Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2004
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych - ebook

XIX wiek: dwa powstania, dwa zrywy, które miały przynieść Polsce utraconą wolność. Nie przyniosły, za to zaowocowały gromadną emigracją oraz licznymi represjami zaborców: zsyłką, konfiskatami dóbr, kontrybucjami podcinającymi gospodarcze podstawy istnienia majątków szlacheckich...

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0285-4
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Raj utra­co­ny

Ten kraj szczę­śli­wy, ubo­gi i cia­sny!

Jak świat jest boży, tak on był nasz wła­sny!

Jak­że tam wszyst­ko do nas na­le­ża­ło,

Jak po­mnim wszyst­ko, co nas ota­cza­ło;

Od lipy, któ­ra ko­ro­ną wspa­nia­łą

Ca­łej wsi dzie­ciom uży­cza­ła cie­nia

Aż do każ­de­go stru­mie­nia, ka­mie­nia,

Jak każ­dy ką­tek zie­mi był zna­jo­my

Aż po gra­ni­cę, po są­sia­dów domy!

A. Mic­kie­wicz, Pan Ta­de­usz, Epi­log, ww. 79-87

Te sło­wa to wspo­mnie­nie czło­wie­ka od­da­lo­ne­go od ro­dzin­nych stron tak w cza­sie, jak i w prze­strze­ni. To samo my­śla­ły i czu­ły całe po­ko­le­nia Po­la­ków, któ­rzy z róż­nych przy­czyn mu­sie­li opu­ścić swo­je domy.

Wiel­ka Emi­gra­cja 1831 roku to osiem do dzie­wię­ciu ty­się­cy osób, w trzech czwar­tych szlach­ty, lu­dzi, któ­rzy mu­sie­li wy­je­chać z kra­ju w oba­wie przed car­ski­mi re­pre­sja­mi po­po­wsta­nio­wy­mi. Więk­szość z nich spę­dzi­ła resz­tę ży­cia na ob­czyź­nie, nie prze­sta­jąc jed­nak nig­dy tę­sk­nić za do­mem ro­dzin­nym. Ta sama sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się po­nad trzy­dzie­ści lat póź­niej, po po­wsta­niu stycz­nio­wym. Wte­dy wła­śnie umoc­nił się do dziś nie­wy­ga­sły mit dwo­ru. Lata sześć­dzie­sią­te XIX wie­ku to jed­no­cze­śnie czas na­ro­dzin no­wo­cze­snej pro­zy re­ali­stycz­nej. Za­rów­no w po­wie­ściach, jak i w pa­mięt­ni­kach spra­wy po­wsta­nia, a póź­niej wy­rzu­ce­nia z domu są osią wszyst­kich in­nych zda­rzeń; po­wsta­nie było punk­tem zwrot­nym w ży­ciu wie­lu ro­dzin, któ­re tra­ci­ły bli­skich, a za­raz po­tem ma­jąt­ki. Po klę­sce już nic nie mo­gło być tak jak przed­tem.

Czas po­wsta­nia to okres, w któ­rym go­spo­da­rze, za­ję­ci in­ny­mi spra­wa­mi, nie dba­li o za­sie­wy czy in­wen­tarz. Męż­czyź­ni od­cho­dzi­li do od­dzia­łów po­wstań­czych, od­sy­ła­no tam ko­nie i za­opa­trze­nie. Woj­sko w le­sie po­trze­bo­wa­ło pro­wian­tu oraz mnó­stwa przed­mio­tów do prze­trwa­nia i wal­ki. Żoł­nie­rze ro­syj­scy re­kwi­ro­wa­li na swo­je po­trze­by wszyst­ko, co wpa­dło im w ręce, a po nich przy­cho­dzi­ły gru­py głod­nych po­wstań­ców, któ­rzy wy­mia­ta­li reszt­ki. Nie­któ­rzy wła­ści­cie­le ma­jąt­ków ucie­ka­li do miast, co po­wo­do­wa­ło jesz­cze szyb­szą ruj­na­cję ich do­mów. Tych, któ­rzy zo­sta­li, wcią­gał wir wy­da­rzeń, bez wzglę­du na to, czy tego chcie­li, czy nie. Czyż moż­na było, na przy­kład, nie przy­jąć pod swój dach obroń­cy oj­czy­zny, któ­ry nie dość, że był głod­ny i po­zba­wio­ny domu, to jesz­cze nie­jed­no­krot­nie krwa­wił i mu­siał ukry­wać się przed prze­śla­do­wa­niem? Nad ta­ki­mi py­ta­nia­mi nikt się na­wet nie za­sta­na­wiał, to­też po upad­ku po­wsta­nia wła­dze car­skie za­wsze znaj­do­wa­ły pre­tekst do kon­fi­ska­ty ma­jąt­ku.

Na wła­ści­cie­li ziem­skich, któ­rym uda­ło się po­zo­stać we dwo­rach, rząd car­ski na­ło­żył ogrom­ne, la­ta­mi spła­ca­ne kon­try­bu­cje. Jed­no­cze­śnie uwłasz­czo­no chło­pów. Wszyst­ko to pod­cię­ło pod­sta­wy go­spo­dar­cze ma­jąt­ków szla­chec­kich, a kie­dy do­szedł do tego ogól­ny kry­zys oraz świa­to­wy spa­dek cen zbóż, klę­ska ma­te­rial­na wie­lu dwo­rów zo­sta­ła prze­są­dzo­na. Ca­rat wy­jąt­ko­wo sku­tecz­nie ude­rzył w sła­by punkt szlach­ty, tej nie­po­kor­nej war­stwy spo­łecz­nej, któ­ra spra­wia­ła mu naj­wię­cej kło­po­tów i po­wo­do­wa­ła cią­głe za­mie­sza­nie w im­pe­rium. Ude­rzył w pod­sta­wę eko­no­micz­ną dwo­rów z dwóch stron – przez kon­try­bu­cje i przez po­zba­wie­nie dar­mo­wej siły ro­bo­czej. Zmie­nio­na sy­tu­acja wy­ma­ga­ła od zie­mian prze­sta­wie­nia się na inny tryb go­spo­da­ro­wa­nia, w któ­rym chło­pa trze­ba było nie tyl­ko wy­na­gra­dzać za pra­cę, ale jesz­cze czę­sto na­ma­wiać go, aby w ogó­le się do niej za­brał.

DZIE­DZIC, DZIE­DZICZ­KA, PA­NI­CZE I PA­NIEN­KI, CZY­LI PO PRO­STU RO­DZI­CE I DZIE­CI. SA­HIN­KA NA PO­DO­LU

Ko­niecz­ne oka­za­ło się prze­war­to­ścio­wa­nie ide­ału szlach­ci­ca. Aby prze­trwać, mu­siał on oszczę­dzać, po­prze­sta­wać na ma­łym i re­zy­gno­wać z wie­lu zbyt­ków, do któ­rych przy­wykł w dzie­ciń­stwie. W mo­wach po­grze­bo­wych tam­te­go cza­su wśród za­let wy­chwa­la­ją­cych do­bre­go oby­wa­te­la wy­mie­nia się oprócz pa­trio­ty­zmu i re­li­gij­no­ści ta­kie ce­chy, jak skrzęt­na pra­ca i oszczęd­ność, utrzy­ma­nie i po­mna­ża­nie ro­do­we­go ma­jąt­ku oraz dba­łość o los wło­ścian. Wie­lu, zwłasz­cza wy­kształ­co­nych i ma­jęt­niej­szych, spro­sta­ło temu trud­ne­mu za­da­niu i jesz­cze przez parę po­ko­leń po­zo­sta­li w swo­ich do­mach.

Ci, któ­rzy nie po­tra­fi­li go­spo­da­ro­wać w no­wych wa­run­kach i żyć oszczęd­niej, w koń­cu sprze­da­wa­li za­dłu­żo­ne ma­jąt­ki i osie­dla­li się w mie­ście, gdzie pró­bo­wa­li funk­cjo­no­wać zgod­nie ze sta­ry­mi zwy­cza­ja­mi. Im bar­dziej czu­li się wy­sa­dze­ni z sio­dła, tym sil­niej sta­ra­li się prze­ka­zać dzie­ciom tra­dy­cje ro­dzin­ne i wspo­mnie­nie opusz­czo­ne­go domu. Do tego do­cho­dził kom­pleks i po­czu­cie winy, że od­da­li ro­dzin­ne gniaz­do w obce ręce. Utra­co­ne dwo­ry przy­bie­ra­ły w ów­cze­snej li­te­ra­tu­rze sym­bo­licz­ną po­stać utra­co­nej oj­czy­zny, jak na przy­kład w wier­szu Płu­ga:

Nę­dzarz, włó­czę­ga, z bła­ga­niem że­bra­czem

U mu­rów zam­ku mych pra­oj­ców sto­ję

I pierś mi wzbie­ra­ję­ka­mi i pła­czem,

Bo już nie moim dziś to gniaz­do moje! (…)

Bia­da mej gło­wie! I wam wszyst­kim

bia­da,

Któ­rzy po­dob­nym po­dą­ża­cie szla­kâem.

Bo kto pu­ści­znę oj­czy­stą po­stra­da,

Jak ja nę­dza­rzem bę­dzie i że­brak­ciem,

A choć się spo­tka z lep­szych lo­sów gwiaz­dą,

Daw­ne­go szczę­ścia nig­dy nie od­py­ta,

I nig­dy du­sza w nim nie bę­dzie syta,

Bo ją ro­dzin­ne tyl­ko żywi gniaz­do!

A. Pług, U stra­co­ne­go gniaz­da oj­czy­ste­go

Dwór wspo­mi­na­ny w ta­kiej at­mos­fe­rze pod­le­gał ide­ali­za­cji, utrwa­lał się jego ste­reo­typ. Nie­gdy­siej­szy dom ja­wił się jako oaza ładu, do­stat­ku i spo­ko­ju wbrew wszel­kim oko­licz­no­ściom ze­wnętrz­nym. Pod­kre­śla­no ta­kie ce­chy jego miesz­kań­ców, jak pro­sto­ta, go­ścin­ność, po­sza­no­wa­nie tra­dy­cji, wier­ność Bogu i oj­czyź­nie. Oprócz przy­wo­ły­wa­nia ob­ra­zu wiej­skiej sie­lan­ki dwór od­gry­wał też rolę pla­ców­ki obron­nej. Zgod­nie z tra­dy­cją ry­cer­ską była to go­to­wość szlach­ty nie tyl­ko do bo­ha­ter­skich zry­wów pa­trio­tycz­nych, ale i do utrwa­la­nia pol­sko­ści na co dzień. Taki wi­ze­ru­nek dwo­ru pie­lę­gno­wa­ło wie­le po­ko­leń Po­la­ków i znaj­do­wa­ło jego po­twier­dze­nie w lek­tu­rze Pana Ta­de­usza. So­pli­co­wo wcie­la­ło ten ste­reo­typ w stop­niu nie­mal do­sko­na­łym. Pod wpły­wem tego utwo­ru w XIX-wiecz­nej li­te­ra­tu­rze po­ja­wi­ło się wie­lu oby­wa­te­li ziem­skich za­cho­wu­ją­cych sar­mac­kie oby­cza­je i łą­czą­cych wo­jacz­kę z pra­cą na roli. Ten ide­al­ny, wzor­co­wy zie­mia­nin miał być do­brym go­spo­da­rzem, nie ule­gać prze­są­dom sta­no­wym, a w ra­zie po­trze­by sku­tecz­nie wy­stę­po­wać prze­ciw­ko wro­gom oj­czy­zny.

W po­wie­ściach z prze­ło­mu XIX i XX wie­ku po­ja­wia­ły się do­dat­ko­wo nowe mo­ty­wy. Bo­ha­ter – szlach­cic, Po­lak i ka­to­lik – ca­łym ży­ciem do­wo­dził, że je­dy­nie pra­ca na roli, w bli­skim kon­tak­cie z przy­ro­dą, za­pew­nia spo­kój, po­głę­bia głę­bo­ką, tra­dy­cyj­ną re­li­gij­ność, a dwór sta­no­wi je­dy­ną i naj­pew­niej­szą osto­ję pol­sko­ści. Aż do ostat­niej woj­ny był on sym­bo­lem pa­trio­ty­zmu i trwa­nia, a tak­że miej­scem gro­ma­dze­nia pa­mią­tek na­ro­do­wych i kul­ty­wo­wa­nia tra­dy­cji.

Po klę­sce po­wsta­nia stycz­nio­we­go wie­le po­sia­dło­ści zo­sta­ło skon­fi­sko­wa­nych przez wła­dze. Wła­ści­cie­le in­nych opu­ści­li je w parę lat po­tem z po­wo­du ban­kruc­twa. Wy­ru­go­wa­ni z ma­jąt­ków zie­mia­nie ob­da­rza­li uczu­ciem dwo­ry cu­dze; czę­sto dzier­ża­wio­ne przez sie­bie lub ro­dzi­ców, cza­sem dwo­ry krew­nych, przy­ja­ciół lub miej­sca, w któ­rych spę­dza­li wa­ka­cje. Znaj­du­je­my ta­kie sy­tu­acje w li­te­ra­tu­rze, na przy­kład opi­sa­ne w No­cach i dniach przy­wią­za­nie Bo­gu­mi­ła Nie­chci­ca do Ser­bi­no­wa, któ­ry był jego miej­scem pra­cy, a tak­że we wspo­mnie­niach – Ste­fan Że­rom­ski, wów­czas uczeń gim­na­zjum, umie­ścił w swo­ich Dzien­ni­kach na­stę­pu­ją­cy pas­sus do­ty­czą­cy dwo­ru dzier­ża­wio­ne­go przez jego ojca: „Księ­życ ką­pie się w wo­dzie. Kon­tu­ry dwor­ku na­sze­go tak się cu­dow­nie, otu­lo­ne w lip ra­mio­na, od za­chod­nie­go słoń­ca od­bi­ja­ły, żem go nie po­znał. Uczu­łem, jak bar­dzo miej­sce to ko­cham, że mi­łość do tego gniaz­da mo­je­go jest nie­zmie­rzo­ną”.

W opo­zy­cji do mia­sta wieś sta­ła się sym­bo­lem ży­cia szczę­śli­we­go, zgod­ne­go z pra­wa­mi na­tu­ry, nie­za­leż­ne­go w swej sa­mo­wy­star­czal­no­ści. Na­wet zie­mia­nie miesz­ka­ją­cy na sta­łe w mie­ście uwa­ża­li, że „u sie­bie” są tyl­ko na wsi. Cho­dzi­ło za­rów­no o spo­sób za­miesz­ki­wa­nia, jak i o lu­dzi ma­ją­cych po­dob­ne po­glą­dy i sys­tem war­to­ści, wśród któ­rych sami czu­li się na­praw­dę do­brze. Ich sto­su­nek do tych spraw świet­nie wy­ra­ża Ma­ria Ro­dzie­wi­czów­na w po­wie­ści Wrzos: „Pan Bóg zro­bił wieś i dwór, a czar­ny ka­mie­ni na­włó­czył, po­bu­do­wał mia­sto i w nim miesz­ka”.

W XX wie­ku na­stą­pi­ły ko­lej­ne wy­da­rze­nia, któ­re spra­wi­ły, że zie­mia­nie zno­wu po­tra­ci­li swo­je sie­dzi­by. Na Kre­sach był to czas re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej i woj­ny 1920 roku, a na po­zo­sta­łym te­re­nie okres po 11 woj­nie świa­to­wej, kie­dy to upań­stwo­wio­no ma­jąt­ki ziem­skie. Wy­da­rze­nia te zna­la­zły wy­raz za­rów­no w li­te­ra­tu­rze, jak i pa­mięt­ni­kach.

PARK

Opusz­cza­li na za­wsze swe gniaz­do ro­dzin­ne – ob­cho­dzi­li za­kąt­ki wszyst­kie i że­gna­li ta­ko­we, że­gna­li sprzę­ty, pro­gi, dro­bia­zgi wszyst­kie.

T. T. Jeż, Dwór w Chru­sto­wie

Gdy w 1920 roku w cza­sie ofen­sy­wy bol­sze­wic­kiej przy­je­cha­łem do Racz­kie­wicz, nie za­sta­łem tam już ni­ko­go z ro­dzi­ny. W przed­dzień mo­je­go przy­jaz­du wy­je­cha­li wszy­scy na za­chód. Dom był pu­sty. Ob­cho­dzi­łem ko­lej­no wszyst­kie po­ko­je, że­gna­jąc się już na za­wsze z do­mem mego dzie­ciń­stwa. W po­ko­ju chłop­ców sta­ły na pół­kach nie­na­ru­szo­ne ga­blo­ty z mo­ty­la­mi i ko­lek­cją jaj pta­sich.

B. Za­le­ski, Wspo­mnie­nia

Te dwa tek­sty po­wsta­ły w od­stę­pie stu lat, od­po­wied­nio 1876 i 1981, a mó­wią do­kład­nie o tym sa­mym. Wy­ro­kiem losu opusz­cza­nie ro­dzin­nej sie­dzi­by sta­ło się udzia­łem kil­ku po­ko­leń Po­la­ków i na tak dużą ska­lę do­ty­czy­ło tyl­ko war­stwy szla­chec­kiej. Było to dla tych lu­dzi prze­ży­cie tak trau­ma­tycz­ne, że świa­do­mość wy­ko­rze­nie­nia prze­ka­zy­wa­li w spad­ku dzie­ciom. Chcie­li dla nich oca­lić coś z tam­te­go nie­ist­nie­ją­ce­go świa­ta i pi­sa­li wspo­mnie­nia. Może dla­te­go wła­śnie więk­szość pa­mięt­ni­ków do­ty­czy ży­cia na Kre­sach.

PO­STA­CI Z RO­DZIN­NE­GO AL­BU­MU

W kul­tu­rze szla­chec­kiej zie­mia była nie tyl­ko wła­sno­ścią i źró­dłem za­moż­no­ści, ale też sym­bo­licz­nym po­twier­dze­niem toż­sa­mo­ści. Za­raz po wy­mie­nie­niu na­zwi­ska mó­wi­ło się, skąd się jest. Wy­wo­dzić się z ja­kie­goś miej­sca zna­czy­ło wska­zy­wać na swo­je związ­ki z in­ny­mi ludź­mi, z ję­zy­kiem i oby­cza­jo­wo­ścią, z tra­dy­cja­mi i re­li­gią, a tak­że z kra­jo­bra­zem i kli­ma­tem. Zie­mia nie tyl­ko była wła­sno­ścią czło­wie­ka; czło­wiek na­le­żał do niej rów­nie sil­nie. Chłop był do zie­mi przy­pi­sa­ny, a szlach­cic „pi­sał się z zie­mi”. Za­gma­twa­ne losy nie­któ­rych wła­ści­cie­li dwo­rów wska­zu­ją wy­raź­nie, że po ze­rwa­niu kon­tak­tu z miej­scem uro­dze­nia zu­peł­nie nie po­tra­fi­li oni zna­leźć so­bie miej­sca w świe­cie.

Nie nę­ci­ły mnie kra­je da­le­kie, ko­cha­łem swój kraj po­le­ski, pe­łen uro­ku, bory pach­ną­ce ży­wi­cą, te pusz­cze za­rzecz­ne po­ro­śnię­te tak gę­sto wy­nio­słym drze­wo­sta­nem li­ścia­stym, z wi­ją­cym się do­ko­ła pni dzi­kim chmie­lem, te je­zio­ra więk­sze i mniej­sze, co­raz to w roz­le­głej pusz­czy spo­ty­ka­ne, do któ­rych doj­ście w wia­do­mych tyl­ko miej­scach jest do­stęp­ne. Przez pusz­czę prze­cho­dzi­ła­jed-na tyl­ko wą­ska ścież­ka, po któ­rej moż­na było iść tyl­ko gę­sie­go. A ja­kie w tej pusz­czy ki­pia­ło ży­cie! Gdy prze­cho­dzi­łeś ścież­ką, rap­tem z trza­skiem i chrum­ka­niem po­bie­gło od cie­bie stad­ko dzi­ków. Nie­co da­lej doj­rza­ło się na ścież­ce sto­ją­cą klę­pę z ma­łym źre­ba­kiem. Z po­bli­skie­go je­zio­ra do­cho­dzi­ły od­gło­sy ty­się­cy swa­rzą­cych się ka­czek,.

Wszyst­ko to mi­nę­ło i już nig­dy nie wró­ci.

A. Kie­nie­wicz, Nad Pry­pe­cią, daw­no temu…

Jest oczy­wi­ste, że prze­szłość oglą­da­na z po­zy­cji wy­gnań­ca musi być ide­ali­zo­wa­na, ale w przy­pad­ku ży­cia szlach­ty do­szło do hi­per­i­de­ali­za­cji. Może dla­te­go, że ra­zem z dwo­ra­mi ode­szła w nie­byt kul­tu­ra pew­ne­go ple­mie­nia. Ple­mie­nia, któ­re­go człon­ko­wie wy­star­cza­li sami so­bie, nie tyl­ko że­ni­li się mię­dzy sobą, ale w ogó­le wszel­kie ży­cio­we spra­wy za­ła­twia­li we wła­snym gro­nie, a dzie­ci wy­cho­wy­wa­li tak, aby je raz na za­wsze uchro­nić od ze­wnętrz­nych wpły­wów. Mie­li na­wet wła­sną ro­dzin­no-przy-ja­ciel­ską gwa­rę i fi­lo­zo­fię, któ­ra mó­wi­ła, że ich obo­wiąz­kiem, prze­zna­cze­niem i szczę­ściem jest trwać na ro­dzin­nej zie­mi. Wszyst­kie waż­ne spra­wy sta­ra­li się za­ła­twiać we wła­snym gro­nie; mało jest do­ku­men­tów z tam­tej epo­ki, pod któ­ry­mi wid­niał­by inny pod­pis niż zie­mia­ni­na-są­sia­da. Nie­mal w każ­dym po­wie­cie żył ktoś, oczy­wi­ście męż­czy­zna, o du­żym au­to­ry­te­cie mo­ral­nym, do kogo zwra­ca­no się z proś­bą o roz­strzy­gnię­cie spo­rów we­wnątrz­ro­dzin­nych, eg­ze­ku­cję te­sta­men­tu, prze­wod­ni­cze­nie ra­dzie fa­mi­lij­nej czy wresz­cie o zwy­kłą radę w spra­wach go­spo­dar­czych lub do­mo­wych. Waż­ną ce­chą ży­cia zie­mian była bo­wiem so­li­dar­ność sta­no­wa i go­to­wość nie­sie­nia po­mo­cy w ra­zie nie­szczę­ścia. We wspo­mnie­niach czy­ta­my czę­sto o opie­ce, jaką roz­ta­cza­li są­sie­dzi nad wdo­wą i jej dzieć­mi. W tam­tych cza­sach śmierć czę­ściej niż dzi­siaj za­bie­ra­ła lu­dzi w sile wie­ku. Wdo­wy, zwłasz­cza mło­de i bez do­świad­cze­nia w pro­wa­dze­niu go­spo­dar­stwa, po­trze­bo­wa­ły po­mo­cy. Je­śli umie­ra­ją­cy mąż zdą­żył po­pro­sić przy­ja­ciół o opie­kę nad po­zo­sta­wio­ną ro­dzi­ną, to ta­kie zo­bo­wią­za­nie wszy­scy trak­to­wa­li jak świę­ty obo­wią­zek. Cza­sem i bez tej obiet­ni­cy za­przy­jaź­nio­ny są­siad przy­jeż­dżał do­glą­dać go­spo­dar­stwa, na­wet co dzień, po­mi­mo że w swo­im ma­jąt­ku też miał nie­ma­ło pra­cy. Po­dob­nie po­czu­wa­no się do od­po­wie­dzial­no­ści za ro­dzi­ny uwię­zio­nych, ze­sła­nych na Sy­be­rię czy za­gi­nio­nych w za­wie­ru­sze wo­jen­nej. Ta­kich „ku­ra­to­rów” było za­zwy­czaj dwóch lub trzech i so­li­dar­nie dzie­li­li mię­dzy sie­bie obo­wiąz­ki zwią­za­ne z osie­ro­co­nym ma­jąt­kiem i ro­dzi­ną. Poza de­cy­zja­mi zwią­za­ny­mi z go­spo­dar­stwem po­dej­mo­wa­li oni usta­le­nia do­ty­czą­ce kształ­ce­nia dzie­ci, ich mał­żeństw i dal­szych lo­sów. Wo­bec ta­kich oznak przy­jaź­ni ko­bie­ta czu­ła się tak bez­piecz­na, że na­wet mło­da i nie­do­świad­czo­na była w sta­nie utrzy­mać ma­ją­tek w swo­ich rę­kach. Poza tym dzia­ła­ła tu za­sa­da wza­jem­no­ści – każ­dy z ak­tu­al­nych opie­ku­nów miał świa­do­mość, że jego ro­dzi­na też może nie­raz po­trze­bo­wać po­mo­cy. Pa­mięt­ni­ka­rze opi­su­ją rów­nie czę­sto przy­pad­ki są­siedz­kiej po­mo­cy w chwi­lach nie­szczęść, jak po­żar czy klę­ska nie­uro­dza­ju. Po­ża­ry zda­rza­ły się sto­sun­ko­wo czę­sto, a drew­nia­ne domy pło­nę­ły bły­ska­wicz­nie i do­szczęt­nie. Przy­ja­cie­le przy­sy­ła­li wte­dy drew­no na bu­do­wę i opła­co­nych lu­dzi do pra­cy. Czę­sto na ja­kiś czas przyj­mo­wa­li pod swój dach po­go­rzel­ców, dzie­li­li się sia­nem czy kar­mą dla zwie­rząt. Po­wszech­nie po­ży­cza­li so­bie pie­nią­dze „na gębę”, bez we­ksli czy in­nych po­twier­dzeń. To w spo­sób szcze­gól­ny zo­bo­wią­zy­wa­ło do ter­mi­no­we­go zwro­tu go­tów­ki.

SA­NECZ­KI W KRA­SI­ŁO­WIE NA PO­DO­LU

Oczy­wi­ście kul­tu­ra zie­miań­ska nie była zja­wi­skiem jed­no­rod­nym; ist­nia­ła prze­cież cał­kiem ubo­ga szlach­ta za­ścian­ko­wa, a obok niej duże dwo­ry mniej lub bar­dziej za­moż­ne i w koń­cu ary­sto­kra­tycz­ne re­zy­den­cje, ja­kich nie po­wsty­dzi­ły­by się na­je­le­gant­sze sto­li­ce Eu­ro­py. W każ­dym z tych miejsc ży­cie to­czy­ło się od­mien­nym try­bem. Przy tym inne oby­cza­je pa­no­wa­ły w róż­nych re­gio­nach kra­ju i inne pra­wa obo­wią­zy­wa­ły pod trze­ma róż­ny­mi za­bo­ra­mi – ży­cie we dwo­rach wiel­ko­pol­skich wy­glą­da­ło zu­peł­nie in­a­czej niż na Li­twie czy w Ga­li­cji. W tej książ­ce pi­szę głów­nie o te­re­nach pod za­bo­rem ro­syj­skim i o Kre­sach Wschod­nich. Po pro­stu więk­szość au­to­rów pa­mięt­ni­ków, po­wie­ści i po­ema­tów po­cho­dzi z tam­tych te­re­nów. Nie wiem, dla­cze­go wła­śnie tam zie­mia­nie tak czę­sto i tak chęt­nie chwy­ta­li za pió­ro; może tam­ta zie­mia w spo­sób szcze­gól­ny na­da­je się do po­ko­cha­nia?

Przy tym wszyst­kim nie moż­na za­po­mi­nać, że na po­cząt­ku XIX wie­ku wła­ści­cie­le ziem­scy nadal ko­rzy­sta­li z dar­mo­wej pra­cy chło­pów, a po uwłasz­cze­niu mu­sie­li na­uczyć się in­ne­go go­spo­da­ro­wa­nia. Wie­lu z nich zo­sta­ło wte­dy zmu­szo­nych do uno­wo­cze­śnie­nia swo­ich fol­war­ków i zmniej­sze­nia licz­by za­trud­nia­nych osób. Mia­ło to oczy­wi­ście wpływ na styl ży­cia, któ­ry sta­wał się bar­dziej otwar­ty i no­wo­cze­sny. Jed­no po­zo­sta­wa­ło nie­zmien­ne – ko­lej­ne po­ko­le­nia wy­cho­wy­wa­ły się pod tym sa­mym da­chem, wśród tych sa­mych pa­mią­tek ro­dzin­nych, pod czuj­nym okiem tych sa­mych an­te­na­tów spo­glą­da­ją­cych z por­tre­tów. Dwór zda­wał się tym miej­scem, w któ­rym trwa­ją, mimo wszel­kich burz dzie­jo­wych, wciąż te same war­to­ści i za­wsze te same pol­skie oby­cza­je.

Ra­zem z dwo­ra­mi znik­nął na za­wsze styl ży­cia nie do od­two­rze­nia w in­nym cza­sie i miej­scu. Pa­triar­chal­ny dom z za­pra­co­wa­nym oj­cem, dzia­dem wspo­mi­na­ją­cym mło­dzień­cze wo­jo­wa­nie, ko­bie­ta­mi drep­czą­cy­mi cały dzień po domu, by wie­czo­rem śpie­wać pa­trio­tycz­ne pie­śni przy for­te­pia­nie, z mnó­stwem służ­by i re­zy­den­tów za­lud­nia­ją­cych każ­dy kąt – oto prze­ka­za­ny przez li­te­ra­tu­rę ob­raz tego ży­cia. Mu­siał mieć ja­kieś cie­pło i ma­gicz­ny urok, za któ­rym tę­sk­ni­li wy­gnań­cy, a któ­ry do dziś pro­mie­niu­je z kart ich pa­mięt­ni­ków.

Już wjeż­dża­my do alei wy­so­kich to­po­li. Z dala… wi­dać już stud­nię i bra­mę wjaz­do­wą, a jesz­cze da­lej zza gę­stych, sta­rych drzew wy­glą­da­ją bia­łe, okrą­głe słu­py uko­cha­ne­go domu ro­dzi­ciel­skie­go. Ko­ni­ska wie­dząc, że jest to już ko­niec ich pra­cy dzi­siej­szej, a być może ner­wo­wo od­czu­wa­jąc pra­gnie­nie moje zna­le­zie­nia się już w ra­mio­nach mo­ich naj­droż­szych – co­raz to zwięk­sza­ją tem­po swo­je­go kłu­sa i jak wry­te sta­ją przed gan­kiem. Ze­ska­ku­ję z ko­zła i ze łza­mi w oczach, a ra­do­ścią w ser­cu pa­dam w ra­mio­na ro­dzi­ców, sióstr, dziew­czy­nek. Poza tym czu­le je­stem wi­ta­ny przez cały per­so­nel do­mo­wy.

A. Kie­nie­wicz, Nad Pry­pe­cią, daw­no temu…

Ra­zem z owym sty­lem ży­cia po­zni­ka­ły róż­ne drob­ne szcze­gó­ły tego świa­ta, jak, ot cho­ciaż­by, róża Ma­re­shal Niels. Nig­dy jej nie wi­dzia­łam, ale wiem o niej spo­ro, bo wy­stę­pu­je w więk­szo­ści wspo­mnień, sły­sza­łam też o niej od dziec­ka. Była to pną­ca róża o moc­no pach­ną­cych kwia­tach her­ba­cia­ne­go ko­lo­ru, któ­re zwi­sa­ły w dół na dłu­gich ogon­kach, jak „pła­czą­ce”. Kwi­tła w lu­tym. Ho­do­wa­no ją w oran­że­riach i przy róż­nych ro­dzin­nych fe­tach wno­szo­no kwit­ną­cą do sa­lo­nu. Mu­sia­ła być czymś szcze­gól­nym, sko­ro pa­mię­ta­ją o niej pra­wie wszy­scy, któ­rzy nie­gdyś za­miesz­ki­wa­li dwo­ry. Dziś, kie­dy one już nie ist­nie­ją, nie spo­ty­ka się tak­że tej od­mia­ny róży. Być może ura­to­wa­ła się gdzieś w ogrod­ni­czych ko­lek­cjach, a może ode­szła w nie­byt ra­zem z tam­tą epo­ką.

Po­dej­mu­ję pró­bę opi­sa­nia świa­ta, któ­ry sama znam tyl­ko z opo­wie­ści, tak jak różę Ma­re­shal Niels, któ­rej nig­dy nie wą­cha­łam. Nie za­mie­rzam ucie­kać przed sen­ty­men­ta­li­zmem i no­stal­gicz­nym spoj­rze­niem wstecz, gdyż uwa­żam, że ten spo­sób pa­trze­nia przy­na­le­ży do tam­tej rze­czy­wi­sto­ści. Sta­ram się od­dać men­tal­ność tam­tych lu­dzi, stąd taka mno­gość cy­ta­tów za­miesz­czo­nych w tek­ście. Chcia­łam, by miesz­kań­cy dwo­rów prze­mó­wi­li wła­snym gło­sem.

Nie będę pi­sać o chło­pach, bez któ­rych ża­den dwór by prze­cież nie ist­niał, ale któ­rzy dla kul­tu­ry szla­chec­kiej nie mie­li więk­sze­go zna­cze­nia. Ist­nie­li co praw­da gdzieś poza gra­ni­ca­mi par­ku, ale dzie­li­ła ich od pa­nów ogrom­na prze­paść cy­wi­li­za­cyj­na. Na Kre­sach Wschod­nich od ka­to­lic­kie­go dwo­ru od­dzie­la­ła ich do­dat­ko­wo pra­wo­sław­na re­li­gia i ru­ski lub li­tew­ski ję­zyk. Byli je­dy­nie te­re­nem mi­syj­nym, na któ­rym pa­nie z to­wa­rzy­stwa re­ali­zo­wa­ły swo­je fi­lan­tro­pij­ne po­my­sły.

PRZY­JA­CIEL RO­DZI­NY

Pra­ca ta nie ma am­bi­cji na­uko­wych ani nie pre­ten­du­je do by­cia kom­pen­dium wie­dzy na te­mat zie­miań­stwa kre­so­we­go. Nie za­trzy­mu­ję się też dłu­żej nad ar­chi­tek­tu­rą ani sztu­ką, jaką spo­ty­ka­ło się we wnę­trzach. Pró­bu­ję ra­czej rzu­cić snop świa­tła na ży­cie lu­dzi, któ­rzy jako li­czą­ca się war­stwa spo­łecz­na już od­cho­dzi­li do hi­sto­rii, ale nadal two­rzy­li kul­tu­rę o tak wy­so­kim stop­niu atrak­cyj­no­ści, że z cza­sem przyj­mo­wa­li ją za swo­ją i chło­pi, i miesz­cza­nie, i ro­bot­ni­cy, a na­wet lu­dzie in­nej na­ro­do­wo­ści. Lata Pe­ere­lu i zwy­cię­skie­go so­cja­li­zmu mia­ły wy­ma­zać z pa­mię­ci spo­łecz­nej każ­dy ślad ist­nie­nia tych lu­dzi, na­zwa­nych wro­ga­mi ludu. Po­dej­rza­ne i w związ­ku z tym nie­uży­wa­ne było na­wet sło­wo „zie­mia­nie”. Kul­tu­ra i war­to­ści wy­zna­wa­ne przez zie­mian oka­za­ły się jed­nak na tyle sil­ne, że dziś ze zdu­mie­niem od­kry­wa­my na nowo ich atrak­cyj­ność.

Za­pra­szam Cię więc, Czy­tel­ni­ku, do sta­re­go dwo­ru; ra­zem zo­ba­czy­my, jak żyli, czym się smu­ci­li i jak się ra­do­wa­li jego miesz­kań­cy.ROZ­DZIAŁ DRU­GI

Dom ob­szer­ny, wy­god­ny, ro­dzin­ny

Śród ta­kich pól przed laty, nad brze­giem ru­cza­ju,

Na pa­gór­ku nie­wiel­kim, we brzo­zo­wym gaju,

Stał dwór szla­chec­ki, z drze­wa, lecz pod­mu­ro­wa­ny;

Świe­ci­ły się z da­le­ka po­bie­la­ne ścia­ny,

Tym biel­sze, że od­bi­te od ciem­nej zie­le­ni

To­po­li, co go bro­nią od wia­trów je­sie­ni.

A. Mic­kie­wicz, Pan Ta­de­usz, ks. 1, Go­spo­dar­stwo, ww. 23-28

Dwory by­wa­ły róż­ne. Jed­ne, te ubo­gie, za­miesz­ka­ne przez szlach­tę za­gro­do­wą lub dzier­żaw­ców, były małe, kry­te sło­mą, a od chłop­skich cha­łup róż­ni­ły się je­dy­nie skrom­nym ga­necz­kiem. Inne, na­le­żą­ce do śred­nio za­moż­nych zie­mian, sze­ro­ko i pew­nie roz­par­te, świe­ci­ły w słoń­cu rów­nym sze­re­giem okien. Były też praw­dzi­wie pań­skie re­zy­den­cje – wiel­kie, ozdob­ne, nie­mal­że pa­ła­ce. Wszyst­kie je łą­czył spe­cy­ficz­ny styl ży­cia miesz­kań­ców – wiej­ski w od­róż­nie­niu od miesz­czan i in­te­li­gen­cji, ale prze­cież zu­peł­nie inny niż chłop­ski.

Dwór był nie tyl­ko miesz­ka­niem, ale też miej­scem pra­cy, ośrod­kiem za­rzą­dza­nia ma­jąt­kiem ziem­skim i miej­scem na­ucza­nia dzie­ci. W du­żej mie­rze był sa­mo­wy­star­czal­ny pod wzglę­dem za­opa­trze­nia w żyw­ność i wie­le in­nych dóbr.

Ty­po­wy dwór pol­ski był zbu­do­wa­ny na pla­nie pro­sto­ką­ta, w sty­lu kla­sy­cy­stycz­nym, z wy­so­kim, czę­sto ła­ma­nym da­chem gon­to­wym i z du­żym pod­jaz­dem na fron­cie. Naj­czę­ściej był par­te­ro­wy, drew­nia­ny, sza­lo­wa­ny de­ska­mi i ma­lo­wa­ny na bia­ło. Aby się do nie­go do­stać, trze­ba było prze­je­chać przez za­wsze otwar­tą bra­mę i dłu­gą ale­ją wy­sa­dza­ną sta­ry­mi drze­wa­mi.

W li­te­ra­tu­rze dwor­ko­wej w XIX wie­ku ła­two tra­fić na po­dob­ny opis.

Stał tam je­den z tych sta­rych obec­nie, mo­drze­wio­wych do­mów, któ­re prze­no­szą wy­obraź­nię w od­le­gle cza­sy, przy­po­mi­na­jąc daw­ną pro­sto­tę, daw­ne bo­gac­two i daw­ną go­ścin­ność. Dom ten o kil­ku­na­stu fron­to­wych oknach, po­sta­wio­ny na wzgó­rzu pa­no­wal nad oko­li­cą; poza nim nie­ru­cho­ma i sze­ro­ko roz­ło­żo­na sta­ła ścia­na gę­stej zie­le­ni ogro­dów, tak wi­dać jak i dom sta­rych, a wko­ło wrzał ruch nie­zmier­ny, ja­kie­go nig­dzie wię­cej w oko­li­cy nie spo­strze­głam.

E. Orzesz­ko­wa, Pa­mięt­nik Wa­cła­wy

Dużą wagę przy­wią­zy­wa­no do wej­ścia do domu, któ­re po­win­no wy­glą­dem za­pra­szać go­ści do wnę­trza. A więc sze­ro­kie scho­dy i ob­szer­ny, wspar­ty na ko­lum­nach ga­nek, a przed nim ga­zon z kwit­ną­cy­mi dy­wa­no­wo kwia­ta­mi i po­sa­dzo­nym cen­tral­nie ozdob­nym krze­wem. Bar­dzo czę­sto ga­nek wy­cią­gnię­ty był aż do klom­bu i two­rzył pod­jazd, pod któ­ry za­jeż­dża­ły po­wo­zy. Był on zwy­kle bru­ko­wa­ny, po­sy­pa­ny pia­skiem, tak że pań­stwo, wy­cho­dząc z domu, mo­gli su­chą nogą przejść do brycz­ki.

Z gan­ku wcho­dzi­ło się do du­żej sie­ni ozdo­bio­nej tro­fe­ami my­śliw­ski­mi. Mo­gły to być rogi je­le­ni i łosi, wy­pcha­ne pta­ki i gło­wy dzi­kich zwie­rząt. Spo­ty­ka­ło się tu orła czy ja­strzę­bia z roz­po­star­ty­mi skrzy­dła­mi, pięk­nie upie­rzo­ne ba­żan­ty i cie­trze­wie, odyń­ca z im­po­nu­ją­cy­mi kła­mi, a na­wet szcze­rzą­ce­go zęby niedź­wie­dzia lub żu­bra. Sta­ły tu tak­że sza­fy na okry­cia, da­lej wie­sza­ki dla go­ści, skrzy­nie i ku­fry za­wie­ra­ją­ce fu­tra lub inną nie­uży­wa­ną ak­tu­al­nie odzież. Czę­sto w sie­ni znaj­do­wa­ła się jesz­cze oto­ma­na lub fo­te­le i biur­ko. W star­szych du­żych dwo­rach sień prze­cho­dzi­ła na prze­strzał przez cały dom i koń­czy­ła się z dru­giej stro­ny in­nym gan­kiem, wy­cho­dzą­cym na ogród. Mniej wię­cej w po­ło­wie XIX wie­ku sień zmniej­szy­ła się, a na wprost wej­ścia po­ja­wi­ły się drzwi do sa­lo­nu.

PO­WOZ ZA­PRZĘ­ŻO­NY W CZTE­RY KO­NIE

W pla­nach do­mostw wi­dać wy­raź­ny po­dział prze­strze­ni na część re­pre­zen­ta­cyj­ną, miesz­kal­ną i go­spo­dar­czą. Ar­chi­tekt Sta­ni­sław Sza­far­kie­wicz w roz­praw­ce Bu­do­wa dwor­ków wiej­skich z 1882 roku pi­sze: „Cho­ciaż tak ilość jak i wiel­kość po­ko­jów za­le­ży od sta­nu ma­jąt­ko­we­go wła­ści­cie­la, to jed­nak­że dwo­rek taki po­wi­nien się skła­dać co naj­mniej z po­ko­ju do za­jęć zwy­kłych, sa­lo­nu, ja­dal­ni, pra­cow­ni dla wła­ści­cie­la, sy­pial­ni dla pań­stwa i dla dzie­ci, po­ko­ju dla bony lub na­uczy­cie­la do­mo­we­go, z dwóch lub trzech po­ko­jów go­ścin­nych, z ob­szer­nej kuch­ni z jed­ną lub dwo­ma spi­żar­nia­mi, z izby dla cze­la­dzi i z sy­pial­ni dla służ­by, oprócz do­sta­tecz­nej licz­by piw­nic i góry”. Naj­skrom­niej li­cząc, jest to je­de­na­ście po­koi, bez po­miesz­czeń go­spo­dar­czych. No­ta­be­ne ar­chi­tekt ten nie wy­mie­nia w ogó­le ła­zien­ki i ubi­ka­cji.

Po­ko­je sy­tu­owa­no naj­czę­ściej w am­fi­la­dzie, ale ów­cze­śni lu­dzie przy­kła­da­li mniej­szą wagę do in­tym­no­ści ży­cia niż współ­cze­śni. Cho­ciaż być może Ja­ni­na Żół­tow­ska prze­sa­dza, kie­dy pi­sze: „Całe ży­cie kon­cen­tro­wa­ło się w sa­lo­nie i poza nim no­si­ło ce­chy ko­czo­wa­nia” (Inne cza­sy, inni lu­dzie), to jed­nak z całą pew­no­ścią naj­waż­niej­szym po­miesz­cze­niem w domu był sa­lon. Ume­blo­wa­nie tego po­ko­ju było wi­zy­tów­ką wła­ści­cie­li i świad­czy­ło nie tyl­ko o ich za­moż­no­ści, ale i o do­brym lub złym gu­ście, orien­ta­cji w świa­to­wych no­win­kach i ewen­tu­al­nie o za­mi­ło­wa­niach ar­ty­stycz­nych. Na po­cząt­ku XIX wie­ku mod­ne były dro­gie me­ble ma­ho­nio­we w sty­lu em­pi­re, kry­te ada­masz­kiem. Ku­po­wa­no też po­je­dyn­cze sztu­ki z he­ba­nu czy pa­li­san­dru. Mniej za­moż­ni za­do­wa­la­li się kra­jo­wy­mi me­bla­mi wy­ko­na­ny­mi na wzór tych dro­gich, za­gra­nicz­nych, ale z tań­sze­go su­row­ca: z orze­cha, dębu i je­sio­nu. W po­ło­wie wie­ku w sa­lo­nach za­pa­no­wał bie­der­me­ier. Były to me­ble pro­ste i wy­god­ne. Ma­hoń po­zo­sta­wał w ła­skach jesz­cze przez wie­le lat, ale sku­tecz­nie kon­ku­ro­wa­ły z nim cał­kiem ład­ne me­ble z su­row­ca kra­jo­we­go for­ni­ro­wa­ne drew­nem z drzew owo­co­wych – gru­szy i cze­re­śni. Chęt­nie wy­ko­rzy­sty­wa­no ozdob­ne ukła­dy sło­jów, sto­so­wa­no in­tar­sję. W skład gar­ni­tu­ru me­bli wcho­dzi­ła dłu­ga ka­na­pa i usta­wia­ny przed nią okrą­gły czy owal­ny stół, a do­oko­ła nie­go czte­ry lub czę­ściej sześć fo­te­li. W ma­low­ni­czych gru­pach roz­sta­wio­no po kil­ka krze­seł i mniej­szych sto­li­ków oraz wie­le me­bel­ków po­moc­ni­czych, np. do ręcz­nych ro­bó­tek. W oszklo­nej ser­want­ce moż­na było po­dzi­wiać ar­ty­stycz­ne bi­be­lo­ty, a na drew­nia­nych po­stu­men­tach pysz­ni­ły się po­pier­sia, świecz­ni­ki lub wazy. W sa­lo­nie mod­ne były wiel­kie lu­stra w ozdob­nych ra­mach, a tak­że żar­dy­nie­ry z ro­śli­na­mi do­nicz­ko­wy­mi. Dużo miej­sca zaj­mo­wał for­te­pian z od­po­wied­nim ta­bo­re­tem.

Całe po­miesz­cze­nie ogrze­wał ko­mi­nek. Czę­sto był uję­ty w mar­mu­ro­we ramy, a przed nim stał ozdob­ny pa­ra­wan. Na gzym­sie ko­min­ka z upodo­ba­niem umiesz­cza­no ze­gar. Bie­der­me­ier nie zno­sił pu­stych miejsc, ścia­ny za­wie­sza­no więc por­tre­ta­mi ro­dzin­ny­mi, pej­za­ża­mi i fo­to­gra­fia­mi. Okna ubie­ra­no mu­śli­no­wy­mi, upię­ty­mi fi­ran­ka­mi, a za okna­mi, jak do­dat­ko­wa ozdo­ba, roz­cią­gał się ogród. Prze­cho­dził on płyn­nie w kra­jo­braz, z okien wi­dać było łąki, może staw lub rze­kę, cza­sem las. Ten wi­dok w szcze­gól­ny spo­sób sta­wał się czę­ścią wy­stro­ju wnę­trza. Tak wspo­mi­na po­le­ski dwór swo­ich dziad­ków Ja­ni­na Żół­tow­ska: „Duży sa­lon za przed­po­ko­jem zaj­mo­wał całą sze­ro­kość domu. Trzy jego okna z jed­nej stro­ny wy­cho­dzi­ły na dzie­dzi­niec, a dru­gie trzy na coś, co mo­gło na­zy­wać się ta­ra­sem, czy­li par­te­ry kwia­tów i rze­kę. La­tem od wody szły świe­tla­ne smu­gi ru­sza­ją­ce się po su­fi­cie, zimą wiel­kie prze­strze­nie śnie­gu po­kry­wa­ją­ce rze­kę i roz­cią­ga­ją­ce się za nią łąki two­rzy­ły we­wnątrz domu at­mos­fe­rę z krysz­ta­łu i ala­ba­stru”.

Po­sadz­ka w sa­lo­nie też była wy­twor­na, ukła­da­na z kle­pek, czę­sto w ozdob­ną mo­zai­kę. Przy­najm­niej raz w ty­go­dniu była wo­sko­wa­na i co­dzien­nie fro­te­ro­wa­na. W zi­mie przy­kry­wa­no ją weł­nia­nym dy wa­nem, aby ocie­plić po­miesz­cze­nie. Sta­ły tam jesz­cze, dziś już cał­kiem za­po­mnia­ne, drew­nia­ne splu­wacz­ki na­peł­nio­ne pia­skiem. Sprzęt ten zwa­no z fran­cu­ska kru­szu­ar­ką i umiesz­cza­no w każ­dym po­ko­ju przy­najm­niej jed­ną. Splu­wacz­ka była przed­mio­tem tak po­spo­li­tym, że cza­so­pi­sma ko­bie­ce za­miesz­cza­ły wzo­ry „ele­ganc­kich kru­szu­arek”.

Sa­lo­ny te od­zna­cza­ły się za­rów­no pro­sto­tą po­łą­czo­ną z bra­kiem pre­ten­sji, jak pew­ną oka­za­ło­ścią. Łą­czy­ły się jak każ­dy dwór w Pol­sce z ota­cza­ją­cą przy­ro­dą, ze słoń­cem, rze­ką, wio­sną i za­pa­chem ogro­du. Je­sie­nią i zimą za­cho­dy bliż­sze po­łu­dnia za­pa­la­ły na nie­bie po­ma­rań­czo­we smu­gi… la­tem otwar­te drzwi pro­wa­dzi­ły na ga­nek z bia­ły­mi słu­pa­mi i stop­nie jego roz­grza­ne od upa­łu.

J. Żół­tow­ska, Inne cza­sy, inni lu­dzie

W więk­szych, za­moż­niej­szych dwo­rach sa­lon łą­czył się z oran­że­rią. Przez szkla­ne drzwi po paru schod­kach scho­dzi­ło się do ogrze­wa­ne­go po­miesz­cze­nia, gdzie zimą kwi­tły żół­te róże Ma­re­shal Niels, a w du­żych drew­nia­nych do­ni­cach ro­sły aga­wy, drze­wa po­ma­rań­czo­we, cy­try­no­we i inne za­mor­skie ro­śli­ny. Mię­dzy nimi sta­ły lek­kie me­ble ogro­do­we i cza­sem po­da­wa­no tam pod­wie­czo­rek. La­tem ro­śli­ny wy­no­szo­no na ze­wnątrz i usta­wia­no wo­kół ga­zo­nu. W li­te­ra­tu­rze tam­te­go cza­su było to ulu­bio­ne tło wy­da­rzeń.

FRAG­MENT SA­LO­NU

Wyj­ście to za­my­ka­ło się oknem z jed­nej ogrom­nej ta­fli, przez któ­rą wi­dać było oran­że­rię, bo ta­kie było prze­zna­cze­nie owej ga­le­rii. Po­sadz­ka jej była z mar­mu­ru czar­ne­go i bia­łe­go w kost­ki, a rzad­kie ro­śli­ny i naj­pięk­niej­sze kwia­ty, uło­żo­ne na pół­okrą­głych i co­raz mniej­szej śred­ni­cy wschod­kach, pod­no­si­ły się kunsz­tow­nie pod su­fit. Przez tę lśnią­cą szy­bę i przez okna oran­że­rii szło oko da­lej na ogród, bie­gło po czy­stym ga­zo­nie i gu­bi­ło się na­resz­cie pod cie­niem drzew ga­łę­zi­stych.

J. Ko­rze­niow­ski, Spe­ku­lant

Sa­lon był po­miesz­cze­niem re­pre­zen­ta­cyj­nym, a więc du­żym, a przez to zimą trud­nym do ogrza­nia. Obok był mniej­szy po­kój, zwa­ny sa­lo­ni­kiem, i w nim, jako cie­plej­szym i bar­dziej przy­tul­nym, ro­dzi­na spę­dza­ła zi­mo­we wie­czo­ry. Po­dob­nie jak w du­żym sa­lo­nie stał tu­taj gar­ni­tur me­bli: ka­na­pa, stół, fo­te­le, sto­li­ki i krze­sła. Na kon­so­lach usta­wia­no rzeź­by i wazy, a na sto­licz­kach i eta­żer­kach fo­to­gra­fie w ram­kach i por­ce­la­no­we fi­gur­ki. Nie­rzad­ko znaj­do­wał się tam jesz­cze sto­lik do gry w kar­ty po­kry­ty zie­lo­nym suk­nem i dru­gi – do gry w sza­chy, z in­tar­sjo­wa­ną sza­chow­ni­cą. W drzwiach wi­sia­ły cięż­kie por­tie­ry z tego sa­me­go ma­te­ria­łu, co obi­cia me­bli, zimą ta­kie same za­wie­sza­no też na oknach. Po­kój ten, po­dob­nie jak duży sa­lon, na­zy­wa­no od ko­lo­ru, jaki w nim do­mi­no­wał, a więc „sa­lon zie­lo­ny” czy „czer­wo­ny”.

Był to po­kój, gdzie się to­czy­ło ży­cie ro­dzin­ne, a więc wszel­kie ro­dzin­ne de­ba­ty, lek­tu­ry ksią­żek i ga­zet, gro­mie­nie dzie­ci przez ojca lub mat­kę za więk­sze lub naj­drob­niej­sze prze­wi­nie­nia. Jed­nym sło­wem był to po­kój za­do­mo­wio­ny, w któ­rym to­czy­ło się ży­cie.

A. Kie­nie­wicz, Nad Pry­pe­cią, daw­no temu…

Da­lej był bu­du­ar pani. Obi­cia me­bli, ta­pe­ty, dy­wan sta­ra­no się utrzy­mać wjed­nym, „ko­bie­cym” ko­lo­rze, na przy­kład nie­bie­skim lub mod­nym fra­ise, czy­li ró­żo­wym. W bu­du­arze sta­ła ka­nap­ka lub szez­long, fo­te­li­ki, nie­du­ży stół, eta­żer­ki oraz oszklo­ne szaf­ki na książ­ki i bi­be­lo­ty. Oczy­wi­ście ko­mi­nek z ze­ga­rem na gzym­sie, mu­śli­no­we fi­ran­ki w oknach, a w koń­cu naj­waż­niej­szy sprzęt – biu­recz­ko. Sta­ły na nim ele­ganc­kie, srebr­ne lub por­ce­la­no­we przy­bo­ry do pi­sa­nia, lam­pa albo świecz­nik i ar­ku­si­ki pach­ną­ce­go pa­pie­ru. Pani spę­dza­ła tu co­dzien­nie dużo cza­su – pro­wa­dzi­ła do­mo­we ra­chun­ki i przede wszyst­kim pi­sa­ła li­sty. Zaj­mo­wa­ły się tym wszyst­kie ko­bie­ty – pi­sa­ły do bliż­szej i dal­szej ro­dzi­ny, do przy­ja­ciół i do są­sia­dów. Opo­wia­da­ły o wy­da­rze­niach, re­la­cjo­no­wa­ły opi­nie oto­cze­nia, za­pew­nia­ły o uczu­ciach. Skła­da­ły oko­licz­no­ścio­we po­win­szo­wa­nia i ży­cze­nia. Li­sty te były waż­ne, bo za­pew­nia­ły kon­takt ze świa­tem i z bli­ski­mi ludź­mi.

Od daw­na już pod okiem na­szym od­gry­wa się naj­tkliw­sza sie­lan­ka, któ­rej roz­wią­za­nie uszczę­śli­wia­ją­ce dwa ser­ca, któ­re się po­ko­cha­ły. Czy zgad­niesz? Sie­lan­ka świe­żo­ści mło­dzień­czej, wio­sen­nej, przy któ­rej i zwię­dłe ser­ce na chwil­kę za­kwi­ta. Czy zga­du­jesz? Pa­mię­tasz za ostat­niej Two­jej byt­no­ści tu­taj one­go pięk­ne­go mło­dzień­ca na ko­niu, co tak wpadł nie­spo­dzia­nie, jak się po­tem na grzy­bo­bra­niu krę­cił i ob­ra­cał na koź­le, bo miał też pa­trzeć na ko­goś w po­wo­zie. Ten mło­dzie­niec, po­czci­wy Zyg­munt, nasz ku­zy­nek i są­siad naj­bliż­szy, uko­chał pierw­szą, naj­sil­niej­szą, naj­po­etycz­niej­szą mi­ło­ścią – drę­czył się i tłu­mił nie śmie­jąc wy­ja­wić, aż na ko­niec usły­szał po­żą­da­ne sło­wo przy­rze­cze­nia i dziś jest szczę­śli­wym, roz­ma­rzo­nym na­rze­czo­nym Fe­li­si, Fe­li­si mo­jej naj­uko­chań­szej, tej ide­al­nej dzie­wi­cy, tej wzo­ro­wej cór­ki, tej wy­jąt­ko­wej isto­ty.

Frag­ment li­stu z 20 stycz­nia 1859 roku, na­pi­sa­ne­go przez Ja­dwi­gę Kie­nie­wi­czów­nę do przy­ja­ciół­ki, a opu­bli­ko­wa­ne­go przez Ste­fa­na Kie­nie­wi­cza w książ­ce De­re­sze­wi­cze 1863

Je­śli dama mia­ła za­mi­ło­wa­nia ar­ty­stycz­ne, to wła­śnie w bu­du­ar­ku było miej­sce na szta­lu­gi czy spe­cjal­ny sto­lik do ry­so­wa­nia. Więk­szość pa­nien uczy­ła się ry­sun­ku w domu ro­dzi­ców lub na pen­sji i nie­któ­re z nich kon­ty­nu­owa­ły to za­ję­cie w do­ro­słym ży­ciu. Ko­pio­wa­ły zna­ne dzie­ła, ma­lo­wa­ły mniej lub bar­dziej uda­ne por­tre­ty lub ry­so­wa­ły scen­ki ro­dza­jo­we. Ama­tor­skie upra­wia­nie sztu­ki było w tym cza­sie bar­dzo mod­nym hob­by.

Osob­nym, bar­dzo waż­nym sprzę­tem był sto­li­czek do ręcz­nych ro­bó­tek. Mie­ścił w so­bie mnó­stwo szu­fla­dek i prze­gró­dek na róż­no­ko­lo­ro­we nici, ko­ron­ki, atła­so­we wstąż­ki i inne tego typu dro­bia­zgi. Cza­sem le­żał na nim tam­bo­rek z nie­do­koń­czo­nym ha­ftem, a obok sta­ła kan­wa z roz­po­czę­tą ro­bo­tą. Na sto­li­kach pię­trzy­ły się dzien­ni­ki mód i ma­ga­zy­ny, po­ka­zu­ją­ce, jak wy­kwint­nie prze­me­blo­wać dom. Z każ­de­go kąta tego po­ko­ju wy­zie­ra­ła ko­bie­cość.

Ko­lej­nym po­miesz­cze­niem we dwo­rze była ja­dal­nia. Wszyst­kie wy­mie­nio­ne do­tąd po­ko­je mia­ły ścia­ny po­kry­te ta­pe­tą, ale w ja­dal­ni in­sta­lo­wa­no bo­aze­rie, jako ła­twiej­sze do czysz­cze­nia. Na środ­ku usta­wia­no duży stół, któ­ry w ra­zie po­trze­by moż­na było jesz­cze po­więk­szyć, wsta­wia­jąc w śro­dek do­dat­ko­we de­ski. Do­oko­ła nie­go sta­ło dwa­na­ście lub wię­cej krze­seł o sie­dze­niach i za­plec­kach skó­rza­nych lub wy­pla­ta­nych trzci­ną. Nie usta­wia­no tu me­bli wy­ście­ła­nych ma­te­ria­łem z oba­wy przed za­bru­dze­niem. Ka­ro­li­na Na­kwa­ska, au­tor­ka po­pu­lar­ne­go w tym cza­sie po­rad­ni­ka dla pań, ra­dzi­ła, aby w ja­dal­ni nie ukła­dać po­sadz­ki, ale pod­ło­gę ze zwy­kłych de­sek, ła­twą do szo­ro­wa­nia. Da­lej za­le­ca­ła, aby piec był otwar­ty, da­ją­cy moż­li­wość ogrza­nia po­traw i aby miał wgłę­bie­nie na sze­ro­kość jed­ne­go ka­fla prze­zna­czo­ne do wy­grze­wa­nia ta­le­rzy.

Je­śli nie było tam szaf wpusz­czo­nych w ścia­nę, to sta­ły kre­den­sy, w któ­rych prze­cho­wy­wa­no za­sta­wę sto­ło­wą. Szcze­gól­nie ład­ną por­ce­la­nę eks­po­no­wa­no w spe­cjal­nej oszklo­nej szaf­ce. Pod okna­mi sta­ło kil­ka ma­łych, pod­ręcz­nych sto­li­ków, w tym je­den z mar­mu­ro­wym bla­tem, na któ­rym usta­wia­no sa­mo­war. W oknach za­wie­sza­no bia­łe fi­ran­ki bez frędz­li i in­nych ozdób gro­ma­dzą­cych kurz. Nad sto­łem zwie­sza­ła się lam­pa, a przy więk­szych oka­zjach na sto­le usta­wia­no tak­że wie­lo­ra­mien­ne świecz­ni­ki. Na ścia­nach wi­sia­ły ob­ra­zy – por­tre­ty przod­ków w kon­tu­szach lub mar­twe na­tu­ry. Cza­sem ścia­ny ozda­bia­ły rogi dzi­kich zwie­rząt i wy­pcha­ne pta­ki: ja­strzę­bie, orły, głusz­ce. Ja­dal­nia z przy­czyn prak­tycz­nych była po­ko­jem nie­prze­chod­nim. Dzię­ki temu służ­ba mo­gła bez prze­szkód na­kry­wać do sto­łu i przy­go­to­wy­wać przy­ję­cia, w cza­sie gdy go­ście prze­by­wa­li w sa­lo­nie. Do ja­dal­ni przy­le­gał je­dy­nie kre­dens. Po­nie­waż zda­rza­ło się czę­sto, że po­tra­wy przy­no­szo­ne z da­le­kiej kuch­ni po dro­dze sty­gły, tra­fia­ły naj­pierw do kre­den­su, gdzie je przed po­da­niem na stół od­grze­wa­no na spe­cjal­nych fa­jer­kach. Tu tak­że go­to­wa­no na spe­cjal­nych ma­szyn­kach jaj­ka na śnia­da­nie, tu­taj przy­rzą­dza­no kawę, ozda­bia­no pół­mi­ski, kro­jo­no pie­czy­wo i cia­sto. Sło­wem, czy­nio­no ostat­nie przy­go­to­wa­nia przed wy­da­niem po­traw. W kre­den­sie na środ­ku stał duży stół, na któ­ry od­sta­wia­no scho­dzą­ce ze sto­łu pół­mi­ski. Prze­past­ne sza­fy kry­ły od­święt­ną por­ce­la­nę i co­dzien­ny fa­jans, srebr­ną za­sta­wę do her­ba­ty, szkła, srebr­ne lub pla­te­ro­wa­ne sztuć­ce i ogrom­ną licz­bę ob­ru­sów i ser­wet. Były wśród nich co­dzien­ne, z wła­sne­go lnu, tka­ne na miej­scu w pa­ski, krat­ki czy łu­ski i były cien­kie płót­na od­święt­ne, ho­len­der­skie, po­cho­dzą­ce za­zwy­czaj z wy­pra­wy pani domu, tka­ne w pięk­ne wzo­ry, czę­sto kwia­to­we. Do każ­de­go z ob­ru­sów była od­po­wied­nia licz­ba ser­wet, któ­re mi­ster­nie kar­bo­wa­no z oka­zji wiel­kich przy­jęć, a na co dzień wsu­wa­no w kół­ka srebr­ne, ro­go­we lub drew­nia­ne. Każ­dy do­mow­nik miał wła­sne kół­ko ozna­czo­ne mo­no­gra­mem lub cha­rak­te­ry­stycz­nie rzeź­bio­ne, aby uży­wa­ne kil­ka dni z rzę­du ser­we­ty nie my­li­ły się. Z kre­den­su po­win­no być wyj­ście przez bocz­ny ko­ry­tarz na ze­wnątrz, stam­tąd też czę­sto szły scho­dy na pierw­sze pię­tro.

OB­SZER­NA JA­DAL­NIA W HO­ŁU­BO­WEJ

Z bu­du­ar­ku lub sa­lo­ni­ku były drzwi do na­stęp­nych po­koi. Naj­czę­ściej była to sy­pial­nia pań­stwa, gdzie na środ­ku sta­ło po­dwój­ne łóż­ko na­kry­te kapą, a po obu jego stro­nach sza­fecz­ki noc­ne „z ga­le­ryj­ką” i scho­wa­niem na fa­jan­so­wy lub por­ce­la­no­wy noc­nik. Do sprzę­tów nie­zbęd­nych każ­dej pani na­le­ża­ła „go­to­wal­nia”, czy­li to­a­let­ka. Był to pro­sty stół obi­ty ko­lo­ro­wym ma­te­ria­łem i przy­bra­ny mu­śli­nem czę­sto ta­kim sa­mym jak ten, z któ­re­go była uszy­ta kapa na łóż­ko. Ta­kie „ubra­nie” to­a­let­ki moż­na było zdej­mo­wać do pra­nia, a tak­że od cza­su do cza­su od­mie­niać, by po­kój wy­glą­dał tro­chę in­a­czej. Na to­a­let­ce sta­ło lu­stro w srebr­nej ra­mie i le­żał gar­ni­tur przy­bo­rów to­a­le­to­wych z szyl­kre­tu lub sre­bra. Całe mnó­stwo szczo­tek, grze­bie­ni, pu­de­łek na pu­dry, róże i po­ma­dy, fla­ko­nów i fla­ko­ni­ków na wody to­a­le­to­we i per­fu­my. Taki gar­ni­tur zwy­kle do­sta­wa­ła pan­na mło­da w pre­zen­cie ślub­nym.

W sy­pial­ni sta­ła jesz­cze ka­na­pa lub szez­long, na któ­rym moż­na było od­po­cząć w dzień, nie bu­rząc za­sła­ne­go łóż­ka, a tak­że stół i fo­te­le. Z boku brzu­cha­ta ko­mo­da, na niej fo­to­gra­fie w ram­kach i bi­be­lo­ty. Na ścia­nach ob­ra­zy o tre­ści re­li­gij­nej, naj­czę­ściej Mat­ka Bo­ska Czę­sto­chow­ska lub Ostro­bram­ska. Pod kru­cy­fik­sem klęcz­nik, na nim zaś ksią­żecz­ki do na­bo­żeń­stwa, ró­żań­ce i dzwo­nek lo­re­tań­ski, któ­re­go dźwięk od­pę­dzał bu­rze i chro­nił od pio­ru­nów. W wie­lu do­mach przez kil­ka po­ko­leń prze­cho­wy­wa­no krzy­że z róż­ny­mi re­li­kwia­mi, któ­re strze­gły do­mow­ni­ków od wszel­kie­go nie­szczę­ścia.

Tego ro­dza­ju wnętrz na wsi na­li­czyć by moż­na dzie­siąt­ki, a jed­nak coś się za tym kry­ło, ja­kaś wła­ści­wa miej­sco­wo­ści i nie­uchwyt­na at­mos­fe­ra, zu­peł­nie nie­za­leż­na od miesz­ka­ją­cych lu­dzi, smę­tek czy urok, jak gdy­by z przed­po­ko­ju albo sali ja­dal­nej w każ­dej chwi­li moż­na było usły­szeć uta­jo­ne wes­tchnie­nie, czy też zwie­rze­nie. Z ca­łej oko­li­cy był to je­dy­ny dom na­wie­dza­ny przez du­chy i przed śmier­cią ko­goś z ro­dzi­ny po po­ko­jach dźwię­czał dzwo­nek lo­re­tań­ski.

J. Żół­tow­ska, Inne cza­sy, inni lu­dzie
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: