Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wersja Oficjalna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,91

Wersja Oficjalna - ebook


Wersja Oficjalna to zbiór jedenastu opowiadań z pogranicza science-fiction i wymyślonej nierzeczywistości, miejscami z domieszką groteski. Formuła science fiction służy do ukazania problemów dręczących człowieka współczesnego, samotnego, wykorzenionego, zagubionego i czującego się zbędnym w społeczeństwie i świecie kontrolowanym przez niejawny system wykorzystujący nie do końca zrozumiałe metody kontroli i manipulacji.

Autor, Jarek Tomszak urodził się w 1965 roku w Bielsku-Białej. Tam też mieszkał do połowy lat 80., następnie wyjechał z Polski. Od ponad 25 lat mieszka w USA. Studiował reżyserię na Columbia College w Chicago, po czym zajął się tzw. new media/multimedia. Na co dzień zajmuje się projektowaniem i programowaniem multimedialnych systemów e-Learning. Od blisko 30 lat tworzy poezję i prozę. Dotychczas publikował na portalach literackich, a także wydał dwa tomiki poezji: "Przebudzenie"" i "Dziesięciolecia".

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-110-1
Rozmiar pliku: 741 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WERSJA OFICJALNA

Późnym popołudniem o tej porze roku było już całkiem ciemno. A dziś, kiedy od samego rana gęste chmury przykrywały miasto, a deszcz mniej lub bardziej intensywnie padał przez cały dzień, wydawało się, że noc, oświetlona sztucznym światłem miasta, nastała jeszcze wcześniej.

Taksówka zatrzymała się dokładnie tuż obok wejścia do budynku, w którym mieszkał Autor. W środku samochodu dotknął on kciukiem małego guzika-skanera na drzwiach, znajdującego się tuż obok klamki. Zaraz potem usłyszał głos wygenerowany przez komputer: „Zapłacone”. Taksówkarz odwrócił się w stronę pasażera w jednym tylko celu – liczył na napiwek w gotówce. Jak zwykle w takich sytuacjach, Autor wyjął z kieszeni jakieś banknoty i dał je kierowcy. Od lat w ogóle nie używano gotówki, jednak tradycja dawania napiwków pozostała. Niektórzy ludzie, tak, jak on, nosili przy sobie gotówkę tylko w tym jednym celu. Ci, którzy otrzymywali napiwki w gotówce, zawsze mogli ją wymienić na wersję elektroniczną, czyli normalną formę płatniczą. Ale przeważnie ludzie ci zatrzymywali banknoty jako elementy kolekcji, które po jakimś czasie sprzedawali z zyskiem na aukcji internetowej.

Deszcz siekł tak, że kiedy tylko Autor otworzył drzwi taksówki, zamokła cała prawa strona jego płaszcza. Szybko przebiegł przez chodnik i znalazł się pod daszkiem przy drzwiach wejściowych do budynku. To właśnie deszcz spowodował, że Autor przyjechał do domu taksówką. Zwykle szedł piechotą z biura swojego wydawcy, co zajmowało mu około pół godziny, jednak tym razem nie miał ochoty na spacer, głównie przez nieustającą ulewę. W środku tylko wytarł lekko twarz z kropel deszczu, po czym wszedł do windy. Dotknął kciukiem guzika-skanera, a komputer zakomunikował: „Witaj. Jeśli chcesz się udać na piętro komercyjne, powiedz słowo »komercyjne«”. I po krótkiej chwili, kiedy Autor nic nie powiedział, komputer dodał: „Okej, zatrzymam się na piętrze twojego apartamentu”. Na piętrze komercyjnym znajdowały się sklepy i restauracje, salony fitness i inne miejsca, bardziej lub mniej potrzebne ludziom do egzystencji w wersji oficjalnej. Autor czasami udawał się na piętro komercyjne, aby zjeść posiłek w jednej z restauracji, ale dziś postanowił, że być może zamówi coś później, wieczorem, z dostawą do apartamentu, albo zje coś, co zostało w lodówce z wczorajszego obiadu. Chociaż tak naprawdę, nie miał ochoty jeść niczego.

Drzwi windy zasuwały się powoli, gdy nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jakiś człowiek i szybko wskoczył do środka. Wchodząc, skinął głową i zaraz odwrócił się w stronę drzwi, tyłem do Autora. Drzwi zamknęły się, ale winda nie ruszała. Człowiek szukał czegoś nerwowo w kieszeniach, a Autor pomyślał: „Dotknij palcem skanera, bo winda nie ruszy”. I wtedy zorientował się, że ów człowiek szuka karty do skanowania. „To pewnie jeden z tych odpornych” – myślał dalej Autor. „Odpornymi” nazywano ludzi, którzy nie mieli przeskanowanych linii papilarnych i kodu wprowadzonego do ogólnego systemu bazy danych, chociaż było to wielką wygodą w życiu codziennym i ułatwiało załatwianie wielu spraw. Palcoskanery znajdowały się praktycznie wszędzie. Dzięki temu nie trzeba było mieć przy sobie żadnych dokumentów ani kart z mikroprocesorem, a wszelkie informacje były wszędzie łatwo dostępne. Również wszelkie płatności dokonywano poprzez palcoskanery połączone z bankami. Ale byli też ludzie, którzy nie zgadzali się na zarejestrowanie linii papilarnych, twierdząc, że ogranicza to ich swobody obywatelskie i że jakieś tam instytucje mogą posiadać ich najbardziej prywatne dane. Rządy, gwarantując bezpieczeństwo tych danych, miały do nich dostęp, co „odporni” także uważali za pogwałcenie ich wolności osobistej. Ci ludzie z wyboru posługiwali się takimi archaicznymi rzeczami, jak karty z wbudowanym mikroprocesorem. Autor zawsze uważał ich za dziwaków bez pojęcia o rzeczywistości, w jakiej się znajdują. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, jakimi metodami działali rządzący. I to, że „odporni” nie rejestrowali linii papilarnych, nie miało żadnego znaczenia. Rządzący i tak wiedzieli, co obywatele robią, jak działają, a nawet co myślą.

Właśnie taki jeden „odporny” wszedł do windy i szukał karty, aby winda mogła go zawieźć na odpowiednie piętro. Wreszcie wyjął z kieszeni spodni coś w kształcie długopisu i krótko oświetlił palcoskaner. Tego Autor nie zauważył, patrząc na monitor pod sufitem. Głos komputera powiedział: „Witaj. Jeśli chcesz się udać na piętro komercyjne, powiedz słowo »komercyjne«”, wtedy „odporny” odrzekł: „Komercyjne”. Winda ruszyła do góry, a głos komputera znów się odezwał: „Przepraszam za zwłokę”. Autor lekko skinął głową i zaraz zdziwił się, że tak zareagował na głos komputera i że potraktował maszynę jak osobę.

Kiedy „odporny” przeszukiwał swoje kieszenie i potem użył tego dziwnego urządzenia, Autor oglądał na monitorze pod sufitem wiadomości ze świata. A tam jak zwykle: zamieszki, rozruchy, wojny. Trzęsienia ziemi i wyprawy badawcze w kosmos. Pokazy wytwornej mody i susza w Afryce. Właśnie teraz podają informację o nowej fali rozruchów w tureckich obozach dla emigrantów z Bliskiego Wschodu. Od czasu, kiedy na orbicie okołoziemskiej wybudowano system siłowni wykorzystujących energię słoneczną i przesyłających ją na Ziemię w skoncentrowanej postaci, zmniejszyło się zapotrzebowanie na ropę naftową o prawie 70 procent. Wykorzystywano ją jedynie w krajach słabo rozwiniętych przemysłowo. A kraje eksportujące ropę straciły jedyne źródło utrzymania. Na Bliskim Wschodzie walczące ze sobą frakcje religijne oraz rosnące ubóstwo wywoływały chaos i były przyczyną masowej migracji ludzi w stronę Europy, Ameryki, Australii. Jednak rządy krajów europejskich, w większości konserwatywne, w znacznym stopniu ograniczały emigrację, tak więc większość uciekinierów zatrzymywała się w tureckich obozach emigracyjnych. A tam uchodźcy walczyli między sobą tak samo, jak w swoich krajach.

Winda zatrzymała się na piętrze komercyjnym, „odporny” wyszedł, a Autor wciąż patrzył na wiadomości, myśląc, że tak naprawdę wcale go nie obchodzi, że to wszystko dzieje się w wersji oficjalnej. A on przecież miał swoje problemy. Ale kiedy tylko o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że wersja oficjalna była jego problemem. Winda ruszyła, a na ekranie ukazały się informacje o obradach rządu. Dziś dotyczyły one problemów finansowych banków spermy, sponsorowanych i kontrolowanych przez rząd. Ale to też niewiele go obchodziło. To wersja oficjalna stanowiła jego prawdziwy problem. Autor był jednym z wielu twórców wirtualnych rzeczywistości (Virtual Interactive Reality). Viry, jak je nazywano, były powszechnie dostępne w tysiącach różnych wersji. Używanie vira polegało na uruchomieniu go w urządzeniu cyfrowym emitującym sygnały elektromagnetyczne, które oddziaływały na pewne obszary mózgu. Pozwalało to ludziom na istnienie czy też przebywanie przez jakiś czas w tej rzeczywistości zaprogramowanej i wykreowanej przez vir. Po pewnym czasie można było załadować, czyli przenieść się do innego vira lub załadować tego samego kolejny raz, przy czym rzeczywistość tego samego, powtórnie załadowanego vira była kontynuacją rzeczywistości zostawionej w poprzednim załadowaniu. Były to tzw. viry seryjne. Użytkownicy virów, istniejąc w tych rzeczywistościach, pełnili czy też odgrywali w nich różne role. Wszystkie viry łączyło jedno: można było w nich przebywać ograniczony czas. W końcu trzeba było przenieść się do innego albo załadować ten sam powtórnie, przy czym pomiędzy załadowaniami konieczne było przebywanie w virach wersji oficjalnej, czyli rządowej wersji rzeczywistości. Jedną z przyczyn tych ograniczeń były możliwości technologii używanej do tworzenia virów, która pozwalała jedynie na kreowanie innej rzeczywistości w krótkich odcinkach czasu. A drugą przyczynę, chyba nawet ważniejszą, stanowiły regulacje prawne wprowadzone przez rządy. Rządzący twierdzili, że przepisy i ograniczenia prawne były konieczne ze względu na ogromną i ciągle zwiększającą się ilość dostępnych virów. Powodowało to, jak twierdzili, chaos i wprowadzało zamęt w umysłach. Konieczna była także kontrola dostępu do niektórych virów przez nieletnich. Viry były jak bańki mydlane w pianie, połączone bańkami-virami tworzonymi i dostarczanymi przez rządy. Te viry nazywano wersją oficjalną. Aby przenieść się z jednego vira do innego, trzeba było choć na krótko przebywać w wersji oficjalnej. Przebywanie w niej uruchamiało procesy myślowe, które sprawiały, że umysł używanie innych virów traktował jak coś nieprawdziwego, jak rozrywkę albo sen. A jedyną wykładnią prawdziwej rzeczywistości była wersja oficjalna. Ale niewielu zdawało sobie z tego sprawę. Dodatkowo, viry wersji oficjalnej były udostępnione przez rząd za darmo, podczas kiedy większość innych trzeba było kupować. Tak więc ludzie najczęściej przebywali w wersji oficjalnej. Winda zatrzymała się na 98 piętrze. Jej drzwi otworzyły się i Autor udał się w stronę swojego apartamentu, po czym dotknął palcoskanera, aby wejść do mieszkania. Wewnątrz zdjął wciąż jeszcze mokry płaszcz i zawiesił go na wieszaku stojącym przy drzwiach. W kuchni otworzył lodówkę i chwilę stał tak, jakby zastanawiał się, po co ją otworzył. Zaraz potem wyjął resztki chińskiego dania, którego wczoraj nie skończył, odgrzał szybko w mikrofali, usiadł przy stole, ale nie jadł. Zastanawiał się, po co odgrzewał jedzenie, przecież i tak nie miał na nie ochoty. Zdarzało się to najczęściej, kiedy przebywał w wersji oficjalnej. W takich chwilach myślał o virach, o wersji oficjalnej i o tym, co wydarzyło się kilka lat temu. A szczególnie dziś, kiedy był pewny, że odkrycie, którego dokonał kilka lat temu, pomogło mu znaleźć się w obecnej sytuacji.

Poszukując sposobu na nieograniczony czas przebywania w virach, odkrył, jak kontrolowana jest wersja oficjalna. Zauważył, że w mózgu istnieje obszar odpowiedzialny za proces, który sprawia, że wersja oficjalna jest uznawana za jedyną prawdziwie rzeczywistą. Ale jeszcze ciekawszym odkryciem, jakiego dokonał, było to, w jaki sposób rządzący kontrolują ten obszar mózgu u obywateli i procesy tam zachodzące. Okazało się, że wszystko zaczyna się przy narodzinach człowieka. Tuż po urodzeniu lub w krótkim czasie po nim, pod postacią szczepionki przeciw jakiejś chorobie, do organizmu wprowadzany jest niegroźny dla życia biologicznego wirus, który wraz z krwią przedostaje się do mózgu i tam gromadzi się wokół grupy neuronów odpowiedzialnych za odbiór rzeczywistości. Potem – wykorzystując wszelkie metody manipulacji, kłamstwa, przekazywanie informacji w najróżniejszych postaciach (analizy, prognozy, wyniki badań), przy pomocy mediów, a także różnych organizacji, ugrupowań i stowarzyszeń, mniej lub bardziej związanych z rządami – wirus jest pobudzany do stymulacji neuronów i kształtowania odbioru rzeczywistości przez mózg. Wirus spełnia jeszcze jedną funkcję. Przy konfrontacji sygnałów z virów innych niż wersja oficjalna uruchamiany jest proces bioelektromagnetyczny, który sprawia, że neurony ignorują sygnały z innych virów, czyniąc obraz rzeczywistości mniej realnym lub nawet całkowicie nierealnym i wysuwając na pierwszy plan rzeczywistość wersji oficjalnej. Czasami u niektórych ludzi wirus nie jest przyjmowany przez organizm i wtedy działa nieprawidłowo lub w ogóle nie działa. Zachowanie tych ludzi jest niekontrolowane. Wiele rzeczy, które robią, nie ma sensu, to znaczy wydają się bezsensowne w wersji oficjalnej. Tych ludzi uważa się (w wersji oficjalnej) za chorych psychicznie i poddaje leczeniu zmierzającemu do naprawienia wirusa i pobudzenia jego funkcji do pożądanego działania. Często ludzie ci są izolowani od społeczeństwa na czas leczenia, ale w wielu wypadkach terapia nie przynosi rezultatów pożądanych w wersji oficjalnej.

Przez długi czas rządy nie zezwalały na tworzenie virów, twierdząc, że jest to teoria wymagająca dalszych badań. Ale kiedy coraz więcej ludzi i grup zaczęło je tworzyć, rządzący nie mieli wyjścia i zgodzili się na tworzenie virów w takim systemie, jak obecnie. Dziś Autor wiedział, że to tłumaczenie rządzących dalszymi badaniami teorii virów było jedynie zwłoką, aby umożliwić stworzenie kontrolującej wszystko wersji oficjalnej. Najpierw miał zamiar opublikować swoje odkrycia, ale zdał sobie sprawę, że wystawi go to na szykany rządzących, a działanie wirusa w wersji oficjalnej na kpiny i szyderstwa innych ludzi. Później wymyślił, że można by jakimiś metodami farmakologicznymi usuwać wirusa, ale w tej dziedzinie nie miał żadnego doświadczenia, a ponieważ wszystko musiało być utrzymane w tajemnicy, szybko z tego zrezygnował. I wtedy wpadł na pomysł, aby stworzyć vir eliminujący całkowicie działanie wirusa. I nad tym pracował od kilku lat.

Autor wstał od stołu i udał się do łazienki. Tam odkręcił ciepłą wodę w wannie. Mimo, że był trochę przygnębiony po dzisiejszej rozmowie z wydawcą, z przyjemnością pomyślał, że za chwilę odda się jednemu ze swoich ulubionych zajęć. Położy się wygodnie w miękkiej wannie wypełnionej ciepłą wodą i popijając swoją ulubioną whiskey, zamknie oczy, a potem uruchomi jeden z najlepszych virów. Ulubiony vir Autora najczęściej był jego ostatnio stworzonym, a ten ostatni był naprawdę szczególny…

A teraz pomyślał, że ten jego, jak to nazywał, rytuał przygotowawczy do uruchomienia virów był jedną z niewielu przyjemnych chwil, jakie zdarzały się w wersji oficjalnej. Często też uruchamiał któryś z virów tworzonych przez niego tylko na własny użytek, nie na sprzedaż. W tych prywatnych virach nie był żadnym bohaterem zwalczającym złe duchy albo potwory ani też zdobywcą innych planet biorącym udział w podboju kosmosu. Był wtedy zwykłym człowiekiem mieszkającym samotnie w chacie z drewnianych bali, gdzieś daleko w puszczy kanadyjskiej albo innym bezludziu. Niczego nie miał, niczego nie pragnął i wokoło nie było nikogo. Czasem w niektórych virach odwiedzał go na takim odludziu jego przyjaciel, z którym dzielił się pieczoną nad ogniskiem rybą. Przyjaciel w tych virach był taki, jakiego pamiętał sprzed lat, chociaż dziś na pewno się zmienił…

Siedząc w wannie, Autor myślał o swoim przyjacielu. Dawno temu, kiedy byli młodzi, a viry stanowiły tylko teorię, oni byli jednymi z pierwszych, którzy znaleźli metody tworzenia virów w praktyce. Później przyjaciel znalazł partnerkę życiową, którą nazywał archaicznie żoną, i z czasem pod jej wpływem, prawie całkowicie przestał się interesować virami. Dla niej, całkiem „utopionej” w wersji oficjalnej, jak mówił Autor, viry były magią i czarami, a także w wielu wypadkach wykrzywiały obraz jedynej prawdziwej rzeczywistości, którą była wersja oficjalna. „Och, gdyby ona tylko wiedziała, jaki skrzywiony obraz rzeczywistości istnieje w wersji oficjalnej” – myślał Autor. Ale na tym polegała rola wirusa, aby umysł akceptował tylko wersję oficjalną, a ignorował inne viry. Kilka lat temu, kiedy Autor odkrył wirusa i mechanizmy zarządzające wersją oficjalną, skontaktował się ze swoim przyjacielem. Wiedział, że wspólnie będą mogli stworzyć jakiś system przeciwdziałający wersji oficjalnej, a przynajmniej ograniczający jej oddziaływanie. Nie zdradził mu, o co dokładnie chodzi, ale powiedział, że byłoby to coś niezwykłego, coś, czego jeszcze nikt nie zrobił, tak jak dawniej, kiedy stwarzali pierwsze viry. Najpierw jego przyjaciel zareagował na tę wiadomość entuzjastycznie, ale potem stwierdził, że nie będzie miał czasu się tym zająć. Tłumaczył, że po pracy musi zabierać dzieci na zajęcia pozaszkolne, potem wyjeżdżają na wakacje, no a później w pracy zaczynają nowy projekt i pewnie będzie musiał zostawać po godzinach. Autor dobrze wiedział, że za tymi wszystkimi tłumaczeniami stoi jego partnerka, która oprócz niechęci do virów graniczącej z nienawiścią do nich uważała, że wszystko, co robiłby jego przyjaciel, a co nie było związane z zarabianiem na rodzinę lub innymi zajęciami dotyczącymi rodziny, byłoby zmarnowanym czasem. Ten biedny człowiek nie mógł nawet mieć żadnego hobby, bo to też żona traktowała jako stracony czas. Tak było od wielu lat, a dało się we znaki zwłaszcza wtedy, kiedy viry były jeszcze w powijakach. Ale teraz, widząc, że opłaciła się inwestycja czasu i własnego talentu, a nie chcąc przyznać się do własnej ignorancji i krótkowzroczności, pozostała jej jedynie nienawiść do virów. W oczach Autora, żona i dzieci przyjaciela stały się przyczyną zmarnowania talentu, zmarnowania czasu i w efekcie zmarnowania życia.

W tej sytuacji, Autor był sam ze swoim odkryciem. Jednak do samotności był przyzwyczajony. Ile razy projektował i tworzył nowy vir, który uważał za niezwykły, odkrywczy, nie było nikogo, komu mógłby o tym mówić ani go pokazać. Wtedy najpierw sam w nim przebywał, jakby się nim napawał, i dopiero po jakimś czasie udostępniał go swojemu wydawcy, a za jego pośrednictwem, innym ludziom. Wiele lat temu, kiedy viry nie były jeszcze rozpowszechnione, miał przyjaciółkę, z którą mógłby spędzić resztę życia, tak wtedy sądził, a której mówił o każdym swoim nowym virze i często razem rozmawiali na ten temat. Na myśl o tym lekko się uśmiechnął, bo rozważał nawet wtedy staroświecki zwyczaj ceremonii ślubu z nią. Z początku była bardzo ciekawa, wręcz entuzjastyczna, ale z czasem jej zainteresowanie virami malało. Aż w końcu nie chciała słyszeć niczego na temat virów. A kiedy Autor mówił jej o swoich nowych virach, odpowiadała, że to nikomu nie jest potrzebne, że można żyć bez nich i wszystko, czym się Autor zajmuje, jest bezużyteczne. Miliardy ludzi na świecie korzystały z virów, często podziwiając autorów, a ona uważała Autora, a także innych twórców virów za chorych psychicznie albo pozostających pod wpływem jakichś środków odurzających. Dziwił się, jak to możliwe, że z wielkiego entuzjazmu dla jego zainteresowań w bardzo krótkim czasie punkt jej widzenia zmienił się tak diametralnie. Wkrótce po tym Autor rozstał się z przyjaciółką i nigdy więcej nie był już tak blisko z nikim innym. Kiedyś stworzył także viry tylko dla nich obojga. Potem wszystkie zniszczył. „I dobrze się stało” – myślał Autor, leżąc w wannie. – „Pewnie skończyłbym jak mój przyjaciel. Mózgi niektórych tak opanował wirus, że nie są w stanie wyobrazić sobie życia poza wersją oficjalną”. Dopiero całkiem niedawno, kiedy odkrył mechanizmy kontrolujące wersję oficjalną, skojarzył, że tamta nagła zmiana zaszła wkrótce po tym, jak wszyscy ludzie musieli poddać się obowiązkowemu szczepieniu przeciw nieznanej chorobie, która podobno zagrażała całej cywilizacji. Dziś wiedział, że chodziło o wszczepienie wirusa wersji oficjalnej. Jak się okazało, jedni ludzie byli zupełnie nieodporni na działanie wirusa i całkowicie ulegali jego wpływowi. Byli też tacy, którzy z jakichś przyczyn mieli mózgi bardziej odporne na jego działanie. On sam uważał, że należy do tej drugiej, nielicznej grupy „szczęśliwców”, jak ich nazywał.

Nagle z tego zamyślenia wyrwał go sygnał z monitora wiszącego nad wanną. Autor otworzył oczy, ale kiedy zorientował się, że to jego wydawca próbuje się z nim skontaktować, znów je zamknął. Nie miał ochoty teraz z nim rozmawiać, tym bardziej że już niedługo zostanie uruchomiony jego ulubiony vir.

– Nie wiem, czemu się nie zgłaszasz – mówił głos z ekranu. – Przykro mi z powodu tego, co dziś zaszło. Dobrze wiesz, że to nie moja wina i że wcześniej czy później musiało to nastąpić. Równie dobrze wiesz, że musiałem to zrobić. Zresztą już ci to mówiłem. Wiem, że tego nie rozumiesz i dlatego tym bardziej jest mi przykro… Skontaktuj się ze mną, zanim włączysz swój vir. To ważne… Na razie. „Tak samo uzależniony od wirusa jak inni” – pomyślał o wydawcy. Tego dnia wczesnym popołudniem na spotkaniu u wydawcy Autor dowiedział się, że stało się to, co przewidywał od jakiegoś czasu. „Ale tylko w wersji oficjalnej” – pomyślał sobie z pewnym zadowoleniem. A teraz przypominał sobie rozmowę z wydawcą:

– Poprosiłem cię o to spotkanie z bardzo ważnego powodu – zaczął wydawca. – Zostałem poinformowany przez wiadomy urząd, że mam zaprzestać publikacji twoich virów.

– No tak, spodziewałem się tego.

– To niestety oznacza koniec naszej współpracy. Mówię to z przykrością, bo znamy się od wielu lat i wiesz, jak cenię twój talent. Ale to nie wszystko. Zostałem zobowiązany specjalnym nakazem do usunięcia z rynku wszystkich twoich virów.

– Co? – zdziwił się Autor. – Tego nie możesz zrobić.

– Muszę – bronił się wydawca – a to oznacza, że również twój najnowszy vir nie zostanie opublikowany. – Zrób coś w tej sprawie – prosił Autor – bardzo mi na tym zależy.

– Nie mogę, oni monitorują każdą moją publikację.

– Weźmiemy ich do sądu. Do zakończenia sprawy, do wyroku nie będziesz musiał niczego z rynku wycofywać i będziesz mógł publikować.

– Mają odpowiedni nakaz sądowy stwierdzający, że w razie rozprawy sądowej nie mogę publikować żadnych virów, nie tylko twoich. Twierdzą, że twoje viry działają niezgodnie z prawem. Masz, czytaj – tu wydawca podał Autorowi pismo urzędowe.

– Nie będę tego czytał, wierzę ci. Ale jak to: działają niezgodnie z prawem? O co chodzi?

– Dobrze wiesz, o co chodzi…

– No tak. Ale, po pierwsze, długość działania virów była dyktowana przez ograniczenia technologiczne, a dopiero potem przepisy prawne. A może się mylę? – zapytał Autor i nie oczekując odpowiedzi, kontynuował: – a po drugie, unowocześnione przeze mnie kody terminowe, przedłużające istnienie virów na prawie nieograniczony czas, umieściłem tylko w jednym, moim ostatnim virze. Dlaczego więc eliminować wszystkie viry?

Tu zastanowił się chwilkę, bo to, co powiedział, nie było prawdą. Kody terminowe umieszczał od kilku lat w każdym swoim virze, od kiedy tylko wiedział, jak to robić. A w ostatnim zainstalował kody umożliwiające utrzymywanie vira bez pomocy urządzenia generującego. Wystarczyło uruchomić ten vir tylko jeden raz, aby istniał wiecznie. Autor z jakiegoś powodu uznał, że nie należało o tym mówić wydawcy.

– No właśnie, kody – przerwał milczenie wydawca. – Kody virów też musiałem im udostępnić.

– Nie! – prawie wrzasnął Autor. – Tego nie mogłeś zrobić.

– Musiałem, to było głównym punktem nakazu sądowego. Podejrzewają, że w twoich kodach, oprócz metod przedłużających przebywanie w virach niezgodnie z prawem, umieściłeś jeszcze coś innego, ale o tym nie chcieli ze mną rozmawiać. Wiesz, co mieli na myśli?

Autor zamyślił się chwilę, a potem powiedział:

– Tak, zdaje mi się, że wiem.

– Jak to: zdaje ci się? – Zdziwił się wydawca.

– Tak, wiem.

– Ukrywasz coś przede mną w sprawie virów? Dlaczego?

– Zamierzałem ci o tym powiedzieć, ale dopiero wtedy, kiedy sam zdobyłbym pewność, że mam rację. A przede wszystkim to, o czym mówię, wymagało wielu lat badań i testów w tajemnicy. A teraz, kiedy rząd zabronił publikacji moich virów, mam tę pewność.

– Od kilku lat prowadzisz jakieś badania i nic nikomu nie mówisz? Potem okazuje się, że to jest nielegalne. Ale o co chodzi?

– No właśnie, nikt nie mógł o tym wiedzieć, a zwłaszcza urzędy. Otóż po kilku latach poszukiwań sposobu na przedłużanie bytności w virach odkryłem, że ograniczenia technologiczne nie są główną przyczyną krótkiego życia w virach.

– Nie? – Zdziwił się wydawca.

– Najważniejszą przyczyną jest wirus wprowadzany do mózgu. Każdy go ma, ty, ja i wszyscy inni wokół. Jedni są bardziej odporni, a inni mniej, ale każdy jest od niego w jakimś stopniu uzależniony.

– Jaki wirus? Co ty wygadujesz?

– Przypomnij sobie ogólnoświatowe szczepienie przeciwko tej chorobie… No, jak się ona nazywała… Ach, wyleciało mi z głowy. Zresztą nieważne, wiesz, o czym mówię. To wtedy nam go wszczepili.

– Niemożliwe. Masz jakieś dowody? To nie może być prawdą – mówił podenerwowany wydawca.

– To, że mi nie wierzysz, jest wystarczającym dowodem. To jedno z zadań tego wirusa: uruchamianie procesów myślowych powodujących niedowierzanie i zaprzeczanie wszystkiemu, co nie pochodzi z wersji oficjalnej.

– Bardzo chciałbym ci wierzyć, ale to, co mówisz, nie mieści mi się w głowie.

– Wirusa podtrzymują w aktywności – mówił dalej Autor – dzięki przymusowi przebywania w wersji oficjalnej, gdzie wszyscy poddawani są bombardowaniu informacjami zawierającymi niezauważalny kod pobudzający wirusa. Ale to nie wszystko. Poprzez podawanie tych zakodowanych informacji wiedzą, co ludzie myślą, i to zanim o tym pomyślą. Wiedzą, jaka będzie reakcja na podaną informację, bo jedyna uznawana za prawdziwą jest wersja oficjalna. W ten sposób mogą wywoływać kontrolowane, przewidywalne reakcje całych grup społecznych poprzez podawanie odpowiednich informacji. To jest manipulacja na skalę jak dotąd niespotykaną.

Przez chwilę obaj milczeli, a Autor pomyślał sobie: „A ja mam sposób, aby mój vir stymulował wirusa”. Potem powiedział:

– Wiem, że trudno ci to pojąć, ale tak jest. Obojętne, czy w to wierzysz, czy nie.

– Ale ciągle nie rozumiem, dlaczego zażądali twoich kodów. Co tam jest?

– W kilku ostatnich virach umieściłem specjalne kody neutralizujące pewne aspekty działania wirusa. Nie neutralizują go jeszcze całkowicie, ale każdy, kto choć na krótko przebywa w takim virze, po wejściu do wersji oficjalnej jest już trochę uodporniony na działanie wirusa. To, w połączeniu z nieograniczonym przebywaniem w virach poza wersją oficjalną, jest dla rządzących prawdziwym problemem.

Po tych słowach Autor wstał, podszedł do drzwi i powiedział:

– Mam nadzieję, że nie zdążą dotrzeć do wszystkich moich virów, zanim niektórzy ludzie je odwiedzą. Gdyby tylko udało mi się stworzyć vir całkowicie eliminujący działanie wirusa… Albo jeszcze lepiej taki, który stymuluje wirusa według mojego programu, tak że wersja oficjalna nie jest nikomu potrzebna… To byłby vir doskonały. Wyobrażam sobie, że kiedyś większość ludzi nie pojawi się w wersji oficjalnej, a nawet jeśli się zjawią, to potraktują ją jak coś nierealnego, a więc coś, co nie jest konieczne. A rządy, jeśli nawet ją kontrolują, to kontrolują coś, co nikomu nie jest potrzebne, i cała ta ich wersja oficjalna zapada się w niebyt.

Potem z lekkim uśmiechem dodał na koniec:

– A może już mam taki doskonały vir i o to tutaj chodzi… Hm…

Odwrócił się, otworzył drzwi i wyszedł.

Leżąc w wannie, popijał swoją ulubioną whisky. Trochę było mu przykro, że nie mówił wydawcy wszystkiego, ale zarazem wiedział, że to, co robił, mógł zrobić tylko sam. Nie był w stanie stwierdzić, w jakim stopniu wydawca oraz inni byli uzależnieni od wersji oficjalnej. Po tej rozmowie był przekonany, że podjął właściwą decyzję, nie mówiąc wydawcy o swoich odkryciach i kodach.

Czekając na uruchomienie najnowszego vira, którego jeszcze nikomu nie pokazywał, Autor patrzył bez żadnego zainteresowania na ekran nad wanną, gdzie teraz pojawił się jeden z głównych przedstawicieli rządu i mówił coś, co zupełnie go nie interesowało. „Mówi nieprawdę i w dodatku sam jest nieprawdziwy” – pomyślał. To, że przedstawiciele rządu byli nieprawdziwi, wiadome było powszechnie nawet w wersji oficjalnej. Ci, których ludzie oglądali na swoich ekranach, stanowili cyfrowe, wirtualne animacje stworzone na obraz i podobieństwo podobno rzeczywistych ludzi w rządach. Jak twierdzili rządzący, było to podyktowane względami bezpieczeństwa. W nieodległej przeszłości, po wielkim ataku terrorystycznym, podczas zjazdu grupy polityków postanowiono, że rządzący nie będą się pokazywać publicznie, a na ekranach będą transmitowane i prezentowane jedynie ich cyfrowe odzwierciedlenia. Później zaprzestano również publicznych kampanii wyborczych na żywo, a wybory odbywały się drogą wirtualną. A w rzeczywistości i tak głosowano na programy wyborcze, a nie kandydatów, czyli w opinii Autora na różne opcje wersji oficjalnej. Wiedział, że kandydaci na rządzących, ich cechy charakteru, przeszłość i całe życiorysy, a nawet wygląd zewnętrzny, jaki przedstawiano na ekranach, były sztucznie wykreowane, tak aby odpowiadały upodobaniom wyborców. Jemu wszystkie wybory przypominały zabawę w coś, co w dawnych czasach nazywano demokracją, a obecnie tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Bez względu na to, kto został wybrany, był tylko sztucznym tworem, dokładnie takim, jak na ekranie. Wykreowany dla przypodobania się ludziom i stworzony na potrzeby rządzących, których tak naprawdę nikt nie znał. Oczywiście, Autor nie był jedynym, który o tym wiedział, ale działanie wirusa w wersji oficjalnej sprawiało, że ludzie w większości albo nie chcieli w to wierzyć, albo stawali się na to obojętni.

Nagle znów odezwał się sygnał na ekranie alarmujący, że wydawca próbuje się z nim skontaktować. To go przebudziło z zamyślenia i zaraz potem usłyszał wydawcę:

– To znowu ja. Nie odpowiedziałeś na moją poprzednią wiadomość. Jeśli mnie słyszysz, zgłoś się.

Ale w tym momencie zaprogramowany wcześniej komputer zainicjował proces startowy najnowszego vira. Autor powoli dopijał drinka, a wydawca mówił dalej:

– Przemyślałem to, co mówiłeś, i wydaje mi się, że masz rację. I chyba wiem, po co im były potrzebne kody twoich virów.

Na te słowa Autor podniósł się lekko, jakby chcąc rozpocząć rozmowę z wydawcą, ale zaraz potem zrezygnował, kiedy zorientował się, że jego vir został uruchomiony i zaczynał działać. Pomyślał tylko: „Chcą znać blok sygnatury moich virów, żeby zablokować przejście z mojego vira do wersji oficjalnej i odwrotnie”. – Proszę cię, nie włączaj żadnego twojego vira – mówił dalej wydawca. – Jeden z urzędników powiedział mi na koniec rozmowy, że do czasu, aż nie ściągnę z rynku wszystkich twoich virów, zablokują je. Najpierw nie wiedziałem, w jaki sposób chcą to zrobić, nie mając dostępu do wszystkich kopii. Ale potem zrozumiałem, że mają oryginalne kody twoich virów i mogą zablokować powrót z twojego vira do wersji oficjalnej. Ty, a także ktokolwiek inny używający twoich virów, nie będziecie mogli wrócić do wersji oficjalnej… Jeszcze raz proszę cię, nie używaj żadnego twojego vira… Odezwij się… Ale Autor nie zwracał już uwagi na słowa wydawcy. Pomyślał tylko: „Jest mi to obojętne, czy wrócę do wersji oficjalnej, czy nie. W sumie przecież o to chodzi. Oni nie wiedzą, że stworzyłem vir doskonały”.

Cykl startowy vira był już prawie ukończony. Czekając na moment kulminacyjny zupełnego przejścia do vira, Autor patrzył na pianę w wannie i zanim znalazł się w virze, pomyślał: „Czy ktoś znajdzie moje viry w tej gęstej masie innych virów? Stamtąd można przedostać się do vira doskonałego…”. A potem nagle, jak błysk, znalazł się w swoim virze, całkowicie tracąc kontakt z wersją oficjalną.

Przy drzwiach apartamentu Autora stanął „odporny”, który wcześniej razem z nim jechał windą. Z kieszeni wyjął coś w kształcie długopisu i zbliżył do palcoskanera. Przez krótki moment niebieskie światło z urządzenia oświetlało skaner, po czym drzwi otworzyły się i „odporny” wszedł do środka. Na chwilę zatrzymał się w przedpokoju, potem zajrzał do kuchni, a następnie poszedł w stronę łazienki. Powoli i cicho otworzył drzwi. W środku w półmroku zauważył Autora z zamkniętymi oczami, leżącego w wannie i prawie całkowicie przykrytego pianą. Na krótki moment zwrócił uwagę na pustą szklankę stojącą obok wanny. Pochylił się lekko nad Autorem, jakby próbując sprawdzić, czy żyje. Potem spojrzał na umieszczone pod sufitem urządzenie emitujące viry. Migające małe, zielone światełko sygnalizowało, że urządzenie emituje vira. „Odporny” wyciągnął znów przyrząd w kształcie długopisu, skierował go w stronę emitora virów i wyłączył urządzenie. Potem dotknął małego guzika na słuchawce w uchu i powiedział: „Wykonane”, po czym wyszedł.

Na ekranie monitora wiszącego nad wanną ukazały się lokalne wiadomości i prezenter powiedział: „Wiadomość z ostatniej chwili. Jeden z autorów virów został znaleziony w swoim apartamencie w stanie uniemożliwiającym jakikolwiek kontakt z nim. Stan ten, nazywany koma virowa, został niedawno odkryty przez naukowców i może objawiać się zaburzeniami mózgu, prowadzącymi do śpiączki. Wywołane jest to niekontrolowanym używaniem virów. Autor okazał się pierwszą ofiarą tego zjawiska. Jak się dowiedzieliśmy od wydawcy, od jakiegoś czasu Autor pracował nad niezgodnymi z prawem i nieatestowanymi modyfikacjami kodów virowych. Obecnie prowadzone są dalsze badania tego zjawiska i jak twierdzą przedstawiciele rządu, już został uruchomiony proces wprowadzania odpowiednich metod chroniących i zabezpieczających użytkowników virów w wersji oficjalnej”.TAK JAK WSZYSCY

Codziennie, z wyjątkiem weekendów, Obywatel wracał do domu tą samą drogą, o tej samej porze. Dziś, tak, jak zwykle, zatrzymał swój duży, zawsze czysty samochód przed swoim okazałym, ładnym i zawsze wysprzątanym domem. Po całym dniu pracy czuł się zmęczony, ale jednocześnie zadowolony. Zwłaszcza od kilku dni, od kiedy otrzymał awans, to zmęczenie wcale mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – dawało mu satysfakcję z dobrze spełnionego obowiązku. Kiedy wszedł do domu, od razu zauważył, że coś jest nie tak. Nie wiedział, co to było, ale miał jakieś takie dziwnie niepokojące uczucia. W tym momencie wyszła z kuchni jego żona i spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem.

– A gdzie ty się wybierasz?

Obywatel chciał się przywitać, ale pytanie tak go zaskoczyło, że w jednym momencie o tym zapomniał:

– Ja dopiero przyszedłem i przez cały wieczór nie mam zamiaru nigdzie wychodzić – powiedział z lekkim uśmiechem, próbując odepchnąć tamto dziwne uczucie sprzed chwili, które nasiliło się wraz z pytaniem żony.

– Jak to: przyszedłeś? Przecież całe popołudnie siedziałeś przed telewizorem i nigdzie nie wychodziłeś.

W tym momencie Obywatel usłyszał głos, który zabrzmiał jak jego własny:

– Z kim ty tam rozmawiasz? Ktoś przyszedł? Nie słyszałem dzwonka.

To, co nastąpiło potem, sprawiło, że twarz obywatela wyraźnie pobladła… Z salonu wyszedł człowiek, który wyglądał dokładnie tak jak on. Z nie mniejszym zdziwieniem spojrzał on na Obywatela, ale opanował się szybciej i zapytał:

– O co chodzi?

A Obywatel nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa.

– O co chodzi? – Zapytał znów ten drugi.

– Ja tu mieszkam – odrzekł niepewnie Obywatel.

– Co on wygaduje? – Wtrąciła się żona, nie wiadomo dlaczego uznając tego drugiego za męża.

– Przecież jestem twoim mężem – powiedział Obywatel do kobiety.

– Co za bzdura! – żona wzięła pod ramię tego drugiego. – To jakiś szaleniec. Wyrzuć go za drzwi albo wezwij policję.

Czuł pot na plecach. Jednocześnie poczuł ulgę, kiedy rozejrzał się wokoło i zorientował się, że ta straszna rzecz to był tylko zły sen. Siedząc na łóżku, rozglądał się po ciemnym pokoju oświetlonym jedynie bladym światłem cyfr zegarka. Było wpół do trzeciej nad ranem. Wszystko wydawało się być na miejscu, tak jak zawsze. Żona spała obok. Obywatel położył się i wkrótce z ulgą zasnął.

Następnej nocy, kiedy ten sam sen powtórzył się dokładnie tak samo, Obywatel nie spał już do rana. Nic nikomu nie mówił, ale kiedy kolejnej nocy sen się znów powtórzył, obudził żonę i wszystko jej opowiedział. Przez kilka kolejnych nocy sen się powtarzał, a potem Obywatel bał się nawet zasnąć. Wypijał mnóstwo kawy i siedział przed telewizorem całymi nocami, robiąc wszystko, żeby tylko nie zasnąć. Ilekroć jego organizm nie wytrzymywał, a on zasypiał, zaraz pojawiał się ten okropny sen. To wyczerpanie odbiło się negatywnie na jego aktywności w pracy, co wkrótce zauważyli jego przełożeni. Kiedy przychodził zmęczony do pracy, z podkrążonymi oczami, pytali, co się dzieje. Ale on nic nie chciał mówić i szybko się wykręcał, stwierdzając tylko, że ma chwilowe kłopoty ze snem, które szybko miną. To, co mówił, nawet dla niego brzmiało dziwnie, i sądził, że dopatrzą się w tym problemu z alkoholem, a nie ze snem. Po kilku tygodniach dał się przekonać żonie i udał się do lekarza, który wysłał go na kilkudniowy urlop i skierował do psychologa.

– Jeszcze stracisz tę pracę… – powiedziała żona.

– Przecież to ty kazałaś mi iść do lekarza – odrzekł Obywatel.

– To wszystko przez ten twój awans, stres… Odpoczniesz kilka dni i wszystko wróci do normy.

Tak jak miał zalecone, Obywatel udał się do psychologa. Ten rozmawiał z nim około godziny. Obywatel opowiadał o swoim życiu – przeszłości, planach na przyszłość i o tym, co się teraz dzieje. Psycholog nie dał mu żadnej konkretnej odpowiedzi, tylko kazał mu zgłosić się na kolejną wizytę…

Tego wieczoru Obywatel siedział na balkonie i patrzył na mnóstwo gwiazd na czarnym niebie. Być może wizyta i rozmowa z psychologiem skłoniła go do rozmyślań. Jeśli kiedyś wcześniej myślał o swoim życiu, to stwierdzał tylko, że jest ono mniej więcej takie jak wszystkich, i na tym się kończyło. Ale dziś myślał o tym wszystkim, co działo się w jego życiu przez ostatnie dni, i dziwił się, co mogło być powodem, co mogło być nienormalnego w jego życiu, że spotkało go właśnie to. „Przecież byłem normalnym człowiekiem, takim jak wszyscy” – myślał. Powtarzał sobie szeptem tę normalną rzecz, że jest taki jak wszyscy, a powtarzając to, przypominał sobie swoją przeszłość. Wydarzenia ważne i mniej ważne. Tak samo jak wszyscy chodził do szkoły. Uczył się średnio, może trochę lepiej niż średnio, ale za to aktywnością pozalekcyjną w szkole zjednywał sobie przychylność nauczycieli. Potem znalazł dobrą pracę. Tak, jak wszyscy, ożenił się, urodziły się dzieci – założył rodzinę, tak jak tego oczekiwano. Oczywiście, w niedziele i święta chodził do kościoła, bo tak robili wszyscy i tego także oczekiwano. Zawsze robił rzeczy, których od niego oczekiwano. A było ich tyle, że zwyczajnie z braku czasu wszystkie traktował powierzchownie, zupełnie się w żadną nie zagłębiając. Nie interesował się zbytnio tym, że gdzieś tam znowu toczy się wojna albo gdzieś daleko jest susza i z głodu umierają ludzie, albo że całkiem niedaleko zatruto kolejną rzekę. „Nawet gdybym chciał” – myślał – „to co ja mogę sam…? Przecież mam żonę, dzieci, pracę i wszystkie inne rzeczy na głowie… Po co w ogóle o tym myślę? I po co w ogóle poszedłem do tego psychologa i opowiadałem o całym moim życiu od dzieciństwa?”. Wtedy przypomniał sobie jedną rzecz z dzieciństwa, o której nigdy nikomu nie mówił (sam całkiem o tym zapomniał). To było w przedszkolu. Podczas zajęć plastycznych namalował na kartce papieru krajobraz przedstawiający zieloną łąkę z kwiatami i drzewem, błękitne niebo, kilka chmurek i nad wszystkim jasne słońce. Nauczycielka obejrzała malunek i zapytała:

– A co to jest wokół słońca?

– To są promyki – odpowiedział.

– Promyki? Wszyscy wiedzą, że promyki tak nie wyglądają – odrzekła, pokazując malunek innym dzieciom. – Słońce też jakieś takie nienormalne – dodała.

Jedne dzieci patrzyły na malunek ze zdziwieniem, a inne z obojętnością. Niektóre się uśmiechały. A jemu zrobiło się smutno i tylko pomyślał: „Skąd ona wie, jak wygląda słońce? Skąd wie, że słońce tak nie wygląda? Przecież nie można patrzeć na słońce wprost. Ale skoro wszyscy wiedzą, że słońce takie nie jest, to pewno tak musi być…”. Od tamtej pory starał się robić wszystko tak, aby nikt się już z niego nie śmiał ani nie zarzucał mu czegoś nienormalnego.

„Dlaczego teraz przyszło mi to głowy? – zastanawiał się. – I teraz siedzę tu i myślę o tym wszystkim, jakby to miało cokolwiek pomóc… Czemu mnie się to przydarzyło? Przecież chcę tylko, żeby w moim życiu było normalnie, tak jak mają wszyscy. I to właśnie teraz, kiedy dostałem tę promocję w pracy na odpowiedzialne stanowisko… Tyle rzeczy mam codziennie na głowie i teraz jeszcze to… Muszę myśleć o wszystkim…”.

Przez całe dotychczasowe życie, Obywatel nie zastanawiał się nad tym, cosię w nim dzieje. Uważał, że żyje tak, jak wszyscy, i to uwalniało go od myślenia o sobie. Ale teraz pojawiło się coś, co zakłóciło ten uporządkowany stan, i był pewien, że mógłby oddać wszystko, aby to zmienić, żeby znów było jak przedtem. I zaraz pomyślał: „A co znaczy: wszystko? Czy oddałbym swój duży dom, piękny samochód? Rozstałbym się z żoną? Straciłbym pracę? Ale to wszystko już się stało w moim śnie i wcale nie jest tak jak przedtem. Ja tu chyba zwariuję” – myślał. Wtedy skojarzył sobie, że ten dziwny sen pojawił się, kiedy on dostał w pracy awans na nowe stanowisko, po tym, jak poprzedni pracownik rozchorował się i musiał odejść. Ludzie ostrzegali Obywatela i mówili, że tamten zapadł na jakąś chorobę psychiczną z powodu pracy, ale nikt tego nie wiedział na pewno. „Ale mnie się tak nie stanie. A oni mówią tak z zazdrości, zaś przyjaciele i znajomi cieszą się razem ze mną z mojego awansu” – myślał Obywatel. – „Nie zamierzam się poddawać. Niczego nikomu nie oddam…”.

Następnej nocy nie zamierzał walczyć ze zmęczeniem. Ku zdziwieniu żony położył się w łóżku i zasnął. O ileż większe było jej zdziwienie, kiedy następnego ranka musiała go obudzić, aby nie zaspał do pracy, i dowiedziała się, że tej nocy nic mu się nie śniło. Po kolejnych spokojnie przespanych nocach jego życie wróciło do normalności, jak to nazywał. Znów tak jak wszyscy spokojnie zasypiał, rano budził się i wychodził do pracy. A tam sumiennie wypełniał swoje nowe obowiązki na odpowiedzialnym stanowisku. Jego nowa praca polegała na otwieraniu i zamykaniu drzwi. Obywatel otwierał i zamykał wielkie drzwi do ogromnego pieca w krematorium. W tym wielkim piecu palono wszystko, co w jego społeczeństwie było uznane za nienormalne. Stał przy drzwiach, do których z góry prowadził taśmociąg. Na drugim końcu ktoś na górze wrzucał wszystkie nienormalne rzeczy na taśmociąg, a kiedy zjeżdżały w dół przez wielką dziurę w suficie, Obywatel otwierał drzwi, następnie nienormalność wjeżdżała do krematorium, a on zamykał drzwi. Potem po pracy wracał do domu i wieczorem, tak jak wszyscy, spokojnie kładł się spać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: