Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wbrew sobie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wbrew sobie - ebook

Nie da się uratować nikogo siłą. Do przyjęcia pomocy też trzeba dojrzeć.

Ewelina pragnie tylko jednego – dziecka. Jest skupiona na sobie i własnych przejściach, egoistycznie manipuluje bliskimi, nie dostrzega problemów innych ludzi, liczy się tylko ona i jej sprawy. Zachowuje się jak rozkapryszony, rozpieszczony bachor.
Zraża do siebie kochającego i oddanego męża, matkę, która za wszelką cenę chce chronić córkę przed problemami i siostrę – tę, która poświęciła dla Eweliny najwięcej.
Kiedy ujawnienie skrywanej rodzinnej przeszłości i konsekwencje własnych zaskakujących decyzji zachwieją wiarą Eweliny w siebie i zburzą wygodne życie, zrozumie, jak bardzo musi się zmienić.
Ale czy nie będzie już za późno?

Katarzyna Kołczewska – lekarz z wykształcenia, prywatny przedsiębiorca z wyboru, pisarka z zamiłowania, mentorka, trener biznesu, autorka bloga „Wyższy poziom przedsiębiorczości”, pisarka poczytnych powieści obyczajowych, opowiadań i publikacji prasowych. Przesiąknięta medycyną, która nadal pozostaje w sferze jej zainteresowań zawodowych i o której pisze w swoich książkach. „Wbrew sobie” jest jej trzecią powieścią po świetnie przyjętych przez czytelników „Kto jak nie ja?” i „Idealnym życiu”.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-689-1
Rozmiar pliku: 729 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Adam i Ewelina siedzieli w poczekalni najlepszej w kraju i najdroższej prywatnej kliniki leczenia bezpłodności. Wystrój przestronnego pomieszczenia ociekał luksusem. Obydwoje pasowali do niego jak ulał. Jak Shrek do Fiony, Jaś do Małgosi i Święty Mikołaj do choinki. Nawet ściany były pomalowane w odcieniu pasującym do koloru kaszmirowego sweterka Eweliny. Jakby specjalnie dla niej wybrano tę farbę. Pasowali tutaj ubiorem, sposobem bycia, fryzurami. Ich bmw stało pośród innych bmw na parkingu. Coś ich jednak wyróżniało spośród innych czekających tu par. Dzisiaj, w sobotę, wyjątkowo nielicznych. Wyróżniał ich wstrętny, wręcz obleśny uśmiech zadowolenia i sposób, w jaki Ewelina trzymała rękę na zaokrąglonym brzuchu. Inne pacjentki i ich mężowie z grymasem niechęci odwracali wzrok w drugą stronę. Za wszelką cenę próbowali nie patrzeć na tych zadowolonych z siebie szczęściarzy. Już z daleka było widać, że oni są w ciąży.

Nie powinni tutaj przychodzić, pomyślała kobieta o zmęczonej twarzy pozbawionej makijażu.

Powinna być oddzielna poczekalnia dla tych, co już zaszli, myślała o niesprawiedliwości losu ładna szatynka w nieokreślonym wieku.

To skandal! Nie za to tyle płacę, aby na nich patrzeć! złościł się dystyngowany mężczyzna z elegancką aktówką stojącą na baczność obok jego idealnie wypastowanych butów. Siedząca przy nim drobna kobieta nie myślała już nic.

A Adam i Ewelina wydawali się nie zauważać sensacji, jaką budzili swoją obecnością, a raczej obecnością ich ciąży w tym miejscu.

Adam trzymał jedną rękę żony, a drugą Ewelina głaskała swój brzuch. Wciąż jeszcze taki mały. Chciała, by był już większy. Chciała mieć wielki, rozdęty brzuch, a także rozstępy, zgagę, opuchnięte nogi, bóle kręgosłupa – i nie mogła się tego wszystkiego doczekać. Była w ciąży i bardzo ją to cieszyło, ale chciała jeszcze bardziej czuć, że jest w ciąży. Najbardziej, jak się da. Czekała na to jedenaście lat. Wystarczająco długo.

– Kopie? – zapytał Adam, wskazując brodą na brzuch żony.

Obrzucił ją długim spojrzeniem, pełnym miłości, uwagi i troski. Siedząca obok para zareagowała niechęcią. Kobieta wstała i przesiadła się o dwa krzesła dalej w prawo. Towarzyszący jej mężczyzna podążył za nią.

– Nie – odpowiedziała Ewelina i pogłaskała obcisły sweterek tym specjalnym gestem, jakim głaszczą swój brzuch tylko ciężarne kobiety. Tak głaszcze się coś wyczekiwanego, wytęsknionego, ukochanego. A przy tym bezbronnego i wymagającego bezgranicznej ochrony.

Adam położył rękę obok dłoni żony i trzymał ją tak przez chwilę.

– Faktycznie nic – powiedział jej cicho do ucha.

Poczuła na skórze ciepły oddech męża. Przysunęła się nieznacznie ku niemu. Zrozumiał ten ruch i chuchając jej w ucho, musnął skórę ustami. Oboje gwałtownie odczuli ów delikatny dotyk. Ewelina cichutko jęknęła, a potem zawstydzona swoją reakcją, opuściła głowę i zaczęła mówić, aby zająć czymś innym myśli. Swoje i męża.

– Jest bardzo spokojny od wczoraj. Chyba odpoczywa.

– Oboje powinniście odpocząć – odparł Adam i wyprostował się na krześle, okazując męskie zdecydowanie. – Mówiłem ci, żebyś się nie przemęczała. Miałaś już przestać pracować i operować. Nie musiałaś urządzać generalnych porządków tydzień temu ani szykować wystawnego obiadu dla rodziców. To nie zawody, kochanie – dodał łagodnie.

Chciała coś powiedzieć, ale mąż położył jej dłoń na ustach, nakazując milczenie.

– Ewuś, nie musisz gotować, sprzątać, pracować. Już nic nie musisz. Ja się o was zatroszczę.

– Chciałam uczcić naszą rocznicę, kochanie. Dwanaście lat. Kawał czasu. Poza tym mogę jeszcze normalnie pracować i chodzić do szpitala. Czuję się dobrze – zapewniła go. – Jeszcze parę tygodni i już znikam.

– Na zawsze? – dopytywał. – Nie masz zamiaru tam wracać ani po macierzyńskim, ani po wychowawczym?

– Ani po tacierzyńskim – dopowiedziała z uśmiechem. – Nie, nie mam zamiaru. Nie wiem, czy na zawsze, ale na pewno na pierwszych parę lat. Będę w domu, zajmę się naszym synkiem, to on jest całym moim światem – powiedziała, znowu kładąc rękę na brzuchu.

Adam uśmiechnął się zadowolony, jeszcze raz zbliżył usta do jej ucha i szepnął:

– Ale mną też się czasem zajmiesz? Prawda? Też będę czasem twoim małym synkiem?

Ewelina znowu opuściła głowę.

– Zachowujesz się, jakbyś miał dwadzieścia lat, a nie czterdzieści parę – odrzekła z udawaną naganą w głosie. Źle udawaną.

– Kochanie, nieważne, ile mamy lat. Zaczynamy nowe życie – powiedział z entuzjazmem jej mąż. – Będziemy mieć syna! – podniósł głos.

Momentalnie został zbombardowany groźnymi spojrzeniami ze wszystkich stron i kątów rozległej poczekalni.

– Adam – uspokajała go Ewelina – cicho! Może im być przykro. – Wskazała oczami na wszystkie cztery strony, zerkając na współoczekujących.

– Nam też było trudno – odpowiedział, ale już ciszej. – A może nasz przykład da im nadzieję? Popatrz na to z innej strony. Nam się udało, to im też się uda. Ewelina – dodał po chwili – widzisz, znowu wszystko ma sens. Zobacz, jacy jesteśmy szczęśliwi. Zdrowi, ustawieni finansowo, ułożyliśmy sobie wszystko, a teraz wreszcie będziemy mieli dziecko. Już nic nie może nas zaskoczyć ani złamać. Ewelina, przecież o to nam chodziło.

– Dostaliście ten kontrakt od wydawnictwa?

– Tak. I jeszcze wskoczył projekt unijny. Mamy robotę na kolejne dwa lata.

W tym momencie otworzyły się drzwi gabinetu numer siedem i wyjrzała z nich blond pielęgniarka o anielskiej urodzie, ubrana w biały jak śnieg fartuszek.

– Państwo Rajscy?

– To my. – Adam zerwał się na równe nogi i podciągnął do góry żonę. Zupełnie niepotrzebnie, bo Ewelina wstała lekko i bez trudu.

– Bardzo proszę. Pan docent zaprasza.

I państwo Rajscy zniknęli za drzwiami gabinetu. Pacjenci siedzący na krzesłach odetchnęli z ulgą. Jakoś nikt tamtych dwojga nie polubił.

Po chwili niezobowiązujących powitań, uścisków ręki wymienianych z lekarzem prowadzącym i pogłaskaniu brzucha Ewelina zniknęła za parawanem, by przygotować się do badania. Lekarz, dostojny starszy mężczyzna z zadbaną brodą i wysokim czołem, długo mył ręce, zakładał rękawice, hałasował narzędziami. Adam, jak zawsze dyskretny w takiej sytuacji, usiadł na krzesełku przy biurku, skąd miał widok jedynie na parawan i plecy pana docenta. Nie należał do tych mężów, którzy lubią oglądać badanie ginekologiczne własnej żony.

– Mamy piękną jesień – paplał lekarz, krzątając się po gabinecie. – Na wiosnę już was będzie troje, hę? To dwudziesty drugi tydzień, pani doktor. Brawo! – zawyrokował niskim, głębokim głosem, zerkając przy tym do karty.

Ewelina w tym czasie przygotowywała się do badania gdzieś tam, schowana przed wzrokiem męża. Po chwili Adam widział już jedynie plecy lekarza.

– Jak się pani czuje? – zapytał pochylony docent.

Adam przyglądał się dobrze znanym plakatom na ścianie.

– Bardzo dobrze, panie docencie. Czuję się świetnie.

– Jakieś skurcze? Krwawienia? – wypytywał ją lekarz.

– Nie, nic z tych rzeczy – zapewniła Ewelina. – Nudności też ustąpiły. Czuję się rewelacyjnie. Nawet zaczynam się martwić, czy nie za dobrze, bo wszystkie moje koleżanki tak narzekały w ciąży.

– Ale pani to nie wszystkie, prawda? – błysnął dowcipem ginekolog. – Widziałem wyniki badań laboratoryjnych i też są w porządku – mówił dalej z krótkimi przerwami, czasami przeciągając sylaby. Ewelina jęknęła, Adam usztywnił się na krześle.

– Już, już – powiedział uspokajająco lekarz. – Jeszcze tylko tutaj zajrzymy.

Adam wolał się nie zastanawiać, jakie tutaj i jakie zaglądanie ten facet miał na myśli. Jako mąż uważał, że ginekologami powinny być kobiety.

– No! – sapnął w końcu docent. – Wygląda na to, że wszystko w porządku – zawyrokował.

Adam rozluźnił się i opadł na oparcie krzesła.

– Pani to nic, tylko dzieci powinna rodzić! – zażartował lekarz. – Myślę, że możemy się pożegnać. Już czas, aby przejął panią położnik, może nawet u was, macie dobry oddział. Tam powinna pani dalej prowadzić ciążę, bo my tutaj takich zdrowych ciężarnych to nie chcemy, pani Ewelino. – Uśmiechnął się do leżącej pacjentki.

Adam, spokojny i rozluźniony, wziął do ręki leżące na biurku czasopismo medyczne, by zabić czymś czas. Nie znał się na tych badaniach ani nie miał ochoty w nich uczestniczyć. Przynajmniej na tym etapie.

– To jeszcze tylko zobaczymy, jak wygląda nasz dzidziuś na USG – gadał lekarz. – Wiem, wiem, trochę to nieprzyjemne... ale proszę jeszcze chwilę wytrzymać.

W gabinecie zapadła cisza.

– I jak, panie docencie? – zapytała po paru minutach Ewelina.

– Już, już – mruknął.

– A mogę zobaczyć? – poprosiła.

Adam podniósł się i zrobił krok w stronę parawanu. To był ten moment, kiedy podchodził i oglądał synka na monitorze.

– Przecież mówię, że jeszcze chwilę – odparł szorstko lekarz. Jego ton zmroził Adama. Zaskoczony stanął w pół kroku.

– Panie docencie? – zagadnął go Rajski.

– Chwilę! – odpowiedział tamten, wyciągniętą ręką nakazując Adamowi, by pozostał na miejscu.

Tego było już za dużo. Adam w dwóch krokach dopadł parawanu, akurat w chwili kiedy lekarz odejmował głowicę aparatu od wysmarowanego żelem brzucha żony. Ewelina patrzyła tępym wzrokiem, nie wiedząc, co ma zrobić. Lekarz odwrócił od nich twarz.

– Czy wszystko okej, panie docencie? – spytał przyszły ojciec.

– Musimy jeszcze powtórzyć badanie – zbył go lekarz, odsuwając się od pacjentki.

Ewelina, z obnażonym, bladym, oślizgłym brzuchem, leżała na fotelu ginekologicznym przykryta niedbale jednorazowym, zielonym prześcieradłem. Lekarz obejrzał się na nią.

– Niech się pani ubierze – zakomenderował.

Bez uprzejmości, z chłodem i okrucieństwem. Ewelina z trudem zeszła z fotela. Adam skierował się w stronę lekarza, patrząc na niego z niepokojem.

– Czy mogę się dowiedzieć, o co chodzi?

– Musimy zrobić dodatkowe badania – odpowiedział tamten zdawkowo, nie patrząc na Rajskiego. Starannie mył ręce w umywalce.

– Po co?

– Sprawdzić...

– Co, do cholery, chcesz sprawdzać, człowieku! – krzyknął Adam.

Stał osłupiały, całkowicie zaskoczony zachowaniem ginekologa, i wtedy poczuł na ramieniu dłoń żony. Spojrzał na Ewelinę i zrozumiał. Ona już wiedziała. Nie miał pojęcia co, ale ona już to wiedziała. Stali obydwoje, wstrzymując oddech, i patrzyli w twarz docenta Kowalskiego.

Tamten westchnął i usiadłszy za biurkiem, ogłosił wyrok:

– Mam poważne powody podejrzewać śmierć płodu.ROZDZIAŁ II

Kiedy po dwudziestu minutach państwo Rajscy wychodzili z gabinetu, w ich twarzach, postawie, aurze, która ich otaczała, było coś, co zmroziło pary oczekujące w holu. Emanował z nich smutek, żal i rozpacz, których nie można było nie poczuć. Tamci jak jeden mąż i jedna żona nasiąkli ową zatrutą goryczą atmosferą i zrobiło im się wstyd z powodu swojej poprzedniej niechęci do tych dwojga skądinąd sympatycznych ludzi.

Adam szedł zgarbiony i nagle wydał się wszystkim niższy, bardziej szary, gorzej ubrany. Podtrzymywał żonę, która właściwie nie szła samodzielnie, tylko wisiała jak worek na jego ramieniu i jedynie pilnowała, aby jej stopy poruszały się we właściwym kierunku. Oczekujący zauważyli teraz, że fryzura kobiety jest niedbała, jej spódniczka pomięta, a torebka lata swojej świetności dawno ma za sobą. Za Rajskimi w drzwiach pojawił się docent z napiętą, surową twarzą i lodowatym tonem nakazał im poczekać, wskazując najbliższe krzesła. Minął Ewelinę i Adama i dostojnym krokiem powędrował w głąb korytarza, trzymając w ręku kartę ciąży Eweliny i inne dokumenty. Po chwili znikł za zakrętem.

Adam posadził żonę, sam usiadł obok i otoczył ją ramieniem. Zgięła się wpół i położyła głowę na jego kolanach. Pochylił się ku Ewelinie i przytulił twarz do jej pleców. Przez chwilę siedzieli tak oboje samotni ze swoimi myślami. Adam próbował szukać nadziei, może nie całej, ale chociażby okruszków. Zaczął szeptać w plecy żony.

– Ewelina, może to jakaś pomyłka? Może na badaniach wyjdzie co innego? Bądźmy dobrej myśli. Może to jakieś chwilowe? Albo dziecko jest chore czy też małe? Może jednak żyje. Brakuje tylko jakichś witamin.

Wstrząsnął nią dreszcz. Adam oderwał się od jej pleców, a Ewelina uniosła się lekko i odwróciła do niego mokrą od łez twarz. Powiedziała cicho, lecz dobitnie:

– Adam, dziecko nie żyje.

– Ale docent powiedział, że tylko podejrzewa…

– Daj spokój – przerwała mu. – Widziałeś jego twarz? Widziałeś ekran monitora? – pytała, nie oczekując odpowiedzi. Adam milczał. – Jestem lekarzem, wiem, co widziałam na jego twarzy, i wiem, czego nie widziałam na USG. – Na chwilę zawiesiła głos. – Nie widziałam bicia serca. Nie widziałam żadnego ruchu. Nic. – Znowu położyła głowę na jego kolanach. Jak skrzywdzone dziecko szukające pocieszenia.

Nie umiał jej pocieszyć. Nie wiedział, co powiedzieć. W głowie miał tylko jedno uparte i dręczące pytanie. Świdrowało mu mózg, wywołując w głowie i sercu ból. Nie dawało mu spokoju, żyło własnym życiem i już dłużej nie potrafił go powstrzymać.

– I co teraz będzie? – zapytał nieswoim głosem.

– Chcę umrzeć razem z nim. Dlaczego ja nie umarłam razem z nim? – zapytała Ewelina ze szlochem, mocząc łzami spodnie i koszulę męża.

– Co teraz będzie? – powtórzył pytanie.

Ewelina zrozumiała. Przez chwilę zbierała siły, aby odpowiedzieć.

– Chyba trzeba będzie to urodzić – odpowiedziała gdzieś w jego podbrzusze.

Musiała chwilę poczekać, aż dotrze do niego świadomość tego, co zostało powiedziane. W końcu dotarła i wybuchła mu w głowie z siłą bomby z Nagasaki.

– Ale jak to urodzić?! – zawołał.

Pozostali pacjenci siedzący w poczekalni, a raczej pacjentki i ich mężowie, skurczyli się w sobie i pozapadali na krzesłach.

– Nie wiem, Adam – szepnęła Ewelina i nagle zawołała z wielkim bólem, jakby też dopiero teraz dotarła do niej ta świadomość: – Matko Boska! Adam! Jak ja mam to urodzić?!

Zdała sobie nagle sprawę, że ich maleńki, wyczekiwany i teraz martwy synek w ciągu zaledwie kilku minut stał się „tym”. Zdała sobie sprawę, że jej dziecko nie żyje, a ona nie umarła razem z nim. „To” trzeba urodzić, ale jej synek już nigdy nie przyjdzie na świat. Nie będą mieli dziecka. Nie będzie pierwszych ani drugich, ani żadnych urodzin. Ona, Ewelina, nie usłyszy pierwszego „mama” i nie zobaczy pierwszego kroku. Nie będzie pieluch, kup i nocnego wstawania. Żadnych trosk ani radości macierzyństwa. Nie zostanie matką i musi z tym żyć. Kolejne lata, dziesięciolecia i całe życie. Musi żyć ze świadomością, że dziecko umarło w jej łonie. Powietrze w poczekalni ekskluzywnej, najlepszej w kraju kliniki leczenia niepłodności rozdarł krzyk rozpaczy.

Pół roku wcześniej Adam i Ewelina siedzieli na tarasie restauracji hotelowej, przy stoliku nakrytym białym obrusem. Popijali szampana i podziwiali roztaczający się przed nimi zapierający dech widok.

– Jezu, to naprawdę lazur – powiedział Adam z zachwytem w głosie, patrząc na Morze Śródziemne.

– Wygląda jak na kiczowatej pocztówce – odpowiedziała Ewelina.

Siedzieli bokiem do siebie, trzymając się za ręce na blacie stolika. Było późne popołudnie. Idealny czas na schłodzonego szampana.

– Uwielbiam to miasto. Te widoki, ulice, owoce morza. – Adam spojrzał na żonę. – I uwielbiam ciebie.

– Jak Niceę czy trochę bardziej? – zapytała, zerkając na niego zalotnie.

Taras restauracji położony był wysoko nad Promenadą Anglików na Wzgórzu Zamkowym. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ewelina upiła łyk szampana. Lekko kręciło jej się w głowie.

– To chyba najlepszy widok w Nicei – powiedziała.

Adam popatrzył na żonę. Wyglądała wyjątkowo pięknie z włosami przewiązanymi zieloną chustką, która idealnie podkreślała kolor oczu, w sukience w kolorowe kwiaty i z policzkami lekko wyzłoconymi słońcem.

– Zdecydowanie najlepszy w Nicei i wszędzie – skomentował wciąż w nią wpatrzony. Odwzajemniła spojrzenie i uścisnęła dłoń męża.

– Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.

– Dziękuję, że pozwoliłaś się tutaj zabrać.

Odwrócili się znowu w stronę zatoki i przez chwilę siedzieli w milczeniu. Z dołu i z boków dochodził szum miasta. Dyskretnie podszedł kelner, by dolać im szampana. Adam podziękował skinieniem głowy, Ewelina nie zauważyła albo nie dała po sobie poznać, że zauważa obecność mężczyzny.

– Jak myślisz? – zapytała po chwili, znów patrząc przed siebie. – Czy nasze prezenty spodobają się twoim rodzicom?

– O! Ojcu na pewno – odparł z przekąsem Rajski.

– Pytanie, czy potrafi docenić jakość koniaku.

Adam prychnął, a po chwili dodał:

– Tak, przez pierwsze dwa łyki.

– Myślę, że mamie będzie dobrze w tej apaszce. – Ewelina zmieniła temat. – Liliowy to jej ulubiony kolor i dobrze pasuje do zielonych oczu.

– Moja mama ma zielone oczy? – Adam spojrzał na żonę ze zdziwieniem.

Ewelina odpowiedziała karcąco żartobliwym tonem.

– Ma zielone oczy, które czasami przechodzą w złote lub piwne.

Adam odwrócił się w stronę żony i przykrył swoją drugą ręką ich dłonie na stole.

– Wiesz, jesteś kochana. Tak wiele zauważasz i to niesamowite, że myślisz o moich rodzicach, o mojej mamie.

– Adam, daj spokój, a czemu miałabym o nich nie myśleć?

– O nie, nie – przerwał jej mąż. – Po tym, jak moja mama potrafi cię potraktować? Po tym, jak ostatnio znowu zarzuciła ci, że nie masz dzieci? Podziwiam, że w ogóle myślisz o prezencie dla niej i chcesz jeszcze do nich jeździć.

– Adam, mają przecież tylko nas, a raczej tylko ciebie, poza tym niedługo są jej imieniny – tłumaczyła mu. – A jak mi za bardzo dokuczy tym brakiem dziecka i bezpłodnością, to ci powiem – dodała i odwróciła twarz, kończąc tym samym temat i jednocześnie kończąc szampana.

Adam nadal wpatrywał się w żonę rozkochanym wzrokiem. Podziwiał doskonale znaną linię nosa i podbródka, wysokie, jasne czoło, długą szyję, odznaczające się pod skórą obojczyki. Wiatr lekko poruszał włosami Eweliny.

– Jesteś aniołem!

Uśmiechnęła się zadowolona z komplementu.

– Pijanym aniołem – odrzekła i zaproponowała: – Może pójdziemy na spacer przed kolacją? Wywietrzeje mi ten szampan z głowy.

– A może wrócimy do pokoju zrobić sobie dzidziusia? – odpowiedział mąż.

Ewelina ponownie spojrzała na niego karcąco, jak matka na ukochanego, krnąbrnego łobuziaka.

– Kochanie, dzidziusia będą nam robić w przyszłym miesiącu w klinice – odpowiedziała.

– No tak, ale tam nie będzie fanu! – odpowiedział Adam tonem rozczarowanego pięciolatka.

Uśmiechnęła się i wystawiła twarz na promienie wiosennego słońca.

– No chodź – prosił Adam, z uwodzicielskim uśmiechem.

Ewelina udawała, że tego nie widzi, przymrużyła oczy i starała się powstrzymać śmiech.

– No! – nalegał, ciągnąc ją lekko za rękę. – No chodź!

Widok żony w złotych promieniach słońca, w otoczeniu świeżej, wiosennej, śródziemnomorskiej zieleni, zapach Eweliny i te jej niesamowite oczy, romantyczna aż do znudzenia atmosfera małego tarasu z metalową kutą w żelazne esy-floresy balustradą, z obszytymi koronką obrusami i tym krajobrazem, krążący we krwi alkohol – to wszystko spowodowało, że poczuł nagłe, silne pożądanie. Wstał z krzesła, podszedł do żony i wziął ją na ręce. Niestety, nie mógł stłumić jęku. Ewelina należała do wysokich kobiet, a on nie był już młodzieniaszkiem. Jednak dał radę. Wyprostował się, trzymając ją w ramionach.

– Adam! – zawołała z kiepsko udawanym oburzeniem. – Co ty wyprawiasz?

– Mam zamiar cię uprowadzić do pokoju i wykorzystać seksualnie! – odpowiedział zdecydowanym tonem. – I to wszystko jeszcze przed kolacją.

Nie mogła już dłużej powstrzymać śmiechu i odgrywać księżniczki.

– Postaw mnie – zażądała. – Sama się uprowadzę – dodała i pocałowała go w usta.

– I dasz wykorzystać?

– Ale tylko do kolacji – zastrzegła się już pod windą.

W kabinie windy, która przypominała mały buduar z minionej epoki, całowali się jak napalone nastolatki.ROZDZIAŁ III

Ewelina weszła do domu i wtedy dopiero poczuła zmęczenie. Mieszkali z Adamem w ekskluzywnym, zamkniętym osiedlu na Powiślu. Ich apartament nie należał do największych, ale i tak powierzchnią przekraczał typowe M-4. Gdyby nie kolosalne koszty związane z latami starań o dziecko, pewnie mieliby większy, położony na ostatnim piętrze i na dodatek z widokiem na Wisłę. A tak z okien salonu Rajskich można było oglądać jedynie sąsiednie budynki. Mieszkańcy osiedla mieli do dyspozycji basen, siłownię, salon bilardowy, gdzie wolno było zapraszać znajomych, i konsjerża na swoje usługi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ten cudotwórca mógł załatwić wszystko. Zarezerwować stolik w najbardziej obleganej restauracji, załatwić bilety do teatru na dzisiejszy wieczór, zamówić odbiór samochodu do serwisu i z powrotem.

Nad Wisłę i na Krakowskie Przedmieście Adam i Ewelina chodzili piechotą. W weekendy jeździli swoimi górskimi rowerami na wycieczki do Konstancina. Oba rowery łącznie kosztowały tyle co kilkuletni mały samochód. Na wakacje latali na egzotyczne wyspy. Co prawda nie były to te z najlepszymi spa. Lataliby tam, gdyby nie majątek wydany na zapłodnienia, inseminacje, in vitro, niezliczone konsultacje i badania. Na tyle, na ile mogli, otaczali się komfortem i wygodą. Ewelina bardzo sobie to wszystko ceniła i była wdzięczna mężowi, że jej to zapewniał. Przy jej trybie pracy i odpowiedzialności, jaka wiązała się z jej zawodem, nie wyobrażała sobie, że miałaby jeszcze narażać się na ryzyko brzydkiej pogody nad polskim morzem, niewygody mieszkania w starym budownictwie, zakupy w Biedronce czy jeżdżenie komunikacją miejską. Adam również uważał, że jego żona zasługuje na wszystko, co najlepsze, odpoczynek w dobrych kurortach, usługi wykwalifikowanej pomocy domowej, dobre, sprawne auto i eleganckie ubrania. Przynajmniej w granicach jego możliwości finansowych.

Ewelina przeszła do sypialni i z zadowoleniem stwierdziła, że pani od sprzątania dodatkowo zrobiła prasowanie, pranie i zmieniła pościel. Ona, Ewelina, mogła więc odpocząć.

Ostatnio potrzebowała tego bardziej niż kiedyś. Ponad pół roku minęło, odkąd rzuciła się w wir pracy. Chciała mieć zajęte czymś ręce i myśli. Brała po dwa dyżury w tygodniu, a w czasie wakacji, świąt i ferii wszystkim na oddziale bardzo to odpowiadało. W dodatku wyglądało na to, że na żadne urlopy się nie wybiera. Pracowała na oddziale, w poradni i prywatnej klinice. Widywali się z Adamem tylko w dwa z siedmiu wieczorów w tygodniu i nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Dziś przypadał jeden z nich.

– Co jest do jedzenia?! – zawołał Adam z przedpokoju, wchodząc do mieszkania około dziewiętnastej. Widocznie jemu też do domu się nie spieszyło.

– Nie ma nic, trzeba coś zamówić – odpowiedziała mu Ewelina z salonu.

– Znowu? – zapytał odruchowo, odkładając na komodę klucze i inne drobiazgi z kieszeni spodni.

Od ponad roku żona nie robiła w domu nic. Po tym nieszczęsnym porodzie poprzedniej jesieni Adam sam zaproponował zatrudnienie pani do pomocy na pełen etat. Ewelina była tak załamana, tak zrozpaczona, że wydawało mu się to naturalne. Pani zajmowała się domem, praniem, prasowaniem, sprzątaniem, a on żoną. Jeszcze kilka miesięcy temu zdarzały się dni, kiedy karmił ją, mył i ubierał. A ona zachowywała się jak lalka. Po kilku miesiącach od porodu wróciła jednak do pracy, a Adam odetchnął. Uznał, że żona się pozbierała i znowu będzie taka jak dawniej. Szybko się zorientował, że jego nadzieje były przedwczesne. Ewelina pracowała ponad miarę. Całe dnie, a nawet noce spędzała w szpitalu, za to w domu nadal nie robiła nic. Pani wciąż obciążała portfel Adama. Na dodatek stan psychiczny żony też się nie zmienił. Chodziła po domu w rozciągniętym podkoszulku i grubych skarpetach, powłócząc nogami. Zamykała się przed nim w pokoju lub przesiadywała w łazience. Kiedy próbował coś powiedzieć, stawała się niemiła, miała pretensje lub zaczynała płakać coraz głośniej i gwałtowniej, aż wpadała w histerię. Trzęsła się, rozpaczała lub krzyczała, wyrywając sobie włosy z głowy, oskarżała go i obrzucała inwektywami, a potem uciekała do drugiego pokoju.

W końcu Adam się poddał. Rozmawiał z żoną jedynie na tematy obojętne, unikając takich, które mogłyby wywołać jej kolejny atak i w konsekwencji jego wyrzuty sumienia. Właśnie się zorientował, że to jego „znowu” zabrzmiało dość zaczepnie.

– Znowu?! – Podniosła głos, powtarzając to, co powiedział. – Skoro nie ugotowałeś, to znowu trzeba zamówić.

Adam dla świętego spokoju przemilczał tę uwagę, podszedł do siedzącej na kanapie Eweliny i odruchowo pocałował ją w policzek. Robił tak zawsze, odkąd pamiętał, więc zrobił to i dzisiaj. Jednak nie umiałby odpowiedzieć na pytanie, kiedy ten pocałunek stracił jakiekolwiek zabarwienie uczuciowe. Kiedy stał się po prostu kolejną czynnością wykonywaną po przyjściu do domu, gdzieś pomiędzy odłożeniem kluczy, zdjęciem marynarki a prysznicem. Kiedy ten całus na powitanie stał się pozycją na check liście?

– A ty co jadłaś? – zapytał, podchodząc do lodówki i zaglądając do jej pustego wnętrza.

– Wczorajszą pizzę – odpowiedziała Ewelina.

Siedziała na kanapie i oglądała jakiś film. Adam wyprostował się i z kartonem zimnego soku pomarańczowego stanął za plecami żony. Spojrzał na ekran. Jakiś mężczyzna z wystającymi kłami pochylał się nad piękną, eteryczną blondynką, która nadstawiała mu swą łabędzią szyję. Wampir wgryzł się w jej skórę, jednak już po sekundzie eksplodował, zamieniając się w ogromny gejzer czerwonej, ohydnej mazi, która rozprysnęła się po meblach oraz twarzy i ciele kobiety.

– Boże, co za ohyda! – powiedział Adam, krzywiąc się. – Od kiedy to puszczają takie rzeczy o tej porze?

Przemilczała jego słowa i dalej gapiła się w ekran. Adam obszedł kanapę i usiadł, pijąc sok prosto z kartonu. Przysunął się do żony i dotknął jej ramieniem. Poczuł bijące od Eweliny ciepło i sprawiło mu to przyjemność.

– Może byśmy coś ugotowali? – zaproponował pojednawczym tonem.

Wzdrygnęła się, z wysiłkiem podniosła się z kanapy i odsunęła od niego. Nie mógł tego nie zauważyć.

– Jesteś głodny, to sobie coś ugotuj, ja już jadłam – oświadczyła.

Adam odstawił karton zbyt energicznie, jak na spokój, który starał się zachować. Napięte mięśnie jego szczęk drżały.

– Przecież musimy coś jeść.

– Ja nie mam czasu gotować. Dużo pracuję.

– Przecież miałaś już tyle nie pracować, tak się umawialiśmy – odpowiedział, opierając się plecami o sofę. Splótł przed sobą ręce i założył nogę na nogę.

Ewelina zbladła. Kąciki jej ust opadły jeszcze niżej, choć parę minut wcześniej mogłoby się to wydawać niemożliwe.

– Kiedy się umawialiśmy, była zupełnie inna sytuacja – odpowiedziała i odwróciła się plecami do męża, próbując ukryć łzy.

Adam je dostrzegł i zrobiło mu się trochę głupio. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia. Znowu. Ostatnio stale mu towarzyszyły. Jedynie w pracy znikały na jakiś czas. Jednak po przekroczeniu progu domu, po chwili rozmowy z żoną powracały i szarpały go, nie chcąc zniknąć. Zastanawiał się, czy nie lepiej uciec i zamknąć się w sypialni z gazetą i pilotem od telewizora? Czy spróbować raz jeszcze to posklejać?

– Kochanie, nie można tak żyć – powiedział łagodnym tonem, kładąc rękę na jej plecach.

Znowu pod jego dotknięciem wzdrygnęła się i odsunęła jeszcze dalej.

– A jak mam żyć? – zaszlochała.

Ewelinę dręczył wewnętrzny ból. Ostatnio często się to zdarzało, kiedy tylko mąż był w pobliżu. Jego widok, tembr jego głosu, zapach, sama świadomość obecności Adama uruchamiały w niej lawinę cierpienia, która przetaczała się z miażdżącą siłą po całym ciele. Potem, w nocy, leżąc samotnie w łóżku w pokoju, który miał być dziecinnym, długo próbowała wygrzebać się spod ciężkiego jak mokry śnieg bólu i żalu. Wstawała rano i wychodziła do pracy, zanim jeszcze Adam się obudził. W szpitalu czuła się normalnie, prawie tak jak wcześniej, jakby nic się nie stało. Wśród chorych, bólu, strachu i cudzych cierpień czuła ulgę. Mogła oddychać swobodnie. Do czasu powrotu do domu.

No właśnie, jak mam żyć? powtórzyła w myślach. Ile jeszcze to będzie trwało? Położyła odruchowo rękę na brzuchu i natychmiast ją cofnęła. Od roku starała się nie dotykać brzucha, nawet przy myciu. Jakby przestał istnieć. A raczej chciała, aby przestał istnieć, ale wciąż był, cholernie pusty. Nie zostało w nim nic. Ani bólu, ani uczucia, ani burczenia, ani dziecka. Pustka.

Adam nie wiedział, jak ma zareagować. Przez te dwanaście miesięcy powiedział i zrobił już chyba wszystko. Powoli ogarniało go zmęczenie i zniechęcenie. Coraz częściej miał ochotę się poddać, zostawić to wszystko w cholerę. Pewnego dnia wstać, spakować walizki i wyjść. Nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie znalazł się w sytuacji, gdy nie wiedział, co ma robić dalej.

– Ewelina, może powinnaś z kimś o tym porozmawiać?

– Na przykład z kim? – zapytała agresywnym tonem.

– Nie wiem, może z jakimś specjalistą, psychologiem… nie wiem…

Wyprostowała się na chwilę i zwróciła zapłakaną twarz w jego stronę.

– Chodziłam, chodziłam i nic z tego nie wynikło. Poza tym, nie wiem, czy pamiętasz, ale zalecenie było takie, że mamy chodzić tam razem, a ty pojawiłeś się raptem trzy razy – mówiła głosem pełnym pretensji.

– Cztery – próbował się bronić.

– Z czwartego wyszedłeś po piętnastu minutach!

Umilkli. Ewelina znowu odwróciła się tyłem do męża. Tak jakby chciała ukryć przed nim łzy i swoje uczucia. Działo się tak od paru miesięcy. Na początku Adam starał się ją wspierać, był kochający i czuły, a potem zaczął się odsuwać. Ogarnęło go zniecierpliwienie i zupełnie jej nie rozumiał. Wracał późno do domu, dużo wyjeżdżał w delegacje i nie wracał na noc. Chodził po domu rozdrażniony, sapał i prychał albo zamykał się w sypialni. Sypiali osobno już od pół roku. Nie uprawiali seksu chyba od czasu jej zajścia w ciążę. Na myśl o seksie z własnym mężem Ewelina znowu się wzdrygnęła.

– Zimno ci? – zapytał Adam. Nie usłyszała w jego głosie ani krzty czułości.

– Tak, zimno mi – powiedziała ze złością – od twojej obecności.

Teraz udało jej się go zdenerwować. Poczuł się osaczony.

– Cokolwiek powiem, jest źle.

– Może mówisz same złe rzeczy – odparowała.

Adam wstał i zaczął gwałtownie, mocnymi, zdecydowanymi ruchami, zdejmować z siebie koszulę. Poszedł do łazienki, a po chwili Ewelina usłyszała szum wody z prysznica. Rozluźniła się, wyciągnęła rękę po pilota i zmieniła kanał.

Adam szorował swoje ciało z energią dwudziestolatka. Roznosiły go emocje, a nie lubił, kiedy tak się działo. Całe życie dążył do spokoju i równowagi, z której niełatwo dawał się wyprowadzić. A teraz nie tylko był zły, ale również rozgoryczony, smutny i na dodatek czuł się winien. Winien jak jasna cholera, chociaż nie wiedział, na czym ta jego wina miała polegać. Spojrzał w dół na swój członek. Zwisał smutno, ściekała po nim woda. Adam nie pamiętał, kiedy ostatnio uprawiał seks. A teraz seks mógłby mu bardzo pomóc. Oczyściłby umysł, pozwolił się pozbyć złych emocji. Adam zapragnął tego uczucia zmęczenia i spełnienia, jakie ogarniało go po dobrym, długim stosunku. Byli z Eweliną dobrze dobrani pod tym względem. Odkąd się poznali, już blisko czternaście lat temu, nie miał innej kobiety. Nie potrzebował żadnej innej. Wystarczała mu ona. Była piękna, namiętna, zawsze chętna i kochała się jak marzenie. Wziął swój penis do ręki, aby go umyć, i wydał mu się taki skurczony i miękki. Mój ty biedaku, pomyślał, pobzykalibyśmy, co? I wtedy postanowił, że już czas, aby wszystko wróciło do normy. Aby było tak, jak przed tą nieszczęsną ciążą. Przecież byli tacy szczęśliwi ze sobą.

Ewelina bezmyślnie przerzucała kanały. Miała wrażenie, że na każdym jest to samo. Niby obrazy były różne, ale w zasadzie wszystkie zlewały się w jeden bezsensowny, ogłupiający bełkot. Nagle usłyszała dolatujący z łazienki hałas, a po chwili głośne przekleństwo. Czyżby wreszcie spadła? zapytała sama siebie i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Już od dwóch miesięcy kłócili się o tę półkę. Ewelina zwróciła uwagę, że haki są obluzowane, i obawiała się, że mała półka, na której stawiała kosmetyki, kiedyś zwali się z wielkim hukiem. Po dobiegających z łazienki odgłosach wywnioskowała, że teraz tak właśnie się stało. Po chwili Adam wkroczył do salonu, głośno tupiąc gołymi piętami o podłogę. Ewelina znała go już na tyle dobrze, że po sposobie chodzenia mogła wyczuć, jaki poziom zdenerwowania osiągnął w danej chwili jej mąż. Obecnie w skali od jednego do dziesięciu tupanie wskazywało na dziewięć.

– Półka się oberwała – oświadczył, z trudem się powstrzymując, aby nie krzyczeć – i wszystko poleciało, porozlewało się i w ogóle.

– Czyżby? – odpowiedziała chłodno. Nawet nie spojrzała w stronę męża.

– Trzeba to posprzątać.

– Raczej tak – stwierdziła i dodała: – Pod umywalką są szmaty i wiadro. Uważaj tylko, jak będziesz wycierał, bo jeżeli wylały się jakieś szampony, żel pod prysznic czy inne tego typu płyny, to będą się pienić i zrobi się bardzo ślisko.

– Oczywiście, że się wylały! Gdybyś zakręcała i zamykała butelki, to nic by się nie wylało, a tak to jest jeden wielki chaos.

– Gdybyś przymocował tę półkę, kiedy cię o to prosiłam, nic by się nie zwaliło – odpowiedziała bezwiednie i podgłośniła telewizor, wyraźnie dając do zrozumienia Adamowi, że zakończyła rozmowę.

– Więc nie masz zamiaru mi pomóc? – zapytał wściekły.

– Nie, nie mam.

– To może chociaż loda mi zrobisz?

To ją ruszyło. Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Stał nagi w drzwiach do salonu, w ręku trzymał ręcznik. Obrzuciła męża uważnym wzrokiem. Adam był przystojnym i atrakcyjnym mężczyzną, utrzymywał dobrą formę dzięki grze w tenisa dwa razy w tygodniu i bieganiu w weekendy. Szczupły na tyle, na ile trzeba, umięśniony jak należy, z lekkim owłosieniem na klacie i linii pomiędzy mostkiem a łonem. Ewelinie podobał się jej mąż. Jego penis kołysał się pomiędzy nogami, kiedy Adam w złości lekko przenosił ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Kiedy tak na niego patrzyła, w jej podbrzuszu pojawiło się dawno nieodczuwane mrowienie. Bardzo słabe, ale jednak. Zaraz potem nadeszło pulsowanie. Podniosła wzrok na twarz męża. Na mężczyznę, z którym chciała spędzić życie i mieć rodzinę. Dzieci.

– Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam. Nie mam takiej potrzeby – powiedziała twardo.

Odwróciła się z powrotem w stronę ekranu. Pulsowanie ustąpiło. Znowu w dole brzucha miała jedynie martwą, ziejącą pustkę.

– A co z moimi potrzebami? Wracam do domu, nie mam co jeść i nawet pokochać się z żoną nie mogę – żalił się resztką sił.

– Zawsze możesz załatwić swoje potrzeby na mieście – odpowiedziała i wzięła do ręki pilota. – Obydwie.

Adam zrozumiał. Nie pozostało mu nic innego, jak iść i posprzątać łazienkę, a potem naprawić półkę. Pomyślał, że to lepsze rozwiązanie, niż siedzieć w milczeniu z własną żoną, kobietą jego życia, na jednej kanapie.

POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: