Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyznania zmyślonego przyjaciela - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wyznania zmyślonego przyjaciela - ebook

Jacques podejrzewa, że nie jest przez nikogo lubiany. Nauczyciele ignorują go, kiedy zgłasza się do odpowiedzi, nikt nie wybiera go do drużyny i nawet jego własnym rodzicom trzeba przypominać, żeby zostawiali dla niego nakrycie przy stole! Na szczęście Fleur, siostra i wierna towarzyszka Jacques'a, zna jego myśli, jeszcze zanim przyjdą mu do głowy.

Pewnego dnia Jacques dokonuje przerażającego odkrycia: wcale nie jest bratem Fleur, tylko jej przyjacielem na niby! I tak oto rozpoczyna się zabawna i wzruszająca przygoda chłopca, który chce się dowiedzieć, kim naprawdę jest i co go czeka. Czy może zostać kimś prawdziwym, nawet jeśli z technicznego punktu widzenia nie istnieje?

Michelle Cuevas ukończyła Williams College oraz uzyskała magisterium z zakresu sztuk pięknych i kreatywnego pisania z University of Virginia, gdzie była też stypendystką. Obecnie jest pisarką i mieszka w hrabstwie Berkshire w stanie Massachusetts.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13202-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

WSZYSCY NIENAWIDZĄ JACQUES’A PAPIERA

Zgadza się, ludziska, piszę wspomnienia i początkowy ich rozdział zatytułowałem właśnie tak: WSZYSCY NIENAWIDZĄ JACQUES’A¹ PAPIERA.

Uważam, że to zdanie w dość poetycki sposób opisuje dramat pierwszych ośmiu lat mojego życia na tym świecie. Wkrótce przejdę do rozdziału drugiego, w którym wyznam, że w pierwszym rozdziale fakty zostały naciągnięte niczym przegubowe ciało mojego jamnika François². Nadużyciem było zastosowanie słowa WSZYSCY. Są trzy wyjątki, a mianowicie:

Moja mama.

Mój tato.

Moja siostra bliźniaczka, Fleur³.

Jeśli jesteście spostrzegawczy, to zauważyliście już, że powyższa lista nie obejmuje jamnika François.

1. czyt. Żaka

2. czyt. Fransua.

3. czyt. FlerRozdział drugi

FRANÇOIS, WREDNY JAMNIK

Chłopiec i pies to prawdopodobnie najbardziej klasyczne z wszystkich klasycznych połączeń.

Jak mleko i płatki śniadaniowe.

Jak prawa i lewa stopa.

Jak sól i pieprz.

A jednak.

Mój związek z François przypomina raczej mleko z kiełbasą. Prawą stopę w potrzasku. Sól i świeżą ranę. Sami rozumiecie.

Jeśli mam być szczery, nie jest to wyłącznie wina François: los sprzysiągł się przeciwko niemu. Po pierwsze, moim zdaniem osoba odpowiedzialna za tworzenie psów była myślami gdzie indziej, gdy mocowała krótkie łapy François do ciała w kształcie banana. Może wszyscy bylibyśmy wkurzeni, gdyby przyszło nam szorować brzuchem po ziemi podczas każdego spaceru.

W dniu, w którym François jako szczeniak zawitał do naszego domu, obwąchał moją siostrę i się rozpromienił. Obwąchał mnie i zaczął szczekać – i nie przestał tego robić przez następne osiem lat, kiedy tylko znalazłem się w pobliżu jego wrednego nosa.Rozdział trzeci

PAPIEROWE MARIONETKI

Nasze nazwisko brzmi Papier, choć moja rodzina nie produkuje ani nie sprzedaje papieru. O nie, moja rodzina pracuje w branży wyobraźni.

– Czy naprawdę aż tylu ludzi potrzebuje marionetek? – zapytała tatę Fleur.

Szczerze mówiąc, sam często zadawałem sobie to pytanie w związku ze sklepem prowadzonym przez rodziców.

– Moja droga – odparł tato – moim zdaniem należałoby raczej zapytać: kto NIE potrzebuje marionetki?

– Kwiaciarze – odpowiedziała Fleur. – Muzycy. Kucharze. Spikerzy telewizyjni…

– Zaraz, zaraz – przerwał jej tato. – Jestem kwiaciarzem. Podobno rozmawianie z roślinami pomaga im rosnąć, a teraz ja rozmawiam z marionetką, dzięki czemu nasze kwiaty kwitną. – Obrócił się. – A teraz jestem pianistą, na każdej ręce mam marionetkę, czyli mogę grać czterema dłońmi zamiast dwiema. Jako kucharz zamiast rękawicy kuchennej używam marionetki, z którą mogę odgrywać scenki. Pracuję w telewizji i kiedyś czytałem wiadomości sam, a teraz mam marionetkę i mogę z nią prowadzić dowcipne dialogi.

– No dobra – stwierdziła Fleur. – Marionetek potrzebują samotni ludzie, którzy nie mają z kim gadać. Na szczęście Jacques i ja mamy siebie nawzajem i idziemy się pobawić.

Uśmiechnąłem się, pomachałem tacie i wyszedłem za Fleur. Dzwonek w drzwiach zabrzęczał, kiedy opuszczaliśmy sklep pełen gapiących się zimno marionetek i witaliśmy się ze słońcem mrugającym do nas zza popołudniowych chmur.Rozdział czwarty

MÓWIĘ SERIO. WSZYSCY NIENAWIDZĄ JACQUES’A PAPIERA

Szkoła. Kto wymyślił to okrutne miejsce? Być może ta sama osoba, która zajmuje się dopasowywaniem różnych części jamniczych ciał. Szkoła to świetny przykład miejsca, w którym wszyscy (dosłownie wszyscy) mnie nienawidzą. Pozwolę sobie zilustrować to przykładami z bieżącego tygodnia:

W poniedziałek nasza klasa grała w piłkę. Kapitanowie drużyn wybierali sobie graczy. Kiedy doszli do mnie, po prostu zaczęli mecz. Nie zostałem wybrany jako ostatni – ja w ogóle nie zostałem wybrany.

We wtorek jako jedyny znałem stolicę stanu Idaho. Podniosłem rękę, nawet wymachiwałem nią niczym marionetką wśród wysokich fal. A nauczycielka powiedziała tylko:

– Naprawdę nikt nie zna odpowiedzi? Nikt?

W środę, podczas lunchu, jakiś zachrypnięty chłopak prawie na mnie usiadł i musiałem zsunąć się z krzesła, żeby uniknąć pewnej śmierci.

W czwartek czekałem w kolejce na szkolny autobus i zanim do niego wsiadłem, kierowca zamknął mi drzwi przed nosem.

– No bez hec! – krzyknąłem, ale słowa zniknęły w chmurze spalin.

Fleur zmusiła kierowcę, żeby się zatrzymał, wysiadła i wróciła ze mną do domu piechotą.

I właśnie dlatego w piątek rano błagałem rodziców, żeby pozwolili mi zostać w domu. Nawet nie odmówili. Po prostu mnie zignorowali.Rozdział piąty

MAPA NASZEGO KRAJU

Odkąd pamiętam, Fleur i ja tworzymy Mapę Naszego Kraju. Znalazły się na niej miejsca, które łatwo narysować: sadzawka z żabami, łąka, gdzie mieszkają najfajniejsze świetliki, i drzewo, na którego pniu wyryliśmy nasze inicjały.

Były tam też stałe elementy naszego świata, takie jak Wzgórze Sklepu z Marionetkami, Fiord François oraz Góra Mamy i Taty.

A także inne miejsca.

Najlepsze miejsca.

Miejsca, które tylko my mogliśmy znaleźć.

Strumyk pełen łez wypłakanych przez Fleur, kiedy jeden z chłopaków ze szkoły zaczął się nabijać z jej zębów. Miejsce, w którym zakopaliśmy kapsułę czasu. Oraz miejsce, w którym wykopaliśmy kapsułę czasu. A także znacznie lepsze miejsce, w którym obecnie ukryta jest kapsuła czasu (na razie). Galeria kredowego malarstwa chodnikowego prowadzona przez nas każdego lata. I drzewo, na którym pobiliśmy rekord wdrapywania się, a potem spadliśmy, o czym nie wspomnieliśmy mamie i tacie. Miejsce, gdzie pasą się flamingęsi, baraniedźwiedzie i strumpansy. Dziupla w pniu dębu, w której ukryłem uśmiech Fleur – ten, kiedy nie uśmiecha się ustami, tylko oczami.

Są tam kryjówki, znajdówki i głębokie studnie pełne tajemnic.

Tak jak wszyscy najlepsi przyjaciele mieliśmy cały świat, który ukazywał się tylko naszym oczom.Rozdział szósty

WIELKI MAURICE

WIELKI MAURICE¹

Czasami w niedziele nasza rodzina udawała się do pobliskiego muzeum dla dzieci. Pokazywali tam bańki mydlane, stare kamienie i inne takie. My jednak szliśmy tam z innego powodu. Chodziliśmy w niedziele, bo wtedy można było dostać darmowy popcorn i podziwiać „magiczny” występ Maurice’a.

Maurice był stary. Nie w wieku naszych dziadków czy nawet pradziadków. Naprawdę stary. Tak stary, że świeczki na jego torcie urodzinowym musiały kosztować więcej niż sam tort. Tak stary, jakby jego wspomnienia były czarno-białe.

A te sztuczki! Całkowite dno. W jednej wyczarowywał gołębia z wnętrza gramofonu. Gramofonu! Facet musiał mieć przynajmniej z tysiąc lat. Podczas każdego pokazu Fleur pochylała się w moją stronę, żebym mógł szeptać jej do ucha dowcipne komentarze.

– Maurice jest tak stary – szeptałem – że jego świadectwa szkolne zapisywano hieroglifami.

Fleur zasłaniała usta ręką, by powstrzymać chichot.

– Tak stary – ciągnąłem – że kiedy się urodził, Morze Martwe dopiero zaczynało pokasływać.

Niestety pewnej niedzieli żadne z nas nie zauważyło, że Wielki Maurice słyszy te kpiny.

– Do brata – wyjaśniła Fleur. – Ma na imię Jacques.

– Aha. – Maurice pokiwał głową. – I cóż takiego zabawnego powiedział ci Jacques?

Policzki Fleur poczerwieniały jak jej włosy i moja siostra zagryzła wargi z zażenowaniem.

– Powiedział… – zaczęła. – On uważa, że pan jest… stary. I że pan udaje. Zdaniem Jacques’a wszystkie pana sztuczki to ściema.

– Rozumiem – stwierdził Maurice. – No cóż, świat jest pełen wątpiących ludzi.

Chciał załopotać z rozmachem peleryną, ale coś chrupnęło mu w plecach i przeszedł ostrożnie po scenie, podpierając się laską.

– Wątpiący powiedzą wam, że magia jest tylko na niby. Wiecie co? Nie musicie nawet otwierać ust, żeby udowodnić, jak bardzo się mylą. Wystarczy wam to.

Maurice wyjął z kieszeni kamizelki popsuty kompas, który na oko był równie stary jak jego właściciel. Wskazówka zwracała się tylko w jednym kierunku: trzymającej go osoby.

– Podejdź tu, dziewczynko. Zostaniesz moją asystentką.

Fleur wstała i niechętnie dołączyła do Maurice’a na scenie. Miałem poczucie winy i nadzieję, że magik nie zamknie jej w kufrze i nie wbije w nią noży.

– Trzymaj – polecił Maurice i podał Fleur kompas. – Zaraz sprawię, że znikniesz – zapowiedział.

Następnie podszedł do szafki wysokości dorosłego człowieka, otworzył drzwiczki i gestem zaprosił Fleur do środka. Moja siostra weszła tam, a on zamknął szafkę.

– Alakazam! – krzyknął.

Beznadzieja.

Jednak kiedy ponownie otwarł drzwiczki, ku mojemu całkowitemu osłupieniu Fleur nie było w środku! Na widowni rozległ się szmer podniecenia.

– A teraz, Fleur – ryknął Maurice – jeśli trzy razy stukniesz w kompas, powrócisz do domu.

Zamknął szafkę, poczekał na trzy stuknięcia, a kiedy otworzył drzwiczki, czary-mary, Fleur stała w środku.

Widzowie oczywiście oszaleli z zachwytu, a stary Maurice ukłonił się głęboko (a może i nie, trudno to było stwierdzić, bo i tak strasznie się garbił). Moja siostra chciała mu oddać kompas, ale Maurice potrząsnął głową i przykrył go drugą dłonią Fleur.

– Świat jest tajemnicą przez duże T – oznajmił. – Niemożliwe okazuje się możliwe. A ty, Fleur, wyglądasz mi na dziewczynkę, która zdaje sobie sprawę, że to, co wydaje się prawdziwe, jest względne.

1. czyt. MorisRozdział siódmy

JESTEM W SZOKU

Następnego dnia bawiłem się kompasem z pokazu, próbując zniknąć jamnika, gdy nagle usłyszałem, jak rodzice wchodzą do swojego pokoju. Ściany w domu rodziny Papierów są cienkie niczym papier, więc podsłuchałem rozmowę, która odmieniła moje życie.

– Nie wydaje ci się – powiedziała mama – że można mieć zbyt dużo wyobraźni?

– Niewykluczone – odparł tato. – Może nie powinniśmy byli wychowywać jej wśród tylu marionetek. Może te wszystkie wyłupiaste oczy i ruszające się usta namieszały jej w głowie.

Matka westchnęła.

– I nie powinniśmy byli tak długo jej przytakiwać. Piętrowe łóżka to jedno, ale dodatkowe nakrycie przy stole? Dodatkowa szczoteczka do zębów? Drugi komplet podręczników? Chyba po prostu wydawało mi się, że Fleur w końcu wyrośnie z zabawy w przyjaciela na niby.

Byłem w szoku.

Zatkało mnie.

Zamurowało.

Moja siostra, moja najlepsza kumpela miała przyjaciela na niby i nigdy mi o tym nie powiedziała.Rozdział ósmy

JAK WŁASNĄ KIESZEŃ

Och, Fleur!

Dzieliliśmy się wszystkim: łóżkami, wanną, deserami bananowymi. A to dopiero początek. Kiedyś podzieliliśmy się nawet – przygotujcie się na szok – kawałkiem gumy do żucia. Fleur żuła gumę, a ja gumy nie miałem, więc moja siostra podzieliła swoją na pół – niczym król Salomon z krainy słodyczy. Może to było obrzydliwe. Może na tym właśnie polega miłość. A może jedno i drugie… w postaci lepkiej masy.

Więc skąd tajemnica na tak gigantyczną skalę?

Byliśmy sobie bardzo bliscy. Fleur czytała mi w myślach. Znała je przede mną.

– Co zjecie na śniadanie? – pytała czasem nasza matka.

A Fleur krzyczała w odpowiedzi:

– Jacques chce naleśnika w kształcie Wielkiej symfonii g-moll Mozarta!

A co najdziwniejsze, właśnie na to miałem ochotę. Serio.

Prawda jest taka, że każdy z nas marzy o jednym: by ktoś go dobrze poznał, zauważył. Nie chodzi mi o włosy czy ubrania, tylko wiedzę, jacy jesteśmy naprawdę. Wszyscy pragniemy znaleźć osobę, która odkryje nasze najskrytsze tajemnice i będzie nas akceptować. Spotkaliście kiedyś kogoś takiego? Kogoś umiejącego dostrzec wasze sekrety niewidoczne dla reszty świata?

Mam nadzieję, że tak.

Bo ja spotkałem.

Zawsze była przy mnie Fleur.Rozdział dziewiąty

B JAK BREDNIE

Nazajutrz obudziłem się trochę mniej przybity. Gniew i konsternację wyparł nowy plan. Oboje możemy zagrać w tę grę.

Nie mam na myśli gier planszowych, choć jestem w nich świetny. Mówię o zabawie w przyjaciela na niby, którą wymyśliła Fleur. O moim genialnym planie – ja też będę miał takiego przyjaciela.

Szczerze mówiąc, słabo orientowałem się w tej kwestii, bo jestem zdecydowanie typem mózgowca – bardziej interesują mnie trójwymiarowe biografie wiceprezydentów i kolorowanki z zakresu fizyki cząstek. Dlatego też postanowiłem zgłębić temat w bibliotece.

– Przepraszam – odezwałem się do bibliotekarki. – Ma pani jakieś książki na temat zmyślonych przyjaciół? Powinienem szukać ich raczej pod „Z” czy pod „P”? A może pod „B” jak brednie? Dobrze kombinuję?

Podniosłem rękę, jakbym chciał przybić piątkę, ale bibliotekarka nie przerwała układania książek, kompletnie mnie olewając. Wiedziałem już, w czym problem.

– Proszę posłuchać – tłumaczyłem. – Mój pies François to istny potwór. Zeżarł wszystkie książki, które wypożyczyłem wcześniej. I uważam, że to on powinien zapłacić karę za ich przetrzymywanie, a nie ja.

Kobieta ziewnęła i poprawiła okulary.

– Okej, nie ma sprawy – powiedziałem z irytacją. – Znam klasyfikację dziesiętną, więc jakoś sobie poradzę.

Szukałem i szukałem, aż w końcu na zakurzonej półce, między książką o jednorożcach a przewodnikiem po biegunie północnym, znalazłem coś na temat zmyślonych przyjaciół.

przy·ja·ciel na ni·by

rzeczownik

– zmyślona osoba, z którą lubimy przebywać

– osoba, która pomaga komuś lub go wspiera, ale istnieje wyłącznie w sferze wyobraźni

Synonimy

zmyślony przyjaciel, wymyślony przyjaciel, kumpel na niby, udawany sojusznik, wyimaginowany kompan (nieco przestarzałe)

Antonimy

rzeczywisty wróg, prawdziwy przeciwnik

Środowisko naturalne

Często mieszka na drzewach, czasami w starych kinach, nadmorskich ogrodach zoologicznych, sklepach z przyborami dla magików, sklepach z kapeluszami lub wehikułami czasu, żywopłotach, butach kowbojskich, wieżach zamkowych, muzeach komet, schroniskach dla zwierząt, syrenich stawach, smoczych jamach, bibliotekach (szczególnie na tylnych półkach), stertach liści, stosach naleśników, skrzypcach, kwiatach albo w towarzystwie dzikich stad maszyn do pisania.

Jednak przede wszystkim na drzewach.

Szlaki migracyjne

Czasami zmyśleni przyjaciele muszą przebyć długą drogę, zanim napotkają kogoś, kto ich zobaczy. Kiedy to już nastąpi, zazwyczaj zostają z taką osobą na dłużej.

Pożywienie

Napój korzenny z lodami i sery pieczone w blasku księżyca. Najbardziej lubią gwiezdny pył.

Ulubione zajęcia

Przyjaciele na niby spędzają sporo czasu przykucnięci i wpatrzeni w trawę. Wpatrują się coraz uważniej. Przysuwają coraz bliżej. Rozumiecie? Zawsze zaglądają we wszystkie możliwe zakamarki. Wstają o świcie albo w samo południe, lubią przejażdżki na grzbietach wielorybów pocztowych, wstają z łóżka spowici sekretnym językiem pomruków, zmieniają kształty niczym chmury, wyją do księżyca, świecą w ciemności, służą jako tratwa ratunkowa na oceanie zupy, mają wielkie serca, nie są egoistami, wierzą w bujdy, mrówkolwy i cośki. Wierzą. Wierzą w siebie. Wierzą w ciebie.Rozdział dziesiąty

JA I MÓJ (NOWY) NAJLEPSZY PRZYJACIEL

Ta książka o przyjaciołach na niby ‒ co za stek bzdur!

A jednak znalazłem w niej kilka pomysłów na to, jak przynajmniej udawać, że ja też mam takiego przyjaciela.

Nie chciałem wyjść na głupka, więc bawiłem się z moim nowym „przyjacielem” wyłącznie na osobności, choć upewniałem się zawsze, czy Fleur nas widzi. Najpierw wziąłem skakankę i zacząłem wywijać nią po wariacku w powietrzu, udając, że mój „przyjaciel” trzyma drugi koniec. Bez sensu. Potem zrobiliśmy razem koktajl mleczny z dwiema rurkami do picia. Aleśmy się przy tym uśmiali! Muszę jednak przyznać, że to ja wypiłem większość koktajlu. Okazało się, że mój nowy najlepszy kumpel nie przepada za czekoladą. Graliśmy w gry planszowe (wygrywałem za każdym razem), huśtaliśmy się na huśtawce (słabo nam to szło) i nawet rzucaliśmy do siebie piłką (właściwie to głównie ja rzucałem). Może zmyśleni przyjaciele są mało wysportowani? Muszę to sprawdzić w bibliotece.

Tak czy inaczej, mój plan zadziałał, bo Fleur w końcu zwróciła na nas uwagę i zapytała, co ja, u licha, wyprawiam.

– Bawię się z moim nowym przyjacielem na niby i lepiej go poznaję. To mój najlepszy kumpel – wyjaśniłem.

– Rozumiem – stwierdziła Fleur. – I jaki on jest?

– To znaczy? – spytałem, przełykając ślinę.

– No wiesz. Na przykład jak wygląda? Co lubi robić? Jaki jest jego ulubiony kolor? Jaką piosenkę najbardziej lubi? Jakie ma hobby, życzenia i marzenia?

– Ano tak… – Pokiwałem głową. – Eee… ma takie ciemno-jasne rudobrązowe włosy. Czasami nosi koszule. I lubi różne… potrawy.

– Jacques, czy ty przypadkiem nie ściemniasz? – spytała Fleur.

– Nie! – krzyknąłem. – Naprawdę mam przyjaciela na niby. Zapodziałem gdzieś jego zdjęcie, muszę poszukać. Potem jeszcze o nim pogadamy. Wybiegłem z pokoju do naszej sypialni i zatrzasnąłem drzwi. Zyskałem trochę czasu. Usiadłem przy biurku i zabrałem się do pracy. Ruszyłem głową. Wysiliłem mózgownicę. Jaki jest ten mój przyjaciel na niby? Jednak brakowało mi pomysłów. Zero. Nic. Zupełnie jakbym próbował przypomnieć sobie informacje na temat osoby, której nigdy nie spotkałem.Rozdział jedenasty

KRÓTKA LISTA POTENCJALNYCH NAJLEPSZYCH PRZYJACIÓŁ

I nagle mnie oświeciło. Miałem już w głowie calusieńki plan. Przecież na temat mojego zmyślonego przyjaciela na niby mogę wymyślić, co tylko zechcę. Genialne. Plan doskonały. Zacząłem spisywać listę potencjalnych kandydatów:

Mój przyjaciel na niby to rozchwytywany specjalista od podatków, który zamierza otworzyć własne biuro.

(No nie. Stać mnie na więcej).

Mój przyjaciel na niby ma serce zrobione z kwiatu. Pszczoły całymi dniami krążą wokół jego głowy, a on często spaceruje z otwartymi ustami i to niezależnie od pogody, bo wierzy, że to dobre dla jego serca.

Mój przyjaciel na niby jest olbrzymem. Żongluje Ziemią i innymi planetami, które właśnie dzięki temu wirują. Rzadko upuszcza Ziemię, ale kiedy mu się to zdarza, na całym świecie z półek spadają angielskie kubki, a z afrykańskich lampartów cętki.

Ojciec mojego przyjaciela na niby był wielką rybą i żył w morzu, a jego matka była syreną z zielonymi łuskami na ogonie.

Mój przyjaciel na niby wygląda jak ziemniak i ma osobowość ziemniaka.Rozdział dwunasty

WIELKI ŚLEDZIOSMOK

Kiedy w końcu ustaliłem wszystkie szczegóły dotyczące mojego przyjaciela na niby, poszedłem poszukać Fleur.

– Patrz! – Pokazałem jej wyjątkowo realistyczny rysunek mojego autorstwa. – Oto… Wielki Śledziosmok!

– Rany… – powiedziała Fleur. – Coś niesamowitego.

– Wiem – odparłem z dumą.

Fleur zawahała się.

– A… co to właściwie jest?

– No oczywiście Wielki Śledziosmok – odparłem.

– Kapuję. Taki pół smok… – zaczęła Fleur.

– I pół ryba – dokończyłem.

– A co on je? – chciała wiedzieć moja siostra.

– Pije napój korzenny z lodami i je sery pieczone w blasku księżyca. A najbardziej lubi gwiezdny pył – oświadczyłem.

– Tata mówił, że dziś na obiad jest klops – poinformowała mnie Fleur.

Odwróciłem się, udając że szepczę pogrążony w rozmowie ze smokiem, którego tam wcale nie było.

– Spoko – stwierdziłem w końcu. – Klopsy też je.

Poszliśmy do kuchni, w której rodzice przygotowywali obiad. Stół był nakryty jak zwykle dla czterech osób.

– Potrzebujemy piątego nakrycia – ogłosiła Fleur.

– Dla kogo? – spytała mama.

– Jacques ma nowego przyjaciela na niby – wyjaśniła Fleur. – To pół smok, pół ryba, ale chętnie skosztuje twojego klopsa.

– Jak miło – stwierdziła mama.

W jej głosie wyczułem nutkę sarkazmu.

Tata przerwał mieszanie w stojącym na kuchence garnku. Mama usiadła, zamknęła oczy i potarła skronie, jakby miała kolejną migrenę.

– Czyli Jacques ma własnego przyjaciela na niby? – zapytała. – Nie uważasz, że to już… lekka przesada?

– Raczej nie – odparła Fleur, biorąc dodatkowy talerz i widelec. – Przecież zawsze powtarzacie, że powinniśmy rozwijać wyobraźnię.

Po tych słowach mama oskarżycielskim gestem wskazała na tatę. Fakt, to on wygadywał zawsze takie frazesy.

Pokonani przez logikę Fleur, nasi rodzice musieli zasiąść przy stole z nią, gigantycznym zmyślonym Śledziosmokiem i mną. Przyznaję, zrobiło się ciasno.

Po obiedzie wybraliśmy się do kina i Fleur nalegała, żeby rodzice kupili dodatkowy bilet dla mojego przyjaciela na niby. Wtedy tata przypomniał sobie, że widział już ten film, więc koniec końców poszliśmy na lody – całą rodziną, razem ze Śledziosmokiem, który okazał się wielbicielem bakaliowych. A późną nocą, kiedy Fleur przyśnił się koszmar, w trójkę wpakowaliśmy się rodzicom do łóżka. Niestety Śledziosmok zajmował za dużo miejsca i wypchnął z łóżka tatę. Ten spadł na podłogę. I zaczął krzyczeć.

– DOSYĆ! Mam tego dosyć! To… to… to już za dużo wyobraźni! – wrzeszczał. – Za bardzo to pokręcone. Okej, rozumiem, dziewczynka ma przyjaciela na niby. Ale przyjaciel na niby, który ma własnego przyjaciela na niby? O nie, to już przesada. Matrioszka wyobraźni! Obraz obrazu! Wiatr, który łapie katar od przeciągu albo fala, która kąpie się w oceanie. Zupełnie jakbym czytał książkę, która zawiera tylko opis innej książki. Jakby muzyka zaczęła przytupywać do rytmu, mówiąc: „Cudowna piosenka!”.

Być może w końcu doprowadziliśmy tatę na skraj wytrzymałości.

Ja jednak o tym nie myślałem. Skupiłem się wyłącznie na tym, co powiedział na początku:

Przyjaciel na niby, który ma własnego przyjaciela na niby.

Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło, ale zaczynałem czuć nieprzyjemny ucisk w żołądku.Rozdział trzynasty

KOWBOJKA NA ROLKACH

Zachodziło już słońce, kiedy dopijałem ostatnie krople soku. Skończyłem go, zmiąłem kartonik i rzuciłem za huśtawki, na stos pozostałych.

Siedziałem w bezruchu. Głowę zwiesiłem nisko pod ciężarem kłopotów i cukru, niczym kowboj po długim nocnym objeździe rancza.

– Ile już takich wypiłeś, kolego?

Podniosłem wzrok i zobaczyłem dziewczynkę w moim wieku ubraną w strój kowbojski. Zamiast butów miała na nogach rolki z przymocowanymi po bokach ostrogami.

– A co ci do tego? – mruknąłem.

– Można? – spytała, pokazując drugą huśtawkę. – Chcesz pogadać o tym, co cię tak przybija, kowboju?

– Nie – odparłem. – Zdecydowanie nie chcę rozmawiać o mojej siostrze. Nie chcę rozmawiać o tym, że ma przyjaciela na niby, o którym nigdy mi nie powiedziała. A już na pewno nie chcę rozmawiać o tym, że w tej chwili pewnie urządzają sobie podwieczorek w ogrodzie albo zamawiają identyczne tatuaże.

– Aha – powiedziała Kowbojka na rolkach. – Zmyślone problemy. Takie są najgorsze.

– Jasne – stwierdziłem, wbijając rurkę w kolejny kartonik soku. – Śmiało. Nabijaj się ze mnie.

– Wcale się nie nabijam – zaprzeczyła dziewczynka. – Widzisz tę małą? Tę w kowbojskim kapeluszu, kręcącą się na karuzeli?

Spojrzałem we wskazanym kierunku i zobaczyłem drugą dziewczynkę. Karuzela zatrzymała się, zgrzytając przy tym jak zwalniająca pozytywka.

– No bo widzisz… prawda jest taka… skoro już musisz wiedzieć…

I wtedy dziewczynka wypowiedziała słowa, które odmieniły wszystko i wyryły się w moim sercu jak inicjały na pniu drzewa:

– Jestem jej przyjaciółką na niby.Rozdział czternasty

WYCIE, ŚWIERSZCZE, ŚPIEW PTAKÓW

Słowa małej Kowbojki krążyły mi po głowie, skacząc niczym świerszcze na łące, kiedy ktoś zbyt blisko do nich podejdzie.

– Ty jesteś na niby? – spytałem.

– Jak najbardziej – odparła dziewczynka.

– Bzdura – stwierdziłem.

– Możesz mi wierzyć lub nie. Guzik mnie to obchodzi.

Zmrużyłem oczy.

– Załóżmy – zacząłem – że na moment ci uwierzę. Okej. Jesteś zmyśloną Kowbojką na rolkach. Pytanie tylko: jakim cudem cię widzę?

Dziewczynka przez chwilę suwała rolkami po ziemi pod huśtawką zatopiona w myślach. Liście drzew na zmianę przepuszczały światło słońca i okrywały nas cieniem.

– Jak by to delikatnie ująć? – odezwała się w końcu. – Na pewno słyszałeś kiedyś wycie psów, prawda? Albo cykanie świerszczy? Śpiew ptaków?

– No jasne.

– Ty i ja nie mamy pojęcia, co świerszcze, psy i ptaki mówią do siebie nawzajem, ale dwa ptaszki mogą śpiewać wspólnie przez cały dzień, a dwa świerszcze rozumieją się doskonale. Dlaczego?

– Ponieważ należą do jednego gatunku – wyjaśniłem.

– Do tego samego gatunku! Otóż to!

Wbiłem wzrok w dziewczynkę i potrząsnąłem głową.

– Ojej – westchnęła moja rozmówczyni. – Ty naprawdę o niczym nie wiesz, prawda?

– O czym nie wiem? – zapytałem. – O tym, że jesteś stuknięta? To akurat odkryłem.

– Zadam ci kilka pytań – ciągnęła Kowbojka. – Czy w szkole musisz zajmować akurat tę ławkę, w której nikt nie siedzi? Czy musisz unikać samochodów? Rowerów? Czy ktoś poza twoją siostrą odzywa się do ciebie? Masz czasem wrażenie, że jesteś… jak to ująć… niewidzialny?

– Wszyscy się tak czasem czują – zauważyłem cichym głosem. – Prawda…?

Po tych słowach wstałem i wybiegłem z parku.Rozdział piętnasty

WIRUJĄCY KURZ

Następnego dnia leżałem obrażony na swoim łóżku. Rozejrzałem się po pokoju. Słońce wschodziło i przez okna wpadały snopy światła. Te snopy, wypełnione wirującym kurzem, łączyły oba okna z podłogą. Nagle z niewiadomych przyczyn przyszło mi do głowy, że może to właśnie takie rzeczy nie pozwalają naszemu domowi się przewrócić. Nie belki i gwoździe, ale coś innego. Coś, czego nie widać, coś, co kryje się za wszystkim.

Leżałem tak, pogrążony w myślach, aż do zmroku. Patrzyłem na granatowe niebo upstrzone gwiazdami. Leżałem, dopóki Fleur nie położyła się na dolnym łóżku.

– Fleur, jak myślisz, z czego zrobione są gwiazdy?

– Nie wiem – odparła, zapadając w sen.

Może zrobiono nas z tego samego co gwiazdy, a gwiazdy – z tego co nas. Z rzeczy, które zaginęły i nigdzie nie pasują.

Mama przyszła powiedzieć nam dobranoc. Włączyła lampkę nocną i podeszła do łóżek.

– Dobranoc – pożegnała się, odgarniając Fleur włosy z twarzy. – Pchły na noc.

– A teraz powiedz to samo Jacques’owi – poleciła Fleur.

– Dobranoc, Jacques.

– Jeszcze o pchłach – przypomniała Fleur.

– Racja. – Mama się uśmiechnęła. – Pchły na noc, karaluchy pod poduchy.

Potem starannie okryła Fleur kołdrą aż pod szyję i ucałowała ją w czoło.

– Kocham cię, córeczko.

Fleur zamknęła oczy.

– Powiedz to samo Jacques’owi.

– Kocham cię, Jacques – dodała mama, a następnie wstała i wyszła, zostawiając lekko niedomknięte drzwi.

Przez szczelinę sączyło się światło.Rozdział szesnasty

WSZYSCY (NADAL) NIENAWIDZĄ JACQUES’A PAPIERA

Zdecydowałem się na eksperyment.

W poniedziałek podczas meczu stanąłem na samym środku boiska, otoczony zapachem długiej trawy i komarami. Odśpiewałem Było morze, w morzu kołek – serio – sto siedemdziesiąt cztery razy. Nikt tego nie zauważył. Nawet komary.

We wtorek stepowałem na biurku nauczycielki podczas lekcji geografii, a ona bez przerwy mówiła o fiordach. O fiordach!

W środę rzuciłem wyzwanie wszystkim w stołówce, mówiąc, że zjem całą tacę deserów karmelowych.

– Hej! – ryknąłem. – Założę się, że zjem najwięcej deserów!

Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wygrałem walkowerem.

W czwartek stanąłem przed wejściem do jadalni i obserwowałem, jak moja rodzina je obiad. Tata nałożył mi na talerz porcję faszerowanego kurczaka z dodatkami. Powiedział przy tym (pewnie ze względu na Fleur):

– Jedz, Jacques. To twoja ulubiona potrawa.

– Jacques’a tu nawet nie ma – zauważyła Fleur.

– Ależ jest – zaoponowała mama. – Siedzi tam, jak zwykle. Prawda?

I tak oto w piątek gardło paliło mnie od śpiewania, byłem pogryziony przez komary, bolał mnie brzuch, a głowę miałem pełną bezużytecznych wiadomości na temat fiordów. Zacząłem się zastanawiać: czy ja w ogóle lubię faszerowanego kurczaka? Czy może nie?

I właśnie wtedy Jacques Papier, zazwyczaj spokojny, opanowany i świetnie sobie radzący, zaczął oficjalnie panikować.

UWAGA REDAKCYJNA
W świetle ostatnich wydarzeń postanowiłem tymczasowo zmienić tytuł niniejszego rozdziału. Nowa wersja poniżej. Dziękuję za zrozumienie.

Rozdział szesnasty
WSZYSCY (NADAL) NIENAWIDZĄ JACQUES’A

Rozdział szesnasty

BYĆ MOŻE NIKT NIE NIENAWIDZI JACQUES’A PAPIERA (BO NIKT NIE WIE O JEGO ISTNIENIU)Rozdział siedemnasty

NADCHODZI PRZYPŁYW

– Widzę, że wróciłeś – powiedziała Kowbojka na rolkach. Znowu usiadła koło mnie na parkowych huśtawkach.

– Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Gdyby nie ty – wyjaśniłem – żyłbym nadal w błogiej nieświadomości. Teraz wszystko kwestionuję. Niczego już nie jestem pewien! Moje życie jest gorsze niż życie jamnika.

Wiedziałem, że nieco przesadzam, ale dobrze było mieć kogoś do obwiniania.

– Czyli już rozumiesz? – spytała Kowbojka. – Rozumiesz, kim jesteś?

– Ale przecież mam łóżko – zaprotestowałem. – Miejsce przy stole i w samochodzie.

Dziewczynka kiwała tylko głową, pozwalając, by myśli wyfruwały ze mnie jak świetliki ze słoika, wściekle rozpalone.

– Moje rysunki wiszą na lodówce. Choć trzeba przyznać, że Fleur zawsze mi przy nich pomagała. Zaraz, zaraz! No tak. Co roku mam przyjęcie urodzinowe. Oczywiście jesteśmy bliźniętami, więc zawsze dzielę je z Fleur. No i mamy wspólny tort…

W tym momencie schowałem głowę między nogami. – Zaraz dostanę zawału! – wrzasnąłem pomiędzy jednym świszczącym oddechem a drugim. – Zadzwoń do szpitala! Wezwij policję! Znajdź mi defibrylator!

– Nie szalej jak dziki mustang. – Kowbojka starała się mnie uspokoić. Pogłaskała mnie po plecach. – Oddychaj. Wiesz, są gorsze rzeczy.

– Gorsze rzeczy? – spytałem, podnosząc zaczerwienioną twarz. – Wczoraj myślałem, że jestem chłopcem. A teraz kim właściwie jestem? Zjawą? Duchem? Kimś niewidzialnym?

– Prawda jest taka – odparła dziewczynka – że każdy jest na tyle niewidzialny, na ile się czuje, niezależnie od tego, czy istnieje, czy nie.

– No cóż – szepnąłem. – Czuję się jak powietrze. Jak wiatr. Jakbym został zrobiony z piasku i jakby właśnie nadchodził przypływ.Rozdział osiemnasty

W KTÓRYM JA, JACQUES PAPIER, CIERPIĘ Z POWODU KRYZYSU EGZYSTENCJALNEGO

Miałem doła.

Szczerze mówiąc, to niedomówienie. Nie doła, tylko przepaść. Wielką, bezdenną przepaść, żarłoczną niczym smok. Wpadłem w nią po same uszy i nie widziałem już nic poza wypełniającym ją ponurym mrokiem.

Całymi dniami leżałem w łóżku. Nie chciało mi się ruszyć nawet palcem. Nie kąpałem się. Nie zawracałem sobie głowy jedzeniem, piciem ani rodzinnym wyjściem na warsztaty origami. Bo i po co? Zmyśleni ludzie mogą robić tylko zmyślone papierowe łabędzie.

Oczywiście Fleur była zaniepokojona.

– Nie obchodzi mnie, co twierdzą inni – mówiła. – Dla mnie istniejesz naprawdę.

– No dobrze – westchnąłem. – Ale z czego ja się składam, Fleur? Nie można mnie dotknąć. Ani zobaczyć.

– Istnieje mnóstwo rzeczy, których nie można dotknąć ani zobaczyć. – odparła. – Muzyka, marzenia i grawitacja. Prąd! I uczucia. I cisza.

– Cudownie – stwierdziłem. – Co za wspaniały dzień, problem sam się rozwiązał. No jasne, ty jesteś zbudowana z tego samego co kwiaty, księżyc i dinozaury. A ja z tego co grawitacja? Doskonale. Fantastycznie. I po co ja się zamartwiałem?

Fleur wbiła we mnie wzrok, zagryzając przy tym dolną wargę. Robiła tak zawsze, kiedy była przerażona, skołowana albo miała się zaraz rozpłakać.

– Powinniśmy zrobić dzisiaj coś, co cię rozweseli – oznajmiła szeptem. – Moglibyśmy wybrać coś z twojej listy marzeń.

Podeszła do biurka, otwarła szufladę i wyjęła z niej listę.

– Na przykład to. – Wskazała kartkę. – Moglibyśmy wsadzić tresowanego skorpiona ninja do miski François.

W odpowiedzi jęknąłem i przykryłem głowę kocem.

– Albo – ciągnęła Fleur – moglibyśmy umieścić budę François na drzewie, kiedy zaśnie, i zobaczyć, jaki będzie zaskoczony, gdy się obudzi. Punkt trzeci też jest fajny: moglibyśmy przebrać François za dzidziusia i podrzucić go na schody sierocińca. Nie wiem tylko, gdzie znajdziemy wystarczająco długie ubranka…

– Fleur! – krzyknąłem. – Daj już spokój, dobra? Nic mi nie pomoże. Powiedziałbym, że moje serce zostało złamane i nie można go skleić, ale nie mogę.

– Czemu? – chciała wiedzieć Fleur.

– Ponieważ nie jestem pewien, czy zmyślone stworzenia w ogóle mają serca.Rozdział dziewiętnasty

GARNKI, PATELNIE I CAŁE TO NASZE GŁUPIE ŻYCIE

Próbowałem wyobrazić sobie, jak pękałoby zmyślone serce, gdybym faktycznie je miał. Czy przypominałoby raczej topniejącą śnieżkę, czy pękający balon? Taśmę oznaczającą linię mety dzień po wyścigu czy wskazówki zepsutego zegara, który nie pokazuje już, która jest godzina? Zerwaną strunę bandżo czy klucz złamany w zamku?

Chcąc oderwać się od tych myśli, podglądałem Fleur i naszych rodziców w kuchni. Wyglądało na to, że moją siostrę też coś gryzie. Jej głos brzmiał dziwnie, jakby była akrobatką żonglującą słowami na nosie, obawiającą się, że te słowa w każdej chwili mogą spaść na ziemię i się roztrzaskać.

– Skoro Jacques jest zmyślony – zastanawiała się głośno – ale nie wiedział o tym aż do teraz, to może ja też jestem zmyślona. Albo ty, mamo. Albo tata. Albo my wszyscy. Garnki, patelnie, sufit, niebo, pogoda, trawa i całe to nasze głupie życie!

Wskazała na jamnika François.

– Czy to zmyślony pies?

Na czworaka podeszła do François i przycisnęła nos do jego nosa.

– Istniejesz naprawdę?! – krzyknęła. – Jesteś prawdziwy? No, powiedz!

Najwyraźniej dostawała obłędu. I to bez powodu. No bo kto przy zdrowych zmysłach wymyśliłby coś równie dziwacznego jak jamnik?

Tego wieczora rodzice zabrali nas na musical. Był śmieszny, więc myśleli, że nas rozbawi. Nagle, w samym środku dosyć absurdalnego tańca z udziałem egzotycznych zwierząt, Fleur wstała, podeszła do sceny i wdrapała się na nią.

– Czy to nasza córka? – Mamie aż zaparło dech w piersiach. – Co ona wyprawia?

– A skąd mam wiedzieć? – szepnął tata.

Fleur ustawiła się niczym drzewo na środku sceny, z szeroko rozstawionymi nogami i skrzyżowanymi na piersiach rękami. Na szczęście aktorzy odgrywający hipopotamy, małpy i aligatory byli prawdziwymi zawodowcami i wiedzieli, że przedstawienie musi trwać. Zignorowali więc Fleur i po prostu tańczyli wokół niej.

– Sami widzicie – stwierdziła Fleur w drodze powrotnej. – Jestem zmyślona. Wpakowałam się na scenę i nikt mnie nawet nie zauważył.

Mama łyknęła dwie tabletki od bólu głowy.

– Dosyć tego, Fleur – oznajmiła stanowczo.

Fleur posłuchała, ale już następnego dnia tata musiał wyjść z pracy, bo dostał telefon z policji. Podczas gdy ja obserwowałem, jak kameleony kamuflują się w pawilonie gadów, Fleur weszła do zagrody z gorylami po drugiej stronie zoo.

– Nic jej się nie stało? – pytali spanikowani rodzice po przybyciu do budynku administracji zoo.

Znaleźli tam Fleur owiniętą kocem i popijającą gorące kakao.

– Oczywiście, że nic! – wrzasnęła Fleur. – Ten goryl nawet mnie nie zauważył! Najwyraźniej jestem niewidzialna.

Wybiegła z biura i popędziła do samochodu.

– Mała ma szczęście – stwierdził dyrektor zoo, potrząsając głową i podsuwając rodzicom jakieś papiery do podpisania. – Wlazła do klatki Penelopy, która jest ślepa i głucha.Rozdział dwudziesty

SYRENA I KOŃ

– Co te marionetki robią u nas w domu? – spytała Fleur. – Nie powinny być w sklepie?

– No cóż – powiedział tata zza naręcza marionetek i pacynek. – W poradniku dla rodziców piszą, że czasami dobrze jest posłużyć się zabawkami podczas rozmowy.

– Na jaki temat? – chciała wiedzieć Fleur.

– Och, jakikolwiek – odparł tata. – Na temat szkoły, zainteresowań, obsesyjnego i irracjonalnego lęku, że ty lub my żyjemy tylko na niby. I tym podobnych.

Mama wzniosła oczy do nieba. Widać było, że to pomysł taty. Przyglądaliśmy się, jak wkłada na dłoń pacynkę konia, a Fleur podaje syrenę.

– Cześć – powiedział swoim najlepszym końskim głosem. – Jak się masz? Jak się dzisiaj czujesz?

Fleur niechętnie założyła syrenę na dłoń.

– Dobrze. Dzisiaj zwiedziłam wrak i spotkałam tam rybkę mieszkającą w czajniku. Zobaczyłam rozgwiazdę i pomyślałam sobie życzenie. Napisałam list atramentem z kałamarnicy.

– Nie, nie – przerwał jej tata swoim normalnym głosem. – Nie masz udawać syrenki. Masz być sobą, Fleur. Ta pacynka jest tylko… po to, żeby… poczekaj.

Tata zdjął z ręki pacynkę konia i zaczął przeglądać poradnik dla rodziców, mrucząc coś pod nosem i przebiegając wzrokiem zagięte strony.

– Na litość boską! – zniecierpliwiła się mama.

Potem uklękła i spojrzała Fleur w oczy.

– Kochanie, umówiliśmy się na wizytę u psychiatry. Nie będzie żadnych badań ani zastrzyków. Po prostu sobie porozmawiacie. My też tam będziemy.

Fleur zastanowiła się przez chwilę.

– Jacques może pójść z nami?

– Jasne – odparła mama przez zaciśnięte zęby. – Jestem pewna, że terapeuta bardzo chciałby go poznać.

– A czy Jacques może przyprowadzić swojego zmyślonego przyjaciela? – pytała dalej Fleur. – Wielkiego Śledziosmoka?

Mama zamknęła oczy.

– Pewnie. Dobrze. Jak chcesz. A teraz pójdę się położyć.

– Super – stwierdziła Fleur. – Chociaż chciałam powiedzieć, że to strata czasu. Przecież mamy przekonujące dowody, że jestem zmyślona. Założę się… – Ręką odzianą w pacynkę chwyciła patelnię. – Założę się, że gdyby ta syrenka walnęła mnie w głowę patelnią – ciągnęła – nic bym nie poczuła. Gotowi?

Tata ciągle był pochłonięty lekturą poradnika, a mama miała zamknięte oczy.

– Trzy… cztery… – powiedziała Fleur.Rozdział dwudziesty pierwszy

PAN ŻAŁOSNY

I w ten właśnie sposób wylądowaliśmy na ostrym dyżurze, a następnego dnia – całą rodziną, włącznie ze mną – w gabinecie psychiatry.

Doktor Stéphane był specjalistą od dzieci, a szczególnie chyba od dzieci ze zmyślonymi przyjaciółmi. Postanowiłem, że zapytam o jego kwalifikacje, ale nie miałem okazji, ponieważ kiedy wywołano imię Fleur, gość miał czelność poprosić, żebym został w poczekalni.

Kiedy sobie poszli, zainteresował się mną superbohater okularnik o chudziutkich ramionkach.

– Pierwszy raz? – zapytał. Siedział koło zdenerwowanego chłopczyka, który tulił pelerynę bohatera niczym ukochaną maskotkę. – Nazywam się Pan Żałosny, jestem średniakiem, który nie jest wystarczająco super, żeby zostać superbohaterem. No i jestem zmyślonym przyjacielem mojego kumpla Arnolda.

Po tych słowach wskazał siedzącego obok chłopca, który z kolei mruknął coś niezrozumiałego.

– Arnold zastanawia się – ciągnął Pan Żałosny – po co przyszła tu ta dziewczynka, z którą jesteś.

– To moja siostra – wyjaśniłem. – Przyszliśmy tu, ponieważ ona uważa, że też jest zmyślona – przerwałem i dodałem szybko: – Poza tym ostatnio weszła na scenę podczas musicalu, wlazła do zagrody goryla i walnęła się w głowę patelnią.

– Kapuję – powiedział Pan Żałosny ze zrozumieniem. – My zaczęliśmy tu przychodzić, kiedy Arnold doszedł do wniosku, że nie jest wystarczająco odważny, więc spróbował zlecieć ze mną z dachu garażu. Jak mówi genialny doktor Stéphane: „Czasami zmyślone problemy są bardziej dokuczliwe niż te prawdziwe”.

Przyjrzałem się innym zmyślonym przyjaciołom w poczekalni. Do momentu spotkania z Kowbojką na rolkach nigdy kogoś takiego nie poznałem. Było tam duże, kudłate, bezkształtne stworzenie czytające czasopismo wspólnie z małą dziewczynką, wojownik ninja ćwiczący w kącie wykopy z jakimś chłopcem oraz – jestem tego niemal pewien – zmyślony przyjaciel w kształcie czerwonej skarpetki. Siedział z dala od innych, razem z brudnym chłopcem i dwójką bardzo schludnych, nerwowych rodziców.

– Ej, ty – szepnąłem, pochylając się w kierunku skarpetki, która śmierdziała jak stare koty i stopy ogra, śluz ślimaka i oddech płotki. – Jesteś… zmyśloną skarpetką? – spytałem.

– Coś ty, młody – odparła skarpetka, wznosząc oczy ku niebu. – Jestem kanapką z klopsikami.

– A czemu tu siedzisz? – nie dałem za wygraną.

Śmierdząca skarpetka wyglądała na zaskoczoną.

– Naprawdę chcesz poznać moją historię?

– Tak – odparłem. – No jasne.

I wtedy śmierdząca skarpetka siedząca na śmierdzącym krześle opowiedziała mi swoją krótką, ale cuchnącą historię.Rozdział dwudziesty drugi

KRÓTKA, ALE CUCHNĄCA HISTORIA ŚMIERDZĄCEJ SKARPETKI

– Jestem – oznajmiła z dumą skarpetka – zmyśloną przyjaciółką najbrudniejszego chłopca na świecie. Dzieciak ma pecha, bo jest synem najschludniejszych rodziców na świecie. W życiu nie widziałeś czegoś podobnego. Jego matka nie zamiata. Ona poluje na kurz. Ona go zabija. A ojciec? Wymaga, żeby podawano jedzenie dopasowane kolorem do garderoby rodziny. W poniedziałki zielone. W środy czerwone. A w niedziele najmniej lubiane – obleśne brązowe. Wolno grać tylko marsze – żadnego jazzu czy chaotycznych solówek perkusyjnych. Ten chłopiec, mój przyjaciel, ciągle robi bałagan, więc stale się na niego drą. Czasami mam wrażenie, że właśnie dlatego tak świetnie się dogadujemy. – Kiedy się poznaliśmy – ciągnęła skarpetka – nie można nas było powstrzymać. Robiliśmy ohydny, śmierdzący, pełen śmieci bałagan. W życiu takiego nie widziałeś. Bałagan pod stołem, w wypranych ubraniach, nawet na dnie torebki mamy. „Co to za smród? – wrzeszczeli w kółko rodzice. – Śmierdzi jak beknięcia wieloryba i okruchy na wąsach. Jak stęchłe sny i spleśniały zabielany gulasz. Jak… brudne skarpetki!”. A myśmy się tylko śmiali i śmiali. Może i jestem niewidzialna, ale efekty mojego bałaganienia na pewno dało się wywąchać. Niestety, nasze cuchnące wybryki sprawiły, że nas rozdzielono. Rodzice chłopca, pedanci, nie mogli dłużej wytrzymać w domu, w którym panowały takie wonie. Spakowali więc swoje rzeczy i chłopca, a potem odjechali tak szybko, że zostałam sama. Sama w śmierdzącym domu z tablicą ostrzegawczą na drzwiach. A mój kumpel? Machał mi smutno przez tylną szybę najbardziej lśniącego, najbardziej wypucowanego samochodu na całym świecie. Rodzice myśleli, że się mnie pozbyli i byli w siódmym niebie. Z podłóg w nowym domu można było jeść drożdżówki z lukrem. Jednak pewnego dnia przyjechałam. Udało mi się. Trwało to kilka miesięcy, ale w końcu wróciłam, jeszcze bardziej cuchnąca po długiej podróży. I właśnie w ten sposób wszyscy wylądowaliśmy u psychiatry: zwykły chłopiec, zmyślona skarpetka i dwójka obsesyjnie schludnych rodziców na skraju załamania nerwowego.Rozdział dwudziesty trzeci

ZAPROSZENIE

Kiedy podszedłem do półki po czasopismo, zdałem sobie sprawę, że mogę podsłuchać sesję Fleur przez drzwi. Czy robiłem źle? Tak. Podsłuchiwanie jest nieetyczne i narusza cudzą przestrzeń osobistą. Zupełnie jakbym czytał cudzy pamiętnik, przeglądał brudy do prania albo zjadał śmieci (François często przekraczał tę granicę). Czy mimo to przycisnąłem ucho do drzwi i podsłuchiwałem?

A jakże.

– Fleur, czy mogłabyś opisać Jacques’a? – zabrzmiał głos (rzekomego) specjalisty, doktora Stéphane’a.

– Nie wiem, od czego zacząć – odparła Fleur. – Jacques potrafi narysować każdego smoka. Pisze na maszynie z prędkością prawie dwunastu słów na minutę. Zna imiona zwierząt wszystkich prezydentów. Nigdy nie miał czkawki. Nauczył mnie leżeć na trawniku, wciskać nos w trawę i się rozglądać. Kiedy człowiek tak robi, to jakby patrzył na zupełnie obcą planetę, pełną nieznanych robali i dziwnych zapachów. – Fleur przerwała. – Poza tym nie ma żadnych przyjaciół oprócz mnie. Chyba jest mu z tym ciężko.

– Czy dlatego ty też chciałabyś być zmyślona? – zapytał doktor Stéphane. – Żeby Jacques nie czuł się taki samotny?

Odsunąłem ucho od drzwi. Miałem przeczucie, że znam już odpowiedź na to pytanie.

– Hej, nowy – odezwał się Pan Żałosny. – Powinieneś dołączyć do naszej grupy.

– A co to za grupa? – spytałem.

– Nazywa się Klub Anonimowych Zmyślaków – odparł Pan Żałosny.

– Klub Anonimowych Zmyślaków – powtórzyłem. – A czy zmyślone postaci mogą nie być anonimowe?

– To grupa wsparcia – wyjaśniła Śmierdząca Skarpetka. – Dla zmyślonych przyjaciół z problemami. Czasami miło się znaleźć wśród podobnych do siebie.

Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z takimi stworzeniami – stworzeniami, których nie było widać ani słychać, przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu tych słów. Może one mogły mnie zrozumieć. Przecież nawet zeschłe liście gromadzą się w kupkach pod śniegiem, kiedy nadejdzie zima. Nawet ciemności kryją się wspólnie za dnia w zakamarkach szuflad.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: