkołę z internatem dla dziewcząt. Posiadała wiele rzadkich i ujmujących cech, nie należała do nich jednak trzeźwość. Pewnego dnia Alice po wypiciu pół butelki rumu wybrała się na przechadzkę do pobliskiego lasu. Było to mroczne i niebezpieczne miejsce, lecz rum w znacznym stopniu odebrał owej damie zdrowy rozsądek. Działo się tak często i zwykle sprowadzało na nią kłopoty. Tym razem przybrały one postać stalowych sideł. Trzask! Prawa stopa nieszczęsnej nauczycielki utknęła w bolesnym potrzasku.

Większość moich młodych słuchaczy była zachwycona takim rozwojem wydarzeń, ale jeden z nich ziewnął, zapewne po to, by wzbudzić moją irytację. O, nie miałam zamiaru tolerować przejawów nudy ani krytyki! Musiałam szybko udoskonalić swoją opowieść, tak by nie budziła niczyich zastrzeżeń. Lata zabawiania braci i kolejnych pokoleń uczniów papy nauczyły mnie, że istnieje kardynalna zasada: krew ubarwia każdą historyjkę.

Dlatego właśnie pułapka okazała się bezlitosna i odcięta stopa Alice poszybowała w powietrze, odbijając się bezceremonialnie od pnia pobliskiego drzewa. Moi wielbiciele wybuchnęli śmiechem, a krytyk został przywołany do porządku. Kontynuowałam opowieść:

Alice, teraz już z drewnianą nogą, zjadła zupę zaprawioną arszenikiem przez swą rywalkę, Gertrudę Wiley. Wijąc się w śmiertelnych męczarniach, zdołała dotrzeć do domu trucicielki, gdzie obie damy wdały się w bójkę na pięści, jakiej nie powstydziłaby się żadna londyńska spelunka. Wszystko jednak skończyło się szczęśliwie w pewien piękny, słoneczny dzień, kiedy to Alice z ukontentowaniem ujrzała, jak otwiera się zapadnia pod stopami Gertrudy, na której szyi zacisnęła się usłużna pętla. Stało się to tak gwałtownie, że jedno oko powieszonej wyskoczyło z oczodołu.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami, zakończenie wywołało głośną owację. Oklaski umilkły jednak szybko. Odwróciwszy się ku drzwiom, pojęłam, czemu tak się stało. W progu szkolnej sali stała moja matka w towarzystwie drugiej, nieco młodszej, damy i żadna z nich nie wyglądała na rozbawioną. Ani odrobinę.

Już po kilku godzinach mój występek został omówiony przed rodzicielskim trybunałem. Sąd odbył się w naszej dużej, pełnej przeciągów oborze. Budowla ta niemal dorównywała rozmiarem domowi i pełna była wysokich stogów siana, które zasłaniały mi widok, ostrych narzędzi rolniczych oraz licznych, przenikliwie woniejących zagród dla zwierząt. Papa doił właśnie krowy. Szło mu to dobrze, ponieważ miał długie i silne ręce. Mimo siwych włosów (kiedy się urodziłam, był już w dojrzałym wieku), nie sprawiał wrażenia starca. Ostre rysy jego pociągłej twarzy od lat pozostawały niezmienione, a w kącikach ust zawsze czaił się pogodny uśmiech.

Zajęłam się karmieniem cieląt, matka zaś – krążeniem po oborze i opowiadaniem ojcu o moich przewinach. O tej porze dnia zwykle bywała zmęczona, lecz teraz ożywiło ją oburzenie na niesforną córkę. Gdybym była młodsza, wymknęłabym się stamtąd, lecz obecnie, jako dwunastoletnia już osoba, zdawałam sobie sprawę, że lepiej pozostać na miejscu i przemówić we własnej obronie.

Mój starszy o dwa lata brat Frank udawał pochłoniętego bez reszty grabieniem siana i odchodów, lecz wiedziałam, że pilnie nadstawia ucha w oczekiwaniu rozrywki, jaką miało być słuchanie otrzymywanej przeze mnie bury. Podłożyłam mu więc nogę. Zemścił się, dusząc mnie na niby. Odegrałam dławiącą się ofiarę, robiąc przy tym najbardziej groteskową minę, na jaką mogłam się zdobyć. Była to jedna z naszych ulubionych zabaw.

Wiedziałam, że będę za nim bardzo tęsknić. Za dwa tygodnie Frank miał opuścić dom, by wstąpić do Marynarki Królewskiej. Nasi starsi bracia studiowali w Oksfordzie, lecz młodszych rodzice nie planowali tam wysłać. Chyba nie mieliśmy już po prostu pieniędzy na takie zbytki. Służba wojskowa otwierała przed Frankiem możliwość zrobienia kariery i cieszyłam się z tego, acz jednocześnie byłam przygnębiona koniecznością jego wyjazdu. Już czterej moi bracia jeden po drugim wyfrunęli z rodzinnego gniazda i za każdym razem była to dotkliwa strata. Często pisywaliśmy do siebie, a ponieważ chłopcy zawsze przepadali za moimi głupiutkimi makabreskami, musiałam teraz przelewać je na papier. Zamierzałam robić to samo również dla Franka, żeby miał się z czego pośmiać podczas rzadkich chwil odpoczynku na okręcie.

– No i cóż, mój mężu? Nie masz nic do powiedzenia? – zapytała matka.

– Opowieść o Alice i Gertrudzie kończy się powieszeniem czy ścięciem głowy? – chciał wiedzieć papa.

– Powieszeniem – odpowiedziałam radośnie.

Matka rzuciła mi gniewne spojrzenie.

– Jak możesz być tak spokojny? – złościła się. – Teraz wdowa Lancaster odbierze swego synka z naszej szkoły. A co gorsza, zapewne stracimy większość pozostałych uczniów!

– Tak sądzisz, moja droga? Dlaczego?

– Któryś z chłopców z pewnością opowie o wszystkim rodzicom. Ci natychmiast zabiorą go ze szkoły i poradzą innym rodzicom, by uczynili to samo.

– Uważam, że nie musimy się tym martwić – wtrąciłam.

Matka zrobiła sceptyczną minę, lecz ojciec jak zawsze był zainteresowany moim rozumowaniem.

– Powiedz nam, Jane, z jakichże przesłanek wypływa twój wniosek?

– Z takich, że jeśli któryś z uczniów opowie rodzicom o dzisiejszym zajściu, ty, papo, przedstawisz go jako najokropniejszego kłamcę – wyjaśniłam. – Nikt przecież nie zakwestionuje słów duchownego. Taki chłopiec okryje się hańbą w oczach swojej rodziny. Nikt już mu nie zaufa, wszyscy będą od niego stronić, zostanie wydziedziczony i w końcu zapewne popełni samobójstwo.

Szeroki uśmiech ojca był dla mnie równie wielką nagrodą jak aplauz większości klasy podczas słuchania opowieści o Alice i Gertrudzie. Jednak i wśród osób zgromadzonych w oborze znalazł się jeden krytyk. Matka.

– Na litość boską, mężu! – wykrzyknęła z oburzeniem. – Wiesz doskonale, jak ostatnio męczą mnie jelita, a Jane tylko przyczynia mi dodatkowych trosk.

– Jane – zwrócił się do mnie papa surowym tonem. – Błagam cię, byś choćby przez wzgląd na mnie nie zadręczała jelit swojej matki.

Posłałam mu porozumiewawczy uśmiech. Nasza rodzina musiała poświęcać nieprzyzwoicie dużo czasu na kontemplację stanu jelit matki. W porównaniu z jej opowieściami o cierpieniach związanych z obstrukcją moje makabreski wypadały całkiem niewinnie.

Biedna matka, pojąwszy, że tym razem nie spotka się ze współczuciem, wybiegła z obory. Trudno. Papa z pewnością szybko ją pocieszy.

– Co będzie następne, Jane? – spytał ojciec. – Dekapitacja? Nawiedzony dom?

Potrząsnęłam głową. W moim umyśle wykluwał się zgoła inny pomysł: złowieszczy intruz wkraczający w grzeczne towarzystwo.

– Bal – obwieściłam. – Nigdy nie byłam na balu, lecz z tego, co słyszałam, byłaby to doskonała sceneria dla zdrady i pandemonium.

Miało upłynąć kilka lat, zanim przekonałam się o prawdziwości tego stwierdzenia.Rozdział pierwszy

Pamiętny wieczór

Twarzowe brązowe pukle, zielona atłasowa suknia, wprawdzie pożyczona, ale i tak ładna – przyglądałam się swemu odbiciu w lustrze z nietajoną aprobatą. Nie widziałam w tym nic złego. Jakiż jest pożytek ze skromności, gdy człowiek przebywa sam ze sobą? Czyż skromność nie jest pokazem nieszczerości, który należy urządzać tylko na użytek innych? Czy wspaniali artyści nie mieli prawa do kilku chwil samozadowolenia na stronie? Zatem świat nie powinien mieć mi za złe odrobiny przyjemnej pewności, że mój dzisiejszy wygląd przypadnie do gustu wszystkim poza najbardziej krytycznymi sędziami.

Tego wieczoru miał się odbyć od dawna wyczekiwany bal w Harwoods, a ja kochałam bale. Nie chodziło wyłącznie o tańce, choć miały one niebagatelne znaczenie. Gdzie indziej dorosłe damy i dżentelmeni mogliby skakać i szaleć, jakby w magiczny sposób wrócili do czasów dzieciństwa? Uwielbiałam jednak również gwar, tłumy, zamieszanie – wszystko to, czego brakowało w naszym maleńkim Steventon. Nigdy nie mieszkało tam więcej niż trzydzieści trzy rodziny (a do tego dwadzieścia cztery w sąsiednim Deane i kolejne czternaście w Ashe). Z każdym kolejnym rokiem miasteczko pustoszało i robiło się coraz bardziej senne. Ostatnimi czasy również moje otoczenie nieznośnie się skurczyło. Wszyscy bracia wyjechali: do seminarium, do Oksfordu, na morze. Szkoła z internatem została zamknięta. Papa miał już sześćdziesiąt osiem lat, a w domu zostały tylko dwie córki, więc wystarczała mu pensja z kościoła i to, co udawało się wyhodować w naszym małym gospodarstwie.

O, jakże brakowało mi zgiełku, ruchu, chaosu i wszechobecnego śmiechu! Najbardziej zaś tego, co sprawiało mi największą przyjemność: aplauzu małych słuchaczy moich opowieści. Jeśli mam być szczera, nikt inny tak mnie nie doceniał, jak owi młodzi chłopcy. Owszem, na wsparcie papy mogłam liczyć zawsze, jednak już moja starsza siostra Cassandra zupełnie nie wiedziała, co sądzić o egzotycznych historiach, które lęgły się w mej głowie, matka natomiast wolałaby, bym odłożyła pióro i złapała za miotłę.

Z balami wiązało się jeszcze jedno niekwestionowane błogosławieństwo: podczas każdego przyjęcia w powietrzu wisiała zawsze szansa i nadzieja na małżeństwo. Jakże mogłoby być inaczej? Uroda, muzyka, radość, wino! Kolejne nieznane twarze: przybywających z wizytą krewnych, żołnierzy na przepustce, synów, braci, kuzynów, siostrzeńców i bratanków. Kawalerów potrzebujących żony, tak jak ja potrzebowałam męża.

Nie, żebym się spieszyła. Byłam jeszcze młoda, miałam dopiero dwadzieścia jeden lat. Nie chciałam jednak zanadto zwlekać z zamążpójściem. Najwyżej do dwudziestego trzeciego roku życia. Dlaczego? Dlatego choćby, że gdybym dłużej mieszkała pod jednym dachem z matką, doszłoby między nami do wojny. Moja rodzicielka wciąż żyła złudzeniem, że można mnie przerobić na spokojniejszą, bardziej posłuszną osóbkę, ergo: istotę niepodobną do mnie samej. Nie uchylałam się od obowiązków domowych, lecz domagałam się prawa do spędzania wolnego czasu przy biurku i zapisywania moich opowiastek. Nie miały może one wielkiej wartości literackiej, lecz ich układanie stanowiło jedną z mych nielicznych rozrywek. Matka zaś nieustannie mi w tym przeszkadzała.

O, jakże cudownie byłoby być panią własnego domu! Planować posiłki, samodzielnie układać sobie plan dnia, wydawać polecenia służbie! A choć Cassie zawsze byłaby u mnie mile widziana jako gość, jakąż rozkoszną odczułabym ulgę, gdyby jej cnoty nie były codziennie przeciwstawiane moim wadom. Ach, wolność i niezależność, jakie daje małżeństwo! Nie mówiąc już o radości dzielenia życia z mężczyzną, którego gust, inteligencja, szlachetność i rozum nie miałyby sobie równych. Doprawdy, ojciec i bracia rozpieścili mnie. Dzięki nim przekonałam się, że takie zalety mogą występować u przedstawicieli płci przeciwnej. A skoro społeczność Steventon cierpiała na ich deficyt, to gdzież miałam szukać wymarzonego mężczyzny? Tylko na balu, nigdzie indziej.

Po raz ostatni spojrzałam z nadzieją w lustro.

*

Żyrandole w posiadłości Harwoods były ogromne. Rzęsiście oświetlały wspaniałą salę, która mogłaby pomieścić tysiąc gości, choć w dzisiejszym balu brało udział zaledwie dwustu. Ja jednak nie poświęciłam zbyt wiele uwagi lśniącemu szkłu, kwiatom, orkiestrze, wystawnej uczcie – wszystkim tym szczegółom z taką dbałością zaplanowanym przez gospodarzy. Były zachwycające, niewątpliwie, lecz mnie zajmowały przede wszystkim obserwacja obecnych oraz dyskretne unikanie czujnego spojrzenia matki. Usuwając się ostrożnie z zasięgu jej wzroku, posłyszałam jeszcze kilka słów z konwersacji, jaką prowadziła z panią Pratt.

– Jaka szkoda, że pani córka Cassandra dziś nie przyszła.

– Nie miała po co. Po śmierci narzeczonego ślubowała nigdy nie wyjść za mąż – wyjaśniła matka. – Może to i lepiej, bo to taka dobra dziewczyna i będzie dla mnie prawdziwym wsparciem na starość. Za to Jane raczej się nim nie stanie, więc jej rychły mariaż z jakimś uczciwym kawalerem wydaje się optymalnym rozwiązaniem.

Nie było mi przyjemnie słuchać czegoś takiego, choć za korzystne uznałam, że zgadzamy się przynajmniej w tej jednej kwestii. Dołączyłam do moich przyjaciółek, Marthy Lloyd i Althei Bigg, ujęłam je pod ramiona i razem przeszłyśmy na drugi koniec sali. Po drodze minęłyśmy szpaler niespokojnych matek, którym przyświecał ten sam cel: wydanie córek za mąż, i które sterowały dzisiejszymi manewrami matrymonialnymi z precyzją godną generałów. Ze wszystkich stron padały rozkazy:

– Penelopo, znowu się garbisz. Stój prosto, dziecko. Prosto!

– Za często się uśmiechasz, moja droga. Każdy dżentelmen uzna to za dziwne.

– Podejdź do wazy z ponczem, Hermiono. Powinnaś pokazać, jaką masz figurę.

Postawa, miły uśmiech, wdzięczna aparycja. No cóż. Niech matki i córki łudzą się dalej wspólnie. Znałam wszystkie obecne tu dziewczęta i szczerze mówiąc, nie oceniałam wysoko ich szans na zamążpójście. Penelopa szczyciła się tym, że haftowała najładniej w całym hrabstwie. Owszem, podziwiano jej dzieła, lecz czy mogły one sprawić, że serce jakiegokolwiek dżentelmena zabije szybciej, a on sam wyzna miłość ich twórczyni? Po kilku spotkaniach z tą panną byłam pewna, że jest w stanie podołać najwyżej pięciominutowej konwersacji. Wydobycie z siebie czegokolwiek poza kilkoma wyuczonymi na pamięć banalnymi formułkami przekraczało jej możliwości. Współczułabym każdemu mężczyźnie, który by się w niej zakochał.

Z drugiej strony, chętnie uciszyłabym Hermionę. Ulubioną rozrywką tej dziewczyny było wypytywanie mnie po każdej niedzielnej mszy o moje obowiązki w gospodarstwie. Udawała ogromne zainteresowanie tym, jak duże są nasze świnie, czy bardzo bolą mnie ramiona od dźwigania paszy dla nich, czy pora już zbierać rzepę i czy w tym roku obrodziła nam kapusta. Jako córka rozchwytywanego lekarza i spadkobierczyni pokaźnego majątku nie musiała robić nic, lecz najwyraźniej nie potrafiła cieszyć się swym wygodnym życiem bez wyobrażania sobie mnie stojącej po kolana w błocie. Jedyną pociechę widziałam w tym, że ona i ja nigdy nie będziemy ubiegać się o względy tego samego dżentelmena, bo mężczyzna, który okazałby jakiekolwiek zainteresowanie Hermionie, ujawniłby tym samym niedostatki charakteru i umysłu całkowicie dyskwalifikujące go w moich oczach.

Byłam pewna, że niejedna z tych nieszczęsnych panien obrzuciła mnie zazdrosnym spojrzeniem, gdy tak paradowałam między nimi wolna od matczynej opieki. Ustawiłyśmy się z przyjaciółkami w miejscu, skąd mogłyśmy dokonać pewnych ważnych obliczeń. Już po chwili stwierdziłyśmy niezbicie, że na trzydzieści sześć obecnych na balu niezamężnych dziewcząt przypada zaledwie dwudziestu ośmiu kawalerów.

Wynik ten przygnębił Altheę.

– Niemożliwe! Jane, fatalnie to wygląda!

Faktycznie, była to zła wiadomość, lecz nie dla mnie. Nie zamierzałam należeć do grona panien, które tego wieczoru będą podpierały ścianę. Na widok mojej pewności siebie Martha uśmiechnęła się ciepło. Żywo interesowała się moim życiem uczuciowym i z całego serca życzyła mi powodzenia. Sama przekroczyła już trzydziestkę i właściwie pogodziła się z losem starej panny. Nosiła nietwarzową gładką fryzurę i ciemne stroje, odpowiednie dla matronowatej ciotki. Nigdy bym jej tego nie powiedziała, by nie przysparzać jej cierpień, lecz uważałam, iż stare panny prowadzą życie częściowo zawieszone w dzieciństwie. I nie chodziło tu o jego najlepsze, beztroskie aspekty, ale o dozgonne zamieszkiwanie pod jednym dachem z rodzicami, poddawanie się ich upodobaniom i rozkazom, o brak jakichkolwiek zmian. Czy łóżko, w którym słuchało się kołysanek, powinno stać się łożem śmierci? Niepokojąca perspektywa. Mimo to Martha zachowywała pogodę ducha, chętnie słuchała tego, co miałam do powiedzenia, a gdy kłóciłam się z Cassie, zawsze brała moją stronę. Zupełnie jakby była moją drugą siostrą.

Niedaleko nas stała grupa znajomych dżentelmenów. Wszyscy żonaci i po czterdziestce, lecz nie należało lekceważyć ich powiązań i znajomości. Mogli przecież przedstawić pannie młodszych kawalerów, czyż nie? Inaczej do czego by tu w ogóle byli potrzebni? Przeprosiłam zatem przyjaciółki i podeszłam do panów. Och tak, wiedziałam, że mój postępek oburzy starsze damy, lecz nie dbałam o to. Ktoś musiał przypomnieć tym mężczyznom, po co tu przyszli, a najskuteczniej zrobi to dziewczyna w balowej sukni.

Nie zaskoczyło mnie, że rozmawiali o wojnie. Koszmarny konflikt z Francją pochłaniał uwagę wszystkich już od czterech lat. Moi bracia, Frank i Charles, czynnie w nim uczestniczyli jako oficerowie Marynarki Królewskiej. Dobiegły mnie słowa:

– Czyż ostatnio nie doznaliśmy poważnych strat?

– Tak, za nami kilka bardzo trudnych miesięcy.

– Z drugiej strony, zrobiliśmy też spore postępy. Szczególnie dobrze radzi sobie nasza marynarka.

– Służą w niej najlepsi – wtrąciłam.

– Panno Austen, jak miło panią widzieć! Tak, właśnie rozmawialiśmy o Marynarce Królewskiej. Jestem pewien, że będzie miała ogromny wpływ na rozstrzygnięcie tej wojny.

– To oczywiste. Zrobiłam wszak wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało. Poświęciłam dla sprawy dwóch braci. Obaj są tak utalentowani, że marynarka będzie musiała zwyciężyć – oznajmiłam z dumą.

Dżentelmeni popadli w lekką konsternację. Wreszcie jeden z nich powiedział: „To dobry powód, żeby zatańczyć” i poprowadził mnie na parkiet. Bawiłam się znakomicie, lecz tak jak przewidziałam, ściągnęłam na siebie uwagę starszych dam. Złośliwa pani Mitford potrząsała głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie wyobrażałam sobie, żeby jakiekolwiek działania drugiej osoby mogły mnie równie żywo zainteresować. Ha! Gdybym zechciała kiedykolwiek uczynić panią Mitford bohaterką mego opowiadania, kazałabym jej potrząsać głową tak długo, że w końcu spadłaby z karku!

Przetańczyłam kolejne cztery tańce, w tym dwa z młodymi kawalerami. Obaj jednak okazali się dość nudni. Na dodatek jeden z nich zdawał się mnie lękać, choć nie wiem, czy nie poniosła mnie wyobraźnia. Hm. Papa ostatnio powiedział mi: „Nie nadajesz się dla osobnika o słabych nerwach, moja droga”. Czyżby nie wierzył, że wyjdę za mąż? Istotnie, z męską populacją Steventon, zdziesiątkowaną przez wojnę, nie mogłam wiązać wielkich nadziei. Niemniej jednak mówi się, iż cierpliwość zostanie w końcu nagrodzona. I tego cudownego, cudownego wieczoru słowa te miały stać się ciałem.

Matka przywołała mnie gestem do siebie. Już zamierzałam udać, że tego nie widzę, gdy spostrzegłam, że towarzyszy jej nasza dobra znajoma, madame Lefroy. Anna Lefroy była moją pokrewną duszą i ideałem kobiety. Wypowiadała się swobodnie i zachęcała mnie do tego samego. Odbyłyśmy niezliczone dyskusje na temat literatury, sztuki, filozofii, życia. Znałam ją od zawsze i podobnie jak Marthę Lloyd, uważałam za członkinię naszej rodziny. Szczerze mówiąc, gdybym miała wybór, wolałabym, żeby to madame Lefroy była moją matką. Tak, zdawałam sobie sprawę, jak okropnie to brzmiało, lecz cóż mogłam na to poradzić? Byłam nieskończenie wdzięczna swej rodzicielce za wspaniałe rodzeństwo, jakim mnie obdarzyła. Jednak jej życie wypełniały sprawy przyziemne: rachunki, sprzątanie, gospodarowanie cukrem. Oraz utyskiwanie na całe mnóstwo wyimaginowanych dolegliwości, choć jak na kobietę, która zniosła osiem porodów, cieszyła się niezłym zdrowiem.

Zbliżywszy się, stwierdziłam, że obu paniom towarzyszy jakiś wysoki i wielce przystojny młodzieniec.

– Jane, zobacz, kto tu jest! – zawołała radośnie matka.

– Madame Lefroy. – Ukłoniłam się. – Cieszę się, że pani przyszła.

Madame Lefroy wskazała młodego mężczyznę.

– Mój bratanek nie zostawił mi wyboru, Jane. Chciałabym ci przedstawić Thomasa Lefroya z Dublina. Tomie, oto panna Jane Austen.

Nareszcie jakaś interesująca znajomość! Wymieniliśmy ukłony.

– Tom właśnie rozpoczął studia prawnicze w Londynie – dodała jego ciotka.

Teraz, zgodnie z wymogami grzeczności, mogłam się odezwać do Thomasa Lefroya i zamierzałam dobrze wykorzystać tę okazję.

– Wybrał pan sobie dobry moment na odwiedziny, ponieważ w najbliższych tygodniach odbędzie się w okolicy wiele balów.

Jego irlandzki akcent zabrzmiał w moich uszach jak muzyka.

– Bardzo cię cieszę. Czy zechce pani zarezerwować dla mnie walca?

Niemal usłyszałam, jak moja matka zachłystuje się z oburzenia. Cóż, Steventon nie oswoiło się jeszcze z walcem. Splecione ramiona, dotykające się ciała, bliskość policzków i ust – takie brewerie budziły zgorszenie w naszym małym miasteczku i byłam pewna, że zdążę się zestarzeć, zanim przestaną je budzić. Biedny pan Lefroy! Nie mogłam się powstrzymać od drobnej złośliwości:

– Walca! Obawiam się, że niepotrzebnie opuścił pan Londyn, jeśli trzeba panu do szczęścia aż takiej rozpusty.

– Cóż za pomysł! – dodała moja matka. – Tylko mężowie i żony mogą sobie pozwolić na podobną… bliskość.

– Matka moja niewątpliwie by się z panią zgodziła – zapewnił pan Lefroy. – Niemniej jednak mieszkańcy Londynu mają odmienne zdanie w tej kwestii.

– A pan zamierza zasiać w naszym miasteczku londyńskie zgorszenie – podsumowałam.

Uśmiechnął się promiennie.

– Czy ma pani już jakieś plany na następne dwa tańce, panno Austen?

I tak to się zaczęło. Nie mogłam uwierzyć, jak swobodnie czuję się w towarzystwie tego młodzieńca. Podczas tańca rozmawialiśmy bez żadnego skrępowania.

– Czyżby Hampshire było wolne od grzesznych uciech? – spytał Tom.

– Możemy się poszczycić kilkoma skromnymi występkami.

– A jaka jest pani słabość? Hazard? Pijaństwo?

– Niestety, coś znacznie gorszego. Wyznam jednak swój grzech bez wstydu: jestem niepoprawną czytelniczką powieści.

– Niemożliwe! – wykrzyknął z udanym przerażeniem.

– A jednak.

– Zgroza mnie ogarnia.

– I powinna. Jest to zajęcie tak niebezpieczne, że nawet nasza bibliotekarka nieustannie przeprasza za obecność powieści w zarządzanych przez nią zbiorach.

Muzyka przestała grać, więc przeszliśmy do zacisznego kąta sali.

– A cóż na to pani rodzice? Wszak pani ojciec jest duchownym. Jak on ocenia takie zdradzające niedostatki moralne zwyczaje?

– No cóż, tutaj mogę udzielić sobie rozgrzeszenia. Nie moja to wina, iż tak źle mnie wychowano.

– Nie chce pani chyba powiedzieć, że…

– Tak, rodzice też. I rodzeństwo. Cała moja rodzina czyta powieści.

– Dobry Boże! Zakładam, że wskutek tych praktyk przynajmniej jeden z pani krewnych trafił do sanatorium?

– To uzasadnione przypuszczenie, lecz nie, tak się nie stało.

– A zatem pani nieszczęsna rodzina padła zapewne ofiarą cudzołóstwa, bo taki jest przecież wpływ tych odrażających opowieści, które wodzą ludzi na pokuszenie.

– Cudzołóstwa?

Nasze głosy poniosły się po sali. Kilka głów obróciło się ku nam ze zgorszeniem.

– Hm, o ile mi wiadomo, nic takiego się nie zdarzyło, ale być może powinnam jutro wieczorem wypytać wszystkich przy kolacji. Coś podobnego mogło z łatwością umknąć mojej uwagi, bo przecież nieustannie siedzę z nosem w książce.

Wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy. Zauroczenie było wzajemne.

Za każdym razem, gdy człowiek oddala się od rodziny, napotyka na mur uprzejmej konwersacji. Dobrze znałam zasady właściwego zachowania się, lecz nie przeszkadzały mi one zanadto. Można było nimi nawet manipulować na swoją korzyść. W kontakcie z każdym z młodych kawalerów, których dotąd poznałam (i co do których zadałam sobie odwieczne pytanie: „Czy to ten?”), mogłam dołożyć starań, zrobić dobre wrażenie i poskromić kuszące, a zarazem niestosowne myśli. Teraz wszakże nie potrafiłam udawać. Przede mną stał mężczyzna, który zachwycał mnie w każdym calu. Przy nim społeczne konwenanse traciły znaczenie. A na dodatek był taki przystojny!

Spojrzałam na madame Lefroy, chcąc dać jej do zrozumienia, jak bardzo czuję się szczęśliwa, i zaskoczył mnie niespokojny wyraz jej twarzy. No tak. Dama ta bardzo mnie lubiła, ale jak cała reszta jej klasy społecznej, przywiązywała wagę do zasad, a zgodnie z nimi panna i kawaler, którzy dopiero co się poznali, nie powinni okazywać sobie tak wielkiego zainteresowania.

Taniec za tańcem, nasze rozmowy z Tomem nabierały coraz bardziej osobistego charakteru. On ciepło wspominał Dublin, opowiadał o pięknie tamtejszego krajobrazu i serdecznych ludziach, wśród których się wychował. Przyznaję, że nigdy nie myślałam o zamieszkaniu w Dublinie, ale skoro Tom stamtąd pochodził, byłam gotowa się tam przenieść. W ciągu zaledwie kilku godzin zrozumiałam, że ten mężczyzna jest mi przeznaczony. Nigdy nie spodziewałam się takiego gromu z jasnego nieba, takiej pewności. Oczyma wyobraźni widziałam już nasz przytulny domek, naszą uroczą posiadłość. Odwiedzałyby nas siostry Toma, których miał tyle, ilu ja miałam braci, oraz oczywiście Cassie. Przyjeżdżałaby na trzy, cztery miesiące po narodzinach każdego z naszych dzieci, żeby mi pomagać. Co za cudowna myśl: dzieci! Moje i Toma. Oszołomiła mnie wizja domowej sielanki.

W ten sposób upłynęły dwie godziny, aż wreszcie madame Lefroy skłoniła niechętnego bratanka do wyjścia. Trudno. Uczucie radosnego oczekiwania nie opuściło mnie nawet pod jego nieobecność. Czułam, jak we mnie narasta, i nie próbowałam nad nim zapanować. Och, czy to wszystko stało się naprawdę? Miałam wrażenie, że przyśnił mi się niewiarygodnie piękny sen, nakreślony moją własną ręką.Rozdział drugi

Ideał

Następnego dnia wstałam późno. Cassie zdążyła już wyjść po sprawunki, a papa zajmował się swoimi obowiązkami. Nie mając pod ręką nikogo, z kim mogłabym się podzielić swoim szczęściem, krążyłam po domu, aż w końcu zdenerwowałam tym matkę. Kazała mi iść do naszego panieńskiego pokoju. Było to nieduże, lecz przytulne pomieszczenie, z jednym łóżkiem wystarczająco obszernym, by pomieściło nas obie, oraz szkicami portretów rodzinnych na ścianach. Niecierpliwie czekałam na powrót siostry. Jak przyjmie moje wspaniałe wieści? Kochana Cassie. Biedna Cassie. Miałam nadzieję, że opowieść o mojej miłości pokrzepi jej złamane serce.

Cassie nadal nosiła żałobę po swym narzeczonym, Thomasie Fowle’u, którego straciła niespełna rok temu, cztery miesiące przed planowanym ślubem, po czterech latach od zaręczyn. Chcąc zgromadzić sumę pieniędzy wystarczającą do tego, by mogli rozpocząć wspólne życie, Thomas przyjął stanowisko kapelana w marynarce, wyjechał za granicę i tam zmarł na cholerę. Och, Thomas. Ileż szczęścia dał mojej siostrze! I jak bardzo wszyscy go za to kochaliśmy.

Obecnie dwudziestoczteroletnia Cassie nosiła się jak wdowa, zbywała wszelkie wzmianki o przyszłym zamążpójściu i uważała się za skazaną na wieczną samotność i żałobę. Było to oczywiście całkowicie naturalne w przypadku tak świeżej i bolesnej straty. Wierzyłam jednak, że z czasem Cassie zaufa nadziei i znajdzie nową miłość. Musiało się tak stać. Nikt na świecie nie zasługiwał na to bardziej niż ona.

Kiedy wróciła, zgodziła się wysłuchać mojej relacji z wydarzeń poprzedniego wieczoru, pod warunkiem, że usiądę spokojnie i będę pozować jej do rysunku. Rysowanie było jedną z niewielu przyjemności, na jakie sobie pozwalała.

– To był najcudowniejszy, najważniejszy dzień mego życia! – zakończyłam z przejęciem.

– Jane, dziś rano byłam w miasteczku. Twoje wczorajsze zachowanie naraziło cię na wiele niezbyt miłych uwag – ostrzegła mnie.

– Z czyich ust? Pani Mitford? Damy, która na swoje szczęście otrzymała w posagu dwadzieścia tysięcy funtów, bo nikt by jej nie poślubił, gdyby miała choć kilka pensów mniej?

– Inni też komentowali. Uważaj, Jane. Możesz zrazić do siebie dżentelmena, na którym tak ci zależy.

– Gdyby moje zachowanie było choć odrobinę niestosowne, miałabym tego świadomość.

– Nie wiem, czy zdołamy zgodzić się w tej kwestii – westchnęła.

W tym momencie musiałam zerwać się z krzesła i chwycić ją za ramiona.

– Wyobraź sobie w najwyższym stopniu szokującą i nieprzyzwoitą scenę tańca, a potem, och, rumienię się na samą myśl, chwilę spokojnej rozmowy! O tak. A wiesz, co się stało później? Otóż znowu zatańczyliśmy, a następnie… tak, czuję, że mnie skarcisz… ponownie usiedliśmy, by porozmawiać!

Cassie skwitowała mój występ potrząśnięciem głowy.

– W rzeczy samej, ostatnio w kościele była mowa, że należałoby zatroszczyć się o dziewczęta, które za dużo tańczą.

Po tych słowach ruszyła w kierunku schodów, dając mi do zrozumienia, że uważa naszą rozmowę za zakończoną. O, nic z tego! Podążyłam za nią.

– Dziewczęta takie zostaną zamknięte w maleńkich celach, gdzie nie będzie miejsca nawet na jedno potajemne taneczne pas – oznajmiłam z emfazą. – Co więcej, izolacji poddane zostaną również i te panny, które przejawiają skłonność do zbyt częstej konwersacji.

– Chętnie złożyłabym datek na utrzymanie takiej instytucji – odcięła się Cassie.

Tymczasem papa wrócił już do salonu i pracował teraz nad kazaniem na najbliższą niedzielę. Podniósł wzrok, słysząc naszą głośną rozmowę.

– No cóż, droga Jane. Cieszę się, że tak dobrze się wczoraj bawiłaś, lecz jestem pewien, że wystarczy ci już balów w tym sezonie. Nie musisz iść na kolejny aż do wiosny.

Jak on mógł powiedzieć coś podobnego? Choć wygłoszona żartem, uwaga ta zabrzmiała niepokojąco.

– Oczywiście, papo. Wydaje mi się, że do tego czasu nie będę też musiała jeść – odparłam.

Ojciec nie mrugnął nawet okiem.

– Cassandro, powiadom o tym kucharkę – zwrócił się do mojej siostry.

Cassie zawsze była zadowolona, gdy moja porywczość trafiała na godnego oponenta.

– Dobrze by było, gdybyś osłabła nieco z głodu. Nie wierciłabyś się tak podczas pozowania mi – stwierdziła.

Usiadłam przy biureczku.

– W takim razie skorzystaj teraz z okazji, ponieważ mam zamiar coś napisać.

Cassie wyjęła szkicownik.

– Mam nadzieję, że będzie to naprawdę długi list.

– Nie, nowe opowiadanie.

Papa się ucieszył.

– Doprawdy? A o czym ono będzie?

– O dwóch siostrach. Eleonorze i Mariannie… które po wielu nieporozumieniach znajdą sobie właściwych mężów.

– Po jak wielu nieporozumieniach? – chciała wiedzieć Cassie.

– Najwyżej po sześćdziesięciu stronach, bo nie mam więcej papieru.

– A ich ojciec? Rozumiem, że będzie mądrym i pomocnym starszym panem? – zasugerował papa.

– Umrze. Już na drugiej stronie.

Zrobił urażoną minę.

– Potrzeba odrobiny ubóstwa, żeby akcja mogła ruszyć z miejsca – wyjaśniłam.

Prychnął i demonstracyjnie wrócił do pracy nad kazaniem. Cassie natomiast zaczęła zgłaszać własne propozycje.

– Zakładam, że starsza z sióstr będzie okropnie nudna.

– Bynajmniej. Będzie jednak nad wyraz rozważna i skromna. Podobnie jak jej zalotnik.

Eleonora Dashwood i Edward Ferrars znali się raptem trzy tygodnie, zanim ich wzajemne uczucie stało się niepodważalnym faktem. Jednakże, choć przepełniała ich namiętność, mieli wystarczająco dużo rozumu, by ograniczyć się do rozmów na temat pogody, religii i rolnictwa. Wszelkie jawne wyrazy miłości byłyby nie na miejscu. Dlatego właśnie, kiedy Eleonora nalała już herbaty do filiżanek i odwróciła się, by zamienić kilka słów ze służącą, Edward, nie mogąc sobie pozwolić nawet na trzymanie za rękę pani swego serca, czerpał największą przyjemność z kontaktu z przedmiotami, które pobłogosławił jej dotyk. Czule pieścił imbryk policzkiem, aż przenikliwy ból i towarzyszący mu krzyk nieco go otrzeźwiły.

Natomiast Marianna Dashwood i jej adorator, John Willoughby, za nic mieli opinię eleganckiego towarzystwa i pozwalali, by ich miłość pozostała nieokiełznana niczym dziki rumak. Na parkiecie ich ciała łączyły się w jedno; walca wynaleziono właśnie dla tak nieopanowanego afektu. Pewien nieszczęsny dżentelmen, który przerwał im z niefortunnym zamiarem poproszenia Marianny do kolejnego tańca, został uznany za impertynenta i wszedł w bliską znajomość z pięścią Willloughby’ego, a następnie możliwością podziwiania wyjątkowo szerokiej panoramy sufitu sali balowej.

– Niedorzeczne – przerwała mi Cassie.

– Na razie ustalam tylko szczegóły – odparłam obronnym tonem.

– Dobry początek, moja droga – wtrącił papa.

W tym momencie do pokoju wpadła matka.

– Jane! Młody pan Lefroy zmierza w naszą stronę!

Zerwałam się na równe nogi, nie mogąc opanować podniecenia. Cassie westchnęła, odłożyła szkicownik i rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. Cała nasza rodzina miała świadomość, że wizyta młodego kawalera może stanowić preludium do małżeństwa.

Udało nam się porozmawiać z Tomem w bibliotece, do pewnego stopnia na osobności. Jego młodszy kuzyn, dziewięcioletni Philip, przysłany w roli przyzwoitki, siedział w kącie i bacznie nas obserwował. Wyglądał elegancko w białej kamizelce (niepraktyczny kolor, lecz chłopiec najwyraźniej nie był przyzwyczajony do życia na wsi). Podjęliśmy rozmowę przerwaną na balu. Tom nadal przejawiał wdzięk i serdeczną swobodę, które dostrzegłam u niego podczas naszego pierwszego spotkania. Podobał mu się Londyn i pierwszy rok studiów, za które płacił jego cioteczny dziadek, pan Benjamin Langlois, znany członek parlamentu. Tom tęsknił też jednak za Dublinem, gdzie w rodzinnym domu nadal mieszkało pięć jego niezamężnych sióstr. Fakt, że wychował się wśród kobiet, a ja wśród mężczyzn, z pewnością miał wpływ na łatwość, z jaką znaleźliśmy wspólny język. Ponadto nasze umysły łączyła miłość do edukacji. W przypadku Toma były to jego własne studia, w moim – oksfordzkie wykształcenie ojca i braci. Czyż można wyobrazić sobie lepiej dobraną parę?

Pokazałam Tomowi kilka rodzinnych portretów. Zatrzymaliśmy się przed najokazalszym.

– Któż zasłużył sobie na takie wyróżnienie?

Był to mój brat, Edward Knight, do dziesiątego roku życia znany jako Edward Austen. Adoptowali go nasi dalecy krewni, bezdzietni i bogaci. Oczywiście tęskniliśmy za nim, podobnie jak za wszystkimi pozostałymi braćmi, którzy opuścili dom, nikt z nas jednak nie podważał słuszności takiego rozwiązania. Bardzo lubiłam swoje nazwisko, lecz skłonna byłabym z niego zrezygnować w zamian za majątek. Tom całkowicie się ze mną zgadzał.

– Sam zrezygnowałbym z nazwiska Lefroy za tysiąc funtów rocznie. Nie, wystarczyłaby połowa tej sumy!

Najwyraźniej wypowiedź ta stanowiła policzek dla rodowej dumy jego młodszego kuzyna. Chłopiec spojrzał na nas z urazą, zupełnie nierozbawiony. Lecz czy nasza rozmowa musiała przebiegać pod dyktando dziewięciolatka?

– Philipie, jeśli zajrzysz do kuchni, kucharka z pewnością znajdzie dla ciebie jakieś łakocie – zaproponowałam z uśmiechem.

– Ale kazano mi pilnować kuzyna Toma – zaoponował malec.

Tom podprowadził go do drzwi.

– I świetnie się z tego zadania wywiązujesz. Jeśli jednak nie zjesz czegoś, osłabniesz i stracisz koncentrację. Trudno ci będzie pełnić dalej swoje obowiązki. Idź.

Słowa te przekonały Philipa. Wyszedł z pokoju. Musiałam przyznać, iż mój przyszły mąż miał znakomity refleks.

– Czy właśnie taką nieodpartą logikę zamierza pan stosować jako adwokat?

– Wygram każdą sprawę dzięki sile perswazji. Chyba pani w to nie wątpi?

– Nie mogę uwierzyć, że pańska praca będzie polegała na rzucaniu oskarżeń, prowokowaniu kontrataków drugiej strony i spieraniu się. A na dodatek będą panu za to płacić!

– Czy pani nie chciałaby spędzać w ten sposób czasu?

– Już to robię, ale nikt mi za to nie płaci!

Tom przeszedł się wzdłuż półek z książkami. Z dumą muszę stwierdzić, że nasze zbiory robiły niemałe wrażenie.

– Ile z tych książek już pani przeczytała?

– Łatwiej będzie policzyć te, których nie przeczytałam.

Tom wziął do ręki jeden z woluminów.

– Tej z pewnością pani nie zna. Nie ukrywam, że jestem zaskoczony, znajdując ją na plebanii.

– Prawdę mówiąc, przeczytałam ją w wieku czternastu lat i jeszcze wiele razy od tego czasu – pochwaliłam się.

– Ojciec pozwolił pani przeczytać Toma Jonesa w wieku czternastu lat?!

– Mój ojciec jest człowiekiem zapracowanym i ma na głowie rzeczy ważniejsze niż moje lektury.

– A co czternastolatka pomyślała sobie, gdy Tom Jones spędził noc z własną matką?

– Pomyślałam, że to bardzo… dziwne.

Żadne z nas nie ukrywało, jaką rozkosz sprawia mu ta niestosowna rozmowa. O, jakże banalni i nudni byli inni śmiertelnicy w porównaniu z tym mężczyzną! Jakże cudowny dar otrzymałam! Jakąż wolnością i swobodą mogliśmy się razem cieszyć. Stworzyć własny świat, z dala od socjety i jej ograniczeń. Bogu dzięki, że dotąd nie uległam pokusie związania się z kimś innym! Bo czyż nie warto było czekać?

*

Kiedy nie byłam z Tomem, potrafiłam mówić tylko na jego temat. Następnego ranka, podczas zakupów w miasteczku, musiałam podzielić się swoim szczęściem z Marthą i Cassie.

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam dżentelmena, który sprosta memu wyobrażeniu ideału – oznajmiłam.

– A czy jest w tym młodzieńcu jakakolwiek niedoskonałość? – spytała Martha.

Zastanowiłam się.

– Mógłby nosić ciemniejsze okrycie, ale na tym kończą się jego wady.

– Martho, czy nie mogłabyś jej przemówić do rozumu? – jęknęła moja siostra.

– Moim zdaniem Jane znakomicie nadaje się na żonę adwokata. Pytanie tylko, czy zamieszkacie w Irlandii, czy w Londynie?

– Dziękuję, Martho, za dobre życzenia.

Cassie zatrzymała się.

– Jane, poczekaj moment. Muszę się przywitać z panią Ellington.

Spojrzałyśmy na drugą stronę ulicy, gdzie zobaczyłyśmy wspomnianą damę. Od kilku miesięcy znowu była brzemienna, a za nią podążała szóstka pociech w wieku od dwóch do dwunastu lat. Ten znajomy widok jak zawsze wzbudził we mnie dreszcze.

– Dobry Boże. Jak to możliwe, że ta kobieta znowu spodziewa się dziecka?

– Jestem przekonana, że uważa to za wyjątkowe błogosławieństwo – zbeształa mnie siostra.

Być może potomstwo faktycznie było błogosławieństwem. Przypuszczałam, że gorąco pokocham swoje pierwsze i drugie dziecko. Kto wie, czy nawet po trzecim nie stracę dobrego samopoczucia. Lecz perspektywa większej liczby porodów napawała mnie lękiem. Widziałam już zbyt wiele przerażająco licznych rodzin oraz matek, których zdrowie i psychika zostały bezpowrotnie zrujnowane.

– To jej dziesiąte dziecko! Jak można tak zamęczać ciało biednej kobiety?

– Widzisz jakieś rozwiązanie? – Martha wzruszyła ramionami.

– Wystarczyłyby oddzielne sypialnie.

– A kiedy małżeństwo powinno się na to zdecydować? Po czwartym dziecku? Po piątym? – spytała surowo moja siostra.

– Na pewno po szóstym! Żadna kobieta nie powinna znosić więcej wysiłku.

– Pamiętaj tylko, że sama jesteś siódmym dzieckiem, a kochany Charles ósmym. Nie uważasz, że mama i papa słusznie uczynili, postanawiając powiększyć rodzinę o was dwoje?

Owszem, ten argument przemówił do mnie, lecz mimo to nie byłam skłonna ustąpić.

– Z perspektywy czasu widać, że warto było dodać naszą dwójkę. Nie ma jednak dziewiątego, dziesiątego czy dwunastego dziecka i śmiem twierdzić, że nikt z tego powodu nie ucierpiał.

Stanęłyśmy przed kuszącą wystawą sklepu bławatnego. Martha i ja westchnęłyśmy tęsknie na widok pięknych tkanin, lecz ona nie zdecydowała się wejść do środka. Jej sytuacja materialna była nawet trudniejsza od naszej, a moja przyjaciółka nie mogła znieść myśli o strojach, na które nie będzie sobie mogła pozwolić. Pożegnałyśmy się więc, umawiając na późniejsze spotkanie.

Ogromny wybór cudownych materiałów na suknie podziałał na mnie jak kilka kieliszków wina. Zaledwie dwa tygodnie dzieliły nas od ostatniego balu w sezonie – balu, który miał się odbyć w Ashe, posiadłości rodziny Lefroyów! Gdyby udało mi się olśnić na nim Toma, kto wie, może jeszcze tego samego wieczoru doczekałabym się jego deklaracji. Niechętnie porzuciłam marzenia o oświadczynach, napominana przez Cassie, która ciągle pouczała mnie w kwestii mojej postawy. Postawy! Obserwowanej bacznie przez tę plotkarkę, panią Mitford!

– Jeśli chcesz, by moje zachowanie cię usatysfakcjonowało, będziesz musiała wybrać się ze mną na ten bal – oznajmiłam. – Choć Althea Bigg zapewne nigdy mi nie wybaczy, że cię przyprowadziłam, bo jesteś tak ładna, że zwrócisz na siebie uwagę najatrakcyjniejszych kawalerów.

– Dobrze wiesz, Jane, że bale już mnie nie interesują.

Moja biedna siostra straciła nie tylko narzeczonego, lecz także młodość i nadzieję. Czy żałoba miała stać się nieodłączną towarzyszką jej życia? Nie mogłam na to pozwolić.

– Cassie, pan Fowle był wyjątkowym człowiekiem, lecz nawet wdowy znajdują czasem drugą miłość, a ty nie jesteś przecież wdową.

Podniosła dłoń do szyi, na której wisiał jej amulet: medalion z podobizną przystojnego mężczyzny, który miał zostać jej mężem.

– Przez cztery lata cieszyła mnie jego obecność i świadomość, jak bardzo jest mi oddany – powiedziała. – Jestem za to ogromnie wdzięczna. Nie będę na próżno szukać kogoś, kto mu dorówna. Doświadczyłam już wielkiej miłości… i to mi wystarczy.

Nie chciała jednak obciążać tym innych. Skierowała moją uwagę na kwestię strojów.

– A zatem, moja kochana Jane, wszystkie plany matrymonialne skupiają się teraz na tobie. Spójrz.

Wskazała kupon wzorzystej niebieskiej bawełny. Owszem, z tkaniny tej można by było uszyć ładną suknię na popołudniową herbatkę, lecz nie szatę balową, a zwłaszcza taką, która sprawiłaby, że mężczyzna padnie na kolana i wyzna dozgonną miłość. Ale… zaraz, zaraz! W oko wpadł mi zachwycający różowy jedwab, przy którym wszystkie inne tkaniny blakły i szarzały. Nie musiałam już dłużej szukać.

– Jane, nie masz dość pieniędzy, by to kupić – zaprotestowała Cassie.

– Akurat tyle mam.

– A co zrobisz przez następne cztery miesiące, zanim znowu dostaniesz kieszonkowe?

Oczywiście zamierzałam żyć miłością.

*

Pomimo zastrzeżeń Cassie wiedziałam, że mogę liczyć na jej pomoc w uszyciu sukni. Matka również wsparła moje wysiłki, by w dniu balu wyglądać jak najpiękniej. Od dawna marzyła, żeby się mnie pozbyć z rodzinnego domu. Obie przybyłyśmy do Ashe wiedzione jedną i tą samą myślą.

Przekraczając próg tego domostwa w mym prześlicznym stroju, głęboko wciągnęłam do płuc powietrze, którym oddychała rodzina Lefroyów… och, już wkrótce moja rodzina! Posiadłość nie dorównywała rozmiarami Harwoods, lecz znacznie bardziej przypadła mi do serca.

Tom już tańczył. Dobrze znałam jego partnerkę. Nieszczęsna panna. Jej oszołomiona mina zdradzała nadmierny i nieodwzajemniony entuzjazm. Biedny Tom. Był jednym z gospodarzy, więc miał dziś spore zobowiązania wobec gości. Nieważne. Wiedziałam, że znaczną część wieczoru poświęci mnie.

Madame Lefroy podeszła, by nas powitać.

– Pani Austen, Jane, jakże miło was widzieć. Uznałam, że bal to znakomity sposób na pożegnanie Toma, który jutro wraca do Londynu.

Czyżbym się przesłyszała?

– Jutro? To niemożliwe. Przecież miał tu zostać jeszcze dwa tygodnie!

– Zmienił plany, ponieważ jego rodzina życzy sobie, by natychmiast wrócił do stolicy.

– To fatalna wiadomość – stwierdziła z przejęciem moja matka. – Mam jednak nadzieję, że pan Thomas przyjedzie tu znowu na wiosnę.

– Nie sądzę – odpowiedziała madame Lefroy przepraszającym tonem.

– Więc zapewne latem.

– Obawiam się, że będzie potrzebny w domu.

– Jeśli będzie miał powód, by wrócić do Hampshire, rodzina z pewnością nie stanie mu na drodze.

– Tom… absolutnie nie może zapominać o swoich zobowiązaniach wobec rodziny. Wiele zawdzięcza wujowi, panu Benjaminowi Langlois. Któregoś dnia będzie musiał spłacić swój dług. Poza tym ma też pięć niezamężnych sióstr, których los jest niepewny. Musi o nie zadbać.

W końcu udało mi się odzyskać głos.

– I z pewnością to zrobi.

Madame Lefroy zwróciła się ku mnie z serdecznym wyrazem twarzy, który, jak później zrozumiałam, oznaczał współczucie.

– Mój bratanek musi koniecznie zabezpieczyć swoją przyszłość. Jest to winny rodzinie.

Jej ton sugerował, że czegoś mu nie dostaje, lecz te nowe okoliczności sprawiły, że Tom urósł jeszcze w moich oczach.

Gdy taniec się skończył, mój ideał mężczyzny mógł nareszcie do nas podejść.

– Pani Austen. Panno Austen. Cieszę się, że mogły panie przyjść.

Nigdy wcześniej nie był taki poważny. Czułam, że nasze przedwczesne rozstanie dręczy go tak samo jak mnie. Moja matka sama poruszyła ten temat.

– Bardzo nam przykro, że musi pan już wyjechać. Powinniście zatem z Jane nacieszyć się tym ostatnim balem.

Tom oblał się rumieńcem.

– Niestety, najbliższe sześć tańców mam już zajętych. Jednak z przyjemnością zatańczę z panną Austen, nim wieczór się skończy. A teraz proszę mi wybaczyć.

Po tych słowach ukłonił się sztywno i odszedł.

Poczułam chłód w sercu. Od samego początku naszej znajomości byliśmy wobec siebie serdeczni i z każdym spotkaniem coraz bardziej sobą zainteresowani. Dlaczego więc Tom przywitał mnie teraz tak, jakbyśmy się ledwo znali? Do tej pory byłam oszołomiona nie tylko własnymi uczuciami, lecz przede wszystkim przekonaniem, że są one odwzajemnione. Jakim sposobem ta wielka pewność mogła zniknąć tak w okamgnieniu?

– Usiądź, Jane – zaproponowała madame Lefroy. – Wyglądasz na zmęczoną.

Zmęczoną? Nie byłam zmęczona. Kręciło mi się w głowie i miałam dreszcze. A serce waliło tak mocno, jakby prowadzono mnie na ścięcie.

Zatańczyliśmy w końcu jakiś czas później. Tom był uprzejmy i zdystansowany. Nie odpowiadał na żadne moje pytania, unikał serdeczności. Skąd wzięła się jego rezerwa? Kiedy nasze serca połączyło wspólne uczucie, stało się dla nas jasne, że będziemy musieli znieść wiele rozstań, zanim Tom ukończy studia. Teraz, gdy okazało się, że musi niespodziewanie wcześniej wyjechać, czyż nie powinniśmy pocieszać się wzajemnie ze wszystkich sił? Dlaczego więc tego nie robił? I czemu nie chciał spojrzeć mi w oczy?

Tymczasem moja matka i madame Lefroy pogrążyły się w rozmowie, której treść poznałam dopiero kilka tygodni później. Jedno ze zobowiązań Toma wobec jego rodziny polegało na tym, iż zawrze odpowiednie małżeństwo, czyli poślubi posażną pannę. Wieści o naszej rosnącej zażyłości dotarły do pana Langlois i to właśnie on zażądał powrotu ciotecznego wnuka do Londynu oraz nakazał madame Lefroy, by kategorycznie przypomniała Tomowi o konieczności znalezienia właściwej kandydatki na żonę. Ja byłam bowiem tylko córką ubogiego pastora, a zatem w oczach szacownego parlamentarzysty kandydatką całkowicie niewłaściwą. Nigdy wcześniej nie myślałam o sobie w ten sposób. Jak to możliwe, że mój ukochany Tom tak szybko uległ presji rodziny? Czymże było jego uczucie, skoro jednego dnia darzył mnie uwielbieniem, a następnego wyrzekł się mnie na zawsze?

Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by jakieś wydarzenie w tak wyraźny sposób oddzieliło jedną część mojego życia od innej. Tamtego wieczoru skończyła się moja młodość, a ja poczułam, że miłość ucieka z mego serca niczym krew z niezagojonej rany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: