Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Władcy czasu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Władcy czasu - ebook

Kontynuacja "Poza czasem" - zapierająca dech w piersiach opowieść o miłości, która nie zna granic czasu i przestrzeni.

Kiedy Philip Walker staje w progu szkoły, do której chodzi Michelle Windsor, dziewczyna nie posiada się ze szczęścia. Chłopak jest jej wielką miłością, o której myślała, że utraciła ją raz na zawsze - w czasie ostatniej podróży w miniony wiek. Okazuje się jednak, że radość Michelle była przedwczesna. Philip w ogóle jej nie pamięta. Więcej - nie pamięta niczego, co wydarzyło się kiedyś i wydaje się nie mieć pojęcia o samym sobie z 1910 roku.

Zrozpaczona Michelle natrafia na dziennik swego ojca, a w nim na opowieści o jego podróżach w czasie, tajnej organizacji i kontaktach z mściwym członkiem rodziny Windsorów...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-259-0
Rozmiar pliku: 813 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czas rządzi życiem większości lu­dzi, ale two­im ciałem i duszą nie zawład­nie. Ta nie­wzru­szo­na, nie­za­prze­czal­na siła, która zmie­nia dzień w noc i dzie­ci w starców, okry­wa swą istotę i wewnętrzne za­so­by nie­mal nie­przej­rzystą zasłoną. Jeżeli czy­tasz te słowa, to zna­czy, że zo­stałeś wy­bra­ny, by odsłonić tę kur­tynę. Je­steś Władcą Cza­su: jed­nym z wy­brańców z wro­dzo­nym da­rem prze­miesz­cza­nia się i ma­ni­pu­lo­wa­nia Cza­sem.

My, Władcy Cza­su, możemy po­ru­szać się wśród pre­hi­sto­rycz­nych lu­dzi i z taką samą swo­bodą prze­no­sić się w od­ległą przyszłość. Klucz Nilu, który wszy­scy po­sia­da­my, wyróżnia nas spośród resz­ty po­pu­la­cji. Te potężne klu­cze po­chodzą ze sta­rożyt­ne­go Egip­tu i mają kształt hie­ro­gli­ficz­ne­go zna­ku życia wiecz­ne­go. I rze­czy­wiście, możliwość prze­no­sze­nia się w przeszłość i w przyszłość umożli­wia nam eg­zy­stencję znacz­nie prze­kra­czającą nor­mal­ny okres życia ludz­kie­go.

Jest sprawą klu­czową, abyś, za­nim po­su­niesz się da­lej, po­znał i zro­zu­miał swój dar – dar, który w zależności od tego, w jaki sposób będzie używa­ny, może do­pro­wa­dzić zarówno do wiel­kiej pomyślności, jak i do ol­brzy­miej tra­ge­dii.

PODRĘCZNIK STO­WA­RZY­SZE­NIA CZA­SU1

DZIEŃ PIERW­SZY

Wal­ter i Do­ro­thy Wind­so­ro­wie sie­dzie­li przy popołudnio­wej her­ba­cie w błogiej nieświa­do­mości, że ta, której naj­bar­dziej się oba­wia­li, prze­kro­czyła już bramę po­siadłości i wcho­dziła właśnie po białych, ka­mien­nych scho­dach ich domu. Wal­ter przeglądał „New York Ti­me­sa”, a Do­ro­thy ci­chut­ko nuciła me­lo­dię, płynącą ze stojącego w po­bliżu ra­dia, gdy dziew­czy­na w czer­ni przekręciła gałkę we fron­to­wych drzwiach, nie­wi­dzial­na dla per­so­ne­lu za­trud­nio­ne­go w Wind­sor Man­sion. Gdy echo jej kroków roz­legło się w Wiel­kim Holu, Wal­ter ser­decz­nym ge­stem do­tknął po­licz­ka żony. Już od tak daw­na nie byli szczęśliwi, ale te­raz, kie­dy wresz­cie w ich życie wkro­czyła wnucz­ka, być może otrzy­ma­li drugą szansę.

Drzwi bi­blio­te­ki zo­stały otwar­te i na­gle w po­ko­ju zniknęło całe światło. Do­ro­thy wydała zdławio­ny okrzyk i kur­czo­wo chwy­ciła rękę męża. Stru­mień gorącej her­ba­ty z przewróco­nej filiżanki boleśnie spa­rzył nogi Wal­te­ra. Przez dłuższą chwilę je­dy­nym dźwiękiem było płynące z ra­dia sza­leńcze cre­scen­do for­te­pia­nu i smyczków, w końcu jed­nak Wal­ter od­zy­skał głos.

– Re­bec­ca – szepnął bez tchu.

Drzwi za­trzasnęły się i Re­bec­ca Wind­sor ru­szyła ku nim z prze­biegłym, bez­li­to­snym uśmie­chem na ustach. Do­ro­thy sku­liła się w ra­mio­nach męża, ale nie mogła ode­rwać wzro­ku od Re­bec­ki; za­cho­dziła w głowę, jak to możliwe, że ko­bie­ta, która umarła daw­no temu, stała przed nimi jako całko­wi­cie re­al­na sie­dem­na­sto­let­nia dziew­czy­na. Wyglądała zupełnie jak na znaj­dującym się w ro­dzin­nym al­bu­mie przej­mującym por­tre­cie z 1888 roku – bla­da, kan­cia­sta twarz, twar­de, ciem­ne oczy i czar­ne włosy upięte wy­so­ko w kunsz­towną fry­zurę, która pod­kreślała jesz­cze ostre, od­py­chające rysy. Fałdy jej wik­to­riańskiej suk­ni w ko­lo­rze bur­gun­da układały się sztyw­no jak ry­cer­ska zbro­ja. Wy­da­wała się prze­rażająco żywa, choć była w niej jakaś przej­rzy­stość, na­dająca jej nie­mal nie­ludz­ki cha­rak­ter.

– Po co przyszłaś? – wy­buchnęła Do­ro­thy ze łzami w głosie. – Zro­bi­liśmy wszyst­ko, o co pro­siłaś, bo mówiłaś, że to za­pew­ni jej bez­pie­czeństwo, ale kłamałaś! Na­sza córka nie żyje, przez cie­bie! – Całe jej ciało dy­go­tało z bólu na wspo­mnie­nie ostat­nie­go spo­tka­nia z Re­beccą i hor­ro­ru, który po­tem nastąpił.

– Za­wie­dliście – od­parła zim­no Re­bec­ca. – Nie udało się wam trzy­mać Ma­rion z dala od Irvin­ga. Dla­te­go ona te­raz nie żyje i dla­te­go mamy pro­blem z Mi­che­le. Mie­liście za­po­biec przyjściu na świat tej dziew­czy­ny, a tym­cza­sem spro­wa­dzi­liście ją tu­taj, miesz­ka w moim domu! – Pod­niosła głos w dzi­kiej fu­rii.

– To już od po­nad stu lat nie jest twój dom, Re­bec­co – rzu­cił Wal­ter. – Obec­nie to nasz dom, a my je­steśmy je­dyną ro­dziną Mi­che­le. I będzie miesz­kała z nami tak długo, jak ze­chce.

– Je­dyną ro­dziną? Za­po­mnie­liście chy­ba o jej ojcu – syknęła Re­bec­ca. – Te­raz, kie­dy spro­wa­dzi­liście ją do No­we­go Jor­ku, to tyl­ko kwe­stia cza­su, kie­dy go od­naj­dzie. Dziew­czy­na odzie­dzi­czyła po Irvin­gu ta­lent. – Nie­mal wy­pluła ostat­nie słowo.

Wal­ter i Do­ro­thy spoj­rze­li na sie­bie w osłupie­niu.

– Tak, to praw­da. Prze­niosła się w przeszłość i już zdążyła na­ro­bić za­mie­sza­nia. Jest taka sama jak jej oj­ciec, który znisz­czył moje życie i ode­brał wam córkę. Mi­che­le również po­zo­sta­wia po so­bie ru­iny i zglisz­cza. Czy nie mówiłam wam, co się dzie­je z dziećmi z mie­sza­nych epok? – Głos Re­bec­ki zniżył się do złowiesz­czo je­dwa­bi­ste­go szep­tu. – Je­dy­nym wyjściem jest zmia­na przeszłości. Mi­che­le nie może ist­nieć. Czas, byśmy zno­wu podjęli wspólne działania.

Do­ro­thy za­kryła ręką usta, jak­by zro­biło się jej nie­do­brze.

– Nie skrzyw­dzi­my na­szej wnucz­ki – warknął Wal­ter.

– To wca­le nie musi być bo­le­sne. Jeżeli za­sto­su­je­cie się do mo­ich in­struk­cji, Mi­che­le po pro­stu znik­nie, jak gdy­by nig­dy nie ist­niała. A co więcej, od­zy­ska­cie córkę. – Re­bec­ca naj­wy­raźniej pod­su­wała im pod nos mar­chewkę, jej głos na­brał przy tym śpiew­nych tonów. – Prze­cież gdy­by nie Irving i Mi­che­le to Ma­rion żyłaby dzi­siaj. Praw­da?

– Prze­stań! – załkała Do­ro­thy. – Prze­stań nas dręczyć. Już raz ci za­ufa­liśmy i to był po­twor­ny błąd. Dla­cze­go to ro­bisz?

– Ten mężczy­zna ode­brał mi wszyst­ko! – wrzasnęła Re­bec­ca, a jej twarz wy­krzy­wiła się w maskę wściekłości. – Nie prze­stanę, dopóki nic po nim nie po­zo­sta­nie.

Na­gle w po­ko­ju roz­legł się jakiś trzask. Re­bec­ca pod­niosła ręce do twa­rzy, ale było już za późno. Młode ciało od­pa­dało z niej płata­mi i zni­kało w ze­tknięciu z podłogą, odsłaniając kościo­tru­pa obciągniętego ospo­watą, po­marsz­czoną skórą. Re­bec­ca wyschła i skur­czyła się, wy­so­ka na­sto­lat­ka na oczach Wind­sorów zmie­niła się w gro­te­skową, stojącą nad gro­bem sta­ruchę. Wstrząśnięta tym wi­do­kiem Do­ro­thy ukryła twarz na ra­mie­niu Wal­te­ra, ale równo­cześnie od­czuła ulgę, bo kie­dy młoda fa­sa­da zaczęła zni­kać, Re­bec­ca mu­siała wrócić tam, skąd przy­była. Ale tym ra­zem nie zdra­dzała chęci od­wro­tu.

– Sie­dem dni – po­wie­działa i roz­ciągnęła usta w mrożącym krew w żyłach uśmie­chu. – Tyle muszę wy­trzy­mać bez swe­go fi­zycz­ne­go ciała, tyle cza­su muszę funk­cjo­no­wać jako duch. To przy­kre, ale krótko­tr­wałe. – Po­chy­liła się do przo­du z nie­na­wist­nym błyskiem w oczach. – Wy­star­czy, że po­zo­stanę w wa­szych cza­sach przez sie­dem dni, a od­zy­skam pełną ludzką po­stać i całko­witą Wi­dzial­ność w tym stu­le­ciu. Wie­cie, co to ozna­cza? – Jej star­czy głos ocie­kał nie­na­wiścią. – To ozna­cza, że wszy­scy lu­dzie, nie tyl­ko wy dwo­je, głupcy, będą mo­gli mnie wi­dzieć, a zo­baczą mnie w cie­le sie­demnastolatki. To ozna­cza również, że od­zy­skam pełnię sił młodej dziew­czy­ny, za­cho­wując moc Wład­czy­ni Cza­su. Za sie­dem dni będę mogła zabić Mi­che­le. Po pro­stu. – Zmrużyła oczy. – Wybór należy do was. Czy chce­cie, żeby wa­sza wnucz­ka zo­stała za­mor­do­wa­na, czy wo­li­cie, aby zniknęła, jak gdy­by nig­dy nie ist­niała? Wie­cie, co należy zro­bić, ale mu­si­cie szyb­ko podjąć de­cyzję. Jak po­wie­działam… sie­dem dni to tyle co nic. Wte­dy od­wiedzę was zno­wu.

Po­stać Re­bec­ki zakołysała się i na ich oczach roz­wiała się w po­wietrz­nym wi­rze. Wal­ter i Do­ro­thy przy­lgnęli do sie­bie, wstrząśnięci.

– Co zro­bi­my? – wy­szep­tała Do­ro­thy.

Wal­ter nie od­po­wie­dział.

Mi­che­le Wind­sor śnił się ogrom­ny, an­tycz­ny for­te­pian w lśniącej od złota sali mu­zycz­nej. Początko­wo w po­ko­ju był tyl­ko for­te­pian, ale wkrótce po­ja­wił się Phi­lip, za­siadł przy in­stru­men­cie i z lubością położył pal­ce na kla­wi­szach. Światło od­bi­jało się w sy­gne­cie na jego dłoni, gdy zaczął blu­eso­wy rag­ti­me, a grał z taką pasją, że obu­dziłby dreszcz emo­cji na­wet w naj­bar­dziej nie­czułym na mu­zykę słucha­czu. W jego grze było py­ta­nie i na­dzie­ja na zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi.

Mi­che­le wyszła z cie­nia w rogu po­ko­ju i po­chwy­ciła wzrok Phi­li­pa. Jego twarz roz­jaśnił po­wol­ny, tak do­brze jej zna­ny uśmiech. Zmie­niła się również mu­zy­ka, spod jego palców popłynęła Se­re­na­da Schu­ber­ta, którą za­wsze dla niej grał. Mi­che­le usiadła przy Phi­li­pie. Po zakończe­niu utwo­ru pod­niósł jej dłoń do ust.

– Czy nie mówiłem, że znów cię znajdę? – wy­szep­tał.

Mi­che­le z prze­chy­liła się i z drżeniem cze­kała na pocałunek. W tym mo­men­cie nie ist­niało dla niej nic poza Phi­li­pem.

Phi­lip.

Mi­che­le ocknęła się, ale ciągle czuła do­tyk jego ust, który szyb­ko zmie­nił się w nie­zbyt przy­jem­ne do­zna­nie kon­tak­tu skóry z zim­nym li­no­leum; zro­zu­miała z kon­ster­nacją, że wylądowała na podłodze.

– Ocknęła się! – usłyszała pełen ulgi, zna­jo­my głos. Chwilę po­trwało, za­nim Mi­che­le roz­po­znała głos swej naj­lep­szej przy­ja­ciółki z No­we­go Jor­ku, Ca­is­sie Hart. Sil­ne ręce za­cisnęły się na jej ra­mio­nach i pod­ciągnęły ją wyżej. Pod­niosła oczy na Bena Ar­che­ra, spor­tową gwiazdę młod­szej kla­sy.

– Słyszysz nas, Mi­che­le? – pytał Ben na­tar­czy­wie.

– Co…s…stało? – wy­chry­piała z tru­dem, bo jej wy­schnięte gardło przy­po­mi­nało pa­pier ścier­ny.

– Ze­mdlałaś – roz­legł się ni­ski głos pana Le­wi­sa, na­uczy­cie­la hi­sto­rii. Stał nad nią z za­tro­skaną miną. Za­mglo­nym wzro­kiem Mi­che­le po­wiodła po stłoczo­nej za jego ple­ca­mi kla­sie, gapiącej się na nią z za­cie­ka­wie­niem. Za­czer­wie­niła się z zakłopo­ta­nia. Nie dość, że była nową uczen­nicą o sław­nym na­zwi­sku, to jesz­cze na do­miar złego zy­skała so­bie opi­nię „dziew­czy­ny, która bez po­wo­du mdle­je w środ­ku lek­cji”. Prze­czu­wała, że te­raz na każdym kro­ku będzie ją ścigało jesz­cze więcej spoj­rzeń i szeptów niż do tej pory.

– To się zda­rzyło za­raz po wejściu tego no­we­go chłopa­ka – szepnęła jej do ucha Ca­is­sie z roz­ba­wio­nym spoj­rze­niem.

Z nagłym wstrząsem Mi­che­le przy­po­mniała so­bie, kto wszedł przed chwilą do sali. Wier­na ko­pia Phi­li­pa Wal­ke­ra, nosząca jego na­zwi­sko i jego sy­gnet. To nie może być on, myślała kom­plet­nie roz­bi­ta. Mu­siałam so­bie wy­obra­zić, że ten nowy chłopak to Phi­lip. A jed­nak jej ser­ce biło szyb­ciej, gdy wśród ko­legów z kla­sy szu­kała wzro­kiem Phi­li­pa Wal­ke­ra.

Na­tych­miast do­strzegła sa­motną po­stać, stojącą na ubo­czu. Gwałtow­nie wciągnęła po­wie­trze i za­kryła twarz rękami. Zerknęła przez pal­ce, nadal tam był. Phi­lip. Czas na chwilę stanął w miej­scu. Umysł Mi­che­le re­je­stro­wał z nie­do­wie­rza­niem każdy szczegół – piękne, in­ten­syw­nie nie­bie­skie oczy; ciem­ne włosy, które prze­cze­sy­wała pal­ca­mi; wy­soką, silną syl­wetkę, do której się tuliła; i war­gi, których do­tyk spra­wiał, że po jej kręgosłupie prze­bie­gał dreszcz. Ni­cze­go so­bie nie wy­obra­ziła – to był on! Ale w jaki sposób zna­lazł się tu­taj, w cza­sach Mi­che­le?

Mi­che­le próbowała wstać, ale była tak osłabio­na po omdle­niu, że zdołała je­dy­nie pod­nieść się z podłogi do po­zy­cji siedzącej. Od­no­siła wrażenie, jak­by jej ciało było zmrożone, choć równo­cześnie przepływał przez nie gorący prąd.

– Phi­lip – wy­mam­ro­tała i wyciągnęła do nie­go rękę. Kil­ko­ro uczniów za­chi­cho­tało, a Ben zwrócił na nią zdu­mio­ne spoj­rze­nie; Mi­che­le le­d­wo to za­uważyła. Wpa­try­wała się w zmar­twych­wstałego Phi­lipa Wal­ke­ra, który z nie­wy­jaśnio­nych po­wodów zi­gno­ro­wał jej wyciągniętą rękę i nie pod­szedł do niej. Ale ob­ser­wo­wał ją ba­daw­czym wzro­kiem.

– Za­pro­wadzę Mi­che­le do szkol­nej pielęgniar­ki – po­wie­działa Ca­is­sie i pod­niosła ją z podłogi. – Myślę, że przy omdle­niu mogła ude­rzyć się w głowę.

– Po­mogę ci – za­ofia­ro­wał się Ben.

– Nie! – zawołała Ca­is­sie nie­co zbyt pośpiesz­nie. – Damy so­bie radę.

Mi­che­le słuchała tej wy­mia­ny zdań półprzy­tom­nie, nie od­ry­wając wzro­ku od Phi­li­pa. Bolało ją, że nie mogła go do­tknąć, choć był tak bli­sko. Stał tam, ale nie próbował zbliżyć się do niej. Po raz pierw­szy w jej ser­cu zro­dził się cień wątpli­wości. A jeśli wmówiła so­bie tyl­ko, że to Phi­lip? Może czy­stym zbie­giem oko­licz­ności w jej szko­le po­ja­wił się chłopak, który wyglądał tak samo jak Phi­lip i nosił to samo na­zwi­sko? Ale w tym mo­men­cie przy­po­mniała so­bie sy­gnet na jego pal­cu i na­brała pew­ności, że Phi­lip Wal­ker zna­lazł sposób, by do niej wrócić. Tak jak obie­cał.

Mi­che­le próbowała pro­te­sto­wać, gdy Ca­is­sie wy­pro­wa­dzała ją z sali, ale pan Le­wis był nie­prze­jed­na­ny.

– Nie wrócisz na lek­cje bez zaświad­cze­nia od pielęgniar­ki, że nic ci nie jest. Na piśmie.

Mi­che­le przez dłuższą chwilę nie mogła zna­leźć siły, by odejść od Phi­li­pa w chwilę po tym, jak nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wił się w jej Cza­sie. Niechętnie podążyła jed­nak za wyraźnie wytrąconą z równo­wa­gi Ca­is­sie, która wciągnęła ją do naj­bliższej łazien­ki, jak tyl­ko zna­lazły się poza zasięgiem wzro­ku cie­kaw­skich.

– Co się stało? Myślałam, że masz atak epi­lep­tycz­ny czy coś w tym ro­dza­ju! Nowy chłopak wcho­dzi do kla­sy, a w dwie mi­nu­ty później oczy ucie­kają ci w tył głowy i… mdle­jesz. – Zniżyła głos. – Czy to z po­wo­du jego na­zwi­ska?

Przed udzie­le­niem od­po­wie­dzi Mi­che­le otwo­rzyła drzwi wszyst­kich ka­bin i zaj­rzała do środ­ka, żeby spraw­dzić, czy na pew­no były same. Ca­is­sie przyglądała się temu tak, jak­by za­sta­na­wiała się, czy Mi­che­le przy­pad­kiem nie zwa­rio­wała.

– Nie cho­dzi tyl­ko o jego na­zwi­sko, to jest on. Phi­lip wrócił – szepnęła bez tchu.

Ca­is­sie wes­tchnęła.

– Oba­wiałam się, że tak właśnie myślisz. Przy­znaję… to na­prawdę nie­sa­mo­wi­ty zbieg oko­licz­ności, że ten chłopak na­zy­wa się tak samo jak twój Phi­lip, ale to musi być… właśnie zbieg oko­licz­ności. Uwierz mi.

Mi­che­le pokręciła głową.

– To na pew­no on, Ca­is­sie. Wygląda zupełnie jak Phi­lip, a na do­da­tek ma na pal­cu sy­gnet, który Phi­lip Wal­ker dał mi w la­tach 20-tych dwu­dzie­ste­go wie­ku. Ten, który wi­działaś na moim pal­cu w zeszłym mie­siącu, a który gdzieś zgu­biłam!

– Ale, Mi­che­le, prze­cież tyl­ko ty mogłaś podróżować w cza­sie. Phi­lip nig­dy tego nie po­tra­fił – przy­po­mniała jej łagod­nie Ca­is­sie. – I jeśli ten nowy chłopak to na­prawdę twój Phi­lip, to dla­cze­go stał w sali jak kołek? Wyglądało na to, że w ogóle cię nie zna.

Mi­che­le z tru­dem przełknęła ślinę. Powrót Phi­li­pa był cu­dem, nie mogła znieść myśli, że to nie­praw­da.

– Może nie chciał, by inni zo­rien­to­wa­li się, że już się zna­my? Muszę z nim po­ga­dać. Chodźmy! – W przypływie ad­re­na­li­ny złapała Ca­is­sie za rękę i wyciągnęła ją z łazien­ki.

– Cze­kaj – za­trzy­mała ją Ca­is­sie. – Nie słyszałaś, co po­wie­dział pan Le­wis? Na­prawdę muszę za­pro­wa­dzić cię do pielęgniar­ki.

Mi­che­le za­wa­hała się, przy­ja­ciółka oto­czyła ja ra­mie­niem.

– On nadal tam będzie, jak wrócisz – stwier­dziła z lek­kim uśmie­chem.

Do­pie­ro gdy do­tarły do ga­bi­ne­tu pielęgniar­ki, Mi­che­le przy­po­mniała so­bie, co zo­ba­czyła tuż przed omdle­niem: ciemną, za­ma­sko­waną po­stać prze­su­wającą się za oknem sali lek­cyj­nej w parę se­kund po po­ja­wie­niu się tego no­we­go Phi­li­pa. Ten wi­dok napełnił ją nie­zro­zu­miałą grozą.

Pielęgniar­ka zdia­gno­zo­wała „wy­czer­pa­nie” i uparła się, żeby Mi­che­le od­po­czy­wała w ga­bi­ne­cie do prze­rwy. Wszy­scy inni ucznio­wie z za­chwy­tem przyjęliby zwol­nie­nie z lek­cji hi­sto­rii, ale Mi­che­le nie mogła usie­dzieć spo­koj­nie, mając świa­do­mość, że ona i Phi­lip ja­kimś spo­so­bem zna­leźli się ra­zem w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku. Ale pod czuj­nym okiem pielęgniar­ki nie miała in­ne­go wyjścia, jak tyl­ko położyć się na ko­zet­ce w ste­ryl­nie czy­stej in­fir­me­rii szkoły śred­niej Berk­shi­re i cze­kać, aż lek­cja do­bie­gnie końca. Za­mknęła oczy, pod jej po­wie­ka­mi zaczęły prze­su­wać się ob­ra­zy z ostat­nich dwóch mie­sięcy, tak żywe, jak­by przeżywała tam­te dni po raz wtóry. Po­czuła przypływ zna­jo­mej tęskno­ty za mamą. Tyle jej chciała po­wie­dzieć… gdy­by tyl­ko udało jej się zna­leźć sposób, by cofnąć czas i ją oca­lić.

Mi­che­le nadal nie mieściło się w głowie, że całe życie może ulec tak całko­wi­tej i nie­odwołal­nej zmia­nie w ciągu za­le­d­wie dwu­dzie­stu se­kund. Tyle zajęło kie­row­cy dru­gie­go sa­mo­cho­du za­bi­cie jej mat­ki. W ciągu tych sa­mych dwu­dzie­stu se­kund umarła również daw­na Mi­che­le, bez­tro­ska na­sto­lat­ka z Ka­li­for­nii. Ma­rion Wind­sor była dla niej kimś więcej niż mamą – była jej naj­lepszą przy­ja­ciółką. Mi­che­le chciała umrzeć wraz z nią, chciała, by śmierć za­brała ją do mamy, oka­zało się jed­nak, że jej prze­zna­cze­niem była dal­sza podróż.

Następnym porażającym cio­sem był początko­wo te­sta­ment Ma­rion. Za­miast po­zwo­lić Mi­che­le za­miesz­kać u jed­nej z przy­ja­ciółek i skończyć szkołę śred­nią w ro­dzin­nym mieście, mat­ka wy­zna­czyła na opie­kunów praw­nych córki swych miesz­kających w No­wym Jor­ku ro­dziców, których Mi­che­le w ogóle nie znała. W nie­spełna mie­siąc po stra­cie mat­ki Mi­che­le zo­stała prze­nie­sio­na na dru­gi ko­niec kra­ju, za­pi­sa­na do sno­bi­stycz­nej szkoły dla po­tomków eli­ty społecz­nej Man­hat­ta­nu i uzna­na za spad­ko­bier­czy­nię rodu Wind­sorów. A wy­da­wało jej się, że nig­dy nie będzie mu­siała wystąpić w tej roli.

Ma­rion ukry­wała swój związek z ro­dem Wind­sorów – równie le­gen­dar­nych w No­wym Jor­ku jak Asto­ro­wie, Van-der­bil­to­wie czy Car­ne­gie – od kie­dy Mi­che­le przyszła na świat. Mi­che­le również utrzy­my­wała to w ta­jem­ni­cy, aż do tam­te­go je­sien­ne­go popołudnia, gdy stanęła w pro­gu gi­gan­tycz­ne­go Wind­sor Man­sion przy Piątej Alei, by za­miesz­kać z nie­zna­ny­mi so­bie dziad­ka­mi i gro­madą służby. Za­cho­dziła w głowę, co naszło jej matkę, że wysłała ją do lu­dzi, od których sama uciekła.

Mi­che­le wie­działa, że po­wo­dem całko­wi­te­go ze­rwa­nia kon­taktów mat­ki z ro­dzi­ca­mi był jej oj­ciec. Do­ro­thy i Wal­ter Wind­so­ro­wie wpa­dli we wściekłość, gdy ich córka i je­dy­na spad­ko­bier­czy­ni za­ko­chała się w ni­ko­mu nie­zna­nym chłopcu z Bro­nxu i za­bro­ni­li jej wyjść za mąż za po­chodzącego z niższych sfer Hen­ry’ego Irvin­ga. Ale Ma­rion nie wy­obrażała so­bie życia bez nie­go, więc w przeded­niu ukończe­nia szkoły śred­niej uciekła z Hen­rym do Los An­ge­les. Wind­so­ro­wie w od­we­cie za­ofe­ro­wa­li Hen­ry’emu mi­lion do­larów w za­mian za opusz­cze­nie ich córki i choć za­pew­nia­li po­tem, że od­rzu­cił ich pro­po­zycję, Ma­rion nig­dy im nie uwie­rzyła – po­nie­waż uko­cha­ny zniknął. A wkrótce po­tem Ma­rion od­kryła, że spo­dzie­wa się dziec­ka. Przez szes­naście lat Mi­che­le żyła w prze­ko­na­niu, że na tym kończy się hi­sto­ria jej nie­zna­ne­go i nie­zbyt po­zy­tyw­ne­go ojca, do­pie­ro w No­wym Jor­ku po­znała prawdę. Od­kryła potężną moc jego klu­cza oraz jego praw­dziwą tożsamość – Irvin­ga Hen­ry’ego z… dzie­więtna­ste­go wie­ku.

Gdy po raz pierw­szy wzięła do ręki jego klucz, ten za­re­ago­wał, zmie­nił się z mar­twe­go przed­mio­tu w po­ru­szający się, pul­sujący ta­li­zman, jak gdy­by roz­po­znał jej do­tyk. Z nie­do­wie­rza­niem stwier­dziła, że klucz cofnął ją w cza­sie o sto lat – i tam spo­tkała nie­zna­jo­me­go, który od nie­pa­miętnych czasów na­wie­dzał ją w snach. Phi­li­pa Wal­ke­ra. Oka­zało się, że chłopak, którego uważała za­wsze za wy­ide­ali­zo­wa­ny twór swej wy­bu­jałej wy­obraźni, przy­szedł na świat w 1892 roku, po­nad wiek przed na­ro­dzi­na­mi Mi­che­le.

Odkąd spo­tkała go na hal­lo­we­eno­wym balu u Wind­sorów w 1910 roku, opa­no­wał wszyst­kie jej myśli i uczu­cia. Każde z nich tkwiło we własnej epo­ce, ale gdy byli ra­zem, po­wsta­wało wspólne dla nich oboj­ga, wy­my­kające się określe­niom miej­sce. Dzielące ich stu­le­cie oka­zało się jed­nak prze­szkodą nie do prze­zwy­ciężenia. Ich roz­dzie­rające ser­ce roz­sta­nie nadal było boleśnie żywe w pamięci Mi­che­le i te­raz, gdy leżała sama, z dala od nie­go w szkol­nej in­fir­me­rii, na­gle wydało jej się nie­możliwe, by zna­lazł sposób prze­nie­sie­nia się w przyszłość.

Po prze­pro­wadz­ce do No­we­go Jor­ku Mi­che­le szu­kała wszędzie śladów mat­ki. Po wy­pra­wie w przeszłość zaczęła we współcze­sności szu­kać miej­sca dla nich troj­ga: dla swe­go ojca, mat­ki – i Phi­li­pa. Czyżby w swej roz­pacz­li­wej tęskno­cie ściągnęła jed­no z nich do swo­je­go stu­le­cia?

Za­raz po dzwon­ku Mi­che­le ze­sko­czyła z ko­zet­ki, pośpiesz­nie za­pew­niła pielęgniarkę, że czu­je się świet­nie i popędziła pod drzwi kla­sy pana Le­wi­sa, żeby złapać Phi­li­pa. Mu­siała go do­tknąć, żeby prze­ko­nać się, że to żyjący, od­dy­chający Phi­lip Wal­ker, którego ko­chała, a nie żaden so­bowtór.

Mi­che­le stanęła jak wry­ta, gdy do­strzegła go wresz­cie za załomem sali lek­cyj­nej. Wzięła głęboki od­dech, ob­ser­wując Phi­li­pa, który za­trzy­mał się na chwilę zwrócony do niej ple­ca­mi, żeby spraw­dzić swój rozkład zajęć. Prze­sunął ręką po włosach w tak do­brze jej zna­nym, ner­wo­wym geście.

– Phi­lip – wy­szep­tała jego imię jak mo­dlitwę. Stała o kil­ka stóp od nie­go, a jed­nak usłyszał. Wstrzy­mała od­dech. Odwrócił się po­wo­li i sze­rzej otwo­rzył oczy, gdy ją spo­strzegł. Mil­czał, ru­mie­niec wypłynął na jego po­licz­ki. Jej mózg pra­co­wał gorączko­wo. Coś było nie tak. Nie tak wy­obrażała so­bie powtórne spo­tka­nie. Dla­cze­go nie wziął jej w ra­mio­na, nie przy­tu­lił, re­la­cjo­nując gorączko­wo, w jaki sposób zdołał prze­nieść się w przyszłość, żeby być z nią? I dla­cze­go czuła się przy nim taka onieśmie­lo­na i zde­ner­wo­wa­na?

– Je­steś tu­taj – szepnęła. Jej głos za­brzmiał dziw­nie, jak­by należał do kogoś in­ne­go. – Jak to możliwe?

Phi­lip uśmiechnął się nie­pew­nie.

– Prze­pra­szam – ode­zwał się do­sko­na­le jej zna­nym, ni­skim, ciepłym głosem. – Czy my… się zna­my?

Mi­che­le pa­trzyła na nie­go z nie­do­wie­rza­niem. Czy to żart? Spoj­rzała mu w oczy z na­dzieją, że znaj­dzie w nich ja­kieś wyjaśnie­nie, ale ude­rzyło ją to, cze­go w nich nie do­strzegła. Nie po­znał jej.

– O, Boże. – Pod wpływem szo­ku cofnęła się i oparła się ple­ca­mi o ścianę. – Nie pamiętasz mnie?

Phi­lip po­wo­li pokręcił głową.

– Mu­siałaś mnie z kimś po­my­lić. – Przyj­rzał się jej uważnie. – Jak się na­zy­wasz?

Mi­che­le po­czuła się tak, jak­by na­gle za­brakło jej po­wie­trza. Phi­lip wyciągnął rękę i zdążył ją pod­trzy­mać, za­nim stra­ciła równo­wagę. Kie­dy jego pal­ce objęły jej przed­ra­mię, prze­sko­czyła między nimi iskra elek­trycz­na. Chłopak gwałtow­nie wciągnął od­dech.

– Ty też to czu­jesz – po­wie­działa ci­cho, pod­nosząc na nie­go wzrok. – Je­steś tym sa­mym Phi­li­pem, wiem o tym.

Phi­lip cofnął rękę, wyraźnie czuł się niezręcznie.

– Nie wiem, o czym mówisz… ja… prze­pra­szam – wyjąkał i od­da­lił się po­spiesz­nie. Odwrócił się jesz­cze i ob­rzu­cił ją py­tającym spoj­rze­niem. Mi­che­le zo­stała sama, za­brakło jej słów.

Byłam miesz­kającą w Vir­gi­nii małą dziew­czynką, gdy po raz pierw­szy zo­ba­czyłam to, co na­zwałam Zja­wa­mi. Zja­wy wyglądały jak nor­mal­ne isto­ty ludz­kie, ale nie było w nich nic nor­mal­nego. Ich twa­rze, ubra­nia i fry­zu­ry były sta­roświec­kie albo wyjątko­wo awan­gar­do­we. Już na pierw­szy rzut oka stało się ja­sne, że nie po­cho­dzi­li, jak ja, z początku XIX wie­ku i, jak­by tego było mało, nikt poza mną ich nie wi­dział. Na­uczyłam się nie mówić o Zja­wach, bo ro­dzi­na zaczęła na­zy­wać mnie „wa­riatką”, kie­dy próbowałam jej po­ka­zać jedną z nich. Je­dyną osobą, która mi wie­rzyła, była bab­cia.

A po­tem zaczęło się dziać coś nie­wy­obrażal­ne­go. Po sied­miu dniach Zja­wy zmie­niały się w nor­mal­nych lu­dzi, ko­bie­ty i mężczyzn, których wszy­scy wi­dzie­li. Przyj­mo­wały modę oraz sposób za­cho­wa­nia na­szych czasów, ale z ich przy­by­ciem za­wsze wiązała się se­ria szo­kujących wy­da­rzeń. Domy na­gle bez żad­ne­go po­wo­du sta­wały w płomie­niach, sąsie­dzi zni­ka­li, prze­ry­wa­no ce­re­mo­nie małżeńskie i za­wsze po­ja­wiało się doj­mujące po­czu­cie, że życie zo­stało wytrącone z nor­mal­nych ko­le­in. Do­pie­ro w wie­ku dwu­dzie­stu lat, po śmier­ci bab­ci, do­wie­działam się, czym były te Zja­wy. Bab­cia zo­stawiła mi swój dro­go­cen­ny klucz, który za­wsze nosiła na szyi oraz list, zdra­dzający jej ta­jem­nicę.

Po­tra­fiła podróżować w cza­sie. A te­raz ja, mając jej klucz, także mogłam to robić.

Bab­cia wy­ja­wiła mi w liście, że była taka sama jak Zja­wy – że każdy podróżnik w cza­sie, który opusz­cza swoją epokę, naj­pierw jest jak duch, wi­dzial­ny je­dy­nie dla in­nych podróżników w cza­sie oraz nie­licz­nych lu­dzi po­sia­dających Dar Wi­dze­nia, chy­ba że spędzi w in­nej epo­ce sie­dem dni. Kłopot w tym, że Władcy Cza­su nie po­win­ni prze­by­wać w in­nej epo­ce na tyle długo, by wy­wrzeć na nią wpływ. Choćby naj­drob­niej­sze działanie człowie­ka w in­nych cza­sach może spo­wo­do­wać poważne kon­se­kwen­cje. Na­wet działając w naj­lep­szej wie­rze, sta­rając się nie dopuścić do śmier­ci uko­cha­nej oso­by lub odwrócić od niej zły los, Władca Cza­su może wywołać zupełnie upior­ne zda­rze­nia. Dla mo­jej bab­ci i dla mnie również było oczy­wi­ste, że rolą Władcy Cza­su jest ob­ser­wo­wać, uczyć się i chro­nić nor­mal­ny bieg wy­da­rzeń. Wie­działam, że na­sza moc musi być trzy­ma­na w ry­zach i zor­ga­ni­zo­wa­na. Dla­te­go po­wstało Sto­wa­rzy­sze­nie Cza­su.

W chwi­li założenia w 1830 roku li­czyło na te­re­nie Stanów Zjed­no­czo­nych dwu­dzie­stu członków. W kil­ka­dzie­siąt lat później, a piszę te słowa w 1880 roku, do na­sze­go Sto­wa­rzy­sze­nia należy już dwieście osób. Ist­nieją po­dob­ne, star­sze od na­sze­go zrze­sze­nia w Eu­ro­pie i na Środ­ko­wym Wscho­dzie; prze­ważnie współist­nie­je­my jako sprzy­mie­rzeńcy.

Ce­lem Sto­wa­rzy­szeń Cza­su było za­wsze od­naj­dy­wa­nie in­nych osób, po­sia­dających Klucz i Gen Podróżowa­nia w Cza­sie, abyśmy mo­gli wspólnie wy­ko­rzy­sty­wać nasz dar i zwiększać in­dy­wi­du­alną moc w celu strzeżenia przeszłości i chro­nie­nia przyszłości Ame­ry­ki.

MIL­LI­CENT AU­GUST,

PRZE­WOD­NICZĄCA I ZAŁOŻYCIEL­KA

STO­WA­RZY­SZE­NIA CZA­SU2

Miche­le stanęła w pro­gu pachnącej kawą, prze­stron­nej ja­dal­ni szkoły śred­niej Berk­shi­re, w której usta­wio­no białe, okrągłe sto­li­ki i wi­kli­no­we krze­sełka. Przez śro­dek po­miesz­cze­nia biegła długa lada z po­tra­wa­mi, z której ucznio­wie wy­bie­ra­li, na co mie­li ochotę. Miche­le prze­biegła wzro­kiem wzdłuż bu­fe­tu, ale nie do­strzegła Phi­li­pa Wal­ke­ra.

Przez całe przed­południe była otu­ma­nio­na i nie­wie­le do­cie­rało do niej z lek­cji. Nie wi­działa Phi­li­pa, odkąd zo­sta­wił ją pod drzwia­mi pra­cow­ni hi­sto­rycz­nej, ale czuła w po­bliżu jego obec­ność. Na an­giel­skim na­uczy­ciel ana­li­zo­wał ukry­te przesłanie „Bu­rzy” Szek­spi­ra, ale Mi­che­le była obec­na je­dy­nie ciałem, bo jej duch krążył wokół krótkie­go spo­tka­nia z Phi­li­pem. Na ma­te­ma­ty­ce, gdy na­uczy­ciel pisał równa­nia różnicz­ko­we, Mi­che­le próbowała roz­wiązać znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wa­ny pro­blem: jeśli Phi­lip z dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wie­ku był tym sa­mym chłopa­kiem, którego znała z przeszłości, to jak mógł jej nie po­znać? A jeśli nie był tym sa­mym Phi­li­pem, to ja­kim cu­dem miał iden­tyczną twarz, ciało, głos i sy­gnet?!

Cze­kając w ko­lej­ce po lunch zo­ba­czyła go wresz­cie – sie­dział przy sto­li­ku z piękną Kayą Mor­gan i jej trze­ma ład­niut­ki­mi koleżan­ka­mi. Nie mogła ode­rwać od nich oczu. Kaya i jej trio chi­cho­tały i gadały jed­na przez drugą, dosłownie wyłaziły ze skóry, żeby zwrócić na sie­bie uwagę naj­gorętsze­go chłopa­ka na Man­hat­ta­nie.

Po­mi­mo nie­zbyt długie­go po­by­tu w Berk­shi­re Mi­che­le zdążyła już się zo­rien­to­wać, że chodząca do star­szej kla­sy Kaya była po­wszech­nie uważana za pierwszą uwo­dzi­cielkę w szko­le. Nie­trud­no zro­zu­mieć dla­cze­go. Eg­zo­tycz­na uro­da Kayi, w połowie Ja­pon­ki a w połowie Ame­ry­kan­ki, usu­wała w cień bar­dziej po­spo­li­te szkol­ne ślicz­not­ki. A jak­by tego było mało, ze swą fi­gurą mogła zo­stać mo­delką Vic­to­ria’s Se­cret, była ka­pi­ta­nem żeńskiej drużyny bie­ga­czek, córką uzna­nej japońskiej ar­tyst­ki sztu­ki no­wo­cze­snej oraz po­tom­ka sa­me­go le­gen­dar­ne­go J. Pier­pon­ta Mor­ga­na, dzięki cze­mu przyj­mo­wa­no ją z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi zarówno w kręgach sta­rej no­wo­jor­skiej ary­sto­kra­cji, jak i w kręgach ar­ty­stycz­nych. Mi­che­le za­mie­niła z nią za­le­d­wie kil­ka słów, ale od razu po­lu­biła Kayę. Poza nie­za­prze­czalną urodą i sław­nym na­zwi­skiem dziew­czy­na od­zna­czała się także życz­li­wością i bystrą in­te­li­gencją. Dla­te­go Mi­che­le załamała się na wi­dok za­chwy­tu, z ja­kim Phi­lip się w nią wpa­try­wał. Jeśli miała współza­wod­ni­czyć z Kayą… wolała na­wet o tym nie myśleć.

Spokój, na­po­mi­nała się Mi­che­le, jego obec­ność tu­taj to cud. Na­wet jeśli na ra­zie mnie nie pamięta, to prze­cież wiem, że przy­szedł po mnie.

W pew­nym mo­men­cie Phi­lip spoj­rzał na Mi­che­le z dru­gie­go końca sali, a jej żołądek pod­sko­czył na­tych­miast. Ale Phi­lip szyb­ko odwrócił wzrok, jak­by była ni­kim. Ze ściśniętym ser­cem ru­szyła po­wo­li w stronę swo­je­go sto­li­ka.

– Cześć – po­wi­tała ją Ca­is­sie. – Jak się czu­jesz?

Mi­che­le po­sta­wiła swoją tacę i uśmiechnęła się z przy­mu­sem do Ca­is­sie i Mat­ta, trze­cie­go członka ich trio, naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la/se­kret­ne­go uko­cha­ne­go Ca­is­sie.

– Świet­nie. A co u was?

– Nie­wie­le, za­sta­na­wia­my się nad tym no­wym – od­parła Ca­is­sie, rzu­cając Mi­che­le znaczące spoj­rze­nie. – Matt, jako nasz szkol­ny ge­niusz cho­dzi na za­awan­so­waną matmę ze starszą klasą, więc miał okazję po­ga­dać chwilę z Phi­li­pem. – Zerknęła na Mat­ta. – Po­wiedz Mi­che­le, cze­go się do­wie­działeś.

– Okay, ale jeśli le­ci­cie na nie­go, to muszę was uprze­dzić, że jest już chy­ba zajęty.

Mi­che­le po­biegła wzro­kiem za spoj­rze­niem Mat­ta i zo­ba­czyła Kayę szepczącą Phi­li­po­wi coś do ucha. Szyb­ko zwróciła oczy na Ca­is­sie i Mat­ta, żeby tam­ta sce­na nie wryła się jej w pamięć.

– Cze­go się o nim do­wie­działeś? – za­py­tała w odrętwie­niu.

– Nie­wie­le, tyl­ko że cho­dzi do star­szej kla­sy i właśnie wpro­wa­dził się do tego sa­me­go apar­ta­men­tow­ca, w którym miesz­ka Kaya. No, wie­cie, do tego sno­bi­stycz­ne­go Osbor­ne’a na­prze­ciw Car­ne­gie Hall. Po roz­wo­dzie ro­dziców prze­niósł się tu z mamą z Hyde Par­ku.

Mi­che­le wzięła głęboki od­dech, ana­li­zując fak­ty. Cho­dzi do star­szej kla­sy. To wyjaśniało, dla­cze­go nie spo­tka­li się na żad­nej lek­cji poza hi­sto­rią Stanów Zjed­no­czo­nych, która była w Berk­shi­re jed­nym z nie­wie­lu przed­miotów wspólnych dla uczniów młod­szych i star­szych klas.

Jego ro­dzi­ce właśnie się roz­wie­dli. Po­czuła przypływ współczu­cia dla Phi­li­pa, który mu­siał zo­sta­wić ojca i ro­dzin­ne mia­sto i zacząć wszyst­ko od nowa – tak samo jak ona po śmier­ci mamy.

Miesz­ka w Osbor­ne, tam gdzie Kaya. To dla­te­go ci dwo­je robią wrażenie za­kum­plo­wa­nych, choć to jego pierw­szy dzień w Berk­shi­re. Mi­che­le z za­zdrością pomyślała o ich co­dzien­nych wspólnych po­wro­tach ze szkoły. I ta na­zwa Osbor­ne… brzmiała dziw­nie zna­jo­mo.

– Skąd ja znam tę nazwę? – za­sta­no­wiła się Mi­che­le.

– To je­den z punktów orien­ta­cyj­nych mia­sta – wyjaśniła Ca­is­sie przemądrzałym to­nem. Mi­che­le pomyślała na­gle, że jeśli ktoś z tu obec­nych był szkol­nym ge­niu­szem, to była to Ca­is­sie, a nie Matt. – Zo­stał od­da­ny do użytku w 1885 roku z myślą o naj­bo­gat­szych no­wo­jor­skich ro­dzi­nach, które wolały „ho­tel miesz­kal­ny” od utrzy­my­wa­nia wiel­kich re­zy­den­cji po­dob­nych do tej, w której te­raz miesz­kasz. Później jed­nak, w XX wie­ku, stał się ulu­bioną sie­dzibą ar­tystów i mu­zyków.

Mi­che­le wy­pro­sto­wała się na krześle.

– Na­prawdę? Kogo na przykład?

– Cóż, Le­onard Bern­ste­in właśnie tam na­pi­sał „West Side Sto­ry” – od­parła Ca­is­sie. – Le­gen­da głosi, że okna jego pra­cow­ni wy­cho­dziły na scho­dy pożaro­we i stąd po­mysł, by właśnie tam umieścić scenę bal­ko­nową Ma­rii i Tony’ego.

– Prze­ra­biaj­cie so­bie we dwie tę lekcję hi­sto­rii, ja idę po dokładkę fry­tek – oświad­czył Matt.

Jak tyl­ko się od­da­lił, Ca­is­sie zniżyła głos.

– No i co, je­steś wresz­cie prze­ko­na­na? Ten nowy to nie twój Phi­lip z 1910 roku, tyl­ko nor­mal­ny chłopak z przed­mieść No­we­go Jor­ku.

Sam mi po­wie­dział, że nie jest tą samą osobą, przy­znała w du­chu Mi­che­le. A jed­nak w to nie wie­rzyła, nie mogła w to uwie­rzyć.

Mi­che­le wsunęła się na tyl­ne sie­dze­nie czar­ne­go SUV-a Wind­sorów, w którym cze­kał na nią pod szkołą Fritz, szo­fer ro­dzi­ny, by od­wieźć ją po lek­cjach do domu. Nie zdążyła jesz­cze przy­wyknąć do całego zastępu służby, a co­dzien­ny powrót do przy­po­mi­nającego pałac Wind­sor Man­sion nie­odmien­ne wy­da­wał jej się czymś sur­re­ali­stycz­nym. Wy­cho­wała się w domu, w którym za­wsze bra­ko­wało pie­niędzy, więc te­raz, żyjąc w luk­su­sie, była roz­dar­ta między przy­jem­nością a zażeno­wa­niem. Miała po­czu­cie, że na to wszyst­ko nie zasługu­je, że nikt nie po­wi­nien żyć na tak nie­bo­tycz­nie wy­so­kim po­zio­mie. I raz po raz przy­po­mi­na­no jej o tym, że jej mat­ka wy­rzekła się tego wszyst­kie­go. Mi­che­le szczególnie po­lu­biła Frit­za i go­spo­dy­nię, An­na­le­igh. Obo­je oka­zy­wa­li jej wie­le ser­ca i sta­ra­li się, by Mi­che­le była szczęśliwa w no­wym życiu.

Fritz ru­szył spod szkoły położonej na Up­per East Side na południe, mi­jając sławne mu­zea na Man­hat­ta­nie, dys­tyn­go­wa­ne apar­ta­men­tow­ce i luk­su­so­we ho­te­le, wresz­cie za­trzy­mał się przed białym, mar­mu­ro­wym Wind­sor Man­sion roz­par­tym dum­nie przy Piątej Alei, na­prze­ciw buj­nej zie­le­ni Cen­tral Par­ku. Mi­che­le wciąż jesz­cze sze­ro­ko otwie­rała oczy, gdy sa­mochód wjeżdżał w bramę z ku­te­go żela­za i otwie­rał się przed nią wi­dok na dom w całej swej oka­załości, z ko­rync­ki­mi ko­lum­na­mi i pałaco­wym wy­stro­jem. W 1887 roku, kie­dy Wind­sor Man­sion zo­stał wy­bu­do­wa­ny, okrzyk­nięto go jed­nym z naj­większych osiągnięć ar­chi­tek­tu­ry ame­ry­kańskiej. Po­nad sto dwa­dzieścia lat później bu­dził nie mniej­szy po­dziw Mi­che­le.

Wy­siadła za Frit­zem z sa­mo­cho­du i na­gle stanęła jak wry­ta. Z okna fron­to­we­go sa­lo­nu ob­ser­wo­wała ją bacz­nie po­stać w czer­ni, oto­czo­na jak­by mgiełką. Dłonie Mi­che­le zwil­got­niały, gdy z rosnącą pa­niką uświa­do­miła so­bie, że to ta sama po­stać, którą spo­strzegła za­raz po po­ja­wie­niu się w kla­sie Phi­li­pa – tuż przed omdle­niem.

– Kto… kto…to? – wyjąkała, zer­kając ner­wo­wo na Frit­za.

Szo­fer po­pa­trzył na nią zmie­sza­ny.

– O czym mówisz, pa­nien­ko?

Mi­che­le wska­zała przed sie­bie.

– O tej… tej oso­bie czy rze­czy w oknie. Nie wi­dzisz jej?

Fritz spoj­rzał w okno i odwrócił się do niej z troską.

– Nic nie widzę.

Spoj­rzała ostro na Frit­za. Jak mógł nie wi­dzieć tak dziw­nej isto­ty? I na­gle wpadło jej do głowy coś nie­sa­mo­wi­te­go, przy­po­mniała so­bie, że sama bywała nie­wi­dzial­na. Może to ktoś podróżujący w cza­sie.

– Wow, to nie­sa­mo­wi­te. – Mi­che­le par­sknęła ner­wo­wym śmie­chem. – Ja… to mu­siał być jakiś cień czy coś w tym ro­dza­ju.

Fritz zmarsz­czył czoło i przyj­rzał się jej ba­daw­czo.

– Na pew­no nic ci nie jest?

– Na pew­no, słowo ho­no­ru. – Nadała głoso­wi swo­bod­ny, nie­co nie­dbały ton. – Jeśli już, to przy­dałaby mi się re­cep­ta na nowe szkła kon­tak­to­we.

Z drżeniem ser­ca weszła za Frit­zem do domu. Mgiełka spo­wi­jająca po­stać zniknęła i syl­wet­ka przy oknie stała się bar­dzo wyraźna. To była oso­ba re­al­na – dziew­czy­na w wie­ku Mi­che­le. Stała zwrócona do nich ple­ca­mi i wyglądała przez okno, więc Mi­che­le wi­działa je­dy­nie wy­so­ko upięte czar­ne loki, które robiły wrażenie dziw­nie… śli­skich i wy­soką syl­wetkę w dzie­więtna­sto­wiecz­nej suk­ni w ko­lo­rze bur­gun­da.

A więc ist­nieją również inne oso­by, które mogą podróżować w cza­sie, nie tyl­ko ja… i mój oj­ciec. To stwier­dze­nie spra­wiło, że moc­niej zabiło jej ser­ce. Po­biegła myślami do Phi­li­pa. Jeżeli ta nie­zna­jo­ma przy­była do Wind­sor Man­sion z in­nej epo­ki… to Phi­lip również mógł to zro­bić. Ale to nie wyjaśniało, dla­cze­go jej nie roz­po­znał. Mi­che­le pamiętała wszyst­ko, co ją spo­ty­kało w in­nych cza­sach.

– Prze­pra­szam – ode­zwała się ci­cho Mi­che­le, gdy Fritz zna­lazł się poza zasięgiem jej głosu. – Kim…

Nie dokończyła, bo po­stać dziew­czy­ny za­ma­zała się i rozpłynęła się w po­wie­trzu. Mi­che­le po­czuła na­gle falę lo­do­wa­te­go stra­chu. Dziew­czy­na wyraźnie nie chciała, by Mi­che­le do­wie­działa się, kim była.

Co to było? Co się tu, na litość boską, dzie­je?, myślała gorączko­wo Mi­che­le. Czy in­stynkt jej nie mylił i ta dziew­czy­na rze­czy­wiście podróżowała w cza­sie? A może po­ja­wie­nie się w szko­le Phi­li­pa Wal­ke­ra zro­biło z niej kom­pletną wa­riatkę i miała ha­lu­cy­na­cje?

– Cześć, Mi­che­le!

Z pa­ni­ki wy­rwało ją wejście ko­bie­ty w śred­nim wie­ku, go­spo­dy­ni Wind­sor Man­sion, An­na­le­igh.

– Cześć, An­na­le­igh.

Ja­sno­nie­bie­skie oczy go­spo­dy­ni spoj­rzały na nią ba­daw­czo.

– Nic ci nie jest? Wyglądasz, jak­byś zo­ba­czyła du­cha.

Może zo­ba­czyłam.

– Nie, wszyst­ko do­brze. – Mi­che­le uświa­do­miła so­bie na­gle, że przez cały ten dzień wciąż za­pew­niała roz­ma­itych lu­dzi, że czu­je się świet­nie. Co się z nią działo? Wzięła głęboki od­dech. Była zde­ner­wo­wa­na jak nig­dy, ale po­sta­no­wiła przy­najm­niej uda­wać, że wszyst­ko było nor­mal­nie, dopóki na­prawdę nie będzie nor­mal­nie. – A co u was?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: