Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zborowscy. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zborowscy. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 284 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wi

Roz­pa­tru­jąc się w epo­ce kto­rą skre­ślić usi­ło­wa­łem, przed­sta­wia­ją się za­raz wiel­kie imio­na, z wyr azi­ste­mi ry­sa­mi, cha­rak­te­ra­mi; na tle tego ob­ra­zu oprócz Kró­la Ste­fa­na, pierw­sze miej­sce irzy­ma­ją: Zbo­row­scy, Za­moj­ski, Tę­czyń­sey,*9cór­ko­wie, Ze­brzy­dow­ski, Fir­te­jo­wie, a - obok nich tłu­my osób mniej wię­cej in­ter es­su­ją­cych. – Jleż tu ra­zem świet­nych mę­żów, co tak prze­waż­nie wpły­wa* li na ży­cie we­wnętrz­ne i ze­wnętrz­ne na­ro­du: ale oprócz pa­mią­tek hi­sto­rycz­nych ja­kie po so­bie zo­sta­wi­li pod wzglę­dem usług kra­jo­wi świad­czo­nych, nic albo bar­dzo mało wie­my o ich po­ży­ciu w ob­rę­bie swo­jej ro­dzi­ny. Mów­my praw­dę, ze nasi przod­ko­wie two­rząc fo­lia­ły pism asce­tycz­nych, zwłasz­cza w cza­sie spo­rów re­li­gij­nych, tak byli obo­jęt­ni na to co się w wła­snych do­mach dzia­ło, ze wię­cej od cu­dzo­ziem­ców mo­że­my się o nich do­wie­dzieć, niż od wła­snych ro­da­ków. – Ubo­dzy je­ste­śmy w pa­mięt­ni­ki i w źró­dła dla skre­śle­nia do­mo­we­go ży­cia, w po­rów­na­niu in­nych na­ro­dów, a cho­ciaż na opie­sza­łość obec­nych cza­sów na­rze­kać nie moż­na, bo wie­lu z praw­dzi­wym ta­len­tem i nie­zmor­do­wa­ną pra­cą, sta­ra się od­grze­by­wać cie­ka­we szcze­gó­ły, opy­lać sta­re ob­ra­zy, wy­cie­rać rdzę gry­zą­cą przez tyle lat nie­osza­co­wa­ne skar­by, lecz dużo nam jesz­cze bra­ku­je. – Nie mó­wię juz o po­mni­kach ar­chi­tek­tu­ry, mu­zy­ki, ma­lar­stwa, rzeź­by, lecz we­wnętrz­ny ruch, oby­cza­je, tak mało sa nam wia­do­me jak w Chi­nach; cze­ka­ją kry­tycz­ne­go roz­bio­ru i upo­rząd­ko­wa­nia pie­śni i przy­po­wie­ści ludu, tyle mo­gą­ce wy­świe­cić oby­cza­je kra­jo­we. – Nim się do tego we­zmą zdol­ni mę­żo­wie mi­łu­ją­cy swoj­ską li­te­ra­tu­rę, nie chcę na­le­żeć do tych, co ob­szer­nie roz­pra­wia­ją nad po­trze­bą ba­da­nia, dają nie­kie­dy do­bre rady, ale sami krzyk­nąw­szy raz na pół wie­ku, drze­mią po­tem w słod­kiej nie­czyn­no­ści.– Wszak­że je­ste­śmy ciż sami – i od po­ło­wy 15 aż do koń­ca 18 wie­ku, wo­ła­no za­wsze o po­pra­wę rze­czy­po­spo­li­tej, lecz koń­czy­ło się na wo­ła­niu, choć gni­ła bel­ka po bel­ce w ogrom­nym gma­chu, któ­ry gro­ził za­wa­le­niem.

Ła­ska­we przy­ję­cie od po­wszech­no­ści mo­je­go Sta­ro­sty Rabsz­tyń­skie­go, sta­ło się bodź­cem abym da­lej pra­co­wał, mimo po­bocz­nych kry­tyk, tu i owdzie sar­ka­zmów; bo sąd po­wszech­ny uwa­żam za naj­wyż­szy try­bu­nał, udzie­la­ją­cy dy­plom dla ta­len­tu pi­sa­rza, lub wy­trą­ca­ją­cy mu pió­ro na za­wsze – nic nie po­mo­gą re­cen­zye przy­ja­ciół, dzie­ło pój­dzie na pod­kle­ja­nie okła­dek.

Nie mogę jed­nak po­mi­nąć kil­ku wy­rze­czo­nych zdań o ro­man­sach hi­sto­rycz­nych, ja­kie się w pi­smach po­ja­wi­ły, od cza­su wstą­pie­nia mego w szran­ki li­te­rac­kie. Jed­ni, na któ­rych z li­to­ścią trze­ba stu­lić ra­mio­na­mi, uwa­ża­ją ta­kie dzie­ło za frasz­kę, kto­rą byle kto skle­ić po­tra­fi – dru­dzy co lep­sze na­tło­cze­nie w po­wieść wy­pad­ków prag­ma­tycz­nych, uwa­ża­ją za ro­mans hi­sto­rycz­ny, tak oni poj­mu­ją hi­sto­ryą!… na­ko­niec inni, pra­wiąc ar­cy­po­waż­nie, to­nem dok­to­ral­nym, niby z ka­te­dry; chcą aby wszy­scy po­eci, po­wie­ścio­pi­sa­rze fa­bry­ko­wa­li swe dzie­ła we­dług wy­my­ślo­nych przez nich fo­re­mek. – Ści­ga­ją oni każ­de­go w krót­kich lub dłu­gich roz­pra­wach, co się nie sto­só­je do ich oso­bi­ste­go wi­dze­nia rze­czy. Nie­bacz­ni, wszak­że oni nie­wie­dzą, ze każą le­pić lal­kę, coby tyl­ko zwierzch­ni strój zmie­nia­ła, a za­wsze jed­no mia­ła ob­li­cze. – Za­sta­nów­cie się pa­no­wie pra­wo­daw­cy, ze nie tak jest na świe­cie. – Ileż to mie­li­śmy roz­praw, co to jest po­ezya, ile z nie­do­rzecz­nych o niej po­jęć, za­cząw­szy od s. p. D. az do p. M. Gr. lecz każ­dy wie o tem, ze Mal­czew­ski pi­sząc swo­ją Ma­rya, wca­le o ich za­sa­dach nie my­slał. – Nie prze­czę, ze waż­ną jest ska­zów­ką dla pi­szą­cych, kie­dy uta­len­to­wa­ny kry­tyk wy­cią­gnie za­sa­dy z genu al­ne­go utwo­ru mi­strza i oce­ni go sto­sow­nie do wie­ku w ja­kim pi­sał, ale taka pra­ca na­le­ży do hi­sto­ryi li­te­ra­tu­ry, do ogól­ne­go po­po­stę­pu umy­słu ludz­ko­ści, ale nie do chwi­lo­wej kry­ty­ki. – Zważ­my tez i to, ze owi stró­że praw li­te­ra­tu­ry, umie­ją­cy dłu­go i zręcz­nie o ni­czem roz­pra­wiać, sko­ro we­zmą pió­ro w rękę dla na­pi­sa­nia choć­by ro­man­su, sami są z sobą w sprzecz­no­ści, i co mie­li bu­jać pod ob­ło­ka­mi, peł­za­ją po zie­mi, jak tego świe­ży przy­kład nie­daw­no wi­dzie­li­śmy.

Mu­szę tu jesz­cze wspo­mnieć, ze od da­ne­go ha­słu przez au­to­ra Ame­ry­kan­ki w Pol­sce, co­raz gło­śniej za­czy­na­ją mó­wić o szko­łach, War­szaw­skiej, Wiel­ko­pol­skiej, Ukra­iń­skiej i t… d., przyj­dzie do tego ze w li­te­ra­tu­rze po­dzie­le­my się na ob­wo­dy, po­wia­ty, a w koń­cu każ­da mie­ści­na bę­dzie mieć od­dziel­ną szko­łę i swo­ich pe­da­go­gów, do­pó­ki god­ny na­stęp­ca Kra­sic­kie­go, nową Mo­no­cho­ma­chią, nie po­ło­ży im śmiesz­no-płacz­li­we­go na­grob­ku.

Co do mnie, da­le­ki abym na­le­żał jako po­wie­ścio­pi­sarz do któ­re­go­kol­wiek are­opa­gu, pusz­czam na świat dru­gą pra­cę z ta po­cie­sza­ją­cą my­ślą, ze znaj­dą się tacy, co mnie zro­zu­mie­ją i spra­wie­dli­wie oce­nią. – Wszak­że po­jął mnie sza­now­ny Re­cen­zent w Ty­go­dni­ku Pe­ters­burg­skim, – a choć nie wszę­dzie się z nim zga­dzam co do wy­tknię­tych uster­ków w moim pier­wot­nem dzieł­ku, dzię­ku­ję mu jed­nak za do­bre rady i z ta­ko­wych ko­rzy­stać w obec­nem nie omiesz­ka­łem. – Czy­li zaś w Zbo­row­skich uda­ło się mi choć je­den cha­rak­ter po­chwy­cić, i na tle wie­ku usta­wić, czy­li choć na je­den rys z ob­ra­nej po­ło­wy 16 stu­le­cia na­trą­i­łem, o tem czy­ta­ją­ca Po­wszech­ność naj­lep­szy sąd wyda, bez wzglę­du na pół­u­rzę­do­we re­cen­zye.

Pi­sa­łem w War­sza­wie dnia 30 Wrze­śnia 1842.

I

Już i Ba­bia góra wy­chy­li­ła z chmur ka­mien­ne pier­si, cho­ciaż bia­ły jej łeb kry­je się jesz­cze w ob­ło­kach. – Usta­ła na­wał­ni­ca, pro­mie­nie słoń­ca sie­ką wa­łę­sa­ją­ce się chmu­ry: ucie­ka­ją one przed ob­li­czem daw­cy świa­tło­ści z bo­jaź­nią; choć nie­daw­no dum­ne, że no­szą w ło­nie grzmo­ty i pio­ru­ny, gro­zi­ły znisz­cze­niem. Wra­ca we­so­łość i ży­cie śród od­wiecz­ne Ta­try, jak wra­ca po pła­czu na czo­ło dzie­wi­cy po­go­da, kie­dy uj­rzy z dala lu­be­go, któ­ry spie­szy uko­ić jej żale. – I sta­ry świerk po­chy­lo­ny nad prze­pa­ścią, otrzą­sa kro­ple desz­czu w po­tok u stóp jego pły­ną­cy, i sza­re ska­ły przej­rza­ły się w zwier­cie­dle wód, a na nich wzno­sząr­cy się za­mek Czorsz­ty­nu mi­gnął zło­te­mi cho­rą­giew­ka­mi, da­le­kie­mu wę­drow­cy, wzy­wa­jąc go w swe mury do upra­gnio­ne­go spo­czyn­ku.

Dzie­cię gór, wy­smu­kły mło­dzie­niec w sze­ro­kim ka­pe­lu­szu, otu­lo­ny bur­ką, z pod któ­rej wi­dać tyl­ko uda i nogi ozu­te w kryp­cie, po­stę­pu­je śmia­ło po stro­mej dro­dze pro­wa­dzą­cej śród skał do Czorsz­ty­nu. – Za nim je­dzie dwóch jeźdź­ców. Pierw­szy osło­nił się de­lią z pod któ­rej wi­dać ka­ra­be­lę. – Za­le­d­wie doj­rzał­byś z pod na­su­nio­nej czap­ki za­ry­sy twa­rzy–wy­so­kie czo­ło ocie­ni­ły kru­cze kę­dzio­ry, a choć chmu­ry ucie­kły na wi­dok słoń­ca, zda­ło się jed­nak ze schro­ni­ły się na ob­li­cze po­dróż­ne­go. Ob­wi­słe rzę­sy przy­ćmi­ły wzrok ogniem błysz­czą­cy, nos orli łą­czył się z czar­ne­mi wą­sa­mi, ozdo­bą bla­dej twa­rzy, na któ­rej za­sia­dły od­wa­ga z zu­chwa­ło­ścią, roz­pacz z na­dzie­ją; nie­daw­no ubie­gła wio­sna, z po­wa­gą sę­dzi­we­go czło­wie­ka.– Pierw­sze­go jeźdź­ca po­stać i ubiór na­ce­cho­wa­ne były szla­chet­no­ścią, a cza­ple pió­ro i ostro­gi zdra­dza­ły ry­ce­rza. – Dru­gi obok ja­dą­cy to­wa­rzysz, w sta­lo­wej lek­kiej zbroi, w szy­sza­ku z pió­ro­pu­szem, był da­le­ko młod­szy, rzad­ki mech na bro­dzie ozna­czał, ze le­d­wie wstą­pił w pierw­sze chwi­le wio­sen­ne­go ży­cia. – Pięk­ne mło­dzia­na ob­li­cze, ma­ją­ce nie­ja­kie po­do­bień­stwo ze star­szym jeźdz­cem, wy­ra­ża­ło ła­god­ność zmie­sza­ną ze smut­kiem, co neci i uj­mu­je ser­ca za pierw­szem spoj­rze­niem. Wcze­sne ja­kieś bu­rze roz­la­ły na twa­rzy jego me­lan­cho­lią, ale mu z nią tak pięk­nie było przy ry­cer­skiej po­sta­wie, że żad­na dzie­wi­ca nie mo­gła­by oprzeć się jego poj­rze­niom i prę­dzej od­da­ła­by mu swe bied­ne ser­ce, niż ju­na­ko­wi, w któ­re­go ob­li­czu sro­gość, lub za­ro­zu­mie­nie się prze­bi­ja.

Za tymi po­stę­po­wał trze­ci jeź­dziec, któ­re­go ubiór bar­wi­sty oka­zy­wał, że jest gierm­kiem, albo ban­du­rzy­stą jed­ne­go z ry­ce­rzy przed nim ja­dą­cych. Oprócz jeźdź­ców do­pie­ro opi­sa­nych, ha­sał na ko­ni­ku we­so­ło wtył i na­przód jesz­cze czwar­ty. – Ubiór jego skła­da­ją­cy się z dłu­giej suk­ni bo­ga­to sznur­ka­mi stroj­nej, czar­nych bu­tów z lam­pa­sa­mi zło­te­mi i wy­so­kiej czap­ki z pió­rem: rysy twa­rzy jako też spo­sób sie­dze­nia na ko­niu, nie­tyl­ko od­róż­nia­ły go od ja­dą­cych to­wa­rzy­szów, ale na pierw­sze wej­rze­nie oka­zy­wa­ły cu­dzo­ziem­ca.

Po­czet ten zwol­na za prze­wod­ni­kiem stą­pa­ją­cy, po­su­wał się w mil­cze­niu ku stro­nie zam­ku Czorsz­tyń­skie­go, mimo dro­gi gó­rzy­stej i śli­skiej po nie­daw­no mi­nię­tej na­wał­ni­cy. Tyl­ko Gó­ral, ten wy­cho­wa­niec skał i prze­pa­ści, wita na­boż­ną pie­śnią po­wrót słoń­ca, krze­sze ber­dy­szem po krze­mie­ni­stej ściesz­ce, nad­sta­wia ucho na od­głos kob­zy tak lu­bej jego ser­cu, i swo­bod­nie po­glą­da na swych oj­ców dzie­dzi­ny; ubo­gie, ale któ­rych nie od­dał­by za naj­pięk­niej­sze cza­ro­dziej­skie kra­iny i pa­ła­ce, o ja­kich mu pra­wią w ga­wę­dach wie­czor­nych sta­re kumy.

Do­brze już ku za­cho­do­wi, błysz­cza­ły cho­rą­giew­ki baszt Czorsz­ty­na, jak gwiaz­decz­ki śród dnia, niby po­słan­ce księ­ży­ca dla po­zdro­wie­nia słoń­ca, któ­re wkrót­ce mia­ło mu ustą­pić dro­gi i uto­nąć za ster­czą­ce­mi pod nie­bio­sa go­ra­mi. – Nie­dłu­go tez że­la­zne za­po­ry za­brzę­kły, roz­war­ły się po­dwo­je zam­ku, dla przy­ję­cia w swe łono kil­ku wę­drow­ców.

Mło­dy Gó­ral sło­wem Bo­żem oraz po­kło­nem, po­że­gnał jeźdź­ców i wra­cał do bie­lą­cej na szczy­cie góry za­gro­dy, gdzie uko­cha­na mat­ka cze­ka­ła na nie­go z glo­nem chle­ba jęcz­mien­ne­go, bryn­dzą i ku­flem kry­nicz­nej wody – skrom­ny po­si­łek, zdro­we ży­cie.

A nasi wę­drow­cy od­da­li masz­ta­le­rzom ko­nie, sami zaś przy­wi­taw­szy Na­miest­ni­ka pana Karn­kow­skie­go, roz­ło­ży­li się wal­kie­żu dla wy­po­czyn­ku po po­dro­ży. Wnet na dę­bo­wym sto­le uka­za­ły się zimę po­tra­wy, kil­ka pu­cha­rów z to­ka­jem do­peł­ni­ło ucztę, za­sta­wio­ną przez go­spo­da­rza dla utru­dzo­nych go­ści.– Dwaj mło­dzi to­wa­rzy­sze, to jest w zbroj­cy i wę­gier­ce, sil­nie przy­pu­ści­li szturm do ja­dła, gier­mek ogry­zał za­ja­dle kość sar­nią; ale Nie­zna­jo­my w so­bo­lo­wej de­lii i naj­star­szy wie­kiem, opar­ty o po­ręcz krze­sła, nie do­tknął żad­nej po­tra­wy, tyl­ko po­glą­dał przez róż­no­ko­lo­ro­we szy­by okna ku pół­no­cy, jak­by tam ko­goś chciał do­pa­trzeć. Za­chmu­rzo­ne czo­ło Nie­zna­jo­me­go jesz­cze bar­dziej się po­marsz­czy­ło, kie­dy za­ga­sły ostat­nie pro­mie­nie słoń­ca, a cho­ciaż go­spo­darz szcze­rze i uprzej­mie go za­chę­cał do po­sił­ku, nie kwa­pił się jed­nak do tego. Wes­tchnąw­szy, wziął naj­więk­szy pu­har, wy­chy­lił do dna, usiadł i du­mał jak pier­wej.

Gier­mek albo ra­czej lut­ni­sta, wy­do­był lut­nią ze sa­kwy i za­czął ją na­stra­jać, młod­si to­wa­rzy­sze szep­ta­li po ci­chu z go­spo­da­rzem, kie­dy Nie­zna­jo­my wy­chy­liw­szy jesz­cze kil­ka razy pu­char bo­skie­go trun­ku, rzekł:

– Pa­nie Na­miest­ni­ku, cóż sły­chać z tam­tej stro­ny Wi­sły?

– Wal­ne no­wi­ny, mo­ści Rot­mi­strzu, ale waść mu­sia­łeś już o nich sły­szeć.

– Nic, nic, od O mie­się­cy jak się włó­czę mię­dzy wa­sze­mi ska­ła­mi od Zło­to­wa, do Czorsz­ty­na, le­d­wo dwa razy otrzy­ma­łem list od Krzysz­to­fa, a nasz kan­dy­dat ani li­te­ry nie ra­czył od­pi­sać. Zbyt pręd­ko ko­ro­na za­sło­ni­ła mu oczy.

– Mo­ści Rot­mi­strzu, ode­zwał się go­spo­darz, wy­chyl­my pu­char za jego po­myśl­ność i two­ją; do­bry to pan nie za­po­mni przy­słu­gi. Da­lej i wy pa­ni­cze, mó­wił Na­miest­nik ob­ró­ciw­szy się do mło­dych to­wa­rzy­szów, – trąć­cie w pu­cha­ry, wino do­brą myśl przy­na­sza, a w po­dró­ży nie za­wa­dzi.

– Zgo­da – od­parł Nie­zna­jo­my –- tyl­ko po­wiedz co sły­chać ze sto­li­cy, jak skoń­czył nasz Ste­fan.

– Do­brze, wszak­że wie­cie że tam by­łem od cza­su ze­bra­nia się pod An­drzej owem, ai do uro­czy­ste­go wjaz­du do Kra­ko­wa, zkąd nie­daw­no tu po­wró­ci­łem.

Na to za­po­wie­dze­nia, Nie­zna­jo­my pod­parł gło­wę i cze­kał w mil­cze­niu, to­wa­rzysz w zbroi wes­tchnął, a twarz jego okry­ła po­sęp­ność, dru­gi zaś zda­ją­cy się być cu­dzo­ziem­cem, roz­ło­żył się na tap­cza­nie za­sła­nym niedź­wie­dzią skó­rą, nie zwa­ża­jąc by­najm­niej na sło­wa opo­wia­da­ją­ce­go. – Na­miest­nik zaś do­law­szy na nowo pu­cha­ry, tak za­czął mó­wić:

– Wiesz wa­szeć, że z po­cząt­ku dużo było ce­re­gie­lów, jak to za­zwy­czaj u nas na ra­dzie, jed­ni idą tam, dru­dzy kso­bie. Tyl­ko po­wi­no­wa­ci wa­sze­ci; to po­stra­chem, to obiet­ni­ca­mi tyle do­ka­za­li, że prze­cię ka­to­li­cy po­da­li rękę dys­sy­den­tom, a po­tem zbroj­no i stroj­no dnia 14 Lu­te­go (*) pod An­drze­jo­wem wszyst­kie wo­je­wódz­twa się sta­wi­ły, gdzie PP. se­na­to­ro­wie ani­mu­ją­ce Ste­fa­na, obo­zem się roz­lo­ko­wa­li, a ks. Cy­ster­si zna­mie­ni­tych go­ści uczci­wie po­dej­mo­wa­li.

(*) Roku 1576.

Nie­dłu­go po­tem zja­wił się przy­sła­ny od wa­sze­ci Hie­ro­nim Fi­li­pow­ski po­bóg­czyk z li­stem Ste­fa­na, w któ­rym nasz elekt nie tyl­ko da­wał znać ob­ra­du­ją­cym wdzięcz­ność, za chę­ci prze­ciw­ko so­bie oka­za­ne, ale nad­to przy­rze­kał Sta­nom ko­ron­nym, wszyst­kie sta­ra­nia ob­ró­cić ku sła­wie pol­skie­go imie­nia, kon­dy­cy­om za­do­sy­ću­czy­nić, na­ko­niec przy­jazd swój nie zwle­kać.

Dano Hie­ro­ni­mo­wi sto­sow­ną od­po­wiedź i po­sła­no do elek­ta tem sko­rzej, że był tak­że przy­je­chał od ce­sa­rza po­seł pan z Ro­sen­ber­gu, Znasz wa­szeć tego dwo­ra­ka z elek­cyi Hen­ry­ka, te­raz jed­nak róż­ne o nim gad­ki cho­dzi­ły. Pra­wił mi pod se­kre­tem Gra­bią z Gór­ki, że ów but­ny Szlą­zak, wię­cej sam my­ślił o so­bie niż o ce­sa­rzu; ale go ofuk­nął ks. bi­skup Ku­jaw­ski, jed­nak tyle wsku­rał, że mu uro­czy­stą au­dy­en­cyą na 30 Lu­te­go na­zna­czo­no.

– Pięk­ny to był dzień ba i pa­mięt­ny bę­dzie – mó­wił da­lej bur­gra­bia Czorsz­tyń­ski, na­chy­liw­szy pu­cha­ra. – Słon­ko świe­ci­ło kie­by w Maju. Pierw­sze pro­mie­nie wscho­du od­bi­ły się o ty­sią­ce zbrój i ka­ra­bel, pa­gór­ki za­sia­ne na­mio­ta­mi, okry­ły się ro­jem jezd­nych i pie­szych ry­ce­rzów.

Od­chrząk­nął sta­ry do­wód­ca zam­ku Czorsz­tyń­skie­go, i wi­dząc jak Ry­cerz zie­lo­nej prze­pa­ski nad­sta­wiał ucha na jego opo­wia­da­nie, sta­rzy zaś lu­bią ga­wę­dzić kie­dy ich słu­cha­ją; tak zno­wu mó­wił:

– Po­wia­dam wa­ściom cud­ny to hył wi­dok. Wpraw­dzie nie tyle ju­na­czo pa­ra­do­wa­ła szlach­ta jak na wjazd Hen­ry­ka, ale za to pa­no­wie bra­cia stroj­niej i licz­niej pod An­drze­jów zje­cha­li. Ser­ce ro­sło i daw­ne lep­sze przy­po­mnia­ły się lata, gdy sur­ma­cze i bęb­nia­rze grom­kie dali ha­sło; wy­wie­dzio­no też Ro­sem­ber­ga po­sła ce­sar­skie­go, dla uda­nia się do na­mio­tu rad­nych pa­nów. Sta­nę­ły w szy­ku na oko­licz­nych pa­gór­kach roty two­rząc koło, pod het­mań­stwem Sta­ni­sła­wów z Gór­ki i Ci­kow­skie­go: ja­kim zaś sta­ły or­dyn­kiem opo­wiem, bo wszyst­ko świe­żo jesz­cze ba­czę.

– Co tam wa­szeć bę­dziesz pra­wił o or­dyn­ku, mało mnie ob­cho­dzi – od­parł Nie­zna­jo­my–wi­dzia­łem pięk­niej­szy i licz­niej­szy zjazd na elek­cyi Hen­ry­ka pod Pra­gą (*) mów ra­dziej waść jak na­szą war­szaw­ską kon­fe­de­ra­cyą wło­żo­no mię­dzy pac­ta Ste­fa­no­wi, i co da­lej dzia­łać po­sta­no­wio­no.

– Pa­nie Cho­rą­ży – za­wo­łał mło­dy Ry­cerz zło­żyw­szy ręce; – mów, mów, jak się uszy­ko­wa­ło ry­cer­stwo, niech przy­najm­niej o tem sły­szę, kie­dy tam być nie mo­głem.

Sta­ry obej­rzał się iskrzą­co na mło­dzień­ca, ude­rzył go przy­ja­ciel­sko po ra­mie­niu i po­mu­sku­jąc ba­ra­bań­skie­go wąsa, od­rzekł. – Wal­ny z wa­ści kie­dyś bę­dzie wo­jak, kie­dy lu­bisz słu­chać o ry­cer­skich sztu­kach. Sta­nie się za­dość wa­ści­nej ocho­cie, więc za­czy­nam.

Na­przód no­bi­li­tas re­gni, sta­nę­ło or­dyn­kiem ry­cer­stwo wo­je­wódz­twa Kra­kow­skie­go het­ma­ni­li mu kasz­te­lan Wa­len­ty Dem­biń­ski (*) Przy War­sza­wie.

i wo­je­wo­da Piotr wa­ścin brat ro­dzo­ny. Huf­ce były licz­ne i stroj­ne, bo obaj pa­no­wie nie mało z sobą przy­wie­dli pan­cer­nych; wszyst­ko tam szło od kar­ma­zy­nu i zło­ta, oczy nie mo­gły, ścier­pieć tyle bla­sku, a co za­jeźdz­ce i ko­nie aż miło wspo­mnieć. Cho­rą­ży sto­ją­cy na środ­ku, z całą pom­pą roz­wi­nął cho­rą­giew z bia­łym or­łem w ko­ro­nie na czer­wo­nem polu, na skrzy­dłach orła zło­te prę­gi mi­ga­ły.

Obok tego ry­cer­stwa sta­ło 50 raj­ta­rów w fio­le­to­wych kur­tach ze zło­te­mi pę­tli­ca­mi i rusz­ni­ca­mi na ra­mie­niu, Mar­ci­na Bia­ło­brze­skie­go opa­ta Mo­gil­skie­go. Na cho­rą­gwi bu­jał herb Hab­dank, do niej się tez przy­gar­nę­li w czę­ści Hab­dan­ko­wie. Za nimi sta­li To­por­czy­ko­wie ze sta­ro­stą Krze­szow­skim Osso­liń­skim, aleć nie wszy­scy, bo inni do­łą­czy­li się do roty Ję­drze­ja Tę­czyń­skie­go wo­je­wo­dy Beł­skie­go. Tu mógł­byś się na­pa­trzyć bo­ga­tych rzę­dów, bi­sio­rów, per­skich dy­fdy­ków, żech­by za to ja­kie księz­two mie­miec­kie za­pła­cił.

Tuż za­raz sta­nął ze swo­ją cho­rą­gwią gra­bią na Ten­czy­nie kasz­te­lan Woj­nic­ki, ma­jąc prze­szło 200 usa­rzy, wszyst­ko wą­sa­le chłop w chło­pa kie­by ulał. Ubra­ni byli w czer­wo­ne kon­tu­sze z bia­łe­mi wy­wro­ta­mi, zło­ci­ste­mi ta­śma­mi la­mo­wa­ne; cza­ple pió­ra ma­ja­czy­ły na szy­sza­kach, herb To­pór roz­pie­rał się na sztan­da­rze. Oprócz tych by­łem i ja z na­sze­mi Za­to­rza­na­mi i Oświe­ci­mi­na­mi–wia­do­mo zaś wa­ściom, że zie­mia za­tor­ska na cho­rą­gwi nosi orła bia­łe­go w błę­kit­nem polu z li­te­rą Z, dru­ga czar­ne­go z li­te­rą O.

Gra­bią z Gór­ki, mar­sza­łek na­dwor­ny, miał siła ludu pięk­ne­go i stroj­ne­go w żół­te i zie­lo­ne sza­ra­fa­ny, jaz­da nio­sła pro­por­ce. Przy­łą­czył on się do wo­je­wódz­twa San­do­mier­skie­go, któ­re za­raz na­stę­po­wa­ło i zło­żo­ne było z cud­ne­go or­sza­ku hu­sa­rzów, w heł­mach z pió­ro­pu­szem, u ra­mion skrzy­dła, ko­nie okry­wa­ły nie­bie­skie kapy. Na cze­le stał cho­rą­ży nio­są­cy sztan­dar z her­bem, w któ­re­go tar­czy sku­ło się 9 gwiazd w 3 rzę­dy, a w dru­giej po – ło­wię, pola bia­łe na­prze­mian z czer­wo­ne­mi. Pod­le nich stał pan Sta­ni­sław Kost­ka wo­je­wo­da ze swe­mi dra­ban­ta­mi, w czer­wo­ne kur­ty ubra­ny­mi. Da­lej jak na­po­mkną­łem bun­dziu­czy­li na dziel­nych arab­czy­kach gra­bio­wie z Gór­ki, i Lanc­ko­roń­ski her­bu Za­do­ra kasz­te­lan Za­wi­chost­ki.

Wo­je­wódz­two Lu­bel­skie ma­ją­ce za herb je­le­nia z ro­ga­mi w czer­wo­nem polu, a na szyi ko­ro­nę zło­tą, z zie­mią Łu­kow­ską i po­wiat Urzę­dow­ski, re­pre­zen­to­wał z ry­cer­stwem Jan Tar­ło wo­je­wo­da i An­drzej Fir­lej z Dą­bro­wić sta­ro­sta, jako no­mi­nat na kasz­te­la­nią Lu­bel­ską, ba, jemu się też te­goż dnia nie komu in­ne­mu do­sta­ła.

Dzie­więć cho­rą­gwi z 9 wo­je­wództw i ziem Wiel­ko­pol­ski sta­ło ta­kim or­dyn­kiem: – mó­wił da­lej bur­gra­bia za­kro­piw­szy we­spół­kę z Nie­zna­jo­mym gar­dło. – Na­przód Po­znań­skie – het­ma­nił mu w nie­byt­no­ści Czarn­kow­skie­go ge­ne­ra­ła Jan, dru­gi brat wa­ścin kasz­te­lan Gnieź­nień­ski: na cho­rą­gwi ja­śniał orzeł bia­ły bez ko­ro­ny w czer­wo­nem polu. Po­tem sta­ło ry­cer­stwo wo­je­wódz­twa Płoc­kie­go, zie­mi Do­brzyń­skiej, któ­rej cho­rą­giew niósł Mi­chał Uro­wiec­ki her­bu Su­che­kom­na­ty. Na­stęp­nie sta­ły pocz­ty szlach­ty, sta­no­wią­ce puł­ki hu­sa­rzów i pan­cer­nych pod spra­wą Kry­skie­go wo­je­wo­dy Ma­zo­wiec­kie­go. Da­lej szlach­ta wo­je­wódz­twa Ka­li­skie­go, Sie­radz­kie­go i zie­mi Wie­luń­skiej. Łę­czy­ca­nom het­ma­nił Roz­ra­zew­ski sta­ro­sta, a z nim byli Do­liw­czy­ko­wie w sta­lo­wych pan­cer­zach z pro­por­ca­mi. Sta­li tuż z wo­je­wództw Brze­skie­go, Ino­wro­cław­skie­go albo Ku­jaw­skie­go ze swym cho­rą­żym Gnie­wo­szem. Piotr Po­tu­lic­ki kasz­te­lan Prze­męt­ski, uszy­ko­wał się mię­dzy Po­znań­czy­ka­mi i Ma­zu­ra­mi.

– Boże od­puść, było komu poj­rzeć w oczy; ile lu­dzi tyle ry­ce­rzów, cho­ciaż praw­dę rze­kł­szy, już nie tak do­rod­nych jak Ma­ło­po­la­nie, ale strój za­ka­ty bo­ga­ty, rzę­dy i rynsz­tun­ki na­bi­te per­ła­mi i zło­tem, las to las pro­por­ców, kon­ce­rzy, sza­bel i rusz­nic; my­ślał­byś że się wy­bie­ra­ją na nie­przy­ja­cie­la, a tu tyl­ko dla pa­ra­dy.

Tak roz­po­wia­dał o zjeź­dzie bur­gra­bia Czorsz­tyń­ski, po­cie­ra­jąc czu­pry­ny i do­le­wa­jąc Nie­zna­jo­me­mu pu­ha­ra, a słu­cha­ją­cy opo­wia­da­nia mło­kos, śród ga­wę­dy to brząk­nął po rę­ko­je­ści ka­ra­be­li, to wsta­wał i prze­cha­dzał się nie­cier­pli­wie, tym­cza­sem po­seł Ję­drze­jow­ski tak skoń­czył swo­ją na­ra­cyą.

Ma­ciesz cały or­dy­nek Ma­łej i Wiel­ko­pol­ski. Zie­mie ru­skie nie ubo­go też i nie­po­mier­nie sta­wi­ły się na zjeź­dzie. Przod­ko­wał im Ja­nusz ksią­żę Zba­raw­skie wo­je­wo­da Bra­cław­ski i gra­bią z Ten­czy­na wo­je­wo­da Bełz­ki z lu­dem cud­nym i oka­za­łym.

– Gdzież się przy­cza­ił hy­try Je­lit­czyk – ode­zwał się z po­chmur­nem ob­li­czem Nie­zna­jo­my.

– Pan z Za­mo­ścia był tam w ra­dzie jak o Se­cre­ta­rius. –- Nie zży­maj się wa­szeć na wspo­min­kę o sta­ro­ście Bełz­kim, nie­chno wy­ga­dam temu mło­ko­so­wi wszyst­ko, po­tem o nim.po – mó­wie­my. Z Li­twy, oprócz Jana Chot­kie­wi-cza kasz­te­la­na Wi­leń­skie­go, któ­ry tyl­ko przy­był z dwo­rem oka­za­łym i Her­bur­tów, ni­ko­go wię­cej nie było, bo PP. Li­twa­ki, mimo za­war­tych pak­tów w Lu­bli­nie, krzy­wo pa­trze­li na ko­ro­nia­rzy, że so­bie pana obie­ra­ją bez ich do­ło­że­nia, a wie­lu po­dob­no na­le­ża­ło do par­tyi Ce­zar­ja­nów.

– Ga­daj­że wa­szeć co­ście tam ura­dzi­li py­tał nie­cier­pli­wie nie­zna­jo­my.

– Ta, ta, ta, Boże od­puść – od­parł Cho­rą­ży-– po­wie się wszyst­ko po­ma­luch­nu – pa­tien­tia – rze­kłem, że się ry­cer­stwo uszy­ko­wa­ło na pa­gór­kach koło na­mio­tu, gdzie sie­dzia­ła rada zło­żo­na z bi­sku­pów Ku­jaw­skie­go, Prze­my­skie­go i Cheł­miń­skie­go, oraz wie­lu se­na­to­rów świec­kich. Na dany znak przez het­ma­nów, mar­szał­ko­wie wpro­wa­dzi­li za­gra­nicz­nych po­słów, pierw­szeń­stwo dano Ce­sar­skie­mu. – P. z Ro­ze­mber­ga oto­czo­ny bi­sku­pem Kniń­skim i opa­tem Cyr, wy­ło­żył po pro­stu lecz gład­ko żą­da­nie, aby po­twier­dzo­no obiór ce­sa­rza a pana jego na kró­la Pol­skie­go sko­ro juz więk­sza część pa­nów se­na­to­rów i ry­cer­stwa, nań ze­zwo­li­ła, a przez po­sły swe za­wia­do­mi­ła. – Na co mu pan Ję­drzej ze Zbo­ro­wa mar­sza­łek od­po­wie­dział: – Ze ce­sa­rza źle spra­wio­no mimo woli wie­lu se­na­to­rów, oraz koła ry­cer­skie­go. Po­tem roz­su­nąw­szy fi­ran­ki na­mio­tu, wska­zał pal­cem Ro­sem­ber­go­wi i zdu­mio­ne­mu jego or­sza­ko­wi, do 4,000 ze­bra­ne­go ry­cer­stwa, bo­ha­ter­skiej po­sta­wy, w świet­nych ubio­rach i rynsz­tun­kach, a co naj­waż­niej­szą, jed­nym du­chem mi­ło­ści bra­ter­skiej oży­wio­ne­go.– Po­seł Ce­sar­ski z to­wa­rzy­sza­mi, na wi­dok tak uro­czy, mi­mo­wol­nie zdję­li ka­pe­lu­sze, od­da­jąc po­kłon ry­cer­stwu, któ­re na­wza­jem przy­ja­ciel­skim okrzy­kiem od­po­wie­dzia­ło:

– Pa­nie z Ro­sem­ber­ga – rzekł wten­czas wo­je­wo­da Kra­kow­ski – osądź te­raz gdzie jest więk­szość na­ro­du. Chciej­że wy­jed­nać u pana swe­go, aby od­stą­pił od swe­go przed­się­wzię­cia, i nas w po­ko­ju jak do­tąd z ob­ra­nym jed­no­gło­śnie Ste­fa­nem zo­sta­wił.

A kie­dy po­seł Au­stry­ac­ki jesz­cze się do­ma­wiał, ode­zwa­ło się kil­ku z koła, ie wo­le­li­by jego, to jest Ro­sem­ber­ga uznać za kró­la, jako czło­wie­ka jed­nej krwi i po­dob­ne­go ję­zy­ka (*) niż ce­sa­rza Nie­miec­kie­go z na­ro­du ob­ce­go. (**) Ba te okrzy­ki pono nie były bez ko­ze­ry, bo pan Ro­sem­berg nie wiel­ce się krzą­tał oko­ło spra­wy swe­go ce­sa­rza, któ­re­mu jak się wy­tłu­ma­czy z chy­bio­ne­go po­sel­stwa, a tak kosz­tow­ne­go, zo­ba­czy­my.

Po usu­nię­ciu pre­ten­syi ce­sa­rza Nie­miec­kie­go i in­nych spół­za­wod­ni­ków, mia­no­wi­cie ksią­żąt Pru­skich i bur­gra­biów Bran­de­bur­skich, sta­nę­ła so­len­na kon­fir­ma­cya na­stę­pu­ją­cych pac­tów. Ze Naj­ja­śniej­sza Annę, sio­strę ś… p. Zy- (*) Ro­sem­berg po­cho­dził ze Szlg­ska.

(**) Wszy­scy kro­ni­ka­rze zga­dza­ją się, ie Ro­sen­berg miał par­ty­zan­tów przy elek­cyi Ste­fa­na Ba­to­re­go, bo nie­któ­rzy pa­no­wie po­znaw­szy nie wiel­kie jego ta­len­ta, pod jego imie­niem Rze­czy­po­spo­li­tą rzą­dzie za­mie­rza­li.

gmun­ta Au­gu­sta, nig­dy nie­od­ża­ło­wa­ne­go pana, przyj­mu­ją za swą kró­lo­wę, a wo­je­wo­dę Sied­mio­grodz­kie­go Ste­fa­na przy­szłe­go jej mał­żon­ka za kró­la i pana, przy któ­rym stać za­wsze i gardł swo­ich li­to­wać nie będą; ogła­sza­jąc każ­de­go za zdraj­cę kra­ju, kto temu był­by prze­ciw­ny. Ko­ro­na­cyą i ślub na­zna­czo­no na 4 Mar­ca, jako też po­sła mia­no­wa­no do elek­ta, to jest: Paw­ła Orze­chow­skie­go z uwia­do­mie­niem o uchwa­le sta­nów, a dla przyj­mo­wa­nia go na gra­ni­cach pań­stwa bi­sku­pów Ku­jaw­skie­go i Przy­my­śl­kie­go, wo­je­wo­dów San­do­mir­skie­go i Bełz­kie­go, kasz­te­la­nów Wi­leń­skie­go, Woj­nic­kie­go, Mię­dzy­rzec­kie­go, na­ko­niec Krzysz­to­fa Ra­dzi­wi­ła het­ma­na Li­tew­skie­go i Sie­niaw­skich, wo­je­wo­dę Ru­skie­go i kasz­te­la­na Ka­mie­niec­kie­go. Wy­pra­wio­no też po­słów do Li­twy i Prus, iżby po­wia­do­mi­li pa­nów bra­ci nie­obec­nych, co się po­sta­no­wi­ło na zjeź­dzie Ję­drze­jow­skim. Nie­prze­po­mnia­no też uprze­dzić o sta­nie rze­czy tak ce­sa­rza jako Rze­szę nie­miec­ką, przez Lanc­ko­roń­skie­go, bi­sku­pa

Chełm­skie­go, opa­ta Mo­gil­skie­go, kasz­te­la­na Ma­ło­go­skie­go i pod­ko­mo­rze­go Bełz­kie­go. Na­osta­tek, po­bór z łanu dla za­cią­gu woj­ska na elek­cyi uchwa­lo­ny po­twier­dzo­no, a w ra­zie po­trze­by, po­spo­li­te ru­sze­nie zwo­łać po­sta­no­wio­no.

P. Ro­sem­berg daw­no już od­je­chał do klasz­to­ru An­drze­jow­skie­go, i zmierz­chać się za­czę­ło, kie­dy mar­sza­łek ko­ron­ny prze­czy­tał uni­wer­sał, a ks. bi­skup za­in­to­no­wał Te Deum przy sal­wach z rusz­nic, ha­kow­nic, moź­dzie­rzy, i wal­nym od­gło­sie ca­łe­go ry­cer­stwa.

Na­za­jutrz przed­niej­si pa­no­wie i szlach­ta z Ma­ło­pol­ski ru­szy­li do Kra­ko­wa, by za­bez­pie­czyć sto­li­cę, a pa­no­wie bra­cia z in­nych wo­je­wództw do­do­ma­na sej­mi­ki, dla obio­ru po­słów ko­ro­na­cyj­nych. Kwa­pio­no się nie bez ra­cyi do Kra­ko­wa, boć miesz­czu­chom z róż­nej kon­dy­cyi no­ro­dów zło­żo­nym, nie wie­le ufać moż­na. Było mię­dzy nimi wie­lu Miem­ców, a za­tem ce­sa­ria­nów, któ­rzy ra­dzi­by Au­stry­ako­wi, boć opór bur­mi­strza po­ka­zał to na oko, i ta­jem­ne schadz­ki na Kie­pa­rzu ku ba­cze­niu mieć się ka­za­ły. Prze­cięć pan Piotr wo­je­wo­da za­mek kró­lew­ski swe­mi ludź­mi ube­spie­pie­czył; bur­mi­strza z raj­ca­mi na­kło­nio­no do przy­się­gi, że stać będą przy ob­ra­nej An­nie i Ste­fa­nie, a ni­ko­mu bron swych pod gar­dłem nie otwo­rzą. Nie mało było ko­ro­wo­du z ka­pi­tu­łą a wię­cej z ko­le­gja­ta­mi, bo re­we­ren­dy co to tyle za­wsze cha­ła­szą, za­rzu­ci­li na oba ra­mio­na płasz­czy­ki, mó­wiąc że dwie ora­cye na­go­to­wa­li i tego po­wi­ta­ją, któ­ry pier­wej uspie­szy po ko­ro­nę. Tyl­ko sta­ra na­sza mat­ka aka­de­mia kra­kow­ska, sta­tecz­nie oświad­czy­ła się za Ste­fa­nem.

Ru­szo­no wresz­cie do domu dla przy­go­to­wań na sej­mi­ki i ko­ro­na­cyą, tak że tyl­ko Kra­ko­wia­nie w mie­ście po­zo­sta­li i kwar­cia­ni bron pil­nu­ją­cy, któ­re dzień i noc za­my­ka­ne, wy­jąw­szy furt­ki Ś. Mi­ko­ła­ja na We­so­łą. Tam­ten­dy też wcho­dził i wy­cho­dził lud po­spo­li­ty, dla ostroż­no­ści wsza­koż, het­man Ci­kow­ski 200 pie­cho­ty tam­że zbar­ma­tą usta­wił.

Dnia 18 Lu­te­go przy­by­ła na za­mek kra­kow­ski kró­lew­na Anna z nie­ma­łym or­sza­kiem: ro­sła ztąd wiel­ka ra­dość, bo od­tąd nie zwa­ża­no na pry­ma­sa, któ­ry z Ce­sa­ry­ana­mi co­dzień upa­da­ją­ce­mi w licz­bie i du­chu, na 28 Lu­te­go w Gra­jo­wi­cach zjazd zło­żył.

– Jak przy­je­cha­li­śmy do Me­ge­sza, gdzie mi­ło­ści­we­go Ste­fa­na i wa­ści już za­sta­li­śmy, jak tam przy­się­gi na pac­ta wy­ko­na­no i akty spi­sa­no, gdzie wy­ście swo­ją rękę do­ło­ży­li, to już tak do­brze jak ja wie­cie, a za­tem od­po­wia­dać dłu­żej nie będę.

– Mia­łeś mi wa­szeć o sta­ro­ście Bełz­kim na­po­mknąć, – rzekł Nie­zna­jo­my, sko­ro skoń­czył mó­wić bur­gra­bia Czorsz­tyń­ski.

– Zo­staw­my to do ju­tra – od­parł sta­rzec po­glą­da­jąc ze zna­cze­niem na ry­ce­rza z zie­lo­ną prze­pa­ską.– A te­raz – do­dał – już po 13 go­dzi­nie, gło­wa nie lada cię­ży, wy­pocz­nij­cie z po­dró­ży utru­dze­ni po na­szych gó­rach, ju­tro bę­dzie­chwa mie­li do­syć cza­su po­ga­wę­dzić o panu z Za­mo­ścia.

Po­zdro­wiw­szy oba­dwuch po­dróż­nych, co słu­cha­li jego opo­wia­da­nia, bur­gra­bia przy­pa­dał sza­blę, ujął pęk klu­czów i wy­szedł z kom­na­ty, dla przej­rze­nia, czy­li stra­że pil­nu­ją swo­ich po­ste­run­ków.– Ostroż­ność ta, tem wię­cej była po­trzeb­na w te­raź­niej­szych oko­licz­no­ściach, bo za­mek le­żał na po­gra­ni­czu Wę­gier, a lę­kać się słusz­nie na­le­ża­ło, żeby albo przez prze­ciw­ną par­tya, albo przez woj­sko ce­sar­skie, nie zo­stał ubie­żo­ny. – Wkrót­ce ognie za­ga­sły w zam­ku Czorsz­tyń­skim, tyl­ko w okien­ku kom­na­ty, kto­rą zaj­mo­wał po­dróż­ny, błysz­cza­ło świa­tło. – Kto był ten Nie­zna­jo­my, tak go­ścin­nie przy­ję­ty w Czorsz­ty­nie i ja­kie jego za­mia­ry, mro­żę się wkrót­ce do­wie­my.

on dzi­ko ro­sną­ce kwia­ty, któ­re­mi stro­ił swo­ją lut­nię. – Ry­cerz jak­by nie zwa­żał na za­trud­nie­nie gierm­ka, i zmor­do­wa­ny po­ran­ną prze­chadz­ką, usiadł przy jed­nej basz­cie, a za­to­piw­szy nie­bie­skie oczy w ma­je­stat wscho­dzą­ce­go słoń­ca, w dłu­giem uto­nął du­ma­niu.– Lica jego kra­śne mło­do­ścią i męz­ką uro­dą, zwy­kle bla­de, okry­ły się te­raz ru­mień­cem; wy­traw­ny ba­dacz do­ciekł­by może my­śli ja­kie go w tej chwi­li za­ję­ły, pa­trząc na rysy twa­rzy i czo­ło, na któ­rych smu­tek z na­dzie­ją ko­lej­no się ry­so­wa­ły. – Wpa­tru­jąc się co­raz sil­niej ku wscho­do­wi, kil­ka wes­tchnień wy­dar­ło się z pier­si mło­dzień­ca, wy­cią­gnął on dło­nie w tę stro­nę, jak gdy­by chciał że­la­zną pra­wi­cą, ogar­nąć od­da­lo­ne zie­mie i przy­ci­snąć je do pier­si zbro­ją osło­nio­nych.

Stał mło­dy Ry­cerz jesz­cze dłu­go opar­ty o basz­tę, kie­dy wy­ło­ni­ło się z za są­sied­niej ska­ły gro­no we­sel­ne Gró­ra­li. Druch­ny w rań­tu­chach bia­łych jak mle­ko z wian­ka­mi na skro­niach, druż­bo­wie w świą­tecz­nych bur­kach,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: