Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zamknięta trumna - ebook

Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zamknięta trumna - ebook

Najsłynniejszy bohater Agathy Christie, Herkules Poirot, powraca w książce bestsellerowej autorki „New York Timesa”: diabolicznie sprytna zagadka zanurzona w atmosferze epoki.

Lady Athelinda Playford wydaje przyjęcie w swej pięknej irlandzkiej rezydencji. Na uroczystość przybywają goście, a wśród nich Herkules Poirot i inspektor Catchpool. Lady Playford wzywa też prawnika, by dokonał pilnej zmiany w jej testamencie. Zamierza ją ogłosić tego samego wieczoru. Postanowiła zostawić dzieci bez grosza i przekazać swój majątek osobie, której zostało kilka tygodni życia. W rezydencji dochodzi do morderstwa. Sprawcą może być każdy z uczestników przyjęcia…

Barwne postaci, dowcipne dialogi, liczne fortele utrudniające odgadnięcie zagadki i wreszcie zakończenie na miarę Agathy Christie zapewnią czytelnikowi niezapomnianą lekturę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5551-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

R O Z D Z I A Ł 1

Nowy testament

Michael Gathercole wpatrywał się w drzwi przed sobą, usiłując siebie przekonać, że nadeszła pora, aby zapukać, skoro zegar stojący na dole wybił właśnie pełną godzinę.

Gathercole otrzymał polecenie, żeby pojawił się o czwartej – i była już czwarta. Na przestrzeni ostatnich sześciu lat nieraz stał w tym samym miejscu na szerokim podeście pierwszego piętra rezydencji Lillieoak, ale tylko raz czuł się mniej pewnie niż przy tej okazji. Tamtego dnia był jedną z dwu czekających osób, zamiast stać samotnie jak tego popołudnia. W dalszym ciągu pamiętał każde słowo, które wtedy padło między nim i drugim mężczyzną, chociaż wiele by dał, aby było inaczej. Sięgając do pokładów samodyscypliny, wyrzucił je teraz z pamięci.

Uprzedzono go, że dzisiejsze spotkanie nie będzie należało do łatwych. W istocie przestroga stanowiła część wezwania, co było typowe dla pani domu. „Szokiem dla ciebie będzie to, co ode mnie usłyszysz...”

Gathercole w to nie wątpił. To, że został uprzedzony, nie na wiele się zdało, ponieważ zabrakło informacji, w jaki sposób powinien się przygotować na rewelacje.

Jego niepewność jeszcze wzrosła, gdy zerknąwszy na zegarek kieszonkowy, zauważył, że przez swoje wahanie i całe to wyjmowanie zegarka z kieszonki kamizeli, chowanie go z powrotem i ponowne wyciąganie, aby sprawdzić, czy przypadkiem się nie pomylił, najzwyczajniej w świecie się spóźnił. Była już minuta po czwartej. Zapukał więc.

Zaledwie minuta... Pani domu niewątpliwie to spostrzeże – czy cokolwiek umykało jej uwadze? – chociaż przy odrobinie szczęścia być może nie skomentuje tego.

– Proszę dalej, Michaelu!

Lady Athelinda Playford jak zawsze tryskała energią. Miała siedemdziesiąt lat i głos jak dzwon. Gathercole jeszcze nigdy nie widział jej przygaszonej. Wiecznie czymś się ekscytowała – zazwyczaj było to coś, co osobę bardziej konwencjonalną wprawiłoby w zażenowanie. Lady Playford bowiem zazwyczaj czerpała rozrywkę tyleż z rzeczy nieistotnych co kontrowersyjnych.

Gathercole podziwiał jej historyjki o radosnych dzieciach, które rozwiązywały zagadki kryminalne sprawiające kłopot miejscowej policji, odkąd natknął się na nie po raz pierwszy jako samotny dziesięciolatek w londyńskim sierocińcu. Gdy sześć lat temu poznał ich twórczynię, stwierdził, że jest równie czarująca i nieprzewidywalna jak jej książki. Nigdy się nie spodziewał, że zajdzie tak daleko w wybranym zawodzie, a tu proszę – dzięki Athelindzie Playford jako stosunkowo młody, trzydziestosześcioletni człowiek był partnerem w odnoszącej sukcesy kancelarii adwokackiej Gathercole i Rolfe. Sama myśl, że jakiekolwiek udane przedsięwzięcie nosi jego nazwisko, zdumiewała Gathercole’a nawet po tak długim czasie.

Jego lojalność wobec lady Playford przewyższała wszystkie zobowiązania, jakie podjął w życiu, wszelako osobista znajomość z ulubioną autorką zmusiła go do przyznania przed samym sobą, że jednak woli, gdy zaskakujące zwroty akcji następują w świecie fikcji literackiej aniżeli w rzeczywistości. Nie trzeba dodawać, że lady Athelinda miała na ten temat wręcz przeciwne zapatrywania.

Zaczął otwierać drzwi.

– Czyżbyś zamierzał... A! Jesteś nareszcie! Przestań się czaić. Siadaj, siadaj. Nic nie załatwimy, jeśli nie zabierzemy się do rzeczy.

Gathercole usiadł.

– Witaj, Michaelu. – Uśmiechnęła się do niego, a on jak zwykle doznał dziwnego uczucia, jak gdyby uniosła go samymi oczyma, obróciła dokoła, po czym odstawiła z powrotem na miejsce. – A teraz ty mówisz: „Witaj, Athie”. No dalej, powiedz to! Po takim czasie powinno ci to przychodzić naturalnie. Nie „Dzień dobry, jaśnie pani” ani „Dzień dobry, lady Playford”. Tylko zwykłe, przyjacielskie „Witaj, Athie”. Czy to przerasta twoje możliwości? Ha! – Klasnęła w dłonie. – Sprawiasz wrażenie zapędzonego w róg szczenięcia lisa! Nie rozumiesz, czemu zaprosiłam cię na tydzień. Ani czemu został zaproszony także pan Rolfe.

Czy działania, które przedsięwziął, okażą się wystarczające, aby zatuszować nieobecność jego i Orville’a Rolfe’a? Niesłychane, aby obaj naraz znaleźli się poza biurem, i to na pięć dni z rzędu, wszakże lady Playford należała do najznakomitszych klientów. Nie sposób było odmówić jej prośbie.

– Jak widzę, zastanawiasz się, Michaelu, czy będą także inni goście. Dojdziemy do tego, ale tymczasem wciąż czekam, aż się ze mną przywitasz.

Nie miał wyjścia. Powitanie, którego każdorazowo się od niego domagała, nigdy nie padnie swobodnie z jego ust. Trzymał się zasad, a nawet jeśli nie istniała zasada wzbraniająca człowiekowi jego urodzenia zwracania się po imieniu do wdowy po piątym wicehrabim Playfordzie z Clonakilty, Gathercole był święcie przekonany, że takowa powinna istnieć.

Pech zatem chciał, że lady Playford, dla której był gotów na wszystko, gardziła zasadami na każdym kroku, a tych, którzy się do nich stosowali, uważała za „niemożebnych nudziarzy”.

– Witaj, Athie.

– No proszę! – Rozłożyła ramiona gestem kobiety, która zaprasza mężczyznę do wskoczenia w nie, aczkolwiek Gathercole wiedział oczywiście, że nie taka była jej intencja. – Najgorsze za nami. Możesz się już odprężyć. Byle nie za bardzo! Mamy do przedyskutowania ważne sprawy po tym, jak już omówimy bieżący pakiet.

Pakietem lady Playford miała w zwyczaju nazywać książkę, nad którą pracowała, i teraz posłała w stronę najnowszej, leżącej na blacie biurka, nieprzychylne spojrzenie. W oczach Gathercole’a „pakiet” wyglądał mniej na rozgrzebaną powieść, bardziej zaś na rozwichrzony zbiór kartek: pomięty papier z pozaginanymi krawędziami celował rogami we wszystkie strony. Żadną miarą nie można było dopatrzyć się w nim prostokąta.

Lady Playford podniosła się ciężko z fotela stojącego przy oknie z widokiem na ogród różany. Ani razu przez nie jednak nie wyjrzała, jak zauważył Gathercole. Gdy miała na oku człowieka, nie traciła czasu na przyrodę. Z wychodzącego na południe drugiego okna gabinetu można było podziwiać obszerny, idealnie kwadratowy trawnik, pośrodku którego stał posąg anioła, zamówiony przez świętej pamięci wicehrabiego Guya Playforda z okazji trzydziestej rocznicy ślubu.

Ilekroć Gathercole składał wizytę, zawsze patrzył na rzeźbę, trawnik i krzaki róż, jak również na zegar stojący w holu na dole i na stolikową lampę w bibliotece, wykonaną z brązu i ze szkła połączonego ołowiem, uformowanego w kształt muszli ślimaka. Weszło mu to w nawyk. Podobała mu się stabilność, jaką zdawały się zapewniać. W Lillieoak niewiele się zmieniało – przynajmniej jeśli chodzi o wyposażenie, gdyż nie dało się powiedzieć tego samego o reszcie. Stała i skrupulatna inspekcja każdego, kto się pojawił na drodze Athelindy Playford, oznaczała, że rzeczy były pozostawione samym sobie.

W pokaźnej biblioteczce gabinetu, gdzie obecnie znajdowali się lady Playford i Gathercole, dwie książki stały do góry nogami: Shrimp Seddon i naszyjnik z pereł oraz Shrimp Seddon i świąteczna pończocha. Tkwiły odwrócone od pierwszej wizyty Gathercole’a. Zobaczyć je wyprostowane po sześciu latach byłoby niepokojące. Na półkach znajdowały się wyłącznie dzieła Athelindy Playford, żadnego innego autora. Ich grzbiety wnosiły nieco mile widzianego koloru do poza tym ciemnego, bo wyłożonego drewnem pomieszczenia – pasy czerwieni, błękitu, zieleni, purpury, pomarańczu, czyli barw z łatwością trafiających do dzieci, nie mogły jednak konkurować z lśniącą burzą siwych włosów pani domu.

Lady Playford usadowiła się naprzeciw gościa.

– Chcę porozmawiać z tobą o testamencie, Michaelu, a także prosić cię o przysługę. Najpierw jednak: ile twoim zdaniem dziecko, zwykłe dziecko, wiedziałoby o operacji nosa?

– N... nosa?

Gathercole wolałby porozmawiać najpierw o testamencie, a dopiero potem przejść do tematu przysługi. Jedno i drugie było niewątpliwie istotne, a być może też powiązane ze sobą. Lady Playford sporządziła swój testament już jakiś czas temu. Wszystko było tak jak trzeba. Czyżby teraz zapragnęła dokonać jakichś zmian?

– Nie irytuj się, Michaelu. To proste pytanie. Po brzydkim wypadku samochodowym albo w celu naprawienia deformacji. Operacja nosa. Czy dziecko by o niej wiedziało? Znałoby jej poprawną nazwę?

– Obawiam się, że nie wiem.

– A czy ty znasz jej poprawną nazwę?

– Nazwałbym ją operacją, czy chodziłoby o nos, czy o inną część ciała.

– Przypuszczam, że można znać nazwę i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. To często się zdarza. – Lady Playford zmarszczyła czoło. – Hmm. Pozwól, że zapytam cię o coś innego... Stawiasz się w firmie, która zatrudnia dziesięciu mężczyzn i dwie kobiety. Przypadkiem słyszysz, że kilku mężczyzn obgaduje jedną z kobiet. Mówiąc o niej, używają łacińskiego określenia „Rhinoceros”, co znaczy nosorożec.

– Raczej mało po dżentelmeńsku.

– Ich maniery to nie twoje zmartwienie. Kilka chwil później obie panie wracają z lunchu. Jedna z nich jest drobnokoścista, smukła i opanowana, ale ma dość szczególną twarz. Nikt nie wie, co z nią nie tak, lecz z jakiegoś powodu wygląda dziwnie. Druga to góra, nie kobieta. Co najmniej dwa razy taka jak ja. – Lady Playford była średniego wzrostu, ale pulchna, ze spadzistymi ramionami, co nadawało jej wygląd lejka. – Co więcej, ma zaciekłą minę. Którą z nich nazywają Nosorożcem?

– Tę wielką i zaciekłą – odpowiedział bez namysłu Gathercole. – Cudownie! Pomyliłeś się. W mojej książce Nosorożcem okazuje się ta drobna dziewczyna o dziwnych rysach twarzy, bo widzisz, po wypadku przeszła rekonstrukcję nosa w trakcie zabiegu zwanego rynoplastyką!

– Ach tak – bąknął Gathercole. – Nie miałem pojęcia...

– Obawiam się jednak, że dzieci nie będą znały tej nazwy, a przecież ja piszę dla dzieci. Skoro nawet ty nie słyszałeś o rynoplastyce... – Lady Playford westchnęła. – Nie mogę się zdecydować. Byłam taka podekscytowana, kiedy na to wpadłam, później jednak zaczęłam się martwić. Czy to nie nazbyt techniczne osnuć historię wokół zabiegu medycznego? Mało kto myśli o operacjach, jeśli nie musi tego robić, to znaczy jeśli sam nie wybiera się do szpitala. A już dzieci w ogóle nie mają do tego głowy, prawda?

– Mnie pomysł się podoba – stwierdził Gathercole. – Mogłaby pani tylko podkreślić, że ta drobna kobieta ma dziwną nie tyle twarz, ile nos, aby nakierować czytelnika na właściwe tory. Mogłaby pani zdradzić już na wstępie, że bohaterka ma nowy nos dzięki profesjonalnemu zabiegowi, i pozwolić protagonistce, znaczy Shrimp Seddon, w jakiś sposób odkryć nazwę operacji, dzięki czemu czytelnik będzie świadkiem jej zdumienia.

Shrimp Seddon to wymyślona przez lady Playford dziesięcioletnia przywódczyni grupy dziecięcych detektywów.

– Zatem czytelnik najpierw ujrzy zdziwienie, a nie samo odkrycie. Tak! Może też Shrimp powie do Podge: „Nigdy nie zgadniesz, jak to się nazywa!”, po czym ktoś jej przerwie, a ja będę mogła wstawić rozdział o czymś innym... na przykład o tym, jak policja swoim zwyczajem aresztuje nie tego, kogo trzeba, tyle że tym razem popełnia jeszcze oczywistszą pomyłkę, zamykając któreś z rodziców Shrimp... dzięki czemu każdy, kto zechce, będzie mógł się zwrócić do lekarza czy do encyklopedii. Oczywiście nie przeciągnę odkrycia prawdy zanadto. Tak! Michaelu, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Zatem to mamy załatwione. A teraz co do mojego testamentu...

Wróciła do fotela pod oknem i z powrotem się na nim rozsiadła.

– Chcę, abyś sporządził nowy.

Gathercole był zdziwiony. Zgodnie z zapisami obecnego testamentu pokaźny majątek lady Playford miał trafić po połowie do dwojga jej dzieci, córki Claudii i syna Harry’ego, który odziedziczył po ojcu tytuł i od tej pory uchodził za szóstego wicehrabiego Playforda z Clonakilty. Był jeszcze syn Nicholas, który jednak zmarł w młodym wieku.

– Pragnę zostawić wszystko swemu sekretarzowi, Josephowi Scotcherowi – oznajmiła lady Playford jasno i wyraźnie.

Siedzący na krześle Gathercole nachylił się do przodu. Nie miało sensu odpychanie od siebie niemiłych słów. Usłyszał je i nie mógł udawać, że jest inaczej.

Do jakiego aktu wandalizmu przymierzała się lady Playford? Bo chyba nie mówiła poważnie. To była jakaś jej sztuczka; musiała być. Tak, Gathercole przejrzał, o co jej chodzi: najpierw załatwiła banalną sprawę Nosorożca i rynoplastyki, wszystko pięknie, ładnie, po czym przeszła do grubszego kalibru, przedstawiając kwestię testamentu tak, jakby mówiła poważnie.

– Jestem przy zdrowych zmysłach, Michaelu. I chciałabym, abyś spełnił moją prośbę. Jeszcze przed obiadem, o ile to możliwe. Czemu nie zaczniesz od razu?

– Lady Playford...

– Athie – poprawiła go.

– Jeśli to ciąg dalszy pani historyjki o nosorożcach...

– Skądże, Michaelu. Nigdy cię nie okłamałam. Teraz też nie kłamię. Chcę, abyś sporządził mój nowy testament. Jedynym spadkobiercą ma zostać Joseph Scotcher.

– A co z pani dziećmi?

– Claudia wychodzi za mąż za Randalla Kimptona, który jest jeszcze bogatszy ode mnie. Będzie jej się doskonale powodzić. Harry z kolei ma głowę na karku i godną zaufania, nawet jeśli denerwującą, żonę. Nieszczęsny Joseph bardziej niż oni potrzebuje tego, co mogę mu dać.

– Muszę panią poprosić, aby dobrze to pani przemyślała, zanim...

Lady Playford wpadła mu w słowo.

– Nie rób z siebie głupca, Michaelu. Nie sądzisz chyba, że ten pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy przed kilkoma minutami pukałeś do drzwi. A może jest bardziej prawdopodobne, że noszę się z nim od wielu tygodni, a nawet miesięcy? Zapewniam cię, że zdążyłam wszystko starannie przemyśleć. A zatem sporządzisz mój nowy testament czy mam wezwać pana Rolfe’a?

Więc to dlatego Orville Rolfe także został zaproszony do Lillieoak – na wypadek gdyby on, Gathercole, odmówił spełnienia prośby pani domu.

– Jest jeszcze jedna zmiana, jakiej chciałabym dokonać. Pamiętasz z pewnością o przysłudze, o której wspomniałam. W tym względzie możesz mi odmówić, jeśli takie będzie twoje życzenie, wolałabym jednak, abyś się zgodził. Obecnie wykonawcami testamentu w zakresie praw autorskich są moje dzieci. Ten zapis również przestał mi odpowiadać. Będę zaszczycona, jeśli to ty, Michaelu, zaopiekujesz się schedą po mnie.

– J... ja? – Ledwie był w stanie ogarnąć to rozumem. Przez dłuższą chwilę czuł się nazbyt przytłoczony, aby wydusić z siebie słowo. Ależ to było niewłaściwe! Co powiedziałyby dzieci lady Playford? Nie, w żadnym razie nie mógł na to przystać! – Czy Harry i Claudia są świadomi pani planów? – zapytał w końcu.

– Nie. Poznają je dziś przy obiedzie, tak samo jak Joseph. W tej chwili jedynymi osobami, które wiedzą o moich planach, jesteśmy my dwoje.

– Czyżby w łonie rodziny doszło do konfliktu, o którym nic mi nie wiadomo?

– Skądże! – Lady Playford się uśmiechnęła. – Moje dzieci i ja pozostajemy w najlepszej komitywie... przynajmniej do dzisiejszego obiadu.

– Ale... Josepha Scotchera zna pani zaledwie od sześciu lat. Poznała go pani tego samego dnia co mnie.

– Nie ma potrzeby mówić mi rzeczy oczywistych, Michaelu.

– Ale pani dzieci... Do tego, jak rozumiem, Joseph Scotcher jest...

– Przestań się jąkać, młodzieńcze.

– Scotcher jest ciężko chory, nieprawdaż? – „I zapewne umrze przed panią”, dodał w myślach.

Athelinda Playford była może niemłoda, ale za to żywotna. Z trudnością przychodziło wyobrazić sobie, że ktoś taki, ktoś, kto tak bardzo ceni życie, mógłby go zostać pozbawiony.

– Owszem, Joseph jest bardzo poważnie chory – przyznała. – Z dnia na dzień staje się coraz słabszy. Stąd właśnie ta nietypowa decyzja z mojej strony. Wprawdzie nigdy tego nie mówiłam głośno, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że przepadam za Josephem? Kocham go jak rodzonego syna.

Gathercole poczuł nagły ucisk w piersi. O tak, wiedział o tym. Jednakże wiedzę i jej potwierdzenie dzieliła ogromna przepaść. Przywołująca myśli, które były poniżej jego godności, myśli, które musiał zwalczać z całych sił.

– Joseph powiedział mi, że zdaniem lekarzy zostały mu już tylko tygodnie życia.

– Ale... W takim razie, obawiam się, nic już nie rozumiem – rzekł Gathercole. – Życzy sobie pani zapisać wszystko w testamencie człowiekowi, który nie zdoła nacieszyć się spadkiem.

– Na tym świecie nie ma nic pewnego, Michaelu.

– A jeśli Scotcher umrze za kilka tygodni, jak można się spodziewać, co wtedy?

– Jak to co? Przywrócimy wersję pierwotną, to znaczy Claudia i Harry podzielą się spadkiem po połowie.

– Muszę panią o coś zapytać... – W Gathercole’u zaczął narastać bolesny niepokój. – Zechce pani wybaczyć impertynencję. Czyżby miała pani powody przypuszczać, że też zejdzie z tego świata niebawem?

– Ja? – Lady Playford się roześmiała. – Jestem silna jak wół. Spodziewam się zipać jeszcze przez wiele lat.

– Zatem Scotcher niczego po pani nie odziedziczy, skoro sam umrze wcześniej. A nowy testament, na który pani tak nalega, przyczyni się tylko do niesnasek między panią i dziećmi.

– Wręcz przeciwnie, mój nowy testament przyczyni się do czegoś wspaniałego – oznajmiła lady Playford z radością.

Gathercole westchnął.

– Obawiam się, że nadal nie rozumiem...

– To naturalne – potaknęła Athelinda Playford. – Niczego innego nie oczekiwałam.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: