Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wieczornice. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieczornice. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 312 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIE­CZOR­NI­CE.

WIE­CZOR­NI­CE.

Po­wiast­ki, Cha­rak­te­ry, Ży­cio­ry­sy I Po­dró­że,

ZE­BRA­NE przez

Lu­cy­ana Sie­mień­skie­go.

TOM DRU­GI.

WIL­NO. Na­kła­dem i dru­kiem Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go.

1854.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać, z obo­wiąz­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry pra­wem ozna­czo­nej licz­by exem­pla­rzy. Wil­no, 7 Paź­dzier­ni­ka 1853 roku.

Cen­zor Pa­weł Ku­kol­nik.

PRÓ­BA PO­ŚWIĘ­CE­NIA SIĘ Z MI­ŁO­ŚCI.

I.

Nie­zna­jo­my – Ja­sno­wi­dzą­ca – Tru­ci­zna.

NIE WIE­RZE W po­świę­ce­nie się z mi­ło­ści – za­wy­ro­ko­wał sta­now­czym to­nem bro­da­ty i łysy bru­net, ucho­dzą­cy za wy­rocz­nię fi­lo­zo­ficz­ną na milę w oko­ło – al­bo­wiem bar­dzo na­tu­ral­nie, nie ja­kaś wyż­sza, bez­in­te­re­sow­na myśl, ale chęć osią­gnie­nia tego co sic pra­gnie, po­wo­du­je roz­ko­cha­nym.

– Prze­pra­szam, me o tem tu mowa,– prze­rwał mło­dy aka­de­mik.– Pan tyl­ko poj­mu­jesz mi­ło­sne za­bie­gi, a nie po­świę­ce­nie się.

– Za­pew­ne – gdyż z koń­cem tych, wcho­dzi się w za­kres po­win­no­ści, a gdzie jest po­win­ność tam nie ma po­świę­ce­nia się.

– Po­win­ność, zim­na, pańsz­czyź­nia­na po­win­ność, nig­dy nie za­stą­pi mi­ło­ści, i dla tego naj­ści­ślej­sze peł­nie­nie po­win­no­ści opar­te na prze­ko­na­niu i ro­zu­mię, żad­ną mia­rą nie może się zmie­rzyć z uczu­ciem wol­nem od wy­ro­zu­mo­wa­nia. We wszyst­kich wie­kach umia­no ce­nić ten ro­dzaj ofia­ry; u Gre­ków żona po­świę­ca się za męża; ofia­rą ży­cia wła­sne­go jego ży­cie oku­pu­je.

Sta­ry ma­jor, któ­ry się tej roz­mo­wie, pa­ląc cy­ga­ro, przy­słu­chi­wał, uśmiech­nął się i prze­rwał: zwy­czaj­nie grec­ka ba­jecz­ka!

– Jak to ba­jecz­ka? – Za­wo­łał z obu­rze­niem aka­de­mik.

– Ba­jecz­ka – po­wtó­rzył z zim­ną krwią ma­jor – i na do­wód, za­moż­na bar­dzo ko­chać i nie po­świę­cić ży­cia, i zno­wu nie ko­chać i ży­cie po­świę­cić, opo­wiem wam je­den wy­pa­dek, któ­re­go sara by­łem nie tyl­ko na­ocz­nym świad­kiem, ale i ak­to­rem. Lecz nim za­cznę, tę wam daję prze­stro­gę moi fi­lo­zo­fo­wie, że próż­no się wy­si­la­cie pod­cią­gnąć rze­czy ludz­kie­go ser­ca pod o – gól­ne ja­kie sys­te­ma; na uczu­cie Jo­rem­ki me ule­je; ho ono jak me­te­or jaki, co­raz w in­nym kształ­cie, z in­nej stro­ny, i w od­mien­nym bla­sku po­ja­wia się na zie­mi. Wy mi po­wie­cie taki lub owa­ki afo­ryzm, a ja ży­wym przy­kła­dem do­wio­dę, że in­a­czej jest w ży­ciu, a in­a­czej w teo­ryi.

– Ależ nam nie cho­dzi o to jak jest – prze­rwał fi­lo­zof, ale jak być po­win­no.

– Ro­zu­miem, ro­zu­miem – od­parł ma­jor – i dla tego wła­śnie, że ten tak, ów in­a­czej tłó­ma­czy su­bie owe po­win­no, mamy roz­ma­itość, róż­no­barw­ność ży­cia i owe nie ob­ra­cho­wa­ne, nie od­gad­nio­ne wy­sko­ki na­tu­ry ludz­kiej.– Ależ jak wi­dzę sam za­pę­dzam się W nic nie­zna­czą­ce ogól­ni­ki; je­że­li was nie nu­dzę….

– I owszem, i owszem pro­si­my ma­jo­ra – za­wo­ła­li wszy­scy – obie­ca­łeś nam opo­wie­dzieć praw­dzi­wy wy­pa­dek.

– I do­trzy­mam od­rzekł ma­jor – po­pra­wia­jąc w ko­min­ku i za­pa­la­jąc świe­że cy­ga­ro. –Słu­chaj­my! słu­chaj­my!

– Wspo­mnia­łem ci nie raz – mó­wił ma­jor ob­ra­ca­jąc się do mnie – o przy­ja­cie­lu moim i two­je­go ojca, panu Ja­nu­szu Gra­now­skim. Był to człek nad­zwy­czaj przy­jem­ny, wiel­kiej sło­dy­czy cha­rak­te­ru i uczuć wznio­słych, sto­sun­ki na­sze były za­wsze naj­ści­ślej­sze. Ja­nusz odzie­dzi­czyw­szy tak zna­ko­mi­te imie po przod­kach, był ostat­nim ze swe­go rodu, cho­ciaż myl­nie Wie­lą­dek i inni pi­sa­rze her­ba­rzów twier­dzą, że ostat­ni Gra­now­ski po­legł w bi­twie. Nie wie­dzie­li oni, że ów mło­dy bo­ha­ter zo­sta­wił ta­jem­nie za­ślu­bio­ną żonę, z któ­rej miał syna Ja­nu­sza. Ale mniej­sza o ro­do­wo­dy, zwłasz­cza dziś, kie­dy nam się zda­je, że tyl­ko czło­wie­ka ce­ni­my po­dług jego we­wnętrz­nej war­to­ści; lu­boć na nie­szczę­ście; ta we­wnętrz­ność musi być do­brze na­peł­nio­na wor­ka­mi ta­la­rów, in­a­czej świat bar­dzo trud­no i nie pręd­ko po­zna­je się na niej. Ja­nusz tedy był ostat­nim szcze­pem swe­go rodu, co nie mało czy­ni­ło go zaj­mu­ją­cym, cho­ciaż na­tu­ra ob­da­rzy­ła go nie­po­spo­li­tą uro­dą, wy­bor­ne­mi skłon­no­ścia­mi du­szy, a sztu­ka wy­cho­wa­niem i na­uką rzad­ką mię­dzy pa­ni­cza­mi wiel­kie­go ma­jąt­ku i imie­nia. Jed­ne tyl­ko miał wadę, je­że­li to wadą na­zwać moż­na; oto, li­tew­ska jego głów­ka, prze­peł­nio­na była tak żywą, tak prze­sa­dzo­ną wy­obraź­nią, że czę­sto­kroć oba­wiać się na­le­ża­ło prze­wa­gi jej nad zdro­wym roz­sąd­kiem. Wy­cho­wa­ny na wsi sród wie­śnia­czek prze­sąd­nych, któ­re go od ko­leb­ki usy­pia­ły baj­ka­mi o du­chach i cza­rach, po­źniej, w szko­łach wi­leń­skich kształ­co­ny w ży­wio­le ro­man­tycz­nym roz­bu­dza­ją­cym do naj­wyż­szej po­tę­gi mło­do­cia­ne du­chy, nie dziw, że przy wro­dzo­nej skłon­no­ści do po­ezyj­ne­go mi­sty­cy­zmu, wię­cej żył w świe­cie ide­ałów i du­chów, niż w rze­czy­wi­stym. Ten sam po­pęd po­cią­gnął go do za­głę­bie­nia się w ta­jem­ni­ce ma­gne­ty­zmu; czy­tał w tej mie­rze wie­le, do­świad­czał co­kol­wiek, przy­pusz­czał i ma­rzył naj­wię­cej; w zwy­czaj­nym świe­cie wi­dział tyl­ko sto­sun­ki ma­gne­tycz­ne, sym­pa­ty­je i an­ty­pa­ty­je; wy­naj­dy­wał po­tę­gi ukry­te i nad­przy­ro­dzo­ne; słu­chał prze­czuć, wróżb, nie­po­ję­tych ostrze­żeń; zgo­ła wy­łącz­nie dał się opa­no­wać wpły­wo­wi tej na­uki, tak bli­sko sty­ka­ją­cej się z uro­je­niem i szar­la­ta­nią. Mimo tego, a może na­wet i dla.

tego sa­me­go Ja­nusz był rzad­kim i nie­po­rów­na­nym w swo­im spo­so­bie. Roz­mo­wa z nim nig­dy bie no­si­ła, pięt­na czczo­ści i pła­sko­ści, okra­sza­ła ją ja­kaś rzew­ność, jak­by wy­ra­zy z pod ser­ca pły­nę­ły; a gdy się za­pa­lił, mia­ła moc i ogień, któ­ry się dru­gim udzie­lał. Do­daj­cie do tego hu­mor za­wsze jed­no­staj­ny, ser­ce tkli­we i dla przy­jaź­ni wy­la­ne, a zro­bi­cie so­bie wy­obra­że­nie

0 tym rzad­kim mło­dzień­cu, z któ­rym mię naj­ści­ślej­sze związ­ki łą­czy­ły przez lat wie­le.

Trze­ba wam wie­dzieć, że Ja­nusz sta­rał się i był pra­wie za­rę­czo­ny z pan­ną He­le­ną Gasz­toł­dów­ną, ośm­na­sto­let­nią oso­bą, sie­ro­tą po mat­ce, a wy­cho­wa­ną przez ojca, któ­ry ją ko­chał za­pa­mię­ta­le i do­ga­dzał wszyst­kim jej ka­pry­som. Mi­łość Ja­nu­sza od­po­wia­da­ła zu­peł­nie jego exal­to­wa­ne­mu uspo­so­bie­niu, i w rze­czy sa­mej He­le­na mo­gła była za­wró­cić gło­wę mniej na­wet ro­man­so­wą. Nie będę wam opi­sy­wał ślicz­nych kru­czych wło­sów, oczu ogni­stych, płci śnież­nej, bo tego we wszyst­kich książ­kach peł­no, a wre­ście ja­kież sło­wa po­tra­fi­ły­by od­ma­lo­wać tę ży­wość ru­chów ob­li­cza od­da­wa­ją­ce­go wier­nie naj roz­ma­it­sze ka­pry­sy, któ­re­mi He­le­na umia­ła i drę­czyć i uszczę­śli­wiać mego po­czci­we­go Ja­nu­sza. Ko­cha­li się na za­bój jak dwo­je dzie­ci, a że nio nie prze­szka­dza­ło ich związ­ko­wi, prze­to we­se­le mia­ło się od­pra­wić za kil­ka mie­się­cy.

Jed­nak­że, im bar­dziej się zbli­ża­ła upra­gnio­na chwi­la, tem wi­docz­niej ude­rzał mię w He­le­nie ja­kiś uby­tek we­so­łej i pu­stej ży­wo­ści, co się nie zga­dza­ło z przy­ro­dzo­nem jej uspo­so­bie­niem. Czę­sto wi­dy­wa­łem ją za­my­ślo­ną, czę­sto tak prze­ni­ka­ją­cy wzrok to­pi­ła w twa­rzy Ja­nu­sza jak­by chcia­ła przej­rzyć go do dna; to zno­wu taka tę­sk­na ża­łość, a ra­zem na­mięt­ność, gra­ły w jej spoj­rze­niu, żem nie umiał in­nej nadać temu przy­czy­ny, jak tyl­ko, że Ja­nusz wkrót­ce miał od­je­chać do Wil­na w celu po­ro­bie­nia przy­go­to­wań do we­se­la, i że ten kil­ku­na­sto­dnio­wy roz­dział wznie­cał w jej ser­cu oba­wę.

Z tego po­wo­du, gdy jed­ne­go wie­czo­ra na prze­chadz­ce w ogro­dzie, po­daw­szy jej ra­mię, uczy­ni­łem uwa­gę nad zmia­ną ude­rza­ją­cą w jej hu­mo­rze, od­po­wie­dzia­ła mi z moc­nym przy­ci­skiem.

– Czy pan pew­nym je­steś, że Ja­nusz mię ko­cha?

Chcia­łem od­po­wie­dzieć, lecz ona po­chwy­ci­ła pręd­ko.

– O ko­cha mię, wiem, że mię ko­cha, jak po­spo­li­cie ko­chać umie­ją męż­czyź­ni!… Ko­cha mie, bo imie moje, ma­ją­tek, wy­cho­wa­nie od­po­wia­da wszel­kim przy­zwo­ito­ściom przy­ję­tym w na­szym świe­cie – ko­cha mię może i dla tego żem nie szpet­na…. A jed­nak ser­ce ko­bie­ce wię­cej war­te niż uro­dze­nie, ma­ją­tek, lub pięk­ność cia­ła…. Mi­łość ko­bie­ty jest sa­mem po­świę­ce­niem się, mi­łość męż­czy­zny czy­stym ego­izmem – Je­że­li pani po­zwo­lisz na wy­ją­tek od re­gu­ły ogól­nej – od­po­wie­dzia­łem – tedy Ja­nusz zu­peł­ne ma do nie­go pra­wo…. Znam go oty­łe, że mógł­bym dać gar­dło.

– Pięk­na mi rę­koj­ma!– za­wo­ła­ła śmie­jąc się.– Da­ru­jesz pan, ale za­sto­su­ję do nie­go gmin­ne przy­sło­wie: cy­gan swo­je­mi dzieć­mi się świad­czy. Wszy­scy­ście tacy sami; są mię­dzy wami lep­si i gor­si, ale ża­den w wy­so­ko­ści uczuć, ża­den w po­świę­ce­niu się, w wy­rze­cze­niu się, nie może iść w po­rów­na­nie z ko­bie­tą.

– Prze­ko­nasz się pani! od­rze­kłem, gdy w tem oj­ciec jej z Ja­nu­szem prze­szko­dzi­li nam dal­szej roz­mo­wy.

He­le­na żar­to­wa­ła jesz­cze co­kol­wiek, po­czem za­pa­dła w głę­bo­ką za­du­mę.

W kil­ka dni po­tem, Ja­nusz wy­brał się do Wil­na i wziął mię z sobą.

Przy­byw­szy do lej sto­li­cy Li­twy, po­strze­głem nie­ba­wem, że mój przy­ja­ciel dziw­ny miał oby­czaj; oto co wie­czór, o go­dzi­nie dzie­sią­tej zwykł był po­sy­łać po­ca­łu­nek księ­ży­co­wi. Gdym so­bie za­żar­to­wał z tej dziw­nej czu­ło­ści dla tra­ban­ta na­szej kuli, Ja­nusz wy­znał z całą szcze­ro­tą, lubo nie bez pew­ne­go za­wsty­dze­nia, że dat sło­wo He­le­nie uisz­czać się z tego czu­łe­go obo­wiąz­ku.

– O tej bo­wiem go­dzi­nie – do­dał – He­le­na rów­nież pa­trzy na nie­bo, i my­śli na­sze łą­czą się związ­kiem sym­pa­tycz­nym, mimo dzie­lą­cej nas prze­strze­ni.

Nie mo­głem nie ro­ze­śmiać się w du­chu.

– Szczę­ście to wiel­kie – rze­kłem – ko­chać się tak po­etycz­nie…. Tyl­ko nie­naj­lep­szy wy­bor zro­bi­li­ście z tego pla­ne­ty, któ­re­go po­stać ro­ga­ta złą wróż­bą jest dla ko­chan­ków.

Na taki mój dow­cip Ja­nusz moc­no się roz­gnie­wał i nie pręd­ko się udo­bru­chał.

Mimo nie­cier­pli­wo­ści mego przy­ja­cie­la w po­koń­cze­niu in­te­re­sów, po­byt nasz w Wil­nie prze­dłu­żał się nad za­kres. Nie ma­jąc co ro­bić po wie­czo­rach, we­szli­śmy do jed­nej ka­wiar­ni dla za­bi­cia cza­su, gdzie za­sta­li­śmy kil­ka osób gra­ją­cych w sza­chy, Ja­nusz ucho­dził za wy­bor­ne­go gra­cza i z wiel­ką uwa­gą przy­pa­try­wał się par­tyi za­czę­tej mię­dzy dwo­ma prze­ciw­ni­ka­mi. Mnie zaś nie tyle gra zaj­mo­wa­ła, ile je­den z gra­ją­cych. Był to męż­czy­zna w po­de­szłym wie­ku, ale sil­ny i czer­stwy. Rysy twa­rzy cha­rak­te­ry­stycz­ne no­si­ły wy­raz ude­rza­ją­cy, a oczy ocie­nio­ne czar­ne­mi i du­że­mi brwia­mi, taki rzu­ca­ły po­łysk, że trud­no było wy­trzy­mać ich spoj­rze­nia. Zresz­tą nie­zna­jo­my ten zdał się być za­ję­tym i roz­tar­gnio­nym; Ja­nusz szcze­gól­niej zwra­cał jego uwa­gę; co spra­wia­ło, iż wi­docz­nie psuł so­bie grę i co­raz sła­biej opie­rał się na­tar­ciom prze­ciw­ni­ka.

– Otóż i ko­niec z pa­nem! za­wo­łał nań prze­ciw­nik.

I zro­bił skok, nad któ­rym daw­no my­ślał. –Przy panu nie­za­wod­na wy­gra­na wtrą­cił Ja­nusz.

Nie­zna­jo­my uśmiech­nął się z wy­mow­nym wy­ra­zem i rzekł:

– Skwa­pli­wie pan są­dzisz.

– Po­czem po­su­nął piesz­kiem, i w trzech po­cią­gach za­ma­to­wał prze­ciw­ni­ka.

Ja­nusz osłu­piał. Nie­zna­jo­my wziął ka­pe­lusz, przy­jaź­nie go po­że­gnał i wy­szedł z ka­wiar­ni. Pra­wie jed­no­cze­śnie wy­szli­śmy za nim.

– To nad­zwy­czaj­ny czło­wiek! mó­wił mi Ja­nusz z unie­sie­niem.

– Wy­bor­nie gra w sza­chy, od­rze­kłem ozię­ble. Prze­cho­dzi­li­śmy się po pla­cu nio nie mó­wiąc do sie­bie. Aż też i go­dzi­na umó­wio­nych po­ca­łun­ków na­de­szła; księ­życ w ca­łej oka­za­ło­ści błysz­czał swą tar­czą, na tle ciem­no-la­zu­ro­wem. Ja­nusz spoj­rzał na ze­ga­rek, sta­nął, wle­pił oczy w gwiaz­dę po­wier­ni­cę, i po­słał jej zwy­kły po­ca­łu­nek. Bli­skie krzą­ka­nie i od­głos kro­ków były po­wo­dem, że się na­gle ob­ró­cił, i uj­rzał nie­zna­jo­me­go zwy­cięz­cę w sza­chy; czem zmie­sza­ny, już się miał do od­wro­tu, kie­dy nie­zna­jo­my zbli­żył się skwa­pli­wie i wziął go za rękę. W tem po­ru­sze­niu, i w wy­ra­zie twa­rzy bar­dzo ory­gi­nal­nej, było cóś tak po­waż­ne­go tak wyż­sze­go, jak­by roz­kaz, któ­re­mu Ja­nusz mi­mo­wol­nie mu­siał uledz.

– Dla cze­go pan nie cze­kasz na od­po­wiedź? za­py­tał pod­no­sząc pa­lec na księ­życ.

– Na od­po­wiedź? od­rzekł Ja­nusz ze zdzi­wie­niem.

Nie ro­zu­miem pana.

– Chwi­lecz­kę cier­pli­wo­ści! mó­wił nie­zna­jo­my z pew­ną wyż­szą po­wa­gą; a sil­nie ści­ska­jąc rękę mego przy­ja­cie­la, przy­tknął mu dru­gą do ser­ca i nie­ru­cho­me spoj­rze­nie uto­pił w księ­ży­cu.– Oto ją pan masz: "Dla sym­pa­tyi dwóch dusz ko­cha­ją­cych się wza­jem­nie, nie ma prze­strze­ni; rów­nie jak dla mi­ło­ści nie ma mia­ry cza­su. Za­cho­waj so­bie pan te wy­ra­zy w pa­mię­ci, a prze­ko­nasz się, żem do­brze prze­czy­tał.

Szczę­śli­wyś mło­dzień­cze! Kie­dyś umiał tak po­tęż­ne obu­dzić uczu­cie.

To po­wie­dziaw­szy, od­szedł. Ja­nusz po­zo­stał w osłu­pie­niu.

– Rzecz nie­po­ję­ta!– po­wta­rzał pół gło­sem.

– Bawi się two­im kosz­tem – rze­kłem. Lecz uwa­gi mej nie sły­szał; wy­obraź­nia jego szy­bo­wa­ła w nad­ziem­skiej sfe­rze.

We dwa dni po­tem, gdym z rana wszedł do jego po­ko­ju, za­sta­łem go, jak ubra­ny do po­ło­wy sie­dział na łóż­ku, z czo­łem uto­pio­nem w dło­niach. Na ko­la­nach miał list otwar­ty; do­my­śli­łem się, że w nim była przy­czy­na tak głę­bo­kich roz­my­ślań.

– Co to ci jest Ja­nu­szu? za­py­ta­łem z nie­spo­koj­no­ścią.

Ock­nął się, za­drżał i od­rzekł sła­bym gło­sem:

– Pa­mię­tasz te wy­ra­zy, któ­re mi po­wie­dział oneg­daj wie­czór ów nie­zna­jo­my?

– Pa­mię­tam pią­te przez dzie­sią­te. Cóś tam pra­wił o sym­pa­tyi, o prze­strze­ni, o mi­ło­ści: zwy­czaj­ne ba­nia­lu­ki i ogól­ni­ki sen­ty­men­tal­ne.

– Czy­taj!–rzekł, nie zwa­ża­jąc na moją u wagę i po­dał mi list. Ode­brał go przez pocz­tę; po­zna­łem rękę He­le­ny. Pi­sa­ła w nim po więk­szej czę­ści o ich wie­czor­nych roz­mo­wach za po­śred­nic­twem księ­ży­ca i w rze­czy sa­mej z nie­ma­łem zdzi­wie­niem prze­czy­ta­łem te wy­ra­zy: „Dziś wie­czór wpa­tru­jąc się o umó­wio­nej go­dzi­nie w mil­czą­ce­go i bla­de­go po­słań­ca na­szych my­śli, mu­sia­łam w du­chu uwie­rzyć, że: Dla sym­pa­tyi dwóch dusz ko­cha­ją­cych się wza­jem­nie nie ma prze­strze­ni, rów­nie jak dla mi­ło­ści nie ma mia­ry cza­su.”

– Cóż ty na to?– za­gadł Ja­nusz wi­dząc, żem onie­miał–jak­żeż to wy­tłu­ma­czysz?

– Ni tak ni owak, gdyż boję się po­my­lić w zda­niu; od­par­łem. Z tem wszyst­kiem traf jest nad­zwy­czaj­ny.

Nasz nie­zna­jo­my ma wiel­ki dar zga­dy­wa­nia.

W nie­do­wie­rza­niu ob­ra­ca­łem pie­częć na wszyst­kie stro­ny i prze­ko­na­łem się, że była nie­na­ru­szo­ną. Zresz­tą list mu­siał być pi­sa­ny wkrót­ce po spo­tka­niu się z nie­zna­jo­mym, któ­ry żad­nym spo­so­bem wie­dzieć o nim nie mogł.

Ko­niec koń­ców zda­rze­nie to od­no­si­łem do owych rzad­kich i ba­jecz­nych tra­fów, ja­kie za­cho­dzą w lo­te­ryi lub w kar­tach. In­ne­go roz­wią­za­nia tej za­gad­ki nie umia­łem zna­leźć. Ja­nusz wstrzą­sał tyl­ko gło­wą i ści­skał ra­mio­na­mi, – „Kto chce wszyst­kie­go ro­zu­mem do­cho­dzić, „I umrze, a nie bę­dzie umiał w to ugo­dzić.”

po­wie­dział Ko­cha­now­ski, ja toż samo po­wta­rzam.

Na ta­kie dic­tum trud­no było co wy­szu­kać, więc da­łem mu po­kój. Sam nie wiem kie­dy, jak i gdzie wi­dy­wał się z owym nie­zna­jo­mym; to pew­na jed­nak, iż w mo­jej nie­obec­no­ści scha­dza­li się i czę­ste mie­wa­li po­ga­dan­ki.

Zim­ne moje uwa­gi i nie­do­wiar­stwo od­strę­cza­ły Ja­nu­sza, więc też uni­kał mię i tem swo­bod­niej od­da­wał się ulu­bio­nym ma­rze­niom. Jed­nak­że pew­ne­go wie­czo­ra wziął mię pod rękę i rzekł:

– Czy chcesz mi to­wa­rzy­szyć? –Do­kąd? za­py­ta­łem.

– Na Po­hu­lan­kę. Mam się zejść z pew­ną oso­bą i rad­bym abyś był świad­kiem oso­bliw­szych do­świad­czeń.

– Oho! ro­zu­miem; za­pew­ne ów czar­no­księż­nik po­ka­że nam ja­kie fi­gle. Zgo­da, słu­żę ci; ja na to, jak na lato.

Po­dwój­nym kro­kiem uda­li­śmy się na przed­mie­ście zwa­ne Po­hu­lan­ką.

Wie­czór był prze­pysz­ny. Upał dzien­ny po­mie­szał się z wil­got­nym chło­dem spa­da­ją­cej rosy; a nie­bo gę­sto śkli­ło się gwiaz­da­mi. Na ustro­niu sta­ła gru­pa od­wiecz­nych lip; wśród nich prze­glą­dał bia­lut­ki dwo­rek, do któ­re­go pro­wa­dzi­ła wąz­ka ulicz­ka z buj­nych krza­ków, bzów i aka­cyi. Wszedł­szy w ten chod­nik zda­wa­ło nam się, że na całe obej­ście nie ma ży­wej du­szy; lecz za­le­d­wie sta­nę­li­śmy przed fórt­ką, kie­dy nie­zna­jo­my zja­wił się przed nami i dał znak ręką, aby­śmy szli za nim. Ciem­ność była do koła, że i oczy wy­kól, jed­nak po­stać na­sze­go prze­wod­ni­ka ol­brzy­mia, ry­so­wa­ła się na tle tych cie­ni, i przy­siągł­by.m był wte­dy, że z ócz wi­dzia­łem, jak mu wy­ska­ki­wa­ły iskry.– Prze­byw­szy po omac­ku ja­kiś przed­sio­nek, wpro­wa­dze­ni zo­sta­li­śmy do ob­szer­nej i wy­so­kiej izby z okna­mi u góry.

gło­sem:

– Cie­szy mię, że pa­nów tu wi­dzę. Je­stem dziś w uspo­so­bie­niu i do­trzy­mam com przy­rzekł.– A pan? za­py­tał Ja­nu­sza.

– Go­tów je­stem na jogo roz­ka­zy.–-Prze­bąk­nął za­py­ta­ny.

Po­miar­ko­wa­łem, że w gło­sie mego przy­ja­cie­la prze­bi­ja­ło głę­bo­kie wzru­sze­nie.

– Módl się, miej na­dzie­ję…. i nic nie­mów.

Od­po­wie­dział uro­czy­ście nie­zna­jo­my; po­czem schy­liw­szy gło­wo niby sku­pia­jąc du­cha w głę­bi, pod­niósł ją i spoj­rzał na księ­życ prze­ci­ska­ją­cy się przez szy­by.

– Na­de­szła go­dzi­na! do­dał z ci­cha; pro­szę za mną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: