Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wojna olbrzymów; Wyszymir; Dwunastu wojewodów - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna olbrzymów; Wyszymir; Dwunastu wojewodów - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 426 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WOJ­NA OL­BRZY­MÓW. 557 – 660 R.

Czy wi­dzia­łeś jak chmu­ra sza­rań­czy, od wscho­du

Na zło­te spusz­cza się żni­wa?

Nie­bo za­czer­nia kształ­ta­mi stra­szy­deł,

Kwiat ży­cia drze i ob­ry­wa,

I od­la­tu­je, ztrze­pu­jąc ze skrzy­deł

Pu­ste ziar­no gło­du?

Czy wi­dzia­łeś, jak sza­lo­na,

Wi­ru­ją­ca pod zwrot­ni­kiem

Spa­da na­wał­ni­ca?

Jak z opę­tań­czym wy­krzy­kiem,

Niby duch uwo­dze­nia, w na­mięt­ne ra­mio­na

Dzie­wi­cze lasy po­chwy­ca?

Jak się rzę­sa pio­ru­nu skrzy pad jej po­wie­ką?

Jak płaszcz zie­mi cent­ku­je wy­żer­czym ukro­pem,

I jak do dna roz­warł­szy chmur­ne nie­bios wie­ko,

Pła­cze po­to­pem?

Czyś wi­dział jak się wzdry­ga ru­chy pie­kiel­ne­mi

Trzę­sie­nie zie­mi?

Jak się usta­mi szcze­lin ło­sko­tli­wie śmie­je?

Jak wy­rzu­ca, od wie­ków za­po­mnia­ne trum­ny,

A żuje łan po­żar­ty, po wie­ży­ce się­ga,

Skal­ne­mi zęby roz­gry­za ko­lum­ny,

Aż się za­mknie niby xię­ga,

I na ziem schło­nię­tych dzie­je,

Zło­ży naj­tward­szą z pie­czę­ci,

Pie­częć nie­pa­mię­ci?

Je­śli od stóp do czo­ła prze­kłu­ły cię dresz­cze,

Je­śli lądy ob­sze­dłeś po ścież­kach piel­grzy­mów,

I mo­rza opły­ną­łeś krę­tą bu­rzy dro­gą,

Je­śli twe żywe oczy to wszyst­ko wi­dzia­ły,

Wie­le już wiesz, o zu­chwa­ły!

Lecz nie wiesz jesz­cze

Jak była sro­gą

Woj­na Ol­brzy­mów!

We mgle da­le­kiej,

Przed laty przedaw­ne­mi, przedaw­ne­mi wie­ki,

Od mórz In­dji za­ro­słych ga­ja­mi ko­ra­lu,

Od pań­stwa nie­bie­skie­go, od wież z por­ce­la­ny,

Po szma­rag­da­mi stroj­ną ko­ro­nę Ura­lu,

Po brzeg mo­rza Czar­ne­go zło­tem ru­nem tka­ny,

Ko­czo­wa­ło, po­stra­chem na­peł­nia­jąc zie­mię,

Ple­mię z ro­dzi­ny Hun­nów, groź­ne Ob­rów ple­mię.

Ol­brzym od­py­chał ciem­ną, dziw­nie pła­ską twa­rzą;

Oko jego się iskrzy jak oko ty­gry­sa….

Włos czar­ny w dwóch war­ko­czach na ra­mio­na zwi­sa;

A du­sza jego, po­dob­na do sza­li,

Gdzie się pod­stęp i sro­gość wiecz­nie rów­no­wa­żą.

Przez po­tęż­niej­sze ple­mio­na

Wy­pie­ra­ny z Azji łona,

Co­dzień w za­chód wkra­czał da­lej

Pę­dzi…. leci – nie­ści­gnie­nie,

A sza­le­nie,

Jak Znisz­cze­nie!

Tak od Woł­gi do­szli Donu.

Dzi­kich po­ko­leń ty­sią­ce,

W tych pu­sty­niach wę­dru­ją­ce,

Po­py­cha­ne, po­dob­ne do kło­sów po­kło­nu,

Przed roz­pę­dem ich na­wa­ły,

Jed­ne na dru­gie pa­da­ły….

Roz­pra­sza­ją się z wo­zów usta­wia­ne mia­sta…

Ryki trzód prze­pę­dza­nych skar­żą się ża­ło­śnie….

Krót­ko, tama opo­ru dro­gę im prze­rzy­na;

Ludy wą­tlej­sze, oby­cza­jem wscho­du,

Do zwy­cięz­kie­go łą­czą się na­ro­du;

Go­dzi je żą­dza łupu go­rą­ca, je­dy­na.

Ją­dro Ol­brzy­mów tu­man siły zmą­cą…..

Sprzy­mie­rzeń­ca­mi po­ra­sta,

Jak śnie­giem ro­śnie,

Z gór zla­tu­ją­ca

La­wi­na.

Sta­nę­li i słu­cha­ją: cóż tak hu­czy zda­la?

To hu­czą Dnie­pro­we pro­gi;

A za Dnie­prem się roz­pa­la,

Na wszyst­kie stro­ny świa­ta otwar­ta bez trwo­gi,

Kra­ina, co w fa­lach żni­wa,

Niby w mo­rzach świa­tła pły­wa.

Ja­kież kra­sne tam dzie­wo­je!

Ja­kież czo­ła tam bez tro­ski!

W kwia­tach ro­sną bia­łe wio­ski;

Z la­sów biją mio­du zdro­je;

Każ­da rola, jaka ży­zna!

Jaka czy­sta każ­da stru­ga!

To kraj La­chów, to oj­czy­zna

Lu­dów ser­ca, lu­dów płu­ga!

Na wi­dok zło­tych ob­sza­rów,

Chci­wo­ścią się źre­ni­ce Ob­rów za­iskrzy­ły….

W pnie wy­drą­żo­ne wsie­dli, – po łożu Dnie­pro­wem

Wio­sła­mi pę­dzą co siły.

Krzyk się zbli­ża…. łuk war­czy…. pió­rem strza­ły trze­pie..

Ol­brzy­my pę­dzą po ste­pie!

Już ko­nie ich rżą w głę­bi Ukra­iń­skich ja­rów,

Już hu­czą, nad Te­te­ro­wem, –

Już mo­drość Bu­żań­skiej fali,

Łuną ich ognisk się pali, –

Już biją czo­łem or­ka­nu

O Kar­pac­kie tro­ny,

Już dłoń­mi ostre­mi

Piją nur­ty Sanu,

Już za­le­li, splą­dro­wa­li

Kraj Chro­bac­ki, ów piesz­czo­ny

Ogród na­szej zie­mi!

I je­den chór bo­le­ści, je­den okrzyk zgro­zy,

O świę­ta zie­mio sło­wa, za­legł pola two­je!

Ku wio­śnie, kie­dy Ol­brzym wy­cho­dzi na boje,

Kra­jow­ca pę­dzi w obo­zy,

Każe mu wal­czyć na prze­dzie,

Przyj­mo­wać pierw­sze po­ci­ski,

I łup roz­ra­nio­ne­mi przy­no­sić ra­mio­ny.

A gdy na od­po­czy­nek po­wra­ca zi­mo­wy,

Ol­brzym pan się roz­sia­da w jego cha­cie ni­skiej,

Owiecz­ki jego sro­gie­mi po­wro­zy

Spę­ta­ne, pod noże wie­dzie,

Po­że­ra mu zbie­ra­ne z dłu­gim tru­dem plo­ny,

Po­ry­wa cór­ki i żony.

A gdy Ol­brzym w pole je­dzie,

Nie ko­nie, lecz bia­ło­gło­wy

Za­przę­ga w skrzy­pią­ce wozy.

Ach! wi­dzę bia­łe lac­kich ko­biet szy­je,

W jarz­mo uję­te, prze­chy­lo­ne w pę­dzie;

Mkną, jak­by strza­łą prze­szy­te ła­bę­dzic,

A bicz Ol­brzy­ma nad nie­mi się wije!

Sy­no­wie zie­mi oku­tej,

Jesz­cze tak szczę­śli­wi wczo­ra,

Prze­cie­ra­ją po­wie­ki…. py­ta­ją zdu­mie­ni,

Czy to jaki sen z pło­mie­ni,

Czy to go­rącz­ko­wa zmo­ra,

Tło­czy ich złu­dą tak sro­gą?

Mio­ta­ją się…. chcą zbu­dzić roz­pacz­ne­mi rzu­ty….

Zbu­dzić się nie mocą!

Przed ich zlę­kłe­mi oczy­ma,

Po­sta­cie dzi­kich prze­chod­ni

Roz­ro­sły się, roz­prę­ży­ły,

Do roz­mia­rów Po­stra­chu, do ogro­mów Zbrod­ni.

Do­syć przy­po­mnieć, że w le­chic­kiej mo­wie

Na­zwa Ol­brzy­ma

Sta­ła się od­tąd go­dłem śle­pej siły,

Go­dłem po­tęg nisz­czą­cych co za Siłą bie­ga,

Prze­ra­ża­ją­cym ob­ra­zem wszyst­kie­go

Cze­go pieśń nie wy­śpie­wa i baśń nie wy­po­wie.

Za uj­ściem Sanu, po­nu­ra

Strze­la w nie­bo Łysa góra;

Na jej szczy­cie, od Świ­sta szar­pa­nym gwał­tow­nie,

Ol­brzy­mo­wie, z ka­mie­ni bu­du­ją wa­row­nię.

Tam, pod obro­nę mu­rów zno­szą swe zdo­by­cze,

Tam we mgle za­wie­sza­ją czar­ne, ta­jem­ni­cze,

Gniaz­do pie­kiel­nej ucie­chy…

Przez zi­mo­we, dłu­gie noce,

Krwa­wą łuną szczyt mi­go­ce….

W łu­nie bły­ska pląs bo­jo­wy, –

Cza­ry brzę­czą jak oko­wy,

Po szcze­li­nach zdar­tej chmu­ry

Lecą dłu­gie śmie­chy….

Przez hu­czą­ce noce zimy,

Na wierz­choł­kach Ły­sej Góry,

Ucztu­ją Ol­brzy­my,

Lecz gdy roz­to­py wio­sny za­szu­mią o woj­nie,

Ol­brzym zla­tu­je z góry, pyta nie­spo­koj­nie

Gdzie szu­kać no­wych gra­bie­ży?

Ol­brzym pyta, czy gdzie leży

Kraj, co nie­wol­ni­cze­go jesz­cze nie zna pła­czu?

Sto­li­ca, któ­ra jesz­cze nie skła­da ha­ra­czu?

Aż po­sły­sze­li o gro­dzie

Co stoi na mo­drej wo­dzie

Niby świat z dja­men­tów;

Por­fir błysz­czy z jego gma­chów,

Zło­to ka­pie z jego da­chów,

Ża­gle tka­ne z pur­pu­ry wie­ją od okrę­tów.

A w nim miesz­ka Ce­zar Gre­ków,

Co w alo­eso­we skrzy­nie

Na­gro­ma­dza skar­by wie­ków.

W jego bez­mier­nej kra­inie

Stoi gór sie­dem­dzie­siąt i trzy­sta rzek pły­nie.

I spoj­rzał Chan Ol­brzy­mów my­ślą po­żą­dli­wą

Na mia­sto-dzi­wo,

I rzekł: "Chcę miesz­kać w zam­ku Cha­ga­na Grec­kie­go."

Lecz zkąd ze­brać do­syć mocy?

Mó­wią, że ta sto­li­ca za­klę­ta w krysz­ta­łach,

Wię­cej ma wie­życ na wa­łach,

Niż jest iglic u ko­ro­ny;

Same po­słusz­ne mo­rza jej zło­tych bram strze­gą.

Przez dni sie­dem, sie­dem nocy,

Chan roz­my­śla za­chmu­rzo­ny.

Siód­me­go ze­rwał się rana,

I po­słów po­roz­sy­łał w czte­ry świa­ta stro­ny.

Idą po­sły od Ba­ja­na,

Od Ba­ja­na Ob­rów Cha­na;

Do Sa­xo­nów i do Czu­dów

Nio­są dary niby sie­ci;

O po­sił­ki pro­szą lu­dów.

– Aż przy­by­li na pół­no­cy

I do zie­mi co się kwie­ci

Mię­dzy wstę­gą Wi­sły mo­drej,

A zie­lo­ną ta­śmą Odry.

Tam kra­ina się uśmie­cha

Za­moż­ną pra­cy roz­ko­szą;

A w niej Po­la­nie, pod wła­dzą

Ła­god­nych po­tom­ków Le­cha,

Ży­cie po­ko­ju pro­wa­dzą.

Do sied­miu wzgó­rzow Gnie­zna przy­by­wa­ją po­sły,

Ich wzrok i proś­bę i na­kaz wy­ra­ża;

Dary od Cha­na przy­nio­sły,

O zbroj­ne po­mo­ce pro­szą

Prze­ciw po­tę­dze ce­sa­rza;

– I po­szły do in­nej zie­mi,

Z no­we­mi dary i proś­by no­we­mi.

W Gnieź­nie, gro­ma­dy, pod star­szy­zny wo­dzą

Zla­tu­ją się z sze­le­stem jak sta­da go­łę­bi;

Każ­dy ród na cho­rą­gwi nie­sie swo­je zna­mie.

Z dłu­gie­mi ber­ły Xią­żę­ta się scho­dzą;

Na stop­niach z dar­ni, ko­łem tłum za­sia­da; – w głę­bi

Pod cie­niem trzech lip, sta­nę­li

Trzej mę­żo­wie cali w bie­li,

Z gę­ślą zwie­szo­ną przez ra­mie.

Naj­star­szy miał źre­ni­ce ła­god­nie przy­mglo­ne….

Włos two­rzył srebr­ną ko­ro­nę

W oko­ło jego gło­wy; dłu­ga bro­da bia­ła

Jak mlecz­ny księ­życ na pierś mu spa­da­ła;

On śpiew­cą, on wie co było.

Dru­gi wstę­pu­je wia­ta wrzą­ce męz­ką siłą;

Bro­da jako noc czar­na łono mu osła­nia,

Ciem­ne oko po­ły­ska ostrza­mi ba­da­nia….

Twarz jego smut­na i bla­da –

Głos na­mięt­nem tłu­mym wła­da,

On opo­wia­dacz, on wie co jest. –

Trze­ci,

Mło­dzian lot­ny jak orle w naj­pierw­szym roz­pę­dzie,

Pod­no­si błę­kit­ne oczy

Pa­trzą­ce w za­chwyt pro­ro­czy;

Bro­da ja­sna jak zo­rza na pier­siach mu świe­ci;

On wiesz­czem, on wie co bę­dzie.

– Rze­sze ra­dzą; – przy­ję­to dary od Cha­ga­na;

Po­dług pra­wa tych daw­nych, ser­decz­nych stu­le­ci,

Moż­na było od­mó­wić wszyst­kie­go, prócz daru.

Ra­dzą rze­sze, – a z nad gwa­ru,

Je­den krzyk naj­gło­śniej leci:

"Niech śpi po­chwa na­szy­wa­na;

Nie wyj­miem orę­ży.

Go­dziż się wspo­ma­gać wro­ga

Co współ­bra­ci nam cie­mię­ży?

"Więc po­wiedz­my……cóż po­wie­my?

Mów­my, że za dłu­ga dro­ga."

Tu się do koła tłum obej­rzał nie­my:

Któż od­mow­ną od­po­wiedź po­nieść się od­wa­ży?

"My pój­dzie­my." Za­brzmia­ły gło­sy trzech gę­śla­rzy..

– "Idź­cie ojce; szczę­snej dro­gi!

Niech pro­wa­dzą bogi!"

– Ro­sną fjoł­ki; – po­chy­lo­ny

Kłos usy­pia w let­nim skwa­rze; –

Pło­ną jabł­ka; – spa­dły szro­ny;

Nie wró­ci­li trzej gę­śla­rze.

Dru­gie lato – dru­ga zima –

Trzech gę­śla­rzy nie ma!

Już wy­bły­skasz trze­cia wio­sno;

Ach! Jak­że w Gnieź­nie ża­ło­sno!

We mgle, ku je­sie­ni trze­ciej,

Cóż na żół­tej ścież­ce świe­ci?

Czy­jaż sto­pa z sze­le­stem na­dep­tu­je li­ście?

Wszak to trzy gę­śle świe­cą w czer­wo­na­wym ża­rze

Ostat­nich spoj­rzeń słoń­ca? Ze wzgórz, uro­czy­ście

Scho­dzą, po żół­tej ścież­ce trzej mę­żo­wie bia­li.

"Wi­taj­cie gę­śla­rze!"

Znu­żo­na trój­ca za­sia­da

W cie­niu gę­stwi­ny li­po­wej;

Z nie­śmia­łą cie­ka­wo­ścią, tło­czy się gro­ma­da,

Ca­łu­je brzeg ich suk­ni, do stóp im się skła­nia;

Oni dziat­kom spło­wia­łe uści­snę­li gło­wy,

Star­szy­znie rękę po­da­li.

I cze­muż w owej bło­giej chwi­li po­wi­ta­nia,

Smut­ne ich twa­rze?

"Czy­ście tak nie­szczę­śli­we wi­dzie­li na­ro­dy?

Czy­ście tak opła­ka­ne prze­by­li przy­go­dy?"

Pyta rze­sza.

Na­ten­czas, gę­ślarz z kru­czym wło­sem,

Ude­rzył w stru­ny; – zdrę­twia­ła

Gęśl się wzdry­gnę­ła…..za­brzmia­ła

Brzmie­niem roz­fał­szo­wa­nem, po­dob­nem do jęku..

Więc gę­ślarz ją od­rzu­cił, i wspar­ty na ręku

Że­la­znym ozwał się gło­sem:OPO­WIA­DA­NIE:

"Oj­czy­ste gro­by! Oj­czy­ste za­go­ny!

Zie­mio szczę­śli­wa, jesz­cze nie zdo­by­ta!

Śpie­wak stro­ska­ny, wę­dro­wiec znu­żo­ny,

Roz­skrzy­dlo­ne­mi wita cię ra­mio­ny!

Wita uśmie­chem, ale iłżą wita…..

Bo czy­jeż oko łza­mi nie opły­nie,

Kie­dy jak Nija wszedł żyw­cem do pie­kła?

By­łem w tak smut­nej, prze­smut­nej kra­inie,

Że na jej wi­dok brzmie­nie w stru­nach gi­nie…

Bo­leść tam stru­ny mej gę­śli urze­kła!

Pięt­na­ście razy, peł­na twarz mie­sią­ca,

Na po­dróż na­szą pa­trzy­ła pła­czą­ca;

Wszyst­kie po dro­dze lasy się skar­ży­ły;

Z żalu pę­ka­ły krze­mie­ni­ste bry­ły!

"Ach! któż nas po­mści?" Wo­łał chór z mo­gi­ły.

Gdy nów pięt­na­sty uczer­nił nie­bio­sy,

Co­raz się gę­ściej za­czę­ły snuć, lica,

Groź­ne, wie­ją­ce sple­cio­ne­mi wło­sy

Jak­by wę­ża­mi; bie­siad­ne od­gło­sy

Dzi­ko le­cia­ły…. tu Ob­rów sto­li­ca.

We­szli­śmy w mia­sto Wiel­kie­go Cha­ga­na,

Przez sie­dem wa­łów ogrom­nych jak góry,

Przez sie­dem wa­łów obron­nych jak mury;

Gród, niby wio­ska smut­nie roz­sy­pa­na;

W środ­ku drew­nia­ny, pro­sty dwór Ba­ja­na.

Pro­sty, lecz nosi strój tak róż­now­zo­ry

Jako dzie­wo­ja w go­do­wej osło­nie;

Wszyst­ko w ko­bier­cach, zło­to­gło­wiach to­nie;

Na ścia­nach wi­szą pu­kle­rze i bro­nie,

Po zie­mi cięż­kie ta­cza­ją się wory.

A te ko­bier­ce kra­sne jak bar­win­ki,

A grad ru­bi­nów świe­ci z tych pu­kle­rzy,

A w wo­rach owych szcze­re sre­bro leży.

To są wy­lę­kłych kró­lów upo­min­ki,

To sto­sy da­nin – to owoc gra­bie­ży!

Ba­jan błysz­czą­cy w po­słu­chal­nej sali,

Na zło­tem łożu roz­parł się, jak żywa

Po­stać Ko­ście­ja, – i krwa­we mię­si­wa

Z misy, per­ła­mi sa­dzo­nej spo­ży­wa.

Wszy­scy o zie­mię czo­łem ude­rza­li.

Chan, uśmiech­nię­tą po­wi­tał nas twa­rzą,

Dzi­wił się gę­ślom, pro­sto­cie ubio­ru,

I o was py­tał; – wnet wszy­scy u dwo­ru,

Czy­ta­jąc w oczach naj­wyż­sze­go wzo­ru;

Pod­chleb­ne słów­ka do koła nas gwa­rzą.

Lecz gdy wy­słu­chał po­sel­stwa, tak sro­ga

Chmu­ra, ki­ro­wą prze­szła po nim smu­gą,

Że nam się zda­ło wi­dzieć Czar­no­bo­ga!

"Ha!" Rzekł szy­der­czo: Za dłu­ga wam dro­ga?

Mnie by się do was nie zda­ła tak dłu­gą…."

Na te wy­ra­zy za­drże­li­śmy w du­szy….

A gdy­by kie­dy spró­bo­wał tej dro­gi?

Mó­dl­my się…. nie­śmy ofia­ry! O bogi,

Niech was głos ludu nie­win­ne­go wzru­szy!

Od­wróć­cie od nas wia­nie tej po­żo­gi!…

Chcie­li­śmy wra­cać, Chan nie pu­ścił z dwo­ru,

Co­dzień in­ne­go cze­piał się po­zo­ru;

Stra­że nas w koło pod­strze­ga­ly zbroj­ne.

Aż prze­ciw Gre­kom Chan ru­szył na woj­nę,

Chan wśród zbroj­ne­go cią­gnie nas ta­bo­ru.

Strasz­no tam było! Wi­dzie­li­śmy drżą­ce

Gna­ne pod sztan­dar współ­bra­ci ty­sią­ce;

Dla Sło­wian bi­twa – dla Ob­rów zdo­by­cze.

– Idziem jak więź­nie; gar­dzą, nami dzi­cze,

Ozię­bło dla nas dwo­rza­nów ob­li­cze.

Na Trac­ką, zie­mię wstą­pi­ło mro­wi­sko;

Wozy Ol­brzy­mów gię­ły się pod plo­nem;

Gdzie prze­szli, nie­bo zo­sta­ło czer­wo­nem,

Wszę­dzie rzeź, po­płoch i urą­go­wi­sko!

Lecz wieść bie­ga­ła, że Ce­sarz gdzieś bli­sko-

Wie­czór, wtar­gnię­to do wio­ski bo­ga­tej;

Łup tam ogrom­ny, becz­ki wa­rem pły­ną.

Ba­jan, wśród wo­dzów, pod zglisz­cza­mi cha­ty

Siadł i ucztu­je; uśpi­ło ich wino…..

Usnę­ło woj­sko – po­snę­ły i cza­ty.

My­śmy trzej tyl­ko ża­ło­sni, czu­wa­li.

Je­den się ozwie: "Ro­ze­znać nie mogę,

Lecz wy po­wiedz­cie, co to błysz­czy w dali?"

– "Wszak to się" rze­kłem "sze­reg ognisk pali!"

Za­mia­na spoj­rzeń… i hej! ci­cho, w dro­gę!

Idziem po ro­sie… trwo­ga pier­si tło­czy…

Noc była czar­na, a ta bły­ska­wi­ca,

Co­raz wy­raź­nie w ognie się roz­świe­ca.

– Szy­szak nam bły­snął…. żoł­nierz zaj­rzał w oczy…

"Stój­cie!" Straż grec­ka z krzy­kiem nas po­chwy­cą.

Przez obóz, w gro­zie prze­pro­wa­dza nie­mej,

Cią­gle w nas pa­trzy: zda­je się zdu­mio­ną

Że my się do niej z ra­do­ści śmie­je­my.

Ra­nek już świ­tał, kie­dy nas sta­wio­no

Przed pur­pu­ro­wą na­mio­tu za­po­ną.

W koło na­mio­tu snu­ły się po­sta­cie,

O heł­mach zło­tych z pió­rem bia­ło­grzy­wem;

Snu­ły się gierm­ki stroj­ne, z okiem ży­wem;

Snu­ły ka­pła­ny w ostrej, ciem­nej sza­cie.

Wszy­scy w nas pa­trzą z ba­daw­czym po­dzi­wem.

Roz­warł się na­miot: któż to pod nim, w kole

Do­stoj­nych mę­żów, taki dziel­ny stoi?

Szcze­rość żoł­nier­ska na otwar­tem czo­le;

Wzrok rów­nie zdra­dza ła­ska­wość i wolę;

Rzeź­bio­na po­stać błysz­czy w krót­kiej zbroi.

Był to sam Ce­sarz, Mau­ry­cym na­zwa­ny,

Każe nas wo­łać i pyta ła­god­nie:

"Zkąd przy­by­wa­cie wspa­nia­łe przy­chod­nie?"

– "Da­le­ko" rzek­niem, "jest mo­rze za­chod­nie,

My tam ży­je­my po­mię­dzy Po­la­ny."

Tłu­macz mu na­sze prze­kła­dał wy­ra­zy;

Przy­gód po­dró­ży uple­cio­nych w tre­ści

Ce­sarz wy­słu­chał; po kil­ka się razy

Pod­ry­wał ru­chem zgro­zy i bo­le­ści,

Gdy imie Cha­na wra­ca­ło w po­wie­ści.

Cie­ka­wie słu­chał, i rów­no cie­ka­wie

Na­szej się buj­nej przy­glą­dał po­sta­wie;

Praw­da, że Gre­cy, choć błysz­cza od sta­li,

Choć dłu­gie wie­ki mó­wią o ich sła­wie,

Bia­ło­gło­wa­mi przy nas się zda­wa­li.

"Zie­mia to na­sza," mó­wi­li­śmy w du­mie,

"Tak hoj­ną siłą wy­kar­mia swe dzie­cie."

– a Ce­sarz py­tał: "I wy po świe­cie,

Na­wet bez bro­ni uf­nie wę­dru­je­cie?"

– "Ce­sa­rzu! Gę­ślarz za­bi­jać nie umie.

Czyż­by na głos nasz tak bie­gły na­ro­dy,

Gdy­by­śmy ser­com gra­li pieśń roz­stro­ju?

My ho­du­je­my won­ny sad po­ko­ju;

My wy­peł­nia­my po­słan­nic­two zgo­dy.

Ziom­kom też na­szym nie tę­sk­no do boju;

Cza­sem do­mo­wa za­wi­chrza się zwa­da,

Lecz ją… za chwi­lę koi głos pie­śnia­rzy.

Rano pług – wie­czór plą­sy i bie­sia­da. -

Jed­nak się bro­nić umie­my; o bia­da

Temu co spo­kój mą­cić nam się waży!"

Dzi­wią się Gre­ki, sam ce­sarz się dzi­wi;

"W tej wa­szej zie­mi" wo­łał, "leży za­ród

Zło­te­go wie­ku! Nie­win­ni!… Szczę­śli­wi!…"

Wstał, po na­mio­cie co­raz cho­dząc ży­wiej,

Zci­cha po­wta­rzał: "A ja­kiż to na­ród!"

Po­tem, tro­skli­wie: gdzie chce­my iść? pyta;

Ka­zał nas dary ob­sy­pać świet­ne­mi,

I od­pro­wa­dzić do ro­dzin­nej zie­mi.

– Zie­mio szczę­śli­wa! Gę­ślarz łzą cię wita….

Dłu­goż ty jesz­cze bę­dziesz nie­zdo­by­ta?"

Skoń­czył, a rze­sze pła­czą: "O ty dźwięcz­no­gło­sy,

Cze­mu nam za­śpie­wa­łeś? Te­raz twa prze­stro­ga

Za­tru­je nam bie­sia­dy, roz­bu­dzi nas we śnie….

Te­raz gdzie spoj­rzy­my, wszę­dzie

Oczom się wy­da­wać bę­dzie.

Że już wi­dzą wro­ga

Z ple­cio­ne­mi wło­sy!

Jak­że ile nie prze­czu­wać gro­żą­cej nie­do­li!

Prze­czu­wać, jak­że bo­le­śnie!"

– "Cze­muż my żyć mu­si­my," wo­ła­ły chło­pię­ta,

"W naj­opła­kań­szych cza­sach ja­kie świat pa­mię­ta?

Czy­liż kie­dy wi­dzia­no tak okrop­ne dzi­wy?

Czy­liż kie­dy sły­sza­no o ta­kiej nie­wo­li?"

"Oj! Co wy też mó­wi­cie, ko­cha­ni pa­rob­cy!"

Ode­zwał się gę­ślarz siwy;

"A. spy­taj­cie mo­gi­ły lub sta­re­go drze­wa,

Co to przed wie­ki wi­dzia­no?

Czy raz już w sło­wiań­skiej cha­cie

Roz­sia­dał się obcy?

A je­że­li nie spy­ta­cie

Ani mo­gił ani la­sów,

Siwy gę­ślarz wam za­śpie­wa

Wieść, w mło­do­ści za­sły­sza­ną

Od gu­śla­rza daw­nych cza­sów."

Tu po­wstał pie­śniarz ze śnie­ży­stym wło­sem,

I lek­ko, wą­tła, ręką, do­tknął stru­ny cien­kiej,

I wy­ci­snął z niej huki grzmią­ce jak or­ka­ny;

Po każ­dej zwrot­ce śpie­wa­nej

Wy­gry­wa zwrot­kę wo­jen­nej pio­sen­ki,

I srebr­nym wy­nu­ca gło­sem:PIEŚŃ:

"Przed laty wie­lu, w le­chic­kim kra­ju,

Zbroj­nie osia­dał har­dy lud Go­tów;

Od fal Bał­ty­ku do fal Du­na­ju

Pły­wał fa­la­mi na­mio­tów.

Got się uśmie­chał, Got był mniej sro­gi

Ni­że­li dzi­cze z wło­sy dłu­gie­mi;

Lecz Got był chy­try, był La­chom wro­gi,

Chciał ich wy­rzu­cić z ich zie­mi.

Król Er­ma­na­ryk łu­pem się dzie­li;

Król Er­ma­na­ryk speł­nia kie­li­chy;

Przed jego cie­niem kró­lo­wie drże­li…..

Król Go­tów był kró­lem py­chy.

Nasi przod­ko­wie sie­dli bez­wład­nie

Na gro­bach przod­ków; rwie ich tę­sk­no­ta…..

Im się zda­wa­ło że pań­stwo Gota

Nig­dy już, nig­dy nie pad­nie!

Przy­szedł Ba­la­mir, z nim czerń strasz­li­wa.

At­ty­la mło­dy, na czar­nym ko­niu,

Jak­by śmierć hasa po łąc­kiem bło­niu,

I Go­tów na bój wy­zy­wa.

Czy­ście wi­dzie­li te sław­ne gaje,

Nad Wi­sła gaje z krwa­we­mi brzo­zy?

Kora na­cię­ta krew z nich wy­da­je!

Tam dwa sta­nę­ły obo­zy.

Próż­no król goc­ki ścią­ga łuk zło­ty;

At­ty­la, wzro­kiem nad­ludz­kiej siły

Zka­mie­nił wro­gów; – upa­dły Goty,

I brzo­zy krwi się opi­ły.

Cze­mu pła­cze­my? Cze­mu wąt­pi­my?

Got, zdał się nie­bios do­się­gać chwa­łą!…

Kró­le­stwo jego w mgłę się roz­chwia­ło….

Roz­chwie­ją się i Ol­brzy­my!"

Skoń­czył gę­ślarz; – wąt­pią­ca wes­tchnę­ła gro­ma­da.

"Daj­cie bogi," wo­ła­no, "aby kie­dyś losy

Za­śpie­wa­ły z gę­śla­rzem: Oto Ol­brzym pada!

Lecz dziś nie wi­dzi­my jesz­cze

Aby schmu­rzo­ne nie­bio­sy

Bie­li­ły się ja­kim świ­tem?"

– "Nie wi­dzi­cie?" Za­wo­łał gę­ślarz z ja­snym wło­sem;

"Wy nie wi­dzi­cie, lecz wiesz­cze

Już wi­dzi go oko!"

Tu gęśl wstrzą­snął dzi­kim zgrzy­tem,

Jak żeby się duch gę­śli wy­ry­wał z łań­cu­chów.

I wy­pły­nął w pieśń sze­ro­ką,

Ja­sną, czy­stą jak chór du­chów,

I za­śpie­wał zło­tym gło­sem:WIESZCZ­BA:

"Ja­sne słon­ko! Cze­mu z cie­bie

Ja­sność bije taka bla­da?

– Jak mam świe­cić, gdy po nie­bie

Cień kro­gul­ca pada?"

Skow­ro­necz­ku drżą­cy z trwo­gi,

Cze­mu pierz­chasz z won­nych bło­ni?

"Jak mam nie drżyć, kie­dy sro­gi

Kro­gu­lec mię goni?"

O skow­ron­ku, ran­ny dzwon­ku,

Nie trać siły, patrz na chmu­ry:

Przyj­dzie so­kół zło­to­pió­ry,

Zba­wi cię skow­ron­ku!

Już go wi­dzę! Lśni od rosy….

Pierś kro­gul­ca w szpo­ny okuł..

Świe­ci słoń­ce….. pod nie­bio­sy

Lecą wieszcz i so­kół!…."

Tak śpie­wał gę­ślarz pro­rok; – lecz mi­ja­ły lata,

A La­chom co­raz tward­sze cią­ży­ły kaj­da­ny;

A z chmu­ry łez nie wy­la­ta

So­kół obie­ca­ny!

Aż i łez się prze­bra­ło…. już ser­ce czło­wie­ka

O bó­stwach wąt­pić za­czy­na….

Tej tyl­ko chwi­li bó­stwo Po­msty cze­ka:

Bije go­dzi­na!

Żył na za­cho­dzie mąż, Sło­wia­nin ro­dem;

Samo na imie mu było.

Jak­by zro­dzo­ny kró­lem, po­chód miał wspa­nia­ły;

Żar wrzą­cy tłu­mio­ną, siłą.,

W ob­li­czu mu pa­łał mło­dem;

Lecz zgry­zo­ty przed­wcze­sne czo­ło mu zo­ra­ły;

Bo i tam, dola Sło­wian była za­chmu­rzo­na!

Na­ci­ska­ni przez Fran­ka, par­ci przez Fry­zo­na,

Mu­sie­li bo­gów oł­ta­rze

Kryć po la­sach lub w pie­cza­rze,

Przed na­pły­wem no­wej wia­ry,

Mu­sie­li z nie­chęt­ne­mi wstę­po­wać mie­cza­mi,

Pod kró­la Da­go­ber­ta zwy­cięz­kie sztan­da­ry.

Samo, star­gaw­szy mło­dość służ­bą wo­jow­ni­czą,

Muły ob­cią­żył zdo­by­czą,

I swych pa­nów pod­chleb­ną obiet­ni­cą mami:

"Chcę" rzekł "od­po­cząć na sę­dzi­we lata,

Kup­cem zo­sta­nę;

W Bi­zanc­kiej sto­li­cy świa­ta

Za­mie­nię moje skar­by na zło­to ko­wa­ne.

A gdy mię wkrót­ce, o mili!

Uj­rzy­cie z po­wro­tem,

Po­dzie­lę się z wami zło­tem."

I Fran­ko­wie go pu­ści­li;

Samo przy­spie­sza po­chód, co sił, nie­prze­rwa­nie,

Jak­by za sobą czuł goń­ce.

Aż gdy na gra­ni­cy sta­nie,

Wzniósł rękę i groź­by mio­ta:

"Praw­da to że do was wró­cę,

Praw­da to że dam wam zło­ta,

Jak że w nocy świe­ci słoń­ce!…."

Szła dro­ga do Bos­fo­ru przez sło­wiań­skie kra­je.

Samo oczom nie wie­rzy… co chwi­la przy­sta­je:

"Cóż się dzie­je na świe­cie, o mój bia­ły boże?

Ja się na Fran­ka skar­żę, nad mym lo­sem smu­cę,

A przy tych na­ro­dów lo­sie,

Mój, zło­tym się na­zwać może!"

Wieść o kup­cu kraj po­ru­sza;

Zbie­ga­ją się bo­ga­cze o ple­cio­nym wło­sie.

Ku­piec Samo wiózł za­pas bro­ni róż­now­zo­rej:

Mie­cze fran­koń­skie, zło­tem ozdob­ne naj­czyst­szem,

Rzeź­bio­ne przez Eli­gju­sza

Co rów­nie sław­nym był mi­strzem,

W na­uce ży­cia i w złot­ni­czej sztu­ce.

Wiózł i dzi­dy nor­mandz­kie, sa­xoń­skie to­po­ry,

I stal z Da­masz­ku, cud­nie rznię­tą w ara­be­ski.

Samo Ob­rom się kła­niał, a w ser­cu krył zgro­zę,

I mó­wił niby kor­ny, niby za­tro­ska­ny:

"Oj żal mi po­tęż­ne pany

Że nic wam sprze­dać nie mogę,

Lecz wszyst­ko za­mó­wio­ne, dla ce­sa­rza wio­zę."

– Pod wie­czór kil­ku Sło­wian, za­bie­gło mu dro­gę,

Łza im po­ły­ska w źre­ni­cy nie­bie­skiej….

"Kup­cze," szep­nę­li, "czło­wie­cze!

Je­że­li ser­ce masz w ło­nie,

Da­ruj nam te bro­nie."

A Samo im rze­cze:

"Nie­tyl­ko wam roz­dam mie­cze,

Ale sam was po­pro­wa­dzę."

Za chwi­lę, uj­rzał się w tłu­mie;

Li­czy ich – nie zli­czy!

Bie­gły w sztu­ce wo­jow­ni­czej,

Huf­ce z nich usta­wiać umie;

Więc rze­kli: "Weź w woj­sku wła­dzę."

Wy­zwał Ob­rów do roz­pra­wy;

Ol­brzy­ma­mi za­słał pole,

I Cha­ga­na wziął w nie­wo­lę;

Po rę­ko­jeść miecz miał krwa­wy.

W wy­zwo­lo­nych po­dziw ro­śnie, –

Wdzięcz­ność w ser­cach pło­nie;

Wy­krzyk­nę­li jed­no­gło­śnie:

"Pa­nuj nam Sa­mo­nie!"

Na­ten­czas, trzej gę­śla­rze, któ­rzy do tej chwi­li

Nie­utu­le­ni w żalu, po la­sach błą­dzi­li,

Gęśl zwie­sza­ją przez ra­mio­na;

Da­lej w pusz­cze! W góry da­lej!

Prze­cho­dzą przez krwa­we pole,

Przy­by­li na dwór Sa­mo­na,

Za­pła­ka­li, za­wo­ła­li:

"Wi­taj o so­ko­le!"

Król Samo ja­śniał w ob­ło­ku szkar­ła­tów,

Odział się mocą., prze­pa­sał się chwa­łą,

Bo­gom pra­oj­ców od­da­wał po­kło­ny,

I pił i śpie­wał, i po­jął za żony

Dwa­na­ście dzie­wic pięk­niej­szych od kwia­tów,

I sły­nął na zie­mię całą.

Gdzież i z kim się nie mie­rzył wódz nie­po­rów­na­ny?

Nie­za­po­mniał on doli pod Fran­kiem ża­ło­snej,

Wo­jo­wał z Da­go­ber­tem i w sław­nej wy­gra­nej

Po­mścił się łez swo­jej wio­sny.

A Obiów ści­gał wszę­dzie, ści­gał nie­stru­dze­nie;

Bije ich na brze­gach Sanu.

Goni na szczyt Ły­sej góry;

Tam na­ka­zał ob­lę­że­nie;

Ci­ska gro­ty, rzu­ca głow­nie,

Aż ra­mio­na­mi ta­ra­nu

Ob­ru­szył wa­row­nię….

Wśród hu­ków dzi­kiej bie­sia­dy,

Za­sy­pał Ob­rów gru­za­mi za­gła­dy,

A wa­row­ni pu­ste mury

Zmie­nił na świą­ty­nię czczo­ną

Gdzie do Świ­sta się mo­dlo­no.

Zbiegł w do­li­ny, pę­dzi lo­tem

W kraj Chro­bac­ki; tam lud chro­bry,

Jego gło­sem niby grzmo­tem

Prze­bu­dza­ny

Rwie kaj­da­ny!

I znik­nę­li Ol­brzy­mo­wie

Pod za­tra­tą tak wiel­ką, za­tra­tą tak trwa­łą,

Że do­tąd śpie­wa przy­sło­wie:

Wy­gi­nę­li jako Obry,

I na­wet śla­du po nich nie zo­sta­ło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: