Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W zapadłym szybie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W zapadłym szybie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 209 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kru­szak boi się iść. Choć przy­wykł do du­chów w pod­zie­miach. Wszak one żyją, dają znać o so­bie, sól ko­pią. Gdy gór­nik się­dzie na odła­ma­nym bał­wa­nie soli i je chleb, to choć na dzie­sięć staj ży­wej du­szy nie­ma, prze­cię ktoś ko­pie i ko­pie. Rą­bie sól. Sły­chać ude­rze­nie ki­lo­fa o twar­dą ca­li­znę. To skarb­nik. Duch ma­leń­ki, tak mały jak kwiat li­lii, duch za­mknię­ty w ca­liź­nie soli. Miesz­ka on w swem wię­zie­niu od cza­su, gdy Bóg stwo­rzy! sól. Miesz­ka i kuje. Oto ci­sza. Za­le­cia­ło do uszu gór­ni­ka echo. „ prze­stał jeść, dech wstrzy­mał, słu­cha… to skarb­nik kuje…

Cza­sem wo­zak z roz­ka­zu war­cab­ni­ka zo­sta­nie na noc w ko­pal­ni sam je­den, aby pil­no­wać wy­bu­chu za­skór­nych wód aby pil­no­wać ognia. Na­oko­ło nie­go dzie­sięć mil kruż­gan­ków wy­pra­wy, na­oko­ło źupa nie­zmier­na, pod nim pię­tra dol­ne, nad nim gór­ne po­zio­my, a w tym la­bi­ryn­cie on sam… Nie sam. Oto któś kuje. Rą­bie sól że­la­zem. Ki­lof dzwo­ni, ca­li­zna się sy­pie, sól od­rą­ba­na sze­le­ści. Rą­bie któś i kuje. To duch, skarb­nik ma­leń­ki jak li­lia…

Nie­raz kru­szak wi­dzi go na oczy, Na ogrom­nej ścia­nie skal­nej do po­kła­du się do­bie­ra, tra­fił na sa­mo­ród zie­lo­ny, to szcze­ra, świę­ta sól. Ujął ki­lof w ręce, wali nim w ścia­nę, wrył się w nią głę­bo­ko, do­cho­dzi do miej­sca, w któ­rym miesz­ka skarb­nik od tak daw­na, jak Bóg stwo­rzył sól. Ostrze ki­lo­fa roz­rą­ba­ło kruch, wpa­dło w du­cha miesz­kan­ko…

– Ogień!!!

Świa­tło się zja­wia, sól za­bły­śnie ogniem wiel­kim i zga­śnie. Duch spło­nął.

Kru­szak wie wszyst­kie ta­jem­ni­ce ko­pal­ni, zna zja­wi­ska i cza­ry, ja­kie tam miesz­ka­ją. – A prze­cię tam – do za­pa­dłe­go szy­bu, iść się boi. Tam płacz sły­chać. Płacz i krzyk. Tyle razy lu­dzie sły­sze­li! Od trzy­stu już lat. A jęk du­chów mro­zi stra­chem krew. Nikt tam nie idzie. Za­bra­nia tego na­wet bań­skie pra­wo.

Raz wy­bra­ło się dwóch. Ju­na­ki, jako zwy­kle gór­nic­kie syny. Szyb wte­dy jesz­cze łą­czy! żupę ze świa­tem, z dołu wi­dzie­li lu­dzie sło­necz­ną ja­sność, czu­li le­cą­cy szy­bem cie­płem sło­necz­nem prze­po­jo­ny wiatr. Zu­chy po­sta­no­wi­ły iść w za­cza­ro­wa­ny świat, usły­szeć, kto tam od wie­ku tak pła­cze. Opu­ści­li dzia­ła, na któ­rych pra­cu­ją lu­dzie, opu­ści­li chod­ni­ki, któ­re­mi cho­dzą lu­dzie. Po­szli w pust­ki. Ko­pa­no tam za cza­sów kró­la Pia­sta, wy­do­by­to wszyst­ką sól, po­czem gór­ni­cy na za­wsze ko­mo­ry te i szy­by opu­ści­li. Sta­ły pust­ką wie­ki. W te za­po­mnia­ne miej­sca śmiał­ki idą, Przed nimi w urwi­sku jama, ko­ry­tarz, któ­ry się za­pa­da, wy­pra­wy, któ­re wla­zły w zie­mię. – Na­przód I

We­szli w piec strasz­ny. Chod­nik dę­bo­wy Zgnił, nad gło­wą trza­ski po­ła­ma­nych dę­bów wi­dać, po­wa­ła sia­da, zło­my okrop­ne wi­szą nad gło­wą. Cza­sem ści­sły się ścia­ny tak, że le­d­wo czło­wiek prze­śli­znąć się zdo­ła, cza­sem trze­ba klęk­nąć, po­chy­lić się, ra­kiem prze­pleść się przez za­wa­lo­ny ko­ry­tarz Zno­wu roz­stą­pi­ły się ka­mie­nie, piec ob­szer­ny, dzia­ło jed­no i dru­gie mi­nę­li, przed ocza­mi bez­mier­na ko­mo­ra. Co za ogro­my i Ko­ściół wa­wel­ski wla­zł­by w te strasz­ne prze­strze­nie. Ciem­no. Roz­ja­rzył kru­szak ka­ga­nek, świa­tło wiel­kie, próż­no się świa­tło sili, aby do­trzeć do­po­wa­ły, blask le­d­wo sła­by w iskrach soli się świe­ci. Spoj­rzał wo­zak na zie­mię…

– Że­la­zo ja­kieś.

– Ki­lof…

Na kle­pi­sku le­żał obuch. Ujął gór­nik za trzon…, trzon roz­sy­pał się w ręce. Spróch­nia­łe drze­wo. Wziął w pal­ce że­la­zo – ruda rdzy się sy­pie…

– Wie­ki leży ten ki­lof.

– Czas ze­żarł że­la­zo.

– Stal pro­chem na zie­mię leci.

– Za Kaź­mie­rza, chłop­skie­go kró­la, tu pew­nie ko­pa­no.

Mi­nę­li sta­ro­żyt­ną ko­mo­rę, zno­wu w ca­li­znę sol­ną iść trze­ba, cze­luść ja­kaś strasz­na, we­szli, dłu­go, dłu­go szli pie­cem, wtem…

Wi­cher za­ga­sił ka­ga­niec. Za­le­cia­ło ich cie­płe, ohyd­ne, zgni­łe po­wie­trze, przez bu­twie­ją­ce drew­nia­ne wy­pra­wy snać cią­gnie za­duch i stęch-Ii­znę ze sobą nie­sie.

– Za­jarz świa­tło.

– W pier­siach za­ty­ka.

– Za­jarz, bo oślep­nę od tej strasz­li­wej ciem­no­ści.

Skrze­sał kru­szak ognia, na hu­bie zja­wi­ła się iskra, dmie w nią chłop, aby się smol­ny knot ka­gań­ca roz­ja­rzył; za­pa­lił się wresz­cie i zgasł…

_ Wi­cher gasi…

_ Ustąp­my na bok.

_ Za­cisz­ne miej­sce znaj­dę.

Wy­cią­gnął ręce kru­szak, po omac­ku idzie, ścia­ny się do­tknął, kil­ka kro­ków uszedł, sta­nął na­gle.

– Sły­szysz?!

– Ten wi­cher pła­cze.

– Jęk ja­kiś sły­chać.

– Ludz­kie gło­sy i ludz­kie kwi­le­nie.

– Chodź do mnie! Strach!! Patrz! Patrz!! Po­biegł gór­nik za gło­sem to­wa­rzy­sza…

– Oooli

W czar­nej, strasz­nej prze­strze­ni świa­tło męt­ne ma­ja­cze­je, dymi się ta ja­sność, bla­skiem próch­nie­ją­cej wierz­by świe­ci.

– Świa­tło ka­gań­ca wi­dzę…

– Lu­dzi nie masz, a ka­ga­nek się ja­rzy.

– Zgni­li­zny błęd­nym ogniem świe­cą…

– Drze­wa próch­nie­ją.

– Wśród si­nych mgieł próch­na, ka­gań­ca dym rdza­wy.

– We wstę­gach po­wi­kła­nych i splo­tach wę­żo­wych ten dym się snu­je.

– Zbrod­nia się tu stać mu­sia­ła.

– Ten ka­ga­niec za­bi­ty gór­nik zo­sta­wił.

– Wie­ki to świa­tło tu pło­nic

– Sły­szysz?!!

– Wyje któś w szy­bie i pła­cze.

– Gło­sy co­raz bli­żej.

– Z wi­chrem lecą!!

– Boże! Ze szy­bu idzie duch!

– Wy­szedł z cze­lu­śei szy­bu, przy próch­nie­ją­cych ko­ściach się zja­wił.

– Żu­pan ak­sa­mit­ny na nim, w ręku że­la­zny obuch.

– Dru­gi!! Dru­gi Ii

– Inny duch!

– Gór­nik!

– Trze­ci duch! Kra­sa­wi­ca wiel­kiej uro­dy.

– Pła­cze!

– Do stóp się p le­zie.

– Strach we mnie.

– Ten płacz ludz­ki śe­ina w ży­łach krew.

– Patrz, atrz. Ple­zie się na ko­la­nach za gór­ni­kiem…

_ Co ona mówi?

– Woła: Uli­tuj się, prze­bacz I!

– Ucie­ka od niej kar­ma­zyn i gór­nik. Ona idzie za nimi. Strasz­ny, tru­mien­ny ta­niec. Plą­sy szkie­le­tów.

– Zbli­ża­ją się ku nam,

– Za­mrze ze stra­chu me ser­ce,

– Jak mgła nad je­zio­rem plą­sa i ko­łu­je, tak leci po ko­mo­rze trój­ca dusz zmar­łych. Jak błęd­ne ognie w za­pa­dłym le­sie na ba­gni­sku. Mkną, plą­sa­ją. Za gór­ni­kiem ple­zie się na ko­la­nach dzie­wo­ja, plą­cze i łka, rosi i za­kli­na…

– Uli­tuj się, prze­baczll

Zbli­ży­ły się du­chy do drżą­cych trwo­gą śmier­ci, przy­tu­lo­nych do ścia­ny do gór­ni­ków, kar­ma­zyn otwar! tru­pie oczy i krzyk­nął:

– Lu­dzie!!!

– Ży­cie ra­tuj­my!!!

– Ucie­kaj!!!

Lecą kru­szą­cy na oślep, je­den z nich ró­ża­niec wi­szą­cy na szyi chwy­cił, dy­sza­cem gar­dłem mo­dli się, o ży­cie pro­si, zmi­ło­wa­nia bo­skie­go woła. Ści­ga ich krzyk okrop­ny, ło­mot strasz­li­wy; oto jak­by sto pio­ru­nów ude­rzy­ło, jak­by się Ta­try wa­li­ły, jak­by zie­mia wy­szła ze swej ko­lei i na­tknę­ła się na słoń­ce. Ty­siąc dę­bo­wych pni w szy­bie się wali, sieć wy­praw się krę­ci, urwi­ska skal­ne wy­szły z po­sa­dy, walą się nie­zmier­ne prze­strze­nie, ol­brzy­mi gmach sol­nej ka­te­dry się wali. Pia­stow­ski szyb się za­padł…

Kru­szą­cy ro­zum stra­ci­li. Przez pust­ki bie­żą jak sza­lem Ser­ca biją, jak­by w pier­siach skarb­nik za­miesz­kał i bił obu­chem w pier­si ścia­nę. Tchu brak, a prze­cię lecą. Do­sta­li się wresz­cie w nowe góry, wy­bie­gli na świat, Je­den z nich miał bia­łe wło­sy na gło­wie. Po­si­wiał ze stra­chu w tej okrop­nej go­dzi­nie…

Uj­rze­li lu­dzie ich zie­lo­ne z trwo­gi lica…

– Gdzieś ty byt?

_ W za­pa­dłym szy­bie. _ Goś wi­dział?

_ Umar­li pła­czą–rzekł, pa­da­jąc na zie­mię. Pod­nie­śli go kru­szą­cy. _ Wi­dzia­łeś umar­łych? Gór­nik mil­czał.

– Cze­mu nie mó­wisz? Co to? Ze­mdlał. Wody!

Ocu­ci­li lu­dzie kru­sza­ka, do cha­ty za­wie­dli.

Ga­wiedż cie­ka­wa. Koło dru­gie­go gór­ni­ka się zbie­źe­li, o za­cza­ro­wa­ny świat py­ta­ją się dru­gie­go.

– Opo­wiedz nam ty, coś wi­dział w za­pa­dłym szy­bie?

Gór­nik chce mó­wić, usta otwie­ra, war­gi służ­by od­mó­wi­ły, silą się usta…

– Pa­trz­cie! Onie­miał.

Śmie­je się gór­nik głup­ko­wa­to, gro­ma­dę opu­ścił, po­szedł do domu. Dziw­ny po­wrót. Dzia­duś go siwy – wita, wi­ta­ją go dz::ci, zona ju­ży­nę wa­rzy. Cią­gle i cią­gle śmie­je się gór­nik, przy­marł ten uśmiech do ust, przez ty­dzień, mie­siąc, rok na py­ta­nia ludz­kie śmie­chem od­po­wia­da…

– Osza­lał!

Mi­ja­ją te­raz lu­dzie ko­mo­ry, gdzie ko­pa­no za kró­la Ja­giel­lo­na i za kró­la Pia­sta. Stro­nią od nich, bo tam za­miesz­ka­ła smierć, tam miesz­ka nie­mo­ta, sza­leń­stwo, za­gła­da. Gór­nik, prze­cho­dząc pr2ez ko­mo­rę – z któ­rej do za­pa­dłe­go szy­bu pro­wa­dzi dro­ga, że­gna się, szep­ce ser­decz­ną pieśń swo­jac­ką: Kto się w opie­kę pod­da P?-nu swe­mu…

A prze­cie choć wszyst­ko od strasz­li­wej kc mory stro­ni, prze­cież do uszu ludz­kich do­la­tuj-płacz du­chów i jęk. – Zo­stał nocą wo­zak sam w ko­pal­ni, od za­pa­dłe­go szy­bu od­gra­dza go dwa­dzie­ścia staj, a prze­cie przez ca­li­znę ska­ły sol­nej, przez zie­mie, iły i ka­mie­ni­ska sły­chać strasz­ny płacz, okrop­ne ludz­ki, łka­nie. Ze­brze ja­kiś głos, roz­pa­cza kwi­li:

– Uli­tuj się!! Prze­bacz;'1.

Daw­ne to lata, bar­dzo daw­ne…

Cha­łu­pi­na na przed­mie­ściu niz­ka w zie­mię się pra­wie za­pa­da. Dzie­wan­ny, czar­ne róże tak wy­so­ko w górę wy­strze­li­ły, chmiel z da­chu tak niz­ko gir­lan­da­mi się ko­ły­sze, że nie wi­dać cha­ty, że w tym ogro­dzie nie masz domu, jeno wiel­ka ja­kaś kwiet­na ca­li­zna. Po­wiał wio­sen­ny wiatr, od­sło­ni! wy­bu­ja­łe chmie­le – jest cha­teń­ka, bo okna nie­bie­sko ob­ra­mio­ne wi­dać. Każ­dy po­zna, że pan­na w domu, bo okie­ni­ce mo­dre, bo przed okien­ka­mi, na grząd­kach ro­sną li­lie. Za­kwit­ną wnet. Ło­dy­ga zie­lo­na się chwie­je, u szczy­tów kwiet­na ko­ro­na, wnet pącz­ki pry­sną, prze­ślicz­nym kwia­tem się za­bie­lą. Grzę­dy we wsze­la­kie kwie­cie stroj­ne, na­giet­ki i ruta, trze­wicz­ki Mat­ki Bo­skiej i ostróż­ki la­zu­ro­we, grząd­ka gwo­dzi­ków czer­wie­nią pło­nie…

Jak­by z drzwi cha­ty kwiat wy­szedł. Oczy jako ostróż­ki, lice jako roża. Nie kwiat ci to, to dzie­wu­cha, to miesz­czań­ska cora. Albo świę­to wiel­kie, albo go­ści się spo­dzie­wa; bo­ga­ty strój na niej, sta­nik z ma­te­ryi słuc­kiej, zło­tem tka­ny, ko­ra­le, u któ­rych wisi ogrom­ny srebr­ny krzyż, ko­szu­la bia­ła, ze su­ro­we­go je­dwa­biu s od­nicz­ka fał­dzi­sta. A na je­dwa­biu tkacz ist­ne wy­ma­lo­wał cuda, co piędź, kwiat z nici je­dwab­nych rzu­cił, li­ście zie­lo­ne, pur­pu­ro­we pi­wo­nie, bła­wat­ki i po­lne róźe su­kien­kę dzie­woi stro­ją…

Ostat­nie to do­stat­ki, ostat­ni miesz­czań­ski zby­tek. Już te­raz prze­kwit świa­tłe­go, bo­ga­te­go, pol­skie­go miesz­czań­stwa. Z na­ro­dzi­na­mi swa­wo­li upa­dła wła­dza kró­lew­ska, upa­dło pol­skie miesz­czań­stwo. Wy­dar­ły ber­ło kró­lo­wi kró­le­wię­ta, za­moż­ność miast po­szła w ru­inę. Wnet przyj­dzie Szwed i cze­go nie do­ko­na! szla­chec­kie kró­le­wiąt­ko, on do­ko­na. Mia­sto, któ­re sta­ło nad brze­giem ru­iny, pchnie w prz

Wy­szła dziew­czy­na przed cha­tę. Iskry w tych śmie­ją­cych oczach, wa­bią te oczy do sie­bie, szczę­ście obie­cu­ją, mało nie try­śnie z kra­snych ja­gód krew, jako li­lia kształt­na, jako grab moc­na ta in dziew­czy­na. Pa­trząc na te buj­ne pier­si, na te pięk­ne lica… na te wa­bią­ce oczy, wąt­pisz, żeby tę peł­ną ży­cia po­stać mo­gła za­gar­nąć kie­dyś śmierć, bo te cza­ry, te po­wa­by, do ży­cia, do szczę­ścia, do mi­ło­ści, a nie na śmierć stwo­rzo­ne…

Wy­szła przed cha­tę, pa­trzy na dro­ży­nę, któ­ra do mia­sta pro­wa­dzi. Pa­trzy, czy nie uj­rzy sta­rej wiedź­my Ka­ta­rzy­ny. Wie dziew­czy­na, że ma przyjść swat­ka, baby jej mó­wi­ły, że przyj­dzie, aby we­se­li­sko za­ra­ić. Rano spa­dła ta wie­śe na dzie­wu­chę. Przy­szła no­wi­na nie­spo­dzia­nie, tak na­gle, że dziew­czy­na nie była w sta­nie się do­wie­dzieć, czy­im swat­ka po­słem, kogo jej rai. Bo kra­snej, ró­żo­wej, pło­mien­nej dziew­czy­nie tylu w oczy za­glą­da­ło, że…

Spoj­rza­ła wdal…

– Idzie.

Ku szy­bo­wi po­lne­mu s ie­szy dzia­du­la, mie­dza­mi wśród psze­nic zie­lo­nych idzie, mi­nę­ła wą­wóz, osło­nię­ty lesz­czy­na­mi, już iest nie­da­le­ko cha­ty.

ty

Dziew­czy­na cof­nę­ła się roz­myśl­nie w głąb oście­ży–

– My­śla­ła­by, że mi pil­no, że na swa­ty cze­kam.

Za­ko­ła­ta­ła we wie­rze­je swa­cha, we­szła.

– Po­chwa­lo­ny Je­zus Chry­stus.

– Na wie­ki wie­ków. Wi­taj­cie.

– Bóg za­piać za po­wi­ta­nie.

– Z czem­że was Mat­ka Bo­ska pro­wa­dzi? Ka­ta­rzy­na zra­zu nie od­rze­kła nic. Sta­ra swa­cha. Ona sto mał­żeństw sko­ja­rzy­ła, stu zmar­łych łu­dzi do trum­ny ubra­ła, piła na stu we­se­lach, przy stu na­ro­dzi­nach po­moc­ną była ręką.

Ona wie, że mą­dra swa­cha nie po­win­na zdra­dzić ta­jem­ni­cy z czem przy­szła, że nie wol­no jej przez apla­ni­nę spra­wy po­psuć, za­miast ją na­pra­wić. Do­pie­ro wte­dy, gdy grunt zba­da, gdy uszy ludz­kie przy­go­tu­je…

– Py­tasz się Ma­ryś z czem przy­szłam? Z ni­czem. Tak, idąc po­lną dro­gą, wstą­pi­łam w wa­sze pro­gi. Al­boż ci moje na­wie­dze­nie nie mile?

– Za­wsze gość dro­gi. Ale wam się sta-ruch­no coś oczy świe­cą, jak­by­ście dziś ge­sto w dnie szklan­ki zwier­cia­dła szu­ka­li.

Za­śmia­ła się sta­ra.

– Szu­ka­łam ci i zna­la­złam, Al­boź mi nie wol­no.

– Wol­no wam, wol­no. Sia­daj­cie.

– Oj spo­cznę, bo nogi sta­re. Co u was sły­chać?

– Coby sły­chać było? Ozi­mi­ny ład­ne, ko­no­pie pięk­nie wscho­dzi Wię­cej nic.

– Ład­ne­mu wszyst­ko pięk­nie się da­rzy, kto mło­dy i zdro­wy, ten szczę­śli­wy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: