Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiersze wybrane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wiersze wybrane - ebook

Spory ten tom nazywa się skromnie „Wiersze wybrane”, ale na dobry ład mógłby się nazywać „Wiersze prawie wszystkie”. Bo od debiutu w 1969 po garść wierszy najnowszych jest tam w zasadzie cała poezja pisana przez Krynickiego w ciągu czterdziestu lat.

Co dziś przede wszystkim zadziwia podczas lektury tej poetyckiej panoramy, to niebywała wprost językowa wirtuozeria językowa. Niby zawsze było wiadomo, że Krynicki to filar „poezji lingwistycznej” i tak dalej, ale przecież tak rozumiana „lingwistyka” - jako Nowofalowa walka z komunistyczną nowomową, to był tylko etap w tej twórczości. Chodzi o coś znacznie więcej. Otóż Krynicki uczynił z mowy polskiej instrument o niebywałej giętkości nawet jak na znakomite przecież osiągnięcia wielu polskich poetów. Chyba nie było po wojnie drugiego liryka, który by tak uruchomił język i gramatykę. Jego wiersze, zwłaszcza te z lat 70., to niemal antologie możliwości polszczyzny jeśli idzie o składnię, słowne wieloznaczności i wszelkie zdaniowe konstrukcje pracowicie posystematyzowane przez profesora Klemensiewicza w jego słynnej „Gramatyce języka polskiego”. Może jeden Białoszewski, może Barańczak mogliby się z nim równać.

Od swoich „Dziadów” i swojego „Konrada Wallenroda”, czyli wojującej poezji z tomów „Organizm zbiorowy” i „Nasze życie rośnie” z lat 70., przeszedł Krynicki mickiewiczowską drogę do swoich liryków lozańskich i czegoś w rodzaju „Zdań i uwag”, co często bywa naturalnym kierunkiem rozwoju dla poetów o szczególnym poczuciu duchowej misji, zachowując rzecz jasna wszelkie proporcje. Ale ręka mi nie drży, gdy to piszę, bo zwłaszcza niektóre epigramaty Krynickiego z „Niewiele więcej” czy „Wierszy, głosów” mam właśnie za liryki lozańskie XX wieku.

"Wiersze wybrane” stawiam spokojnie obok podobnych zbiorów Herberta, Miłosza, Szymborskiej, Barańczaka czy Białoszewskiego, w absolutnym przekonaniu, że tam właśnie jest ich miejsce.

Tadeusz Nyczek

Kategoria: Antologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61298-60-1
Rozmiar pliku: 726 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

* * *

Rozewrzeć morzu powiekę zatopionej łodzi. W piwnice dzieciństwa

schodząc

szczelinami zapomnianych słów,

rozciąć węzeł półmroku niejasną pochodnią. Niedokładne

w wymowie

minąć wydmy oczu.

Aż w cudzysłów, w cudzy sen ujęty, w skóry więzienny drelich,

w krwotok powietrza i pustynny pióropusz cudzoswoich źrenic,

niby łódź powieki, mej planety, jak tę skórę rozsupłam, jak rozwiążę

to spojrzenie:

Najwięcej jest nas w rozstaniach.

Ciszy pełna, kiedy ciszy pełna dojrzewasz wzrok,

jutrznio różanosutka, łaski potu była ta wielka noc, jutrznią

była i jutrem.

W dwuwargich powiekach, w dwuokich zawiejach ziemi

drżały bezludne źrenice dróg.

Na powłóczystych włóczniach dymu. Wilk i obłok na powrót

zawarły braterstwo.* * *

królestwo moje nie jest z tej parafii

królestwo me kalectwo z innej jest ucieczki

z kalectwa ucieczki jestem syn przymusowej podróży

na bezdrożu podróży rozbić mi namioty

oko wielkiego północnego płaczu

oko północnej bezsenności

oczko w głowie głodu oczko w głowie pogoni

wymierzone przeciwko mnie drzewce każdych drzwi

i widmo widoku

na krawędzi zmęczenia zasnąć przy tobie

przy tobie obnażonej do szeptu i wzroku

na stoku zmęczenia zasnąć przy tobie przy tobie

obnażonej do ostatnich oczu* * *

Mieszkamy przez skórę

za blisko, żeby jeszcze się zbliżyć: ta rozłąka,

przez mężczyzn, których ci przypominam, trwa,

poprzez mężczyzn, którzy wcześniej cię przemierzali, obcojęzyczny

dworzec tekstu, przez kobiety,

których nie zdobyłem na tyle, żeby o nich zapomnieć; tylko

ten pierworodny lęk, to po nim się poznajemy jak po

ojczystym języku

na nieznanym dworcu; najbliżsi więc

najdalsi, kochani nienawistni,

dwa obce szczepy, które przyjęły się na tym samym pniu, na

ściętym pniu spojrzenia, przerwanej rozmowy; oszczep

przeszył dwa zwierzęta, zwierzęta oddechu, który

utkwił nam w gardłach; oszczep? oddech? choćbyś go

zaszczepił, nie spodziewaj się drzewa

innego niż bezsenność; mieszkamy przez skórę za daleko,

by mówić o rozłące; trwało to między nami jak zbyt długa podróż,

kiedy pociąg się spóźnia i ty musisz sama

czekać na bezludnej stacji

z przygodnym nieznajomym; trwało to między nami? to bliskie

oddalenie, ten ból pierworodny i oddech

uproszczony do tchu; tak i wzrok był pomiędzy nami: mieszkamy

przez skórę spojrzeniaStrzępy listu miłosnego

gdziekolwiek ciebie spotkam na wysokich słowach

cholera jasna gwiazda

słowa brzmią nocą ostrożniej niż stąpanie

po schodach

mówiłem zwierzę zwierzenia odzierane ze skóry

siódmej skóry potu

w siódmy dzień głodu – pierwszy dzień stworzenia

spojrzenie twoje krzewi się we mnie i rani do krwi

twoje światłe włosy

jasna gwiazda w śniegach w srebrnej sierści szronu

nad gałęziami pożaru

(kocham nie ciebie lecz myśli o tobie)

szczęśliwego nowego głodu

szczęśliwego nowego bóluZ Maxa Hölzera

wchodzisz coraz głębiej w te otwarte drzwi

w drzwi otwierające się w tobie

nieśmiertelne
niewidome
widma

drzewa

które otwierają się tak przejmująco

ciało dreszczu

dreszczu mieczem miłosnym nie podzielone na dwoje

jak woda

kiedy umierającego z każdym oddechem i spojrzeniem

swoim dziewiczym otula cię listowiem

jeszcze pozwalając na odejście

i zamykają się znowu w sobie
w istocie swojej
w nieistnieniu

drzwi? drzewca?
drzewa?
o idealnych rysach

obumarłych w tobie przed wiekami

ukochanych* * *

w wilczych dołach podola we wdowich wargach źrenicach rzek

w stojących wodach kurzu nad wyschłymi na kość nad wyrosłymi

spod ziemi drogami

chłopcy zaczajeni w zaroślach powietrza

w bezsennych oczach dziewcząt chłopcy pochowani

już starsi o ojcowską śmierć o kobiety obnażane

na obozowych placach

starsi o wołyń czerwony od krwi wzeszłej na polach jak

plemiona zbóż

przez wsie i zgliszcza chłopcy gnani

w kamiennym bełkocie salw

nadal pędzą na koniach przez pustkowia snów

przez snów dziewczęcych wielojęzyczny krzyk
w zmarzlinę krwi zapadli
chłopcy deszczu* * *

Woń, woń chleba, woń chleba łamanego na krótkim postoju,

woń koni rzężących u wodopoju dróg, jeźdźcy w namiotach zawiei

zanim odejdą pożary, powłócząc lasami

podszyte miastami wschodzą miejsca, końmi podszyte wydmy

jeźdźców

jak już nieważny adres, jak na pustyni pełnia głodu, na pustyni snu

czółno płci nieruchome, skoro ból dojrzewa, dogorywa gorączka,

zapach potów bijący ponad źródła skóry, więc skóry kobiecej,

przypływ soli i źródeł do zamkniętych powiek, to powieki róży,

gdy kobieta zasypia. Swąd stepu przed burzą; i ciężarny nóż.

Znam i tę woń, kobiet, zesłanych na syberie płaczu,

bramy zwierząt rozwarte na przestrzał. Znam ból tego zdania,

głoski twojego ciała, cerkwie gorejące

we wietrznej wieczności.* * *

spróbujmy więc jeszcze raz zagrać w otwarte

drzwi, w dwa ognie: dzieciństwa i wojny, scalające się

w popiół. Popiół dzieciństwa za nami, przed nami dwojaki płomień

nie do odczytania; niemniej, czytajmy z ognia, z tej

wygasłej

linii życia, czytajmy, obumarli w sobie jak języki

przepadłych pokoleń. Języku płomieni, nieprawe dziecko

dwu ogni, co nam pozostało,

linio bezpotomna, książko z popiołu, niema

odpowiedzi na tyle niepewna, że mogę ci wierzyć. I tobie

nie uciec przed

sobą, słowo bezpotomne, inicjale płomienia nie

do odczytania z klinowego pisma
śladów
na polarnych śniegach,

na piaskach pustyni. Dziecko pośmiertne, dziecko

nadaremne: ledwo wstałeś z klęczek,

w klątwę się obracasz* * *

nie chciałam cię wydać na świat, podpisujący się trzema

niezliczonymi

krzyżami, z krzyżem twojego niedokonanego
ciała, z krzyżem
świata na barkach

tonących codziennie w martwym morzu włosów. Tonąca

na krzyżu

niedokonania: tego, niedokonanego, pod krzyżem południa, dnia,
nie chciałam cię
wydać
światu,

skoro jedynie połowę dnia mielibyśmy za sobą

a pełnię przeciwko nam. Martwe przed narodzinami morze

włosów, przerwane w pół słowa, ciało, poranku

wieczności, trwaj i ty, nie-

istniejące, wyspo płaczu bezludna, we śnie

nieobjawionym, istniej tak nietrwale,

by rozbiło się o ciebie najtkliwsze

spojrzenie. Płaczu. Spojrzenie płaczu

nowo-

nienarodzonego. W zimnych ogniach skóry, na

dalekiej północy

brzemiennego rozstania* * *

ominąć siebie jak miasto nawiedzone zarazą, skoro

na przedmieściach
świata

spędziłeś dzieciństwo. W biały dzień upalny i polny

zakończyć podróż, która otworzyła ci oczy

na drugi świat, na poświatę

papieru. Niech płonie: nazwać pamiątką,
na zawsze utracić,
jakbyś nosił imię

po nienarodzonym. Kosmyk włosów kobiecych pomiędzy listami,

których nie wysłałeś, jadowite

gniazdo, ocal chociaż we śnie. Nie

jesteś sobą

sam. Mimo że jedyny (w akcie

oskarżenia)

w tylu osobach obumarłeś w sobie,

ile razy wyparłeś się swego

milczenia, bezcielesnego ciała i imion

bez słów. Jakbyś w rodzinnym mieście

nie mógł rozpoznać żadnego ze znanych ci miejsc, w

zaspie papieru

jaka cię otacza i toczy jak dożywotnia choroba,

żadnego z własnych zdań. Tylko włosy
kurzu, pyłu bez imienia,
nocy bez tchu. Nie jesteś
szczęśliwy,
bowiem czego nie masz,

tego nie pożądasz, bowiem czego nie masz,
ocal
choć

w rozłące

(Luty 1968)* * *

nie przewidywałem, nie przewidywałem deszczów wschodzących

na jałowych drogach,

w zawiei deszczów jedynej strony świata: strony twego listu, dżdżu,

nie przewidywałem ani ziarna dżdżów

prześladujących nikłe ślady, ani śledztwa wzroku (uroku rzuconego

o podbiałe czoło, o ciemię ciemności). Deszczów wschodzących

w powiekach,

w powiekach płaczu, w powiekach twoich ślepej ściany placzu.

Ni ścian,

nie przewidziałem niemych widzów, ścian wilczej północy, o jej

czarnowidztwo

potykający się
ślad, ślad

spojrzenia. Deszczu, spojrzenia deszczu, co ocali ślad (co

ocali?), uchroni

od brzemienia poszlak i zgiełku pogoni. Nie przewidywałem spokoju

z jakim wyrok twój przyjmę, twój wzrok, w twoich źrenicach

odbicie moich zaginionych oczu* * *

palić nie wolno, tu nie uniwersytet, tu się nie pali – lecz czeka,

ani mi spocząć, miasto, ani czuwać,

miasto, przeludniony dworcu,

nie witaj mnie jeszcze listem gończym,

nie pozdrawiaj, nie przeklinaj;

bezludny, nie umiem z ciebie, miasto, się wywikłać,

ani mi do szpitala, ani do więzienia,

do więzienia snu;

palić nie wolno, płomieniu, jasnowidzu wieczoru,

w więzieniach snu, w sierści powietrza,

nie zbudzić mi się, miasto, pod twoimi mostami,

szepcze kalekie słowo zapomnianego języka,

który jest moją jedyną ojczyzną;

co ukrywasz pan pod płaszczykiem podróży,

spytają, i nawet dowód osobisty będzie dowodem przeciwko mnie

a jedyną wiarą – niewierność,

ufna niewiara: żeby kogoś poznać, trzeba z nim

wyjechać* * *

przegnany z ostatniej poczekalni – dokąd mam uciekać z dworca

wieczoru,

czarna listo nocy, tajny krwi wyroku,

pod wezwaniem czyjego czuwać snu, snu ostatnią wieczerzę z kim

podzielić,

przede mną miasto bez miejsc (wszystkie miejsca zajęte, wszystkie

miejsca wyprzedane)

za mną miejsca bez miast, bezdomne adresy zatarł wiekuisty wiatr,

pokuta i śnieżyca

(żadnych zapasów na zimę, tylko ten zapis i bezludny spisek pism:

prasa prasy)

dziewczyna moja, ulica, sprzedajna jak krew, sprzedajna jak?

(w gruzach ulicy utknęła niestała dziewczyna)

podjąć decyzję – jakby donos podnosić, ciężkie nosze stopy,

z podejrzliwą ufnością patrzy na mnie oko ulicy – czego się bać,

cudzołożąc w hotelach z ulewy, w namiotach zamieci cudzośniąc

w namiotach z wiatru

rozbitych nade mną jak klęska,

klęską byłoby czyhać na te kęski-ukąszenia, gdy zagrają – klaskać,

z każdej rzeczy wielkiej czynić pospolitą, klęską byłoby tak (mistyk-

mistyfikator) wędrować,

żeby każdy krok przeliczać na pieniądze, niewolnikiem okazji

tej wolności być

przegnanemu z poczekalni – nie czekać na wyrok

w więzieniu bez ścianNasz specjalny wysłannik

Z białego domu o czerwonych szybach. Z białej kopalni, z jej

czerwonych szybów, nasz specjalny

wysłannik donosi z białego domu o czerwonych szyldach

w czarno-białych gazetach. Nasz specjalny wysłannik donosi

potrawy i trawi donosy

echa. Donośnym głosem i głosem donosu: o armatach, ukrytych

w białych wierszach

czerwonej sieci, sieci wszechświata. Wszechświata wywiadu. Nasz

specjalny wysłannik w sieci

dziennikarzy i wywiadów

urojonej choroby. Urojonych wywiadów. W sieci słów wiążących.

Zesłany na Syberię

nowego
świata

nasz (specjalny) wysłannik donosi, kto – jednogłośnie – wstrzymał

się od głosu ze względu na zły stan zdrowia

i opieki społecznej. Od głosu sprzeciwu. Oraz kto, jednogłośnie

czyli – jednym – głosem,

pomylił donos echa z donosem

pocisku, wielogłosową rewolucję z jednogłośną rezolucją, kaganiec

oświaty z poświatą kagańca. W partii

szachów

toczonej od wewnątrz. Jednogłośnie ręcząc i jednoręcznie głosząc,

donosząc jednocześnie głos (słowo

wiążące) do wyborczej urny: do urny z popiołów. Jednocześnie?

Jednoręcznie? Jakkolwiek

unieść rękę w tym jawnym
tajnym głosowaniu
prasa
prasy

zmiażdży ci ją nazajutrz. Jakąkolwiek unieść zasłonę. Zasłonę

zesłania. Nasz specjalny wysłannik donosi z białego

domu: chociaż kościół inny i w nim jednogłośnie dzwonią. Na

podniesienie

donosu. Jednogłośnie jednogłowi. Bez skreśleń i bez wyboru. Z

białego domu o różowych

szyldach ukrytych w portfelach

ze świńskiej skóry

wytłaczanej we wzorkiAlfabetyczny spis wierszy

2 lipca 1976

31 marca 1971, godzina 19.21

Ad hominem

Akt urodzenia

Ale nade wszystko

Anioł Ikrzak

Auden, linie

Barbara Sadowska czyta wiersze

Bezpłatne

Bezsenność

Będę o tym pamiętał

Biała flaga

Biała plama

Biały Obłok

Buddo, Chrystusie

Byłaś, chwilo

Byłem tutaj

Caute

Chcesz istnieć, krucha linijko?

Chętniej

Choćbyście unicestwili

Chorągiew nadrealizmu

Ciche, strzeliste

Cicho

Ciężar

Cios

Co chce

Co miało początek

Co różni?

Cokolwiek

Coraz bardziej oddalające się

Cóż z tego

Czasami jesteś

Czasem, kiedy mówisz

czułość - jakbyś odnalazł

Czy naprawdę

Czytaj: ojczyzna

Czytając Fromma

Do…

Dobijam się do drzwi

Dobroć jest bezbronna

Dotknąć

Drzwi

Dziś w nocy

Efekt obcości

Elegia niczyja

Esprit de l'escalier albo spóźniona odpowiedź na pewne pytanie

Etymologia ludowa

Faszyści zmieniają koszule

Fragmenty z roku 1989

Gniazdo

Gołębie

Grób Josifa Brodskiego

Gwiazda: Hymn

Hiobowa wina

Humanitarny ubój

I co

I naprawdę nie wiedzieliśmy

i nie ukryć mi się pod powiekami

i zimną, kiedy stadnina zasp

Ile kłopotów potrafi sprawić

Ile światów

Ilu z nas

Inne

Issa

Istnieją

Jak mogłem

Jak pisać?

jak powstaje

Jak sen

Jak ten co powracając – skądinąd odbiega

Jak utraciłem dziewictwo

Jak zwykle, inaczej

Jakby

Jakbyś nadal szukało

Jakie tam?

Jakie to szczęście

Jakże daleko

Jemiołuszko, leć do nieba

Jesteś

Jesteście wolni

Jeżeli jeszcze żyjesz

Jeżeli miłość

Jeżeli otworzysz ten list

Jeżeli przyjdzie

Język, to dzikie mięso

Kamień z Nowego Światu

Kapitan Nemo

Kasztan

Katastrofista roku 1972

Kiedy

Kiedy uchwalano

„Kochać i zdradzać, tęsknić i przeklinać...”

Kogo pocieszy?

Kolonia, daleko

komukolwiek wierny

Koniunktura

Kopenhaga

Kosmyk włosów mi zostaw

Koty

królestwo moje nie jest z tej parafii

Książki, obrazy

Kto wie

Kto wybiera samotność

Kto zawsze wie (Z Ericha Frieda)

Ktoś, Kaspar Hauser

Którego nie ma

Który jesteś

Który walczyłeś

Któż lepiej zrozumie

Kwadrans przed północą

Lęk wysokości

Linijka po linijce

Łagodnie i bezszelestnie

Łaski oczu i warg

Makulatura, złom

Marzenia

Miasto

Mieszkamy przez skórę

Milczenie

Miłorząb

Minionej nocy

Mocno i celnie

Moja córeczka uczy się czytać

Moja ukochana

Moja żona walczy o ochronę naturalnego środowiska człowieka

Most

Może

Może kiedyś

Może tak?

Może to właśnie ty

Może tylko

Módlmy się

Mój biedny synu

Mój przyjaciel odcina się od świata

Mój szalony pies już od dawna nie żyje

Mówiąc

«Muszę sobie tylko wyobrazić drzwi»

Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie

Na kruchych rękopisach

Na piękną wiolonczelistkę z Fryburga

na wzgórza przepaści

Nadal nie wiem

nagi, obudziłem się nagle

Najbiedniejszym tej ziemi

Najwyższy czas

Napis na fajansowym naczyniu

Nasz specjalny wysłannik

Nasze życie rośnie

Nawet na chwilę

Nic się nie stało

Nic więcej

Nic więcej? sól

Nic, noc

nie chciałam cię wydać na świat

Nie chciej za nas umierać

nie dlatego

Nie mogę ci pomóc

Nie musi

Nie musisz

Nie płacz

nie przewidywałem

Nie strzelajcie

Nie szkodzi

Nie trzeba

Nie umiem

Nie wiedziałem

Nie wiem, czy mam prawo

Nie wiersz, lecz wyznanie

Nie wszyscy

Nie wyleczysz się już z nienawiści

Niech już tak pozostaną

Nieskończona ilość

Niestety

Niewidzialne

Niewiele

Nieznany wiersz Kazimierza Moczarskiego

Nowy dzień

„O”

O czym ty marzysz?

O wiele prostsze

O wyrokach historii

Obłoki

Obywatel R.K. nie żyje

Obywatele Fantasmagorii

Ocal mnie, prowadź

Od pewnego czasu

Odpowiedziało mi

Odprężenie

ominąć siebie jak miasto

(Ono, bezsenne

Otrzymujesz listy

Otwarcie

otwierają się stare rany miłości

Owszem

palić nie wolno

Pancernik „Potiomkin"

Po deszczu

Podajcie dalej

Podobno

Podróż pośmiertna (I)

Podróż pośmiertna (II)

Podróż pośmiertna (III)

Poezja żywa

Pora

Port lotniczy Monachium, tranzyt

Postój

Pośród nich, w środku

Powódź

Powrót z Asyżu

Pożegnanie, upadek

Prawa

Prawda?

Prawie haiku

Prawie jak

Prawie wszystko

Przebudzenie

Przechodząc obok

Przedmieście

przegnany z ostatniej poczekalni

Przekreślony początek

Przelotem

Przemiń, pełnio księżyca

Przeszedłem wiele kilometrów

Przez swąd spalin

Przez to

Przynajmniej

Purgatorium

Pytanie późnojesienne

Rajd

Realizm

Ręka

Rozewrzeć morzu powiekę

Rozłączeni

Roztargnienie? Niepamięć? Przypadek?

Również

Róża, tym wyrazistsza, im bardziej jest niema

Różo

Rue de Poitiers

Są słowa

Są w tobie

Silniejsze od lęku

Skala

Skąd mogę wiedzieć

Słodkie, niewinne

spojrzenie, złoty deszcz

Sposób

spotkanie w rozstającym się świecie

spróbujmy więc jeszcze raz

Strzępy listu miłosnego

stuk-puk

Szron

Sztuka i cierpienie

Szum, trzaski, jazgot

Ślepe? Głuche? Nieme?

Ślepe? Głuche? Nieme?

Śpij spokojnie

Świat jeszcze istnieje

Świat woli

Światełko

Ta chwila

Tadeusz Peiper

Tak

Tak, jestem

Teraz, kiedy wiem

To

To twój problem

To, czego najbardziej się lękasz

Trzeba być

Twarz

Twarzą do ściany

ty, która wiesz, że to nie czas

Tylko śniegi

Udaj się w podróż

Ukradkiem

Unoszone wiatrem

Uwaga, drzwi!

Uwielbia mundury

W Bazylei, po prawie dwudziestu sześciu latach

W Berlinie

W każdym razie

W kraju

W kulistym śnie

W tej walce

W tym roku

w wilczych dołach podola

Wata

Wewnątrz

Weź mnie

Wiek

Wiersze? Głosy?

Wierzę

Więcej

Więcej czadu

Więcej czasu

Wigilia noc

Wir

Woń, woń chleba

Wydawało się

Wysoko zaszedłeś

Wyspa śmierci (Piosenka)

Z daleka (Z Maxa Hölzera)

Z dziennika podróży '85

Z Josepha von Eichendorffa

Z Maxa Hölzera

Z Mistrza Eckharta

Zabawa językowa

Zapomniałem

Zaśnij

Zaznałem więcej dobrego

Zewnętrzna, wewnętrzna

zorze, świty

Zostałem, żeby dzielić los

Zwodnicze szczęście

Żadne Carceri d’Invenzione

Żeby nikogo nie zranić

Żywioły
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: