Wciąż żywa - ebook
Wciąż żywa - ebook
Gwiazda rocka i obsesyjny morderca. Pierwszy zamach wydarzył się, gdy Gaja wybierała się na swój pierwszy plan filmowy do Brighton. Detektyw Roy Grace już wie, że prześladowca podąża jej śladami. Morderca wysyła ostrzeżenia a Gaja nie chce zrezygnować z kariery i desperacko szuka potwierdzenia swoich aktorskich umiejętności. Film może okazać się kasowym sukcesem, którego ceną jest strach i… życie. Wartka akcja, świetne dialogi i nieoczekiwane zwroty sytuacji, przekonujące sylwetki postaci to zalety dobrego kryminału i książek Petera Jamesa.
Peter James urodził się 22 sierpnia 1948 w Brighton. Należy do najlepszych i najbardziej popularnych pisarzy powieści kryminalnych. Ponadto jest również scenarzystą i producentem wybitnych filmów takich jak: Kupiec wenecki z Alem Pacino czy Most przeznaczenia z Robertem de Niro. Łączna sprzedaż jego książek przekroczyła 13 milionów egzemplarzy.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-186-2 |
Rozmiar pliku: | 952 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gaja Lafayette nie zdawała sobie sprawy, że tam, w zaparkowanym w ciemnościach kombi, siedzi mężczyzna, który przyjechał, żeby ją zabić. Nie była też świadoma, że przysłał jej maila. Bez przerwy otrzymywała wiadomości z pogróżkami, głównie od religijnych maniaków albo ludzi zgorszonych jej przekleństwami i prowokacyjnymi strojami podczas występów na scenie. Jej pocztę elektroniczną odbierał zaufany szef ochrony – urodzony w Detroit Andrew Gulli, były gliniarz, który przez większą część swojego życia zawodowego zajmował się bezpieczeństwem narażonych na ataki osobistości ze świata polityki.
Andrew wiedział, kiedy sprawa jest na tyle poważna, żeby niepokoić pracodawcę, ale ten śmieć, który przyszedł z anonimowego konta, wydał mu się bez znaczenia. Jego szefowa dostawała tuzin podobnych tygodniowo.
Była dziesiąta wieczorem i Gaja usiłowała skupić się na czytanym scenariuszu, ale nie była w stanie się skoncentrować. Jej uwagę rozpraszało to, że zabrakło jej papierosów. Uroczy, ale niezbyt bystry Pratap, który robił dla niej wszystkie zakupy, a którego nie miała sumienia wyrzucić z pracy ze względu na jego żonę z guzem mózgu, kupił niewłaściwą markę. Co prawda ograniczała się teraz do czterech papierosów dziennie i więcej nie potrzebowała, ale stare przyzwyczajenia pozostały. Truła się tym świństwem, twierdząc, że to paleniu zawdzięcza swój słynny ochrypły głos. Jeszcze kilka lat temu wypalała jednego przed wstaniem z łóżka, a drugi tlił się w popielniczce, kiedy brała prysznic. Każdej czynności towarzyszył papieros. Teraz, choć prawie uwolniła się od nałogu, nadal musiała mieć pewność, że papierosy są w domu. Na wypadek gdyby ich potrzebowała.
Tak jak potrzebowała wielu innych rzeczy. Przede wszystkim pełnej uwielbienia publiczności. Dlatego nieustannie sprawdzała, ile osób śledzi jej wpisy na Twitterze i ile ma fanów na Facebooku. Dzisiaj obie te liczby znacząco wzrosły, a tylko w ciągu ostatniego miesiąca każda zwiększyła się o milion. Pod tym względem pozostawiała daleko w tyle dwie artystki, które uważała za swoje rywalki – Madonnę i Lady Gagę. Jej wydawany co miesiąc newsletter miał blisko dziesięć milionów subskrybentów. Niezbędne do życia było też dla Gai jej siedem domów, z których ta zbudowana pięć lat temu na półtorahektarowej posiadłości kopia toskańskiego palazzo była największa.
Ściany, od posadzki po sufit wyłożone lustrami dla stworzenia iluzji bezbrzeżnej przestrzeni, udekorowane były dziełami sztuki Azteków, a także plakatami przedstawiającymi nienaturalnie wielką Gaję. Ten dom, jak wszystkie pozostałe, był katalogiem jej kolejnych wcieleń. Gaja bez przerwy odkrywała siebie na nowo. Ostatnio, dwa lata temu, w wieku trzydziestu pięciu lat, odnalazła w sobie aktorkę filmową.
Nad jej głową wisiała olbrzymia, oprawiona w ramki, czarno-biała fotografia przedstawiająca ją w czarnym negliżu i podpisana: „Światowe tournée – Gaja ratuje planetę”. Inna, na której była ubrana w koszulkę bez rękawów i skórzane spodnie, nosiła podpis: „Tournée objawienia Gai”. Nad kominkiem znajdowało się niesamowite, w odcieniach zieleni, zbliżenie jej ust, nosa i oczu: „Gaja prywatnie i z bliska”.
Codziennie dzwonili do niej jej agent i jej menedżer, zapewniając ją niezmiennie, jak bardzo świat jej potrzebuje. Takie same zapewnienia otrzymywała od stale rozrastającej się – wynajętej przez jej firmę zarządzającą – centrali zajmującej się siecią społecznościową. A w tej chwili bardzo potrzebowała jej osoba, o którą Gaja troszczyła się najbardziej na świecie – jej sześcioletni syn Roan. Przeszedł po cichu po marmurowej posadzce, w piżamie Armani Junior, z potarganymi brązowymi włosami i marsową miną, i poklepał po ramieniu matkę leżącą na białej sofie, wspartą na purpurowych poduszkach z atłasu.
– Mamo, nie przyszłaś i nie poczytałaś mi bajki.
Gaja wyciągnęła rękę i zmierzwiła jeszcze bardziej jego włosy. Następnie odłożyła scenariusz i wzięła chłopca w ramiona, mocno go obejmując.
– Przepraszam, skarbie. Już późno, pora pójść spać, a mama jest dziś bardzo zajęta; musi nauczyć się tekstu. To naprawdę duża rola, wiesz? Mama gra Marię Fitzherbert, kochankę angielskiego króla Jerzego IV!
W czasach regencji w Anglii Maria Fitzherbert była prawdziwą diwą. Teraz diwą była Gaja. Ale łączyło je coś jeszcze. Maria Fitzherbert spędziła większość swojego życia w Brighton. Tam, gdzie urodziła się Gaja! Naprawdę czuła z tą kobietą więź, mimo że żyły w tak odległych epokach. Była stworzona do tej roli!
Jej agent mówił, że to będzie nowe Jak zostać królem. Bez wątpienia oscarowa rola. A ona tak bardzo pragnęła dostać Oscara. Pierwsze dwa filmy, w których wystąpiła, były całkiem dobre, ale nie rzuciły świata na kolana. Wraz z upływem czasu zdała sobie sprawę, że nie dokonała właściwego wyboru, a scenariusze były – szczerze mówiąc – słabe. Za to ten film powinien wzbudzić tak upragniony przez nią zachwyt krytyki. Ciężko pracowała nad tą rolą. Musi odnieść sukces.
Do diabła, życie to nieustanna walka. Los sprzyja odważnym. Niektórzy są w czepku urodzeni, a inni, tak jak ona, pochodzą z biednej dzielnicy i muszą ciężko pracować, żeby coś osiągnąć. Przebyła długą drogę – kelnerowanie i dwa małżeństwa – nim zdobyła obecną pozycję i wreszcie mogła się poczuć dobrze. Tylko ona, Roan i Todd, instruktor fitness, który zapewniał jej wspaniały seks, kiedy tego potrzebowała, i znikał jej z oczu, kiedynie chciała go widzieć, a także grono jej zaufanych współpracowników.
Wzięła do ręki scenariusz i pokazała synowi białe i niebieskie kartki.
– Mama musi się tego wszystkiego nauczyć, zanim poleci do Anglii.
– Obiecałaś.
– Steffie nie czytała ci dziś wieczorem?
Steffie była nianią.
– Ty czytasz lepiej. – Chłopiec wydawał się zrozpaczony. – Lubię, jak ty mi czytasz.
– Jest już po dziesiątej – powiedziała, spoglądając na zegarek. – Pora spać!
– Nie mogę zasnąć. Nie zasnę, jeśli mi nie poczytasz, mamo.
Odłożyła scenariusz na szklany stolik, postawiła syna na podłodze i wstała.
– Zgoda. Jedną krótką bajkę, okey?
Jego twarz rozjaśniła się. Energicznie pokiwał głową.
– Marla! – zawołała. – Marla!
Do pokoju weszła jej asystentka z telefonem komórkowym przy uchu. Kłóciła się z kimś zawzięcie, chodziło chyba o rezerwację miejsc w samolocie. Jedyną ekstrawagancją, jakiej Gaja sobie odmawiała, był prywatny odrzutowiec. Głównie z troski o emisję gazów cieplarnianych.
Marla krzyczała do słuchawki. Czy te pieprzone linie lotnicze nie wiedzą, kim jest Gaja? Że może ich zgnoić? Miała na sobie błyszczące dżinsy Versace z nogawkami wetkniętymi w czarne buty ze skóry aligatora i cienki czarny golf, a na jej szyi kołysał się złoty łańcuszek z płaskim złotym wisiorkiem przedstawiającym kulę ziemską i wygrawerowany na niej napis: „Planeta Gaja”. Dokładnie tak samo była ubrana dziś wieczorem jej szefowa. Obie miały też jednakowe fryzury – mocno wycieniowane blond włosy do ramion, ze starannie wymodelowaną grzywką.
Gaja Lafayette wymagała, żeby żeńska część jej personelu ubierała się i czesała w jednakowy sposób – zgodnie z przesyłaną codziennie mailem instrukcją. Wszystkie kobiety miały być wierną kopią swojej szefowej.
– Załatwione! – powiedziała Marla, zakończywszy rozmowę. – Zgodzili się wywalić parę osób z samolotu. – Uśmiechnęła się anielsko do Gai. – Ze względu na ciebie!
– Potrzebuję papierosów – odezwała się Gaja. – Możesz być tak dobra i pójść je kupić?
Marla rzuciła ukradkowe spojrzenie na zegarek. Miała dziś wieczorem randkę i z powodu wymagań Gai już była spóźniona dwie godziny – choć nie było to niczym nadzwyczajnym. Żadna z poprzednich osobistych asystentek Gai nie zagrzała przy niej miejsca dłużej niż osiemnaście miesięcy, a Marla rozpoczynała właśnie trzeci rok. Praca była ciężka, wielogodzinna i niezbyt dobrze płatna, ale zdobyte doświadczenie bezcenne, a szefowa, choć wymagająca, to miła. Pewnego dnia wyswobodzi się z tych pęt, ale jeszcze nie teraz.
– Jasne, nie ma sprawy – odparła.
– Weź mojego mercedesa.
Był ciepły, przyjemny wieczór. Gaja dobrze wiedziała, jak ważne są takie dodatki do pensji.
– Super! Zaraz wracam. Coś jeszcze?
Gaja potrząsnęła głową.
– Możesz zatrzymać samochód do jutra.
– Mogę?
– Jasne, nigdzie się nie wybieram.
Marla uwielbiała srebrnego SL55 AMG. Nie mogła się już doczekać szybkiej jazdy zakrętami Sunset Boulevard w drodze do sklepu całodobowego. A potem zabierze Jaya. Kto wie, jak skończy się ta noc? Każdy dzień przepracowany u Gai był wzywaniem i przygodą. A ostatnio, odkąd poznała Jaya, także każdy wieczór! Jay był obiecującym młodym aktorem i Marla próbowała znaleźć dzięki kontaktom Gai sposób, żeby pomóc mu się wybić.
Nie wiedziała tego jeszcze, ale wychodząc z domu i wsiadając do mercedesa, popełniała śmiertelny błąd.3
Trzydzieści minut wcześniej, gdy wyjeżdżał z Santa Monica, łyknął valium, które zaczynało teraz działać na niego uspokajająco. Cola, którą wypił kwadrans temu podczas krótkiego postoju na terenie Uniwersytetu Kalifornijskiego w Brentwood, zapewniła odpowiedni zastrzyk energii, a łyk tequili z leżącej na fotelu pasażera butelki dodał mu odwagi.
Jechał powoli, ponieważ miał przepalony tłumik, a nie chciał zwracać na siebie uwagi głośnym rykiem. Chevrolet, rocznik 1997, był kupą zardzewiałego złomu. Poprzedniego wieczoru na parkingu myjni samochodowej, w której pracował, położył na nim świeżą warstwę lakieru i teraz, w ciemnościach, nikt nie powinien zauważyć, jakim gruchotem się porusza.
Opony były zupełnie łyse, a jemu ledwie wystarczyło pieniędzy na benzynę, żeby przejechać przez całe miasto. Mieszkający tu, w Bel Air, bogacze nie mieli pojęcia, co to znaczy być biednym. Za wysokimi żywopłotami, za otwieranymi automatycznie bramami kryły się wielkie rezydencje otoczone wypielęgnowanymi trawnikami i wszelkimi ogrodowymi zabawkami. Jaki to rażący kontrast do rozpadającego się bungalowu w zapyziałej części Santa Monica, gdzie mieszkał z Daną. Ale to się zmieni. Dana wkrótce zyska sławę, na którą od dawna zasługuje. A potem staną się dość bogaci, żeby kupić taką posiadłość jak te, które go tu otaczały.
Nietrudno było mu ustalić, który dom do kogo należy, bo mieszkańcy połowy mijanych przez niego rezydencji byli wymienieni z nazwiska na turystycznej Mapie gwiazd Hollywood, która leżała, mocno sfatygowana i pognieciona, na fotelu pasażera, pod opróżnioną do połowy butelką tequili. Był jeden pewny sposób poruszania się po ulicach Bel Air bez zwracania na siebie uwagi licznych patroli policji i prywatnych firm ochroniarskich. W końcu był aktorem, a aktorzy są jak kameleony i potrafią wtopić się w swoją postać. Dlatego miał na sobie mundur pracownika ochrony i okrążał posiadłość Gai Lafayette w błyszczącym chevrolecie kombi z ogromnym napisem: „Bel Air–Beverly. Prywatne usługi ochroniarskie – uzbrojone patrole”. Niebieskie i czerwone litery nakleił sam.
Ta arogancka dziwka zupełnie zlekceważyła jego maila. W ubiegłym tygodniu wszystkie hollywoodzkie gazety doniosły, że wejdzie w skład obsady aktorskiej. Miała zagrać Marię Fitzherbert, kochankę księcia Walii, a później jego sekretną żonę. To małżeństwo nigdy nie zostało oficjalnie uznane, ponieważ ona była katoliczką i zgodnie z obowiązującym prawem Jerzy nigdy nie mógłby z tego powodu zostać królem.
To była jedna z najpiękniejszych historii miłosnych monarchii brytyjskiej. A w opinii internetowych serwisów plotkarskich jedna z największych ról ekranowych w dziejach kina.
Każda aktorka na świecie, jeśli tylko była w odpowiednim wieku, chciała ją zagrać. Ta rola oznaczała potencjalnego Oscara. Tymczasem Gaja tak bardzo do niej nie pasowała, że mogła ją zupełnie popsuć. Na litość boską, ona była tylko gwiazdą rocka, nie aktorką! Nie ukończyła szkoły teatralnej. Nie walczyła latami o zdobycie agenta, o bycie zauważoną. Jedyne, co potrafiła, to śpiewać drugorzędnej jakości piosenki, zdzierać z siebie ubranie, popisywać się swoim ciałem i sypiać z odpowiednimi osobami. I nagle postanowiła zostać aktorką!
Przyjmując ten angaż, pozbawiła jednej z najlepszych ról którąś z naprawdę utalentowanych aktorek.
Takich jak Dana Lonsdale.
Poza tym Gaja nie miała prawa tego robić. Nie brakowało jej pieniędzy. Nie potrzebowała większej sławy niż ta, którą już się cieszyła. Wszystko, co teraz czyniła, wynikało z jej próżności i niepohamowanej żądzy sławy i bogactwa. Ktoś musiał ją powstrzymać.
Niezdarnie poklepał wciśnięty do kieszeni spodni pistolet. Nigdy w życiu nie strzelał. To cholerstwo denerwowało go. Ale czasem trzeba zrobić to, co się uważa za słuszne.
Broń należała do jego ojca. Znalazł ją pod łóżkiem w jego przyczepie, kiedy staruszek zmarł. Glock. Nie wiedział nawet, jakiego kalibru, ale porównał go ze zdjęciami w internecie i stwierdził, że to trzydziestka ósemka. W magazynku było osiem nabojów, a obok pistoletu znalazł pudełko z dodatkową amunicją.
Początkowo zamierzał go sprzedać albo nawet wyrzucić. Teraz żałował, że tego nie zrobił. Nie potrafił się na to zdobyć. Pistolet został u niego w domu i przypominał słowa ojca – że jedynym sposobem na powstrzymanie niesprawiedliwości jest działanie.
Dziś nadszedł ten czas. Zamierzał powstrzymać wielką niesprawiedliwość.
O tak.4
Dla Keitha Wintera, jak dla wielu innych gospodarzy, wczesny poranek był ulubioną porą dnia. Keith lubił wstawać wcześniej niż reszta świata, a szczególnie teraz, na początku czerwca, kiedy słońce wschodziło przed piątą.
Ale tego dnia wyszedł z domu z ciężkim sercem i pokonał tylko krótki dystans do kurnika.
Uważał, że Lohmann Brown to najlepsza rasa niosek, i dlatego miał ich trzydzieści dwa tysiące. Dzięki troskliwej opiece, jaką je otaczał, na wolnym wybiegu tu, na fermie Stonery, uzyskiwał jajka dużo lepsze niż wszyscy jego konkurenci.
Trzymał kury w dobrych, humanitarnych warunkach, zapewniał im tyle przestrzeni, ile potrzebowały, i karmił je swoją sekretną karmą, składającą się z pszenicy, oleju, soi, wapnia, sodu i zestawu witamin. Choć jego kury były z natury agresywne i skłonne do kanibalizmu, był z nich dumny, tak jak jest dumny z hodowanych przez siebie i zapewniających mu byt zwierząt każdy rolnik.
Trzymał je w suchym, czystym i nowoczesnym parterowym budynku, z ogromnym, długim na sto metrów wybiegiem. Wzdłuż niego stały lśniące, stalowe silosy z ziarnem. Na końcu wybiegu, obok traktora i rozmaitych sprzętów rolniczych, rdzewiejącego kontenera, stosu palet i chaotycznie porozrzucanych fragmentów ogrodzenia, znajdowały się dwie ciężarówki. Jego terier biegał dookoła posiadłości w poszukiwaniu zajęcy.
Mimo silnego wiatru znad odległego o osiem kilometrów na południe kanału La Manche Keith czuł już w powietrzu pierwsze oznaki zbliżającego się lata. Dostrzegał je w wysuszonych trawach, spierzchniętej ziemi i pyłkach kwiatowych, które wywoływały u niego katar sienny. Ale choć lubił letnie miesiące, początkowi czerwca zawsze towarzyszyły mieszane uczucia, ponieważ wtedy znikały wszystkie jego ukochane kury, żeby trafić na sklepowe półki w postaci zup lub innych gotowych dań.
Dla większości jego kolegów hodowców kury były niczym innym jak tylko maszynami do znoszenia jaj i prawdę mówiąc, żona Linda uważała, że jest lekko stuknięty z tym swoim przywiązaniem do głupich stworzeń. Nic jednak nie mógł na to poradzić; był perfekcjonistą i miał obsesję na punkcie jakości swojego drobiu oraz jaj, ciągle eksperymentował z paszami i suplementami diety i starał się zapewnić zwierzętom jak najlepsze warunki. Kiedy wszedł do budynku, kilka jaj stoczyło się z pasa transmisyjnego do maszyny sortującej. Wziął do ręki jedno z nich, sprawdził, czy nie ma skaz, czy kolor jest odpowiedni, popukał w skorupkę i zadowolony odłożył je na miejsce. Jajo poturlało się w kierunku pustych kartonów i zniknęło mu z oczu.
Keith Winter był wysokim, dobrze zbudowanym sześćdziesięciotrzylatkiem, z młodzieńczą twarzą osoby, która zachowała radość życia. Ubrany był w stary, biały T-shirt, niebieskie szorty i szare skarpetki. Na nogach miał solidne buty. Przestronne pomieszczenie podzielone było na dwie części. On wszedł do tej po prawej, wypełnionej kakofonią dźwięków, jakby odbywało się tu jednocześnie tysiąc przyjęć. Dawno już przywykł do dławiącego smrodu amoniaku z kurzych odchodów, które spadały przez metalowe kratki w podłodze do znajdującego się pod spodem głębokiego zbiornika ściekowego.
Kiedy jakaś szczególnie agresywna kura dziobnęła go boleśnie w łydkę, spojrzał w drugi koniec kurnika ponad czerwonymi grzebieniami brązowych i białych stworzeń, drepczących nerwowo, jakby w oczekiwaniu na ważne spotkanie. W pomieszczeniu zaczęło się już przerzedzać i w wielu miejscach widoczne były metalowe kratki podłogi. Dziewięciu robotników z Europy Wschodniej, głównie z Łotwy i Litwy, ubranych w ochronne kombinezony, z maskami na twarzach, wcześnie zaczęło łapanie kur, wynoszenie ich na zewnątrz i umieszczanie w przystosowanych do przewozu zwierząt klatkach, jakie mieli na ciężarówkach.
Miało to potrwać cały dzień. Wieczorem pozostanie tylko goła podłoga. Następnie przyjedzie ekipa ze specjalistycznej firmy, która uniesie kratki i usunie ponadmetrową warstwę ptasich odchodów.
Nagle z odległego końca pomieszczenia dobiegł go krzyk. Zobaczył, że jeden z robotników biegnie w jego kierunku, lawirując między kurami.
– Panie szefie! – zawołał łamaną angielszczyzną; na jego twarzy malowało się przerażenie. – Panie szefie, sir! Coś nie w porządku. Niedobrze. Proszę, chodź, zobacz!5
Sterowana elektrycznie brama zaczęła się otwierać!
Jasna cholera!
Tego się nie spodziewał. Był zdenerwowany i nie mógł pozbierać myśli. Nagle uświadomił sobie, że zapomniał wziąć lekarstwo; to, które sprawiało, że w jego głowie panował porządek. Kto wyjeżdżał z posesji? Pewnie poprzednia zmiana ochroniarzy, pomyślał, ale takiej okazji nie mógł przegapić. A jeśli to była ta suka we własnej osobie? Słynęła z tego, że lubiła wypuszczać się w miasto sama. Chociaż, jak donosiła prasa, kiedy uprawiała jogging, strzegło jej więcej ochroniarzy niż amerykańskiego prezydenta.
Zahamował ostro, wyłączył silnik swojego chevroleta i wyjął z kieszeni pistolet. Spojrzał na bramę. Na oślepiające światła reflektorów samochodu czekającego w głębi podjazdu, aż brama otworzy się dostatecznie szeroko.
Przebiegł przez jezdnię i minął rozsuwającą się bramę. Widział przed sobą czekającego mercedesa. Czuł zapach spalin zmieszany z aromatem świeżo skoszonej trawy. Z głośników w samochodzie płynęła muzyka; to była piosenka Gai!
Jak cudownie! Słuchać własnego utworu w ostatnich chwilach życia! Umrze przy dźwiękach własnej muzyki! Cóż za poezja!
Dach samochodu był opuszczony. Za kierownicą siedziała Gaja! Była sama!
Ostrzegałem cię, suko.
Potężny silnik mercedesa pomrukiwał jednostajnie i melodyjnie. Błyszcząca stalowa bestia czekała, aż kierowca wciśnie pedał gazu i wyrwie się w noc. Brama otwierała się powoli, nierównomiernie, prawe skrzydło szybciej niż lewe.
Niezgrabnym, nerwowym ruchem, mimo wcześniejszych prób, odbezpieczył glocka i zrobił krok do przodu.
– Ostrzegałem cię, suko! – odezwał się. Wypowiedział te słowa głośno, żeby mogła je usłyszeć.
Widział, jak patrzy na niego pytająco, ukryta w cieniu kabiny.
Odpowiedź na jej pytanie trzymał w drżącej ręce.
Kiedy podszedł bliżej, zobaczył na jej twarzy wyraz przerażenia.
Wiedział, że to nie było w porządku. Wiedział, że powinien się odwrócić, zapomnieć, uciec. Uciec do domu? Wrócić jako nieudacznik?
Pociągnął za spust i rozległa się eksplozja. Była głośniejsza, niż się spodziewał. Pistoletem szarpnęło, jakby chciał mu się wyrwać z dłoni. Usłyszał głuchy odgłos, kiedy pocisk trafił w coś w oddali. Kobieta patrzyła na niego szeroko otwartymi z przerażenia oczami. Nawet jej nie drasnął. Chybił.
Wycelował powtórnie, kierując broń na nią. Kiedy strzelił, uniosła dłonie i zasłoniła nimi twarz. Tym razem kawałek czegoś nieokreślonego oderwał się z tyłu jej głowy, a włosy nastroszyły w rząd kolców. Powtórzył strzał, prosto w czoło, na którym pojawił się niewielki, ciemny otwór. Ciało kobiety gwałtownie odskoczyło w tył i zaczęło konwulsyjnie drżeć, jak ryba wyjęta z wody i uderzona kilkakrotnie młotkiem w głowę. Z otworu w czole wypłynęła ciemna strużka i stoczyła się po grzbiecie nosa.
– Trzeba było mnie posłuchać – powiedział. – Trzeba było posłuchać mojej rady.
Odwrócił się i półprzytomny pobiegł do samochodu.6
Gaja przyjeżdża do Brighton! Wraca do miasta, w którym się urodziła. Największa współczesna gwiazda Brighton odwiedza rodzinne strony, żeby zagrać najsłynniejszą historyczną bohaterkę Brighton. To była wymarzona rola dla Gai.
I nadzwyczajna radość dla Anny Galicji. Jej największej fanki.
Jej fanki numer jeden!
Tylko Anna znała prawdziwą przyczynę przyjazdu Gai. Artystka robi to specjalnie dla niej! Wszystkie sygnały były bardzo czytelne.
Jednoznaczne.
– To już w przyszłym tygodniu, Diwo. Co ty na to?
Kot patrzył na nią obojętnie.
Największa z gwiazd przyjeżdża w przyszłym tygodniu. Anna będzie w hotelu, żeby ją osobiście przywitać. W końcu, po latach uwielbiania jej i komunikowania się z nią na odległość, będzie miała okazję ją spotkać. Może dotknie jej dłoni. A może nawet, jeśli okoliczności będą sprzyjać, zostanie zaproszona do jej apartamentu na drinka – a potem?
Oczywiście trudno było powiedzieć, czy w danej chwili Gaja wolała mężczyzn, czy kobiety. Otwarcie mówiła o każdym nowym związku. Zmieniała kochanków w poszukiwaniu tej jednej, właściwej osoby! Dwukrotnie wychodziła za mąż, ale to było dawno temu. Anna śledziła jej życie na bieżąco – w internecie, telewizji, gazetach i czasopismach. I od lat potajemnie flirtowała z Gają za pomocą specjalnego kodu. Kodu, który Gaja zamieszczała na wszystkich swoich produktach. Małego, ledwie widocznego lisa.
Sekretny lis!
W ostatnich tygodniach Gaja wysyłała do niej coraz więcej sygnałów. Dowody na to były w stosie gazet i czasopism starannie powkładanych w celofanowe koszulki, leżącym przed Anną na stole.
Miliony razy wyobrażała sobie chwilę, kiedy w końcu spotka się z Gają osobiście. Dręczyły ją wątpliwości. Może dla przełamania lodów powinna zacząć od poproszenia jej o autograf? To chyba nie za duże wymaganie ze strony fanki numer jeden, prawda?
Oczywiście, że nie.
Sekretny lis!
Gaja była znana z tego, że uwielbia swoich fanów. Ale nikt nie był jej tak oddany jak Anna. Na gromadzenie pamiątek związanych z Gają wydała wszystko, co pozostało jej po zmarłej matce, a także prawie każdego zarobionego samodzielnie funta.
Anna zawsze kupowała bilety na najlepsze miejsca na koncertach Gai, kiedy ta zjawiała się w Anglii. Starała się być zawsze pierwsza w kolejce, czy to osobiście, czy w internecie. A ilekroć Gaja występowała w przebojowym musicalu Sainted! o życiu Matki Teresy, Anna siedziała w pierwszym rzędzie.
Kiedy nie udało jej się kupić biletu i nie mogła pojawić się na koncercie, wysyłała Gai maila z przeprosinami. I z życzeniami powodzenia. Z wyrazami nadziei, że wieczór będzie udany mimo jej nieobecności. I oczywiście ze znakiem.
Sekretnym lisem!
Anna siedziała w pokoju na piętrze swojego niewielkiego domu w Peacehaven nieopodal Brighton. W sanktuarium. W muzeum Gai! Kiedy wciągała głęboko powietrze – naprawdę głęboko – zdawało jej się, że oprócz zapachu kartonów, papierów, plastiku i środków czyszczących wciąż czuje zapach potu i perfum Gai uwalniający się z kostiumów scenicznych, które kupiła na aukcjach charytatywnych.
Każdy centymetr kwadratowy ścian pokrywały zdjęcia i pamiątki związane z Gają. Plakaty z autografami, półki uginające się od płyt, srebrny balon z napisem: „Tournée – skrywane sekrety Gai”, który bez przerwy nadmuchiwała, a który kupiła dwa miesiące temu, kiedy piosenkarka była ostatnio w Wielkiej Brytanii. Oprawione w ramki bilety na koncerty ze wszystkich zakątków świata, programy tras koncertowych, butelki po pitej przez nią wodzie mineralnej i cenna kolekcja wieszaków na ubrania z monogramem artystki.
W pokoju stało kilka manekinów bez głów, na których wisiały sukienki Gai zdobyte przez Annę na aukcjach internetowych, osłonięte przezroczystą folią dla ochrony przed kurzem, ale przede wszystkim dla zachowania zapachu gwiazdy, jakim przesiąkły na scenie. Pozostałe ubrania Gai leżały w opisanych starannie pudełkach, owinięte w cienką bibułę.
Była tu także bezcenna wędka, z którą Gaja sfotografowała się na jednym z plakatów. Anna oprawiła go w ramki i powiesiła na ścianie, a wędkę postawiła obok. Przypominała ona Annie ojca, który zabierał ją na ryby, kiedy była mała. Zanim porzucił ją i jej matkę.
Siedziała, sącząc koktajl przyrządzony według przepisu opublikowanego przez Gaję – mojito z odrobiną zapewniających zdrowie jeżyn i dodającej energii guarany – i słuchając włączonego na pełen regulator największego hitu swojej idolki: Here To Save The Planet Together!
Uniosła kieliszek, wznosząc toast do jednego z najlepszych zdjęć Gai – zbliżenia jej ust, nosa i oczu, podpisanego: „Gaja prywatnie i z bliska”.
Diwa, mała birmańska kotka, odeszła z wygiętym w łuk grzbietem – obrażona lub zła. Anna zastanawiała się czasem, czy kotka nie jest zazdrosna o Gaję. Teraz jednak skierowała swoją uwagę na leżące na stole wycinki i zapatrzyła się w jeden z nich, pochodzący z czasopisma „Heat”. Było to zdjęcie Gai w bluzce i czarnych dżinsach, robiącej zakupy na Rodeo Drive w Beverly Hills. Pod zdjęciem widniał podpis: „Czyżby Gaja kupowała kostiumy do swojej nowej roli filmowej?”.
Uśmiechnęła się podniecona. Czarne! Gaja ubrała się na czarno specjalnie dla niej!
Kocham cię, pomyślała. Tak bardzo cię kocham. Wiem, że ty o tym wiesz! A już niedługo powiem ci to osobiście, kiedy spotkamy się twarzą w twarz w Brighton. W przyszłym tygodniu. Już za pięć dni.
Proszę, ubierz się wtedy też na czarno.
Sekretny lis!7
Na stalowym stole, w blasku podwieszonej pod sufitem prosektorium lampy, leżał nie całkiem kompletny szkielet. Inspektor Roy Grace wpatrywał się w czaszkę, której widok przyprawiał go o gęsią skórkę. Zdawało mu się, że wykrzywia ją grymas uśmiechu, jakby chciała powiedzieć z drwiną: żegnaj, okrutny świecie, więcej mnie nie skrzywdzisz! Odchodzę! Odchodzę stąd!
Grace’owi brakowało ośmiu tygodni do czterdziestych urodzin; niedługo też minie dwadzieścia jeden lat pracy w policji w hrabstwie Sussex. Miał niecałe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a odpowiednią sylwetkę udało mu się zachować dzięki nieustannym ćwiczeniom. Glennowi Bransonowi, koledze z pracy i przyjacielowi, a jednocześnie swojemu autorytetowi w dziedzinie stylizacji, zawdzięczał krótko ostrzyżone i nażelowane włosy, a krzywy nos, złamany w czasach, kiedy był zwykłym krawężnikiem, sprawiał, że wyglądał teraz jak zawodowy bokser na emeryturze. Jego żona Sandy, zaginiona od prawie dziesięciu lat,powiedziała mu kiedyś, że ma oczy Paula Newmana. Spodobała mu się jej opinia, choć nie wierzył, że to prawda. Uważał się za zwyczajnego faceta, zupełnie przeciętnego, robiącego to, co lubi najbardziej.
Większość oficerów policji twierdziła, że jest oswojona z widokiem ludzkich zwłok w każdej postaci i że nic nie potrafi ich poruszyć prócz widoku martwych dzieci. Tymczasem Grace, mimo tylu lat przepracowanych w wydziale zabójstw, czuł się wstrząśnięty, ilekroć miał do czynienia z jakimś ciałem. Ponieważ było ono kiedyś człowiekiem kochanym przez rodzinę, przyjaciół, kochanków – choćby przelotnie.
Na początku swojej kariery poprzysiągł sobie, że nigdy nie stanie się cyniczny. Tymczasem dla niektórych jego kolegów cynizm, połączony z wisielczym humorem, był emocjonalną skorupą. Sposobem, żeby nie zwariować w pracy.
Wszystkie części szkieletu mężczyzny, które udało się jak dotąd odnaleźć, zostały starannie ułożone na stole przez archeolog sądową Joan Major. Zupełnie jak mebel do samodzielnego montażu, w którym brakuje kilku istotnych elementów, przyszła mu nieoczekiwanie do głowy groteskowa myśl.
Operacja Skrzypce, którą nadzorował, dobiegała końca. Śledztwodotyczyło uprowadzenia oraz dwóch morderstw popełnionych z chęci zemsty. Główny podejrzany, zidentyfikowany przez policjantów w Nowym Jorku jako dobrze im znany zabójca na zlecenie pracujący dla mafii, zniknął. Niewykluczone, że utonął, próbując uniknąć aresztowania, ale zdaniem Grace’a równie dobrze mógł wyjechać z kraju i mieszkać teraz gdziekolwiek w świecie pod jednym z fałszywych nazwisk, których wcześniej chętnie używał, albo – co bardziej prawdopodobne – pod zupełnie nowym.
Jakieś cztery tygodnie po zniknięciu podejrzanego operacja Skrzypce przeszła w stan uśpienia. Roy Grace trafił z powrotem do grafiku i przez cały tydzień był dyżurnym oficerem śledczym. Rozwiązał swój zespół, pozostawiając tylko kilka osób z zadaniem utrzymywania kontaktów z Amerykanami. Do zamknięcia całej operacji pozostało tylko zbadanie jednego elementu – leżał on właśnie teraz przed nim na stole. Po odnalezieniu szkieletu ludzie z Jednostki Poszukiwań Specjalistycznych jeszcze przez tydzień przeczesywali rozległy tunel i okoliczne studzienki, odkrywając szczątki rozwleczone przez gryzonie na dużym obszarze.
Lekarz sądowy, doktor Frazer Theobald, dokonał oględzin na miejscu, ale nie potrafił ustalić przyczyny śmierci i szczątki zostały poprzedniej nocy przewiezione tutaj. Doktor Theobald kilka minut temu opuścił prosektorium. Bez ciała i płynów ustrojowych, bez śladów uszkodzeń czaszki i kości przez pocisk lub nóż szanse na ustalenie przyczyny śmierci były niewielkie.
W pomieszczeniu pozostało kilka osób z ekipy śledczej, ubranych, tak jak on sam, w zielone kombinezony. Cleo Morey, narzeczona Grace’a w trzydziestym drugim tygodniu ciąży, była starszym technikiem anatomopatologii, bo tak oficjalnie nazywało się stanowisko laborantki. Zielony fartuch z PCW opinał brzuch z ich dzieckiem. Wysunęła jedną z szuflad sięgającej sufitu chłodni z owiniętym białym plastikiem ciałem, które przeniosła na wózek na kółkach, żeby przygotować je do autopsji.
Był też na posterunku pracownik biura koronera Philip Keay – wysoki, szczupły mężczyzna o śniadej, zdrowej cerze, krótkich ciemnych włosach i krzaczastych brwiach, lecz w tej chwili zajmował się przede wszystkim swoim telefonem komórkowym.
Na tym etapie śledztwa, gdy koncentrowali się na próbie ustalenia tożsamości zmarłego, główną rolę odgrywała słynąca ze spokoju i skuteczności Joan Major, kobieta o miłej aparycji, z długimi brązowymi włosami, w modnych, nowoczesnych okularach na nosie. Grace był pod wrażeniem jej umiejętności. Na jego doświadczone, bądź co bądź, oko wszystkie szkielety wyglądały tak samo. Tymczasem dla Joan Major każdy z nich był tak unikatowy jak odciski palców.
Dyktowała, mówiąc do mikrofonu spokojnie i wyraźnie, żeby każdy, kto tego chciał, mógł zrozumieć jej słowa. Zaczęła od czaszki:
– Wyraźna linia brwi. Czoło pochyłe. Górna szczelina oczodołowa zaokrąglona. Duży wyrostek sutkowaty. Wydłużony łuk jarzmowy. Wydatny grzebień potyliczny.
Następnie przeszła do miednicy:
– Wąskie wcięcie kulszowe. Otwór zasłonowy owalny. Kość łonowa krótka. Kąt łonowy ostry. Brak wklęsłości podłonowej. Kość krzyżowa wygięta.
Roy Grace słuchał uważnie, choć większość użytych terminów była dla niego zbyt fachowa. Czuł się zmęczony i spoglądając na zegarek, stłumił ziewnięcie. Była jedenasta czterdzieści pięć, przydałaby się kolejna kawa. Poprzedniej nocy położył się późno, bo jak co tydzień grał w pokera w męskim towarzystwie – wygrywając w sumie czterdzieści funtów. Ostatnie kilka tygodni było wyczerpujące, a dziś wieczorem zamierzał zjeść z Cleo curry, położyć się przed telewizorem i obejrzeć piątkowy tandetny program, zasypiając, jak zwykle to czynili, przy ich ulubionym talk-show Grahama Nortona. Co najważniejsze, nie mieli żadnych konkretnych planów na weekend. Grace chciał teraz znaleźć czas, aby pobyć tylko z Cleo, nacieszyć się tymi cennymi chwilami samotności we dwoje, ponieważ jak ostrzegł go jego kolega Nick Nicholl, który niedawno został ojcem, po narodzinach dziecka ich życie zmieni się już na zawsze. Początkowo mieli nadzieję wziąć ślub przed rozwiązaniem, ale procedura uznania Sandy za zmarłą i obowiązki zawodowe sprawiły, że stało się inaczej. Musieli zaplanować wszystko od nowa.
Potrzebował też chwili wytchnienia po ostatnim śledztwie, żeby móc się skoncentrować na grubym pliku akt sądowych, dotyczących morderstwa popełnionego na planie filmu pornograficznego, w które zaplątany był aresztowany przez niego wyjątkowo ohydny osobnik Carl Venner. Rozprawa miała się odbyć niedługo w siedzibie sądu kryminalnego Old Bailey.
Znowu skupił się na słowach archeolog. Nie minęło jednak kilka minut, kiedy jego uwagę rozproszyła obecność Cleo. Parę tygodni temu trafiła do szpitala z powodu wewnętrznego krwawienia. Została ostrzeżona, że nie wolno jej dźwigać żadnych ciężarów, i teraz Roy martwił się, widząc ją przenoszącą zwłoki na wózek. Praca w prosektorium nieodłącznie wiązała się z dźwiganiem ciężarów. Bał się o nią, ponieważ bardzo ją kochał, a w opinii lekarza drugie podobne krwawienie może zagrażać życiu Cleo i dziecka.
Patrzył, jak Cleo zatrzymuje wózek przy nagich zwłokach starszej kobiety, które właśnie skończyła przygotowywać. Sklepienie czaszki było usunięte, a mózg leżał na plastikowej tacy, wiszącej nad ciałem. Na białej tablicy ściennej widniały puste miejsca, w które należało wpisać wymiary i wagę organów wewnętrznych zmarłej. Na górze czarnym markerem zostało napisane jej nazwisko: Claire Elford.
Miejsce było ponure, a praca ciężka. Roy nie mógł pojąć, co jego narzeczoną w niej pociąga. Cleo była posągową pięknością, miała długie blond włosy, teraz spięte ze względów higienicznych. Bardziej pasowałaby do jakiejś londyńskiej agencji reklamowej, galerii sztuki albo redakcji czasopisma – tyle tylko, że kochała swoją pracę. Roy do tej pory nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście, w to, że po tylu latach piekła, jakie nastąpiło po zniknięciu Sandy, udało mu się odnaleźć miłość na nowo. I to miłość kogoś tak olśniewającego i jednocześnie uroczego.
Wcześniej, mimo nieustannych kłótni, uważał Sandy za swoją bratnią duszę. Ale od pierwszej chwili jego związku z Cleo sformułowanie „bratnia dusza” nabrało zupełnie innego znaczenia. Roy oddałby życie za Cleo. Całkiem serio.
– Joan, mogłabyś nam podać w przybliżeniu jego wiek? – zwrócił się do archeolog sądowej.
– Na razie nie powiem ci dokładnie, Roy – odpowiedziała, przyglądając się czaszce. – Obecność zębów mądrości wskazuje na osobę dorosłą. Skostnienie obojczyka na osobę po trzydziestce. – Dotknęła ręką miednicy. – Powierzchnia uchowata jest w fazie szóstej, co umiejscawiałoby go pomiędzy czterdziestym piątym a czterdziestym dziewiątym rokiem życia. Spojenie łonowe jest w fazie piątej, co oznacza, niezbyt precyzyjnie, że miał od dwudziestu siedmiu do sześćdziesięciu sześciu lat. Ubytki w uzębieniu świadczą raczej o górnej granicy tego przedziału wiekowego. Dość zaawansowana osteofitoza także wskazuje na osobę w starszym wieku. Jeśli chodzi o rasę, wymiary czaszki sugerują kaukaską, europejską albo okołoeuropejską, ale trudno o większą dokładność. I jeszcze jedna uwaga. Wydłużone przyczepy mięśniowe, szczególnie dobrze widoczne w kościach ramiennych, oznaczają, że był to człowiek silny i aktywny fizycznie.
Grace pokiwał głową. Szkielet, wraz z parą częściowo obgryzionych kaloszy, brytyjską dziewiątką, został przypadkiem odnaleziony w nieużywanym od dawna głębokim tunelu pod portem Shoreham. Roy wiedział już, kim może być ten mężczyzna, a wszystko, co powiedziała Joan Major, potwierdzało jego przypuszczenia.
Sześć lat wcześniej estoński kapitan marynarki handlowej Andrus Kangur zniknął po zacumowaniu swojego kontenerowca wyładowanego tarcicą. Kangura przez kilka lat obserwował Europol, podejrzewając go o handel narkotykami. Zaginięcie tego człowieka nie było może wielką stratą dla świata, ale nie Royowi Grace’owi to oceniać. Roy wiedział, że był pewien możliwy motyw. Dzięki otrzymanej poufnej informacji policja obserwowała statek od momentu jego wpłynięcia do portu. Kangur próbował wówczas oszukać tajemniczego właściciela ładunku, nie wiedział tylko, z kim zadziera – była to wpływowa rodzina mafijna z Nowego Jorku.
Z zebranych do tej pory dowodów i z tego, co Grace wiedział o prawdopodobnym zabójcy, pechowy kapitan został przykuty łańcuchami w lochu i pozostawiony na śmierć głodową i na pastwę szczurów. Kiedy go znaleziono, całego ciała, większości ścięgien i włosów, rozwleczonych przez gryzonie po okolicy, już nie było. Kości się rozsypały, z wyjątkiem jednego ramienia i dłoni wiszących na łańcuchu przypiętym za pomocą kłódki do stalowej rury w ścianie.
Nieoczekiwanie odezwał się telefon Roya.
Dzwonił wesoły i kompetentny sierżant Simon Bates z wydziału kryminalnego policji w Eastbourne.
– Roy? Ty masz dyżur?
Grace spochmurniał. Telefon taki jak ten nie oznaczał nic dobrego.
W wydziale kryminalnym policji hrabstwa Sussex było czterech oficerów śledczych, którzy pełnili dyżury na zmianę: jeden tydzień służby, potem trzy tygodnie wolnego. Jego dyżur miał się zakończyć o szóstej rano w poniedziałek.
Niech to szlag.
– Tak, Simon, ja – odpowiedział z takim samym entuzjazmem, z jakim pacjent godzi się na leczenie kanałowe zęba. W słuchawce usłyszał dziwne trzaski, które trwały kilka sekund, to musiały być jakieś zakłócenia.
– Mamy przypadek podejrzanej śmierci na fermie w East Sussex.
– Możesz podać trochę więcej informacji?
Trzaski ustały. Słuchał Batesa bez entuzjazmu. Cały weekend był już spieprzony, choć nawet się jeszcze nie zaczął. Wymienił spojrzenia z Cleo, która w lot zrozumiała, co się dzieje. Uśmiechnęła się do niego blado.
– Jadę – rzucił do telefonu.
Rozłączył się i wybrał numer komendanta policji Trevora Bowlesa, aby powiedzieć mu, że chyba mają do czynienia z kolejnym morderstwem w hrabstwie i że więcej informacji przekaże później. Poinformowanie komendanta, jego zastępcy i asystenta było ważne. Nie można dopuścić do sytuacji, kiedy szefowie dowiadują się o poważnym przestępstwie z trzeciej ręki, czyli z mediów.
Następnie zadzwonił do sierżanta Glenna Bransona.
– Co jest grane, staruszku? – odezwał się Branson.
Grace uśmiechnął się, słysząc kolegę.
– Powiem ci, co jest grane. Jedziemy na wycieczkę za miasto.