Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapiski niepamięci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zapiski niepamięci - ebook

Oparta na faktach opowieść o marzeniu, dojrzewaniu do jego realizacji i spełnieniu. Historia pewnego jachtu oraz człowieka, który go kosztem wielu wyrzeczeń i zakrętów życiowych zbudował. Wreszcie napisana z gawędziarską swadą rzecz o wyboistej drodze życia i podróży, która stała się ucieczką. Nietypowy sposób pozyskania rękopisu oraz wątpliwości co do dalszych losów autora sprawiają, że publikacja jest swego rodzaju eksperymentem.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-940546-1-8
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KOSMYK WŁO­SÓW

NERE­IDY

Chwilę przed śmier­cią, w obli­czu rze­czy osta­tecz­nej, myśli się szybko i raczej spo­koj­nie. Przy­naj­mniej tak to bywa w moim przy­padku albo raczej bywało tak dotych­czas, bo mimo że każdy taki przy­pa­dek wydaje się być jedyny w swoim rodzaju, to nie śmiem twier­dzić, że ostatni. Jesz­cze nie... Nie mówię tu o prze­szłych wcie­le­niach, ale jak naj­bar­dziej o obec­nym, współ­cze­snym życiu. Tym razem jed­nak odczu­wa­łem dodat­kowo bez­silną złość. Jesz­cze pod­czas nie­daw­nego rejsu ojciec, od strony nauko­wej przy­go­to­wany zawsze i na każdą oka­zję, przy­niósł mi do steru książkę o nie­bez­pie­czeń­stwach na morzu z pod­kre­ślo­nym ołów­kiem ku prze­stro­dze aka­pi­tem, z któ­rego bez­sprzecz­nie wyni­kało, że więk­szość zagi­nięć na morzu zwią­zana jest z sika­niem za burtę; a tu pro­szę: błoga chwila odprę­że­nia, osła­bie­nie czuj­no­ści i fala cią­gnie mnie w dół, nalewa się do kie­szeni sztor­miaka, zdziera kalo­sze z nóg i nasą­cza swe­ter. Czuję jej słony smak w ustach, pie­cze­nie w oczach i tcha­wicy.

Szum wia­tru cich­nie, gdy uszy zalewa coraz głęb­sza toń. Świat staje się sza­ro­zie­lony i cichy. Otwie­ram oczy i coraz wyżej nad sobą widzę nie­równą, wewnętrzną stronę powierzchni, a nad nią coraz mniej wyraź­nie migo­czące gwiazdy. Widzę odda­la­jące się zakoń­czone złotą śrubą i płe­twą ste­rową dno jachtu. Naj­pierw się bez­sil­nie sza­mo­czę, potem daję się ponieść uro­kowi zie­lo­nej ciszy i ze zdzi­wie­niem i cie­ka­wo­ścią zapa­dam się w nie mój świat. Minęła mnie ryba, może del­fin albo foka. Nie tu nie ma fok. Tu jest cie­pło. Po co mi był ten cho­lerny sztor­miak? Miała dłu­gie zie­lone włosy i cudow­nie błę­kitne oczy. Tym bar­dziej błę­kitne, im bar­dziej dookoła było sza­ro­tur­ku­sowo. Ten cudowny błę­kit przy­su­nął się do mojej twa­rzy. Potem poczu­łem, że coś pcha mnie w górę, ku powierzchni. Czu­łem nie­mal żal, a potem ból w płu­cach, kiedy usi­ło­wa­łem ponad falą zła­pać tchu. Opa­da­łem znowu i znów robiło się cicho i tur­ku­sowo, kiedy kątem oka zoba­czy­łem poma­rań­czową smugę prze­ci­na­jącą toń. Nadludz­kim wysił­kiem, z szyb­ko­ścią, na jaką mnie tylko było stać, zato­czy­łem ręką łuk i poczu­łem gwał­towne szarp­nię­cie i ból w dłoni. Potem ból ustał. Wszystko ucichło.

– Wresz­cie się obu­dzi­łeś – wyszep­tała z wes­tchnie­niem ulgi, odgar­nia­jąc dłu­gie włosy za ucho. – Masz, pij.

Moje usta dotknęły gorą­cego metalu kubka i poczu­łem, jak cie­pło roz­lewa mi się po prze­łyku. Sie­działa na brzegu koi, pod­trzy­mu­jąc mi kubek i patrząc z uśmie­chem, jak oble­wam się her­batą.

– Spa­łeś dwa dni, już się bałam, że poza ręką coś jesz­cze ci się stało, coś, czego nie będę umiała napra­wić. – Spoj­rzała na moją zaban­da­żo­waną rękę, ręka­wem wytarła mi policzki i musnęła ustami czoło.

Poczu­łem jej zapach. Zapach świe­żych arbu­zo­wych per­fum i mor­skiego wia­tru.

– Możesz… – zachry­pia­łem i poczu­łem strach. Mach­ną­łem tylko nie­zdar­nie ręką z kub­kiem nie tyle, by dostać wię­cej her­baty, choć począt­kowo wła­śnie mi o to cho­dziło, ale bar­dziej by pokryć zmie­sza­nie. – Jak ona ma na imię?

Kiedy znik­nęła wraz ze swoim uśmie­chem w kam­bu­zie, rozej­rza­łem się. Co to za miej­sce? Co się stało? Opa­dłem na poduszkę przy­bity do posła­nia tęt­nią­cym pod skro­nią prze­ra­że­niem i wła­snym, coraz szyb­szym odde­chem. Kim ja jestem? To pyta­nie pra­wie mnie roz­ba­wiło. Było tak aktu­alne w tej chwili, jak i czu­łem, że obecne cały czas w moim życiu. Zro­sło się ze mną jak opa­tru­nek z raną.

Kiedy odwa­ży­łem się wstać z koi, przez bulaje wpa­dało już mało świa­tła. Pokład ucie­kał mi łagod­nie pod bosymi sto­pami na dłu­giej fali. Roz­po­zna­wa­łem zna­cze­nie doty­ka­nych sprzę­tów, ale nie potra­fi­łem w moich myślach odna­leźć ich histo­rii. Skła­dany stół, szu­flada z mapami, jaskółki z dro­bia­zgami, szafa z kon­ser­wami, skrzy­nia na ubra­nia. Nad głową w zej­ściówce zoba­czy­łem gra­na­to­wo­czarne niebo upstrzone tysią­cem srebr­nych gwiazd i kasz­ta­nowe pasemko wło­sów. Stała za ste­rem wpa­trzona w daleką linię hory­zontu.

– Witam wśród żywych. – Uśmiech­nęła się na powi­ta­nie.

Bez słowa wysze­dłem na pokład i sta­ną­łem obok oparty o nadbu­dówkę. Wie­dzia­łem, że pły­niemy na połu­dniowy zachód, że można by tro­chę pode­brać żagle, ale nie roz­po­zna­wa­łem ani miej­sca, ani wspo­mnień, które nie­skład­nie koła­tały mi się w gło­wie.

– Ja nic nie pamię­tam...

Spoj­rzała na mnie prze­lot­nie i nic nie mówiąc, wybrała genuę, która zaczy­nała łopo­tać tym swoim upior­nym chi­cho­tem.

– To przej­dzie...

– Tylko luźne obrazy i wra­że­nia, jak roz­sy­pane pudełko puzzli.

– Może pomóż pamięci ukła­dać te puzzle. Zawsze chcia­łeś pisać, więc może to jest dobry moment, żeby zacząć – dodała po chwili.

Nic nie odpo­wie­dzia­łem. Ują­łem korbę kabe­stanu i pode­bra­łem grota, a kilka godzin póź­niej wyją­łem ze skrzyni dawno nie­uży­wany blok rysun­kowy i stare pióro Wat­ter­mana i sta­ra­łem się sobie przy­po­mnieć, skąd je mam.

Jak trudno jest napi­sać pierw­sze słowo książki. Histo­ria, którą masz w gło­wie, roz­bita na tysięczne obrazy, wymyka się logice i żyje wła­snym życiem. Jak szkiełka w kalej­do­sko­pie – piękne i nie­obli­czalne, widziane coraz to z innej per­spek­tywy, mimo że wciąż te same. Jak poskła­dać ją w całość i czego w niej jesz­cze bra­kuje? Pierw­sza kro­pla atra­mentu roz­le­wa­jąca się lite­rami na kartce papieru odbiera histo­rii świe­żo­ści i zmu­sza do okrzep­nię­cia w for­mie i tre­ści nada­ją­cej się zmie­ścić pomię­dzy okład­kami książki. Myśląc „ją”, nie postę­puję jak kot goniący roz­wi­ja­jący się kłę­bek. Trak­tuję ją raczej jak pło­mień świecy, który peł­ga­jąc po ścia­nach, sieje blask w każ­dym kie­runku, a czym bar­dziej coś oświe­tla, tym bar­dziej też uwy­pu­kla cie­nie. Pło­mień świecy ma jesz­cze tę cudowną wła­ści­wość, że zawsze mogę pośli­nić palce i go zga­sić. Wszystko wróci wtedy do kra­iny mroku, a po bla­sku pozo­sta­nie tylko uno­szący się w powie­trzu zapach i ślad cie­płego wosku na dło­niach. Powoli opo­wieść wyła­niała się z nie­pa­mięci, krze­pła wraz z wysy­cha­ją­cym tuszem, doj­rze­wała do opusz­cze­nia mojego biurka i zamknię­cia się w ramach okła­dek. Tak było prze­zna­czone.

Kiedy Noe budo­wał Arkę nie myślał o tru­dach cze­ka­ją­cej go żeglugi, o pię­trzą­cych się górach mor­skich fal, o ryku sztormu w wan­tach, nie zasta­na­wiał się też nad dłu­go­ścią rejsu. Nie miał czasu o tym myśleć. Zaj­mo­wało go żmudne dopa­so­wy­wa­nie kle­pek poszy­cia, wyso­kość sufitu w kabi­nie nawi­ga­cyj­nej, żeby nie zawa­dzać głową, liczba koj­ców dla zwie­rząt, które miały się mno­żyć i sta­no­wić żywy pro­wiant na bli­żej nie okre­ślony czas podróży. Część zwie­rząt zjadł, zanim się roz­mno­żyły, więc dzi­siaj trak­tu­jemy je jako wymarłe.

Każdy ma swój potop i na jego wypa­dek buduje (a w każ­dym razie myślę, że powi­nien budo­wać) swoją arkę. W pracy łatwiej zapo­mnieć o gro­żą­cym nie­bez­pie­czeń­stwie – a może też arka okaże się na tyle mocna, by z niego ura­to­wać? Choć jak teraz o tym myślę, to widzę, że chyba waż­niej­sze od samego ratunku jest prze­ko­na­nie samego sie­bie, że się na niego zasłu­guje. Noe miał lepiej – był jedy­nym spra­wie­dli­wym. Ale co ma zro­bić wiel­błąd sto­jący przed uchem igiel­nym? Podobno każdy zasłu­guje na kolejną szansę, ale ile razy można ją otrzy­mać? I jak żyć ze świa­do­mo­ścią, że poprzed­nią się sprze­nie­wie­rzyło, nie dostrze­gło, dało się jej odejść, zdra­dziło? Jak żyć z wła­sną pamię­cią i doświad­cze­niem krzywd, któ­rych się doznało i któ­rych było się sprawcą. Jak żyć ze sobą w zgo­dzie i pokoju, kiedy na ple­cach pię­trzy się garb minio­nych doznań. Czy wtedy też się zasłu­guje na kolejną szansę? Czy można się jej bez reszty oddać, wie­rząc, że tym razem nie będzie się ani katem, ani ofiarą i że tak pozo­sta­nie już do końca? Kim się w tym wszyst­kim jest i gdzie odna­leźć spo­kój na ziemi? Bło­go­sła­wiona naiw­ność, bez­myśl­ność i nie­pa­mięć! Bło­go­sła­wione wiara w porzą­dek świata i prawo – dające szczę­ście wtło­cze­nia w szu­fladę i poczu­cie jed­no­ści w tłu­mie. A jeśli brak tej wiary to… to jak się odna­leźć? No wła­śnie, jak?

Na moją arkę zwie­rząt (poza psem) nie pla­nuję zabie­rać, więc zamiast koj­ców na żywiec, jakie zapewne musiał zbu­do­wać Noe, w celu unik­nię­cia gro­żą­cego kata­strofą cha­osu i rzezi na pokła­dzie, wystar­czą baki­sty i szafy. Moja arka zbu­do­wana jest ze stali, ma pra­wie 17 metrów po pokła­dzie i nie nosi rei, poza tym więk­szych róż­nic nie ma – też ma mnie wynieść cało z potopu.

Dzie­więt­na­ście lat wcze­śniej, zanim kupi­łem jacht (albo raczej to, co z niego zostało), szkut­nicy poło­żyli stępkę w Szcze­ciń­skiej Stoczni Remon­to­wej. Siłami ślą­skiej maszo­pe­rii, według pro­jektu o nazwie gwiaz­do­zbioru Rigel autor­stwa Kazi­mie­rza Michal­skiego (wg instruk­cji kpt. Jurka Radom­skiego i inspi­ra­cji pro­jek­tem Brusa Robertsa), zbu­do­wano dzielny jacht prze­zna­czony do eks­tre­mal­nych pły­wań oce­anicz­nych. W 1989 roku o jego burtę pękła butla szam­pana (mam korek). Pierw­sze rejsy na daleką pół­noc i jesz­cze dal­sze połu­dnie odby­wał pod nazwą „Dar Ślą­ska”. Potem, pły­wa­jąc pod har­cer­ską ban­derą, otrzy­mał nowe imię „Sola­ris”. Jak głosi legenda, zmiana nazwy odbyła się po poby­cie na pokła­dzie oraz za zgodą i cichą namową Sta­ni­sława Lema. Podobno spę­dził tu kilka dni, pły­wa­jąc po wodach Morza Pół­noc­nego i czer­piąc inspi­ra­cje do powie­ści z sza­rej toni roz­ko­ły­sa­nych wód. „Sola­ris” to dobre imię dla statku. Pla­neta z powie­ści Sta­ni­sława Lema o tej samej nazwie miała moc mate­ria­li­za­cji wspo­mnień i obda­rza­nia ich nie­za­leż­nym bytem. To praw­dziwy tłok, ale jeśli ma się motyw i jest się dobrze otrza­ska­nym z 4 wymia­rem, to zgod­nie ze świa­dec­twem zawar­tym w „Mistrzu i Mał­go­rza­cie” Micha­iła Bułha­kowa nawet w miesz­ka­niu na pię­trze przy ulicy Sado­wej można urzą­dzić bal dla króla pie­kieł. A co dopiero, gdy ma się wokoło cały ocean…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: