Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wieś i miasto. Część 1: Obrazy i powieści - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieś i miasto. Część 1: Obrazy i powieści - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 237 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. AU­RE­LIA I PO­ŻAR

Gdy wi­dzę zwię­dłe list­ki z ga-

łą­zek od­la­tu­ją­ce, my­ślę, iż są mo-

im ob­ra­zem….. cier­pie­nia du­szy

wy­nisz­czy­ły mło­dość moję…..i

je­stem sama jed­na…

sama na tym ogro­mie świa­ta…..

z Ju­lii.

W cie­ni­stym chod­ni­ku ob­szer­ne­go

ogro­du Świer­czy­na, prze­cha­dza­ła się,

w suk­nie ża­ło­by przy­bra­na, hra­bi­na

Au­re­lia Bo­rzew­ska; nie­zwa­źa­jąc na śpiew pta­sząt, na świe­żość kwia­tów, rzad­kich ro­ślin i krze­wów, W głę­bo­kiej po­grą­żo­na była za­du­mie. Zmarszcz­ki bla­dej twa­rzy zga­dza­ły się z szro­nem po­czy­na­ją­cym przy­pru­szać jej wło­sy, i tyl­ko w du­żem oku tla­ły jesz­cze uczu­cia tkli­wej i mło­dej du­szy–co nig­dy zro­zu­mia­ną nie była.

Au­re­lię, star­szą cór­kę bo­ga­tej i dum­nej wo­je­wo­dzi­ny, w za­mian po­wierz­chow­nych wdzię­ków, szczo­dra z kąd inąd przy­ro­da, wy­na­gro­dzi­ła ser­cem czu­łem, szla­chet­nym umy­słem, nie­zwy­kłą do­bro­cią i tą sło­dy­cze aniel­ską, co jest naj­głów­niej­sza ko* bie­ty za­le­tą. Ale to wszyst­ko nie mo­gło jej zjed­nać praw­dzi­wej mi­ło­ści mat­ki: bo wo­je­wo­dzi­na mniej ce­niąc przy­mio­ty du­szy Au­re­lii, wy­łącz­nie cał­ko­wi­te przy­wią­za­nie prze lała na młod­szą cór­kę, na pięk­ną Różę, i je­dy­nie jej słyn­ną szczy­ci­ła się pięk­no­ścią; dla­te­go, kie­dy Różę ob­sy­py­wa­ła ty­sią­cem po­chwał i piesz­czot, dla star­szej, była za­wsze obo­jęt­ną, nie­przy­stęp­ną a czę­sto i su­ro­wą. W po­ran­ku ży­cia uczu­ła już Au­re­lia go­rycz losu swo­je­go; prze­ko­na­nie, ze nie jest od mat­ki ko­cha­ną – to gorz­kie prze­ko­na­nie–ro­dzi­ło smut­ne prze­czu­cie, ze nig­dy szczę­śli­wą nie bę­dzie.

Da­mian hra­bia Bo­rzew­ski po­tra­fił po­zy­skać ser­ce Au­re­lii; jego układ­ność, ogła­dę, mila po­wierz­chow­ność, wzię­ła nie­do­świad­czo­na za ła­god­ność wy­kształ­co­ne­go umy­słu; jego ob­łud­nych ust przy­się­gi, za szcze­rą mi­łość: bo któ­raż mło­da dzie­wi­ca od­gad­nąć zdo­ła praw­dzi­wą myśl wy­uczo­ne­go w sztu­ce łu­dze­nia mło­dzią na? –Au­re­lia z całą na­mięt­no­ścią czu­łe­go ser­ca od­da­la się na chwi­lę ułud­nym ma­rze­niom. Za­bły­sła świet­na ju­trzen­ka szczę­ścia – i jak­żeż gorz­ką rze­czy­wi­stość się oka­za­ła! Ten, co się zda­wał każ­den jej po­mysł uprze­dzać, co ją bó­stwem na­zy­wał, ca w każ­dym wy­ra­zie tchnął do­bro­cią uwiel­bia­niem jej du­szy i po­dzi­wem wdzię­ków; co bez niej źyć nie mógł, dla niej umie­rać pra­gnął; – ten sam Da­mian 5 w krót­kim prze­cią­gu cza­su po ślu­bie, stał się zim­nym, opry­skli­wym, w gro­nie bie­sia­du­ją­cych męż­czyzn roz­ryw­ki szu­ka­ją­cym, i tyl­ko wten­czas, gdy uro­nie­nia po­sa­gu żony za­żą­dał, po­wra­cał do piesz­czot je­dy­nej w świe­cie dusz­ki, do do­bre­go anioł­ka. Gdy­by Au­re­lia była dom ro­dzi­ciel­ski opu­ści­ła, je­dy­nie roz­pa­czą na nie­czu­łość mat­ki wie­dzio­na,–zno­śniej­sze­ni­by się dla niej sta­ły, fałsz i ob­łu­da męża: ale ona po­szła za gło­sem ser­ca swo­je­go – zo­sta­ią zdra­dzo­ną w ostat­niej na­dziei, w mi­ło­ści; po­zna­ła lu­dzi z naj­gor­szej stro­ny, i tyl­ko jej du­sza od­ga­dy­wa­ła, że jest świat lep­szy, świat szczę­śliw­szy.

Dwa­dzie­ścia lat, któ­re żad­ną ro­sko­szą osło­dzo­ne nic były, w któ­rych żywa ra­dość nig­dy nie po­sta­ła, nie­zwrot­ną cza­su ko­le­ją ubie­gło. Umar­ła mat­ka, umar­ła jej sio­stra, eo lat tyl­ko parę szczę­śli­wem cie­szy­ła się za­mę­ściem; umarł i Da­mian, któ­ry do śmier­ci był wier­ny swo­im za­sa­dom; – i w koń­cu jej sio­strza­nek, je­dy­ny cel sta­rań i przy­wią­za­nia, przed­wcze­snym, bo w kwie­cie wie­ku zszedł zgo­nem. Po­zo­sta­ła sama, sama jed­na na zie­mi, z my­śla­mi lat ubie­głych smut­nej prze­szło­ści, i z tą du­szą, peł­ną du­cho­we­go ży­cia.

Smut­ne wspo­mnie­nia Au­re­lii, prze­rwał za­wrzask–gore! gore! – Hra­bi­na ak­to­ra za­wsze czu­łą by ta na los pra­co­wi­tych wie­śnia­ków, spo­strze­gł­szy pa­lą­cą się chat­kę Ada­ma, z naj­wyż­szą skwa­pli­wo­ścią dwor­skich lu­dzi na ra­tu­nek wy­sła­ła, i sama za nimi po­bie­gła.

Ogień już ogar­nął dach cały, kłę­by czer­wo­ne­go dymu za­kry­ły drzwi i okna, wiatr mio­tał pło­mie­niem,–kie­dy z po­śród gro­żą­cej zwa­le­niem się nędz­nej le­pian­ki, chło­piec za­le­d­wo szes­na­ście lat li­czą­cy, wy­niósł na bar­kach swo­ich, sta­rą, scho­rza­łą nie­wia­stę, mat­kę Ada­ma, któ­ra od roku z łóż­ka po­wstać nie mo­gła.

– Nie­chaj ci pa­ni­czu Bóg wiel­ki na­gro­dzi! – wo­ła­ła nie­szczę­śli­wa ro­dzi­na; – trzę­sąc się z prze­stra­chu,

Za­la­na łza­mi, z na­mięt­nem unie­sie­niem, ści­ska­ła ura­to­wa­na ko­bie­ta ręce i nogi swo­je­mu wy­baw­cy, –a pani Borz­cw­ska, w tym od­waż­nym chłop­cu, któ­re­go wło­sy i suk­nie tli­ły się jesz­cze, któ­re­go czo­ło pło­mien­na okry­ła bli­zna, za­le­d­wo Bog­da­na Po­ra­ja, syna swo­ich naj­bliż­szych są­sia­dów, roz­po­znać zdo­ła­ła.

– Bog­dan­ki!! ja­kim­że spo­so­bem zna­la­złeś się tu­taj, na speł­nie­nie tak wiel­ce szla­chet­ne­go czy­nu, któ­ry utra­ta wła­sne­go ży­cia przy­pła­cić mo­głeś!

– Wy­jeż­dża­jąc ze szkół na wa­ka­cye, ode­bra­łem miłe dla mnie pole* ce­nie od pro­fes­so­ra J., abym pani hra­bi­nie do­rę­czył ukoń­czo­ne już dzie­ło jego, na któ­re pani przed­pła­tę przy­stać ra­czy­łaś. Z chęt­nem po­zwo­le­niem ro­dzi­ców, uda­łem się dzi­siaj do Swier­czy­na, kie­dy nie­szczę­ście tej bied­nej ro­dzi­ny, zda­rzy­ło mi spo­sob­ność wy­peł­nie­nia je­dy­nie pro­ste­go obo­wiąz­ku.

– Kto po­świę­ce­nie się dla bliź­nich pro­stym na­zy­wa obo­wiąz­kiem, za­słu­gu­je nie­tyl­ko na wdzięcz­ność, ale i uwiel­bie­nie; wiel­kiej cno­ty du­sza two­ja, wiek czyn­ne­go ży­cia uprze­dza,– bę­dziesz Bog­da­nie szczę­śli­wym; bo wser­cii wła­snem znaj­dziesz na­gro­dę. Lecz two­je twa­rzycz­kę oszpe­cił ogień; cóż ro­dzi­ce na to po­wie­dzą?

– Cie­szyć się będą, że mi Bóg do­zwo­lił bliź­nie­mu przyjść w po­moc.

Ze wszyst­kich stron bie­gli są­sie­dzi do uga­sze­nia po­ża­ru; zwięk­szał się z każ­dą chwi­lą ra­tu­nek. Przy­był na spie­nio­nym ko­niu i sę­dzi­wy Po­raj. Wkrót­ce tyl­ko ża­rzą­ce się zglisz­cza jed­nej cha­ty, o mnie­ma­nem nie­bez­pie­czeń­stwie dla wsi ca­łej, świad­czy­ły. Li­to­ści­wa dzie­dzicz­ka, wy­daw­szy roz­po­rzą­dze­nie co do nie­zbęd­ne­go wspar­cia dla po­go­rzel­ców,dzię­ku­jąc są­sied­nich wio­sek kmiot­kom za oka­za­ny udział, i o po­częst­nem dla nich nie prze­po­mniał; ła­ska­wych zaś oby­wa­te­li szlach­tę, na wy­po­czy­nek do dwo­ru wdzięcz­nem za­pro­si­ła ser­cem.

Przy su­tem śnia­da­niu za­po­mnia­no o ma­łej szko­dzie spa­lo­nej cha­łup­ki, i wy­łącz­nie zaj­mo­wa­no się po­chwa­ła­mi dla mło­de­go Bog­da­na.

– Do mnie na­le­ży szcze­gól­nie udo­wod­nie­nie wdzięcz­no­ści, dla syna pana do­bro­dzie­ja, ozwa­ła się go­spo­dy­ni domu, i by­ła­bym szczę­śli­wą, gdy­byś się do proś­by mo­jej przy­chy­lić ra­czył.

– Ja­kie są roz­ka­zy pani hra­bi­nyi od­rzekł z po­śpie­chem Po­raj.

– Aby­ście pań­stwo obo­je, praw ro­dzi­ciel­skich do Bog­dan­ka ustą­pić mi ra­czy­li; je­stem jed­na na tym świe­cie, nie mam krew­nych,nie mam szcze­gó­lo­we­go obo­wiąz­ku, po­zwól­cie, że się lo­sem syna wa­sze­go zaj­mę – wy­świadcz­cie mi to do­bro­dziej­stwo! mo­jem sta­ra­niem bę­dzie od­po­wie­dzieć god­nie wa­sze­mu za­ufa­niu.

Żywy ru­mie­niec prze­bie­gi rysy szla­chet­ne Po­ra­ja, bły­sła Iza w oku, i po­gła­dziw­szy wąsa, po pew­nym na­my­śle od­po­wie­dział:

– Spo­dzie­wam się, że i moja Te­klu­nia jed­ne­go ze­mną bę­dzie zda­nia – nie dla­te­go, iż­by­śmy ośmior­ga ży­ją­cych dzia­tek wy­ży­wić nie mo­gli: bo opatrz­ność nic za­po­mnia­ła o dom­ku Po­ra­jów, i cho­ciaż w nim zbyt­ku nie masz, ale na ka­wał­ku chle­ba nig­dy nie zby­wa; zwa­ża­jąc jed­nak­że po pęd ser­ca pani do­bro­dziej­ki, los syna na­sze­go, a przedew­szyst­kiem upa­tru­jąc w tem wyż­szej woli ska­zów­kę, –chęt­nem i wdzięcz­nem ser­cem, bez żad­nej oba­wy, po­wie­rzy­my pani do­bro­dziej­ce przy­szłość na­sze­go dzie­cię­cia, za­strze­ga­jąc so­bie je­dy­nie, iż gdy­by kie­dy­kol­wiek syn nasz na la­skę pani do­bro­dziej­ki za­słu­gi­wać za­nie­dbał, aby­śmy go wów­czas co ry­chlej ode­brać mo­gli.

– A ty Bog­dan­ku, czy ze­chcesz być sy­nem moim?

Spoj­rzał się na ojca chło­piec, a ode­braw­szy znak ze­zwo­le­nia, ręce Bo­rzew­skiej ca­łu­jąc, rzew­nym wy­rzekł gło­sem:

– Do­bro­dziej­stwo, któ­re mi pani świad­czyć pra­gniesz, przyj­mu­ję z wolą mo­je­go ojca, a stać się god­nym la­ski pani, bę­dzie głów­nym ży­cia ce­lem.

Na dru­gi dzień w domu Po­ra­jów wiel­ka była uczta, do póź­na w noc speł­nia­no po­tęż­ne kie­li­chy, a gdy hra­bi­na Bo­rzew­ska do Swier­czy­na wra­ca­ła, sie­dział obok niej Bog­dan, kar­miąc żal i ra­dość w ser­cu mło­dzień­czem.

JE­ZIE­ŻE

Tu cno­ta i spo­kej swo­je ob­ra­ły sie­dli­ska.

Śnieg po­krył zie­mię – mróz byt trza­ska­ją­cy – wiatr pół­noc­ny szu­miał prze­raź­li­wie po okien­kach dwo­ru Je­zie­rza.

W wiel­kiej kom­na­cie sta­ro­świec­kie­mi na­peł­nio­nej sprzę­ty, na ko­min­ku żwa­wy z drze­wek brzo­zo­wych pa­lił się ogień i rzu­cał świa­tło na ja­skra­wych ko­lo­rów obi­cie, któ­re się nie­po­spo­li­ta szczy­ci­ło daw­no­ścią. Opo-

1

dal dę­bo­wy stół, tu­rec­kim okry­ty ko­bier­cem, był miej­scem po­raż­ki i zwy­cięstw, w ulu­bio­nej przez pa­nią Je­zie­rza ru­mel­pikc­cie. Sta­ro­ści­na ubra­na w zie­lo­ny dęty to­lubck, na gło­wic mia­ła ba­ty­sto­wy cze­pe­czek z drob­no ukar­bo­wa­ną śla­recz­ką, na szyi ta­kiż koł­nie­rzyk; twarz sę­dzi­wej pani była od­bla­skiem we­wnętrz­ne­go spo­ko­ju; na ustach mi­łym jesz­cze tchną­cych wy­ra­zem, igrał uśmiech za­do­wol­nie­nia, bo dzi­siaj już trze­cią za­bra­ła pulę. Na­to­miast do­brej tu­szy ksiądz pro­boszcz Ro­ma­nie­wicz, i bra­ta­nek sta­ro­ści­ny, za­ra­zem domu gość czę­sty a ra­czej re­zy­dent, chu­dy, wy­so­ki, były ma­jor pan Kan­ty Czę-sto­kręc­ki, za­se­pio­nem na nie­wdzięcz­ne kar­ty po­glą­da­li okiem, i do­bra myśl pana ma­jo­ra do­szczęt­nie od­bie­gła, gdy ja­rzą­ca świe­ca jego ryża za­ję­ła pe­ru­kę.

– Gore! gore! – za­wo­ła­ła swa­wol­na Mal­wi­na, ośm­na­sto­let­nia wnucz­ka sta­ro­ści­ny. –Po cóż stry­ja­szek tak bli­sko przy­su­wa świe­cę, Boże! coby tez to było, gdy­by stryj­cio ju­tro z od­kry­tą ły­si­ną w ko­ście­le uka­zać się mu­siał!

Dwie pan­ny po­ko­jo­we, ha­ftu­ją­ce przy du­żych kro­snach ko­ściel­ne ozdo­by, czar­no­oka Ku­nu­sia i ja­sne­go wło­sa Ur­szul­ka, z tak nie­szczę­sne­go dla ma­jo­ra przy­pad­ku, skry­cie chi­cho­tać się po­czę­ły – i one to dały ha­sło że i sta­ro­ści­na i ksiądz pro­boszcz gło­śno się roz­śmia­li; Mal­wi­na zaś naj­wię­cej roz­we­se­lo­na, że stry­jaszk­co­wi, co jej róż­ne pła­tał fi­gle i za­wsze sta­ry­mi prze­śla­do­wał ka­wa­le­ra­mi, raz prze­cię od­pła­cić mo­gła, – uciesz­ne nad tem zda­rze­niem spo­strze­że­nia czy­ni­ła.

– Stry­jasz­ku, a je­st­że ta pe­ru­ka za­bez­pie­czo­na w to­wa­rzy­stwie ognio­wem?

I na nowo gło­śny śmiech za­peł­nił kom­na­tę.

– Po­cze­kaj ry­beń­ko, od­rzekł żar­to­bli­wie, życz­li­wy za­wsze stry­ja­szek,– po­cze­kaj go­łąb­ku, już ja ju­tro przy­wio­zę pana Daw­no­wi­cza, a on do­pie­ro siedm­dzie­siąt pięć rocz­ków po­li­czy! – po­pro­wa­dzę was do oł­ta­rza. Nie­praw­daż jej­mość do­bro­dziej­ko – bę­dzie­my mie­li hucz­ne we­se­le? – tyl­ko dla pana mło­de­go po­trze­ba po­dob­no bzo­we­go kwia­tu na­go­to­wać i cie­płą uszyć fe­re­zyą…

– Nie, nie, stry­jasz­ku, ja nic po­trze­bu­ję tego nad­mia­ru do­bro­ci ser­ca ko­cha­ne­go stry­ja: mnie ba­bu­nia ode­śle do hra­bi­ny Bo­rzew­skiej, miesz­ka­ją­cej w są­siedz­twie cio­ci Do­bnic­kiej – bo pani hra­bi­na od­waż­nym przy po­ża­rach oso­bom, wiel­kie czy­ni na­gro­dy; a prze­cież tu­taj wy­raź­ny byt po­żar, i ja jed­na ura­to­wa­łam pe­ru­kę stry­jasz­ko­wą….

Z ser­decz­ne­go śmie­chu sta­ro­ści­na Izy so­bie otar­ła, a nie­na­wy­kiy z pola bi­twy ustę­po­wać ma­jor, raz jesz­cze od­po­wie­dział:

– O wie­rzę ci, wie­rzę Mal­wi­niu, bo tam jest ten ład­ny i wca­le do rze­czy mło­dy Po­raj…

– Jak stry­jasz­ka po­wa­żam, nie znam żad­ne­go Po­ra­ja….

– Ale wać­pan­na sły­sza­ła o nim.

– By­najm­niej, jak ba­bu­nię ko­cham… – I ru­mie­niec okrył twa­rzycz­kę Mal­wi­ny.

Ko­lej śmie­chu na ma­jo­ra przy­szła, lecz peł­na do­bro­ci ser­ca bab­ka, nie o miesz­ka­ią uko­cha­nej Mal­wi­nie w po­moc po­spie­szyć.

– Za­graj le­piej na kla­wi­kor­dzie i za­śpie­waj; bo stry­ja­szek – cho­ciaż ci wi­nien oca­le­nie pięk­nej pe­ru­ki – nie prze­stał­by mścić się na to­bie; męż­czyź­ni za­wsze nam się nie­wdzięcz­no­ścią od­pła­ca­ją. – Mal­wi­no! –moję ulu­bio­ną pio­sen­kę…. Lek­kiej po­sta­ci dzie­wi­ca z na­der miłą i świe­żą twa­rzycz­ką, któ­rą ciem­no oka­la­ły splo­ty, Mal­wi­na, co z pod jej rzę­sy błysz­cza­ło w pięk­ną brew­kę zdob­ne oko; co na ró­ża­nych ustecz­kach słod­ki pie­ści­ła uśmiech, któ­rej bia­łe ząb­ki, ja­ko­by sznu­rek czy­stych pe­reł ja­śnia­ły, – po­słusz­na woli bab­ci i rada że się od mści­we­go stry­jasz­ka uchro­ni, po­bie­gła do for­te­pia­nu.

Ksiądz pro­boszcz na nowo roz­dał kar­ty, lecz gdy głos miły i dźwięcz­ny po prze­stwo­rze ob­szer­nej roz­legł się kom­na­ty, wszy­scy z uwa­gą słu­cha­li; a kie­dy Mal­wi­na do tych z smęt­nem czu­ciem od­śpie­wa­nych do* szła wy­ra­zów:

Cze­muż z mi­łych rze­czy zgu­bą Czło­wiek pa­mię­ci nic tra­ci!

żą­łem jej ser­ce za­wrza­ło* Oj­ciec, któ­re­go przed trze­ma utra­ci­ła laty, nu­cił nie­raz tę piosn­kę. Umil­kła – i to przed chwi­lą tak pu­ste dziew­cze, za­le­d­wo roz­rzew­nie­nie swo­jo ukryć przed bab­ką zdo­ła­ło; przed bab­ką, co ze Wszyst­kich dzie­ci swo­ich, naj­wię­cej ojca Mal winy ko­cha­jąc, bez wy­ła­nia łez o nim wspo­mnieć nie­mo­gła.

Mal­wi­na była sie­ro­tą, mat­ka ją jesz­cze w nie­mow­lęc­twie od­umar­ła – dzi­siaj i ojca nio mia­ła; wpraw­dzie naj­lep­sza bab­ka oto­czy­ła ją naj­czul­szem przy­wią­za­niem, ale je­st­że jaki w świe­cie sto­su­nek, któ­ry­by stra­tę ro­dzi­ców na­gro­dził? –

– I coż nic śpie­wasz moje dzie­cie?

– Bab­ciu, dym po­go­rze­li głos mi przy­tłu­mił–

_ Po­cze­kaj ka­narc­cz­ku, o Po­ra­ju nie sły­sza­łaś, a wiesz, źe przed dzie­wię­ciu laty w Swier­czy­nie był po­zar***

– Pani do­bro­dziej­ka się chwa­li.

– Ośm kart a ośm­na­ście jest dwa­dzie­ścia i sześć, tcr­cya ma­jor – dwa­dzie­ścia i dzie­więć; trzy asy – dzie­wię­dzie­siąt i dwa; car­te blan­che pi­que, re­pi­que i ka­po­ta – to czy­ni…. z po­sty­lio­nem…. nie­chaj ksiądz pro­boszcz ob­li­czy.

Wła­śnie pro­boszcz koń­czy! nie­mi­łą pra­cę, gdy lo­kaj oznaj­mił, że waza na sto­le.

Na sali ja­dal­nej był za­iste piec z nie­bie­skich ka­fli; mimo jego prze­cież ob­szer­nej obec­nos'ci, zim­no ino-ene czuć się dało, i dla­te­go po­dob­no, sta­ro­ści­na w jup­kę po­pie­li­ca­mi pod­bi­tą, Mal­wi­na w cie­płą kry­spin­kę za­opa­trzy­ły się. Ze­gar ścien­ny siód­mą ude­rzy! go­dzi­nę, od­mó­wio­no mo­dli­twę, i ośm osób:go­spo­dy­ni domu, wnucz­ka, pro­boszcz, ma­jor, rząd­ca Je­zie­rza, tak zwa­ny pi­sarz pro­wen­to­wy, Piór­ko,– Ku­nu­sia i Ur­szul­ka do wie­cze­rzy za­sie­dli. Po­pa­trzo­no się chwi­lę po ob­ra­zach ry­cer­skich przod­ków domu tego, za nim Mal­wi­na mlecz­ko z kru­szyn­ka­mi roz­da­ła; wszyst­kim do sma­ku przy­pa­dło, jed­na tyl­ko Ur­szul­ka, su­sząc dzi­siaj, nic do ust nie wzię­ta.

– A cóż wać­pan­na z po­stem? a mlecz­ko przed­nie, ozwał się bacz­ny na wszyst­ko ma­jor; – po cóż było do sto­łu sia­dać? moż­na z ta­kiej wstrze­mięź­li­wo­ści w cho­ro­bę po­paśdź.

– To więk­sze umar­twie­nie, od­po­wie­dział rząd­ca; – nic po­ści­ły cór – ki moje, a za tan­ką Boga i z po­zwo­le­niem ja­śnie wiel­moż­nej pani wszyst­kie za mąż po­szły – a było ich sześć….

– Mó­wi­łam już nie­raz wa­sa­nu: że ja­śnie, to pręd­ko zga­śnie, a mo­spa­nie to za­wsze zo­sta­nie. A co do có­rek jego, nic dziw­ne­go że im się za mąż tra­fi­ło, bo by­łyć to dziew­czy­ny, któ­re za wzór dla wie­lu in­nych po­słu­żyć­by mo­gły; po­boż­ne, pra­co­wi­te, skrom­ne, i nie śmia­ły­by się za­pew­ne w obec swo­jej pani kie­dy się komu wło­sy za­pa­lą…

Ku­nu­sia nie­zgrab­nem po­ru­sze­niem łyż­kę z ręki upu­ści­ła. Za­po­bie­gła no­wej bur­ce Mal­wi­na:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: