Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginiony - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zaginiony - ebook

Na skandynawskich listach bestsellerów walczy o pierwsze miejsca z Jo Nesbø! Określa powieści kolegów po fachu jako „latte”, sam pisze „kryminały espresso” – mocne, stawiające na nogi, bez zbędnych opisów, z minimalną ilością wody. Chociaż w drugiej części cyklu o „Ravnie” (w polskim tłumaczeniu Kruk) pt.  Zaginiony, woda odgrywa szczególną rolę jako… narzędzie tortur.

Doświadczony przez życie duński detektyw Thomas Ravnsholdt znów wkracza do akcji. W Wykolejonym, działając w pojedynkę, poza prawem, ubiegł szwedzkich kolegów po fachu i utarł nosa słowiańskiej mafii. Tym razem prywatne śledztwo zaprowadzi Ravna aż do Berlina. Tytułowy Zaginiony to pewien księgowy, cichy, spokojny człowiek, bez znajomych i życia towarzyskiego, który całe życie przepracował w jednej firmie. Nagle, postępując według skrupulatnie uknutego planu, kradnie olbrzymią kwotę pieniędzy, jedzie do Berlina i… znika. Pół roku później jego siostra prosi Ravna o pomoc w odnalezieniu brata. Okazuje się, że Mogens nie jest jedynym zaginionym w Niemczech w tajemniczych okolicznościach mężczyzną.

Mocny duński kryminał w najlepszym wydaniu, z historią sięgającą okresu upadku Muru Berlińskiego w tle. Metody rodem ze służb bezpieczeństwa, tajne cele, inwigilacja, wyrafinowane tortury cielesne i psychiczne – czy to możliwe we współczesnym Berlinie?

To wszystko już było. Ale brak przegadania, którym grzeszyli nawet Nesbø i Larsson, dosadny język i zręczność w równoległym prowadzeniu wątków - to czyni z powieści Krefelda naprawdę mocną lekturę. Juliusz Kurkiewicz, „Gazeta Wyborcza”

Skojarzenie z powieściami Jo Nesbø zaczęło mi towarzyszyć mniej więcej w połowie powieści i nie zniknęło aż do końca (…). Obaj pisarze budują obraz świata, w którym nie bardzo chce się żyć, choć innego wyjścia nie ma. Świata, w którym króluje przemoc, a zło jest na porządku dziennym. Jedynym sposobem na życie pozostaje więc próba walki, choćby maleńkimi kroczkami. Tak właśnie działa Hole. I tak działa Ravn. Ewa Dąbrowska, Portalkryminalny.pl

To powieść dużego kalibru, która momentami może być dla niektórych osób zbyt trudna i dołująca, co nie zmienia jednak faktu, że pochłania się ją błyskawicznie, w znacznym stopniu za sprawą emocjonujących dialogów, które swoją objętością zdecydowanie górują w tekście nad opisami. Aneta Lipska,Hatak.pl

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05814-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Hohenschönhausen, Berlin, 11 lipca 1989

1.

Krople deszczu padały na pogrążone w nocnej ciszy więzienie, zbudowane w kształcie podkowy. Za matowymi szybami wysokich okien najbliższej wieży strażniczej widać było przesuwające się sylwetki strażników. Na dole, przed wejściem, stało czterech żołnierzy z XIV Dywizji, z karabinami luźno zwisającymi z ramion. Noc była spokojna, bez nowego transportu więźniów. Strażnicy rozmawiali, osłaniając papierosy przed deszczem; za każdym razem kiedy się zaciągali, żar rozświetlał wnętrza ich dłoni.

Pułkownik Hausser zatrzymał się na pierwszym piętrze bloku „B” przed drzwiami do pokoju przesłuchań, spojrzał na palące się na górze słabe czerwone światełko. Miał nieco ponad trzydzieści lat, ale głębokie zmarszczki na twarzy sprawiały, że wyglądał znacznie starzej. Był w cywilu, deszcz zmoczył jego długi do kolan płaszcz. Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę, wykręcając nerwowo palce w czarnych skórzanych rękawiczkach. W całym więzieniu światło było regulowane centralnie, tak że więzień prowadzony z celi do pokoju przesłuchań widział jedynie przesłuchującego go śledczego. Całkowita izolacja była dokładnie zaplanowana, ale chociaż Hausser sam optował za takim rozwiązaniem, irytował się teraz, stojąc i czekając w mroku. Po chwili, kiedy więzień już przeszedł, światełko na suficie zmieniło się na zielone. Hausser ruszył dalej. Skręcił za rogiem w wąski korytarz; po obu stronach znajdowały się pokoje przesłuchań z wyciszonymi, hermetycznie zamykanymi drzwiami. Sto dwadzieścia pokoi, na trzech piętrach. Mimo późnej pory niemal we wszystkich odbywały się przesłuchania. To była kolejna zasada obowiązująca w zakładzie Hohenschönhausen: więźniowie nigdy nie mogą czuć się bezpieczni, nawet w nocy.

Wszedł do pomieszczenia położonego na samym końcu korytarza i włączył światło. Pokój był umeblowany spartańsko: biurko, dwa krzesła, duża szafa z aktami. Pozostałe sto dziewiętnaście pokoi przesłuchań wyglądało dokładnie tak samo. Mimo że Hausser pracował tu już ponad sześć lat, w tym pomieszczeniu nigdy nie przesłuchiwał żadnego więźnia. Wykorzystywał je jedynie jako przykrywkę dla swoich bardzo szczególnych metod śledczych. Okrążył puste biurko, które zajmowało większą część pokoju, podszedł do stojącej w kącie szafy i otworzył ją niewielkim błyszczącym kluczykiem. Z górnej szuflady wyjął pęk kluczy i schował go do kieszeni.

Kilka minut później znów stał na dziedzińcu. Postawił kołnierz płaszcza i ruszył pospiesznie w deszczu w stronę dawnego budynku administracyjnego więzienia, teraz zamienionego na magazyn. Przy schodach do piwnicy stał na straży młody żołnierz. Na widok Haussera wyprostował się i zasalutował. Hausser ruszył w dół stromymi schodami. Z ciemności wynurzyło się dwóch jego ludzi, skinął im głową, po czym cała trójka ruszyła korytarzem, wzdłuż którego znajdowały się jedna przy drugiej ciasne, wilgotne cele. Po rozbudowie więzienia one także zostały zamienione na magazyny, z wyjątkiem jednej, na samym końcu korytarza. Należała do Wydziału „Z”, wydziału Haussera. Zaledwie parę osób wiedziało o jej istnieniu. Nawet towarzysz Mielke, główny szef służby bezpieczeństwa, czy towarzysz Honecker nie domyślali się, co skrywała. Czasem docierały do nich informacje o wynikach dochodzeń, które właśnie tu miały swój początek. Ale tylko czasem.

Hausser wyjął klucze. Otwarcie ciężkich drzwi wymagało dużego wysiłku, musiał je mocno pchnąć, zanim usłyszał skrzypienie zardzewiałych zawiasów.

W środku paliła się żarówka, rozjaśniając wąskie pomieszczenie żółtawym światłem. W celi nie było okien ani wentylacji, chociaż dawniej zdarzało się, że przebywało tu nawet do dwudziestu więźniów jednocześnie. Teraz na podłodze stała jedynie duża czarna skrzynia. Była zespawana z czworga pojedynczych metalowych drzwi okrętowych z futrynami. Z przodu i z tyłu zamontowano dodatkowo żeliwne płyty, żeby wzmocnić konstrukcję. Drzwi zostały w swoim czasie zarekwirowane ze stoczni w Rostocku. Hausser kazał je zespawać „Kowalowi”, a praca została wykonana w największej tajemnicy, już na miejscu w celi. Drzwi umieszczone na wierzchu stanowiły wieko i były wyposażone w okrągły iluminator. W skąpym świetle można było odnieść wrażenie, że skrzynia przygląda się Hausserowi leniwym wzrokiem. Od jej prawego boku odchodził gruby gumowy wąż, który prowadził do kranu w pobliskiej ścianie. Połączenie było nieszczelne i na podłodze utworzyło się niewielkie jeziorko, przez które Hausser musiał przejść, by dotrzeć do skrzyni. Nachylił się nad zardzewiałą pokrywą, z której wielkimi płatami odchodziła czarna farba, dłonią w rękawiczce przetarł szkło iluminatora. Następnie zacisnął pięść i uderzył w nie mocno. Ze skrzyni dobiegł hałas, woda obmyła szybę od wewnątrz. Hausser uderzył ponownie i nagle za szkłem pokazała się biała, spuchnięta twarz. Mężczyzna patrzył na niego szalonym wzrokiem, jego oczy były czerwone od popękanych naczynek.

— Tylko niewinni mogą spać spokojnie — wymamrotał Hausser.Christianshavn, 12 września 2013

2.

Mogens odkręcił kran nad zlewem w kuchni i spłukał z talerza resztki owsianki. Szczotką do zmywania naczyń wcisnął grudki w odpływ stalowego zlewu, po chwili rozpuściły się i zniknęły. Była za dziesięć siódma, z mieszkania obok dochodziły odgłosy kłótni sąsiadów, gdzieś cicho płakało dziecko. Wytarł ręce w ścierkę i spojrzał na swoje ubranie, by upewnić się, że nie pobrudził białej koszuli. Podszedł do lodówki, otworzył ją i zaczął opróżniać jej zawartość do worka na śmieci. Wyniósł go do zsypu na klatce i wyrzucił. Wrócił do mieszkania, poszedł do łazienki, wziął na wpół opróżnioną tubkę pasty do zębów i szczoteczkę, po czym schował wszystko do kosmetyczki, do której już poprzedniego wieczoru włożył kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Odgarnął z czoła rzadkie włosy, zdjął okulary z mocnymi szkłami i przetarł zmęczone oczy. Skończył dopiero czterdzieści dwa lata, ale czuł się, jakby większą część życia miał już za sobą. Nalana twarz mówiła wszystko o jego stylu życia: za dużo śmieciowego jedzenia, za mało ruchu i co najmniej dwadzieścia kilogramów nadwagi. Luźny garnitur jedynie podkreślał pulchną sylwetkę. Ale to się teraz skończy. Zacznie żyć zdrowo, ruszać się. Dzisiaj wszystko się zmieni. Odwrócił się i wszedł do sypialni, gdzie na łóżku leżała otwarta walizka. Włożył do niej kosmetyczkę i przezroczystą torbę foliową z jasną peruką i ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. Kupił te rzeczy zawczasu, by mieć je pod ręką, kiedy będą mu potrzebne. Pięć minut później stał już w przedpokoju obok drzwi wejściowych, w jednej ręce trzymał wierzchnie ubranie i miękką, skórzaną aktówkę, w drugiej walizkę. Rzucił jeszcze raz okiem na mieszkanie, po czym zatrzasnął drzwi, pewien, że niezależnie od tego, jak wszystko się potoczy, nigdy już tu nie wróci.

Szedł ulicą Overgaden oven Vandet, którą poranna mgła nadal trzymała w swoim uścisku, wisiała ciężko nad kanałem, gdzie przy nabrzeżu cumowały liczne łodzie. Turkot małych plastikowych kółek walizki ranił uszy. Obudził drzemiącego na tylnym pokładzie jednej z łodzi angielskiego buldoga. Pies zaszczekał i spojrzał ze złością na Mogensa, który szybko przeszedł na drugą stronę ulicy. Kiedy mijał Fedtekælderen, gdzie gromadka bezdomnych piła kawę, jeden z bezzębnych mężczyzn pozdrowił go i wskazując głową na walizkę, zawołał:

— Bon voyjasse.

Mogens nie odpowiedział, tylko przyspieszył kroku.

Po chwili przejściem dla pieszych dotarł na Christianshavns Torv i stanął na przystanku autobusowym przed cukiernią Lagkagehuset, skąd rozchodził się zapach gorącego, świeżo upieczonego chleba. Pewnie mało kto wiedział, że kiedyś w tym budynku był areszt, pomyślał Mogens i szybko odsunął od siebie to wspomnienie. Spojrzał niecierpliwie na zegarek: autobus linii 9A miał nadjechać za dwie minuty. Wokół zaczęli gromadzić się oczekujący pasażerowie, poczuł zbliżający się napad paniki, na jego czole pojawiły się kropelki potu. Musiał opanować nerwy. I tak cierpiał na przerost gruczołów potowych, pocił się nawet przy najmniejszym wzburzeniu, a dzisiaj musiał wręcz emanować chłodem i spokojem. W tym momencie na przystanek wtoczył się autobus, drzwi się otworzyły. Poczuł ponaglające szturchnięcia stojących za nim ludzi i wszedł do zatłoczonego pojazdu.

Przedarł się do środkowego przejścia i stanął jak najbliżej drzwi, żeby mieć dostęp do świeżego powietrza. Jednak w miarę jak zbliżali się do centrum miasta, do autobusu wsiadało coraz więcej pasażerów, spychali go coraz bardziej w głąb, gdzie powietrze było cięższe i gdzie niemal w ogóle nie można było oddychać. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą, na niego i na jego wielką walizkę. Przejrzeli jego plan, był pewien, że za chwilę ktoś wezwie policję. Znów poczuł, że zaczyna go ogarniać paniczny strach, miał ochotę rzucić się w stronę wyjścia i wyskoczyć na ulicę. Ale opanował się. Zamknął oczy i spróbował odzyskać kontrolę nad oddechem.

Kiedy autobus w końcu dotarł do dworca głównego, Mogens wysiadł z poczuciem ulgi i razem ze strumieniem podróżnych ruszył w stronę szerokich schodów prowadzących do hali przyjazdów. Mdłości minęły, zastąpił je nagły przypływ adrenaliny, czuł, jak buzuje w jego ciele. Przeszedł przez dużą halę, kierując się do przechowalni bagażu od strony Reventlowsgade. Rzucił okiem na niewielką stróżówkę, wiedział, że strażnik pojawi się w niej najwcześniej za godzinę. Blade neonówki na suficie i niekończące się rzędy drzwiczek aluminiowych boksów sprawiały, że pomieszczenie przypominało kostnicę. Mogens szedł ze wzrokiem wbitym w podłogę, nie patrząc na umieszczone na suficie kamery. Być może policji uda się go zidentyfikować, ale wtedy będzie już daleko stąd. Znalazł pusty boks i umieścił w nim walizkę. Zapłacił sześćdziesiąt koron za pełne dwadzieścia cztery godziny. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, wróci tu przed upływem pięciu. O ile rzeczywiście wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Bilet nadal był ważny, Mogens wsiadł i zajął miejsce z przodu. Autobus linii 9A był teraz niemal pusty. Natomiast ruch na ulicach przybrał na sile i droga z powrotem przez miasto trwała dłużej, niż się spodziewał. Za sześć minut powinien dotrzeć na Christianshavns Torv. Będzie miał aż nadto czasu, żeby przejść niecałe osiemset metrów do Brobergsgade. O siódmej pięćdziesiąt dziewięć odbije kartę w swoim miejscu pracy, jak to robił codziennie już niemal od dwudziestu lat. Żaden z kolegów nie będzie niczego podejrzewał. Wszystko odbędzie się jak zwykle. Uśmiechnął się na samą myśl… W tym momencie autobus zatrzymał się na samym środku mostu Knippelsbro. Mogens spojrzał przed siebie i przez przednią szybę zobaczył biało-czerwony szlaban, który właśnie się opuszczał, zagradzając przejazd. Usłyszał sygnał i po chwili dwie części zwodzonego mostu zaczęły się unosić, wydawały się prowadzić prosto do pochmurnego nieba.

To nie mogła być prawda. To nie miało prawa się wydarzyć. Niewiarygodne, że mógł mieć aż takiego pecha. W swoim opracowanym co do minuty planie w ogóle nie brał czegoś podobnego pod uwagę. Spoglądał tępym wzrokiem w stronę basenu portowego, gdzie trójmasztowy szkuner w ślimaczym tempie zbliżał się do mostu. W głębi duszy przeklinał stary żaglowiec i jego załogę, machającą z pokładu przechodniom i rowerzystom, którzy ustawili się wzdłuż poręczy mostu, by napawać się niespodziewanym widokiem pięknego statku.

Cztery minuty po ósmej Mogens wyskoczył z autobusu na przystanku na Christianshavns Torv. Z aktówką w ręce przebiegł przez jezdnię i ruszył dalej Dronningensgade. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zdarzyło mu się biec, a sądząc po niezdarnym kroku, jego ciało też już dawno zapomniało, jak to się robi. Kiedy w końcu dotarł do Brobergsgade, musiał się zatrzymać, żeby złapać oddech. Poprawił pospiesznie ubranie, otarł pot z czoła, po czym wszedł przez otwartą bramę budynku, gdzie mieściła się firma Lauritzen Enterprise. Zatrudniani przez nią rzemieślnicy już dawno poszli na budowy, więc niewielki dziedziniec był pusty. Jedynie po warsztacie krążyło kilku ślusarzy. Ruszył szybko po schodach na pierwsze piętro, do działu księgowości. Otworzył drzwi i sięgnął po kartę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Firma, dla której pracował, była stara i hołdowała równie wiekowym tradycjom i metodom pracy. Rozległ się cichy brzdęk, wiszący obok zegar, który rejestrował czas pracy, pokazał ósmą dziewiętnaście. Coś takiego nigdy dotąd mu się nie zdarzyło. Spóźnił się.

— Trudno było rano wstać?

Odwrócił się i zobaczył Carstena Holta, szefa działu sprzedaży. Carsten miał ponad trzydzieści lat, był opalony; miał dość krótkie nogi, jakby tak naprawdę rozwinął mu się jedynie tors. Jeździł starym camaro, o którym uwielbiał wszystkim opowiadać. Dlatego nazywano go Camaro Carsten albo po prostu CC, co wcale mu nie przeszkadzało.

— Jesteś spocony, Mogens. Nie jesteś chory? — spytał, przyglądając mu się.

— Spocony? — Mogens wytarł szybko czoło i odłożył kartę na miejsce. — Skądże — odpowiedział. — O czym ty mówisz, CC?

— O deszczu na twojej twarzy.

Mogens pokręcił głową i ruszył szybko do pokoju, czując na plecach spojrzenie Carstena.

Ledwie wszedł do środka, od razu zauważył stos faktur i załączników piętrzący się na biurku. Właściwie powinny je rozliczać dziewczyny z działu rachunkowego, nie on. On miał się zajmować poważną księgowością, dbać, by wszystko, nawet jeśli może nie do końca się zgadzało, to przynajmniej jakoś się prezentowało, tak by w każdej chwili można było przedstawić dokumenty skarbówce. Pod tym względem należał zdecydowanie do branży kreatywnej. Opadł ciężko na zniszczone krzesło, które zatrzeszczało pod ciężarem jego ciała.

Cały dokładnie przemyślany plan runął z powodu zwodzonego mostu. Czy Camaro Carsten nie przyglądał mu się podejrzliwie? Mogens przypomniał sobie buldoga, który patrzył na niego złym okiem z pokładu łodzi. Uznał to za niedobry znak, jakby przesłany mu z piekła. Ale musiał trwać przy swoim. Jeśli dzisiaj nie zrealizuje tego, co zamierzył, już nigdy nie uda mu się stąd uciec.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: