Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z widokiem na wschód słońca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Z widokiem na wschód słońca - ebook

DRAMATYCZNA OPOWIEŚĆ O CZTERECH POKOLENIACH CYPRYJCZYKÓW, KTÓRYCH LOSY - OD LAT 30. XX WIEKU, AŻ DO CZASÓW WSPÓŁCZESNYCH - KSZTAŁTOWAŁA WOJNA, CHOROBA I ZAWIEDZIONE UCZUCIA
Latem 1972 roku, Famagusta na Cyprze jest najchętniej odwiedzanym kurortem wakacyjnym w basenie Morza Śródziemnego. Miastu sprzyja fortuna.
Ambitna para inwestorów zamierza wybudować luksusowy hotel, w którym Grecy i Turcy będą pracować razem na spektakularny sukces. Pomiędzy Cypryjczykami, którzy w Famaguście szukają ucieczki przed przemocą i etnicznymi sporami, są rodziny Georgiusów i Özkansów.
Tymczasem, za fasadą blichtru i sukcesu, w mieście narasta napięcie.
Gdy Grecy dokonują zamachu stanu, a wyspa pogrąża się w chaosie wyniszczającego konfliktu. Na Cypr, pod pretekstem ochrony tureckiej mniejszości, wkraczają wojska Tureckie. Mieszkańcy w popłochu opuszczają Famagustę. W opustoszałym mieście pozostają dwie rodziny. Ta książka opowiada ich historię.
Fascynująca i poruszająca. Hislop fenomenalnie opisuje losy Cypru i jego mieszkańców.
„The Times”
Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7985-337-3
Rozmiar pliku: 802 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce

W najnowszej powieści Victorii Hislop słońce skrzy się na powierzchni lazurowego morza, a w powietrzu niesie się zapach pomarańczy. Do czasu.

Latem 1972 roku skąpana w słońcu Famagusta jest głównym kurortem na Cyprze. Ambitne małżeństwo Papakostów otwiera tam wspaniały hotel, w którym Grecy i Turcy pracują razem w harmonii. Przy jednej ulicy mieszkają rodziny greckie i tureckie, a panie domu spotykają się w tym samym salonie piękności, gdzie z wałkami na włosach rozmawiają o wszystkim, tylko nie o zamieszkach na tle etnicznym, które ogarnęły resztę wyspy.

Jednak pod fasadą blichtru i przepychu także w Famaguście narasta napięcie. Kiedy Grecy przeprowadzają zamach stanu, miasto pogrąża się w chaosie. Zaprzyjaźnione matki czekają na synów walczących o swoją wyspę, lecz przeciwko sobie. Gdy tureckie patrole zaczynają plądrować domy, luksusowy hotel Papakostów wydaje się ostatnim bezpiecznym miejscem. Tylko jedna osoba wie, że w podziemnych spiżarniach budynku ukryte jest coś cenniejszego niż żywność.

Kiedy miasto stacza się w otchłań szaleństwa, w Famaguście pozostają dwie rodziny.

To ich historia.Wielkie podziękowania za wnikliwość, inspirację,
miłość i przyjaźń niech przyjmą:

Efthymia Alphas
Antonis Antoniou
Michael Colocassides
Theodoros Frangos
Alexis Galanos
Maria Hadjivasili
Mary Hamson
Ian Hislop
William Hislop
Costas Kleanthous
Yiangos Kleopas
Stavros Lambrakis
David Miller
Chrysta Ntziani
Costas Papadopoulos
Nicolas Papageorgiou
Alexandros Papalambos
Flora Rees
Hüseyin Silman
Vasso Sotiriou
Thomas Vogiatzis
Çiğdem Worthington

Wydarzenia poprzedzające tę opowieść…

1878 Wielka Brytania negocjuje porozumienie z Turcją i przejmuje administrowanie Cyprem, nadal będącym częścią Imperium Osmańskiego.

1914 Wielka Brytania anektuje wyspę, gdy Imperium Osmańskie przystępuje do I wojny światowej po stronie Niemiec.

1925 Cypr staje się kolonią brytyjską.

1955 EOKA (Narodowa Organizacja Cypryjskich Bojowników), kierowana przez Jeorjosa Griwasa, podejmuje zbrojną walkę z Brytyjczykami, której celem jest enosis (przyłączenie Cypru do Grecji).

1959 Wielka Brytania, Grecja, Turcja oraz Grecy i Turcy cypryjscy zawierają ugodę – tzw. porozumienie londyńskie – w kwestii Cypru. Prezydentem zostaje arcybiskup Makarios.

1960 Cypr staje się suwerenną republiką, lecz na mocy traktatu gwarancyjnego Grecja i Turcja otrzymują prawo interwencji, a Wielka Brytania zachowuje dwie bazy wojskowe.

1963 Prezydent Makarios proponuje trzynaście poprawek do konstytucji, co prowadzi do walk między Grekami a Turkami cypryjskimi. Nikozja zostaje podzielona, a granicy strzegą brytyjscy żołnierze. Turcy cypryjscy rezygnują z udziału w rządzeniu krajem.

1964 Nie ustaje konflikt między społecznościami. Organizacja Narodów Zjednoczonych wysyła siły pokojowe. Turcy cypryjscy zamykają się w enklawach.

1967 Społeczności Greków i Turków nadal dopuszczają się aktów przemocy. Po przewrocie w Atenach narasta napięcie między arcybiskupem Makariosem a juntą wojskową.

1971 Jeorjos Griwas potajemnie wraca z Grecji i tworzy EOKA II, ponownie usiłując doprowadzić do enosis.Rozdział pierwszy

Famagusta, 15 sierpnia 1972

Miasto połyskiwało złotem. Piasek, sylwetki plażowiczów, życie mieszkańców opromieniał blask słońca i pomyślności.

Piaszczysta biała plaża i turkusowa tafla wody tworzyły najpiękniejszą zatokę Morza Śródziemnego, nad którą zjeżdżali z całego świata poszukiwacze przyjemności, by pławić się w cieple i zmysłowych rozkoszach fal muskających brzeg. To był rajski zakątek.

Na północ od nadmorskiej dzielnicy turystycznej leżała starówka, otoczona potężnym średniowiecznym murem, dokąd chodzili wycieczkowicze z przewodnikami, by poznawać przeszłość kurortu, podziwiać sklepienia, precyzyjną snycerkę i przypory okazałego budynku, niegdyś katedry Świętego Mikołaja, a teraz meczetu. Oglądali czternastowieczne zabytki, słuchali opowieści o wyprawach krzyżowych, o zamożnych królach z dynastii Lusignan i przybyciu Osmanów. Wszystkie te informacje, podawane przez życzliwych przewodników upalną południową porą, ulatywały turystom z głów, gdy tylko ponownie znaleźli się w hotelach i wskoczyli do basenów, zmywając z siebie pot i kurz dziejów.

Bardziej doceniali dobrodziejstwa dwudziestego wieku. Po wyprawach w zamierzchłą przeszłość chętnie wracali do komfortowych nowoczesnych pokoi z prostymi ścianami i ogromnymi oknami, z których roztaczał się wspaniały widok.

Wąskie szczeliny w staromiejskich murach pozwalały dostrzec nadciągającego wroga, ale prawie w ogóle nie wpuszczały światła, bo zadanie średniowiecznej twierdzy polegało na odpieraniu najeźdźcy, nie zaś wpuszczaniu ludzi do środka, jak to czyniły późniejsze miasta. Nowe budowle zwracały się frontem na zewnątrz i pięły w górę, ku błękitom morza i nieba; te dawne kierowały się do wewnątrz. Famagusta lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, jasna i atrakcyjna, przyciągała gości. Obraz napastnika, którego trzeba zmusić do odwrotu, zdawał się należeć do innej epoki.

Ten kurort był jednym z najwspanialszych na świecie, zbudowany tak, by sprawiać przyjemność. Jego założenia miały na celu niemal wyłącznie zapewnianie wygód wczasowiczom. W wysokich budynkach wzdłuż wybrzeża mieściły się głównie hotele z eleganckimi kawiarniami i luksusowymi sklepami na parterze. Nowoczesne i ekskluzywne, jak te w Monako czy Cannes, służyły wypoczynkowi i rozrywce i były przeznaczone dla nowej zamożnej elity z całego świata, gotowej dać się skusić urokom wyspy. W ciągu dnia urlopowiczom całkowicie wystarczały morze i plaża. Po zachodzie słońca czekały na nich setki lokali, gdzie mogli zjeść, wypić i się zabawić.

Famagusta była nie tylko atrakcją turystyczną, lecz także najgłębszym i największym portem na Cyprze. Mieszkańcy dalekich krajów mieli sposobność posmakować uroków wyspy, zajadając cytrusy, co roku wywożone stąd statkami.

Od maja do września pogoda w zasadzie się nie zmieniała, jeśli pominąć kilka gwałtownych skoków temperatury, kiedy słońce zdawało się nie mieć litości. Niebo było zawsze bezchmurne, dni długie, powietrze upalne, ale suche, morze łagodnie orzeźwiające. Na rozległych plażach, pod osłoną kolorowych parasoli, wylegiwali się opaleni wczasowicze, popijając schłodzone drinki, natomiast ci bardziej aktywni pluskali się na płyciźnie albo popisywali sprawnością na nartach wodnych, śmigając zakosami i przecinając swoje tory jazdy.

Famagusta doskonale prosperowała, ku niemal całkowitemu zadowoleniu stałych mieszkańców i przyjezdnych gości.

Ultranowoczesne hotele, w większości kilkunastopiętrowe, ciągnęły się rzędem wzdłuż wybrzeża. Na południowym krańcu plaży wyrastał nowy budynek. Był wyższy od pozostałych, piętnastopiętrowy, i dwa razy szerszy, postawiony niedawno, więc jeszcze nie widniał na nim szyld z nazwą.

Od strony morza wyglądał minimalistycznie, wtapiał się w łańcuch hoteli otaczających łukiem zatokę. Natomiast od ulicy prezentował się okazale, z imponującą bramą i wysokim żelaznym ogrodzeniem.

Tego upalnego letniego dnia kręciło się tam mnóstwo ludzi, ubranych wcale nie w swobodne stroje, lecz w kombinezony. Byli to inżynierowie, robotnicy i rzemieślnicy, którzy prowadzili prace wykończeniowe przy pieczołowicie stworzonym projekcie. Wygląd elewacji właściwie nie odbiegał od standardu, natomiast wnętrza znacznie różniły się od tych u konkurencji.

Ambicje właścicieli sięgały wysoko. Zamierzali uzyskać efekt „splendoru”, zwłaszcza w części recepcyjnej, która ich zdaniem należała do najważniejszych. Gość powinien zakochać się od pierwszego wejrzenia, w przeciwnym razie hotel czeka fiasko – drugiej szansy już nie dostanie.

Przede wszystkim miał imponować wielkością: mężczyznom kojarzyć się z boiskiem piłkarskim, kobietom zaś z pięknym jeziorem. I jedni, i drudzy musieli zauważyć niezwykły blask marmurowej posadzki i odnieść wrażenie, że stąpają po wodzie.

Ta wizja powstała w głowie Sawasa Papakosty. Był mężczyzną trzydziestotrzyletnim, ale postarzały go pasemka siwizny w ciemnych kędzierzawych włosach. Miał krępą sylwetkę i gładko ogoloną twarz. Tego dnia, jak co dzień, ubrał się w szary garnitur (najlepszy z dostępnych systemów klimatyzacji zapewniał każdemu uczucie chłodu) i koszulę w kolorze złamanej bieli.

W holu przy recepcji pracowali sami mężczyźni – z jednym wyjątkiem. Owa kobieta, ciemnowłosa, ubrana w elegancką luźną sukienkę, była żoną Papakosty. Tego dnia przyszła dopilnować zawieszenia kotar w lobby i sali balowej, natomiast w poprzednich miesiącach wybierała tkaniny dekoracyjne do pięciuset sypialni. Afrodyta miała do tego dar i zamiłowanie. Projektowanie wystroju każdego pomieszczenia, dekorowanie każdego piętra w nieco odmiennym stylu przypominało dobór garderoby i pasujących do niej dodatków.

Wyrafinowanemu gustowi Afrodyty Papakosty hotel zawdzięczał swoje piękno, natomiast jej samej zawdzięczał istnienie. Inwestycja powstała dzięki jej ojcu. Trifonas Markides był właścicielem wielu budynków mieszkalnych w Famaguście, a także dużej firmy spedycyjnej, zajmującej się przewozem owoców i innych towarów eksportowych drogą morską.

Sawasa Papakostę poznał na zebraniu miejscowego zrzeszenia handlu i usług i dostrzegł w nim głodnego sukcesu przedsiębiorcę, jakim sam był za młodu. Minęło trochę czasu, nim przekonał żonę, iż człowiek, który prowadzi niewielki hotel przy niezbyt popularnej części plaży, ma przed sobą obiecującą przyszłość.

– Dziewczyna skończyła dwadzieścia jeden lat – rzekł. – Czas pomyśleć o ślubie.

Artemida uważała, że w hierarchii społecznej Sawas stoi niżej od jej pięknej, wykształconej córki, co więcej, jest trochę „nieokrzesany”. To, że jego rodzice pracują na roli, było mniej istotne od tego, że mają tak mało ziemi. Trifonas z kolei traktował potencjalnego zięcia jak inwestycję finansową. Wielokrotnie omawiał z nim jego plan budowy drugiego hotelu.

– On jest bardzo ambitny, agapi mu – zapewnił żonę. – I to się liczy. Z pewnością daleko zajdzie. Ma błysk w oczach. Mogę z nim rozmawiać o interesach. Jak mężczyzna z mężczyzną.

Kiedy Trifonas Markides postanowił zaprosić Sawasa Papakostę na kolację do swojego mieszkania w Nikozji, Afrodyta znała zamiary ojca. Nie zakochała się od pierwszego wejrzenia, ale przecież do tej pory spotykała się zaledwie z kilkoma młodymi mężczyznami i tak naprawdę nie wiedziała, co powinna odczuwać. Choć nikt o tym nie napomknął, a Sawas mógł to zauważyć, gdyby bacznie przyjrzał się fotografii wiszącej na poczesnym miejscu na ścianie, jego podobieństwo do nieżyjącego syna państwa Markidesów, brata Afrodyty, teraz pozbawionej rodzeństwa, rzucało się w oczy. Byliby rówieśnikami, obaj muskularni, o falujących włosach i szerokich ustach.

Dimitris Markides miał dwadzieścia pięć lat, gdy zginął w zamieszkach, które wybuchły między Grekami a Turkami cypryjskimi w Nikozji na początku 1964 roku. Poniósł śmierć niecałą milę od własnego domu. Jego matka uważała, że przypadkiem znalazł się w miejscu, gdzie doszło do strzelaniny.

Przekonanie, że syn był niewinną ofiarą, tylko pogłębiło rozpacz Artemidy, natomiast jej mąż i córka wiedzieli, że nie był to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Afrodyta i Dimitris nie mieli przed sobą tajemnic. Siostra kryła brata, gdy wymykał się z domu, kłamała, by go chronić, a raz nawet ukrywała w swoim pokoju broń, wiedząc, że nikt nie będzie jej tam szukał.

Dzieci Markidesów miały to szczęście, że mogły uczyć się w dobrych szkołach w Nikozji i spędzać sielankowe wakacje w Famaguście. Ich ojciec znał się na interesach i już zainwestował znaczną część swojego majątku w nieruchomości w nadmorskim kurorcie, wykorzystując ożywienie na rynku.

Po śmierci Dimitrisa wszystko się zmieniło. Artemida nie potrafiła i nie zdołała wydobyć się z żałoby. Każdy z członków rodziny pogrążył się w psychicznym i fizycznym mroku, którego nic nie mogło rozproszyć. Trifonas zagrzebał się w pracy, natomiast Afrodyta zazwyczaj tkwiła w dusznej atmosferze domu, w głuchej ciszy, przy okiennicach zamkniętych często przez cały dzień. Pragnęła wyrwać się stamtąd, a jedynym sposobem było zamążpójście. Gdy poznała Sawasa, uprzytomniła sobie, że nadarza się do tego sposobność.

Choć nie zapłonęła ku niemu uczuciem, wiedziała, że jej życie będzie lżejsze, gdy poślubi mężczyznę, który zyskał aprobatę jej ojca. Dostrzegła również interesującą możliwość włączenia się w działalność hotelarską Sawasa.

Półtora roku później jej rodzice urządzili najwystawniejsze od dziesięciu lat wesele na Cyprze. Nabożeństwo odprawił pan prezydent, Jego Świątobliwość arcybiskup Makarios. Na przyjęcie zaproszono ponad tysiąc gości (i opróżniono tyleż butelek szampana). Wartość samej biżuterii, którą wniosła w posagu panna młoda, szacowano na ponad piętnaście tysięcy funtów. W dniu ślubu otrzymała od ojca naszyjnik z rzadkich niebieskich brylantów.

Kilka tygodni później Artemida Markides zaczęła wyraźnie napomykać, że pragnie przeprowadzić się do Anglii. Jej małżonek rozwijał interesy i nadal się bogacił, korzystając z bujnego rozwoju Famagusty, ale dla niej przebywanie na Cyprze stało się nie do zniesienia. Choć od śmierci Dimitrisa upłynęło pięć lat, wspomnienia tamtego straszliwego dnia wciąż były żywe.

– Musimy rozpocząć nowe życie gdzieś indziej – uparcie powtarzała Artemida. – Cokolwiek byśmy tu robili, gdziekolwiek byśmy mieszkali, w tym kraju już nigdy nie będziemy się czuli tak jak dawniej.

Mimo poważnych zastrzeżeń Trifonas Markides wyraził zgodę. Uznał, że córka jest zabezpieczona na przyszłość przez małżeństwo, a jego życie w pewnej mierze nadal będzie się toczyć na ojczystej ziemi.

Sawas nie zawiódł jego nadziei. Udowodnił, że potrafi czerpać zyski z gołej ziemi. W dzieciństwie widział, jak oboje rodzice pracują w pocie czoła na polu, zbierając z niego ledwie tyle, by przeżyć. Jako czternastolatek pomagał ojcu powiększyć dom o jeszcze jeden pokój. To zajęcie sprawiło mu przyjemność, ale przede wszystkim uświadomiło mu, że ziemię można wykorzystywać w inny sposób, niż tylko orać ją i obsiewać. Nie cierpiał pracy na roli, powtarzającej się bez końca i jego zdaniem całkowicie bezowocnej.

Gdy ujrzał pierwszy wielopiętrowy hotel stawiany w Famaguście, szybko obliczył w myślach, o ile więcej można zarobić na akrze gruntu, jeżeli buduje się wzwyż, a nie kopie w głąb, by siać nasiona i sadzić drzewa, które wymagają intensywnego wysiłku i stałej opieki. Pozostała tylko kwestia środków: jak kupić ziemię, by zrealizować te zamierzenia. Koniec końców, dzięki pracy dzień i noc w różnych miejscach oraz kredytowi z banku (kierownik natychmiast dostrzegł nieskrywane ambicje klienta), zebrał sumę umożliwiającą zakup małej pustej działki, na której postawił swój pierwszy hotel, o nazwie Rajska Plaża. Od tamtego czasu Famagusta przemieniała się na oczach Sawasa w coraz większy kurort i wraz z tym rosły jego aspiracje.

Głównym inwestorem w nowym przedsięwzięciu był Trifonas Markides. Wspólnie sporządzili biznesplan. Sawas chciał stworzyć sieć hoteli, które z czasem zyskają międzynarodową renomę, a ich marka stanie się równie rozpoznawalna jak Hilton.

Pierwszy etap realizacji projektu prawie zakończono. Budynek już stał. Wkrótce miało nastąpić otwarcie hotelu Jutrzenka, największego i najelegantszego w Famaguście.

*

Sawas Papakosta był nieustannie zajęty. Ciągle podchodzili do niego ludzie, prosząc o zatwierdzenie ich pracy. Rozmawiał ze wszystkimi, gdyż wiedział, że na efekt końcowy składają się tysiące elementów i każdemu trzeba się bacznie przyjrzeć.

Właśnie wieszano żyrandole. Kryształy mieniły się kolorami, tworzyły ruchome cienie na suficie i rozbłyski światła na posadzce. Niezupełnie zadowolony z efektu Sawas kazał opuścić żyrandole o dwa oczka łańcucha, dzięki czemu znacznie powiększył się zasięg migoczących wzorów.

Na środku rozległego lobby znajdowała się okrągła fontanna z trzema złoconymi delfinami naturalnej wielkości. Można było odnieść wrażenie, że zaraz wyskoczą z wody. Ich szklane oczy napotykały wzrok patrzących. Dwaj robotnicy regulowali siłę strumieni tryskających z pysków.

– Trochę większe ciśnienie – polecił Sawas.

Sześciu plastyków pieczołowicie nakładało płatki złota na neoklasyczne sztukaterie na suficie. Pracowali tak, jakby czasu mieli pod dostatkiem. Być może dla uprzytomnienia im, że jest inaczej, mocowano pięć zegarów na ścianie za mahoniową ladą recepcji, ciągnącą się przez trzydzieści jardów z boku holu. Za parę godzin miały się na nich pojawić nazwy najważniejszych centrów finansowych na świecie i wskazówki pokazujące dokładną godzinę.

Dekoracyjne kolumny, rozmieszczone tak samo jak na starożytnej agorze w pobliskiej Salaminie, pomalowano w delikatny wzór, przypominający żyłkowany marmur. Uczepiona rusztowania trójka artystów tworzyła na ścianie trompe l’oeil o tematyce antycznej. W centralnym punkcie znajdowała się Afrodyta, patronka wyspy, wyłaniająca się z morza.

W pokojach i korytarzach na piętrach uwijały się jak pszczoły w ulu pokojówki. Parami kładły nowe, chłodne prześcieradła na ogromnych łóżkach i oblekały grube poduszki z pierza.

– W tym pokoju zmieściłaby się cała moja rodzina – powiedziała jedna z nich.

– A łazienka jest większa niż mój dom – z dezaprobatą dorzuciła jej koleżanka.

Roześmiały się, raczej zbulwersowane niż powodowane zazdrością. Ludzie zatrzymujący się w takim hotelu zapewne pochodzą z innej planety. W odczuciu pokojówek każdy człowiek, który musi kąpać się w marmurowej wannie i spać w łóżku szerokim na pięć osób, z całą pewnością jest dziwaczny. Nawet nie przyszło im na myśl, że to na nie należałoby patrzeć z zazdrością.

Takie samo wrażenie mieli hydraulicy wykańczający łazienki i elektrycy wkręcający w pośpiechu ostatnie żarówki. Wielu z nich mieszkało w ciasnocie, w wielopokoleniowych rodzinach. Spali, niemal czując na sobie oddech krewniaka; cierpliwie czekali, aż zwolni się wygódka; szli spać, gdy zapadał zmrok i zaczynały migotać słabe żarówki. Instynktownie wiedzieli, że rozrzutność nie równa się szczęściu.

Piętro niżej, w podziemiach, obok krytego basenu, który wciąż starannie wykładano kafelkami (będzie potrzebny dopiero w listopadzie), dwie kobiety w białych nylonowych fartuchach krzątały się po pomieszczeniu, które olśniewało blaskiem luster. Jedna z nich nuciła sobie pod nosem.

Szykowały salon fryzjerski na uroczyste otwarcie hotelu. Zdążyły już zinwentaryzować całość dostaw z ostatnich kilku dni. Suszarki hełmowe najnowszego typu, wałki najróżniejszej wielkości, szampony koloryzujące, preparaty do trwałej ondulacji – wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Szpilki i wsuwki, nożyczki i maszynki do strzyżenia, szczotki i grzebienie leżały w szufladach albo na wózkach. We fryzjerstwie używa się dość prostego sprzętu i urządzeń. Ostateczny efekt zależy od umiejętności fryzjera i stylisty, o czym doskonale wiedziały obie kobiety, Emine Özkan i Sawina Skuros.

Choć wszystko było w idealnym porządku, lśniło i działało należycie, po raz piąty tego dnia przetarły blat, sześć umywalek, krany i lustra. Jedna z nich przesunęła odrobinę szampony i lakiery, żeby nazwa firmy, która napawała je dumą, powtarzała się w jednej linii: WellaWellaWellaWellaWella.

Interes z pewnością się rozkręci, gdy mieszkanki hotelu będą chciały okiełznać swoje włosy po całym dniu leżenia na słońcu i na piasku. Za kilka miesięcy nie ujrzy się tu ani jednego pustego fotela.

– Możesz w to uwierzyć?

– Chyba nie…

– Mamy dużo szczęścia…

Emine Özkan zaczęła strzyc Afrodytę Papakostę, gdy ta była jeszcze nastolatką. Do niedawna pracowała razem z Sawiną w małym zakładzie fryzjerskim w handlowej części Famagusty. Codziennie dojeżdżała autobusem z Maraty, wioski oddalonej o dziesięć mil. Kiedy miasto zaczęło się rozrastać i rozkwitać, a jej mąż też znalazł w nim zatrudnienie, przenieśli się całą rodziną na obrzeża powstającego kurortu, które podobały im się bardziej niż otoczona murem starówka, gdzie mieszkali głównie Turcy cypryjscy.

Była to ich trzecia przeprowadzka w ciągu kilku lat. Niemal dziesięć lat wcześniej uciekli ze swojej wsi, gdy po ataku Greków cypryjskich spłonął ich dom. Mieszkali przez jakiś czas w enklawie, gdzie chroniły ich oddziały Organizacji Narodów Zjednoczonych, a potem osiedli w Maracie.

Famagusta nie była rodzinnym miastem również drugiej fryzjerki. Sawina dorastała w Nikozji, lecz seria zamieszek, które wybuchły między obiema społecznościami przed dziewięciu laty, pozostawiła także w niej głębokie ślady. Między Grekami a Turkami wytworzyło się tyle strachu i podejrzliwości, że do stolicy przysłano oddziały pokojowe ONZ i przecięto ją granicą, tak zwaną Zieloną Linią, by obie grupy ludności odseparować. Te wydarzenia zatruły atmosferę w rodzinie Sawiny.

– Tej izolacji nie dało się znieść – powiedziała do Emine, gdy któregoś dnia dzieliły się wspomnieniami. – Mieliśmy dobrych przyjaciół, a nie mogliśmy się z nimi spotykać. Nie wyobrażasz sobie, jakie to było okropne. Ale Grecy i Turcy zabijali się nawzajem, więc chyba należało tak zrobić.

– W Maracie wyglądało to inaczej. Byliśmy w dość dobrych stosunkach, my i Grecy – rzekła Emine. – Ale tu żyje nam się jednak dużo lepiej. Nie zamierzam znów się przeprowadzać!

– Nam też się poprawiło – odparła Sawina – ale bardzo tęsknię za rodziną…

Obecnie większość Greków cypryjskich żyła z Turkami na dobrej stopie i już nie obawiała się grup paramilitarnych. Jak na ironię, to między Grekami dochodziło do zatargów i aktów przemocy. Mniejsza ich część dążyła do enosis, połączenia Cypru z Grecją, i chciała to osiągnąć siłą i zastraszaniem. Turyści tego nie widzieli i nawet większość mieszkańców Famagusty starała się nie zważać na to zagrożenie.

Kobiety stanęły razem przed lustrem. Miały ten sam wzrost, podobne krępe sylwetki oraz identyczne krótkie fryzury, wówczas w modzie, i obie nosiły robocze fartuchy. Gdy ich spojrzenia się spotkały, na twarzach pojawił się uśmiech. Emine była ponad dziesięć lat starsza od Sawiny, ale podobieństwo między nimi rzucało się w oczy.

Tego dnia, w przeddzień otwarcia hotelu, z ich ust płynął jak zwykle potok słów. Choć przebywały ze sobą sześć dni w tygodniu, ani na chwilę nie przestawały gawędzić.

– W przyszłym tygodniu przyjeżdża do nas na kilka dni pierworodna córka mojej najmłodszej siostry. Dziewczyna tylko przechadza się ulicami, tam i z powrotem, i ogląda witryny sklepów. Widziałam, jak to jest. Przystaje i gapi się bez końca.

Emine zaczęła naśladować swoją siostrzenicę (jedną z piętnastu dziewczynek, które wydały na świat jej cztery siostry), jakby oczarowana niewidzialną wystawą.

– Ta, co wychodzi za mąż?

– Tak. Mualla. Tym razem naprawdę zamierza zrobić zakupy.

– Będzie miała z czego wybierać.

W Famaguście było zatrzęsienie dużych sklepów ze strojami ślubnymi, prezentujących w witrynach sute kreacje z atłasu i koronki. Siostrzenica Emine będzie potrzebowała kilkunastu dni, żeby do każdego wstąpić.

– Chce tu kupić wszystko. Pantofle, suknię, pończochy. Wszystko.

– Mogę jej powiedzieć, gdzie kupiłam swoją suknię! – wtrąciła Sawina.

Nie przerywając rozmowy, krążyły po salonie, ścierając najdrobniejsze pyłki. Ani jedna, ani druga nie potrafiła siedzieć bezczynnie, choćby chwilę.

– I jeszcze rzeczy do domu. Teraz młodzi chcą mieć więcej niż kiedyś my – skonstatowała Emine Özkan, dając do zrozumienia, że nie w pełni pochwala ambicje siostrzenicy.

– Kilka koronkowych obrusów… Haftowane powłoczki… W dzisiejszych czasach to za mało, Emine. Nowoczesny sprzęt domowy, na tym im zależy.

Będąc mieszkanką szybko rozrastającego się miasta, w którym obok turystyki kwitł przemysł lekki, Sawina polubiła plastikowe gadżety i korzystała z nich w kuchni równie często jak z tradycyjnego sprzętu.

– Jak uczesze się pani Papakosta na jutrzejsze otwarcie? Tak jak na swój ślub?

Afrodyta miała być pierwszą klientką nowo powstałego salonu.

– O której przyjdzie?

– Umówiła się na czwartą.

Na chwilę zapadła cisza.

– Okazała nam wiele życzliwości, prawda?

– O tak – potwierdziła Sawina. – Dzięki niej mamy wielką szansę.

– Jednak tu będzie już inaczej… – Emine westchnęła.

Wiedziały, że zabraknie im atmosfery, jaka panowała w zakładzie przy ulicy Eurypidesa. Służył nie tylko jako miejsce spotkań towarzyskich, lecz i oaza dla kobiet, gdzie mogły rozmawiać o intymnych sprawach – był tym samym czym dla mężczyzn kafenijon. Mając włosy zawinięte na wałki, przesiadywały tam godzinami, pewne, że ich sekrety nie wyjdą poza te cztery ściany. Dla wielu z nich była to jedyna okazja w tygodniu, żeby przyjemnie spędzić czas poza domem.

– Nie przyjdą tu nasze stałe klientki. Ale z drugiej strony zawsze chciałam pracować na swoim.

– Te panie będą inne. Może bardziej…

– …podobne do nich?

Emine wskazała oprawione czarno-białe zdjęcia, które rozwiesiły wcześniej tego dnia. Widniały na nich olśniewające modelki w ślubnych fryzurach.

– Przypuszczam, że będziemy czesały do ślubu wiele panien.

Zrobiły już wszystko, co należało. Od następnego dnia zaczną się umawiać z klientkami. Sawina z uśmiechem ścisnęła koleżankę za ramię, mówiąc:

– Chodźmy. Jutro czeka nas wszystkich ważny dzień.

Powiesiły białe fartuchy i opuściły hotel tylnym wyjściem.

*

Turystyka przynosiła zyski tysiącom ludzi zatrudnionych w restauracjach, barach, sklepach i hotelach. Całymi rodzinami ściągnęli do miasta, zachęceni jego możliwościami handlowymi, a także sennym pięknem, którym zachwycali się tak samo jak obcokrajowcy.

Miejscowi, zwłaszcza młodzieńcy, korzystali z morza i plaż w równej mierze co turyści. Co więcej, wzajemne kontakty nieraz kończyły się obietnicami dozgonnej miłości i płaczem na lotnisku.

Tego typowego letniego popołudnia mały chłopiec, może trzyletni, bawił się na plaży, tuż pod hotelem Jutrzenka. Był sam; w zapamiętaniu przesypywał piasek cienką strużką z ręki do ręki, sięgając coraz głębiej do chłodnych warstw.

Raz po raz przesiewał piasek między paluszkami, aż zostały najdrobniejsze ziarenka i spłynęły jak woda z dłoni na ziemię, gdy podniósł ręce. Ta zabawa nigdy mu się nie nudziła.

Przez godzinę obserwował długonogich starszych chłopców grających w piłkę wodną i marzył o dniu, gdy będzie na tyle duży, by do nich dołączyć. Teraz nie pozostawało mu nic innego, jak siedzieć i czekać na swojego brata Hüseyina, który był jednym z graczy.

Hüseyin znalazł sobie dorywczą pracę na lato: rozstawiał i składał na stos łóżka plażowe. Gdy wykonał swoją robotę, natychmiast wchodził do wody i włączał się do gry. Ponieważ trener powiedział mu, że ma zadatki na sportowca, był rozdarty między dwoma marzeniami – nie wiedział, czy uprawiać zawodowo siatkówkę, czy piłkę wodną. Liczył na to, że uda mu się połączyć te dyscypliny.

– Musimy ściągnąć cię na ziemię! – żartowała z niego matka.

– Niby dlaczego? – protestował stanowczo ojciec. – Tylko mu się przyjrzyj! Z takimi mocnymi nogami może konkurować z każdym.

Mehmet wstał i pomachał ręką, widząc maszerującego plażą brata. Już nieraz Hüseyin, bujając w obłokach, zapomniał, że ma się opiekować młodszym bratem, i poszedł do domu bez niego. Mehmetowi nic nie zagrażało, co najwyżej, mając słabą orientację w terenie, jak to trzylatek, powędrowałby w niewłaściwym kierunku. W wiosce, gdzie przed wieloma laty urodzili się jego rodzice, pozostawione sobie małe dziecko nigdy by nie zabłądziło. Famagusta jednak była innym światem.

Mehmet nieraz słyszał od matki, że jest małym cudem, ale przezwisko, jakie nadał mu Hüseyin, Mały Maruda, brzmiało prawdziwiej. Tak się czasem czuł w obecności swoich dwóch starszych braci.

– Idziemy do domu, Mehmet – powiedział starszy chłopiec i trzepnął malca w ucho.

Jedną ręką trzymając piłkę, a drugą prowadząc brata, wyszedł na drogę i zaczął odbijać piłkę od asfaltu. Obaj wpadli w trans, zahipnotyzowani rytmem uderzeń. Czasem przez całą drogę do domu, co zajmowało z piętnaście minut, ani razu nie zgubili rytmu.

Pochłonięci obserwowaniem piłki, nie usłyszeli wołania:

– Hüseyin! Mehmet! Hüseyin!

Ich matka, oddalona o jakieś sto jardów od tylnego wejścia do hotelu Jutrzenka, usiłowała ich dogonić.

– Cześć, kochani – odezwała się, biorąc Mehmeta na ręce.

Mehmet bardzo nie lubił, żeby podnosić go na ulicy, więc zaczął się energicznie wyrywać. Przecież nie jest już dzieckiem. Matka postawiła go na ziemi i pocałowała w policzek.

– Mamusiu…?

Niedaleko od nich stała tablica reklamowa, na której chłopiec z szerokim zawadiackim uśmiechem trzymał szklankę pełną musującej lemoniady. Mehmet patrzył na ten obrazek codziennie, zawsze z nadzieją.

Emine Özkan wiedziała, co ma na myśli jej synek.

– Nie rozumiem, dlaczego wolisz coś, co nie wiadomo kiedy wlano do butelki, zamiast świeżego soku?

Zaraz po wejściu do domu Mehmet dostał szklankę niegazowanego białawego płynu z dużą ilością cukru, ale wciąż tak cierpkiego, że aż wciągnął policzki. Napój był kompletnie bez gazu, jak mleko. Któregoś dnia, po zwycięskim meczu w piłkę wodną, pójdzie do kiosku i kupi sobie butelkę lemoniady. Gdy będzie ją otwierał, rozlegnie się głośny psyk i popłyną bąbelki.

Któregoś dnia, pomyślał Mehmet.

Obaj bracia pielęgnowali swoje marzenia.Rozdział drugi

Dokładnie o osiemnastej piętnaście, mimo panującego dokoła zamętu, Sawas Papakosta odruchowo spojrzał na zegarek. O tej porze miał się udać do swojego drugiego hotelu, gdzie wraz z Afrodytą wydawał przyjęcie koktajlowe dla gości Rajskiej Plaży.

Przed wyjściem Afrodyta odświeżyła się w łazience niemal wykończonego hotelu. Powiodła wzrokiem po marmurowych ścianach i rzeźbionych w kamieniu muszlach na mydło, z dumą zauważajac, że ręczniki z monogramem już wiszą na swoich miejscach. Pociągnęła usta koralową szminką, odpowiadającą kolorem biżuterii, którą założyła na ten wieczór, i przeczesała gęste długie włosy. Wiedziała, że mąż będzie czekał na nią w samochodzie przy wejściu.

Gdy szła przez hol recepcyjny, kilka osób oderwało się od pracy i skinęło jej głowami. Odpowiedziała uśmiechem. Ponad setka miała tu zostać do północy, żeby dotrzymać wyśrubowanego terminu ukończenia robót.

Niemal wszystkie hotele usytuowano tuż przy plaży, aby goście mogli po kilku krokach wejść na piasek. Jadąc aleją Kennedy’ego, Afrodyta i Sawas widzieli przebłyski morza między stojącymi blisko siebie budynkami.

– Idealny wieczór – powiedziała Afrodyta.

– Nie mógł być piękniejszy – przytaknął Sawas – a jutro będzie jeszcze wspanialszy.

– Myślisz, że uporają się ze wszystkim na czas?

– Muszą. Każdy wie, co trzeba zrobić. Nie mam wątpliwości.

– Kwiaty dostarczą o ósmej.

– Włożyłaś w to dużo pracy, kochanie.

– Rzeczywiście, jestem trochę zmęczona – przyznała Afrodyta.

– I tak wyglądasz pięknie – zapewnił ją Sawas. Poklepał żonę po kolanie i zmienił bieg. – To najważniejsze.

Podjechali pod Rajską Plażę.

Zaledwie czteropiętrowy budynek prezentował się skromnie w porównaniu z ich nową inwestycją, może nawet wyglądał na lekko sfatygowany. Goście szli do wejścia przez parking i jeszcze kawałek brukowaną alejką. Po obu stronach drzwi rosły palmy; kilka umieszczono w środku, lecz te były sztuczne. Gdy je wstawiano przed pięciu laty, wydawało się to nowatorskim pomysłem, ale czasy się zmieniły.

– Kalispera, Jani – powitał recepcjonistę Sawas, zatrzymując się przy ladzie. – Wszystko w porządku?

– Duży ruch, kirie Papakosta. Bardzo duży.

Taka odpowiedź brzmiała miło w uszach właściciela. Choć uwaga Sawasa ogniskowała się na Jutrzence, chciał, żeby pokoje Rajskiej Plaży były pełne zadowolonych gości. Wydawanie przyjęć dla stałych klientów umacniało ich więź z firmą. Tego wieczoru zostali zaproszeni w innym celu.

*

Z samego rana pod drzwi każdego pokoju wsunięto bilecik z wytłoczonym tekstem:

Sawas i Afrodyta Papakosta
mają zaszczyt zaprosić na koktajl, który odbędzie się o godz. 18.30 na Rajskim Tarasie.

Małżonkowie skierowali się na taras, by witać gości. Kilkadziesiąt osób, które już się tam zgromadziły, z zachwytem spoglądało na morze. Widok był hipnotyzujący. Tą błogą wczesnowieczorną porą niebo barwiło się na różowo. Promienie słońca nadal grzały skórę. W zapadającym zmierzchu rysowały się smukłe sylwetki chłopców, którzy wciąż grali na plaży w siatkówkę. Nic dziwnego, że na tej wyspie urodziła się Afrodyta, bogini miłości. Tu człowiek mógł się zakochać w samym życiu.

Państwo Papakosta krążyli wśród gości, zachowując pewien schemat i rytm. Pytali, jak minął dzień, cierpliwie słuchali opowieści, jak to cudownie się pływało i jaka czysta była woda, jak przebiegła wycieczka na średniowieczną starówkę. Wszystko to gospodarze słyszeli już wielokrotnie, ale z uprzejmości reagowali tak, jakby to było pierwszy raz.

W rogu tarasu siedział przy pianinie młody Francuz o białych dłoniach i płynnie przechodził od jednego standardu jazzowego do drugiego. Muzykę tłumił gwar rozmów i stuk kostek lodu, jak zawsze na imprezach tego typu. Co wieczór muzyk przemieszczał się z hotelu do hotelu, w każdym grając przez godzinę. O piątej rano opuszczał wieko steinwaya w barze w Savoyu, gdzie miał ostatni nocny występ. Potem spał do późnego popołudnia i pojawiał się kwadrans po osiemnastej w Rajskiej Plaży.

Sawas był niższy i tęższy niż większość jego klientów z północnej części Europy, za to żaden z obecnych na tarasie mężczyzn nie miał tak doskonale skrojonego garnituru. Garderoba jego żony również była szykowniejsza niż pozostałych pań. Choć dobrze się ubierały, czy w Londynie, czy w Paryżu, czy nawet w Stanach Zjednoczonych, nie dorównywały jej wytwornością. Afrodyta hołdowała stylowi Jackie Onassis, nie zważając na to, że jest od niej młodsza o ponad dziesięć lat. Zawsze uwielbiała dobór ubrań Amerykanki; pisma ilustrowane zamieszczały mnóstwo jej zdjęć, zwłaszcza po ślubie z Arystotelesem Onassisem. Przez lata Afrodyta pożerała wszelkie informacje o swojej idolce, te dawne, o tym, jak odnawiała Biały Dom i przyjmowała na koktajlach zagranicznych dostojników, i te niedawne, o jej pobycie na wyspach nie tak znów odległych od Cypru. Z uznaniem patrzyła na jej kreacje: świetnie uszyte i kobiece.

Choć prezentowała się bez zarzutu, jeszcze mocniej wyróżniała ją biżuteria. Kobiety przeważnie dobierały naszyjnik czy bransoletkę do stroju, natomiast Afrodyta szyła sobie suknie do biżuterii. Zazwyczaj nosiła ozdoby o klasycznym cypryjskim wzorze, ale bywało, że i bardziej nowoczesne. Gdy ludzie spotykali się z Afrodytą, nasuwało im się skojarzenie z Jackie Onassis i zadawali sobie pytanie, czy Arystoteles był równie hojny dla swojej żony jak Sawas dla swojej.

Po tarasie krążyło kilku kelnerów roznoszących na tacach drinki. Był tam również bar, za którym stał młody mężczyzna w ciemnym garniturze, szef przyjęcia. Markos Jeorju rozpoczynał jako pomywacz w kuchni, ale szybko awansował na kelnera, a potem na barmana. Był ambitny, umiał oczarować gości i od razu dostrzegł, że Sawas potrzebuje człowieka, który będzie jego prawą ręką. Po kilku latach stał się niezastąpiony dla właściciela hotelu.

To z Markosem samotni mężczyźni pili ostatnią szklaneczkę whisky przed snem (znał ich ulubione marki i sięgał po butelki, nawet nie pytając). Takimi samymi względami darzył kobiety: zawsze pamiętał ich imiona i ulubione drinki; by im się przypodobać, dodawał do dżinu z tonikiem kilka kropli cytryny zamiast plasterka.

Swoim uśmiechem olśniewał w takim samym stopniu mężczyzn jak kobiety. Miał charyzmę, którą wyczuwał każdy, komu mignął przed oczami błysk jego białych zębów i zielonych oczu.

Zawsze dostrojony do swojego szefa, natychmiast zauważył niedostrzegalne dla innych kiwnięcie głową w swoją stronę. Wyszedł zza baru, okrążył gęsty tłum gości i szepnął coś pianiście do ucha.

Muzyk kilkoma dźwiękami zakończył gładko utwór, po czym rozległ się dźwięczny brzdęk mieszadełka o szkło i ucichły ożywione rozmowy.

– Panie i panowie – przemówił Sawas, stojąc na niskim stołku, by zewsząd go widziano. – Z wielką przyjemnością pragnę oznajmić, iż jutro wieczorem nastąpi uroczyste otwarcie naszego nowego hotelu Jutrzenka. To wydarzenie jest początkiem kolejnego etapu naszej działalności i spełnieniem długo pielęgnowanych marzeń, by otworzyć w Famaguście hotel, który będzie konkurował z najlepszymi na świecie.

Markos już znowu stał za barem. W skupieniu słuchał Sawasa, a jednocześnie cały czas obserwował Afrodytę, która z podziwem patrzyła na męża i w odpowiednim momencie złożyła ręce do oklasków. Przez chwilę rozbrzmiewały entuzjastyczne brawa. Gdy znów zaległa cisza, Sawas kontynuował:

– Lokalizacja nowego hotelu jest wyjątkowa, nie ma lepszej w całym mieście. Okna wychodzą dokładnie na wschód, więc już od świtu nasi goście będą mogli cieszyć się wspaniałymi widokami w większym stopniu niż gdziekolwiek indziej na wyspie. Jedną z głównych atrakcji hotelu będzie klub nocny Clair de Lune.

Zakończył swoje przemówienie słowami:

– Serdecznie zapraszamy państwa jutro o tej porze na drinka oraz na oglądanie hotelu. Autokar zabierze państwa stąd o osiemnastej dwadzieścia i przywiezie z powrotem o dwudziestej trzydzieści, o ile nie będą państwo mieli ochoty na dziesięciominutowy spacer plażą. Życzymy miłego wieczoru i do zobaczenia jutro.

Goście otoczyli Sawasa i Afrodytę, zasypując ich pytaniami. Eleganccy gospodarze odpowiadali z uśmiechem. Oczywiście mieli nadzieję, że część stałych klientów przeniesie się do nowego lokum i je polubi. Nie wspomnieli tylko, że nie wszystkich będzie na to stać. Na pokój w Jutrzence, w szczycie sezonu, będą mogli sobie pozwolić jedynie bardzo zamożni.

Po około dziesięciu minutach Afrodyta skierowała wzrok na Markosa, skinieniem przyzywając go do siebie. Gest był władczy i niekobiecy, ale nie można go było zlekceważyć. Żony szefa trzeba słuchać.

Odłączyła się od grupy znajomych. Markos podszedł do niej i spojrzeli sobie prosto w oczy. Gdy Afrodyta nachyliła się, żeby jej głos przebił się przez hałas, Markos poczuł woń jej perfum i słodki zapach wermutu z ust. Choć wszystko, co miała na sobie, świadczyło o zamożności, mieszanka tych zapachów wydała mu się przesłodzona.

– Ludzie będą chcieli obejrzeć jutro klub – powiedziała. – Czy mógłbyś dopilnować, żeby na osiemnastą trzydzieści wszystko było w idealnym porządku?

– Oczywiście, kiria Papakosta. Ale jak pani wie, klub rozpoczyna działalność dopiero pojutrze.

Odpowiedział uprzejmym tonem, na co ona równie uprzejmie odrzekła:

– Rozumiem, Markosie. Ale musimy promować klub i dać gościom sposobność, żeby się zorientowali, jak wygląda. Nawet jeśli zostaną tutaj, spodziewamy się, że będą korzystali z rozrywek, jakie oferuje Jutrzenka.

Po tych słowach odwróciła się i odeszła.

Zawsze odnosili się do siebie w sposób umiarkowanie oficjalny, skrywając głęboko zakorzenioną nieufność. Afrodyta czuła pewne zagrożenie ze strony tego mężczyzny, usuwającego się w cień, ale niezmiennie obecnego. Jej wzrok biegł ku znamieniu na jego policzku i nie potrafiła oprzeć się uczuciu satysfakcji na myśl, że coś jednak odrobinę szpeci tę doskonałą twarz.

Choć miejsce każdego z nich w hierarchii było jasno określone, Afrodyta miała wrażenie, że Markos Jeorju z nią rywalizuje. Zachowywali wobec siebie nawzajem dystans, ale ona ciągle oczekiwała z jego strony jakiegoś afrontu, o którym będzie mogła napomknąć Sawasowi. Nie potrafiła wykazać, że Markos podkopuje jej pozycję, niemniej bezustannie szukała na to dowodu.

Wściekła się, usłyszawszy, że Markos dostał wolną rękę i może decydować o wszystkim, co dotyczy klubu nocnego w Jutrzence. Nawet wybrać nazwę. Była to jedyna część hotelu, na której wygląd Afrodyta nie miała żadnego wpływu. I to napawało ją goryczą. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej mąż daje tyle swobody temu człowiekowi, choć ściśle nadzoruje wszystkie inne prace. Zwłaszcza nie podobała jej się nazwa: Clair de Lune.

– Co za absurd! – jęknęła w rozmowie z Sawasem któregoś dnia. – Przecież tam nigdy nie sięgnie światło księżyca.

– Chodzi o to, że klub otwiera się, dopiero gdy świeci księżyc, agapi mu.

Niezrażona, nadal szukała powodu do krytyki.

– Ludzie nawet nie będą wiedzieli, co to znaczy. Wielu gości nie zna francuskiego.

Do sprzeczki doszło pewnego wieczoru, gdy byli w nadmorskiej tawernie.

– A może Panselinos? – zaproponowała Afrodyta, patrząc w niebo.

– Posłuchaj – Sawas starał się zachować spokój – panselinos znaczy przecież „pełnia księżyca”, a to nie to samo. Markos zadecydował, że będzie Clair de Lune.

– Markos! Markos! Ale dlaczego miałby…

Afrodyta nie kryła gniewu, gdy jej mąż dawał pierwszeństwo Markosowi.

Sawas ani na jotę nie przejmował się nazwą, natomiast męczyło go to, że żona ciągle krytykuje Markosa Jeorju. Chciał ją zadowolić, ale nie chciał przy tym urazić człowieka, który swą pracą miał przysparzać firmie znacznej części zysków.

Oprócz nazwy Afrodycie szczególnie nie podobał się wystrój wnętrz.

– Nie harmonizuje z resztą hotelu – narzekała. – Dlaczego mu na to pozwoliłeś?

– Klub ma się odznaczać własną atmosferą, Afrodyto, ma być inny.

Nie dostrzegała żadnych zalet tego, że ta cząstka hotelu kojarzyła się z nocą, w założeniu kontrastując z jasnym i przestronnym parterem. Klub miał przyciągać ludzi, którzy woleli noc niż dzień, whisky niż wodę, i znajdowali przyjemność w prowadzeniu nocnych rozmów i paleniu cygar.

– Nie znoszę tego ciemnego fioletu…

Afrodyta schodziła do klubu, żeby sprawdzić postęp prac, jedynie za dnia. To prawda, że w świetle jarzeniowym wnętrze wyglądało ponuro, ale przy delikatnym blasku lamp o niskiej mocy urzekało i kusiło. Szerokie abażury były obszyte złotymi frędzlami. Na podłodze leżała liliowa wykładzina dywanowa o grubym splocie, niewielką scenę otaczały niskie onyksowe stoliki. Pod jedną ścianą ciągnął się bar, imponująco zaopatrzony w szkocką i irlandzką whisky. Choć mogło tu siedzieć sto pięćdziesiąt osób, sala sprawiała kameralne wrażenie.

Afrodyta decydowała o estetyce hotelu, ale na temat wystroju klubu nie miała nic do powiedzenia. Sawas dał Markosowi carte blanche i nie pozwolił, by jego żona wprowadziła jakąkolwiek zmianę.

W szaleńczych dniach poprzedzających otwarcie hotelu powieszono nad wejściem do klubu tablicę z nazwą wypisaną literami z masy perłowej i drugą taką nad barem. Afrodyta przegrała bitwę. Wiedziała, że wszelkie próby zmiany tej sytuacji są daremne, a mimo to zwycięstwo Markosa przyjęła z goryczą.

*

Markos nie posiadał się z zadowolenia, gdy szef dotrzymał słowa. Wiedział, że jest kimś więcej niż majordomem Sawasa, bez względu na to, co sobie myślała Afrodyta. Dzień w dzień dokładał starań, by stać się jego prawą ręką.

Miał nadzieję, że po otwarciu Jutrzenki żona właściciela będzie widziana tam rzadziej. Jego zdaniem Afrodyta traktowała Sawasa tak, jakby był jej własnością. Nie ona jedna, uważał Markos. Żony często są zaborcze.

W duchu zastanawiał się, dlaczego ta kobieta w ogóle pracuje w hotelu. Jego własna matka, gdy była w wieku Afrodyty, miała już troje dzieci i wychodziła poza obręb gospodarstwa tylko po to, żeby udać się na targ w wiosce. Nawet teraz zaledwie raz w roku opuszczała Famagustę, by jechać do Nikozji. Cały czas zajmowała się domem i ogrodem, robiła sudzukos (migdały nanizane na sznurek i oblane masą winogronową) czy ser halumi albo dziergała koronki. Markos rozumiał, że czasy się zmieniły, że dziewczęta (nawet jego siostra) ubierają się teraz inaczej, mają inne poglądy i rozmawiają na inne tematy. Mimo to przeszkadzała mu sama obecność Afrodyty w jego miejscu pracy i odnosił się do niej z rezerwą i przesadną uprzejmością.

Jednego był pewny: ta kobieta nie będzie podejmować żadnych decyzji dotyczących klubu. To ma być wyłącznie jego poletko. Sawas Papakosta zamierzał przyciągnąć bogaczy, których apetyt na kabaretowe rozrywki wyostrzył się w Monako, Paryżu czy nawet Las Vegas. Powiedział Markosowi, że odpowiedni dobór programu i muzyki sprawi, że zyski z działalności klubu przewyższą te z usług noclegowych i gastronomicznych razem wziętych. Ten lokal będzie atrakcją na inną skalę niż jemu podobne na Cyprze, otwarty sześć dni w tygodniu, od jedenastej wieczorem do czwartej rano.

Markos patrzył, jak równo o dwudziestej Sawas i Afrodyta żegnają się z gośćmi i wychodzą. Jego czekało jeszcze siedem, osiem godzin pracy. Wiedział, że niewielka grupa osób zostanie tu do późnej nocy, spędzając czas w przyjemnej atmosferze, przy dźwiękach pianina. Niektórzy wracali po kolacji i rozsiadali się na tarasie, zachwyceni łagodnym, ciepłym wieczorem. Inni, głównie mężczyźni (choć czasem pojawiała się wśród nich również samotna kobieta), wdrapywali się na barowe stołki i wygłaszali opinie o sytuacji gospodarczej i politycznej albo opowiadali o sprawach bardziej prywatnych. Markos, na swoim stanowisku za barem, z wprawą napomykał coś stosownego na dany temat i dopasowywał się do nastrojów gości, które zmieniały się wraz z ilością whisky w butelce.

Chętnie przyjmował zaproszenie na „coś mocniejszego”, trącał się szklankami, wznosił toast za wszystko, co tylko przyszło na myśl rozmówcy, po czym ukradkiem chował szklankę pod blatem. Klienci, zadowoleni z wieczoru spędzonego w miłym towarzystwie, rozchodzili się chwiejnym krokiem do pokoi, a Markos przelewał nietknięty alkohol z powrotem do butelki i podliczał utarg.

*

W drodze do domu minął nowy hotel. Było wpół do trzeciej nad ranem, ale w holu recepcyjnym Jutrzenki nadal się świeciło. Furgonetki wykonawców stały długim rzędem przy budynku, bo robotnicy pracowali całą noc.

Na lewo od głównego wejścia wisiał ogromny neonowy napis: „Clair de Lune”, gotowy do podświetlenia. Markos wiedział, że w środku wszystko jest w najlepszym porządku, upewnił się o tym poprzedniego dnia rano. Afrodyta Papakosta, niezależnie od swojego nastawienia, do niczego właściwie nie będzie mogła się przyczepić, a jeśli chodzi o uprzywilejowanych gości, którzy mieli uczestniczyć w wieczornym zwiedzaniu, był pewien, że uznają klub za największą atrakcję nowego hotelu.

Sawas Papakosta dał mu wyjątkową szansę. Spełniało się marzenie Markosa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: