Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za wcześnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Za wcześnie - ebook

Niektórzy nauczyciele mogą zmienić twoje życie. On je zniszczył …

Czy może być mniej wiarygodny narrator niż nastoletnia dziewczyna?
(Nie)szczęśliwie zamężna Fiona Palmer przypadkowo spotyka dawnego nauczyciela i bez większego namysłu nawiązuje z nim romans.
Wspomina, jak poznała enigmatycznego Henry’ego Morgana jako przedwcześnie dojrzała i samotna czternastolatka, przeplatając to z opisem ich dorosłego związku. Nastoletnie zadurzenie rozwinęło się w intensywną relację, ale Fiona zawsze miała nad nią kontrolę.
Czy rzeczywiście?

Kontrowersyjny i frapujący debiut powieściowy nagrodzonej pisarki, który przemówi do wielbicieli „Dziewczyny z pociągu”, „Zaginionej dziewczyny” i „Notatek o skandalu”.


Co za wspaniały debiut! Autorka obdarzona wielkim talentem przedstawia trudny i skomplikowany temat z niezwykłą wrażliwością i zręcznością.
Louise Douglas

Niepokojąca i frapująca…
Fanny Blake, „Woman and Home”

…zapadająca w pamięć, potężna i fascynująca lektura. Joanna Barnard z wielką zręcznością, subtelnością i współczuciem napisała przykuwającą uwagę i prowokującą powieść, która zasługuje na przeczytanie.
Liz Robinson, „LoveReading”


Joanna Barnard jest absolwentka anglistyki, obecnie zdobywa uprawnienia terapeuty. W 2014 roku otrzymała nagrodę Bath Novel Award. Urodzona na północy Anglii, przebywa na wygnaniu na południowym krańcu wyspy i tęskni za płaskimi samogłoskami, serdecznymi kierowcami autobusów oraz frytkami z sosem.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-724-2
Rozmiar pliku: 492 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeden

Spotykamy się w supermarkecie. Brzęczą reklamy z głośników, tłum ludzi nieruchomieje na sekundę, kiedy dociera do mnie, że to naprawdę ty.

– Wyglądasz świetnie – mówię. Wyglądasz staro, myślę. Trzymasz w dłoni opakowanie mrożonych krewetek i koszyk. Dobrze. Patrzę na koszyk. Brak wózka równa się brakowi rodziny.

Przyglądasz mi się i przez straszną chwilę truchleję, że mnie zapomniałeś. Potem się uśmiechasz i ten uśmiech jest taki sam jak dawniej, chociaż piętnaście lat starszy, niewyraźny i ironiczny. Twoje zmarszczki, twoje zęby.

– Fee, Fi, Fo, Fum – mówisz.

Niezgrabnie się obejmujemy. Ty nie masz wolnych rąk, ja tylko jedną, więc do siebie przywieramy. Na koniec klepię cię po plecach, jak w uznaniu za dobrze wykonaną robotę.

Z głową na krótko schowaną na twoim ramieniu posyłam w niebiosa życzenie, żeby moje włosy wyglądały schludniej, twarz świeżej, talia szczuplej, gdy się od siebie odsuniemy.

Robisz krok w tył i rozpoczynasz uprzejmą pogawędkę.

– Co porabiasz?

– Zakupy?

To, co mówię, brzmi jak pytanie – zawsze się tak zachowuję, kiedy jestem zdenerwowana.

Śmiejesz się jak dawniej, w sposób, który zawsze budził we mnie podejrzenie, czy przypadkiem sobie nie kpisz.

– Chodziło mi o pracę.

– Ach. Pracuję w branży wydawniczej.

To wersja oficjalna. Sprzedaję przestrzeń reklamową na żółtych stronach książki telefonicznej.

– Branża wydawnicza. – Chwilę przyswajasz tę informację. – Piszesz?

Tylko że ostatni wyraz wymawiasz dużymi literami. PISZESZ, a potem pytajnik ciężki od oczekiwań.

– No, trochę – mamroczę. Prawda jest taka, że od ośmiu lat nie napisałam niczego poza mejlami.

Ostatni był list, którego nie wysłałam. List do ciebie, kiedy miałam dwadzieścia dwa lata. Minęło sporo czasu i byłam zła. Gniew usiłowałam zamaskować atakiem. „Teraz załatwiłabym Cię jednym palcem!”, napisałam, prowokując cię do powrotu. Włożyłam list do koperty, zakleiłam – i został na mojej półce, w przeciwieństwie do liścików i wierszy, które wkładałam do twojej przegródki albo podrzucałam na biurko, po czym przez cały dzień się zastanawiałam, czy je przeczytałeś.

Twoje pytanie przywraca mnie do teraźniejszości.

– Co robisz na kolację?

Patrzę na swój wózek załadowany jedzeniem.

– Nie mam planów – mówię. – Nic, co nie może poczekać.

– Świetnie. Opowiedz mi swoje historie.

I tak oto wracasz.

Od czasu do czasu cichutki głos w mojej głowie zadawał pytanie, czy nie umarłeś. Czułam jednak, że wiedziałabym o tym – nie odkryłabym tego przypadkiem, nie przeczytała w gazecie, nie usłyszała od kogoś, po prostu bym wiedziała. Poczułabym to w kościach. Powiedziałby mi o tym piekący ból za oczami. Wiedziałabym.

Nie sądziłam, że przez wszystkie te lata miałam obsesję na twoim punkcie, ale teraz, gdy wróciłeś, obszar pomiędzy „wtedy” a „dzisiaj” przybiera inną topografię. Myślałam o tobie, może nie codziennie, ale często, choćby tylko przelotnie. Wiele razy mi się wydawało, że cię widzę, co zawsze było niepokojące, nawet jeśli drugie spojrzenie dowodziło, że to zaledwie fragment ciebie na twarzy oszusta, kosmyk włosów albo krzywizna ucha. Słyszałam twój głos: nieomylny, z leniwie brzmiącymi samogłoskami i znudzonym przeciąganiem. Za każdym razem, kiedy uświadamiałam sobie pomyłkę, w tyle głowy pojawiała się ulga, a jeszcze dalej dziwne przekonanie, że pewnego dnia to w końcu będziesz ty.

Więc nie umarłeś, dzisiaj powróciłeś, żywy, jakoś mniejszy, z przerzedzonymi włosami, ale to wciąż ty, z koszykiem w dłoni. A teraz jadę za twoim samochodem, jedną ręką trzymając kierownicę, drugą pisząc esemesa do męża.

„Wrócę późno”.

W restauracji dominuje szkło. Okna od podłogi do sufitu wychodzą na zalaną deszczem ulicę. Kroisz stek, metal skrobie o porcelanę.

– Opowiedz mi o nim – mówisz.

– O kim? – Grzebię w talerzu. Zawsze czułam się skrępowana, jedząc w twojej obecności.

Bez słowa wskazujesz moją lewą dłoń. Spoglądam na idealny brylant i bez namysłu przekręcam go kciukiem do środka, tak że teraz widać tylko dwie cienkie złote obrączki.

– Dave – mówię krótko.

– Opowiedz mi o Davie.

Na usta ciśnie mi się zdanie: „Dave jest… dorosły”. Uświadamiam sobie, że to idiotyczne określenie dla faceta po czterdziestce, i śmieję się w środku. Ale tak właśnie o nim myślę. Czy raczej powinnam ująć to inaczej: sprawia, że przy nim ja czuję się dorosła.

Dave należy do ludzi, których przeznaczeniem jest małżeństwo. Był wcześniej w poważnym związku. Moja poprzedniczka porzuciła go trzy tygodnie przed ślubem. Kiedy się poznaliśmy, odniosłam wrażenie, że Dave szuka plastra na ranę. Pragnął mnie, owszem, ale to był tylko ułamek tego, jak bardzo pragnął się ożenić. Może myślał, że im szybciej się zakocha i skłoni obiekt swoich uczuć do wzajemności – im szybciej ją poślubi – tym łatwiej zdoła przekonać samego siebie, że tamten zawód miłosny nigdy się nie zdarzył.

On nawet ma mężowskie imię. Dave. Imię zapewniające komfort; jest coś w ciepłym brzmieniu spółgłoski „v”. Imię wielkiego faceta, ale nie groźnie wielkiego, tylko serdecznego. Wielkiego w sposób kojący i bezpieczny.

W przeszłości myślałam, że zwiążę się z kimś o imieniu Alec, Holden, nawet Heathcliff, ale to tylko bohaterowie powieści, a nie mężczyźni z krwi i kości, za których można wyjść za mąż. Myślałam, że poślubię jednego z tych chudych, długowłosych duszków o szklistych oczach, pachnących paczulą i ciemnym piwem, jednego z bohaterów moich nastoletnich snów, którzy gładzili mnie po plecach i niedokładnie cytowali fragmenty Proroka.

Ale żaden z nich nie poprosił mnie o rękę. Zrobił to tylko Dave. Dave, który przynosi mi kwiaty, pachnie czystością, wręcz mydłem, śpiewa drżącym głosem miłosne piosenki Genesis, podczas gdy ja patrzę na niego z góry przez zasłonę włosów.

Słuchasz uważnie, gdy ci o tym opowiadam.

– I dlatego wyszłaś za mąż? Bo cię poprosił? – Kiwam głową, ale nie dodaję, że trochę mu także współczułam. Pierścionki na moim serdecznym palcu zaczynają mnie cisnąć.

– Może. Dlaczego nie? A z jakiego powodu ludzie się pobierają?

– Nie wiem. – Śmiejesz się tym ironicznym śmiechem brzmiącym jak kaszel.

– Ty się ożeniłeś – mówię tonem nadąsanej nastolatki. Bez słowa przeżuwasz. Żeby wypełnić ciszę, dodaję: – Tak się robi, prawda? Ludzie tak robią. Normalni ludzie. – Widelcem wskazuję ciebie, potem zataczam nim krąg, jakbym chciała zademonstrować różnicę między normalnymi ludźmi a tobą. Kawałeczek łososia spada na obrus.

– Śmieszne, ale nigdy nie uważałem cię za tradycjonalistkę.

– No cóż, przez piętnaście lat ludzie się zmieniają.

– Hm. Zapewne nie wszyscy są tacy uparci i przywiązani do zasad jak ja.

Czuję się obnażona, oskarżona o zbrodnię, której nie popełniłam.

– Małżeństwo, dziecko… przypuszczam, że to następny krok?

– Nie – zaprzeczam odrobinę za szybko.

– Dlaczego nie? A jak postępują normalni ludzie, do których jesteś taka przywiązana?

– Po prostu nigdy nie chciałam mieć z nim dziecka. – Poniewczasie uświadamiam sobie, że podkreś­liłam frazę „z nim”.

Obrzucasz mnie tym gadzim spojrzeniem.

– Co się stało z wegetarianizmem? – pytasz.

Przez krótki nierealny moment myślę, że chodzi ci o zjawisko, o społeczeństwo jako takie. Zastanawiam się gorączkowo. Coś przegapiłam? Czyżby nastąpił powszechny spadek troski o dobro zwierząt, niedawno udokumentowany w wyrafinowanych późnowieczornych dyskusjach telewizyjnych, albo co gorsza, w prasie popularnej, a ja tego nie zauważyłam? Jak mogłam przyjść na kolację do tego stopnia nieprzygotowana na rozmowę o najważniejszych kwestiach?

Patrzę na ciebie pustym wzrokiem. Głową wskazujesz mój talerz.

– Och – spuszczam wzrok. – Musiałam zacząć jeść ryby. Niedobór witamin.

– Cieszę się. Uważałem za głupotę, że w tak młodym wieku zrezygnowałaś z mięsa. Nie możesz zostać wegetarianką, dopóki nie poznałaś smaku wybornego słabo wysmażonego steku. Do tego momentu twój wybór nie jest oparty na znajomości przesłanek. Jasne, łatwo przedstawić powody, dla których należy zostać wegetarianinem, ale co z powodami, żeby jeść mięso? Jeśli nigdy nie jadłaś cielęciny albo foie gras, po prostu za mało wiesz. Pewne okrucieństwo jest uzasadnione. – Patrzysz na mnie, podnosząc do ust widelec z kawałkiem steku. – Cel uświęca środki.

Przysięgłabym, że widzę krew cieknącą z mięsa.

– Więc jeśli Dan nie miałby nic przeciwko temu…

– Dave – mówię. Wcale nie jesteś zabawny, myślę.

– Jeśli twoim zdaniem Dave nie miałby nic przeciwko temu, czy moglibyśmy znowu się spotkać?

– Zostajemy przyjaciółmi? – pytam.

– Nie masz na myśli „znowu”?

– Znowu zostajemy przyjaciółmi?

– Lepiej późno niż wcale. – Uśmiechasz się.

– Piętnaście lat to późno – odpowiadam.

Wypiłam dwa kieliszki wina. Z zasady nie prowadzę po alkoholu, to nie w moim stylu. Lubię mieć poczucie, że panuję nad sytuacją. Coś kazało mi zamówić drugi kieliszek, i to ten kieliszek albo to coś są winne, że kiedy wycofuję samochód z ciemnego jak studnia parkingu, zarysowuję sąsiednie auto.

Cholera, cholera, cholera.

Wysiadam, gryzmolę numer mojej komórki na odwrocie paragonu z supermarketu i zostawiam pod wycieraczką.

Po drugiej stronie ulicy z trzaskiem zamykają się drzwi, rozlegają kroki i stajesz koło mnie.

– Co narobiłaś? Fi, Fi… – śmiejesz się.

– To przez wyboje – mówię z irytacją. Czuję się jak dziecko. Rozdygotana, gorsza. Nie jestem w stanie na ciebie spojrzeć.

– Chciałem się pożegnać.

– Już to zrobiłeś. Miło było cię spotkać.

Mówisz coś, co słyszę, ale momentalnie zapominam, bo twoja dłoń wplata się w moje włosy, potem zsuwa na szyję. Pocałunek. Nie wiem, czy ty całujesz mnie, czy ja ciebie, ale wiem, że to pocałunek, ponieważ obserwuję nas z wielkiej odległości.

Mogę myśleć tylko o tym, co jadłam, a więc jak smakuję, czy to jest dla ciebie przyjemne, nie powinnam tego robić, powinnam to robić i…

Wreszcie.

Dzisiaj wieczorem będę robiła to samo co w każdy wieczór.

Wejdę, pogłaskam psa, mruknę „cześć”, cmoknę męża w policzek, on odpowie tym samym, pozmywam naczynia ze śniadania, bo rano nikt tego nie zrobił, napiję się herbaty. Powiem: „nie, już jadłam, ale tobie coś przygotuję”, nastawię ryż albo makaron i wyjmę potrawę do rozmrożenia. Całe gotowanie załatwiam w weekendy. Niedzielne popołudnia spędzam na przyrządzaniu gulaszów, chili, potrawek, curry i rosołów, które następnie szczelnie zamykam w pojemnikach, oznaczam innym kolorem na każdy dzień tygodnia i zamrażam.

Dzisiaj jest środa.

Rozmrożę, podgrzeję i opowiem o wydarzeniach dniach, a potem wszystko razem spakuję i schowam do lodówki.

Dzisiaj wieczorem będę robiła to samo, co robię codziennie, ale dzisiejszy wieczór jest inny. Dzisiaj wieczorem czuję się jak duch we własnym życiu.

– Znam cię na wylot – mawia Dave.

To jeden z jego ulubionych zwrotów, powtarza go od lat. Kiedyś rozumiałam sens dosłownie i nie znosiłam, kiedy Dave tak mówił, bo zaraz zaczynałam uważnie się przyglądać swojej jasnej skórze, spod której czasami prześwitują żyły. „Nie bądź niemądra”, dodawał, choć przez cały czas z roztargnieniem gładził fioletowe linie na moim przegubie, skroni, piersi.

Później przez jakiś czas uwielbiałam tę frazę: dzięki niej czułam się całkowicie poznana i pożądana. Bezpieczna.

Teraz mnie przeraża. A jeśli Dave naprawdę to potrafi? Mam wrażenie, że jestem inną, lśniącą, rozdygotaną wersją siebie. Czy Dave to widzi?

Kopnięciem zrzucam buty i rozpakowuję zakupy, z uśmiechem wrzucając roztopione lody i rozgrzany w bagażniku samochodu ser prosto do śmieci. Przygotowuję spaghetti dla Dave’a i kawałek kurczaka dla psa.

– Dzisiaj kogoś spotkałam – mówię swobodnie. – To znaczy na kogoś wpadłam.

– Tak? – Dave unosi widelec do ust. Talerz trzyma na kolanach, oczy ma utkwione w ekranie. Patrzę, jak sos barwy krwi przecina powietrze z lewej do prawej i zbliża się do jego spodni, do poduch kanapy.

– Mhm. Starego znajomego.

– Aha.

– Dlatego dopiero teraz wróciłam. To znaczy z nim jadłam kolację. Na wypadek, gdybyś się zastanawiał.

– Założyłem, że jesteś z Mari. Więc skąd ją znasz?

– Kogo?

– Tę znajomą. Kim jest?

– Och. Ze szkoły. To on.

– No, no, powinienem być zazdrosny? – Dave odstawia talerz i całuje mnie w szyję, nadal dźgając pilota i nie odrywając oczu od ekranu.

– Był moim nauczycielem.

– A więc odpowiedź brzmi nie. Jeśli był twoim nauczycielem, to ile ma lat, dziewięćdziesiąt?

– Bezczelny! – Przerywam, jakbym obliczała w myślach, jakbym nie znała na pamięć twojego wieku w latach, miesiącach, tygodniach i dniach. – Czterdzieści trzy.

– Powinienem być zazdrosny? – pyta Dave ponownie.

– Nie wydaje mi się – kłamię.

Leżę i nie śpię: ja, która zawsze zwijam się w kłębek jak kot w każdym miejscu i o każdej porze, nie umiem zasnąć.

Widzę ciebie jak na filmie. To typowe dla ciebie, tak się pojawić, wrzucić kamyk w tryby, wsadzić kij w mrowisko, bo jesteś chodzącym banałem. Mam męża. Jestem szczęśliwa. Wreszcie zdołałam stłumić tamto irytujące uczucie, które towarzyszyło mi przez większość życia, podejrzenie, że może coś mnie omija, że za rogiem albo jutro znajdę szczęście. Postąpiłam zgodnie z ogólnie przyjętym zwyczajem. I to działa. Działało.

A potem nagle wpadliśmy na siebie w alejce z ladami chłodniczymi, a ja skuliłam się nie z zimna, ale żeby siebie ochronić, później obejmowałam ciebie, a wreszcie był pocałunek.

Cisza w sypialni, niczym dodatkowy koc, czasami przynosi ukojenie, choć nie na długo, zwykle jest za ciężka. Za ciepła i szorstka. Poprzez tę grubą pokrywę mąż słyszy, jak czegoś szukam w szufladzie jego nocnego stolika.

– Nie możesz zasnąć? – mruczy.

– Uhm.

– Fee. – Podnosi głowę z poduszki. – Byłaś na kolacji ze swoim czterdziestotrzyletnim nauczycielem? – Choć zaspany, pytająco unosi brew.

– Już mówiłam, kiedyś się przyjaźniliśmy. Cholera, czy w tym domu nie ma długopisów?

Dave, którego ta odpowiedź najwyraźniej zadowala, znowu układa się wygodnie.

– Wracaj do łóżka. – Po kilku sekundach rozlega się ciche chrapanie.

Zawsze myślałam, że dopiero po spędzeniu z kimś nocy możemy powiedzieć, czy będziemy mogli tę osobę pokochać. Jeśli zniesiemy kwaśny nocny oddech, przywykniemy do drgających powiek i świadomości, że za nimi dzieje się coś, o czym nigdy się nie dowiemy, jeśli potrafimy leżeć i nasłuchiwać wydawanych przez sen obcych odgłosów, szanse są spore.

Skradam się jak złodziej na dół naszego przypominającego jaskinię domu. Pies obrzuca mnie obojętnym spojrzeniem.

Kuchnia zajmuje całą piwnicę. Miedziane patelnie zwisają z sufitu, tak czyste, jakby nikt ich nie używał. W pozbawionym okien półmroku przypominają broń.

Wypełniam szklankę filtrowaną wodą (zdaniem Dave’a butelkowana jest za droga, a z kranu zbyt brudna) i przypuszczam atak na ciężkie dębowe szuflady.

Potrzebuję przyborów do pisania. Zaczynam od szuflady z rachunkami. Na schludnym stosie poczty znajduję książeczkę czekową, kołonotatnik i pióro kulkowe. Wraca dawne swędzenie, którego nie czułam od lat; siadam przy stole, żeby się go pozbyć, przenieść na papier.

Właściwie się przyjaźniliśmy.

– Jeśli mi zaufasz, nigdy cię nie zawiodę – mawiałeś.

Zaufałam ci, a ty mnie zawiodłeś, a później przedstawiłeś mi swoją dziewczynę.

To było na balu absolwentów piątej klasy w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku, ostatnim, zanim w naszej szkole piąta klasa stała się jedenastą. W powietrzu unosił się majowy zapach skoszonej trawy i papierosów z zapałem palonych za budynkiem. Obiecano nam alkohol, co oznaczało, że nikt nie zaprzątał sobie głowy przynoszeniem wódki w butelce po coli. Jak się okazało, dostaliśmy tylko jeden kieliszek wina z wodą do kolacji. Miałam na sobie szeroką spódniczkę w niebieskie kropki, białą bluzkę z odważnym dekoltem i, po raz pierwszy w życiu, „porządną” torebkę – właśnie w niej grzebałam, gdy w progu szkoły wpadłam prosto na was dwoje.

Zakaszlałeś w otaczającym mnie obłoku perfum Lou Lou.

Mówię „dziewczyna”, choć oczywiście nie była dziewczyną, lecz kobietą. Popielatoblond włosy miała spięte w kok i nosiła swój wiek jak odznakę. Górował nade mną, dodawał jej wzrostu.

– To jest Fiona – powiedziałeś do niej. – Geniusz.

Zaśmialiście się oboje. Nie była zaskoczona – ani moją obecnością, ani twoim opisem. Więc o mnie rozmawialiście.

Zawsze uważałam, że nauczyciele wyśmiewają się tylko z bardzo tępych (bo tego nie łapią) albo przedwcześnie rozwiniętych (bo mogą odpłacić tym samym). Do którego rodzaju ja należałam?

Zostawiłam was, skończyłam szkołę i aż do dzisiaj cię nie widziałam.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: