Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagadka w bieli - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zagadka w bieli - ebook

Blisko 100 tysięcy egzemplarzy sprzedanych w pół roku!

Koszmar w pociągu, choć może okazać się wielki, będzie niczym w porównaniu z tym, który kryje się w tym domu

Czy pociąg nie powinien być bezpiecznym schronieniem dla pasażerów, których dalszą podróż uniemożliwiła śnieżyca? Nie w Zagadce w bieli… W wigilijny wieczór w pobliżu wioski Hemmersby śnieżyca zatrzymuje pociąg. Kilkoro pasażerów odnajduje schronienie w porzuconym domu. Ktoś jednak już rozpalił w kominku i nakrył do podwieczorku, mimo że dom jest pusty. Uwięzieni pasażerowie próbują odkryć sekrety tego miejsca, gdy niespodziewanie uderza zabójca.

J. Jefferson Farjeon nieustannie podnosi napięcie, utrzymując czytelników w niepewności aż do samego zaskakującego zakończenia.

Gwiazdkowa opowieść detektywistyczna, która nie była w sprzedaży przez 70 lat, stała się świątecznym hitem oraz rozbudziła zainteresowanie zapomnianym autorem. Jej sprzedaż przerosła Zaginioną dziewczynę Gillian Flynn i Szczygła Donny Tartt.

The Independent on Sunday

Czas nie zaszkodził tej zimowej opowieści…

Publishers Weekly

Zagadka w bieli jest doskonałą książką na zimowy wieczór w ciepłym fotelu i przy kominku.

Daily Mail

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65676-37-5
Rozmiar pliku: 878 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od polskiego wydawcy

Czas między I a II wojną światową określa się Złotym Wiekiem literatury kryminalnej. W Wielkiej Brytanii jego symbolem jest Klub Detektywów. Najbardziej rozpoznawalnymi twarzami Klubu są Agatha Christie, Dorothy L. Sayers i G.K. Chesterton. Hasłem bojowym literatury kryminalnej stają się słowa „kto to zrobił?”.

Ostatnie lata na brytyjskim rynku księgarskim przynios­ły powrót do literatury okresu międzywojennego. Modni stają się nie tylko autorzy piszący w tym czasie, ale także szata graficzna. Stylizacja okładki przypomina bezpośrednio lub pośrednio szalone art déco. Na pewno u źródeł tego zainteresowania leży między innymi niemoc twórcza współczesnej literatury, błądząca po dziwnych zaułkach czy też zupełnie niezrozumiała dla współczesnego odbiorcy zabawa autora z samym sobą.

W 2014 roku wydawnictwo British Library, na fali tego zainteresowania, podjęło próbę przybliżenia zapomnianych powieści kryminalnych z okresu Złotego Wieku. Celem tego przedsięwzięcia było przypomnienie nie tylko tego, co zaginęło w otchłani czasu, ale także pierwotnych reguł, na jakich opierała się ówczesna twórczość. Gra intelektualna z czytelnikiem, wiara w siłę rozumu, prostota wypowiedzi podporządkowana regułom gatunku. Wydawca miał nadzieję, że współczesny czytelnik głęboko tęskni do dobrego i przyjaznego pisarstwa i nie zgadza się na niezrozumiałe dla niego eksperymenty literackie czy też angażowanie literatury w służbę rozmaitych mód czy trendów ideowych. Dało się jednak słyszeć głosy, że jest to przedsięwzięcie niszowe, które zainteresuje jedynie garstkę zagorzałych miłośników staroświeckiej literatury kryminalnej. I stało się coś zadziwiającego. Powieść J. ­Jeffersona Farjeona Zagadka w bieli, nieznana nawet wielbicielom powieści kryminalnej, w ciągu pół roku sprzedała się w ponad stu tysiącach egzemplarzy, a Amazon (to przez niego małe wydawnictwa niemogące dotrzeć do dużych sieciowych księgarni są dystrybuowane i sprzedawane) na pniu wyprzedał cały nakład. W stacjonarnych punktach sprzedaży Zagadka w bieli znalazła się na pierwszym miejscu, wyprzedzając takie globalne bestsellery jak Zaginiona dziewczyna Gillian Flynn czy Szczygieł Donny Tartt. Sezon bożonarodzeniowy 2015 roku należał już bezsprzecznie do Zagadki w bieli, dumnie prezentowanej na najbardziej prestiżowych miejscach księgarni wielkopowierzchniowych nie tylko w centrum Londynu.

Kim był J. Jefferson Farjeon? Przede wszystkim był powieściopisarzem. Napisał także kilka sztuk teatralnych, z których jedną — No. 17 — przeniósł na ekran Alfred Hitchcock w 1932 roku. Historycy literatury kryminalnej podkreślają, że w okresie międzywojennym J. Jefferson Farjeon zaliczany był do czołówki pisarzy tego gatunku. Dysponował niezwykłą umiejętnością tworzenia niesamowitej atmosfery, a także tajemniczych historii niepozwalających czytelnikowi na odwrócenie wzroku od stron książki.

O czym jest Zagadka w bieli? O zbrodni popełnionej w Wigilię Bożego Narodzenia. W pociągu, który utknął w olbrzymiej zaspie śnieżnej (tak, były kiedyś takie święta), grupa pasażerów postanawia opuścić wagon trzeciej klasy (tak, były takie i u nas) i dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej. Wędrują przez dziwną krainę śniegu i trafiają do samotnie stojącego w dolinie dworu. Otwarte drzwi, przyjemne ciepło płonących kominków, a na stole przygotowana kolacja, filiżanki parującej herbaty. Ale dom jest pusty, tylko tajemnicza postać z wiszącego nad schodami portretu wita spragnionych bezpiecznego miejsca pasażerów. I przeraża. Przybycie, w chwilę potem, kolejnego gościa, zdwaja atmosferę lęku i nadaje złowieszczy charakter historii. Jedna z postaci opowiadanej historii to członek Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego, który twierdzi, że świat niematerialny przeplata się z tym doświadczanym fizycznie. Bohater ten w obliczu zbrodni przejmuje prowadzenie dochodzenia. Atmosfera grozy przeplata się z chłodnym, racjonalnym wywodem.

J. Jefferson Farjeon doskonale pisze, bohaterowie powieści są barwni, zindywidualizowani, akcja często zmienia bieg, czytelnik czuje się jak w pędzącej lokomotywie, która co chwila wjeżdża na rozjazdy i niespodziewanie zmienia kierunek, w którym podąża. Wysoki kunszt literacki, lekkość pióra, przenikliwość psychologiczna i chłodna logika wywodów tworzą fascynujące połączenie. A nad tym, mimo zbrodni popełnianych w bożonarodzeniowy wieczór, góruje humor i dobrotliwe traktowanie przez autora bohaterów swojej powieści. Jak pisze Martin Edwards w przedmowie do angielskiego wydania książki: „(…) inspektor policji, zbyt późno przybywszy na miejsce zbrodni, wykrzykuje: »Cztery morderstwa w ciągu kilkunastu godzin! Sądzę, że zasłużyłem na kawałek indyka«. Jednak oficjalna wersja wydarzeń niekoniecznie odsłania całą prawdę i jest to kolejny powód, żeby przeczytać tę przyjemną bożonarodzeniową opowieść”. Warto wziąć ją do ręki choćby i dlatego, aby w ciepły wigilijny wieczór przeczytać o chłodzie zbrodni i ludzkich namiętnościach.

Polska powieść kryminalna miała swój Złoty Wiek w latach sześćdziesiątych. Jego symbolem jest telewizyjny Teatr Sensacji „Kobra” oraz seria powieści kryminalnych Klub Srebrnego Klucza, zwana obecnie u nas w wydawnictwie „trumienką” ze względu na czarny kolor okładki.

Czy za kilka lub kilkanaście lat uda się odkryć tak samo wartościowy zapomniany polski kryminał, który równie entuzjastycznie co Zagadka w bieli będzie przyjęty przez polskich czytelników?

Tadeusz ZyskRozdział I

Pociąg w śniegu

Wielki Śnieg zaczął padać wieczorem dziewiętnastego grudnia. Sklepikarze uśmiechali się, spiesząc do domów i rozważając szanse na białe święta. Ich nadzieje nieco osłabły, gdy włączyli radioodbiorniki, aby usłyszeć gładki i bezosobowy głos spikera BBC, że obszar wysokiego ciśnienia atmosferycznego bezdusznie przemieszcza się znad północno-zachodniej Irlandii. I dwudziestego przyszło ocieplenie, zmieniając śnieg w mżawkę, a cienką białą okrywę w brązowe błoto.

— Nie w tym roku! — westchnęli rozczarowani sentymentaliści, smętnie człapiąc przez tę breję.

Jednak dwudziestego pierwszego śnieg powrócił, tym razem na całego. Brąz znów zmienił się w biel. Zimowy puch tłumił odgłosy ulicznego ruchu. Ślady kół, stóp i wszystkie inne znikały równie szybko, jak się pojawiały. Sentymentaliści znowu się cieszyli.

Padało cały dzień i całą noc. Dwudziestego drugiego śnieg wciąż sypał. W powietrzu przelatywały śnieżki, na trawnikach rosły bałwany. Sceptycznie nastawione dzieci odzyskały wiarę w bajki, a skwaszeni rodzice poczuli się Świętymi Mikołajami, kupując więcej prezentów, niż zamierzali. Wieczorem głos spikera, przemierzający bezkres­ny biały eter, poinformował miliony, że spadnie jeszcze więcej śniegu. Obszar wysokiego ciśnienia atmosferycznego znad północno-zachodniej Irlandii gdzieś utknął.

Spadło więcej śniegu. Sypał się ze swojego niewyczerpanego rezerwuaru niczym z ogromnej gaśnicy. Zamiatacze, uradowani jego obfitością, daremnie czekali, aż przestanie padać. Ludzie zastanawiali się, czy kiedykolwiek przestanie.

Sprawa wykroczyła poza granice lokalnej ciekawostki. Dwudziestego trzeciego stała się wydarzeniem. Dwudziestego czwartego kłopotem. Pragmatycy klęli. Nawet sentymentaliści zastanawiali się, jak zrealizują swój program zadań. Ruch na drogach był utrudniony. Samochody i autobusy grzęzły w śniegu. Kolejarze walczyli z zaspami. Perspektywa odwilży, z tak piekielną ilością śniegu zamienionego w wodę, stawała się coraz bardziej niepokojąca.

Jednakże stary nudziarz, będący jednym z pół tuzina pasażerów przedziału trzeciej klasy pociągu odjeżdżającego o 11:37 z dworca Euston, nie był zaniepokojony. W rzeczy samej, chociaż pociąg miał niezaplanowany postój, który zapowiadał się na długotrwały, zbył ten fakt jako całkowicie nieistotny, z irytującą wyższością doświadczonego podróżnika.

— Jeśli chce się zobaczyć jak wygląda prawdziwy śnieg — napomknął siedzącej naprzeciw niego młodej damie — trzeba odwiedzić Jukon.

— Naprawdę? — posłusznie mruknęła młoda dama.

Była chórzystką i jej podróże po świecie ograniczały się do prowincjonalnych miasteczek. Teraz zmierzała do Manchesteru, który w taką pogodę wydawał się bardzo odległym punktem docelowym.

— Pamiętam, jak raz w Dawson City śnieg padał przez miesiąc — ciągnął nudziarz, a siedzący po jego drugiej stronie młody człowiek pomyślał: „Mój Boże, czy on znów zaczyna?”. — Było to w dziewięćdziesiątym dziewiątym. Nie, w dziewięćdziesiątym ósmym. No cóż, w jednym lub drugim. Byłem wtedy dzieciakiem. Niedobrze nam się robiło od tego paskudztwa!

— Mnie jest niedobrze od tego paskudztwa — odparła chórzystka, obracając głowę do okna. Zobaczyła tylko kurtynę białych płatków. — Czy ktoś wie, jak długo jeszcze będziemy tu czekać? Chyba stoimy już godzinę.

— Trzydzieści cztery minuty — poprawił ją wysoki, blady młodzian naprzeciw niej, zerknąwszy na zegarek. Nie miał pryszczy, ale wyglądał tak, jakby powinien je mieć. Jego wymizerowana cera była częściowo skutkiem niezdrowej atmosfery mieszczącego się w suterenie biura, w którym pracował, a częściowo rosnącej gorączki. Powinien leżeć w łóżku.

— Dziękuję — uśmiechnęła się chórzystka. — Widzę, że przy panu trzeba uważać!

Urzędnik uśmiechnął się słabo. Uroda chórzystki robiła na nim wrażenie. Prawdziwa platynowa blondynka. Cudowna osoba do zabrania na kolację, jeśli ktoś ma odwagę to zrobić. Wierzył, że nudziarz by ją miał, i zauważył jego szybkie, niemal nieśmiałe spojrzenia rzucane pomiędzy egotycznymi stwierdzeniami. Wierzył nawet, że chórzystka mogłaby przyjąć takie zaproszenie. Miała w sobie jakąś bezradność, którą próbowała skrywać pod maską pewności siebie. Jednak na urzędniku jeszcze większe wrażenie robiła druga młoda dama obecna w przedziale, siedząca po drugiej stronie nudziarza. Pójście z nią na obiad byłoby czymś więcej niż chwilową rozrywką; byłoby wydarzeniem tygodnia. Wysoka brunetka o ładnej figurze. (Chórzystka wyglądała na raczej niską). Był pewny, że dobrze grała w tenisa, pływała i jeździła konno. Wyobraził ją sobie cwałującą po wrzosowiskach i przeskakującą przez zamknięte bramy, podczas gdy brat, siedzący teraz w kącie przedziału naprzeciw niej, daremnie usiłuje ją dogonić. Tego, że są rodzeństwem, można się było domyślić po treści ich rozmowy, a także z wyraźnie widocznego podobieństwa. Zwracali się do siebie Davidzie i Lydio.

Lydia odezwała się następna.

— To przekracza wszelkie granice! — wykrzyknęła. Miała głęboki, przyjemny głos. — Może ponownie złapiemy konduktora i zapytamy, czy jest jakaś nadzieja, że ruszymy przed nadejściem lata?

— Pytałem go dziesięć minut temu — rzekł nudziarz. — Nie powtórzę tego, co powiedział!

— Nie trzeba — ziewnął David. — Mamy odrobinę wyobraźni.

— Tak i wygląda na to, że ta wyobraźnia będzie nam tej nocy potrzebna! — wtrąciła chórzystka. — Ja będę sobie musiała wyobrazić, że jestem w Manchesterze!

— Ach tak? My będziemy musieli sobie wyobrazić, że jesteśmy ze świąteczną wizytą — uśmiechnęła się Lydia — i śpimy w puchowej pościeli. Nawiasem mówiąc, jeśli mamy tu stać całą noc, to mam nadzieję, że kolej dostarczy nam termofory! — Nagle pochwyciła spojrzenie urzędnika. Dostrzegła w nim podziw i okazała uprzejmość. — A co pan musi sobie wyobrazić? — zapytała.

Katastrofalny opad śniegu oraz towarzyski nastrój, wywoływany nadchodzącymi świętami, rozwiązywał języki. Tylko nudziarz nie potrzebował zachęty.

Urzędnik zaczerwienił się, chociaż policzki już miał zarumienione z gorączki.

— Hm! — drgnął. — Och! Ciotkę.

— Jeśli jest taka jak moja, to lepiej, aby pozostała w wyobraźni! — zaśmiała się Lydia. — Jednak zapewne nie jest.

Ciotka urzędnika nie była taka jak ciotka Lydii. Była jeszcze bardziej męcząca. Jednak obowiązkowy bratanek odwiedzał ją od czasu do czasu, częściowo ze względu na swoją finansową przyszłość, a częściowo dlatego, że miał skrywaną słabość do samotnych ludzi.

Na moment w przedziale zapadła cisza. Jedyną osobą uważającą, że miało to jakieś znaczenie, była chórzystka. Czuła dziwne zdenerwowanie i później twierdziła, że z pewnością jako pierwsza nieświadomie znalazła się w cieniu nadchodzących wydarzeń. „Ponieważ, dobry Boże, byłam cała w nerwach — mówiła — i nie wiem czemu, bo przecież jeszcze nic się nie stało, a ten starzec w kącie nie otworzył ust. Chyba nawet nie otworzył oczu, jakby nie żył. I nie zapominajcie, że wtedy siedział dokładnie naprzeciw mnie! A mówią, że jestem medium”.

Jednak jej niejasne przypuszczenia nie koncentrowały się jedynie na staruszku w kącie. Ona też zauważyła szybkie, niemal nieśmiałe spojrzenia starego nudziarza, który — jak wiedziała — nie był za stary, żeby myśleć o niej w pewien sposób. Spostrzegła także, że urzędnik zerka na jej nogi, a drugi młody człowiek usilnie stara się unikać takich wulgarnych przejawów zainteresowania. Chociaż Jessie Noyes była w pełni świadoma swojej atrakcyjności, to twierdziła, że tego wymaga jej zawód. Doskonale zdawała sobie sprawę zarówno z możliwości, jak i ograniczeń swojej władzy, a chociaż ta władza, pomimo drobnych satysfakcji, budziła jej skrywaną zgrozę, to ograniczenia były równie skrywanym zmartwieniem. Jak cudownie byłoby móc zdobyć mężczyznę całkowicie i na zawsze, zamiast być jedynie efemeryczną podnietą! Pomimo wszystko nie czuła się rozgoryczona. Była niespokojna, nerwowa i ciepła. Takie jest życie…

Powodowana tym niepokojem, przerywając nieznoś­ną ciszę, krzyknęła:

— A zatem kontynuujmy! Tylko czworo z nas się wypowiedziało! Co pan by sobie wyobraził?

To pytanie było skierowane — niezbyt rozsądnie — do nudziarza.

— Ja? Wyobrażać sobie? — odparł. — Nie wiem, czy mam w zwyczaju coś sobie wyobrażać. Brać rzeczy takimi, jakie są — dobre, złe czy nieistotne — oto moje motto. Nauczy się pani tego, tłukąc się po świecie tak jak ja.

— Może ja powiem coś ciekawszego — rzekł starszy pan w kącie, nagle otworzywszy oczy.

Nie umarł i nie spał. Słyszał każde słowo wypowiedziane od chwili, gdy pociąg wyjechał z dworca Euston o 11:37 i ten fakt zaniepokoił niejedną z pięciu osób, które teraz na niego popatrzyły. Nie żeby mógł usłyszeć coś, czego nie powinien; jednak człowiek słuchający z zamkniętymi oczami, które stały się tak niezwykle ożywione, gdy je otworzył — były niczym lampki oświetlające rzeczy niewidoczne dla innych — nie jest najlepszym środkiem na skołatane nerwy.

— Proszę, niech pan to zrobi — odrzekł David po krótkim namyśle. — I proszę wymyślić dla nas jakąś dobrą historię, gdyż nasze były zdecydowanie nudne.

— Och, moja jest interesująca bez potrzeby wymyślania czegokolwiek — odparł staruszek. — A ponadto, przypadkowo, dość odpowiednia na tę porę roku. Jadę przeprowadzić wywiad z królem Karolem I.

— Naprawdę? Z głową czy bez? — Uprzejmie dociekał David.

— Ufam, że z — odparł starszy pan. — Poinformowano mnie, że jest jak najbardziej kompletny. Mamy się spotkać w pewnym starym domu w Naseby. Szczerze mówiąc, nie jestem całkiem przekonany, że ten wywiad dojdzie do skutku. Karol I może być nieśmiały albo okazać się jakimś zupełnie pospolitym szlachcicem, ukrywającym się przed Cromwellem i Fairfaksem. Po trzystu latach tożsamość może być nieco trudna do ustalenia. — Uśmiechnął się z cynicznym rozbawieniem. — Albo też może być — non est. Zwyczajnym wymysłem kilku nerwowych osób, którym się zdaje, że go widziały. Oczywiście — dodał, wydymając cienkie wargi — istnieje również pewne prawdopodobieństwo, że on naprawdę tam jest. Tak, tak: jeśli ów tak często krytykowany i gloryfikowany monarcha istotnie odwiedził ten dom w dniu swojej klęski i ściany tego domu przechowują emocje, które zdołam uwolnić, być może dodamy interesującą kartę do naszej historii.

— Proszę nie uznać tego za nieuprzejmość — wykrzyknęła Lydia — ale czy pan naprawdę i szczerze wierzy w takie rzeczy?

— A co dokładnie pani rozumie przez „takie rzeczy”? — zapytał starszy pan.

W jego głosie słychać było dezaprobatę. Stary nudziarz podjął wyzwanie.

— Zjawy i duchy! — mruknął. — Bajdy, powiadam! Wymysły i bzdury! Widziałem hinduską sztuczkę z liną i dowiodłem, że to zwyczajne oszustwo! W Rangunie, w tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim roku.

— Zjawy i duchy — powtórzył starszy pan, kierując teraz swoją dezaprobatę ku nudziarzowi. W oddali na korytarzu rozległ się głos konduktora. Chociaż cichy, był dostatecznie wyraźny. — Hmm… określenia są zwodnicze. Jedyny prawdziwy język nie ma słów, co wyjaśnia, szanowny panie, dlaczego ludzie wypowiadający zbyt wiele słów nic nie rozumieją.

— Hm?

— No cóż, jeśli przez pojęcie zjaw i duchów rozumie pan świadome emanacje, pozostałości fizycznej egzystencji zdolnej do samodzielnego funkcjonowania jako niby-ziemska istota, to chyba nie wierzę w tego rodzaju rzeczy. Oczywiście są inni, których zdanie szanuję, a którzy nie zgadzają się ze mną. Uważają, że pan, szanowny panie, jest skazany na wieczne istnienie w takiej czy innej formie. To — być może — przygnębiająca myśl. Jeśli jednak przez zjawy i duchy rozumie pan emanacje odtworzone przez niezwykle żywą wrażliwość lub inteligencję z niewyczerpanych zasobów domostw z przeszłości, to istotnie, wierzę w takie rzeczy. Nieuchronnie.

Stary nudziarz został chwilowo zdruzgotany. Chórzystka również. Jednak rodzeństwo, pragnące być au fait z każdego rodzaju postępową koncepcją, choćby po to, żeby ją odrzucić, a także posiadające należyty hart ducha do zniesienia związanych z tym wstrząsów, było zaintrygowane.

— Ujmując to w słowa niemające więcej niż dwie sylaby — rzekł David — twierdzi pan, że może wskrzesić przeszłość?

— Wskrzesić to niezbyt szczęśliwe określenie — odparł staruszek. — Sugeruje magię, a w tym procesie nie ma niczego magicznego. Możemy odsłonić — ujawnić — przeszłość. Ona jest nieusuwalna.

— Bajdy! — wykrzyknął nudziarz.

Nie lubił być druzgotany. Staruszek, który właśnie tego dokonał, nachylił się do niego, żeby powtórzyć tę czynność.

— Czym jest zwyczajne nagranie gramofonowe, jeśli nie zapisem przeszłości? — zapytał, klepiąc nudziarza po kolanie. — Caruso nie żyje, ale do dziś słuchamy jego głosu. Nie dzięki wynalazkowi, lecz odkryciu, a gdyby tego odkrycia dokonano trzysta lat temu, nie musiałbym jechać do Naseby, żeby usłyszeć głos Karola I — oczywiście jeśli mam go usłyszeć. Jednak Natura nie czeka na nasze odkrycia. Jej fale dźwiękowe, świetlne, myślowe i emocjonalne — aby wspomnieć te nieliczne, które znalazły się w ograniczonym zakresie naszych zmysłów i percepcji — rozchodzą się nieustannie, jedne bez przeszkód, a inne chwilowo zostają uwięzione w przeszkodach. Tam ich oddziaływanie może osłabnąć do pomijalnego albo — proszę to sobie zanotować — mogą znów zostać uwolnione. Te uwięzione fale, oczywiście, są zaledwie cząstką pierwotnego strumienia. Potencjalnie wszystko co kiedykolwiek istniało, wszystko zrodzone ze zmysłów, może być przez zmysły odzyskane. Na szczęście, szanowny panie, nie będzie gramofonowego nagrania pańskiego wykrzyknika; pomimo to, oprócz samego jego istnienia w pamięci, okrzyk „Bajdy!” będzie rozbrzmiewał zawsze.

Nudziarz — dość nieoczekiwanie — podjął walkę, choć miała ona nieco samobójczy charakter.

— Zatem dodaję mu do towarzystwa drugi taki! — warknął.

— Pańskie słowa nigdy nie muszą się bać samotności — odparł staruszek.

— A co z pańskimi słowami?

— One też będą trwać. Jednak niepodobna, aby jakieś przyszłe pokolenie odtworzyło tę naszą rozmowę. Pomimo oczywistej niechęci, jaką się darzymy, pańskie i moje emocje nie są dostatecznie żywe. Wkrótce zblakną nawet w naszej pamięci. Jednak załóżmy — tak, proszę pana, załóżmy — że nagle staną się wybuchowe. Załóżmy, że rzuci się pan na mnie z nożem i wbije go w serce pana Edwarda Maltby’ego, członka Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego. Wówczas istotnie jakaś osoba siedząca w przyszłości w tym rogu przedziału może w niemiły sposób odczuwać bardzo nieprzyjemne emocje.

Znów zamknął oczy, lecz cała piątka jego towarzyszy podróży odniosła wrażenie, że wciąż widzi ich przez powieki. Z ulgą odwrócili się do przechodzącego korytarzem postawnego konduktora, choć ten nie był w stanie ich pocieszyć.

— Obawiam się, że nic nie mogę powiedzieć — odparł na indagacje, ze znużeniem powtarzając tę formułkę. — Robimy, co możemy, ale przy torach zasypanych przed nami i za nami, no cóż… tak to wygląda.

— Powiadam, że to hańba! — mruknął nudziarz. — Gdzie jest cholerna ekipa naprawcza czy jak się tam ona nazywa?

— Próbujemy wezwać pomoc, nic więcej nie możemy zrobić — odparł konduktor.

— Jak długo będziemy tu tkwić, jak pan myśli?

— Sam chciałbym to wiedzieć, proszę pana.

— Całą noc? — spytała Lydia.

— Być może, panienko.

— Czy można przejść wzdłuż torów?

— Tylko kawałek. Dalej jest gorzej.

— O rany! — mruknęła chórzystka. — Muszę się dostać do Manchesteru!

— Zapytałam, ponieważ zastanawiam się, czy w pobliżu jest jakaś inna linia kolejowa lub stacja — wyjaśniła Lydia.

— Jest Hemmersby — odparł konduktor. — To boczna linia, która łączy się z tą w Swayton, ale nie próbowałbym do niej dojść, nie w taką pogodę.

— Właśnie ta pogoda nas do tego skłania — zauważył David. — Jak daleko jest do Hemmersby?

— Nie potrafię powiedzieć. Może pięć lub sześć mil.

— W którym kierunku?

Konduktor pokazał okno na korytarzu.

— No tak, ale nie moglibyśmy zabrać naszych kufrów! — powiedziała Lydia. — Co by się z nimi stało?

Konduktor nieznacznie wzruszył ramionami. Szaleństwa podróżnych nie były jego zmartwieniem, a spotykał się z wieloma.

— Dojadą do miejsca przeznaczenia — odparł — ale nie potrafię powiedzieć, kiedy to nastąpi.

— Pańskim zdaniem — uśmiechnął się David — dotrą tam wcześniej niż my.

— Cóż, ma pan rację — odparł konduktor.

Potem poszedł dalej, mając tego serdecznie dość.

Zapadła krótka cisza. Lydia oderwała wzrok od okna na korytarzu i spojrzała przez to obok niej.

— Prawie nie pada — oznajmiła. — No, co wy na to?

— „Prawie” czyni wielką różnicę — ostrożnie odrzekł jej brat.

Znów zapadła krótkotrwała cisza. Jessie Noyes wpatrywała się w czubek swojego buta, bojąc się zadeklarować. Zaczerwieniony urzędnik zdawał się podzielać jej wątpliwości. Natomiast nudziarz miał zdecydowanie niechętną minę.

— To dopraszanie się kłopotów — oznajmił, kiedy nikt inny się nie odezwał. — Może nikt z was nie błądził w zamieci, ale ja tak.

— Ach, ale to było w Dawson City — mruknął David — a tam śnieg to dopiero jest śnieg.

Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Staruszek w kącie nagle otworzył oczy i wyprostował się. Spoglądał prosto przed siebie, lecz siedząca naprzeciwko niego Jessie była przekonana, że jej nie widzi. Po chwili gwałtownie obrócił się w kierunku korytarza. Tam, za oknem, coś się poruszało; niewyraźna biała smuga, która na ich oczach znikła w pokrywającym wszystko śniegu.

— Druga linia — tak, to dobry pomysł — powiedział staruszek. — Życzę wszystkim wesołych świąt!

Zdjął swoją torbę z półki, wybiegł na korytarz, wyskoczył z pociągu i po kilku sekundach on również znikł.

— I tak oto odszedł wariat — skomentował stary nudziarz. — To pewne jak w banku!Rozdział II

Niewidoczny ślad

-No i co my wszyscy na to? — zapytał po chwili David.

— Ja już wyraziłem swoje zdanie — odparł nudziarz i powtórzył je, stukając się palcem w czoło.

— Owszem, ale obawiam się, że śmiem nie podzielać tego zdania, na wypadek gdyby inni poszli za przykładem domniemanego wariata — odparł David. — Przypomnijcie sobie, że wcześniej rozważaliśmy to, co on teraz zrobił.

— Tylko nie zrobilibyśmy tego tak nagle — wtrąciła Lydia. — Przez moment myślałam, że zobaczył Karola I!

Powiedziała to żartobliwie, ale uważnie patrzyła, jak pozostali przyjmą tę uwagę.

— Karola na łąkach, co na lirze brzdąka!! — mruknął nudziarz.

— Czy Neron nie grał na lirze? — rzekł David. — Tak czy inaczej, ktoś tam był na zewnątrz, zanim on wyskoczył z pociągu, więc nawet jeśli trudno przejść przez śniegi, nie jest to niemożliwe. — Zwrócił się do Jessie Noyes: — Jak pani uważa?

Jessie spojrzała za okno. Śnieg przestał padać i nieruchoma biała sceneria wyglądała jak zatrzymana klatka filmu.

— Nie wiem — odrzekła. — Ja… wolę nie myśleć co się stanie, jeśli nie dotrę do Manchesteru.

— To ważna sprawa, prawda?

— Och tak!

David zerknął na siostrę, a ona skinęła głową.

— Pójdziemy, jeśli pani pójdzie — powiedział.

— Ależ nie musicie iść ze względu na mnie! — pospiesznie zawołała Jessie.

— Tylko częściowo zrobilibyśmy to ze względu na panią — wyjaśniła Lydia. — Właściwie myślę, że byłaby pani tylko wymówką. Naprawdę chcemy się wyspać w miękkiej puchowej pościeli! A ponadto — dodała po namyśle — jest jeszcze coś. A przynajmniej tak mi się zdaje.

— Co takiego? — spytał David.

— Śmiem twierdzić, że to wręcz śmieszne — odparła — ale pomimo wszystko nie mogę się wyzbyć lekkiego niepokoju o pana… Jak on się nazywał? Maltby?

— Edward Maltby z Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego. — Pokiwał głową David.

— Był taki stary! Jakbyśmy się czuli, gdybyśmy przeczytali w jutrzejszej gazecie, że znaleziono go przysypanego śniegiem?

— Jutro jest Boże Narodzenie i nie ukaże się żadna gazeta — przypomniał jej brat.

— To nie zmniejsza prawdopodobieństwa jego śmierci w śniegu, kochany — odparła Lydia.

Jessie wtrąciła się do rozmowy, dodając nowy powód.

— Tak, niemal ma się wrażenie, że trzeba za nim pójść, nieprawdaż?

— Ja nie mam — odparł nudziarz, nieświadomie podając kolejny argument przemawiający za wędrówką.

Prawdziwym powodem zdenerwowania Jessie było to, że rano dyrektor teatru wyjedzie z Manchesteru i wraz z nim szansa podpisania angażu, a prawdopodobieństwo utraty obu podkreślił głos konduktora, który wracał korytarzem, odpowiadając na zadawane mu pytania: „Przykro mi, proszę pana, nie mam pojęcia. Nie, droga pani, jeszcze nic. Tak, szanowny panie, być może całą noc”.

— Och, zróbmy to! — zawołała Lydia.

— Ja… dołączę do państwa, jeśli można — dodał urzędnik, zebrawszy się na odwagę. — Jak wiadomo, w gromadzie raźniej.

Żądza przygód była jak wzbierająca rzeka. Lydia już wstała i zdejmowała z półki swoją walizeczkę. Gdyby znała miejsce przeznaczenia tej walizki, zawahałaby się. Tylko stary nudziarz marszczył brwi.

— Chyba pani nie pójdzie, prawda? — zapytał chórzystkę.

— Dlaczego nie, jeśli oni idą? — odparła.

— Może posłucha pani mojej rady i zostanie tu ze mną?

Z egotyczną ślepotą był całkowicie nieświadomy, że jego uwaga przesądziła sprawę.

Radzi z pozbycia się męczącego towarzystwa i uzbrojeni w swe podręczne bagaże, pozostali podróżni zeszli po stopniach wagonu w grubą warstwę śniegu. Następnie David, wyciągnąwszy rękę, zatrzasnął drzwi — gdyż korytarz szybko wypełniał się zaciekawionymi widzami — i tak rozpoczęła się ich podróż przez dziwną, baśniową krainę.

Wędrówka zaczęła się z rozbrajającą łatwością. Gdyby od razu napotkali trudności, być może wróciliby, chociaż duma buntowałaby się przeciwko odwrotowi w tak wczesnym stadium, a wizja triumfalnej miny nudziarza była dodatkowo zniechęcającym czynnikiem. Podążając przez kilka metrów wzdłuż szyn, po głębokich śladach pana Maltby’ego, dotarli do ścieżki odchodzącej od torów i niknącej w białej oddali. Była prawie zasypana śniegiem, ale zidentyfikowali ją po płocie i drogowskazie z napisem: „Ścieżka do Hemmersby”. Najwidoczniej w tym miejscu, przy normalnej pogodzie, ludzie przechodzili przez tory.

Płot wkrótce się skończył. Ścieżka straciła identyfikujący ją ogranicznik i zapewne biegła dalej przez pole. Ślady pana Maltby’ego i coś, co wyglądało na drogę za odległym żywopłotem, podtrzymywały nadzieje czworga wędrowców, lecz gdy dotarli do tego, co wyglądało na drogę, i odkryli, że było to pozorne podobieństwo, nadzieja nieco przygasła.

— Chyba… chyba dobrze idziemy? — zapytała Jessie.

— Na pewno — wesoło odparł David. — Idźmy po śladach!

— Te nie muszą prowadzić w dobrą stronę — zauważył urzędnik.

— Co za przygnębiająca myśl! — zawołał David. — Nawiasem mówiąc, zapewne wszyscy zauważyliście, że idziemy po śladach więcej niż jednej osoby?

— Tak, zatem ten drugi człowiek nie może być Karolem I — dodała Lydia — ponieważ duchy nie pozostawiają śladów stóp. Chodźcie! Chcę gdzieś dotrzeć!

Podążali dalej, nie wiedząc dokąd. Kiedy przechodzili przez drugie pole, znów zaczął padać śnieg. Każde z czworga wędrowców zastanawiało się, czy zaproponować powrót, i każdemu brakowało moralnej odwagi, żeby oblec tę myśl w słowa.

Drugie pole łagodnie opadało w niewielką dolinę. Nagle David wydał głośny okrzyk. Brnął przez śnieg kawałek przed pozostałymi.

— Droga, ludzie, droga! — wykrzyknął.

Dogonili go i zobaczyli, że strapiony, patrzy na długi i wąski rów, zamaskowany przez śnieg.

— Kiedy będziemy sami, Davidzie — zapowiedziała Lydia — powiem ci, co o tobie myślę!

— A teraz którędy? — zapytała Jessie, walcząc z przestrachem.

Rozejrzeli się. Padający śnieg prawie zasypał ślady ich poprzedników. Tuż za rowem zupełnie znikały.

— A może wrócimy? — zaproponował David, w końcu mówiąc coś z sensem.

Odwrócili się. Zbocze, po którym zeszli, było ledwie widoczne przez kurtynę wirujących białych płatków i gdy tak stali, wahając się, ślady ich stóp znikły pod warstwą świeżego śniegu.

— Tak, wracajmy! — zawołała Lydia. — Ten okropny nudziarz miał rację!

Pobiegła. I natychmiast zatrzymał ją głos Davida.

— Hej! Nie tędy! — wołał.

Zaczęli się spierać, w którym kierunku iść, a tymczasem padający śnieg zasypał wszystkie ślady.

W końcu doszli do wniosku, że próba powrotu byłaby równie beznadziejna jak dalszy marsz naprzód. Ominęli rów, przeszli przez porośnięty drzewami teren, przecięli następne pole, zeszli w drugą dolinę i natknęli się na kolejny rów. Troje zdyszanych wędrowców pokonało go samodzielnie. Idącą na końcu Jessie musieli wyciągać.

— Hmm, nic ci się nie stało? — z niepokojem zapytał David.

— Nic, zupełnie nic — odparła Jessie, chwiejąc się.

Złapał nieprzytomną dziewczynę, zanim osunęła się na ziemię, i sytuacja, która i tak była już kiepska, nagle znacznie się pogorszyła. Lydia podbiegła do niego.

— Co się stało? — wykrzyknęła.

— Biedactwo zemdlało — odparł. — Mówię ci, Lydio, teraz po prostu musimy gdzieś dotrzeć!

— Możesz ją nieść?

— Jest lekka.

— Zatem chodźmy. Stanie tutaj w niczym nam nie pomoże. Gdzie się podział ten drugi?

Ledwie to powiedziała, usłyszeli jego głos. Wprawdzie urzędnik znikł, lecz teraz przez białą kurtynę słyszeli stłumiony okrzyk.

— Tu! Jakaś brama!

Niosąc na rękach nieprzytomną dziewczynę i powiedziawszy siostrze, żeby wzięła upuszczoną przez nią walizkę, David pospieszył w kierunku, z którego dobiegał głos. Na próżno szukał wołającego.

— Gdzie się podziałeś? — zawołał. — Krzyknij ponownie!

W następnej chwili urzędnik wyrósł tuż przed nim i o mało się nie zderzyli.

— Dobry Boże! — jęknął urzędnik, gapiąc się na niesioną przez Davida. — Źle z nią?

— Miejmy nadzieję, że nie; tylko zemdlała — odparł David. — Gdzie ta brama?

— Tuż za mną. Myślę, że dokądś prowadzi.

Innym razem David zauważyłby, że bramy zwykle dokądś prowadzą, ale teraz nie był w nastroju do sarkastycznych czy kąśliwych uwag.

— Pchnij i otwórz ją — powiedział.

— Nie da się otworzyć — odrzekł urzędnik. — Jest do połowy zasypana śniegiem.

— Do licha! Cóż, będziemy musieli się wspiąć. Przejdź pierwszy, dobrze, a ja podam ci dziewczynę. Myślisz, że dasz sobie radę?

— Tak, oczywiście.

— Ty też przeskocz, Lydio, i pomóż mu.

Jakoś im się udało. Przeszedłszy przez bramę, David znów wziął chórzystkę na ręce, brnąc w sięgającym mu niemal do kolan śniegu. Ten wzbierał jak przypływ i każdy krok wydawał się trudniejszy od poprzedniego.

— Gdyby ktoś mnie pytał — mruknęła Lydia, wyciągając przemoczoną nogę z białego dołka — to myślę, że tej nieprzytomnej damie jest najlepiej!

— Nie będzie, kiedy odzyska przytomność — odparł David.

— Zawsze musisz mnie pouczać — uśmiechnęła się Lydia.

— Czy ona upadła? — zapytał urzędnik.

— Wszyscy upadliśmy — przypomniał mu David — ale ona chyba uderzyła się najmocniej.

Za zakrętem — których na tej drodze nie brakowało — wydarzyło się coś, co wzbudziło jednocześnie obawę i nadzieję. Niczym miniaturowa lawina, schodząca nie wiadomo skąd, niemal zasypała ich masa śniegu. Ostrzeżeni poprzedzającym ją szelestem David i Lydia zdołali zejść jej z drogi, ale urzędnik miał mniej szczęścia. Na moment zniknął, a potem wynurzył się z białego kopca, kaszląc i prychając.

— Skąd to się wzięło? — wykrzyknął David.

— Chyba z dachu — odpowiedziała Lydia.

— Miejmy nadzieję! — z przekonaniem odrzekł David. — Wy dwoje rozejrzyjcie się tu, dobrze? Obawiam się, że „juczny koń” nie jest zbyt ruchliwy. Jednak prenez garde!

Kiedy poszli się rozejrzeć, on stał i czekał, przyciskając do siebie nieprzytomną dziewczynę, żeby ją ogrzać. Po chwili zgłosili, że znaleźli stodołę.

— Wspaniale! — wykrzyknął David. — To wiadomość pierwszej klasy! Stodoły nie powstają same. Ani się obejrzymy, jak natrafimy na dom.

— Dom! — powtórzyła Lydia z niemal deliryczną ekstazą. — Zapomniałam, że takie rzeczy istnieją! Dom — ogień — i kąpiel! Och, kąpiel!

— Brzmi nieźle — przyznał urzędnik.

Z odrodzoną nadzieją wznowili trudną wędrówkę. Minęli następny zakręt. Po obu stronach stały wysokie białe drzewa i coraz gęściejsze krzaki. W pewnym momencie weszli między nie. Po chwili droga zaczęła opadać. Nie było to miłe, gdyż zdawało się pogłębiać warstwę śniegu i wrażenie, że w nim toną. Mając odcięty odwrót, wchodzili do białego więzienia.

Na chwilę atmosfera stała się wręcz przytłaczająca. Potem, nagle, urzędnik wydał radosny okrzyk.

— Co? Gdzie? — pytał David.

— Tam, dom! — wykrztusił urzędnik.

Niemal oślepiony przez wirujące płatki śniegu, opuścił głowę i kiedy budynek nagle wyrósł mu na drodze, w ostatniej chwili zdołał uniknąć zderzenia z frontowymi drzwiami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: