Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wierszem przez życie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wierszem przez życie - ebook

Zbiór sześćdziesięciu najbardziej charakterystycznych dla poety utworów poetyckich ze wszystkich okresów jego życia. Jak napisał autor wyboru: "Utwory, które wybrałem do tego tomu, mają pokazać Broniewskiego kompletnego, autora wierszy, które nadal nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Poetę walki i miłości, poetę wielkich nadziei i gorzkiej rezygnacji, kiedy wreszcie zrozumiał, jak bardzo został oszukany. Poetę nękanego dramatami i nałogiem".

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0283-0
Rozmiar pliku: 538 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Wła­dy­sław Bro­niew­ski jest dziś w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści twór­cą jed­no­wy­mia­ro­wym, au­to­rem po­li­tycz­nych wier­szy i ma­ni­fe­stów, któ­re za­pew­ni­ły mu miej­sce pierw­sze­go po­ety PRL. To cena, jaką za­pła­cił za kom­fort ży­cia w po­wo­jen­nej Pol­sce. Wra­cał do kra­ju w 1945 roku, wy­obra­ża­jąc so­bie pew­nie, że bę­dzie on re­ali­za­cją so­cja­li­stycz­nej uto­pii, speł­nie­niem ma­rzeń o wol­no­ści, rów­no­ści i bra­ter­stwie lu­dzi. Uwie­rzył w to on, uwie­rzył Ju­lian Tu­wim, wcze­śniej Bru­no Ja­sień­ski i wie­lu in­nych… tym­cza­sem so­cja­li­stycz­na uto­pia oka­za­ła się ko­mu­ni­stycz­ną sa­tra­pią… jed­nak Bro­niew­ski nie wy­je­chał z pol­ski, zde­cy­do­wał się na kom­pro­mis z ustro­jem, któ­ry ofia­ro­wał mu wszyst­ko, co miał naj­lep­sze­go, w za­mian jed­nak za­żą­dał od po­ety re­zy­gna­cji z czę­ści ży­cio­ry­su. Być może naj­waż­niej­szej czę­ści.

To wte­dy prze­stał ofi­cjal­nie ist­nieć Bro­niew­ski ka­pi­tan Le­gio­nów Pił­sud­skie­go, bo­ha­ter woj­ny pol­sko-so­wiec­kiej, od­zna­czo­ny or­de­rem Vir­tu­ti Mi­li­ta­ri i czte­ro­krot­nie Krzy­żem Wa­lecz­nych, wię­zio­ny w cza­sie II woj­ny świa­to­wej przez pół­to­ra roku na lwow­skim za­mar­sty­no­wie i na Łu­bian­ce w Mo­skwie, żoł­nierz ar­mii An­der­sa i au­tor pi­sa­nych w Pa­le­sty­nie an­ty­so­wiec­kich wier­szy… po­zo­stał Bro­niew­ski ko­mu­ni­zu­ją­cy po­eta, bard re­wo­lu­cji, aresz­to­wa­ny na dwa mie­sią­ce w sa­na­cyj­nej Pol­sce za po­glą­dy.

Znik­nął czło­wiek wie­lo­wy­mia­ro­wy, bę­dą­cy przez dzie­siąt­ki lat w spo­rze z pol­ską, ale go­tów dla niej do naj­więk­szych ofiar. po­zo­stał czło­wiek z pla­ka­tu, uży­wa­ją­cy po­ezji do gło­sze­nia pro­pa­gan­do­wych ha­seł. Na­wet je­śli ro­bił to w spo­sób tak po­ru­sza­ją­cy, jak w wier­szu Ba­gnet na broń, wy­zna­niu bez­wa­run­ko­wej mi­ło­ści do oj­czy­zny (“są w oj­czyź­nie ra­chun­ki krzywd / obca dłoń ich też nie prze­kre­śli…”).

Wszyst­ko to zło­ży­ło się na ob­raz fał­szy­wy, za­kła­mu­ją­cy bio­gra­fię Bro­niew­skie­go, po­zba­wio­ny wie­lu waż­nych mo­men­tów z jego ży­cia i prze­mil­cza­ją­cy zwią­za­ną z nimi twór­czość. Tym­cza­sem na­praw­dę ist­nie­je co naj­mniej czte­rech Bro­niew­skich, po­etów tak róż­nych, że wy­da­je się nie­moż­li­we, by ob­jąć jed­nym ży­ciem i jed­nym pió­rem wier­sze tak od­mien­ne.

Jest Bro­niew­ski po­eta re­wo­lu­cji, któ­ry w la­tach 20. i 30. XX wie­ku wy­bi­jał wier­sza­mi rytm wal­ki pro­le­ta­ria­tu o wol­ność. Po­eta wal­ki ze złem, tak jak to zło ro­zu­miał, z nie­spra­wie­dli­wo­ścią spo­łecz­ną i wal­ki prze­ciw­ko na­jeźdź­com. To był ten Bro­niew­ski, któ­ry w 1916 uciekł z gim­na­zjum, by wstą­pić do Le­gio­nów, w 1919 roku rzu­cił stu­dia, by wziąć udział w woj­nie pol­sko-so­wiec­kiej, ale po­tem zre­zy­gno­wał z ka­rie­ry w woj­sku, bo po­chło­nę­ły go ide­ały so­cja­li­zmu i obro­na praw pro­le­ta­ria­tu. Tra­fił za to do słyn­ne­go war­szaw­skie­go wię­zie­nia na Ra­tu­szu. Gdy jed­nak we wrze­śniu 1939 roku oj­czy­zna zna­la­zła się w po­trze­bie, prze­je­chał na ro­we­rze kil­ka­set ki­lo­me­trów w po­szu­ki­wa­niu swo­jej jed­nost­ki.

Jest li­ryk, au­tor pięk­nych ero­ty­ków pi­sa­nych dla ko­biet, któ­re ko­chał. Zmy­sło­wy, uwo­dzi­ciel­ski, ostat­ni ro­man­tyk pol­skiej po­ezji.

Jest tra­gik, któ­ry mu­siał w ży­ciu i twór­czo­ści zmie­rzyć się z dwo­ma naj­więk­szy­mi dra­ma­ta­mi. Naj­pierw grze­biąc dwu­krot­nie żonę: pierw­szy raz sym­bo­licz­nie, gdy otrzy­mał wia­do­mość, że zgi­nę­ła w Oświę­ci­miu, dru­gi raz na­praw­dę, gdy po kil­ku za­le­d­wie mie­sią­cach wspól­ne­go ży­cia za­pa­dła na śmier­tel­ną cho­ro­bę. A po­tem, tra­cąc cór­kę, po śmier­ci któ­rej na­pi­sał stro­fy po­rów­ny­wa­ne z Tre­na­mi Ko­cha­now­skie­go.

Jest wresz­cie au­tor gorz­kich wier­szy, któ­ry­mi w cza­sie II woj­ny, ogra­bio­ny ze złu­dzeń i wia­ry w uczci­wość in­ten­cji oj­czy­zny świa­to­we­go pro­le­ta­ria­tu, roz­li­czał się z hi­sto­rią i swo­ją na­iw­no­ścią. Po lek­tu­rze Roz­mo­wy z Hi­sto­rią czy Li­stu z wię­zie­nia trud­no uwie­rzyć, że wier­no­pod­dań­cze utwo­ry, któ­re pi­sał po woj­nie, były szcze­re.

Bo jest jesz­cze i ten ciem­ny Bro­niew­ski, au­tor Sło­wa o Sta­li­nie i in­nych wier­szy z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy nie­po­ję­tych, sła­wią­cych jed­ne­go z dwóch naj­więk­szych zbrod­nia­rzy XX wie­ku. To była cena, któ­rą za­pła­cił za moż­li­wość ży­cia w Pol­sce. Nie po­tra­fił bez niej ist­nieć i być może, nę­ka­ny już przez cho­ro­bę al­ko­ho­lo­wą, gdzie in­dziej nie prze­trwał­by. Wte­dy jed­nak za­czął się ko­lej­ny etap dra­ma­tu Bro­niew­skie­go. Po 1956 roku tak­że tę część jego po­etyc­kie­go ży­cio­ry­su chcia­no wy­ma­zać. Nie wy­pa­da­ło prze­cież, żeby na na­zwi­sku po­ety, któ­re umiesz­cza­no na sztan­da­rach, wid­nia­ła taka pla­ma. A w pań­stwie dyk­ta­tu­ry pro­le­ta­ria­tu uwa­ża­no, że coś o czym się nie mówi, prze­sta­je ist­nieć.

W efek­cie na całe lata po­zo­stał tyl­ko Bro­niew­ski ze szkol­nych aka­de­mii, dy­żur­ny po­eta Pol­ski Lu­do­wej, wy­cią­ga­ny przy oka­zji ko­lej­nych rocz­nic re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej, wy­bu­chu woj­ny, z oka­zji świąt pań­stwo­wych. Owszem, wy­nie­sio­ny na pro­le­ta­riac­kie oł­ta­rze, ale co­raz mniej zna­ny i czy­ta­ny, bo prze­cież nie czy­ta się po­etów ofi­cjal­nych! A po 1989 roku, kie­dy przy­szedł czas wy­rów­ny­wa­nia ra­chun­ków za okres PRL, już nikt nie in­te­re­so­wał się jego za­ka­za­ny­mi wcze­śniej wier­sza­mi. Nie był po­trzeb­ny, bo byli inni, któ­rzy nie mie­li ta­kiej ska­zy, jak on. Nie było też do­bre­go cza­su, by prze­jąć się krzyw­dą wy­rzą­dzo­ną po­ecie, któ­ry był iko­ną tam­te­go ustro­ju. Bro­niew­ski, oka­le­czo­ny i za­kła­ma­ny w PRL, w wol­nej Pol­sce na pra­wie dwa­dzie­ścia lat prze­stał ist­nieć w ogó­le. Do­pie­ro te­raz od­kry­wa­ją go na nowo mło­dzi. Uka­za­ła się pły­ta, na któ­rej wier­sze Bro­niew­skie­go śpie­wa­ją m.in. Pi­dża­ma Por­no, Pust­ki i Mu­niek Stasz­czyk, Zie­lo­na pio­sen­ka w wy­ko­na­niu Szy­mo­na Zy­cho­wi­cza tra­fi­ła na Li­stę prze­bo­jów Trój­ki, uka­zał się po­świę­co­ny Bro­niew­skie­mu nu­mer mie­sięcz­ni­ka „Lam­pa”, a Mar­cin Świe­tlic­ki nie bał się za­de­kla­ro­wać, że je­dy­nym ak­cep­tow­la­nym jego zda­niem ro­dza­jem po­ezji jest ta upra­wia­na przez Bro­niew­skie­go. „Bo to jest pi­sa­ne emo­cja­mi”.

Utwo­ry, któ­re wy­bra­łem do tego tomu, mają po­ka­zać Bro­niew­skie­go kom­plet­ne­go, au­to­ra wier­szy, któ­re nadal nie po­zo­sta­wia­ją czy­tel­ni­ka obo­jęt­nym. Po­etę wal­ki i mi­ło­ści, wiel­kich na­dziei i gorz­kiej re­zy­gna­cji, kie­dy zro­zu­miał, jak bar­dzo zo­stał oszu­ka­ny. Po­etę nę­ka­ne­go dra­ma­ta­mi i na­ło­giem.

Bro­niew­ski nig­dy nie wy­parł się żad­ne­go eta­pu swe­go ży­cia, to inni uzur­po­wa­li so­bie pra­wo de­cy­do­wa­nia o tym, któ­re z jego utwo­rów na­da­ją się, by przed­sta­wić je czy­tel­ni­kom, a któ­re nie. Dla­te­go chcia­łem, by tym ra­zem prze­mó­wił peł­nym gło­sem, choć­by mia­ły zło­żyć się na ten głos tak­że wier­sze ta­kie jak Po­kłon Re­wo­lu­cji Paź­dzier­ni­ko­wej. Sło­wo o Sta­li­nie po­eta jesz­cze za ży­cia usu­nął z wy­dań swych utwo­rów i ro­dzi­na po­sta­no­wi­ła tę de­cy­zję re­spek­to­wać. Na­wet je­śli wie­le osób nig­dy nie zro­zu­mie, jak wła­śnie Bro­niew­ski, z jego prze­szło­ścią, mógł na­pi­sać taki po­emat, to jest on tak­że czę­ścią praw­dy o po­ecie.

Ma­riusz Urba­nekMłodość

Szły na wschód ba­ta­lio­ny, szwa­dro­ny i puł­ki,

drob­ny deszcz sen­ne oczy żoł­nie­rzom za­kle­jał,

chlu­pa­ło mo­kre bło­to na ko­łach i kół­kach,

pły­nę­ła męt­na woda z roz­mo­kłych ko­le­in,

pa­li­ły się cha­łu­py, sto­do­ły i sto­gi,

pod bia­ły na­miot dy­mów ku­li­ły się mia­sta. –

A tam – na wschód – dud­ni­ły, tur­ko­ta­ły dro­gi:

tępo wa­lił – czter­na­sty, pięt­na­sty, szes­na­sty.

I co­raz cię­żej było nieść gło­wę na ple­cach,

i co­raz czar­niej było w la­sach na Wo­ły­niu. –

Ej, pa­nie po­rucz­ni­ku, wy­smu­kły jak świe­ca,

ja wie­dzia­łem, że cie­bie kula nie omi­nie.

Ze­trę ci z ust rę­ka­wem tę czer­wo­ną rosę,

źle tu le­żeć na zie­mi wśród koń­skie­go ścier­wa,

po­dzie­li­my się jed­nym cien­kim pa­pie­ro­sem

i skra­dzio­ną z wę­gier­skich ta­bo­rów kon­ser­wą…

Nie chcesz, sta­ry, co?… Nie wiem, gdzie cię za­ko­pa­li –

pod Czar­to­ry­ską Górą? Ku­klą? Ka­mie­niu­chą?

Dziś już nie ma ni­ko­go z dwu­na­stej kom­pa­nii

i two­jej ma­cie­jów­ki wci­śnię­tej na ucho. –

Roz­ta­pia­ła się mło­dość brud­nym, mo­krym śnie­giem,

dła­wi­ły dni po­chmur­ne, jak ro­bac­two żar­ły,

i już mi chłod­ne były je­sien­ne noc­le­gi,

i z umar­ły­mi by­łem sam na pół umar­ły…

…Ko­wal­ski – ro­ze­rwa­ny gra­na­tem. Igna­czak –

czte­ry kule w pa­chwi­nę. No­wak – od szrap­ne­la.

Mar­ci­niak – kula w pier­si… pa­mię­tam, jak pa­trzał

i skam­lał umie­ra­jąc: „Wody… przy­ja­cie­le…”

Bra­cie! Ja cię na­po­ję. Mam wodę w ma­nier­ce.

Ale ten marsz bez prze­rwy – i nig­dy po­sto­ju…

Cięż­ko. I nie wiem, czy mi bar­dziej cią­ży ser­ce,

czy na ple­cach tor­ni­ster i dwie­ście na­boi…

O, nie­chaj mnie to nie­bo zdła­wi i znisz­czy,

ja się nie ugnę przed nim – urą­gam i wzy­wam:

hej, czar­na ar­ty­le­rio, ostat­ni raz wy­strzel

okrop­nym, śle­pym słoń­cem nad zie­mią nie­ży­wą,

chlu­śnij we mnie wul­ka­nów żuż­lem i że­la­zem,

niech tra­jek­to­ria tę­czy na pół mnie ro­ze­tnie,

niech gro­by oce­anów po­chło­ną mnie – ra­zem

z pęk­nię­tem, głu­piem ser­cem – sie­dem­na­sto­let­niem.Soldat inconnu

By­łem zwy­czaj­nym żoł­nie­rzem.

Nie­po­trzeb­ne ni­ko­mu na­zwi­sko.

Trup zie­mi wy­dar­ty, leżę

przy­gnie­cio­ny uli­cą pa­ry­ską.

Rzu­ci­li na mnie sztan­da­ry,

by nie wi­dzieć śla­du od kuli.

Na­kry­li pierś tro­tu­arem,

twar­dym ka­mie­niem ulic.

Ba­ta­lio­na­mi cięż­ko

ma­sze­ro­wa­li przez pier­si,

dep­ta­li, krzy­cząc: „Zwy­cię­stwo!”,

prze­cho­dzi­li i dzi­wi­li się śmier­ci…

Słu­chaj­cie, nikt nie zwy­cię­żył!

Za­trzy­maj­cie się w mar­szu! stań­cie!

Zdej­mij­cie mi z pier­si cię­żar:

Łuk Trium­fal­ny i Fran­cję!

Ja nie je­stem wię­cej jej sy­nem –

ona krwi, ona męki pra­gnie.

Prze­ciw niej sta­nę z ka­ra­bi­nem,

w ser­ce jej we­pchnę ba­gnet!

Po­de­pcz­cie to ser­ce zim­ne,

na wia­try roz­rzuć­cie ko­ści –

za­pro­wa­dzę was do Fran­cji in­nej,

do oj­czy­zny zwy­cię­skiej mi­ło­ści.Spowiedź

Bluź­ni­łem świa­tłu.

Prze­czy­łem no­com.

Dła­wi­łem wia­try

sło­wem-prze­mo­cą.

Krzy­cza­łem gro­mem.

Pła­ka­łem desz­czem.

Sło­wem wi­do­mem

Zsy­ła­łem wie­ści.

Sło­wem-ra­mie­niem

się­ga­łem nie­ba.

Sło­wa-ka­mie­nie

zmie­nia­łem w chle­by.

Noc nad Kal­wa­rią

głu­cha i ciem­na.

– Czy wi­dzisz, Ma­rio,

świa­tłość nade mną? –

– To gwiaz­da świe­ci,

to świt się pali –

anioł nie leci

nad Je­ru­za­lem…

– Ma­rio, czy sły­szysz?

Oj­ciec mnie woła! –

– Nad mia­stem ci­sza…

Ci­sza do­ko­ła… –

– Ma­rio, on kła­mie:

w nie­bie przed jutrz­nią

gwiaz­dy gwoź­dzia­mi,

księ­życ jest włócz­nią!

Jak­że krew otrzeć

prze­bi­tą ręką?…

Nie wra­caj, Pio­trze –

sło­wo jest męką!

Ciem­ność nad gło­wą.

Czas mój już mi­nął.

Skła­ma­łem sło­wo.

Od­puść­cie winę…

Od­puść­cie winę…Koncert

Dy­ry­gent wście­kły i spo­co­ny,

ma­chał pa­łecz­ką, gro­ził, krzy­czał –

ale już gar­dło fil­har­mo­nii

ryk­nę­ło akord na uli­cę.

Wy­sko­czył z sali, tłu­miąc prze­strach,

po scho­dach na dół zle­ciał pę­dem

i krzyk­nął mia­stu: „Grać or­kie­stra!

Ja tu­taj je­stem dy­ry­gen­tem!”

I na­gle – ulic fle­ty czar­ne

za­pia­ły w nie­bo gło­śnym hym­nem,

za­pisz­czał cien­ko ko­min-klar­net

i za­wtó­ro­wał fa­got ryn­ny,

mie­dzia­ne trą­by wież i da­chów

sko­czy­ły w usta chmur bez­zęb­nych,

a w do­mów wal­ce, kry­te bla­chą,

wa­li­ły pię­ści gwiazd, jak w bęb­ny. –

A kie­dy nad­szedł świ­tu fi­nał,

to wi­dać było: co­raz szyb­ciej

tram­wa­ju smy­czek w takt za­ci­nał

po stru­nach szyn wy­gię­tych w skrzyp­ce.

Dy­ry­gent rzu­cić chciał ba­tu­tę

i skoń­czyć już za dłu­gi kon­cert,

ale o bruk prze­cią­głą nutą

za­brzę­czał zło­ty cym­bał – słoń­ce!

Wte­dy, nie wie­dząc sam, co czy­ni,

po­rwał ołó­wek i w za­chwy­cie

na te­le­gra­fu pię­cio­li­nii

ukła­dał nowe kom­po­zy­cje.Na śmierć rewolucjonisty

A z tej celi pu­stej i chłod­nej

trze­ba bę­dzie nie­dłu­go odejść,

jesz­cze spoj­rzeć w nie­bo po­god­ne,

jesz­cze spoj­rzeć za sie­bie – w mło­dość.

Już za chwi­lę przyj­dą żan­dar­mi,

wy­pro­wa­dzą bez sło­wa z celi…

Trze­ba umieć, jak żoł­nierz ar­mii,

iść spo­koj­nie pod mur cy­ta­de­li.

Ach, umie­rać nie bę­dzie cięż­ko,

cho­ciaż ser­ce ma lat dwa­dzie­ścia –

nie­zła­ma­ne co­dzien­ną klę­ską,

dzie­sięć klęsk, dzie­sięć kul po­mie­ści!

Bo jest ży­cie pięk­niej­sze, nowe,

i żyć war­to, i umrzeć war­to!

Trze­ba nieść, jak cho­rą­giew, gło­wę,

świe­cić pier­sią ku­la­mi roz­dar­tą,

trze­ba umie­rać pięk­nie,

pa­trzeć w lufy wznie­sio­ne śmia­ło!

Aż się pod­łe za­dzi­wi i zlęk­nie,

aż umilk­nie ło­skot wy­strza­łów.Listopady

Całe ży­cie zry­wam się i pa­dam,

jak­bym w pier­si miał wiatr na uwię­zi,

i chwy­ta­ją mnie złe li­sto­pa­dy

czar­ny­mi pal­ca­mi ga­łę­zi.

Ja upi­łem się tym tchem, tym szu­mem,

nie­po­ko­jem, któ­ry ser­ce za­truł –

to dla­te­go śpie­wać już nie umiem,

tyl­ko wo­łam wo­ła­niem wia­tru,

to dla­te­go co­dzien­nie się tu­łam

po wie­czor­nych, po czar­nych uli­cach

i pro­wa­dzi mnie wil­got­ny tro­tu­ar

w mgłę wil­got­ną, któ­ra bó­lem na­sy­ca.

Ace­ty­len słów pło­nie na war­gach,

pło­nie we mnie bo­le­sna ma­li­gna,

cho­dzę błęd­ny, jak lu­dzie w le­tar­gu,

ze­wsząd, ze­wsząd nie­po­kój mnie wy­gnał.

Nie ma wyj­ścia, nie ma wyj­ścia, nie ma wyj­ścia,

mu­szę cho­dzić co­raz da­lej, co­raz dłu­żej,

je­stem wiatr sze­lesz­czą­cy w li­ściach,

je­stem liść za­gu­bio­ny w wi­chu­rze.

Tyl­ko w oczach mgła i oczy bolą,

tyl­ko ser­ce bije co­raz czę­ściej.

Jak błę­kit­ny pło­mień al­ko­ho­lu,

pło­niesz we mnie, moje nie­szczę­ście.

Mu­szę cho­dzić, mu­szę mę­czyć się wiecz­nie,

w mgłę za wło­sy mnie wlo­ką wie­czo­ry,

lecą ze mną nie­przy­tom­ne, po­śpiesz­ne

moje sło­wa, moje upio­ry.

Mu­szę wiecz­nie zry­wać się i pa­dać,

jak­bym w pier­si miał wiatr na uwię­zi.

Po­chwy­ci­ły stra­co­ną ra­dość

na­gie ga­łę­zie.

Prze­la­tu­ją, wie­ją prze­ze mnie

li­sto­pa­dy chwil, któ­rych nie ma…

To – tyl­ko li­ście je­sien­ne.

To – pach­nie zie­mia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: