Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagubieni. Tom 3. Misja ratunkowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zagubieni. Tom 3. Misja ratunkowa - ebook

Sytuacja w Układzie Słonecznym powoli zaczyna się stabilizować. Rodzice Doriana wraz z Zoe wrócili bezpiecznie do domu. Tommy całkiem wpadł w wir szkolnych perypetii. Natomiast Dorian nie może odnaleźć się w sytuacji, w której nie musi pilotować myśliwca, czy ratować Unię Międzysystemową walcząc z Trytolianami. Wszystko wydaje się być za spokojne, a szkolna wycieczka wydaje się być czymś strasznie nudnym.
Jednak wrogowie nie śpią! Zagrożenie może pojawić się w każdym momencie, w najmniej spodziewanym miejscu. Co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie czujność Doriana?
Pozostaje jeszcze jedna sprawa… Co właściwie stało się ze Stordem?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8073-016-8
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ
PIERWSZY

DORIAN TOMLINSON nabrał tchu.

Uważał się za odważnego i pomysłowego chłopaka, ale w chwilach takich jak ta męstwo zawodziło go na całej linii. Nic, ani potyczki z Niszczycielami, ani ucieczka z rozpadającego się frachtowca, ani nawet rozmowa z Trytolianinem, nie wzbudziły w nim takiego lęku jak ta sytuacja.

Przełknął ślinę i policzył w myślach do dziesięciu, co było ponoć sprawdzoną techniką walki ze strachem, potwierdzoną przez kilku bohaterów jego ulubionych holofilmów.

Nie zadziałało.

„Może trzeba jednak policzyć do dwudziestu?” – pomyślał. Wytarł spocone ręce o dżinsy i już miał zacząć od początku, gdy drzwi prowadzące do salonu rozsunęły się bezszelestnie i wytoczył się przez nie Zicco.

Robot rodziny Tomlinsonów należał do starszej generacji sprzętów domowych, rzadko już spotykanej w londyńskich domach. Koncerny technologiczne co kilka miesięcy wypuszczały nowe typy robotów z coraz doskonalszą sztuczną inteligencją, ale Tomlinsonowie mieli wobec Zicco wielki dług wdzięczności i nigdy nie przyszłoby im do głowy, by wymienić go na lepszy model. Tym bardziej że robot, zwany pieszczotliwie Cerberem, na skutek bliskich kontaktów ze swoją rodziną zaczynał wykształcać w sobie całkowicie ludzkie odruchy.

Teraz, na przykład, wydawał się obrażony.

– Prasowanie sama, pranie sama, wszystko sama – mruczał do siebie, płynąc korytarzem na poduszce grawitacyjnej. – Niedługo już do niczego nie będę potrzebny. O, dzień dobry, Dorianie.

Drzwi do salonu zamykały się ze sporym opóźnieniem, nic więc dziwnego, że mama chłopca, pochylona nad deską do prasowania, niemalże natychmiast ujrzała skradającego się syna. Z jej twarzy znikło rozbawienie, wywołane zachowaniem Zicco. Wyprostowała się i przechyliła lekko głowę, jak zawsze, gdy coś ją zaciekawiło.

– Co się dzieje? – spytała.

– Nic – bąknął Dorian, który naraz zapragnął zapaść się pod ziemię. Zerknął przez ramię, szukając drogi ucieczki.

– Jasne. – Mama odstawiła żelazko. – Przed byłą agentką Tajnej Służby nic się nie ukryje. Widzę, że masz jakąś sprawę i to chyba pilną, sądząc po tym, jak się rumienisz.

– Ja się wcale nie... – Dorian odruchowo dotknął policzków i przekonał się, że są bardzo gorące.

„Do licha, jestem czerwony jak burak!”.

– A więc o co chodzi? – naciskała mama.

Chłopak przełknął ślinę. Serce biło mu jak szalone.

„Dobra – postanowił. – Nie ma co zwlekać. Trzeba wyłożyć kawę na ławę. Jasno i ze zdecydowaniem. Jak przystało na prawdziwego mężczyznę”.

– Ja wcale nie chcę jechać na ten obóz! – odezwał się głosem o wiele bardziej piskliwym, niż zamierzał.

Mama dmuchnęła i odrzuciła grzywkę z czoła, a potem uśmiechnęła się i powróciła do pracy.

– Daj spokój. – W jej głosie pobrzmiewało niedowierzanie połączone z rozbawieniem. – Dorry, po tym, co ty i Zoe przeszliście przez ostatnie miesiące, zdecydowanie zasłużyliście sobie na fajne, beztroskie wakacje. Nie rozumiem, co ci strzeliło do głowy!

Chłopak obrzucił spojrzeniem sterty wyprasowanych rzeczy, piętrzące się na fotelach i kanapach. Dostrzegł wśród nich swoje ubrania, siostry oraz mamy. Niespodziewanie nabrał odwagi i oparł ręce na biodrach.

– Po tym, co przeszedłem, obozy dla grzecznych dzieci są już nie dla mnie! – oznajmił.

– Akurat.

– Mamo, ja latałem myśliwcem, teleportowałem się, ukrywałem w bazie piratów kosmicznych...

– Dość. – Michelle po raz drugi odstawiła żelazko. Tym razem w jej oczach błysnęło zdecydowanie. – Nie chcę więcej o tym słyszeć.

– Dlaczego?

– Bo to nasza wina, że w tym uczestniczyłeś, Dorry. Moja i taty. – Głos mamy zadrżał lekko. – Powinniśmy tu być przy tobie oraz Zoe. Powinniśmy was chronić przed niebezpieczeństwem, a nie poświęcać się pracy...

– Wasza praca ocaliła Unię Międzysystemową przed zagładą!

– Nieważne. – Mama Doriana machnęła dłonią i odwróciła głowę. – To już nieważne. Nie będę o tym rozmawiać. Porzuciłam pracę w Tajnej Służbie po to, aby być z tobą i twoją siostrą. Aby was strzec. Abyście mieli normalne dzieciństwo...

– Ale my nie mamy normalnego dzieciństwa! – zawołał Dorian. Mama się skrzywiła – nie znosiła, gdy któreś z jej dzieci przerywało jej w pół zdania – ale chłopak poczuł w sobie niezwykły przypływ śmiałości i nie zwrócił na to uwagi. – Mamo, przecież ja oglądam wiadomości w Holonecie i podsłuchuję czasem twoich wieczornych rozmów z tatą. Wiem, że stosujecie szyfr, ale i tak...

– Co takiego? – Michelle zmarszczyła brwi. – Co ty powiedziałeś?

– No, że stosujecie szyfr. Dość prosty – bąknął Dorian, tracąc na moment rezon. – Prosty jak na Tomlinsonów. No, nieważne. Wiem, że całej Unii Międzysystemowej grozi kolejna Inwazja! Wiem, że na obrzeżach trwają już pierwsze starcia! Wiem, że ojciec...

– Dość! – Mama uniosła palec i Dorian zrozumiał, że się lekko zagalopował. – Dorian, wbrew temu, co mówisz, jesteś dzieckiem i wojny dorosłych nie powinny cię obchodzić. Będziemy cię trzymać z dala od tego tak długo, jak się da!

– To nie fair – zmarkotniał Dorian. – Ja... Ja chciałbym być z tatą. Chciałbym mu pomóc. Wiem, że przebywa teraz z naszą flotą w... W Układzie Garax? Z szesnastą eskadrą?

Przez usta mamy przemknął lekki uśmiech.

– Niemożliwe, by nasz kod był aż tak łatwy – powiedziała. – Tak, tata zajmuje się zbieranem danych wywiadowczych na Gatax Major i nie sądzę, byś mógł mu w czymś pomóc. Tym bardziej że – spojrzała na komodę, gdzie wciąż leżały świadectwa szkolne – twoje oceny pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza z matematyki i informatyki. Co więcej, prawie zawaliłeś chiński!

– Gdybym wiedział, że chcecie mnie wysłać na Viglux, zafundowałbym sobie najgorsze oceny z możliwych – wymamrotał mściwie Dorian.

– Po co tak marudzisz? – Mama ujęła się pod boki. – Viglux to ciepła, bezpieczna planeta o umiarkowanym klimacie i wielu atrakcjach, na której inteligentna, obdarzona emocjami flora niemalże zastąpiła miejsce fauny! To raj pełen cudownych roślin, które... Zresztą czytałeś pewnie materiały, które wysłała szkoła.

– Nie, nie czytałem! Po co mi to wszystko!? – wrzasnął chłopak. – Jak mam jechać na wakacje, skoro zbliża się wojna galaktyczna z kilkoma klanami Trytolian? Poza tym – jego oczy nagle rozbłysły – nie boisz się, że nasz prom kosmiczny może zostać zaatakowany przez piratów?

– Piratami ty się nie martw. Siły Unii Międzysystemowej patrolują przestrzeń, a ruch wszelkich pojazdów kosmicznych jest ściśle kontrolowany! Mysz się nie prześlizgnie! Nie mówili tego w tych twoich wiadomościach?

– Mówili, ale...

– Dość już! – Mama podniosła głos. – Pamiętaj, że wszystko, co podsłuchujesz z naszych rozmów, to tajemnica, której nie wolno nikomu wyjawić! A na ten obóz pojedziesz właśnie po to, żebyś przestał wreszcie myśleć o sprawach dorosłych!

Chłopak wiedział, że przegrał. Obrzucił smętnym wzrokiem sterty wyprasowanych ubrań, westchnął demonstracyjnie i wyszedł z pokoju.

------------------------------------------------------------------------

Drzwi zasunęły się z cichym szumem. Dorian odruchowo wprowadził kod, który uniemożliwiał wejście do jego pokoju z zewnątrz i usiadł ciężko na łóżku. Trącił model myśliwca Star Sailor, zwisający na cieniutkich żyłkach z sufitu, popatrzył smętnie w akwarium, w którym jaskrawożółta ośmiorniczka z planety Belandis układała kolorowe klocki, a potem przerzucił stertę komiksów, znalazł swego spacefona i uruchomił holowizję.

Nad przybrudzonym dywanem, na którym wyszyto mapę najbliższego sąsiedztwa Układu Słonecznego, zamigotała twarz Tommy’ego, który jak zwykle ocierał usta po jakimś posiłku.

– Czołem, Dorry! – wybełkotał i przełknął ostatni kęs. – Jak leci?

– Do bani, stary – westchnął Dorian i wyciągnął się na łóżku. Dobrze wycelowanym kopniakiem strącił ulubiony album z gwiezdnymi niszczycielami. – Nie udało się.

– Co się nie udało? – spytał Tommy.

– Nie pamiętasz? – Dorian usiadł na łóżku. – Przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj. Chciałem namówić mamę, by odpuściła mi ten obóz, ale nie dało rady.

– Co? Czemu?

– Uparła się. Chce mnie tam wypchnąć na siłę.

– To ty nie chcesz jechać? – zdziwił się Tommy.

– Do licha, Humbak! – wybuchnął Dorian i spojrzał na hologram. – Przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj! Wszystko ci wyjaśniłem!

– Eee... Tak. Tak, racja, już sobie przypomniałem. No, mówiłeś.

Dorian przyjrzał się uważnie Tommy’emu. Dzięki technologii holograficznej widzieli się bardzo wyraźnie, przez co łatwo było zauważyć, że jego najlepszy przyjaciel patrzy w zupełnie innym kierunku. Co więcej, skupienie na rozmowie przychodziło mu z coraz większym trudem.

– Humbak, czy ty właśnie w coś grasz?

– Nie, nie... Na razie przeglądam skórki i...

– To ja dzwonię do ciebie, żeby podzielić się problemem, a ty klikasz w jakieś durne gierki? – Dorian zacisnął pięści.

Tommy zamrugał oczami i odwrócił się w stronę przyjaciela, skupiając się na rozmowie po raz pierwszy od jej rozpoczęcia.

– Problemem?! – zawołał. – Człowieku, rodzice wysyłają nas do najlepszego miejsca na świecie, a ty marudzisz? Wiesz, ile to kosztowało? Wiesz, co nas tam czeka?

– Tommy, po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, ty serio chcesz się zadawać z tymi durniami? Przecież będzie tam połowa naszej klasy! I pani Wung, Meduza i...

– No właśnie, Meduza! Profesor McCath! – Humbak rozpromienił się. – To mój ulubiony nauczyciel, nie pamiętasz? Mam do niego tysiące pytań!

– Odbiło ci!? W wakacje chcesz się zajmować astrofizyką?

– Oraz programowaniem. Chcę się też nauczyć podstaw solarydzkiego, a w przerwach będę badał życie Viglan! I grał w „Świętego Graala” z twoją siostrą.

Choć nawet najlepsza rozdzielczość hologramu nie pozwalała dostrzec takich szczegółów, Dorian był przekonany, że Tommy się zarumienił. Pacnął się w czoło tak głośno, że ośmiorniczka w akwarium spojrzała na niego z zainteresowaniem.

– Odbiło ci – oznajmił i wyłączył hologram.

Upuszczony spacefon spadł między puste puszki po coli i zapomnianą, liczącą sobie już ponad tydzień kanapkę z ostatniego dnia szkoły.

– Nie ma dla mnie nadziei – jęknął chłopak, wpatrując się w sufit. – Będę musiał spędzić dwa tygodnie z jakąś dzieciarnią i bandą nauczycieli na słodziutkiej planecie z plażami i trampolinami! A przecież ja pomogłem odeprzeć inwazję Trytolian, do licha!

Westchnął raz jeszcze, ale wiedział, że nie może się spodziewać znikąd pomocy. Z trudem podniósł się z łóżka i pokręcił głową.

– Na szczęście dwa tygodnie to niewiele czasu – powiedział na głos. – Przeleci. Niewykluczone też, że... – Na jego twarzy niespodziewanie pojawił się lekki uśmiech, a oczy zabłysły dziko, jak zwykle gdy do głowy przychodził mu świetny pomysł. – Niewykluczone też, że nawet na nudnej Viglux uda mi się dokonać jakichś dzielnych czynów – dokończył ciszej, jakby się spodziewał, że ktoś go podsłuchuje. – Muszę zebrać cały sprzęt, a oprócz tego... – Sięgnął po spacefon. – A oprócz tego powinienem porozumieć się z kimś, kto w przeciwieństwie do Humbaka wie, że wojna wcale się nie skończyła. Z kimś, kogo mogę traktować jak sojusznika.

------------------------------------------------------------------------

Pomimo powziętej decyzji dzień wylotu na Viglux był dla Doriana ucieleśnieniem koszmaru. Mama biegała po domu, mówiła coś o olejkach do opalania przystosowanych do atmosfery obcych planet, przetrząsała szafy w poszukiwaniu parasoli i gorączkowo sprawdzała pogodę na Viglux. Cerber usiłował jej pomagać i wycofywał się, obrażony, gdy wszyscy go ignorowali. Zoe płakała, bo jej walizka okazała się za mała, aby pomieścić wszystkie jej książki. Tommy co chwila dzwonił, by podzielić się jakąś nową plotką. Dorianowi zaś nie chciało się wstawać z łóżka.

Zrobił to dopiero wtedy, gdy mama, Zoe i Zicco chórem nakrzyczeli na niego, że zaraz spóźnią się na lotnisko Heathrow. Zjadł wciśniętą mu w rękę kanapkę z masłem orzechowym, pospiesznie wypił szklankę soku – plamiąc przy tym lekko koszulkę, co oczywiście ściągnęło na jego głowę kolejną burę – złapał walizkę oraz swój szpiegowski plecak i nim się zorientował, siedział już w fotelu nowego, przestronnego śmigacza rodziny Tomlinsonów, przypięty pasami i przytłoczony rozpaczą. Mama dodała gazu i maszyna wzniosła się z wdziękiem ku londyńskiemu niebu.

Dorian wyjrzał przez okienko, by po raz ostatni zerknąć na ukochany dom i Zicco, który wjeżdżał do środka przez szeroko otwarte drzwi, obrażony, że nikt się z nim nie pożegnał.

– Już mam wszystkiego dosyć – westchnął.

Okazało się jednak, że to dopiero początek. Śmigacz zanurkował w stronę domu Robbinów. Tam do środka maszyny wskoczyła mama Tommy’ego oraz sam Humbak, rozpromieniony i uginający się pod ciężarem niezliczonych toreb i torebek. Najpierw nadepnął Dorianowi na stopę, a potem przycisnął go do ściany swoimi bagażami, gdy z ulgą opadł na fotel między nim a siostrą. Zoe natychmiast przestała chlipać i oboje wdali się w ożywioną rozmowę o jakiejś grze komputerowej. Obie panie pospiesznie wymieniały się nowinkami, a silniki śmigacza wyły na podwyższonych obrotach.

Dorian zerknął na zegarek. Nie było szans na to, że się spóźnią.

Rzeczywiście, kwadrans później śmigacz osiadł miękko na piętrze parkingu pasażerskiego portu kosmicznego Heathrow, na którym wciąż trwały prace remontowe po ataku Trytolian, a obie rodziny, rozemocjonowane i zestresowane jednocześnie, pognały w stronę właściwej bramki. Pięć minut i trzy awantury później Dorian, Tommy i Zoe, gruntownie wycałowani, wyściskani i naszpikowani przestrogami przez mamy, wmieszali się w tłum kolegów i koleżanek z Gladstone High.

– Uwaga, uwaga! – Pani Wung, niziutka, nieśmiała Chinka w wielkich okularach, klaskała w dłonie, usiłując zwrócić na siebie uwagę rozgadanej, rozchichotanej młodzieży. – Proszę przygotować paszporty! Halo, czy wszyscy mnie słyszą?

– Paszporty, towarzystwo! – huknął profesor McCath, wysoki, lekko siwiejący nauczyciel astrofizyki o potężnej tuszy. Dorian aż zamrugał oczami z zaskoczeniem. McCath, choć słynął z ostrego poczucia humoru i potrafił mówić młodzieżowym slangiem, zawsze chodził w garniturze. Teraz jednakże miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami, ledwie przykrywającą wydatne brzuszysko, szorty oraz sandały.

– Ale jaja... – stęknął zachwycony Humbak i sięgnął do kieszeni po swój paszport Unii Międzysystemowej, tradycyjnie wymięty i lepki. – Meduza w wersji plażowej. Dorry, widziałeś to?

– Widziałem – parsknął sucho Dorian. – I nie mów do mnie Dorry.

– Dlaczego? – spytał jakiś dziewczęcy głos za jego plecami.

Chłopak odwrócił się i ujrzał wysoką, ciemnowłosą dziewczynę w zielonej sukience, która przyglądała mu się z zaintrygowaniem. Nie znał jej, ale widział ją parokrotnie przed końcem roku szkolnego.

– Moim zdaniem Dorry brzmi bardzo fajnie – ciągnęła nieznajoma.

– Eee... No, może – wykrztusił Dorian. – Spoko, jeśli chcesz, to...

– Nazywam się Miranda Blaire – przedstawiła się dziewczyna. W jej głosie pobrzmiewał francuski akcent i chłopak przypomniał sobie, że do ich szkoły trafiło kilkoro dzieci z kontynentu, z krajów, które doznały największych szkód z rąk Trytolian.

– A ja Dorian. Cześć! – powiedział i uścisnął jej dłoń. – Skąd jesteś?

– Z Belgii – odparła Miranda. – Niespodziewane ataki Trytolian wywołały niewielkie tsunami i nadal usuwamy skutki powodzi. Fajnie tu u was. W mojej szkole redagowałam gazetkę i chciałabym zająć się tu tym samym.

– Siema, Tomlinson. – Mijający go Svein Tostiev, ubrany w wytartą dżinsową kurtkę z napisem „Myślenie szkodzi”, klepnął Doriana mocno w plecy.

– Tomlinson? – Miranda otworzyła szeroko oczy i cofnęła się o krok. – To ty? Ten Dorian Tomlinson? Ten sam, który pilotował myśliwca i uratował dzieciaki z bazy handlarzy niewolników na Persefonie?

Powiedziała to głośno, aż za głośno i kilka najbliższych osób spojrzało na nich z zainteresowaniem. Dorian kątem oka zauważył, jak Tommy przewraca oczami, a Zoe ledwie dostrzegalnie kręci głową.

Wiedział, o co im chodzi. Po powrocie na Ziemię za namową rodziców postanowili we troje, że nie pisną słowa o tym, co się wydarzyło w Kosmosie. Wyglądało na to, że Zoe i Tommy dotrzymali obietnicy. Jego siostra nic nikomu nie powiedziała, bo była na to zbyt mądra, a Humbak milczał, bo wiedział, że i tak nikt mu nie uwierzy. W przeciwieństwie do nich Dorian napomknął raz czy drugi o swoich przygodach i wkrótce plotki rozniosły się po całej szkole. Nie wiedział, czy mu uwierzono czy nie, ale przynajmniej miał z kim rozmawiać na przerwach, a w międzyczasie założył blog o nazwie „Sam przeciwko Trytolianom”. Nikomu jeszcze o nim nie powiedział, ale czuł, że kiedyś mu się przyda.

„Zresztą i tak nie mam co robić od czasu, gdy moja siostra oraz najlepszy przyjaciel grają w tę swoją głupią grę” – pomyślał.

– Tak, to ja – odparł z dumą i wypiął pierś. – Mieliśmy... eee... miałem sporo szczęścia, wiesz? Najważniejsze jednak, że udało mi się komuś pomóc.

– O rany! – Miranda aż podskoczyła i przycisnęła dłonie do policzków. – Opowiesz mi o wszystkim?

– Z ochotą – zapewnił ją Dorian. – Lot na Viglux trwa dwie godziny i czterdzieści minut, oczywiście o ile nie trafimy w deszcz meteorytów. Nasi piloci – spojrzał na kabinę ze znakiem British Spaceways – wiedzą, co w takich sytuacjach robić, ale ja też mogę chwycić za stery.

– O rany! – powtórzyła dziewczyna i odwróciła głowę, jakby szukała kogoś w tłumie, ale obozowicze gromadzili się już wokół profesora McCatha, który sprawdzał paszporty i bilety równie skrupulatnie, jak rozwiązywał równania na holotablicy. – To będzie ekscytująca podróż! Mogę usiąść obok ciebie?

– Oczywiście! – Dorian przełknął ślinę.

„Rany, może ten cały obóz nie będzie aż tak fatalnym przeżyciem?” – pomyślał, gdy McCath wraz z resztą ruszył w stronę bramki prowadzącej na pokład statku kosmicznego. Znalazł w sobie nawet na tyle przyzwoitości, by pomachać mamie, która wołała, żeby opiekował się Zoe, porządnie mył zęby i nie zgubił kąpielówek, a po chwili znalazł się w środku statku kosmicznego.

– Chcesz usiąść przy oknie? – spytał Mirandę. – Ja już wielokrotnie widziałem Ziemię z orbity.

Dziewczyna pisnęła i znów się obróciła, szukając kogoś wzrokiem. Dorian wpakował plecak pod siedzenie i już chciał rozsiąść się w fotelu, gdy naraz z głośników dobiegł głos McCatha:

– Moi drodzy uczniowie, mam nadzieję, że jesteście gotowi na udział w tej ekscytującej wyprawie naukowej. Muszę tu podkreślić słowo „naukowej”, bo wraz z paniami Wung, Schnitt oraz Olegard nie pozwolimy nikomu do reszty zgłupieć. Nikomu, panie Tostiev!

Rozległy się jęki, szybko zastąpione przez chichoty. Svein Tostiev, dumny z miana najgorszego ucznia w klasie, pogroził głośnikom pięścią.

– Wysyłamy na planetę Viglux najwspanialsze, z drobnymi wyjątkami, mózgi Gladstone High – ciągnął McCath – a ja osobiście obiecałem pani dyrektor Donaldson, że te mózgi powrócą na ziemię jeszcze bogatsze w wiedzę. A więc witaj, przygodo! Naukowa przygodo, pozwolę sobie dodać.

Dorian przygryzł wargę.

„Wspaniałe mózgi – powtórzył w myślach. W jego sercu niespodziewanie zrodziło się podejrzenie. – Hmmm... A co, jeśli mama się myli?”.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: