Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko zostaje w rodzinie - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszystko zostaje w rodzinie - ebook

Pewnej nocy pod drzwiamy Harry'ego Svenssona zjawia się przestraszona dziewczynka. Dziennikarz na własną rękę rozpoczyna poszukiwania matki dziecka. Tropy prowadzą do wpływowej rodziny, która może być zamieszana w handel narkotykami i współpracę z rosyjską mafią. Dziennikarz odkrywa coraz więcej niepokojących faktów, które ktoś usilnie próbuje ukryć…

Mats Olsson funduje czytelnikom nieustające napięcie.

„Expressen”

Świetnie skonstruowana intryga, mistrzowsko nakreślone postaci.

„Skanska Dagbladet”

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5616-7
Rozmiar pliku: 979 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

...biegła tak szybko, że aż czuła ból w płucach... podrapała rękę, gdy się na niej oparła, żeby przeskoczyć mur, ale zadrapanie przestało piec, kiedy je polizała... prędko, prędko wbiegła na ścieżkę wiodącą do lasu, słyszała krzyki: „znaleźć ją!”, „musicie ją dorwać, do cholery!”, i przekleństwa miotane przez mężczyzn, ale nikt nie widział, jak przeskakiwała przez mur, więc pomyślała, że jeśli mają ją dogonić, będą musieli wsiąść do samochodu, a nie dało się jechać samochodem w lesie, co oznaczało, że zyska trochę czasu... dobrze znała ten las, gałęzie smagały ją po ciele i policzkach, ale prawie nie zwracała na to uwagi... padła na ziemię i przeczołgała się o metr, tam gdzie las był najbardziej gęsty, potem się podniosła, nasłuchując odgłosu silnika, głosów lub kroków, ale słyszała tylko swój własny oddech, łomot serca i dźwięki, które kojarzyły jej się z lasem... dobrze znała lasy, wiedziała, jak brzmią, i nie bała się ciemności albo nietypowych głośnych dźwięków w nocnej ciszy – trzasku gałązek, pohukiwania sowy, trzepotu skrzydeł ptaka – prawdopodobnie las bał się bardziej niż ona... a kiedy już była pewna, że nikt nie ruszył za nią w pościg, zebrała wszystkie siły i zaczęła biec, biec, bez nadziei, że znajdzie się ktoś, kto się nią zajmie, kto ją uratuje... wiedziała, że ludzie, którzy na nią polują, są niebezpieczni...1

NIEDZIELA WIECZOREM

Sny są zdradliwe.

Jeżeli ktoś śni o czymś przyjemnym, na przykład że zaraz zdobędzie złoto w takiej czy innej dyscyplinie albo że wkłada rękę pod sukienkę dziewczyny, sen kończy się przed dobiegnięciem do mety albo przed wsunięciem ręki do końca – o ile to nie jedno i to samo. Jeżeli natomiast śnią się trupy bliskich, tańczące z diabelskimi uśmiechami, jeśli we śnie ucieka się przed prześladowcami i w końcu trafia do jaskini, kończy się droga i powietrze, czuje się ucisk w piersi i nie da się uciec do przodu ani do tyłu, wtedy człowiek może się szarpać i krzyczeć do woli, a i tak się nie obudzi.

Nie wiem, jak scharakteryzować sen, który śnił mi się tamtej nocy.

Był brutalny, ale nie niepokojący.

Nie rozumiałem, dlaczego akurat wtedy śniło mi się coś tak brutalnego.

Dzień w restauracji w Solviken był spokojny: jedyną rezerwację stanowiła kolacja na czterdzieści osób z okazji pięćdziesiątych urodzin. Nie była to impreza z rodzaju tych, które kończą się strzelaniną, rozpustą albo przynajmniej kilkoma bójkami. Goście jedli, wygłaszali przemowy, wznosili radosne okrzyki, a potem pojechali do domu. Jubilat odjechał starym cadillakiem w kolorze śmietany, a kierowca miał na sobie frak i cylinder. Wydawał się o wiele za stary na prowadzenie pojazdu, a poza tym odniosłem wrażenie, że kiedy czekał w kuchni, wypił więcej niż jeden kieliszek wódki.

Przed weekendem synoptycy ostrzegali przed śniegiem i gołoledzią w północnych rejonach Szwecji, ale na nas, południowców, świeciło słońce. Kiedy zebrałem naczynia ze stołów, posprzątałem i poszedłem do domu, po chmurach nie pozostało ani śladu, niebo było jasne, rozgwieżdżone i obiecujące.

Kilka dni wcześniej znajomy organizator tournée Krister Jonson pojawił się w restauracji ze śmiesznym irlandzkim triem bluesowym o nazwie Blueshog, którego członkowie poświęcili życie i kariery na granie wyłącznie utworów Johna Mayalla, jakby komukolwiek było to potrzebne. Wyglądali jak trzy brodate krasnale ogrodowe, a tournée obejmowało koncerty w miejscach, o których nigdy nie słyszałem, między innymi w pizzerii w Klippan.

Krister Jonson pomógł mi rok wcześniej, kiedy w najlepsze albo w najgorsze zajmowałem się człowiekiem ochrzczonym przez media mianem „klapsowego mordercy”. Zorganizowałem busowi Kristera nocny postój na parkingu w porcie w Solviken. Zarówno on, jak i trzej Irlandczycy spali w busie; twierdził, że Irlandczycy wolą busa od łóżka, ale nie wiedziałem, czy w to wierzyć – czasami mam wrażenie, że Krister Jonson sobie ze mnie żartuje, mimo że jest całkowicie wyzuty z poczucia humoru. Dostałem egzemplarz płyty Blueshogów – Hog the Blues, ale dopiero po ich wyjeździe zauważyłem, że Krister zostawił też w mojej lodówce pięć jointów w foliowym woreczku.

Wszyscy pracownicy restauracji spieszyli się do swoich spraw, więc usiadłem na werandzie z kieliszkiem calvadosu i jednym z jointów Jonsona. Zapaliłem, utrzymałem dym najdłużej jak się dało, a potem powoli wypuściłem. Oparłem się na krześle i pozwoliłem myślom płynąć.

Była niedziela, więc zdziwiłem się, słysząc odgłosy imprezy. Dobiegały z oddali, ktoś się śmiał, śpiewał albo krzyczał. Z daleka takie dźwięki bywają zniekształcone i niejednoznaczne, krzyki mogą się wydawać radosne, a za chwilę pełne przerażenia. Gdybym wytężył słuch, być może usłyszałbym również rytmiczną dyskotekową muzykę, ale nie wiedziałem nic o tym, żeby w pobliżu była dyskoteka, ani też nie sądziłem, że w północno-zachodniej Skanii w letnie niedziele przygrywa się do tańca. Z drugiej strony człowiek nie wie wielu rzeczy. Sam fakt, że Irlandczycy sypiają w busach, był dla mnie nowością, o ile Krister Jonson nie robił sobie ze mnie jaj.

Nie potrafię zrozumieć wstrętu, z jakim Szwedzi podchodzą do palenia marihuany. Restauracyjni goście wiele dni i tygodni cieszyli się i przygotowywali na bezpardonowe chlanie, którego należy oczekiwać na imprezie z okazji pięćdziesiątych urodzin. A przecież żaden autor gazetowych wstępniaków czy publicysta nie grzmi z powodu spustoszeń, jakie w człowieku i w jego otoczeniu wywołuje alkohol. Za to zawsze powtarza się, że pierwszy buch jointa od razu prowadzi do uzależnienia od heroiny i do okrutnej śmierci z igłą w zgięciu ręki w kiblu w Helsingør. Prawdopodobnie chodzi po prostu o to, że jeden narkotyk jest legalny i usankcjonowany przez państwo, a drugi nie.

Położyłem się i szybko zasnąłem. Sen nadszedł właściwie od razu i już wtedy pomyślałem, że jest niezwykle brutalny. Zwykle nie miałem takich po wypaleniu marihuany i wypiciu calvadosu.

Brutalny to może niewłaściwe słowo, raczej dziwny i niezrozumiały – jakby sny kiedykolwiek były zrozumiałe. Podróżowałem, ale nie wiem jak, z kim ani dokąd. W końcu zrozumiałem, że płynę łodzią, stabilnie stoję na pokładzie. Łódź, podłużna motorówka, po chwili zmieniła się w trójkątną tratwę, o tyle osobliwą, że czubek miała z tyłu – a więc płynęła po pełnym morzu szerokim frontem do przodu. Pomyślałem, że to dziwne, a nawet chyba niemożliwe.

Mimo to płynęła coraz szybciej, a ja zwijałem albo stawiałem żagiel – nie wiem, co właściwie robiłem. Jeden z moich najlepszych przyjaciół – nie rozpoznałem osoby, ale byłem pewien, że to jeden z moich najlepszych przyjaciół – stał na skale i krzyczał:

– Svensson, cholera, musisz naprawić silnik, nie słyszysz, jak stuka?!

Silnik? Nawet nie wiedziałem, że ta tratwa ma silnik. Czy przed chwilą nie zwijałem bądź nie stawiałem żagla? Kiedy się odwróciłem, masztu i żagla już nie było, za to na pokładzie – o ile kilka złączonych bali można nazwać pokładem – leżało coś w rodzaju silnika. Wibrował, łomotał i syczał. Może i stukał.

– Napraw go! – krzyknął mój przyjaciel, a ja nie miałem pojęcia, skąd się wziął ani dokąd poszedł.

Miałem na sobie szorty, których nigdy wcześniej nie widziałem. Silnik był ciężki, zaimponowałem sam sobie, kiedy udało mi się go podnieść. Stałem z rozżarzonym do czerwoności i być może stukającym silnikiem w objęciach, a potem wrzuciłem go do morza. Zasyczał, a wtedy morze zniknęło i grzmotnął o ziemię daleko w dole, a ja poczułem, że coś wsysa mnie do góry przez jakąś papkowatą substancję. Obudziłem się gwałtownie, a serce biło mi jak oszalałe. Papkowata substancja pachniała wanilią. Zamiast mózgu miałem breję i nie rozumiałem, dlaczego ten silnik tak cholernie stukał.

Silnik... Przecież wyrzuciłem go za burtę.

Już nie spałem.

Stukanie nie ustawało.

Drzwi.

Ktoś pukał, walił do drzwi.

Wstałem i z otwartym jednym okiem, chwiejąc się na nogach, podszedłem do okna w sypialni i uchyliłem żaluzje.

Do drzwi mojego domu pukała dziewczynka.

Zorientowałem się, że ją znam.

Latem zeszłego roku co jakiś czas wychodziła z lasu i obserwowała, co robimy – ja i restaurator Simon Pender. Miała dziewięć czy dziesięć lat i nigdy się nie odzywała, a kiedy my mówiliśmy coś do niej, odwracała się i znikała w lesie. Dopiero kiedy odwiedzili mnie Arne Jönsson, mój kolega, i Bodil Nilsson, kobieta, za którą tęskniłem, dziewczynka odważyła się zbliżyć i zostać dłużej niż minutę. Wypiła nawet kawę, kiedy Arne do mnie przyszedł.

Tego lata jej nie widziałem.

Otworzyłem drugie oko, a potem zmrużyłem oboje oczu – chyba przyszedł czas na okulary. Wydawało mi się, że na policzkach dziewczynki widzę łzy.

Stukała wytrwale zaciśniętą w pięść prawą dłonią, a do tego zaczęła walić czołem w drzwi.

Owinąłem się prześcieradłem, przeszedłem kilka kroków z sypialni, przekręciłem zamek i otworzyłem.

Nie zwróciła na mnie uwagi. Wbiegła do domu, zrobiła dwa okrążenia wokół stołu, minęła mnie, wpadła do sypialni i bezwładnie padła na brzuch. Wpełzła pod moje łóżko, jak bejsbollista, który rzuca się do bazy. I tam została.

Drzwi się zamknęły.

Nadal słychać było pukanie – trzęsła się tak mocno, że uderzała łokciami i kolanami o podłogę.

Była przerażona.

Już chciałem coś na siebie włożyć, kiedy usłyszałem głosy na zewnątrz.

Dwa głosy, dwóch mężczyzn.

Nie zaciągnąłem zasłon w kuchni, więc położyłem się płasko przy ścianie, żeby nikt mnie nie zobaczył, gdyby zajrzał do środka.

Zawsze zostawiałem okna uchylone, a przed pójściem spać otwierałem przynajmniej jedno, więc słyszałem głosy, ale nie potrafiłem rozróżnić słów.

Mężczyźni się zbliżali.

Nie szeptali, ale mówili ściszonymi głosami.

– Ona musi gdzieś tu być – powiedział jeden.

– Może być wszędzie – odparł drugi.

Wydawało się, że stoją kilka metrów od domu.

Na ścianę przede mną padło światło latarki, potem zaczęło błądzić po kuchni.

– Co ty robisz, do cholery? – rozległ się głos i światło zniknęło. – Nie rozumiesz, że nie możesz tak sobie świecić ludziom do domów?

– No kurde, przecież on się wścieknie, jak jej nie znajdziemy.

– Ale to cholernie kiepski pomysł świecić ludziom latarką do mieszkania w środku nocy.

– Wydawało mi się, że coś tam słyszałem.

– Świeć na ziemię, a nie do domów, nie możemy ściągać na siebie uwagi.

Zerknąłem do sypialni.

Dziewczynka pod łóżkiem zatykała sobie uszy palcami.

– Równie dobrze może być na jednej z łodzi w porcie.

– Myślisz, że kogoś tam zna? Przecież nie mogła tak po prostu władować się na czyjąś łódź.

– Cholera ją wie, może leży schowana pod brezentem. Wiem tylko, że ma bzika na punkcie lasu.

Żaden z mężczyzn nie posługiwał się skańskim dialektem, mówili bardziej jak sztokholmczycy, ale nie byłem pewien. Poza tym jeden z nich miał chyba obcy akcent.

– Może od dawna już jej tu nie ma.

– Nie od tak dawna, to nie długodystansowiec.

– Chciałeś powiedzieć sprinter.

– Racja.

– Zejdźmy do portu.

Słowa stały się niewyraźne. Ostrożnie usiadłem i wyjrzałem przez okno.

Dwaj mężczyźni ruszyli ścieżką do portu.

Drogę przed nimi oświetlała latarka.

Ten, który szedł pierwszy, miał na sobie dżinsy i cienką skórzaną kurtkę, drugi nosił coś, co wyglądało jak błyszczący dres do joggingu. Ten w dżinsach był wysoki, szeroki w barach i tak wielki, że mógł mieć własny kod pocztowy, drugi wydawał się niższy i miał nadwagę.

Ponownie opadłem na podłogę przy ścianie.

Co to, do cholery, było?

Dziewczynka przestała się trząść.

Dlaczego nie otworzyłem drzwi i nie powiedziałem: „Jest tutaj”?

Bo byłem owinięty prześcieradłem?

Bo dopiero się obudziłem i nie wiedziałem, co robię?

A może bardziej wierzyłem w wyraźny strach i przerażenie dziewczynki niż w to, co mogliby powiedzieć ci dwaj dorośli mężczyźni, którzy szukali jej w środku nocy?

A może się bałem?

Kiedy znów usiadłem i wyjrzałem przez okno, stali pod restauracją, blisko jednego z pomostów w porcie. Wyglądali, jakby się kłócili, obaj gestykulowali. Jeden z nich – Dres Joggingowy – wskazał główną drogę, a drugi wzruszył ramionami.

Potem Dres Joggingowy wyciągnął rękę w stronę latarni morskiej, której światło odbijało się w wodzie. Nie potrzebowali latarek, było widno.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: