Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wezwanie do broni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
s-f
Data wydania:
6 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wezwanie do broni - ebook

Pierwszy tom „Kronik Manticore”, nowej serii D. Webera i T. Zahna, osadzonej w realiach świata Honor Harrington. Jeśli chcecie wiedzieć, co się działo przed erą słynnej bohaterki, sięgnijcie po tę książkę!

Dorastając, Travis Uriah Long tęsknił za porządkiem i dyscypliną, których brakowało mu w rodzinnym domu. W poszukiwaniu tych wartości wstąpił do Royal Manticoran Navy. Ale życie w RMN mocno go rozczarowało: obóz dla rekrutów był frustrujący, a na jego pierwszym okręcie panował chaos i bałagan. Samej marynarce wojennej zaś groziło unicestwienie przez parlament. W Gwiezdnym Królestwie bowiem różne frakcje polityczne, chcąc przejąć zasoby RMN, dążyły do jej rozwiązania. Był to ogromny błąd. Wkrótce się okazało, że świat wcale nie jest uporządkowanym i bezpiecznym miejscem.

Travis Long osobiście się o tym przekonał.

Niczym Robert A. Heinlein i Orson Scott Card, autorzy opowiadają historię młodego bohatera, po którą z przyjemnością sięgną czytelnicy w każdym wieku. - „Booklist”

Oto prawdziwe mocne wejście – początek nowej serii umiejscowionej w świecie Honor Harrington na całe lata przed pojawieniem się tej bohaterki. Pasjonujące międzygwiezdne przygody z politycznymi intrygami i dramatami w tle - „Publishers Weekly”

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-995-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Jak zapewne zauważyliście, na okładce tej książki wymieniono dwóch autorów: Davida Webera i Timothy’ego Zahna. W sumie należałoby jednak dodać tam jeszcze jedną osobę i byłby to Thomas Pope.

Gdy David postanowił zaprosić Tima do pracy nad cyklem opisującym Honorverse z wczesnych dni Królestwa Manticore i narodzin Royal Manticoran Navy, chciał czegoś więcej niż tylko relacji o okresie, który nie był dotąd przedstawiany w powieściach. Zależało mu też na trochę odmiennej atmosferze tej historii, że zaś od dawna cenił pisarstwo Tima, który na dodatek stworzył już kilka opowiadań zamieszczonych w antologiach związanych z Honorverse (co było w tym przypadku wisienką na torcie), po krótkich konsultacjach z Tonim Weisskopffem, David wystosował zaproszenie.

Ale chwila, powiecie. Czy nie wspomnieliśmy właśnie, że na okładce powinny zostać wymienione trzy osoby? W rzeczy samej, ponieważ Tom Pope i BuNine (czyli „tutejsze” Bureau Nine, rekrutujące się z grona największych fanów serii) już od dawna i z czystego zamiłowania pomagają Davidowi w zapanowaniu nad całym obszernym światem Honor Harrington oraz w jego rozwoju i doskonaleniu. Można wręcz powiedzieć, że w obecnej chwili Tom zna to uniwersum od podszewki i orientuje się w jego niuansach równie dobrze jak David. Sporo czasu spędzili już na telefonicznych dyskusjach, które doprowadziły nie raz i nie dwa do naprawdę ciekawych pomysłów. Dlatego właśnie, gdy stanęliśmy przed zadaniem rozbudowania notatek Davida na temat wczesnego okresu historii Gwiezdnego Królestwa, kiedy wiele spośród powszechnych później nowinek technologicznych znajdowało się dopiero w powijakach, wydało nam się logiczne, żeby zaprosić Toma do naszego zespołu. Odpowiadał w nim za spójność i ciągłość fabuły oraz technologiczną stronę przedstawianego świata, a do tego podsuwał własne pomysły i sczytywał na bieżąco to, co wyprodukowaliśmy. W ostatecznym rozrachunku włożył w tę książkę tyle samo pracy, co Tim i David.

Jego nazwisko zaś nie pojawia się na okładce tylko i wyłącznie z powodów marketingowych. Przez ostatnie lata ukazało się całkiem sporo antologii opowiadań ze świata Honorverse i naszym zdaniem istniało uzasadnione ryzyko, że i ta książka zostanie do nich odruchowo zaliczona, chociaż tak naprawdę jest powieścią otwierającą całkiem nowy cykl dotyczący tego uniwersum. W ten sposób czytelnicy, którzy z zasady omijają antologie, mogliby zostać poszkodowani, zwłaszcza że naszym zdaniem jest to całkiem dobra powieść i podobna pomyłka złamałaby nam serce. Oczywiście ani przez chwilę nie pomyśleliśmy przy tej okazji o kwestiach czysto komercyjnych, jak mniejsza sprzedaż. Ale to na pewno wiecie sami.

Niemniej na okładce kolejnej (i każdej następnej) powieści z Travisem Longiem zobaczycie już trzy nazwiska. Mamy nadzieję, że do czasu ukazania się tomu drugiego ten pierwszy ugruntuje pozycję serii na tyle, że nikt nie będzie miał wątpliwości co do charakteru tych książek.

Ale dość o tym. Wyjaśniliśmy sprawę i wystarczy. Jeśli będziemy zbyt długo was tu trzymać, nigdy nie przystąpicie do właściwej lektury. Zatem do dzieła! Czytelnicy do czytania!

Żywimy nadzieję, że dostarczy wam ono tyle samo przyjemności, ile nasza trójka czerpała z pisania tej historii.

David Weber

Timothy ZahnROZDZIAŁ I

Mamo? – zawołał Travis Uriah Long w głąb wielkiego i cichego domu. – Wychodzę!

Nie doczekał się odpowiedzi i westchnąwszy, włożył płaszcz. Zastanawiał się, czy jest sens w ogóle szukać matki.

Pewnie nie. Ale należało chociaż spróbować, cuda się zdarzają. Przynajmniej tak słyszał.

Gdy ruszył po parkiecie korytarza, jego kroki rozbrzmiały nienaturalnie głośno. Nawet psy w zagrodzie na tyłach były czemuś całkiem cicho.

Melisande Vellacott Long była oczywiście z nimi. Jak zawsze. I dlatego właśnie nie szczekały. Gdy tylko wyszedł na podwórze, zobaczył, że właśnie je karmi. Wszystkie zanurzyły mordy w miskach i tylko część machała zawzięcie ogonami.

– Mamo, wychodzę – powiedział, podchodząc bliżej.

– Wiem – odparła, nie odwracając się nawet na chwilę od ukochanych psów. – Słyszałam cię.

To dlaczego nie odpowiedziałaś? – chciał spytać Travis, ale mimo frustracji wolał się powstrzymać. Dla matki hodowla psów była najważniejsza. Od kiedy? Od kiedy pamiętał, a na pewno od jedenastu lat, gdy zmarł jej drugi mąż, ojciec Travisa. To, że jej najmłodszy syn kończył właśnie liceum, najwyraźniej nie było powodem do zmiany priorytetów.

Już prędzej mogło je ugruntować. Skoro stawał się dorosły, mogła spokojnie porzucić jakiekolwiek pozory, że próbuje wywierać wpływ na jego życie i wychowanie.

– Nie wiem, o której wrócę – dodał, mimo wszystko odczuwając potrzebę, żeby raz jeszcze spróbować.

– Dobrze – odpowiedziała, podeszła do jednego z bardziej zaślinionych psów i przyklękła przy ozdobionej oklapłymi uszami głowie zwierzęcia. – Którakolwiek by to była.

– Chcę wziąć flinksa – dodał, ze wszystkich sił pragnąc, żeby matka mu odpowiedziała. Żeby cokolwiek powiedziała. Że ma wrócić do północy albo zabrać zwykły samochód zamiast ślizgacza. Albo spytała, czy może idzie w czyimś towarzystwie. Nieważne, co by to było.

Ona jednak pozostała obojętna. Całkowicie obojętna.

– Dobrze – rzuciła, sprawdzając psu sierść na karku.

Travis wrócił do domu i ze ściśniętym sercem skierował się do garażu. Z jakiejś lektury pamiętał, że dzieci potrzebują ograniczeń. Że wyznaczanie im granic jest wręcz niezbędne dla ich prawidłowego rozwoju. Nie tylko dlatego, że chroniły przed niebezpieczeństwami całkowitej wolności, ale przede wszystkim były dowodem na to, że komuś na dziecku zależy.

Travis nigdy nie doświadczył tej troski. Czy też nie doświadczał jej od śmierci ojca. Ale bardzo za nią tęsknił.

Jego szkolni znajomi widzieli to oczywiście inaczej. Podporządkowani wciąż władzy rodzicielskiej, której sens i sprawiedliwość wydawały im się często czysto iluzoryczne, zazdrościli mu nieograniczonej wolności. Travis udawał przed nimi zadowolonego, ale w rzeczywistości cierpiał na skutek tak wczesnego rzucenia na głęboką wodę dorosłości.

Teraz, skończywszy siedemnaście lat standardowych, miał naprawdę stać się dorosły, ale nadal nie czuł się na to gotowy. Czuł głód czegokolwiek stałego, co byłoby wsparciem wśród chaosu wszechświata. Nie udało mu się dorosnąć i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu to dane.

Do granic miasta Landing miał piętnaście kilometrów, a stamtąd musiał przebyć jeszcze pięć do sąsiedniego miasteczka, gdzie umówił się z Bassitem Corcoranem. Jak co wieczór, większość prowadzących ślizgacze szalała za sterami, ignorując pasy ruchu i ograniczenia prędkości, przynajmniej w granicach miasta. Travis zacisnął zęby i kierował po swojemu, co do joty trzymając się przepisów.

Bassit i jeszcze dwóch z jego klasy czekali już na umówionym rogu, gdy Travis sprowadził miękko flinksa na ziemię i zaparkował przy krawężniku. Zanim wszystko wyłączył i pozamykał, cała trójka przeszła przez jezdnię i stanęła obok.

– Ładne lądowanie – powiedział Bassit, gdy tylko Travis otworzył drzwi. – Mama nie szumiała, że bierzesz ślizgacz?

– Ani trochę – oparł Travis takim tonem, jakby tylko się z tego cieszył.

– Farciarz – mruknął jeden z kolegów, kręcąc z podziwem głową. – Ktoś taki jak ty mógłby przecież…

– Zamknij się, Pinker – przerwał mu Bassit, nie podnosząc głosu, ale i tak podziałało.

Travisowi zrobiło się cieplej na sercu i nawet trochę się odprężył. W pewien sposób podziwiał Bassita, chociaż większość nauczycieli miała go za typowe „złe towarzystwo”. Ze dwa razy na tydzień pakował się w jakieś kłopoty, zapewne głównie przez to, że miał w życiu swoje priorytety i zwykle świetnie wiedział, jak osiągnąć zamierzone cele. Miał szansę zajść daleko w tym podłym świecie.

Travisa czemuś akceptował. Nie tylko sam go zauważył, ale i z własnej inicjatywy zaprosił do grona bliższych znajomych.

– To co dzisiaj robimy? – spytał Travis, wysiadając i zamykając drzwi wozu.

– Aampersand ma wyprzedaż – oznajmił Bassit. – Chcemy sprawdzić, co dają.

– Wyprzedaż? – spytał ze zdumieniem Travis. Większość sklepów w okolicy była wciąż otwarta, ale ulica wydawała się raczej pustawa, bez większej liczby samochodów czy przechodniów, których obecności można było oczekiwać w przypadku wyprzedaży w tak ekskluzywnym salonie jubilerskim jak Aampersand.

– Właśnie – przytaknął Bassit tonem sugerującym, że sprawa była już przesądzona. W tym towarzystwie obowiązywała zasada, że albo akceptujesz plany pozostałych na wieczór, albo od razu się żegnasz i wracasz do domu.

Travis zaś ani myślał wracać do domu już teraz.

– Dobra – mruknął. – Czego szukamy?

Pinker znowu chciał coś powiedzieć, ale Bassit powstrzymał go spojrzeniem.

– Okaże się. Dziewczyna Jammy’ego ma niebawem urodziny i spróbujemy pomóc mu wybrać dla niej coś ładnego. – Położył Travisowi dłoń na ramieniu. – I jeszcze jedno. Mamy też rezerwację w Choy Renk i nie chcemy się spóźnić. Dlatego chcemy, żebyś poczekał tu na nas i był gotów do startu, gdy tylko wrócimy.

– Jasne – odparł Travis z niejaką ulgą. Nie palił się do oglądania biżuterii, a przypomnienie, że jeden z kumpli ma dziewczynę, wcale nie poprawiło mu humoru. On nie miał dziewczyny. Niech więc pogapią się na te diamenty i szmaragdy bez niego.

– Wracamy i zaraz ruszasz, bądź w gotowości – przypomniał Bassit i klepnął go w ramię, po czym spojrzał na pozostałych. – Panowie? Do roboty.

Odeszli ulicą. Travis spojrzał w ślad za nimi i dopiero teraz dotarło do niego, że nie wie nawet, na którą była ta rezerwacja w restauracji.

To mógł być problem. Kilka miesięcy wcześniej, gdy Pinker szukał czegoś dla swojej dziewczyny, spędzili prawie godzinę na wybieraniu. Jeśli Jammy i tym razem wykaże się podobnym niezdecydowaniem, za nic nie wyciągną go ze sklepu.

Uśmiechnął się krzywo. Chociaż nie. To on miałby z tym trudności, Bassit po prostu da hasło do wymarszu i tyle. I na pewno zdążą do lokalu.

Zakładając oczywiście, że Bassit będzie pamiętał o żywej niechęci Travisa do przekraczania dozwolonej prędkości. Ale przecież Bassit zawsze o wszystkim pamiętał.

Travis dał spokój troskom i rozejrzał się wkoło. Słyszał kiedyś, że ta akurat dzielnica nieustannie zmienia swoje oblicze, i chyba coś w tym było, bo od czasu, gdy był tutaj dwa miesiące temu, jedna z kafejek zmieniła się w piekarnię, na miejscu kwiaciarni otworzył się sklep upominkowy, niewielki magazyn z artykułami gospodarstwa domowego zaś ewoluował w…

Wstrzymał oddech. W miejscu magazynu pojawił się punkt werbunkowy Royal Manticoran Navy. Za wielką szybą widać było młodą kobietę w mundurze. Siedziała przy biurku i czytała coś na tablecie.

Nagle Travis przypomniał sobie chwile, kiedy jako pięcioletni chłopiec słuchał opowieści ojca o służbie w marynarce wojennej układu Eris. Coś, o czym niemal zupełnie już zapomniał, chociaż wtedy chłonął uważnie każde słowo o świecie pełnym niezwykłych przygód.

Patrząc z perspektywy, skłonny był sądzić, że owa służba opierała się raczej na nudnej rutynie i przygód było w niej niewiele. Ojciec na pewno ubarwiał relację. Z drugiej strony, nadal było to coś mocno odmiennego od szarości codziennego życia.

Zwłaszcza pod jednym względem – dyscypliny i porządku. Wszystko, co czytał dotąd o wojsku, to potwierdzało, ten element militarnej tradycji nie zmienił się od wieków.

Ład i dyscyplina.

Nie przypuszczał, żeby go chcieli. Nie należał do najlepszych uczniów, kondycję też miał taką sobie, czyli może wygrałby sprint ze ślimakiem, ale niewiele więcej. Co do koligacji rodzinnych, to owszem, mógł się pochwalić baronem wśród przodków, niemniej tytuł przeszedł już dawno temu na jego przyrodniego brata Gavina i Travis nie miał żadnych powiązań, które były zapewne konieczne przy próbie skutecznego zaciągu.

Z drugiej strony, należało oczekiwać, że Bassit i reszta nie wrócą jeszcze przez co najmniej pół godziny, w lokalu zaś nie było nikogo więcej, co z kolei oznaczało, że nie będzie świadków, gdy kobieta w mundurze roześmieje mu się prosto w twarz.

I nawet jeśli miała go wyśmiać, w zasadzie nie była to przeszkoda, żeby jednak spróbować.

Spojrzała na niego, ledwie uchylił drzwi.

– Dobry wieczór – powiedziała z uśmiechem, odłożyła tablet i wstała. – Porucznik Blackstone z Royal Manticoran Navy. Czym mogę panu służyć?

– Zależy mi na pewnych informacjach – odparł Travis, zbliżając się niepewnie do biurka. Było gorzej, niż oczekiwał. Blackstone uchodziło za znamienite nazwisko i trudno było go nie słyszeć, gdy mieszkało się na Manticore. Na dodatek kobieta robiła wrażenie wyjątkowo bystrej, jej mundur zaś był idealnie skrojony i dopasowany. Wszystko to sugerowało, że powinien od razu wykonać w tył zwrot i opuścić biuro.

Niemniej, skoro już wszedł. Niech będzie, co ma być.

– Oczywiście – powiedziała i wskazała na krzesło przed biurkiem. – Przypuszczam, że chciałby pan wiedzieć, jakie szanse otwiera przed rekrutem ta praca?

– Sam nie wiem – przyznał Travis. – Zobaczyłem szyld i nagle pomyślałem…

– Rozumiem – odparła Blackstone. – Sądzę jednak, że dobrze pan trafił, ponieważ RMN stwarza idealne warunki dla rozpoczęcia udanej kariery zawodowej. – Travis odniósł wrażenie, że jej ton zmienił się trochę, jakby zaczęła recytować przygotowany wcześniej tekst. – Pod tym względem jesteśmy najlepsi w Królestwie, ponieważ nawet jeśli zdecyduje się pan odejść po pięciu latach, zyskane u nas umiejętności i bogate doświadczenie pozwolą panu ubiegać się z powodzeniem o dowolną pracę w sektorze cywilnym. Nasza wracająca do równowagi po zarazie gospodarka będzie jeszcze przez szereg dziesięcioleci dramatycznie potrzebować ludzi o wysokich kompetencjach i zdyscyplinowaniu, które wynosi się ze służby w RMN. Trudno wyobrazić sobie lepszy punkt wyjścia, dlatego cokolwiek pan z czasem wybierze, zawsze znajdzie się pan na wygranej pozycji.

– Brzmi świetnie – przyznał Travis, ale zaraz przypomniał sobie, że jest przecież w parlamencie frakcja domagająca się rozwiązania Royal Manticoran Navy. Jeśli naprawdę do tego dojdzie, nici ze szkolenia i całej kariery.

– Byłby pan może zainteresowany wstąpieniem do Akademii? – spytała Blackstone. – To początek drogi dla naszych oficerów.

– Nie wiem – odparł Travis, trochę się odprężając. Jeśli nawet kobieta z niego żartowała, nijak nie dała tego po sobie poznać, jej oficerski mundur zaś bez dwóch zdań prezentował się atrakcyjnie. – Jakie wymagania musiałbym spełnić?

– Nic przesadnie strasznego – zapewniła go Blackstone. – Oczywiście trzeba przejść proces weryfikacyjny zgodny z wymogami Akademii. Jest jeszcze kilka innych punktów, ale żaden nie stawia pod ścianą, jeśli mogę się tak wyrazić.

– Aha – mruknął Travis. Nadzieja go opuściła. Tak, akademickie wymogi. – Zapewne nie uda mi się…

W tej samej chwili gdzieś na ulicy rozległ się wystrzał.

Travis obrócił się na krześle. Paskudne podejrzenia, które żywił od jakiegoś czasu, zamieniły się w przerażającą pewność. Wszystko, co Bassit gadał o Jammym i urodzinach jego dziewczyny, musiało jednak być bujdą, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę to dziwne wybrzuszenie, które dawało się zauważyć pod kurtką Pinkera…

Znowu huknęły strzały, raz i drugi, tyle że tym razem odgłos był silniejszy, jakby bardziej basowy. Travis chciał wstać…

– Proszę się nie ruszać – nakazała Blackstone, kładąc mu dłoń na ramieniu i sadzając z powrotem na krześle. Niemal równocześnie wydobyła mały, ale groźnie wyglądający pistolet i podbiegła do wejścia. Zatrzymała się tam, uderzając ramieniem o framugę i lekko uchyliła drzwi.

Kolejne dwa strzały znowu były basowe, po chwili pierwsza broń odpowiedziała jednym szczeknięciem. Travis nie mógł już dłużej spokojnie usiedzieć. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do Blackstone.

– Co tam się dzieje? – spytał z przejęciem, opierając się o ścianę po drugiej stronie drzwi.

– Chyba mamy w okolicy jakiś napad – odparła kobieta i spojrzała uważnie na Travisa. – To twoi kumple?

Travisa zatkało. Co miał jej odpowiedzieć?

– Chyba tak.

– No, no. – Słysząc jeszcze dwa strzały, obróciła się do drzwi. – Mam nadzieję, że nie będzie ci ich brakowało, bo tak czy inaczej już po nich. Zaraz będą tu gliny, a jeśli do tej pory nie uciekli, teraz już nie zwieją. Jaka miała być twoja rola?

Travis zastanowił się przelotnie, co by tu skłamać, ale obawiał się, że kobieta w mundurze zaraz poznałaby się na łgarstwie.

– Powiedzieli mi, że mają rezerwację w restauracji, ale najpierw muszą zrobić jakieś zakupy i żebym był gotowy ruszyć, gdy tylko wrócą.

– A gdzie mieli zamiar zajrzeć? Do Aampersanda?

– Tak.

– Duży błąd – mruknęła Blackstone. – Mają tam teraz byłego gliniarza za praktykanta. A dlaczego ty?

– Mama pozwala mi korzystać ze swojego ślizgacza – odparł Travis. – Pewnie myśleli, że taka ucieczka da im większe szanse niż zwykły samochód.

– Mieli rację?

Travis zamrugał.

– Słucham?

– Czy faktycznie mieliby wtedy większe szanse?

Travis spojrzał na profil kobiety. Nie dość, że był przerażony, to jeszcze naprawdę nie wiedział, co o niej myśleć. Skąd takie pytanie w podobnej chwili? Chciała, żeby sam się przyznał? Przecież w zasadzie już to zrobił.

– Nie rozumiem.

– Pokaż mi, że umiesz myśleć – odparła. – Że potrafisz krytycznie analizować sytuację. Wykaż, że się mylili.

Zmieszanie ustąpiło miejsca nieśmiało kiełkującej nadziei. Czyżby nie zamierzała go wydać?

Chyba faktycznie nie.

Zaczerpnął głęboko powietrza, odsuwając od siebie bieżące problemy Bassita i reszty byłych już kumpli i zmuszając się do logicznego podejścia do przedstawionego przez Blackstone problemu.

– Ślizgacze są szybsze, ale nie ma ich w mieście aż tak wiele – odparł. – To ułatwia ich identyfikację.

– Dobrze – odparła z aprobatą. – Co jeszcze?

Travisa coś ścisnęło w gardle, gdy dotarło do niego, że strzelanina ustała. Cokolwiek się tam zdarzyło, musiało dobiec finału.

– Zaraz po wzbiciu się ponad poziom dachów jest się świetnie widocznym w promieniu pięciu kilometrów – powiedział. – Gliniarze nie mogliby stracić nas z oczu podczas pościgu.

– A gdybyś zaczął kluczyć między budynkami?

To wbrew przepisom, pomyślał w pierwszej chwili Travis, ale zaraz się zreflektował, że ktoś, kto właśnie napadł na sklep jubilerski, raczej nie przejmowałby się przepisami.

– No, o ile udałoby się na nic nie wpaść i nie zabić, to taki wóz zaraz uruchomiłby alarmy przeciwkolizyjne w innych pojazdach – odpowiedział z namysłem. – No i policja też otrzymałaby o tym informację i mogłaby bez trudu wyśledzić taki ślizgacz. – Uśmiechnął się blado. – A poza tym do oskarżenia o rabunek doszedłby jeszcze cały szereg zarzutów związanych z naruszeniem przepisów ruchu drogowego.

Ku jego zdumieniu Blackstone uśmiechnęła się szeroko.

– Bardzo dobrze. Co jeszcze?

Gdzieś w oddali zawyły syreny policyjne. Travis znowu musiał odsunąć temat Bassita, żeby skupić się na pytaniu Blackstone.

Jednak tym razem do niczego już nie doszedł.

– Nie wiem.

– Podstawowa wada planu wiązała się z wyborem niewłaściwej osoby do tej roboty – odparła kobieta, spoglądając na niego znacząco.

– Chyba tak – mruknął Travis i skrzywił się kwaśno.

– Nie myślę o twoich umiejętnościach kierowcy – dodała Blackstone. – Ani lojalności wobec ludzi, którzy na nią nie zasłużyli. Chodzi mi o to, że ktoś niewtajemniczony w plan nie będzie gotów do szalonej ucieczki, widząc kumpli wracających z dymiącą bronią i kieszeniami pełnymi kosztowności. – Przechyliła lekko głowę. – Zwłaszcza gdy ten ktoś zwykł trzymać się pewnych zasad. A pana to chyba dotyczy, panie…?

Travis zebrał się w sobie.

– Long – powiedział. – Travis Uriah Long. Zapewne tak. – Znowu spróbował uśmiechnąć się półgębkiem. – Czy trzymanie się zasad to jeden z wymogów, jakie stawiacie oficerom?

– Gdybyśmy tak robili, nasz korpus oficerski byłby o wiele mniejszy – rzuciła Blackstone. – Ale z pewnością cenimy takie podejście. Może wrócimy do biurka i zajmiemy się wypełnianiem formularzy?

Na ulicy pojawiły się dwa błyskające światłami wozy policyjne.

– Sam nie wiem – odparł Travis. Gdy zobaczył gliniarzy wysypujących się z wozów z bronią w dłoniach, znowu coś ścisnęło go w gardle. Blackstone miała rację. Jeśli Bassitowi i reszcie nie udało się uciec i nie byli już daleko, to ich szanse równały się zeru.

Jeśli zaś przeżyli strzelaninę, na pewno zaczną gadać.

– Nie zaszkodzi spróbować – naciskała Blackstone. – Proces weryfikacji zajmie dwa do czterech tygodni i w każdej chwili będzie pan mógł się rozmyślić.

A jeśli zeznają również, kto miał kierować wozem podczas ucieczki…

– A jakie są szanse na zostanie po prostu marynarzem? – spytał. – Nie oficerem, ale zwykłym członkiem załogi. Ile to zajmuje?

Blackstone zmarszczyła czoło.

– Jeśli nie znajdą żadnych przeciwwskazań, mógłby pan trafić do obozu szkoleniowego Casey-Rosewood jeszcze przed końcem tego tygodnia.

– Udział w napadzie na jubilera byłby takim przeciwwskazaniem?

– Nie ma szans, żeby ktoś pana z tym powiązał – odparła Blackstone. – Zwłaszcza że był pan tutaj, gdy to się zaczęło. Na pewno nie wolałby pan spróbować z Akademią?

– Na razie nie – stwierdził Travis, zastanawiając się, co matka powie na tak nagły zwrot w jego życiu. Jeśli w ogóle zwróci na to uwagę. – Wspomniała pani, że mamy coś do wypełnienia?

– Tak. – Kobieta zerknęła na zewnątrz i zamknęła drzwi. – I jeszcze jedno – dodała, chowając broń. – Chwilę temu kazałam panu pozostać na miejscu, ale pan nie posłuchał. Gdy znajdzie się już pan w marynarce, takie ignorowanie rozkazów nie przejdzie.

Travis uśmiechnął się, po raz pierwszy tego dnia naprawdę szczerze. Od lat nie widział swojej przyszłości tak jasno.

– Rozumiem – odparł. – Chyba dam radę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: