Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

We własnym cieniu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
6 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

We własnym cieniu - ebook

Tym razem komisarz Proteo Laurenti zajmuje się sprawą katastrofy prywatnego samolotu, w której ginie były polityk i wpływowy biznesmen z Południowego Tyrolu. Podczas uroczystej ceremonii pogrzebowej świetnie zorganizowani sprawcy dokonują śmiałego napadu na transport złota.

Czy te dwie sprawy coś łączy? Dochodzenie, które prowadzi Laurenti, obejmuje graniczny trójkąt Włochy-Austria-Słowenia i sięga nawet Południowego Tyrolu.

We własnym cieniu, podobnie jak poprzednie powieści kryminalne Veita Heinichena, osadzona jest we współczesnych realiach, a intryga daje asumpt do nakreślenia historycznych odniesień opisywanych wypadków oraz do krytyki współczesnego społeczeństwa.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7392-508-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jak grom z jasnego nieba

Za dużo alkoholu, za mało snu. Ledwie świtało, gdy Spechtenhauser wysiadł z mercedesa i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku hangaru lotniska sportowego pod niewielką miejscowością Prosecco. Gdyby pod niebem przeprowadzano kontrole poziomu alkoholu, tak jak w sobotnią noc w mieście, z pewnością przesunąłby lot na później. Hangar z płyt z blachy falistej zbudowali jeszcze alianci pod koniec lat czterdziestych, kiedy po zakończeniu wojny zarządzali Free Territory of Trieste, pierwszym protektoratem ONZ. Budynek od dawna wymagał gruntownego remontu.

Spechtenhauser, zaskoczony, spojrzał na zamek w drzwiach, potem na klucz, który trzymał w ręce. Czyżby ktoś się tutaj włamał? Odkąd obiecał, że będzie pokrywał koszty, strażnicy dwa razy w ciągu nocy objeżdżali teren, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Skrzydła drzwi otworzyły się z blaszanym zgrzytem, poranne słońce padło na lakier lekkich jednosilnikowych samolotów, które stały w pierwszym rzędzie. Na żadnym z nich Spechtenhauser nie zauważył śladów włamania, także stół warsztatowy oraz kłódki na szafach z narzędziami były nietknięte, podobnie jak magazyn materiałów napędowych na zewnątrz. Gdy sprawdzał oba swoje samoloty marki Fiat z lat trzydziestych, znowu musiał się oprzeć, żeby nie stracić równowagi. Bardzo go to rozśmieszyło – w hangarze rozległ się jego krótki, głęboki śmiech. Po chwili starszy pan się opanował i w skupieniu obejrzał dwusilnikową cessnę Reims F406 Executive. Podwozie było w porządku, nigdzie też nie odkrył śladów użycia siły. Uspokojony, otworzył drzwiczki kabiny, wdrapał się po schodkach i lekko schylony przeszedł między sześcioma rozłożystymi skórzanymi fotelami na przód samolotu, do kokpitu, gdzie z ulgą opadł na lewy fotel pilota. Latał już bardziej pijany – w czasach gdy maszynom było jeszcze daleko do obecnego poziomu technicznego. Dzisiaj właściwie człowiekowi nic się nie może stać, a zresztą lot nie potrwa długo.

Dwukolorowa cessna, lśniąca jaskrawą czerwienią i bielą jak ta na szczycie Matterhornu, była komfortowym samolotem, skonstruowanym w roku 1989 w Reims we Francji. Spechtenhauser przejął ją od niewypłacalnego dłużnika – to był świetny interes. Jednak używał cessny tylko na długie rejsy albo gdy miał na pokładzie pasażerów. Gdyby nie musiał się trzymać przepisowych korytarzy powietrznych, już po półgodzinie mógłby wylądować na płycie lotniska w Bolzano – odległość do miasta wynosi zaledwie dwieście kilometrów w linii prostej. Niestety, nawet ponad chmurami wolność nie jest już dzisiaj bezgraniczna. Gdyby poleciał fiatem C.R.20 z 1931 roku, te wszystkie regulacje nic by go nie obchodziły. Stara maszyna, w której kazał zaspawać wyloty karabinów maszynowych. Samolot nie miał ani wyposażenia radionawigacyjnego, ani radaru, nie mówiąc już o komputerze pokładowym. Dobre oczy, kompas, wysokościomierz i wskaźnik paliwa też wystarczą. Tą maszyną Spechtenhauser latał najchętniej – co prawda jej prędkość była dwa razy mniejsza niż cessny, jednak przy dobrej widoczności i z mapą na kolanach człowiek mógł lecieć, dokąd tylko chciał. Właśnie dlatego starszy pan przed wielu laty uznał, że nie będzie już pokonywał dłuższych tras zatłoczonymi, zapchanymi do granic możliwości autostradami.

Dzisiaj był wielki dzień: w neseserze Spechtenhausera leżały trzy niewykupione w terminie kwity dłużne, warte milion. A po południu miał zainicjować największy interes w swoim życiu, w który wstępnie zainwestował już osiemset tysięcy euro. Jego plan był chytry i dobrze przemyślany: wystawi do wiatru, wyślizga tych wszystkich, którzy dotąd bezwstydnie żerowali na jego wspaniałomyślności. To będzie prawdziwe święto. Przed lotem powrotnym poczeka na lotnisku na dostawę swoich win z winnicy pod Appiano. Luk bagażowy samolotu jest wystarczająco duży, by pomieścić pakowane w osobne skrzynki butelki wybranych najlepszych roczników, które teraz wreszcie przewiezie do siebie. W jego wieku nie pije się już byle czego.

Spechtenhauser włączył zapłon, sprawdził kontrolki na ogromnej tablicy przyrządów przed sobą. O szóstej pięć uruchomił lewe śmigło, ostrożnie wykołował cessnę z hangaru, wysiadł, aby zamknąć bramę, potem włączył drugi silnik. Cholernie krótki jak na tę maszynę był trawiasty tor, który służył za pas startowy. Spechtenhauser musiał uruchomić wszystkie swoje kontakty polityczne, aby otrzymać specjalne zezwolenie – ale przecież nie na darmo przez tyle lat ponosił ofiary i jako senator w Rzymie troszczył się o dobro narodu.

Przez radiotelefon połączył się z wieżą odległego o trzydzieści kilometrów lotniska regionalnego Trieste-Ronchi dei Legionari, podał cel lotu i otrzymał informację, że wyż panujący nad okolicą gwarantuje bezchmurne niebo i brak turbulencji aż do Bolzano. Słońce miał za plecami. Skontrolowawszy wszystko po raz ostatni, przesunął do przodu dźwignię gazu, zwolnił hamulec. Była szósta dwanaście, niedzielny poranek. Cessna oderwała się od ziemi, szybko nabrała wysokości. Przy pełnej szybkości prędkość wznoszenia wynosiła pięćset sześćdziesiąt cztery metry na minutę.

Mieszkańcy gminy Aurisina na Krasie zostali w niedzielę rano gwałtownie wyrwani ze snu. O szóstej czternaście huk eksplozji rozerwał błogą ciszę poranka, na niebie wykwitła kula ognia. Grad dymiących fragmentów maszyny spadł na austriacko-węgierski cmentarz wojskowy w leju krasowym, gdzie spoczywały szczątki tych, którzy padli podczas pierwszej wojny światowej. Lżejsze części cessny pospadały dalej, na ogródki i dachy domów na obrzeżach miejscowości, której mieszkańcy powyskakiwali w szlafrokach z domów i bladzi z przestrachu stali teraz na ulicy. Radiowóz Polizia di Stato wracał właśnie do komisariatu w Sistianie, gdzie policjanci musieli jak zwykle na zakończenie nocnej służby wypełnić przepisowe papierki. Całkiem przypadkowo znaleźli się w pobliżu miejsca, gdzie spadł samolot, w dodatku jeszcze przed karabinierami z pobliskich koszar, którym z największą chęcią przekazaliby całą sprawę. Przeklinając pech, funkcjonariusze zawiadomili komendę w Trieście i odcięli duży teren wokół strefy wypadku.

– A co ja mam do tego, że spadł jakiś samolot? To sprawa urzędu lotnictwa! – burknął zastępca komendanta Proteo Laurenti, kiedy telefon wyrwał go ze snu o wpół do siódmej rano.

Niedzielę chciał spędzić nad morzem. Razem z Laurą, która właśnie naciągnęła kołdrę na głowę, odwróciła się i spała dalej. W ciągu wielu lat małżeństwa nauczyła się nie reagować na nagłe telefony, które budziły jej męża. Laurentiemu natomiast poczucie obowiązku i samodyscyplina kazały natychmiast zrywać się na nogi, nawet jeśli późno poszedł spać.

– Nie wiedziałem, kogo powinienem zawiadomić – usprawiedliwiał się niepewnym głosem jakiś mężczyzna z centrali. – Przepisy mówią, że przy wypadkach lotniczych należy brać pod uwagę wszelkie ewentualności.

– I najlepiej zostawić to przełożonym! – fuknął komisarz. – Słucham, o co chodzi?!

Laurenti kazał opisać miejsce, gdzie spadł samolot, potem rozłączył się bez pożegnania. Oprzytomniał dopiero pod prysznicem. W drodze do komendy na krótko zatrzymał się przy barze, by wypić filiżankę espresso, o siódmej był już w Aurisinie: zjechał z drogi głównej przy drogowskazie do cmentarza wojskowego. Zatrzymał się przed czerwono-białą plastikową taśmą, za której pomocą funkcjonariusze odcięli uliczkę. Na poboczu stały dwa wozy strażackie – strażacy nie stwierdzili niebezpieczeństwa pożaru i czekali na dalsze rozkazy. Mieszkańcy pozdrawiali komisarza, którego znali z austerii w Santa Croce. Z pewnością już za kilka godzin, w porze obiadu, będą tam przy barze zapamiętale rozprawiać o wypadku – fakt, że przybył także szef służby kryminalnej, pobudza wyobraźnię.

Numer na kadłubie dwusilnikowca dał się jeszcze odczytać – patrol policyjny przekazał go na lotnisko, skąd przyszła wiadomość, że łączność radiowa przerwała się dwie minuty po tym, jak samolot wzniósł się na wysokość dokładnie tysiąca dwustu metrów. Maszynę prowadził Franz Xaver Spechtenhauser, sześćdziesiąt siedem lat, doświadczony pilot. Mieszkał zaledwie trzy kilometry dalej, w willi na Krasie. Laurenti znał go pobieżnie. Wpływowy człowiek z Tyrolu Południowego, osiedlił się tutaj ponad trzydzieści lat temu. Jedna z jego córek mieszkała w ekskluzywnym domu nad zatoką Duino, druga – w oddalonym o czterdzieści kilometrów kąpielisku morskim Grado.

Komisarz wezwał telefonicznie techników kryminalnych, obronę cywilną oraz ekipę zabezpieczającą ślady. Zbieranie rozrzuconych na dużym obszarze szczątków samolotu może potrwać nawet kilka dni. Jednak bez tego nie da się ustalić przyczyny wypadku. Delikatną sprawą było odnalezienie i zabezpieczenie rozszarpanych zwłok, zanim dobiorą się do nich mrówki, ptaki drapieżne, dziki, lisy i szakale. W dodatku zapowiadano upał, więc tym bardziej należało działać szybko. Kiedy Laurenti skończył wydawanie poleceń, zajechały dwa samochody służby bezpieczeństwa lotów. Komisarz złożył krótki raport, powiedział, że zawiadomi córkę pilota mieszkającą w Duino.

Italo Svevo, Zeno Cosini, tłum. Zofia Ernstowa, wyd. polskie PIW, 1966.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: