Wiadomość ze Sztokholmu - ebook
Wydawnictwo:
Rok wydania:
2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Wiadomość ze Sztokholmu - ebook
Ciała młodych kobiet policja znajduje szybciej niż wyjaśnienie hipotez okoliczności ich śmierci. Tropem zbrodni podąża uparta Kaszubka, nadkomisarz Ewa Wichert. Przemierzamy z nią niedostępną dla zwykłych śmiertelników Gdynię, jej najjaśniejsze i najmroczniejsze zakamarki. I nieprzenikniony Sztokholm, z jego chłodnym klimatem, sprzyjającym rozwiązaniu zagadek kryminalnych.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63656-55-3 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Spokojnym, pewnym krokiem podszedł do biurka i oparł na nim dużą skórzaną torbę. W dawnych czasach podobnych używali lekarze lub akuszerki. Odpiął mosiężne skuwki. Nie spiesząc się, otworzył szeroko torbę, wyjął dwa grube pliki banknotów i położył na blacie. Zapalił małą lampkę z zielonym abażurem, i zaczął się im uważnie przyglądać.
Zawsze był dokładny. W pracy i w domu, w planowaniu i w realizacji. Szczególnie teraz nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Banknoty w pierwszym pliku były nieco większe i jakby bardziej nowoczesne. Ładny, błękitny kolor dwudziestek euro ozdobionych rysunkami jakichś witraży nie budził w nim jednak zaufania. Przeniósł wzrok na ciemniejsze dwudziestodolarówki z Jacksonem. Mimo że o wiele mniejsze, wydawały się dużo bardziej wyraziste. No tak, pomyślał, ten widok znany od dziecka jeszcze długo będzie dla nas bliższy i bardziej rozpoznawalny. To przecież o nich zawsze marzyliśmy, oglądając wystawy Pewexu.
Włożył z powrotem do torby plik euro spięty czerwoną gumką. Ale nie był to koniec porównań. Tym razem wyjął zawinięte w natłuszczony papier firmowy dwa młotki firmy Stanley. Jeden, lżejszy, czterystasześćdziesiąciogramowy był zwykłym młotkiem ślusarskim. Takim ze ściętym z jednej strony czarnym obuchem ze stali węglowej i metalowym trzonkiem obciągniętym miękką również czarną gumą. Długo ważył go w dłoni, potrząsał nim, starając się wyczuć go w ręku. Kilkukrotnie uderzył obuchem w lewą, lekko skuloną dłoń, jakby chcąc poczuć siłę uderzenia. Teraz ostrożnie wyjął drugi nabytek – typowy młotek ciesielski, o bardzo charakterystycznym obuchu. Z jednej strony zakończony dwoma nierównymi zębami, z których jeden wyglądał jak złamany, z drugiej zaś – lekkim wcięciem z magnesem do utrzymania wbijanych gwoździ w pozycji prostej. Trzonek narzędzia otoczony był żółtym nacinanym silikonem. Mimo nieco większej wagi, około sześciuset gramów, dużo lepiej leżał w ręce.
Wykonał parę uderzeń w lewą dłoń i pokiwał powoli głową – to ten. Ale jeszcze nie koniec, pomyślał. Wetknął obuch za pasek spodni, ostrożnie wyszukując miejsce na plecach. Pokierował dłońmi tak, aby trzonek wystawał i łatwo dawał się wyciągnąć prawą ręką. Poprawił się, stanął przed lustrem i szybko go wyciągnął. Udało się, i to bez żadnych problemów. Z cynicznym uśmiechem spróbował jeszcze raz. A potem już dla zabawy, jak na filmie, jeszcze parę razy. Był przecież perfekcjonistą.
Wziął do ręki wcześniej przygotowany zwitek dolarów i ruszył po schodach w dół. Kroki powinny być naturalne: równe i miarowe. Dlatego usiłował iść nie za cicho i nie za szybko. Miała go usłyszeć, zanim zdąży otworzyć drzwi do pralni.
Powoli przekręcił klucz w zamku i nacisnął klamkę. Goła żarówka oświetlała małe wykafelkowane pomieszczenie. Po lewej stronie znajdowały się pralka, suszarka oraz zlewozmywak ze stali nierdzewnej. Po prawej koszykowe pojemniki na pranie. Jej łóżko polowe przykryte kraciastym kocem stało pod drugą ścianą. Siedziała na nim skulona. Podnosząc powoli głowę, przyglądała mu się uważnie. Z ładnej twarzy emanował lęk.
Uśmiechnął się do niej z przymusem. Niczym w geście przeprosin wyciągnął przygotowany zwitek pieniędzy. Zdumiona i nagle ośmielona patrzyła na zielone banknoty jak zaczarowana. Widok pieniędzy zupełnie ją odmienił. Nie odwracając od nich wzroku, wyciągnęła przed siebie rękę i zaczęła wstawać. Widziała tylko pieniądze.
Uderzenie w głowę było nagłe, mocne i śmiertelne. Nie zauważyła zdecydowanego ruchu prawej ręki uzbrojonej w młotek wyciągnięty bezszelestnie zza paska spodni. Nadal miała w oczach zieleń wymarzonego raju. W ciszy osunęła się bezwładnie na białe kafelki.
Zlekceważyła mnie, pomyślał trochę zawiedziony. Szmal i tylko szmal, kiwnął lekko głową, a przecież taka miała być święta. Delikatnie, ale rytmicznie poruszał młotkiem w górę i w dół. Potem z wysiłkiem oswobodził obuch ze sklejonych masą mózgową kości skroni. Położył go obok głowy dziewczyny. Popatrzył na leżące ciało. Trochę było mu jej żal, ale tak przecież musiało się stać.
Włożył pieniądze do kieszeni spodni i wyszedł, zamykając pralnię na klucz. Teraz potrzebował powietrza i światła, i chociaż krótkiej chwili odprężenia; miał przecież jeszcze tyle pracy.
Wrócił po prawie czterech godzinach, ciągnąc za sobą duży plastikowy pojemnik na kółkach. Najczęściej używano ich do wywozu śmieci. Służyły także brygadom budowlanym do usuwania odpadków. Spod pachy wyjął rulon dużych niebieskich worków foliowych. Włożył gumowe rękawiczki i zbliżył się do denatki.
Głowa dziewczyny spoczywała w kałuży ciemnej krwi. Blond włosy silnie kontrastowały z krwistoczarnym podłożem. Zaczął od systematycznego rozpinania guzików bluzki, którą zdobił wzorek z drobnych kwiatków. Nie szło mu to sprawnie. Trudno było chwycić małe okrągłe guziki palcami w gumowych rękawiczkach. Wreszcie nie wytrzymał – wyjął nóż do tapet i pociął całe ubranie.
Teraz wszystko szło dużo łatwiej i po paru minutach była już całkowicie naga. Przesunął ciało i oparł o ścianę. Wyglądało, jakby siedziała i odpoczywała. Skrawkami ubrań wytarł miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się głowa. Potem zakrwawione strzępy wrzucił razem z papierami do jednego z przyniesionych worków. Drugi założył na głowę i ciało dziewczyny. Po chwili tylko zgrabne nogi wskazywały, co kryje się w niebieskim plastiku.
Przykucnął, opierając jedną rękę na głowie, i wysunął dalej ostrze noża. Miarowo, bez pośpiechu zaczął nacinać folię na głębokość paru centymetrów. Ciął zarówno korpus, jak i twarz. W niektórych miejscach folia przylegała do ciała tak ściśle, że widać było jedynie plastik i rozstępujące się krwawe rany.
Ale mi wyszło, całkiem surrealistyczne dzieło, pomyślał, zupełnie jakby to folia krwawiła. Kiedy korpus był już pocięty, zaczął zadawać rany kłute, ale nóż pozostawiał wąskie, dwucentymetrowe nacięcia. Przerwał już po kilkunastu próbach.
Kończąc ten niemal rytualny obrządek, wstał i z westchnieniem ulgi rozprostował kolana. Z wystudiowanym spokojem rozmontował nóż. Plastikową część wrzucił do worka z ubraniami. Po chwili odpoczynku ściągnął pocięty i zakrwawiony worek, by uważnie przyjrzeć się ciału. Tak, to było to, czego oczekiwał, wynik był naprawdę przejmujący. Wyciągnął z kieszeni komórkę i zrobił parę zdjęć. Z uwagą obejrzał obraz utrwalony na wyświetlaczu. No tak, to jest naprawdę coś, pomyślał, chowając telefon do kieszeni.
Plastikowy pojemnik położył na boku, a następnie wsunął do niego zakrwawione ciało. Postawił go ponownie w pionie i zamknąwszy klapę, ustawił przy drzwiach. Rozebrał się do naga i zabrał za sprzątanie. Koc z polówki i swoje ubrania dołożył do worka z rzeczami, które zamierzał spalić.
Zmęczony, lecz w końcu gotowy, wziął długi prysznic, używając dużej ilości mydła i szorując ciało twardą szczotką ryżową. Jakby się chciał oczyścić ze wszystkiego, nawet z popełnionej zbrodni. Wytarł się i włożył czyste ubranie. Następnie zapakował worki i pojemnik do pikapa.
Plastikowy pojemnik starannie umocował pasami, aby się nie przewrócił w czasie jazdy. Tak przygotowany ruszył w kierunku Doliny Radości, wjeżdżając głęboko do lasu. Zatrzymał się na końcu szutrowej drogi. Była tam pusta polana, na której harcerze rozbijali latem biwaki i obozy.
Miejsce przeznaczone na ognisko dostrzegł z daleka. Otoczone kamieniami, pełne było popiołu i niedopalonych gałęzi. To tutaj chciał spalić ubrania. Nazbierał gałęzi, chrustu i dolał trochę benzyny, aby uniknąć problemów z rozpałką. Kiedy ogień palił się już na dobre, rozejrzał się jeszcze raz dookoła i wyjął worek z samochodu. Jak przypuszczał, plastik zajął się natychmiast, ale już po chwili także ubrania paliły się ostrym płomieniem.
Ściemniało się, ale on miał dużo czasu. Dorzucił więcej gałęzi, aż ogień zaczął trzaskać. Z zatłuszczonego papieru śniadaniowego wyjął kiełbasę wyborczą i zaczął ją ostrożnie grillować. Około dwunastej płomień zaczął przygasać. Wstał, przeciągnął się i grzebiąc z uwagą w żarzących się resztkach świeżo złamanym konarem, szukał niedopalonych resztek ubrań. Bez skutku, ogień pochłonął wszystko.
Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku Starej Oliwy. Minął park i pętlę tramwajową, po czym skręcił w lewo. Jechał Grunwaldzką w kierunku Gdyni. Nie zatrzymując się w Sopocie, dotarł do Kolibek, gdzie nie było zabudowy, a i ruch o tej porze panował niewielki. Przystanął, nie wyłączając silnika, zsunął młotek i ostrze noża do studzienki kanałowej. Zostało mu jeszcze pozbycie się ciała.
Ależ to dopiero będzie znalezisko, sensacja wielka jak prawdziwe wodowanie, pomyślał, uśmiechając się z zadowoleniem. Muszę jeszcze i dokładnie wyczyścić plastikowy pojemnik, postanowił. Od dawna wiedział, dokąd go później wywiezie.
Spokojnym, pewnym krokiem podszedł do biurka i oparł na nim dużą skórzaną torbę. W dawnych czasach podobnych używali lekarze lub akuszerki. Odpiął mosiężne skuwki. Nie spiesząc się, otworzył szeroko torbę, wyjął dwa grube pliki banknotów i położył na blacie. Zapalił małą lampkę z zielonym abażurem, i zaczął się im uważnie przyglądać.
Zawsze był dokładny. W pracy i w domu, w planowaniu i w realizacji. Szczególnie teraz nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Banknoty w pierwszym pliku były nieco większe i jakby bardziej nowoczesne. Ładny, błękitny kolor dwudziestek euro ozdobionych rysunkami jakichś witraży nie budził w nim jednak zaufania. Przeniósł wzrok na ciemniejsze dwudziestodolarówki z Jacksonem. Mimo że o wiele mniejsze, wydawały się dużo bardziej wyraziste. No tak, pomyślał, ten widok znany od dziecka jeszcze długo będzie dla nas bliższy i bardziej rozpoznawalny. To przecież o nich zawsze marzyliśmy, oglądając wystawy Pewexu.
Włożył z powrotem do torby plik euro spięty czerwoną gumką. Ale nie był to koniec porównań. Tym razem wyjął zawinięte w natłuszczony papier firmowy dwa młotki firmy Stanley. Jeden, lżejszy, czterystasześćdziesiąciogramowy był zwykłym młotkiem ślusarskim. Takim ze ściętym z jednej strony czarnym obuchem ze stali węglowej i metalowym trzonkiem obciągniętym miękką również czarną gumą. Długo ważył go w dłoni, potrząsał nim, starając się wyczuć go w ręku. Kilkukrotnie uderzył obuchem w lewą, lekko skuloną dłoń, jakby chcąc poczuć siłę uderzenia. Teraz ostrożnie wyjął drugi nabytek – typowy młotek ciesielski, o bardzo charakterystycznym obuchu. Z jednej strony zakończony dwoma nierównymi zębami, z których jeden wyglądał jak złamany, z drugiej zaś – lekkim wcięciem z magnesem do utrzymania wbijanych gwoździ w pozycji prostej. Trzonek narzędzia otoczony był żółtym nacinanym silikonem. Mimo nieco większej wagi, około sześciuset gramów, dużo lepiej leżał w ręce.
Wykonał parę uderzeń w lewą dłoń i pokiwał powoli głową – to ten. Ale jeszcze nie koniec, pomyślał. Wetknął obuch za pasek spodni, ostrożnie wyszukując miejsce na plecach. Pokierował dłońmi tak, aby trzonek wystawał i łatwo dawał się wyciągnąć prawą ręką. Poprawił się, stanął przed lustrem i szybko go wyciągnął. Udało się, i to bez żadnych problemów. Z cynicznym uśmiechem spróbował jeszcze raz. A potem już dla zabawy, jak na filmie, jeszcze parę razy. Był przecież perfekcjonistą.
Wziął do ręki wcześniej przygotowany zwitek dolarów i ruszył po schodach w dół. Kroki powinny być naturalne: równe i miarowe. Dlatego usiłował iść nie za cicho i nie za szybko. Miała go usłyszeć, zanim zdąży otworzyć drzwi do pralni.
Powoli przekręcił klucz w zamku i nacisnął klamkę. Goła żarówka oświetlała małe wykafelkowane pomieszczenie. Po lewej stronie znajdowały się pralka, suszarka oraz zlewozmywak ze stali nierdzewnej. Po prawej koszykowe pojemniki na pranie. Jej łóżko polowe przykryte kraciastym kocem stało pod drugą ścianą. Siedziała na nim skulona. Podnosząc powoli głowę, przyglądała mu się uważnie. Z ładnej twarzy emanował lęk.
Uśmiechnął się do niej z przymusem. Niczym w geście przeprosin wyciągnął przygotowany zwitek pieniędzy. Zdumiona i nagle ośmielona patrzyła na zielone banknoty jak zaczarowana. Widok pieniędzy zupełnie ją odmienił. Nie odwracając od nich wzroku, wyciągnęła przed siebie rękę i zaczęła wstawać. Widziała tylko pieniądze.
Uderzenie w głowę było nagłe, mocne i śmiertelne. Nie zauważyła zdecydowanego ruchu prawej ręki uzbrojonej w młotek wyciągnięty bezszelestnie zza paska spodni. Nadal miała w oczach zieleń wymarzonego raju. W ciszy osunęła się bezwładnie na białe kafelki.
Zlekceważyła mnie, pomyślał trochę zawiedziony. Szmal i tylko szmal, kiwnął lekko głową, a przecież taka miała być święta. Delikatnie, ale rytmicznie poruszał młotkiem w górę i w dół. Potem z wysiłkiem oswobodził obuch ze sklejonych masą mózgową kości skroni. Położył go obok głowy dziewczyny. Popatrzył na leżące ciało. Trochę było mu jej żal, ale tak przecież musiało się stać.
Włożył pieniądze do kieszeni spodni i wyszedł, zamykając pralnię na klucz. Teraz potrzebował powietrza i światła, i chociaż krótkiej chwili odprężenia; miał przecież jeszcze tyle pracy.
Wrócił po prawie czterech godzinach, ciągnąc za sobą duży plastikowy pojemnik na kółkach. Najczęściej używano ich do wywozu śmieci. Służyły także brygadom budowlanym do usuwania odpadków. Spod pachy wyjął rulon dużych niebieskich worków foliowych. Włożył gumowe rękawiczki i zbliżył się do denatki.
Głowa dziewczyny spoczywała w kałuży ciemnej krwi. Blond włosy silnie kontrastowały z krwistoczarnym podłożem. Zaczął od systematycznego rozpinania guzików bluzki, którą zdobił wzorek z drobnych kwiatków. Nie szło mu to sprawnie. Trudno było chwycić małe okrągłe guziki palcami w gumowych rękawiczkach. Wreszcie nie wytrzymał – wyjął nóż do tapet i pociął całe ubranie.
Teraz wszystko szło dużo łatwiej i po paru minutach była już całkowicie naga. Przesunął ciało i oparł o ścianę. Wyglądało, jakby siedziała i odpoczywała. Skrawkami ubrań wytarł miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się głowa. Potem zakrwawione strzępy wrzucił razem z papierami do jednego z przyniesionych worków. Drugi założył na głowę i ciało dziewczyny. Po chwili tylko zgrabne nogi wskazywały, co kryje się w niebieskim plastiku.
Przykucnął, opierając jedną rękę na głowie, i wysunął dalej ostrze noża. Miarowo, bez pośpiechu zaczął nacinać folię na głębokość paru centymetrów. Ciął zarówno korpus, jak i twarz. W niektórych miejscach folia przylegała do ciała tak ściśle, że widać było jedynie plastik i rozstępujące się krwawe rany.
Ale mi wyszło, całkiem surrealistyczne dzieło, pomyślał, zupełnie jakby to folia krwawiła. Kiedy korpus był już pocięty, zaczął zadawać rany kłute, ale nóż pozostawiał wąskie, dwucentymetrowe nacięcia. Przerwał już po kilkunastu próbach.
Kończąc ten niemal rytualny obrządek, wstał i z westchnieniem ulgi rozprostował kolana. Z wystudiowanym spokojem rozmontował nóż. Plastikową część wrzucił do worka z ubraniami. Po chwili odpoczynku ściągnął pocięty i zakrwawiony worek, by uważnie przyjrzeć się ciału. Tak, to było to, czego oczekiwał, wynik był naprawdę przejmujący. Wyciągnął z kieszeni komórkę i zrobił parę zdjęć. Z uwagą obejrzał obraz utrwalony na wyświetlaczu. No tak, to jest naprawdę coś, pomyślał, chowając telefon do kieszeni.
Plastikowy pojemnik położył na boku, a następnie wsunął do niego zakrwawione ciało. Postawił go ponownie w pionie i zamknąwszy klapę, ustawił przy drzwiach. Rozebrał się do naga i zabrał za sprzątanie. Koc z polówki i swoje ubrania dołożył do worka z rzeczami, które zamierzał spalić.
Zmęczony, lecz w końcu gotowy, wziął długi prysznic, używając dużej ilości mydła i szorując ciało twardą szczotką ryżową. Jakby się chciał oczyścić ze wszystkiego, nawet z popełnionej zbrodni. Wytarł się i włożył czyste ubranie. Następnie zapakował worki i pojemnik do pikapa.
Plastikowy pojemnik starannie umocował pasami, aby się nie przewrócił w czasie jazdy. Tak przygotowany ruszył w kierunku Doliny Radości, wjeżdżając głęboko do lasu. Zatrzymał się na końcu szutrowej drogi. Była tam pusta polana, na której harcerze rozbijali latem biwaki i obozy.
Miejsce przeznaczone na ognisko dostrzegł z daleka. Otoczone kamieniami, pełne było popiołu i niedopalonych gałęzi. To tutaj chciał spalić ubrania. Nazbierał gałęzi, chrustu i dolał trochę benzyny, aby uniknąć problemów z rozpałką. Kiedy ogień palił się już na dobre, rozejrzał się jeszcze raz dookoła i wyjął worek z samochodu. Jak przypuszczał, plastik zajął się natychmiast, ale już po chwili także ubrania paliły się ostrym płomieniem.
Ściemniało się, ale on miał dużo czasu. Dorzucił więcej gałęzi, aż ogień zaczął trzaskać. Z zatłuszczonego papieru śniadaniowego wyjął kiełbasę wyborczą i zaczął ją ostrożnie grillować. Około dwunastej płomień zaczął przygasać. Wstał, przeciągnął się i grzebiąc z uwagą w żarzących się resztkach świeżo złamanym konarem, szukał niedopalonych resztek ubrań. Bez skutku, ogień pochłonął wszystko.
Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku Starej Oliwy. Minął park i pętlę tramwajową, po czym skręcił w lewo. Jechał Grunwaldzką w kierunku Gdyni. Nie zatrzymując się w Sopocie, dotarł do Kolibek, gdzie nie było zabudowy, a i ruch o tej porze panował niewielki. Przystanął, nie wyłączając silnika, zsunął młotek i ostrze noża do studzienki kanałowej. Zostało mu jeszcze pozbycie się ciała.
Ależ to dopiero będzie znalezisko, sensacja wielka jak prawdziwe wodowanie, pomyślał, uśmiechając się z zadowoleniem. Muszę jeszcze i dokładnie wyczyścić plastikowy pojemnik, postanowił. Od dawna wiedział, dokąd go później wywiezie.
więcej..