Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zamachowiec - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zamachowiec - ebook

Zamachowiec to thriller, którego akcja toczy się we współczesnym Sztokholmie. Południowy port Hammarby. Jest trzecia siedemnaście rano, tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. Eksplozja bomby zrównuje z ziemią Stadion Olimpijski. Na powalonej przez wybuch trybunie policja znajduje szczątki energicznej, powszechnie podziwianej szefowej igrzysk olimpijskich, Christiny Furhage. Za pół roku w Sztokholmie ma się odbyć letnia olimpiada. Zamachowiec musi zostać schwytany za wszelką cenę. Dziennik wieczorny „Kvällspressen” wyznacza Annikę Bengtzon, młodą mamę, która właśnie została mianowana szefową redakcji kryminalnej, aby nadzorowała sprawę morderstwa. Dziennikarka zaczyna rozsupływać zawiłą przeszłość ofiary. Pod perfekcyjną fasadą Christiny Furhage kryje się coś, co doprowadziło do tej okrutnej zbrodni. Nie zdając sobie z tego sprawy, Annika Bengtzon wprawia w ruch moce, które zaczynają zagrażać jej własnemu życiu...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-503-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Kobieta, która wkrótce miała umrzeć, wyszła ostrożnie z bramy i szybko rozejrzała się dookoła. Klatka schodowa za nią tonęła w ciemnościach. Schodząc po schodach, nie zapaliła światła. Poły jej jasnego płaszcza zawisły w powietrzu na tle ciemnego drewna niczym duch. Zanim wyszła na ulicę, zawahała się, jakby się obawiała, że ktoś ją obserwuje. Zaczerpnęła głęboko powietrza, jej oddech zamienił się w białą parę, przez kilka sekund unosiła się wokół niej niczym aureola. Po chwili poprawiła pasek torebki, którą miała na ramieniu, i chwyciła mocniej rączkę aktówki. Wyprostowała się i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę Götgatan, starając się robić jak najmniej hałasu. Mróz był dojmujący, na nogach w cienkich nylonowych pończochach poczuła ostry powiew wiatru. Ominęła oblodzony kawałek chodnika, zachwiała się lekko, ale szybko odzyskała równowagę. Pospiesznie ruszyła dalej, zostawiła za sobą światło latarni i weszła w mrok. Mróz i cienie tłumiły odgłosy nocy: szum wentylacji, krzyki pijanych młodych ludzi i dochodzący gdzieś z oddali głos syreny.

Szła szybko, zdecydowanie. Pewna siebie, pachnąca drogimi perfumami. Kiedy nagle odezwała się jej komórka, zmieszała się. Zamarła w pół kroku, zatrzymała się i rozejrzała. Po chwili schyliła się, oparła aktówkę o prawą nogę i zaczęła szukać komórki w torebce. Nagle straciła pewność siebie, widać było, że jest poirytowana. Wyjęła komórkę i przyłożyła do ucha. Nawet w ciemności jej reakcja była doskonale widoczna. Rozdrażnienie zamieniło się w zdziwienie, żeby po chwili przejść w złość, a na koniec zamienić w strach.

Kiedy skończyła rozmawiać, stała jeszcze dobrych kilka sekund z komórką w ręku. Pochyliła głowę, wydawała się zamyślona. Minął ją jadący powoli radiowóz. Podniosła głowę, przyglądała mu się chwilę uważnie, jakby na coś czekała, ale nie wykonała żadnego gestu, żeby go zatrzymać.

W końcu podjęła decyzję. Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem tą samą drogą. Minęła ciemne drewniane drzwi, kierowała się do przejścia przez jezdnię przy skrzyżowaniu z Katarina Bangata. Zatrzymała się, czekała, aż minie ją nocny autobus. Uniosła głowę i spojrzała na ciągnącą się przed nią ulicę, przecinającą rynek Vintertullstorget i prowadzącą wzdłuż kanału Sickla. W oddali, wysoko nad kanałem, wznosił się główny obiekt olimpijski, Stadion Victorii. Za siedem miesięcy miały się rozpocząć letnie igrzyska olimpijskie.

Nocny autobus pojechał dalej. Kobieta przeszła przez szeroką, dwupasmową Ringvägen i ruszyła ulicą Katarina Bangata. Twarz miała bez wyrazu, tylko pospieszny krok wskazywał, że jest jej zimno. Przeszła kładką nad kanałem Hammerby i mijając centrum prasowe, wkroczyła na tereny olimpijskie. Szła szybko, rwanym krokiem, cały czas w stronę stadionu. Postanowiła iść nad wodą, chociaż była to dłuższa droga, a nad brzegiem bardziej wiało. Czuła lodowate podmuchy wiatru znad Saltsjön, ale nie chciała, żeby ktokolwiek ją zauważył. Ciemność była nieprzenikniona, potknęła się, raz, potem drugi, ale szła dalej.

Obok poczty i apteki skręciła w stronę terenów treningowych, ostatnie sto metrów pokonała biegiem. Kiedy w końcu zdyszana dotarła do głównego wejścia, była już wyraźnie zła. Pchnęła bramę i wkroczyła w ciemność.

– Powiedz szybko, o co chodzi – rzuciła, patrząc chłodno na wyłaniającą się z cieni postać.

Zobaczyła uniesiony młotek, ale nie zdążyła się przestraszyć.

Pierwsze uderzenie trafiło ją w lewe oko.

Egzystencja

Tuż za ogrodzeniem z żerdzi było gigantyczne mrowisko. Jako dziecko stawałam obok niego i przyglądałam mu się w skupieniu. Podchodziłam tak blisko, że mrówki bez przerwy właziły mi na nogi. Zdarzało się czasem, że śledziłam pojedynczą mrówkę, jak szła od trawnika na podwórzu, przecinała żwirową ścieżkę, a potem przechodziła obok piaszczystej łachy i szła do mrowiska. Bardzo się starałam nie stracić jej z oczu, ale na koniec zawsze tak się działo. Inne mrówki pochłaniały moją uwagę. Kiedy było ich za dużo, rozpraszałam się i traciłam cierpliwość.

Czasem kładłam na mrowisku kostkę cukru. Mrówki to uwielbiały, a ja się śmiałam, widząc, jak się na nią rzucają i wciągają do mrowiska. Jesienią, kiedy robiło się chłodniej i mrówki stawały się powolniejsze, wkładałam do mrowiska patyk, żeby je nieco ożywić. Kiedy dorośli zauważyli, co robię, byli na mnie źli. Twierdzili, że niszczę pracę mrówek. Jeszcze dzisiaj pamiętam to poczucie krzywdy, bo przecież nie miałam złych zamiarów. Dla mnie to była tylko zabawa. No i chciałam, żeby mrówki trochę się ożywiły.

Zabawy z mrówkami z czasem zaczęły mnie prześladować w snach. Moja fascynacja nimi zamieniła się w bezimienny strach. Kiedy dorosłam, nigdy nie byłam w stanie znieść widoku więcej niż trzech owadów jednocześnie, nieważne, czy to były mrówki, czy coś innego. Kiedy traciłam nad nimi kontrolę, wpadałam w panikę. Fobia zrodziła się w momencie, kiedy uświadomiłam sobie podobieństwo między mną a tymi maleńkimi błonkówkami.

Byłam młoda i wciąż jeszcze bardzo aktywnie szukałam odpowiedzi na otaczającą mnie rzeczywistość, tworzyłam teorie i przeciwstawiałam je sobie w różnych konfiguracjach. To, że życie mogło być jedynie kaprysem, nie mieściło się w moim światopoglądzie. Coś mnie stworzyło. Nie potrafiłam powiedzieć, co to mogło być: przypadek, los, ewolucja czy może Bóg.

Natomiast to, że życie może być pozbawione sensu, uważałam za prawdopodobne. Napawało mnie to smutkiem i złością. Jeśli nasz czas tu, na ziemi, jest pozbawiony sensu, to nasze życie jawi się jako ironiczny eksperyment. Ktoś umieścił nas tutaj, żeby obserwować, jak toczymy ze sobą wojny, jak pełzamy, cierpimy, walczymy. Czasem ten Ktoś rozdawał przypadkowe nagrody, które można było porównać do kostki cukru wrzuconej do mrowiska, a potem przyglądał się, jak się cieszymy i rozpaczamy, z tym samym pozbawionym uczucia zimnym zainteresowaniem.

Z czasem przyszła pociecha. W końcu zrozumiałam, że to, czy moje życie ma jakiś sens, czy nie, nie odgrywa żadnej roli. A nawet jeśli, to nie będzie mi dane go poznać tu i teraz. Gdyby istniały jakieś odpowiedzi, na pewno już bym je poznała, skoro tak się nie stało, to nie ma znaczenia, ile będę się nad tym zastanawiała.

Dało mi to pewien rodzaj spokoju.19 grudnia, niedziela

W NIEDZIELĘ popołudniówki sprzedają się najlepiej. Ludzie mają czas, są odprężeni i chętnie sięgają po coś lżejszego: rozwiązują krzyżówki, odpytują się nawzajem w różnych quizach i konkursach. Poza tym od lat wiele tytułów ukazujących się w niedzielę wychodzi z obszernym specjalnym dodatkiem. Dlatego w badaniach czytelnictwa prasy oddziela się wydania niedzielne od tych, które się ukazują w dni powszednie.

Nic jednak nie sprzedaje się tak dobrze jak głośne wydarzenia. A jeśli do tego coś takiego miało miejsce w sobotę, jest szansa, że uda się podsycać ciekawość czytelników przez cały weekend. Ta niedziela była wyjątkowa. Schyman zrozumiał to, jak tylko wziął do ręki popołudniówki, które kurier dostarczył mu do willi w Saltsjöbaden. Położył je na stole w kuchni. Jego żona właśnie nalewała poranną kawę.

– I co? – spytała, a on tylko zamruczał pod nosem.

To była najbardziej magiczna chwila dnia. Nerwy miał napięte, całą uwagę skupiał na dwóch gazetach. Porównał pierwsze strony. Jansson znów jest górą, stwierdził i uśmiechnął się. Obie gazety zwracały uwagę na wątek terrorystyczny, ale tylko „Kvällspressen” podała, że Christinie Furhage grożono śmiercią. „Kvällspressen” miała zdecydowanie lepszą jedynkę, cytowała wypowiedzi bardziej znanych osobistości, no i zamieściła dramatyczne zdjęcie ze stadionu. Schyman uśmiechnął się jeszcze szerzej i nareszcie się odprężył.

– Całkiem nieźle – odpowiedział żonie, sięgając po kubek z kawą. – Prawdę mówiąc, bardzo dobrze.

Głosy postaci z kreskówek nadawanych w porannym programie telewizyjnej Trójki były pierwszym dźwiękiem, jaki dotarł do Anniki. Wycie i efekty specjalne sączyły się przez drzwi sypialni, zamieniając się w histeryczny gwar. Próbując się od niego odciąć, przykryła głowę poduszką. To był jeden z nielicznych minusów posiadania dzieci. Głosy trzeciorzędnych aktorów podkładających głosy bohaterów Dzielnego Agenta Kaczora – to było więcej, niż była w stanie znieść. Thomasowi jak zwykle hałas w ogóle nie przeszkadzał, spał dalej z kołdrą między nogami.

Leżała chwilę spokojnie, starając się dociec, jak się czuje. Była zmęczona, ból w nogach nie ustąpił do końca. Jej myśli natychmiast zaczęły krążyć wokół zamachowca. Uznała, że śnił jej się wybuch. Tak było zawsze, kiedy działo się coś ważnego: wchodziła do długiego tunelu i opuszczała go dopiero, kiedy sprawa była zakończona. Niekiedy musiała się zmuszać, żeby się na chwilę zatrzymać i zaczerpnąć powietrza. Ze względu na siebie i na dzieci. Thomas nie lubił, kiedy aż tak skupiała się na pracy.

– To tylko praca – mówił. – A ty traktujesz ją tak, jakby to była sprawa życia i śmierci.

Ale przecież tak właśnie jest, prawie zawsze, pomyślała. Przynajmniej w jej branży.

Westchnęła, odrzuciła na bok poduszkę i kołdrę i wstała. Zachwiała się. Jednak była bardziej zmęczona, niż jej się na początku wydawało. Kobieta, której odbicie widziała w zaparowanych szybach, zdawała się mieć sto lat. Znów westchnęła i poszła do kuchni.

Dzieci zdążyły już zjeść. Talerze zostały na stole, pływały w jeziorkach rozlanego mleka. Kalle potrafił już sam wyjąć z lodówki jogurt i wziąć z szafki płatki. Po tym, jak kiedyś poparzył się opiekaczem, przestał robić Ellen grzanki z masłem orzechowym i dżemem, co wcześniej było jego popisowym daniem.

Annika nastawiła wodę na kawę i poszła do dzieci. Powitały ją ich radosne głosy.

– Mama!

Zobaczyła przed sobą dwie pary rąk i dwie pary głodnych oczu. Wilgotne usta całowały ją, cmokały, dzieci przytulały się do niej, krzycząc: mama, mama! Mamusiu kochana. Tak bardzo za tobą tęskniliśmy, gdzie byłaś wczoraj, cały dzień cię nie było, pracowałaś, nie było cię wieczorem w domu, zasnęliśmy…

Kołysała je w ramionach, kucając w progu pokoju.

– Dostaliśmy wczoraj nową kasetę. Zwariowałaś, Madicken, tak się nazywa ten film. Jest straszny. Ten pan bił Mię. Pokazać ci mój rysunek? To dla ciebie, mamo!

Wyswobodzili się z jej objęć i pobiegli, każde w swoją stronę. Kalle pierwszy wrócił do niej z kasetą z filmem, ekranizacją powieści Astrid Lindgren o jej przyjacielu z dzieciństwa.

– Ten dyrektor szkoły był okropnie głupi. Zbił Mię, bo wzięła jego portfel – powiedział Kalle poważnie.

– Wiem, bardzo źle się zachował. – Annika pogładziła synka po włosach. – Dawniej w szkołach tak było. Trudno w to uwierzyć, prawda?

– Teraz też tak jest? – zaniepokoił się Kalle.

– Nie, teraz już nie – zapewniła go Annika i pocałowała w policzek. – Poza tym nigdy nie pozwolę, żeby ktoś skrzywdził mojego synka.

Z pokoju dzieci dobiegł wrzask.

– Nie ma mojego rysunku! Kalle go zabrał!

Kalle zamarł.

– Nieprawda! – krzyknął. – Sama gdzieś go zgubiłaś! Zawsze to robisz!

Wrzask zamienił się w rzewny płacz.

– Kalle jest głupi! Zabrał mój rysunek.

– Gówniara! Wcale ci go nie zabrałem!

Annika postawiła synka na podłodze, wstała i wzięła go za rączkę.

– Dosyć tego – powiedziała surowo. – Chodź, poszukamy tego rysunku. Na pewno leży na biurku. I nie nazywaj siostry gówniarą. Nie chcę słyszeć tego słowa!

– Gówniara! Gówniara! – wrzeszczał Kalle.

Płacz znów przeszedł w krzyk.

– Mamo, on jest głupi! Przezywa mnie. Mówi, że jestem gówniara.

– Uspokójcie się – powiedziała Annika podniesionym głosem. – Obudzicie tatę.

Kiedy razem z synkiem weszli do pokoju dzieci, Ellen uniosła pięść, gotowa rzucić się na brata. Annika złapała ją za rękę, zanim zdążyła cokolwiek zrobić. Poczuła, że jej cierpliwość się kończy.

– Przestańcie! – krzyknęła. – Oboje!

– Co to za hałasy? – z sypialni dobiegł głos Thomasa. – Dlaczego chociaż raz człowiek nie może się porządnie wyspać?

– Widzicie? Obudziliście tatę – powiedziała Annika podniesionym głosem.

– Ty krzyczysz głośniej niż one – zauważył Thomas i trzasnął drzwiami.

Annika poczuła, że ma łzy w oczach. Szlag, szlag. Że też nigdy nie potrafi się powstrzymać. Osunęła się na podłogę, ciężka jak kłoda.

– Mamusiu, jest ci smutno?

Poczuła miękkie rączki dziecka na policzkach, a potem na głowie, i pocieszające poklepywanie.

– Nie, nie jest mi smutno, tylko niezbyt dobrze się czuję. Długo wczoraj pracowałam.

Zmusiła się do uśmiechu, wyciągnęła do dzieci ręce. Kalle spojrzał na nią poważnie.

– Nie powinnaś tyle pracować, bo wtedy bardzo się męczysz – powiedział.

Objęła go.

– Jesteś taki mądry. Poszukamy tego rysunku?

Okazało się, że rysunek wpadł za kaloryfer. Annika sięgnęła po niego, zdmuchnęła kurz i dała wyraz swojemu zachwytowi. Ellen promieniała jak słoneczko.

– Powieszę go na ścianie w naszej sypialni. Tylko najpierw tata musi wstać.

W kuchni wrzała woda. Połowa zdążyła się już wygotować, okno zaparowało. Uchyliła je i dolała wody do czajnika.

– Chcecie jeszcze coś zjeść?

Chcieli. Podała im grzanki z żytniego chleba z masłem. Dzieci świergotały, głosy to się nasilały, to cichły. Annika przeglądała poranną prasę i słuchała „Echa”. W gazetach nie było nic nowego, ale radio cytowało obie popołudniówki: jej newsa o tym, że Furhage grożono śmiercią, i wywiad konkurencji z przewodniczącym MKOL-u, Samaranchem. No cóż, w Lozannie nie poszło nam najlepiej, pomyślała Annika. Przykre, ale to nie ją powinna o to boleć głowa.

Sięgnęła po jeszcze jedną grzankę.

Helena Starke otworzyła drzwi i wyłączyła alarm. Czasem zdarzało się, że palantowi, który poprzedniego wieczoru wychodził ostatni, nie chciało się go włączyć. Teraz jednak miała pewność, że wszystko jest tak, jak należy, bo w nocy, a raczej nad ranem, to znaczy kilka godzin wcześniej, to ona opuszczała biuro jako ostatnia.

Weszła i od razu poszła do pokoju Christiny. Już w drzwiach zauważyła migające światełko poczty głosowej. Poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić. Szybko podniosła słuchawkę i wstukała tajny kod Christiny. Odsłuchała dwie wiadomości: po jednej z każdej popołudniówki. Zaklęła i rzuciła słuchawką. Przeklęte hieny. Oczywiście udało im się zdobyć numer Christiny. Jęknęła, opadła na skórzany fotel szefowej i zaczęła się w nim powoli obracać. Kac jeszcze nie minął. Czuła w ustach gorzki smak, szumiało jej w głowie. Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć, co Christina mówiła przedwczoraj wieczorem. Jedyne, co pamiętała, to że weszła z nią na górę, do mieszkania. Zła jak osa. Przynajmniej tak jej się wydawało. Pokręciła głową i wstała.

Ktoś otworzył drzwi i wszedł do biura. Szybko przesunęła fotel na swoje miejsce i obeszła biurko.

Do pokoju wszedł Evert Danielsson. Patrzył na nią podkrążonymi oczami, usta miał ściągnięte.

– Jakieś wieści? – spytał.

Wzruszyła ramionami.

– Jakie? Zamachowca jeszcze nie złapano, Christina się nie odezwała, a tobie rzeczywiście udało się przekonać media, że to był zamach terrorystyczny. Zakładam, że widziałeś poranne gazety.

Danielsson ściągnął usta jeszcze bardziej.

Więc martwi się, że powiedział coś nie tak, pomyślała Helena z pogardą. To go przeraża bardziej niż zamach i jego konsekwencje dla igrzysk. Myśli tylko o własnej skórze, egoista. Żałosne.

– Zarząd zbiera się o czwartej – powiedziała i wyszła z pokoju. – Oczekuję, że wyczerpująco przedstawisz sytuację. Musimy się zastanowić, co dalej…

– Od kiedy to jesteś członkiem zarządu? – przerwał jej lodowatym tonem.

Zamarła. Zatrzymała się na chwilę, udała, że go nie słyszała.

– I chyba pora zwołać zebranie ozdobników. Choćby po to, żeby ich poinformować. Inaczej się obrażą, a w tej chwili potrzebujemy ich bardziej niż kiedykolwiek.

Danielsson przyglądał się, jak zamyka drzwi pokoju Christiny. Musiał przyznać jej rację. Czołowi biznesmeni, przedstawiciele rodziny królewskiej, Kościoła i pozostali członkowie reprezentacyjnej Rady Honorowej powinni zostać jak najszybciej zawiadomieni i wezwani na spotkanie. Trzeba ich ugłaskać, żeby mogli działać na zewnątrz. To prawda, właśnie teraz potrzebują ich bardziej niż kiedykolwiek.

– Zajmiesz się tym?

Helena pospiesznie skinęła głową i zniknęła w głębi korytarza.

Ingvar Johansson siedział na swoim miejscu i rozmawiał przez telefon. Zobaczył, że Annika wchodzi do redakcji. Stawiła się jako pierwsza, pozostali pojawią się pewnie dopiero koło dziesiątej. Wskazał na leżące pod ścianą paczki gazet, niemal prosto z drukarni, a potem na kanapę. Annika zdjęła płaszcz i rzuciła go na oparcie. Sięgnęła po poranne wydanie, wzięła kubek z kawą i zabrała się do czytania. Johansson wrócił do rozmowy. Jego głos wznosił się i opadał, jak melodia piosenki. Annika sprawdziła, co trafiło do porannego wydania. Jej artykuł o podejrzeniu, że to był zamach terrorystyczny, i groźbach pod adresem Christiny Furhage trafił na strony szóstą i siódmą. Zwykle zamieszczano tam najważniejsze bieżące informacje. Dział zdjęciowy znalazł w archiwum zdjęcie pani przewodniczącej. Szła na czele grupy mężczyzn, wszyscy w czarnych garniturach i ciemnych płaszczach. Ona miała na sobie biały kostium i krótki jasny płaszcz. Na tle ubranych na ciemno mężczyzn była jedyną jasną postacią. Patrzyła przed siebie surowo, wyglądała na zestresowaną. Idealny obraz niewinnej, zagrożonej kobiety. Na stronie siódmej zamieszczono zdjęcie Everta Danielssona opuszczającego konferencję prasową. I znów znakomite zdjęcie: zdenerwowany i wyraźnie będący pod presją szef sekretariatu komitetu organizacyjnego igrzysk. Annika zauważyła, że zrobił je Ulf Olsson.

Na sąsiednich szpaltach znalazły się artykuły Berit o ofierze zamachu i o śladach, które policja znalazła na miejscu zbrodni. Jako ilustrację Jansson wybrał jedno ze zdjęć Henrikssona zrobionych z podstawy znicza. Było równie wymowne jak poprzednie. Zamieszczono też rozmowę z rannym taksówkarzem, Arne Brattströmem. Opowiedział o wybuchu.

Na stronach dziesiątej i jedenastej znalazła największą niespodziankę. Patrik nie marnował w nocy czasu. Zebrał materiał do dwóch artykułów. „Tajemniczy mężczyzna przed stadionem” – tak zatytułowano rozmowę z niewymienionym z imienia i nazwiska świadkiem. Drugi nosił tytuł: „Nocne poszukiwania Tigera w całym kraju”.

No proszę, pomyślała Annika. Patrikowi udało się porozmawiać z barmanem pracującym w nielegalnym nocnym klubie. Mężczyzna widział, jak ktoś idzie pospiesznie przez płytę stadionu, zmierzając do wyjścia. Z tym że było to koło pierwszej w nocy, a nie tuż przed wybuchem, jak twierdziła policja. Człowiek w czarnej kurtce z kapturem, w ciemnych spodniach i w ciężkich butach, stwierdził barman.

A więc mamy obraz zamachowca. Musi nam wystarczyć, przynajmniej dopóki nie znajdziemy lepszego, pomyślała Annika, ubawiona.

Jak można się było spodziewać, policja stawała na głowie, żeby znaleźć Tigera. Patrik przedstawił zwięzłe komentarze policji na temat morderstwa i samego zamachu.

Strony dwunastą i trzynastą w całości poświęcono olimpiadzie. Rozważano ewentualne konsekwencje zamachu dla przyszłych igrzysk, zastanawiano się nad kwestiami bezpieczeństwa. Dołączono też listę dotychczasowych zamachów na igrzyskach olimpijskich. Następną stronę zajmowała duża reklama zachęcająca do ostatnich przedświątecznych zakupów. Na stronach szesnastej i siedemnastej przedstawiono reakcje czytelników na zamach i zebrane przez Nilsa Langeby’ego komentarze z całego świata.

Szybko przerzuciła następne strony. Celebryci rozwodzili się nad swoimi chorobami, ktoś litował się nad jakimś dzieckiem. Pisano też o skandalu, w który były zamieszane związki zawodowe. I o tym, że jakaś mało znana gwiazda rocka prowadziła samochód po pijanemu, a znana drag queen i grupa homoseksualistów protestowali przeciwko cięciom w służbie zdrowia.

Na rozkładówce czołowe miejsce zajmował artykuł Patrika o zamachu, uzupełniony konkretnymi danymi. Podano czas i miejsce zdarzenia, zamieszczono nawet niewielką mapkę, a zdjęcie uzupełniono komentarzem.

Annika podniosła głowę i zauważyła, że Ingvar Johansson skończył już rozmawiać. Pewnie przyglądał się jej od jakiegoś czasu.

– Świetna robota – powiedziała i pomachała gazetą, po czym odłożyła ją na kanapę.

– Nie najgorsza – burknął Johansson i obrócił się. – Ale to już historia. Teraz najważniejsze jest jutrzejsze wydanie.

Stary zrzęda, pomyślała. Zawsze uważała, że redaktorzy popołudniówek zdecydowanie za bardzo żyją przyszłością. Jeśli coś idzie nie tak, nie przejmują się tym, bo to już nie jest news. A jeśli coś się uda i redakcja odnosi sukces, nie ma czasu, żeby się nim naprawdę nacieszyć. Szkoda. Analiza własnych błędów i osiągnięć na pewno by się przydała. Pozwoliłaby uniknąć rutyny i sprzyjałaby jakości, dawałaby szansę na przemyślenie różnych spraw.

– Co masz na jutro? – spytał Johansson.

Stał odwrócony do niej plecami. O co mu, do diabła, chodzi? – zastanawiała się. Była zmęczona. Dlaczego tak się zachowuje? Podpadłam mu i postanowił mnie ukarać? Ale za co? Nigdy nie byłam dla niego niemiła. A może ma mi za złe, że podsumowałam temat na wczorajszym kolegium?

– Jak mogę cokolwiek wiedzieć, skoro przed chwilą weszłam – powiedziała i sama się zdziwiła, że jest aż tak zła.

Wstała, zebrała swoje rzeczy, wzięła płaszcz i torbę i ruszyła do swojego pokoju.

– O wpół do jedenastej policja organizuje konferencję prasową – krzyknął za nią Johansson.

Spojrzała na zegarek. Za niecałą godzinę, pomyślała i otworzyła drzwi. Miała pięćdziesiąt minut, żeby załatwić kilka telefonów.

Zaczęła od numeru, który miał być numerem komórki Christiny Furhage. Skoro przewodnicząca komitetu organizacyjnego igrzysk dotąd nie skomentowała sprawy, to znaczy, że nawet sekretariat nie był w stanie się z nią skontaktować. Jej milczenie dowodziło, że coś jest nie tak. Co do tego Annika nie miała już żadnych wątpliwości.

Wybrała numer i ze zdziwieniem usłyszała sygnał. Więc komórka była włączona. Szybko odchrząknęła i zaczęła liczyć sygnały. Po piątym odezwała się poczta głosowa Telii. Dowiedziała się przynajmniej tyle, że telefon został podłączony i ktoś go używa. Zapamiętała numer.

W tym momencie niemal jednocześnie w drzwiach stanęli Patrik i Berit.

– Jesteś zajęta?

– Nie, nie, wejdźcie, zrobimy krótkie podsumowanie.

Wstała, obeszła biurko i usiadła na sfatygowanej sofie.

– Oboje świetnie się wczoraj spisaliście. Jako jedyni podaliśmy informację o śladach na miejscu zbrodni. Barmana też mamy tylko my.

– Za to konkurencja miała dużo lepszy wywiad z Samaranchem, niestety – dodała Berit. – Czytałaś? Wściekł się, zagroził, że jeśli zamachowiec nie zostanie złapany, to odwoła igrzyska.

– Tak, słyszałam – powiedziała Annika. – Szkoda, że my tego nie mieliśmy. Chociaż, prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy rzeczywiście tak powiedział. Jeśli naprawdę chce odwołać igrzyska, dlaczego nie ogłosi tego oficjalnie? Innym dziennikarzom mówił, że igrzyska muszą się odbyć za wszelką ceną. W komunikacie dla prasy powtórzył dokładnie to samo.

– Czyżby wszyscy dali się nabrać na oficjalną wersję, a tylko reporter „Konkurrenten” go przejrzał? I wyciągnął od niego, co naprawdę o tym myśli? – zastanawiała się Berit głośno.

Annika otworzyła gazetę na stronie z wywiadem.

– Autorem jest ich rzymski korespondent. To świetny dziennikarz, więc raczej się nie pomylił. Ale po południu Samaranch i tak wszystko zdementuje.

– Dlaczego po południu? – zdziwił się Patrik.

– Będzie chciał zaczekać, aż CNN poda wiadomość jako pilną – uśmiechnęła się Annika. – The olimpic’s in danger, a w tle patetyczne dźwięki muzyki w tonacji moll…

Berit roześmiała się.

– Za chwilę konferencja prasowa – zmieniła temat.

– Tak, pewnie podadzą dane ofiary – powiedziała Annika. – Zastanawiam się, czy to nie szefowa komitetu.

– Furhage? – upewnił się Patrik. Był zdziwiony.

– No bo zastanówmy się – ciągnęła Annika. – Albo się ukrywa, albo coś jest bardzo nie w porządku. Nikt nie jest w stanie się z nią skontaktować, nawet jej najbliżsi współpracownicy. Poza tym gdziekolwiek jest, musiała słyszeć o zamachu. Więc albo postanowiła milczeć, co może znaczyć, że się ukrywa, albo nie może tego zrobić z innych powodów. Na przykład jest chora, nie żyje, została porwana.

– Też o tym myślałam – weszła jej w słowo Berit. – Prawdę mówiąc, próbowałam wczoraj wypytać o to śledczych, kiedy rozmawiałam z nimi o rzeczach, które znaleziono na stadionie, ale wszyscy kategorycznie zaprzeczyli.

– Co nie musi nic znaczyć – stwierdziła Annika zamyślona. – Na pewno coś o tym napiszemy, niezależnie od tego, jak się rozwinie sytuacja. Przyjrzyjmy się bliżej groźbom, które otrzymywała. Czy ktoś jej groził śmiercią? A jeśli się okaże, że to ona jest ofiarą? Będziemy musieli dać coś o jej życiu. Mamy przygotowany nekrolog?

– Ja nic nie mam – powiedziała Berit. – Nie była pierwsza w kolejce, że tak powiem.

– Zanim pojedziemy na komendę, trzeba kogoś poprosić, żeby wyszukał jakieś zdjęcia i wycinki prasowe. Czy któreś z was rozmawiało wczoraj z Evą-Britt?

I Berit, i Patrik pokręcili głowami. Annika podeszła do biurka i wybrała domowy numer pani sekretarz redakcji. Kiedy Eva-Britt odebrała, przedstawiła jej w kilku słowach sytuację.

– Wiem, że to ostatnia niedziela przed świętami, ale będę wdzięczna, jeśli się zjawisz. Ja i wszyscy pozostali jedziemy na konferencję prasową do komendy. Dobrze by było, żebyś się w tym czasie dowiedziała czegoś o Christinie Furhage, zdobyła kilka zdjęć, jakieś teksty…

– Ciasto mi rośnie – przerwała jej Eva-Britt.

– To rzeczywiście pech. Przykro mi, ale tak się składa, że tu cały czas coś się dzieje, a my już nie bardzo dajemy radę. Patrik siedział w redakcji do wpół do piątej, ja pracowałam od za kwadrans trzecia w nocy do jedenastej wieczorem, Berit mniej więcej tak samo. Jesteś nam potrzebna. Trzeba wyszukać kilka rzeczy w bazie danych, przygotować materiał. Prawdę mówiąc, należy to do twoich obowiązków.

– Powiedziałam, że nie mogę. Mam rodzinę.

Annika już chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Przełknęła ślinę.

– Tak, wiem, jak to jest, kiedy nagle trzeba zmienić plany. Mąż i dzieci na pewno będą bardzo zawiedzeni. Ale oczywiście ci za to zapłacimy albo będziesz mogła wziąć dodatkowe wolne dni, na przykład między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem albo przy okazji ferii zimowych. Wycinki i zdjęcia będę nam potrzebne, kiedy wrócimy z konferencji, więc jeśli ci się uda je zdobyć…

– Powiedziałam, że piekę ciasto! Nie mogę. Tak trudno ci to zrozumieć?

Annika poczuła, że brakuje jej powietrza.

– Skoro tak, to załatwimy to inaczej. Masz się stawić w pracy natychmiast! To polecenie służbowe! Oczekuję, że będziesz tu za kwadrans.

– Ale moje ciasto…

– Niech rodzina dokończy – powiedziała Annika, odkładając słuchawkę. Ku swojemu niezadowoleniu zauważyła, że drży jej ręka.

Nienawidziła takich incydentów. Gdyby zadzwonił jej przełożony i poprosił, żeby się stawiła w redakcji, nigdy nie zachowałaby się tak jak Eva-Britt. Ktoś, kto pracuje w redakcji dziennika, musi się liczyć z tym, że w każdej chwili może zostać wezwany. To nie jest praca od dziewiątej do siedemnastej, od poniedziałku do piątku. Takiej posady należy szukać gdzie indziej, na przykład w dziale płac w telekomunikacji albo w innym takim miejscu. Oczywiście nie tylko Eva-Britt potrafiła obsługiwać bazy danych. Annika też to umiała, podobnie jak Berit i reporterzy z działu wiadomości. Ale wszyscy byli zajęci i zestresowani. Wszyscy chcieli spędzić święta w domu, dlatego musieli sprawiedliwie rozdzielać zadania i pracować nawet w niedzielę. Annika nie mogła ulec i zwolnić Evy-Britt z obowiązków. Była szefową i wiedziała, że ludzie by się wściekli. Eva-Britt była sekretarzem redakcji, a okazała całkowity brak szacunku. Nagrodą za takie zachowanie miał być wolny dzień.

– Eva-Britt zaraz tu będzie – oznajmiła.

Miała wrażenie, że na twarzy Berit dostrzega cień uśmiechu.

Pojechali na konferencję dwoma samochodami. Annika i Berit z fotografem, Johanem Henrikssonem, Patrik z Ulfem Olssonem.

Jeśli to w ogóle możliwe, tłum wydawał się jeszcze bardziej podniecony niż poprzednim razem, jakby był na granicy histerii. Henriksson musiał zostawić samochód przy Kungsholmstorg. Bergsgatan i Agnegatan były zastawione wozami transmisyjnymi i wielkimi volvo z logo różnych mediów.

Annika ucieszyła się z wymuszonego krótkiego spaceru między domami. Powietrze było przejrzyste, niebo po wczorajszych opadach śniegu bezchmurne, najwyższe piętra starych kamienic wręcz błyszczały w promieniach słońca. Śnieg trzeszczał im pod nogami.

– Tam jest moje mieszkanie. – Nagle wskazała na świeżo odrestaurowaną kamienicę z lat osiemdziesiątych XIX wieku, nieco w głębi Hantverkargatan.

– Własnościowe? – spytała Berit.

– Dzierżawię – odpowiedziała Annika.

– Jak ci się to udało? – dociekał Henriksson. Zapewne myślał o swojej kawalerce wynajmowanej z drugiej ręki w Brandbergen.

– Zawdzięczam to uporowi. Osiem lat temu dostałam mieszkanie w tej kamienicy. Trzy pokoje w oficynie, małe, bez ciepłej wody, z łazienką w piwnicy po sąsiedzku. Kamienica była przeznaczona do generalnego remontu, więc umowa opiewała tylko na sześć miesięcy. Potem nastąpiło załamanie rynku, właściciel zbankrutował. Nikt nie chciał kupić takiej ruiny, więc mieszkałam tam dalej, a kiedy minęło pięć lat, umowa czasowa zamieniła się w bezterminową, co oznaczało, że uzyskałam prawo do lokalu zastępczego. Wtedy było nas już czworo: ja, Thomas, Kalle i Ellen w moim brzuchu. Kiedy w końcu przystąpiono do remontu, przyznano nam pięciopokojowe mieszkanie od ulicy. Nieźle, prawda?

– Jak wygrana w totka – stwierdziła Berit.

– Jaki płacisz czynsz? – dopytywał się Henriksson.

– To najmniej przyjemna strona całej tej historii. Może spytasz o coś innego? Na przykład jak szeroka jest boazeria albo jak wysokie są pokoje.

– Kapitalistyczna snobka – rzucił Henriksson, a Annika roześmiała się głośno, wyraźnie zadowolona.

Przyjechali spóźnieni i z trudem przedzierali się korytarzem w stronę sali, w której miała się odbyć konferencja. Annika utknęła w drzwiach i prawie nic nie widziała. Stanęła na palcach. Zauważyła, że niemal wszyscy dziennikarze robią wszystko, żeby pokazać innym, jak bardzo są ważni i skupieni na pracy. Henriksson i Olsson usiłowali dojść do samego podestu. Dotarli tam w chwili, kiedy do sali weszli uczestnicy konferencji. Było ich mniej niż poprzedniego dnia. Annika dostrzegła prokuratora rejonowego Kjella Lindströma i rzecznika prasowego. Everta Danielssona nie było, nie było też żadnego śledczego. Zerkając nad głową dziennikarki jednej z porannych gazet, zobaczyła, jak rzecznik prasowy odchrząkuje i zabiera głos. Podsumował sytuację. Wspomniał o tym, o czym wszyscy już wiedzieli, poinformował, że wysłano list gończy za Tigerem i że badania techniczne są kontynuowane. Mówił niecałe dziesięć minut. Kiedy skończył, Kjell Lindström wychylił się do przodu. Wszyscy się domyślali, co zaraz nastąpi.

– Prace nad identyfikacją ofiary ze stadionu zostały w zasadzie zakończone – stwierdził, a dziennikarze wyciągnęli szyje. – Rodzina została zawiadomiona, dlatego mimo że jest jeszcze trochę do zrobienia, postanowiliśmy podać do wiadomości publicznej dane ofiary… Jest nią Christina Furhage, przewodnicząca komitetu organizacyjnego igrzysk olimpijskich w Sztokholmie.

Annika odczuła to niemal fizycznie: tak! Wiedziałam! Jest tak, jak podejrzewałam!

Kiedy podniecenie dziennikarzy osiągnęło apogeum, zagłuszając wszystko dookoła, zdążyła już opuścić komendę. Wychodząc, włożyła do ucha słuchawkę i wybrała zapamiętany wcześniej numer. Komórka połączyła się bezgłośnie, słyszała, jak wybrzmiewają kolejne sygnały. Zatrzymała się w niewielkim foyer między wejściem a zewnętrznymi drzwiami i zaczerpnęła powietrza. Skoncentrowała się i próbowała telepatycznie przekonać kogoś po drugiej stronie: proszę, niech ktoś odbierze! Trzy sygnały, cztery, i w końcu ciche kliknięcie: ktoś odebrał. Boże, kto to mógł być?

Zamknęła oczy, zacisnęła mocno powieki i powiedziała spokojnie:

– Dobry wieczór. Nazywam się Annika Bengtzon i jestem dziennikarką „Kvällspressen”. Z kim mam przyjemność?

– Jestem Bertil Milander – usłyszała cichy głos po drugiej stronie.

Bertil Milander, Bertil Milander. Czyżby mąż Christiny Furhage? Tak chyba się nazywał? Nie pamiętała dokładnie, więc postanowiła się upewnić:

– Rozmawiam z panem Bertilem Milanderem, mężem Christiny Furhage? – spytała.

Mężczyzna po drugiej stronie westchnął.

– Tak – potwierdził.

Annika czuła, jak jej tętno przyspiesza. To były najbardziej przykre rozmowy. Kiedy trzeba było się skontaktować z członkiem rodziny kogoś, kto właśnie zginął. W środowisku dziennikarskim zastanawiano się, czy w ogóle powinno się je prowadzić. Annika była zdania, że tak. Lepiej zadzwonić, chociażby po to, żeby poinformować rodzinę, co się zamierza napisać.

– Przede wszystkim chciałabym panu złożyć kondolencje w związku z tragedią, która dotknęła pańską rodzinę. Policja właśnie podała, że to pańska żona, Christina, zginęła podczas wybuchu na Stadionie Victorii.

Mężczyzna się nie odezwał.

– Czy to nie komórka pańskiej żony? – spytała, zanim zdążyła się zastanowić, co mówi.

– Nie, należy do rodziny – odpowiedział zdziwiony.

– Dzwonię, żeby pana uprzedzić, że w jutrzejszym numerze ukaże się artykuł o śmierci pańskiej żony…

– Przecież już o tym pisaliście.

– Pisaliśmy o wybuchu jako takim.

– „Kvällspressen”. To wy zamieściliście to zdjęcie? To, na którym…

Głos mu się załamał, zaczął szlochać. Annika zasłoniła usta dłonią. Boże drogi, mąż Christiny Furhage widział zdjęcie Henrikssona, na którym lekarze zbierają szczątki jego żony. Boże! Zaczerpnęła bezgłośnie powietrza.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: