Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaćmienie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zaćmienie - ebook

Siglufjörður, rybackie miasteczko na najdalszym północnym krańcu Islandii, odcięte od świata, zasypane śniegiem, pogrążone w ciemności arktycznej nocy albo w nieznośnym świetle arktycznego lata.
Ari Thór znalazł tu pierwszą pracę po szkole policyjnej. Kiedyś studiował filozofię i teologię, ale nie został księdzem. Miał zbyt dużo wątpliwości, za sobą zbyt bolesną przeszłość.
Lecz Siglufjörður to nie jest dobre miejsce dla kogoś, kto nie pogodził się ze swoim życiem. Zimowy mrok odbiera siły, samotność przytłacza jak zaspy śniegu. Tu wszyscy wiedzą o sobie wszystko i wszyscy milczą. Nikt nie ufa nikomu, zwłaszcza obcym, takim jak Ari Thór – targany rozterkami młody policjant, który równie często musi walczyć ze zbrodnią, jak z samym sobą.
Na brzegach spokojnego fiordu w północnej Islandii, w jasną letnią noc brutalnie pobito na śmierć człowieka. Kiedy chmura popiołów z ostatniej erupcji wulkanicznej zamienia całodobowy arktyczny letni dzień w ciemność, młoda reporterka wyjeżdża z Reykjaviku, żeby na własną rękę przeprowadzić śledztwo. Nie wie, że stawką jest życie niewinnej osoby.
Ari Thór i jego koledzy z komisariatu w Siglufjörður zmagają się z coraz bardziej kłopotliwą sprawą, a osobiste dramaty doprowadzają ich do ostateczności. Jakie tajemnice miał zabity i co ukrywa młoda reporterka? Gdy milczące, niewypowiedziane koszmary z przeszłości zagrożą im wszystkim, a ciemność się pogłębi, zacznie się wyścig z czasem, żeby znaleźć zabójcę, zanim znowu ktoś zginie…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6156-0
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część I Dzień pierwszy Lato

1

Jak ci się podoba Islandia?

Przyjechał na Islandię choćby po to, żeby uniknąć takich właśnie pytań.

Dzień zaczął się pomyślnie, wraz ze świtem pięknego czerwcowego poranka. Chociaż o tej porze roku nie było wielkiej różnicy między porankiem a wieczorem, bo słońce świeciło przez całą dobę, rzucając oślepiające światło wszędzie, gdzie spojrzał.

Evan Fein długo czekał na wyjazd na tę wyspę na skraju zamieszkanego świata. I oto teraz on, student historii sztuki z Ohio, był po raz pierwszy na Islandii. Przyroda zebrała swoje moce, jakby na dodatek do nieszczęść krachu finansowego, i sprezentowała Islandczykom dwa wybuchy wulkanów, jeden po drugim. Ale aktywność wulkaniczna na razie się uspokoiła i Evana ominęły te wydarzenia.

Na Islandii był już od kilku dni. Zaczął od zwiedzania Reykjaviku i ciekawostek turystycznych wokół miasta. Wyruszył wcześnie, po nocy spędzonej na polu namiotowym w Blönduós, i pojechał do Skagafjördur. Kupił CD z tradycyjnymi islandzkimi balladami i teraz włożył ją do odtwarzacza w samochodzie. Rozkoszował się muzyką, nie rozumiejąc ani słowa tekstu. Był dumny, że jest kimś w rodzaju fana turystyki, który pławi się w kulturze odwiedzanych krajów.

Pojechał krętą drogą Thverárfjall i zjechał z niej przy miasteczku Saudarkrókur, na końcu półwyspu. Chciał zobaczyć źródło Grettir. Wiedział, że stare, wykładane kamieniami gorące źródło jest gdzieś w pobliżu, niedaleko brzegu.

Była to powolna jazda wyboistą drogą, zastanawiał się, czy nie traci czasu, próbując je odnaleźć. Ale kusiła go myśl, że odpocznie w parującej wodzie, w spokoju poranka, oglądając piękne krajobrazy. Wlókł się jak ślimak, kiedy przejeżdżał, owce uciekały z pobocza, ale źródła jak nie było, tak nie było. Zaczął myśleć, że może przeoczył właściwy zakręt, zwalniał przy każdym wejściu na farmę, żeby sprawdzić, czy dojazd do źródła nie jest ukryty w oddali – za polem farmera albo za skrętem czy za boczną dróżką. Zapuścił się za daleko?

Wreszcie zobaczył ładny dom, który przy bliższym przyjrzeniu się okazał się niedokończoną budowlą. Stał niedaleko drogi, a przed nim zaparkowana była mała szara furgonetka. Evan zatrzymał się na poboczu. I aż podskoczył z zaskoczenia.

Kierowca furgonetki, prawdopodobnie właściciel domu, leżał na ziemi opodal budynku. Nie ruszał się. Nieprzytomny? Evan odpiął pas bezpieczeństwa i otworzył drzwi, nie wyłączając silnika. Ballady sprzed lat nadal chrypiały z maleńkich głośników, scena stawała się niemal surrealistyczna.

Evan zaczął biec, ale zwolnił, kiedy zobaczył, na co trafił.

Mężczyzna był martwy. Co do tego nie było wątpliwości. Sądząc po budowie i krótkich włosach, to musiał być mężczyzna. Ale twarzy nie można było rozpoznać. Maskowały ją rozbryzgi krwi.

W miejscu, gdzie było oko, teraz widniał pusty oczodół.

Evan z trudem łapał oddech, odrętwiały gapił się na leżącego przed nim trupa, szukał telefonu, w tle słyszał niepasujące do tego islandzkie ballady.

Szybko się odwrócił, żeby sprawdzić, czy nie ma za nim zabójcy.

Nic. Tylko trup, Evan był sam.

Obok ciała leżał kawałek drewna wysmarowany krwią. Broń?

Evan miał odruch wymiotny, próbował zdusić myśli zalewające mu umysł.

Myśl. Uspokój się.

Usiadł na pastwisku przed domem i wcisnął numer alarmowy w telefonie. Gorąco żałował, że nie pojechał gdzie indziej na wakacje.

Islandia to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, głosił przewodnik turystyczny.

Evan strzelał oczami na wszystkie strony, widział upalne letnie słońce rzucające blask na zielone pola, zapierające dech w piersi góry majaczące w oddali, lśnienie słonecznych promieni na jasnobłękitnej wodzie odległego fiordu z malowniczymi wyspami.

Już nie, pomyślał, kiedy połączył się z operatorem.

Już nie.2

Ísrún obudziło brzęczenie muchy, która wpadła przez otwarte okno sypialni. Skłoniło ją to do sprawdzenia godziny. Zaklęła, kiedy zorientowała się, że nadal jest bardzo wcześnie. Ziewnęła, rozprostowała ramiona. Trochę więcej snu nie zaszkodziłoby, jej zmiana w newsroomie zaczynała się dopiero o wpół do dziesiątej. Oparła się na łokciach i spojrzała przez okno na wysokie drzewa w parku, przed blokiem, po drugiej stronie ulicy. Wyglądało na to, że dzień przejdzie bez niespodzianek. Wulkan jak na razie uspokoił się, a teraz, latem, w mieście było spokojnie. W pracy też. Dzień wcześniej pojechała z operatorem kamery na letni festiwal i jej jedynym zadaniem było zmontowanie prostego materiału rozrywkowego, żeby wieczorne wydanie wiadomości kończyło się na lekką nutę. I tak nie było wiadomo, czy to pójdzie, bo zazwyczaj coś poważniejszego zajmowało miejsce materiałów bez większych ambicji.

W zespole wiadomości pracowała już od dziesięciu lat, chociaż miała kilka przerw i dochodziła prosto z college’u jako wolny strzelec, kontynuując jednocześnie studia psychologiczne. Chociaż na poważnie chciała pracować w sektorze opieki medycznej, doszła do wniosku, że tęskni za gwarem newsroomu, w którym przez te wszystkie lata zanurzała się co jakiś czas, kończąc magisterium w Danii, a nawet podejmując na jakiś czas pracę w szpitalu w Akureyri. Ale półtora roku temu Ísrún zrezygnowała ze szpitala i wróciła do Reykjaviku, żeby znaleźć starą pracę w dziennikarstwie telewizyjnym.

Wielu z jej dawnych kolegów odeszło, zastąpiły ich nowe twarze, ale kilku niezłomnych pozostało. Kiedy przed wielu laty po raz pierwszy pisała podanie o pracę w telewizji, nie oczekiwała, że zostanie przyjęta. Myślała, że blizna na twarzy uniemożliwi jej pracę na wizji, ale prześlizgnęła się przez proces selekcji i okazało się, że to nie jest przeszkoda w karierze zawodowej. Pogłaskała się teraz po twarzy. Blizna była równie znajoma jak inne rysy, spadek po wypadku z dzieciństwa – starszy krewny wylał na nią gorącą kawę, gdy miała zaledwie kilka miesięcy. Jeden policzek był na stałe oszpecony i chociaż nauczyła się tak nakładać makijaż, że nie rzucało się to w oczy, nie można było tego nie zauważyć. Ale chyba właśnie ta blizna spowodowała, że tak bardzo chciała uzyskać pracę w telewizji. Była to okazja, żeby pokazać światu – a przynajmniej telewidzom w Islandii – że to jej nie powstrzyma.

Usiadła na łóżku i rozejrzała się z zadowoleniem po pustawym, prawie nieumeblowanym pokoju. Odpowiadało jej to, że mieszka sama. Od ostatnich dwóch lat była singielką – to najdłuższy czas, kiedy nie miała poważnego związku. Przeprowadzka do Danii na kilkuletnie studia zakończyła sprawę z jej ostatnim chłopakiem. Byli razem przez pięć lat, ale to za mało, żeby chciał z nią pojechać, albo raczej czekać, aż wróci do domu. W porządku, pomyślała. To jego problem.

Ku jej zaskoczeniu praca w telewizji dawała, jak się okazało, więcej satysfakcji niż psychologia, ale to, czego się nauczyła, z pewnością pomagało jej w dziennikarstwie. Dzięki tej pracy codziennie widziała coś innego – rozmawiała z interesującymi ludźmi i miała nadzieję, że wkrótce pojawi się jakiś bombowy materiał. To były najlepsze dni. Chociaż lekkie napięcie może uzależnić, to nie lubiła stresu nieustannego pośpiechu. Na zmianach było często za mało ludzi i zazwyczaj walczono o dostarczenie materiału przed końcem dnia. Dużo czasu na przygotowanie materiału było rzadkim luksusem, podobnie jak głębsze zastanowienie się nad sprawą.

Ísrún znów zamknęła oczy, chciała jeszcze zasnąć. Gdzieś w pokoju nadal brzęczała mucha, Ísrún zdenerwowana szeroko otworzyła oczy. Wstała z łóżka i kilka minut później była na ulicy w ubraniu do biegania, zdecydowana, żeby jak najwięcej skorzystać z niespodziewanie wczesnego startu. Głęboko nabrała porannego powietrza, ale nie poczuła jego charakterystycznej świeżości. Miało kwaśny posmak, skażone wulkanicznym osadem z wybuchu spod lodowca Eyjafjallajokull w południowej części Islandii, który już wcześniej, wiosną, rzygnął popiołem, przerywając ruch samolotów na całej półkuli. Nic dziwnego, że mucha szukała schronienia pod dachem. Podczas wybuchu i potem popiół często opadał na miasto, chociaż wulkan znajdował się daleko. Odczuwali to wszyscy, popiół drażnił oczy, utrudniał oddychanie. W najgorsze dni osobom cierpiącym na astmę i podobne schorzenia zalecano, żeby pozostawały w domu. Erupcja już się skończyła, pozostał osad popiołu, ale także obawa, że aktywność wulkaniczna obudzi inny niebezpieczny wulkan, Katlę, a konsekwencje będą znacznie bardziej niszczycielskie.

Ísrún mieszkała w małym, dwupokojowym mieszkanku, w bloku opodal Uniwersytetu Islandzkiego i, kiedy tylko miała okazję, zwykła biegać po brzegu morza, najchętniej rano. Potem ubierała się do pracy i wychodziła do redakcji telewizyjnej. Uznała, że skażenie wulkaniczne nie powstrzyma jej. Biegnąc, myślała o kolejnym, z pewnością rutynowym dniu, który ją czekał.

Jej stary czerwony gruchot – samochód był w rodzinie od lat, dostała go od ojca, gdy miała dwadzieścia lat – nadal punktualnie dowoził ją do pracy. Ściśle rzecz biorąc, samochód był już zabytkiem, ale wypełniał swoje zadanie. Dzisiaj ruch był niewielki – jedną z zalet pracy za biurkiem w newsroomie było to, że zaczynała o wpół do dziesiątej, dobrze po porannej godzinie szczytu. Mniej lubiła częste późne zmiany, które po wieczornych wiadomościach przeradzały się nieuchronnie w zebrania. Ale praca nad późniejszymi wiadomościami była często lepszym rozwiązaniem; traciła wieczór, ale zyskiwała na jego miejsce kolejny poranek, a to był cenny czas.

Cholera! Zapomniała, że dzisiaj i jutro wydawcą jest Ívar. Napięcie między nimi graniczyło z wrogością. Mianowano go dwa lata temu, kiedy nadal próbowała znaleźć sobie miejsce jako psycholog. Uważał się za jakąś grubą rybę, bo podebrano go z konkurującej stacji i mimo że przez ostatnie osiem miesięcy doskonale sobie radziła, nadal patrzył na nią jak na początkującą dziennikarkę. Jakoś nie był w stanie powierzyć jej czegoś poważnego, a ona wiedziała, że nie będzie walić pięścią w stół i bronić swojego narożnika. Może tak zrobiłaby parę lat temu, ale tamten czas minął.

Usiadła w pokoju zebrań. Ívar zajął miejsce na końcu ze swoim notatnikiem, z którym nigdy się nie rozstawał, i stertą papierów – komunikatami prasowymi, które trafią do któregoś z dziennikarzy albo do kosza.

– Ísrún, masz jakiś materiał z festiwalu letniego?

Czyżby wyczuła w tym nutkę protekcjonalizmu? A może jest niepotrzebnie podejrzliwa?

– Jeszcze nie. Skręciłam to dzisiaj, będzie gotowe na wieczór. Dwie minuty?

– Góra dziewięćdziesiąt sekund.

Koledzy powoli siadali za stołem i poranne zebranie wiadomości formalnie się zaczęło.

– Czy ktoś zauważył rano zanieczyszczenie powietrza? – zapytał Kormákur. Odchylił się w krześle, gryząc ołówek. Mówiono na niego Kommi głównie dlatego, że każdy wiedział, jak bardzo nie lubi tego przezwiska.

– Tak. To nagromadzony podczas erupcji popiół z wybuchu, który zawiewany jest w tę stronę. A przynajmniej tak mi powiedziano – odparł Ívar.

– Myślałem, że już po wybuchu – rzekł Kormákur i uśmiechnął się. – Pewnie udałoby się nam wycisnąć z tego jeszcze jeden materiał.

– Ísrún, mogłabyś to sprawdzić? Zrób coś i może dodaj trochę zagrożenia. Wybuch wraca do Reykjaviku – o, coś w tym rodzaju. – Ívar uśmiechnął się.

Protekcjonalny dureń, pomyślała, wlepiając wściekły wzrok w swój notatnik.

– Ale przyjrzyjmy się poważnym sprawom – powiedział Ívar.

Właśnie, pomyślała Ísrún i zirytowana uniosła brwi.

– Słyszałem, że ktoś znalazł zwłoki na północy, niedaleko od Saudárkrókur, obok budowy. Jeszcze nic nie zostało potwierdzone. To na pewno będzie nasz materiał przewodni, chyba że zdarzy się kolejny wybuch.

Kormákur kiwnął głową.

– Natychmiast się tym zajmę.

Jednak nie wyglądało na to, że szykuje się nudny dzień newsów… dla niektórych.3

Ari Thór Arason ciągle się dziwił, że tak długo został w policji w Siglufjördur. Minęły prawie dwa lata, odkąd przeprowadził się na północ po ukończeniu akademii policyjnej, kiedy zrezygnował z magisterium z teologii.

Tamta pierwsza zima na północy to było piekło, śnieg bezlitośnie przygniatał go i dusił. Ale kiedy z zamarzniętej ciemności wyłoniły się ciepłe, jasne dni, podniosło go to na duchu i świeżym okiem spojrzał na swój nowy dom. Teraz miał za sobą drugą zimę. Chociaż nadal uważał, że samotność w zimowej ciemności jest depresyjna, to zaczynał się do tego przyzwyczajać, nawet polubił widok świeżego śniegu na kolorowych budynkach przytulonych do wybrzeża i lodową wspaniałość gór otaczających wieś. Jakaż to była ulga, gdy słońce w końcu pokazywało się po zimowym pobycie za górami. Kiedy zbliżał się czerwiec już pojawiały się ciepłe dni – trochę później niż tam, na południu, ale tego należało się spodziewać. Nawet słońce od czasu do czasu chyba zapominało o wsi na północnym skraju Islandii.

Tómas, inspektor policji w Siglufjördur, zadzwonił rano i poprosił Ariego Thóra, żeby przyszedł wcześniej, niż było ustalone. Jego zmiana zaczynała się dopiero w połowie dnia, ale na posterunek wyjechał już o dziewiątej. Tómas niewiele powiedział przez telefon, ale Ari Thór był pewien, że w głosie szefa usłyszał prawdziwe zaniepokojenie. Co prawda, ostatnio Tómas nie był szczególnie wesoły. To był cios, kiedy jego żona postanowiła pojechać do Reykjaviku na studia. Nikt, z wyjątkiem być może Tómasa, nie spodziewał się, że kiedyś wróci do Siglufjördur. Nadal byli razem, przynajmniej na papierze, a to więcej, niż można było powiedzieć o Arim Thórze i jego byłej dziewczynie Kristín.

Ich związek bezsprzecznie wygasł, chociaż Ari Thór żywił nadzieję, że jeszcze będzie w stanie tchnąć w niego nowe życie. Minęły cztery lata, odkąd po raz pierwszy się spotkali.

Wtedy jeszcze studiował teologię, a Kristín nadal była studentką medycyny. Natychmiast pojawiło się między nimi przyciąganie i udało się jej wyciągnąć go z jego skorupy – trudnego młodego człowieka, który wcześnie stracił oboje rodziców, a babka wychowała go tak, żeby był samodzielny. Potrafił o siebie zadbać i niechętnie dopuszczał ludzi zbyt blisko.

Kristín przyniosła mu ciepło i bezpieczeństwo, za którymi tęsknił, ale wszystko zaczęło się rozpadać, kiedy nowa praca zabrała go do Siglufjördur. Jego decyzja głęboko przygnębiła Kristín, została w Reykjaviku, nie znalazła nawet czasu, żeby przyjechać do niego na Boże Narodzenie. On też był mocno zraniony jej reakcją, a ich związek robił się coraz bardziej odległy i lodowaty. Potem on popełnił błąd. Nauczycielka gry na pianinie w Siglufjördur, młoda kobieta z Westfjords, Ugla, usidliła go mniej więcej w ten sam sposób, jak kiedyś Kristín, zapewniając mu miłą ucieczkę od zimnej samotności Siglufjördur. To, co zaczęło się od pocałunku, skończyło się w jej sypialni i nie było mowy, żeby kiedykolwiek przekonał Kristín, że nie popełnił wobec niej zdrady. Śnieg i zimowe ciemności tworzyły ułudę, samotność przygniatała mu sumienie, przekonywała go, że jest zakochany, ale kiedy wiosna zaświtała nad górami Siglufjördur, wiedział z niezachwianą pewnością, że tą jedyną jest Kristín.

Tylko, że było już za późno. Pochopnie zadzwonił do Kristín, żeby jej powiedzieć, że zaczął się spotykać z kimś w Siglufjördur i że kończą ze sobą. Rozmowa właściwie ograniczyła się do tego. Usłyszał trzask i doszedł do wniosku, że rąbnęła telefonem o najbliższą ścianę. Dopiero potem dowiedział się, że zrezygnowała z tymczasowego zatrudnienia na lato i z możliwości ukończenia studiów medycznych w szpitalu w Reykjaviku, żeby móc przeprowadzić się na północ do Akureyri i być blisko niego.

Jak mógł być taki głupi?

Oczywiście, kiedy wreszcie przyznał, że przez cały czas miał dziewczynę w Reykjaviku, związek z Uglą też się skończył. Gdyby trzymała telefon, poleciałby tak samo jak telefon Kristín, ale w jego stronę.

Tęsknił za Kristín. Po rozstaniu parę razy próbował się do niej dodzwonić, ale bez rezultatu, a na maile nie dostawał odpowiedzi. Od ostatniego razu, gdy próbował się z nią skontaktować, minęło już kilka miesięcy. Wiedział, że przeprowadziła się do Akureyri, żeby ukończyć ostatni rok medycyny, i słyszał od wspólnych przyjaciół, że podjęła pracę w tamtejszym szpitalu. To było bolesne, wiedzieć, że jest tak blisko, kiedy rozdzielił ich innego rodzaju dystans. Po tej wiadomości zagłębił się w pracy, tyrał bardziej niż kiedykolwiek.

Po drodze na posterunek Ari Thór miał zamiar kupić sobie coś zdrowego na śniadanie. Rano przycumował mały statek pasażerski i w mieście roiło się od turystów pstrykających zdjęcia grupkom miejscowej młodzieży, z grabiami i innymi narzędziami, pracującej dla lokalnego samorządu. Kusił zapach cynamonu i czekolady z piekarni, ale tego nie można było raczej nazwać zdrowym śniadaniem. Zatrzymał się na chwilę, kiedy doleciały go te aromaty. Jakość pączków cynamonowych z Siglufjördur, znanych jako hnútar, zostawiała w tyle ich wersję z Reykjaviku, do której był przyzwyczajony. Ale wystarczyło zerknąć przez okno, żeby zrozumieć, że tłum turystów doszedł do tego samego wniosku, więc zakupy w piekarni będą musiały poczekać. Zatrzymał się natomiast przy sklepiku rybnym na placu Ratuszowym i poprosił o suszoną rybę. To nie było jego zwyczajne śniadanie, ale na pewno wybór był zdrowszy.

– Sum, jak zwykle? – zapytała sklepowa.

– Tak, poproszę.

– To dla pana, Wielebny.

Ari Thór ściągnął brwi, zapłacił za torebkę z suszonymi kawałkami suma i wychodząc, opryskliwie powiedział do widzenia. Przydomek Wielebny jeszcze bywał w użyciu. Pojawił się, gdy ludzie dowiedzieli się o jego nieukończonych studiach teologicznych. Nadal się do niego nie przyzwyczaił i czasem ta kpina bolała.

Tómas natychmiast zaczął węszyć, kiedy Ari Thór usiadł za stołem w kąciku regeneracyjnym posterunku i rozwinął swoje codzienne śniadanie.

– No nie, znowu to! Ryba na śniadanie? Nigdy ci się to nie przeje?

– Nawet mieszczuchy takie jak ja mogą polubić tradycyjne śniadania – odparł Ari Thór i dalej skubał kawałki ryby.

– A teraz bez żartów, Ari Thórze, jest coś, czym musimy się zająć. Hlynur jest w drodze, może objąć dzisiejszy dyżur – powiedział Tómas.

Tómas zmienił się, odkąd jego żona przeprowadziła się na południe, jakby postarzał się o dziesięć lat. Jego życiowy entuzjazm rozwiał się i chociaż już wcześniej niewiele miał włosów, teraz jakby jeszcze bardziej wyłysiał.

Nie było wątpliwości, że Tómas jest samotny. Ari Thór wiedział, że starszy syn inspektora też wyjechał z domu i teraz, przez cały semestr, mieszka w akademiku przy college’u w Akureyri. Znalazł tam sobie pracę na lato w samorządzie miejskim i razem z dwoma kolegami z klasy wynajął mieszkanie. Odwiedzał ojca tylko w weekendy, więc Tómas był bardzo samotny w swoim domu w Siglufjördur.

– Znaleziono zwłoki – oświadczył Tómas, kiedy Ari Thór usiadł.

– Zwłoki?

– Zgadza się. W Skagafjördur, na Reykjaströnd, obok letniego domu w budowie, niedaleko źródła Grettir.

– Co ma do tego Siglufjördur? – zapytał Ari Thór i natychmiast pożałował opryskliwego pytania. Był zmęczony, nie spał długo w noc i miał nadzieję, że wyśpi się rano. Przetarł oczy.

– Ciało znalazł jakiś turysta z Ameryki. Przejeżdżał obok, po drodze do źródła – mówił dalej Tómas, ignorując jego słowa. – Wygląda paskudnie. Przysłali mi kilka zdjęć z miejsca zdarzenia.

– Morderstwo?

– Co do tego nie ma wątpliwości, w dodatku brutalne morderstwo. Ofiara jest praktycznie nie do rozpoznania. Zmiażdżono jej twarz kawałem drewna. Zdaje się był w nim gwóźdź, który wszedł prosto w oko. Poproszono nas o pomoc w śledztwie, bo ofiara tutaj jest oficjalnie „zameldowana”. – Ton Tómasa wskazywał, że zabity nie urodził się w Siglufjördur.

– Ktoś spoza miasta?

– Właśnie. Elías Freysson. Nie pamiętam nawet, żebym spotkał tego człowieka. Był podwykonawcą pracującym przy nowym tunelu. Powiedziałem, że dowiemy się o nim na miejscu wszystkiego, co się da. Chcę, żebyś ty to poprowadził. – Mówił zdecydowanym, twardym głosem. – Oczywiście, będę nad tym pracował razem z tobą, ale nadszedł czas, żebyś wziął na siebie większą odpowiedzialność.

Ari Thór kiwnął głową, że się zgadza. Podobał mu się ten pomysł. Znużenie go opuściło, natychmiast zmobilizował siły. Przyszło mu do głowy, i to nie po raz pierwszy, że Tómas szuka sposobu, żeby przenieść się na południe, do żony i chce zostawić posterunek w Siglufjördur w pewnych rękach.

– Powiedziałeś, że dzisiaj Hlynur obejmie zmianę. Więc nie weźmie udziału w dochodzeniu?

– Zgadza się, chłopcze – odparł Tómas.

Ari Thór odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że jego zadowolenie z odpowiedzi Tómasa nie było zbyt widoczne. Nie potrafił pracować z Hlynurem. Nie mogli się porozumieć, a najgorsze, że nie wiadomo dlaczego, Hlynur przez ostatnie kilka miesięcy był prawie nieużyteczny. Do pracy przychodził zawsze zmęczony, często jeszcze zaspany i robił się coraz bardziej roztargniony.

– W porządku. Od razu się do tego wezmę – powiedział Ari Thór. – Kto był szefem Elíasa w nowym tunelu?

– Wiem, że Hákon jest tam brygadzistą, Hákon Halldórsson – odpowiedział Tómas. – To chłopak z Siglufjördur – dodał i Ari Thór poznał po jego głosie, że to jest najważniejsze w całej informacji.4

Kiedy Hlynur Ísaksson przybył na posterunek w Siglufjördur na swoją zmianę, zobaczył, że Ari Tór i Tómas już tam są i przyjaźnie gawędzą. Natychmiast ogarnęło go przeczucie, że jest jakaś tajemnica, do której go nie dopuszczają. Do pewnego stopnia miał rację.

– Ari Thór i ja będziemy dzisiaj na przesłuchaniach – powiedział zdawkowo Tómas. – Niedaleko Saudárkrókur znaleziono ciało i zdaje się, że zmarły miał jakiś związek z Siglufjördur.

Hlynur skinął głową, robił, co mógł, żeby wyglądało, że wszystko mu jedno, czy włączą go do sprawy.

– Mógłbyś przejąć dyżur dzisiaj? – zapytał Tómas, wyraźnie nie oczekując odpowiedzi. – Chciałbym, żebyś później poszedł za mnie do podstawówki. To ostatni dzień roku szkolnego i poproszono nas, żebyśmy wręczyli parę nagród. Miałem to zrobić, ale czasowo nie dam rady.

Hlynur poczuł, że serce zaczyna mu mocno bić. Na czoło wystąpił mu zimny pot. Właśnie tego nie będzie w stanie zrobić.

– Nie mógłby się tym zająć Ari Thór? – wybełkotał.

– Co? Jak to? Dzisiaj potrzebuję Ariego Thora. Właśnie ci o tym mówiłem – powiedział Tómas ostrzejszym niż zwykle tonem.

Hlynur już miał odpowiedzieć, ale język zaczął mu się plątać.

– Hm – odezwał się w końcu. – W końcu to nic takiego. Lepiej nie przejmujmy się tym.

– Będziemy się tym przejmować, do cholery. Idziesz. Żadnych sprzeciwów – zarządził Tómas i wyszedł.

Hlynur kiwnął głową i popatrzył sobie na ręce. Tęsknił za domem, chciał schować się pod kołdrę i odpocząć. Czuł coś nieprzyjemnego w dołku. Od sześciu lat pracował z Tómasem na posterunku w Siglufjördur i miał znacznie więcej doświadczenia w policyjnej robocie niż Ari Thór, ale czuł, że równowaga sił zmieniła się przez ostatnie kilka miesięcy. Z jakichś powodów Tómas miał teraz więcej zaufania do Ariego Thóra, myślał Hlynur, niezbyt zadowolony z przydzielonych mu zadań. To bez wątpienia prawda, że ostatnio Ari Thór bardzo się starał i okazał się niezwykle zdolny, chociaż sprawy, którymi się zajmowali, były do siebie podobne i niezbyt wymagające.

Ale Hlynur był cieniem samego siebie, odkąd zaczęły napływać te przeklęte maile.

– Opuszczasz się – powiedział Hlynurowi Tómas zaraz po Nowym Roku.

Byli na służbie we dwóch, zrobili sobie przerwę w kąciku regeneracyjnym. Hlynur wiedział z doświadczenia, że Tómas od czasu do czasu potrafi wyjechać z czymś niespodziewanym, i to bez ostrzeżenia. Ale wtedy był całkowicie zaskoczony, poczuł, że szczęka mu opadła. Chwilę wcześniej rozmawiali o pospolitych sprawach. Dzień w Siglufjördur był ponury, niskie chmury, wiał zimny wiatr od gór. Kącik posterunku, w którym zwykli robić sobie przerwy na kawę, był równie przygnębiający. W zlewie stało kilka kubków, bo nikt nie miał czasu ich umyć, a przy termosie dwie otwarte paczki czekoladowych herbatników. Na stole leżał stary bankowy kalendarz z południa, z czasów dobrej koniunktury. Nikt nie miał serca, żeby wyrzucać to memento minionego czasu, kiedy gospodarka Islandii prosperowała.

Hlynur popatrzył na Tómasa.

– Opuszczam się? O co ci chodzi? – zapytał wreszcie doskonale świadom, że Tómas miał rację, i równie świadom przyczyn swojej słabej koncentracji.

– Straciłeś zainteresowanie pracą? Czasem wydaje się, że jesteś daleko stąd, czymś zajęty. I nie jesteś już taki sumienny jak kiedyś – stwierdził Tómas z miażdżącą bezpośredniością. Jak zwykle był wnikliwym obserwatorem.

– Dojdę do siebie – wymamrotał Hlynur.

– Coś jest nie tak?

– Nie – odparł oschle z nadzieją, że Tómas nie przejrzy jego kłamstwa. Ku jego uldze nie ciągnął sprawy dalej.

Pierwszy mail przyszedł przed rokiem. Hlynur siedział w łóżku z laptopem, kiedy mail wpadł do skrzynki odbiorczej jak grom z jasnego nieba. Hlynur zaczął drżeć spazmatycznie, gdy zrozumiał, że jego przeszłość dopędza go i niczego nie może zrobić, żeby tego uniknąć.

Mieszkał w prawie nowym mieszkaniu. Było pustawe, z gołymi ścianami, wyposażone tylko w niezbędne meble. Ale to mu odpowiadało. Nigdy nie miał chętki na zagracone stare domy ze skrzypiącymi deskami w podłodze, więc odpowiadało mu miejsce, które znalazł. Mieszkanie było za duże jak na jego potrzeby i Hlynur przeznaczył jeden pokój na rzeczy, które przywiózł z południa, kiedy zdecydował się na podjęcie pracy w Siglufjördur. Pudła z książkami, których nigdy nie otwierał, dyski, których nigdy nie oglądał, i ubrania, których nigdy nie nosił.

Był najmłodszym z trzech braci, wychowała go matka w Kópavogur, miasteczku w okolicy Reykjaviku. Za dnia pracowała od rana do wieczora w urzędach miejskich, a potem brała sprzątanie czy jakąkolwiek inną pracę poza godzinami urzędowymi. Rzadko ją widywał, a kiedy się spotykali, była zazwyczaj szara ze zmęczenia i siadała ze swoimi trzema chłopakami do stołu w ich mieszkaniu. Hluynur doskonale pamiętał, jak w poniedziałki jedli wątłusza. Posiłki zawsze przygotowywane były w domu, bo brakowało pieniędzy na śmieciowe jedzenie. Rodzina rzadko mogła pozwolić sobie nawet na niewielki luksus.

Później Hlynur odkrył, że jego ojciec miał słabość do butelki. Często znikał na krótszy, a potem na coraz dłuższy czas i wreszcie zniknął na dobre, gdy urodził się trzeci chłopiec, Hlynur. Ojciec związał się wtedy z jakąś kobietą gdzieś w Westfjords i, kiedy był trzeźwy, znajdował sobie pracę na morzu albo na brzegu, z rzadka odwiedzając Reykjavik. Co za tym idzie, chłopcy wyrastali bez ojca. Kilka lat po tym, jak odjechał do Westfjords, wpadł w pijacki stupor i już się nie obudził, wykończony krótkim, twardym życiem. Matka Hlynura odczekała prawie rok, zanim powiedziała chłopcom o śmierci ich ojca. Żaden nie był obecny na jego pogrzebie.

Hlynur ledwie sobie przypominał dzień, w którym im o tym powiedziała. Jego starsi bracia źle przyjęli wiadomość, bo lepiej rozumieli powagę tego wszystkiego i pamiętali ojca. I chociaż Hlynur był jedynym, który go nie pamiętał, powoli do niego docierała odpowiedzialność za jego śmierć.

– Tato odszedł, kiedy ty się urodziłeś. – Słyszał to częściej, niżby chciał.

Może dlatego nigdy nie stworzył więzi z braćmi. Dwaj starsi sprzymierzyli się przeciwko niemu, a matka była zbyt zajęta, żeby widzieć, co się dzieje. Nie śmiał oddawać braciom, więc w szkole wyładowywał gniew i nienawiść na dzieciach stanowiących łatwe cele. Został ekspertem od zastraszania i przemocy, całą frustrację wylewał na słabszych od siebie.

A teraz zaczęły nadchodzić te maile. Stało się jasne, że jego mroczna przeszłość wróciła, żeby go nawiedzać.

Kiedy zaczął naukę w college’u, jego zachowanie zmieniło się na lepsze, otrząsnął się z gniewu i zaczął współczuć tym, których prześladował. Zdał sobie sprawę, że jest odpowiedzialny za nieszczęścia niewinnych. Ale z początku nie próbował odpokutować za swoje nieprawości. To miało przyjść później, gdy poczucie winy zaczęło gryźć jego sumienie.

Wyjechał z domu zaraz po ukończeniu college’u i wstąpił do akademii policyjnej, pracował w różnych miejscach w całym kraju, również w Reykjaviku. Ale w policji były cięcia i skończył w Siglufjördur, gdzie zaproponowano mu stałe zatrudnienie. Kontakt z rodziną prawie się urwał. Jego matka nadal pracowała dla rady miasta w Kópavogur, chociaż teraz na część etatu, gdyż stała się kolejną ofiarą cięć w sektorze publicznym. Z braćmi spotykał się tylko z rzadka, najwyżej parę razy do roku, kiedy bywał w Reykjaviku i matka zapraszała ich wszystkich na obiad. Był z tego zadowolony, niewiele miał wspólnego ze swoją rodziną.

Hlynur zaprzyjaźnił się z paroma osobami w Siglufjördur, ale wolał spędzać wieczory przed telewizorem i odkładać wolną gotówkę na podróże. Ostatnią wyprawę odbył z przyjaciółmi z Siglufjördur na koncert w Wielkiej Brytanii, wcześniej pojechał na mecz piłkarski. W ciągu tych lat było kilka burzliwych związków z kobietami, większość, gdy był młodszy i nadal mieszkał w Reykjaviku. Teraz miał kogoś szczególnego w Saudárkrókur i chociaż niezupełnie był gotów uznać to za stały związek, miał czas, żeby coś zmienić. Chociaż jej rodzina pochodziła z południa, ona była nauczycielką w szkole podstawowej w Saudárkrókur. Co jakiś czas spotykali się i spędzali razem noc – zazwyczaj u niej, bo rzadko przyjeżdżała do Siglufjördur. Kiedy miał wolny od służby wieczór, przyjeżdżał czasem do Saudárkrókur, okrążając wspaniałe góry strzegące krętej drogi do miasteczka. Czasem robił to, gdy panowały mroźne zimowe ciemności, zawsze za szybko, żeby było bezpiecznie. Gdy teraz, latem, jechał w magicznym świetle wieczoru, miał okazję podziwiać wyspy na fiordzie i samotną skałę Starej Kobiety obok wysepki Drangey, stojącej kawał drogi za Starcem, zwalonym przez fale. Zastanawiał się, czyj los był gorszy: Starca, o którego upomniało się morze, czy Starej Kobiety, która stała tutaj samotnie.

Ale teraz miał mało czasu, żeby myśleć o przyszłości ze swoją dziewczyną. Te powtarzające się maile pożerały go od środka. Przyklejały niewygodną przeszłość do jego teraźniejszości. Trawiony przez winę źle sypiał, a czasem w ogóle nie mógł zmrużyć oka.

Już dawno temu skasował pierwsze maile bez odpowiedzi, próbując bez powodzenia zignorować je. Adres zwrotny nie pokazywał, kim mógł być nadawca, pochodził z darmowego konta założonego za granicą – bez wątpienia tylko po to, żeby go prześladować.

Wiedział, że powinien zrobić wszystko, żeby namierzyć nadawcę, może o tym powiedzieć, ale jednocześnie nie miał na to ochoty. Wiedział doskonale, a przynajmniej tak mu się wydawało, dlaczego wysłano te maile, i nie chciał dzielić się tym z kolegami. Miał nadzieję, że sprawa na tym się skończy, na jednym mailu, wysłanym po to, żeby zakłócić spokój jego duszy.

Ale stało się inaczej. Pierwsza wiadomość trafiła do skrzynki przychodzącej dziesiątego maja poprzedniego roku, w pewną niedzielę, w czasie obiadu, kiedy korzystał z leniwego dnia poza służbą. Kolejna przybyła dwa miesiące później, od tego samego nadawcy. Podpisu nie było, ale słowa były takie same.

Wtedy nie usunął wiadomości. Z pewną przewrotnością, otwierał ją, gdy naszedł go taki nastrój, zarówno w domu, jak i na służbie, żeby przypomnieć sobie o podłościach, których dopuszczał się w przeszłości.

Hlynur nigdy nie wybaczył sobie swojego starego ja i dawnych grzechów. Zrobił wszystko, co mógł, żeby je odpokutować aż do poziomu, na którym pozwolił sobie na przeciek informacji o policyjnym śledztwie wobec jednej ze swoich dawnych ofiar. Ale wiedział, że wcześniej czy później nadejdzie dzień odpłaty, i nie dawało mu to spokoju.

Maile ciągle napływały, teraz zachowywał je wszystkie, zżerany nienawiścią do siebie samego. Czytał je w kółko, sfiksowany na punkcie ich zawartości, ale świadom, że płaci za to zdrowiem, umysłową niestabilnością.

Niemniej, do tej pory nie odpowiedział. Nie miał nic do powiedzenia, żadnej obrony. Czuł się jak przestępca podczas procesu, taki, który odmówił przyjęcia adwokata, postanowił nic nie mówić, tylko po prostu czekać na wyrok.

Hlynur nie miał wątpliwości co do znaczenia maili i doskonale pamiętał tamtego chłopca. Byli w tej samej klasie od szóstego roku życia. Tamten był baryłkowaty, nosił grube okulary i miał na imię Gauti. Nieśmiały, mówił niewiele, ale to wystarczało, żeby stał się celem skrywanego gniewu i frustracji Hlynura. Zaczął go gnębić już od pierwszego dnia, a potem postarał się, żeby chłopiec nie zaznał choćby jednego dobrego dnia w szkole. Ignorowany w domu przez starszych braci, którzy go nie znosili, Hlynur prześladował także inne dzieci w szkole, ale Gauti był jego faworytem. Nigdy się nie odszczekiwał i kurczył się w swojej skorupie, gdy ataki na niego się nasilały. Przez pierwsze kilka lat były to tylko słowne ataki: żarty z Gautiego w szkole i poza szkołą, drwiny, które powierzchownie wydawały się takie niewinne, że nauczyciele nie zwracali na nie uwagi. W istocie były to systematyczne psychologiczne tortury, a Hlynur aż się w nich pławił, uzależnił się od poczucia potęgi, która się z tym łączyła – tak różnej od słabości, którą odczuwał, kiedy był w domu z braćmi. Odkrył, że łatwo pokonuje ludzi w bójce, tak samo jak później, jako policjant, gdy wyrobił w sobie zdolność do wydobywania od podejrzanych wyznań o ich występkach.

Wraz z upływem szkolnych lat Hlynur coraz bardziej znęcał się nad Gautim i innymi nieszczęśnikami ze swojej klasy, robił się coraz bardziej szorstki i bezczelny, czasem przeradzało się to w przemoc fizyczną. Był najmłodszy w domu, ale jednak bardzo silny jak na swój wiek i korzystał z tego. Główny ciężar fizycznej wściekłości spadał na Gautiego, szczególnie podczas zajęć z pływania. Hlynur zaczął przytrzymywać głowę swojej ofiary pod wodą, gdy nauczyciel odwracał wzrok. Wraz z upływem roku szkolnego trzymał go przemocą pod wodą coraz dłużej, aż chłopcu oczy wychodziły na wierzch ze strachu. Kiedy wypuszczał go dla nabrania oddechu, szeptał mu w ucho: „Następnym razem nauczę cię, jak umierać”.

Nie rozumiał, dlaczego Gauti po prostu nie dał za wygraną, dlaczego nie przestał przychodzić do szkoły. Jakby wychowano go tak, że nie potrafił oszukiwać i chodzić na wagary. To denerwowało Hlynura, bo jakoś zmniejszało jego poczucie siły. Od czasu do czasu Gautiego nie było na lekcjach, może częściej niż normalnie, ale przecież był chorowitym dzieckiem.

Hlynur z trudem zmuszał się, żeby wracać myślą do tamtych czasów. Kiedy dorastał, coraz bardziej ciążyło mu sumienie. Robił, co mógł, żeby zrekompensować nieszczęścia, które wywołał, i mocno żałował tego, co zrobił. Ale czasem pamięć szkolnych lat przygniatała go, kłuła jak tysiąc igieł. Był z tych silnych, ale teraz dręczyła go własna przeszłość. Nic nie mógł na to poradzić, zastanawiał się, jakie wspomnienia mają inni, ci, których prześladował, z którymi się drażnił, których bił dzień po dniu.

Nie było wątpliwości co do przyczyn stojących za tymi bolesnymi mailami. Doskonale wiedział, jakie grzechy mu wypominano, za co miał zapłacić: za poniżenia, jakim poddawał Gautiego. Słowa w mailach były dokładnie takie same, po prostu jedno zdanie.

„Następnym razem nauczę cię, jak umierać”.5

Kristín była przy osiemnastym dołku na polu golfowym w Akureyri. Przyszła wcześnie, sama, ale teraz roiło się od golfistów. W golfie było coś relaksującego, coś, co pozwalało odłożyć na bok napięcie z pracy i odetchnąć tak potrzebnym świeżym powietrzem. Pozwalało to także zapomnieć o Arim Thórze i całym bałaganie, w który zamienił się ich związek.

Pole golfowe stało się przyjacielem na pustyni, oazą, w której mogła naładować swoje baterie przed trudami dnia.

Nie spodziewała się, że ta gra tak się jej spodoba. Poprzedniego lata krótko chodziła na pole golfowe i stwierdziła, że szybko wracają umiejętności, których nabrała przed laty, grając z rodzicami. Gdy pogoda się poprawiła, kluby otworzyły wrota i wkrótce regularnie zaczęła chodzić na pole golfowe. Zazwyczaj wcześnie rano, przed rozpoczęciem zmiany.

Kiedy studiowała medycynę, rzadko podnosiła wzrok znad książek, ale teraz bardzo potrzebowała ćwiczeń fizycznych i postanowiła trzymać się w formie. Zaskoczyła ją presja w pracy, studia były w porównaniu z nią dziecinną zabawą. Prawdopodobnie to stres zawodowy stał za zainteresowaniem sportem, chociaż podejrzewała, że wybrała golf, bo Ari Thór go nie znosił. Nie raz jasno wyrażał się o jej przyjaciołach golfistach. W jego oczach plansza kontrolna w telewizji była bardziej zajmująca niż turniej golfowy.

Golf pozwalał jej upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: robić coś zdrowego i relaksującego, a jednocześnie spędzać czas tam, gdzie na pewno nie spotka Ariego Thóra.

Nie rozmawiali od półtora roku, od dnia, kiedy powiedział jej, a raczej napomknął, że zdradził ją z jakąś kobietą z Siglufjördur. Nie pytała o szczegóły, ale to był ostatni raz, kiedy użyła tamtej komórki. Roztrzaskała się na kawałki, gdy rąbnęła nią o podłogę. Zaskoczyła ją głębia własnej wściekłości, była znana ze spokojnego charakteru.

Ich związek już poddany został próbie, gdy Ari Thór postanowił przeprowadzić się na północ, do Siglufjördur, i nawet nie pofatygował się, żeby zapytać ją o zdanie. Ale przyznanie się do niewierności to był policzek, całkowite złamanie zaufania. Chociaż właściwie nigdy tego nie wypowiedziała, zawsze była przywiązana do myśli, że razem spędzą życie w wygodnym domu na którymś z przedmieść Reykjaviku, z dwojgiem dzieci i pewnie z psem.

Kristín próbowała wmówić sobie, że wyszła ze wstrząsu, że i Ari Thór, i ich związek to przeszłość, ale wiedziała, że tak nie jest. Na to potrzeba czasu. Ari Thór próbował się z nią skontaktować, ale nie odpowiedziała na jego telefony i maile. Nie zasługiwał na to.

Ta parodia wierności zmusiła ją do przyznania się, jak bardzo go kochała. Nawet teraz walczyła z bólem wywołanym ich rozstaniem. Nie zapytała o szczegóły jego związku z tą kobietą z Siglufjördur, i to przynosiło jej ulgę, bo pocieszała się, że lepiej nie wiedzieć. Ale z drugiej strony, kiedy wyobraźnia brała górę i myślami zmierzała w tamtym kierunku, ponuro medytowała nad zajadłą nienawiścią do kobiety, której nigdy nie widziała i nawet nie znała jej imienia.

Poza tym prowadziła rutynowe życie: praca, praca, coraz więcej pracy.

Skończyła swoją rundę dołków bez rewelacji. Miewała lepsze dni.

Kristín zaczynała się przyzwyczajać do życia w Akureyri. Po ostatniej rozmowie z Arim Thórem, kiedy próbowała odzyskać równowagę życiową, zadzwoniła do Szpitala Państwowego w Reykjaviku, z nadzieją, że odzyska etat, który miała latem, ale przydzielono go już jej przyjaciółce, więc zrozumiała, że tam pracy nie dostanie. Nie było innego wyjścia jak Akureyri – dziewczyna z wielkiego miasta była zdana sama na siebie w nabrzeżnym miasteczku. Znalazła sobie mieszkanko, którego wyposażenie ograniczyła do kolorowych reprodukcji na ścianach i stosów medycznych książek zebranych przez lata studiów na podłodze. Czekała, aż się zbierze i kupi regały.

W Akureyri nie znała nikogo poza Natanem, wspólnym znajomym jej i Ariego Thóra, studentem tutejszego uniwersytetu. Od czasu do czasu spotykali się i gawędzili przy kawie. Ponieważ podejrzewała, że przekazuje Ariemu Thórowi informacje o niej, więc nic ważnego nie mówiła. Niech jej były myśli, że u niej wszystko w porządku, że przeszła nad nim do porządku dziennego. To chyba nie do końca była prawda, ale pracowała nad tym i miała nadzieję, że pomoże jej w tym mężczyzna, z którym spotkała się na polu golfowym.

Poznała go przed trzema tygodniami przy pierwszym dołku, wcześnie rano, kiedy wydawało się jej, że będzie miała pole tylko dla siebie. Ale on tam był, też o wczesnej porze. Z ciepłym uśmiechem zapytał, czy jest sama i czy nie zechciałaby zagrać z nim rundy.

– Nudno grać samemu – dodał radośnie.

Kiwnęła głową, że się zgadza, ale nie podzielała jego opinii. Nie było nic lepszego niż samotna gra bez przerw. Tylko ona, sama, w rześki poranek. Ale zgodziła się, był przystojny i wzbudził jej zainteresowanie.

Powiedział, że pracuje na własny rachunek przy komputerach. Był sporo od niej starszy, ale różnica wieku nie była problemem, gdyby mieli nawiązać dobre stosunki. Może Ari Thór był dla niej za młody? Wolała nieco starszych mężczyzn, o włosach z lekka trąconych szacowną siwizną.

Zaproponował, żeby spotkali się ponownie i zagrali przy kolejnych dziewięciu dołkach.

Potem umówili się na właściwą randkę, w czwartkowy wieczór, w kawiarni. Była punktualna, ale on już siedział przy stoliku w kącie. Zamówił gorącą czekoladę i szarlotkę ze śmietaną dla obojga. Czy to był jej mężczyzna doskonały?

Przyznała się mu, że próbuje odzyskać równowagę po zakończeniu długiego związku. On odparł jej, że jest w podobnej sytuacji, ale potem wyjaśnił, że zmarła mu żona.

W następnym tygodniu znów się spotkali, na lunchu w restauracji rybnej w miasteczku, ale tym razem niezbyt im się udało, bo obojgu niezbyt szła rozmowa przy szczęku sztućców i kieliszków w tle. Chciał ją zabrać na kolację, ale na razie wykluczał to jej szpitalny harmonogram. Kolejny tydzień też nie wyglądał obiecująco.

Wsiadła do swojego starego, tandetnego japońskiego rzęcha – luksusowy cztery na cztery będzie musiał poczekać, aż jej wieloletnie studia oddalą się w czasie – i pomyślała o tym, co może jej przynieść dzień. Była piękna, letnia pogoda, a w Akureyri leżącym u wejścia do fiordu panował szczególny upał. Lata były tutaj gorętsze niż gdziekolwiek na Islandii, gorące, nieruchome dni pod kobaltowym błękitem nieba, a zimy zazwyczaj łagodniejsze niż gdziekolwiek indziej na północnym wybrzeżu, a to dzięki osłonie, jaką dawały miastu wysokie góry.

Ale ją uwiężą szpitalne sale, gdzie wszystkie dni są takie same. Medycynie nie udało się wywołać w niej entuzjazmu, zamartwiała się, że spędziła zbyt wiele lat na studiowanie czegoś, co wcale jej nie odpowiada. Pokręciła głową, jakby chciała ją oczyścić i przegnać niepotrzebne myśli. Wszystko wymaga czasu, powiedziała sobie, a pierwsze lata zawsze są najtrudniejsze. Pewien lekarz powiedział jej kiedyś, że medycyna to raczej powołanie, a nie praca, a każdy dzień niesie z sobą maleńkie cuda. Jak do tej pory nie doświadczyła tego i nie ekscytowała jej perspektywa związana z tym zawodem. Może Ari Thór miał rację, kiedy wybrał inny kierunek i zrezygnował ze studiów teologicznych, gdy stwierdził, że mu nie odpowiadają. Uśmiechnęła się do siebie, zaskoczona, że jej myśli poszły w tę stronę: znowu do Ariego Thóra. Przypomniała sobie, że jej życie potoczyło się inaczej. Wybrała własną drogę, a rzadko wycofywała się, kiedy już podjęła decyzję. Była po prostu zmęczona po długich dyżurach i nic więcej.

Ale wyrzucenie tamtego mężczyzny z głowy okazało się trudne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: