Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdarzyło się naprawdę - ebook

Data wydania:
4 maja 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zdarzyło się naprawdę - ebook

Żadna historia nie jest nudna, może być tylko źle opowiedziana. Na szczęście teksty, publikowane na łamach Focusa Historia to teksty fascynujące. Nie tylko dlatego, że wydarzenia z historii, o których pisaliśmy były arcyważne i arcyciekawe, ale przede wszystkim dlatego, że nasi autorzy wykonali tytaniczną pracę, by dotrzeć do nieznanych albo mało znanych źródeł. Dzięki temu wiele z prezentowanych tu historii jest szokujących. Zdumiewających i kontrowersyjnych. Ale zawsze są to historie prawdziwe.

W tym tomiku znajdziesz odpowiedzi na pytania:

- czy bohater Dywizjonu 303 był "psem wojny" ?

- ilu słynnych dowódców zwyciężało pod wpływem używek?

- kim był ulubiony kat Stalina?

- czy twórca gilotyny dr. Joseph Guillotin był słowny?

- jakim żołnierzem był ojciec braci Kaczyńskich?

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-083-1
Rozmiar pliku: 1 021 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czas apokalipsy

Polaków w Katyniu, Miednoje i Twerze zgładziła perfekcyjna machina śmierci. Mordowano nocą w piwnicach NKWD. Zwłoki ciężarówki wywoziły do wykopanych wcześniej w lesie ogromnych dołów. Potem koparka zasypywała grób i ryła następny. Taśmowo, metodycznie, na zimno.

autor Jerzy Skoczylas

Major Adam Solski prowadził w Kozielsku pamiętnik. Ostatnie słowa zapisał 9 kwietnia 1940 roku: „Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30”. Trzy lata później ciało majora Adama Solskiego odkopano w lesie katyńskim.

Mordercza przyjaźń

W 1939 roku polscy oficerowie powinni byli doskonale wiedzieć, że sowiecka niewola to pewna śmierć. Przecież wielu z nich walczyło w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1921, a wszyscy mieli świadomość, że ZSRR nie podpisał konwencji genewskiej o traktowaniu jeńców. Mimo to, kiedy 17 września 1939 roku Armia Czerwona napadła na Polskę, marszałek Śmigły-Rydz wydał „dyrektywę ogólną”, aby nie stawiać oporu Armii Czerwonej. Bez walki w sowieckie ręce wpadło aż 250 tysięcy polskich żołnierzy, w tym 15 400 oficerów. Do wyjątków należały próby zrzucania munduru lub ukrywania stopnia oficerskiego.

Podoficerowie i jeńcy szeregowi zostali zesłani w głąb Rosji (ponad 180 tys.) lub zwolnieni (ok. 46 tys.). Oficerów i policjantów wywieziono do obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. 28 września Niemcy i ZSRR podpisały „układ o granicy i przyjaźni”. Obie strony zobowiązały się „solidarnie tępić wszelkie polskie poczynania niepodległościowe”. W grudniu 1939 roku w Zakopanem, a w marcu 1940 roku w Krakowie odbyły się w tej sprawie wspólne narady NKWD i gestapo. Obaj agresorzy błyskawicznie wypełnili swe zobowiązania. Masowe deportacje Polaków (łącznie ponad półtora miliona) ZSRR zaczął już 10 lutego 1940 roku, Niemcy zaś w maju tego roku przeprowadziły wymierzoną w polską inteligencję tzw. Akcję AB (od Aussenordentliche Befriedigungsaktion, nadzwyczajna pacyfikacja). Wyrok śmierci na polskich oficerów zapadł 5 marca 1940. Była to decyzja Biura Politycznego KC WKP(b) o „rozpatrzeniu w trybie specjalnym z zastosowaniem kary śmierci przez rozstrzelanie spraw 14 736 jeńców” oraz 11 tysięcy cywilnych więźniów.

SUKCES ŻUKOWA

Z raportów NKWD: „W trakcie konwojowania w transporcie kolejowym 148. samodzielnego batalionu wartownik, chcąc przestraszyć zatrzymaną, która nie przestawała próbować prowadzić rozmowy z przechodzącymi obywatelami, bagnetem skaleczył jej brew. Dowództwo brygady wystąpiło o karę dla winnego. Należy przy tym podkreślić nieprawidłowe działania dowódcy straży kpt. Asiriana. Gdy dowiedział się on, co się stało, wysłał czerwonoarmistę, by przeprosił poszkodowaną zatrzymaną. Dowódca brygady ukarał kapitana za nieprawidłowe postępowanie”. Czerwonoarmista 152. batalionu 17. brygady Szkolnikow 27 czerwca 1940 roku napisał w imieniu zatrzymanej list, który miał być przekazany jej znajomym; list ujawniono podczas rewizji. Dostał za to 3 lata łagru.

„21 grudnia 1939 roku na budowie nr 1 4 jeńców wojennych próbowało zbiec z konwoju 229. pułku. Konwojenci zastrzelili jednego z uciekinierów i ranili drugiego, pozostali biegli dalej, próbując się schować. Czerwonoarmista Żukow rzucił się w pościg za uciekinierami i nie zważając na mróz, żeby mu było lżej, zrzucił szynel i buty i na 7. kilometrze od miejsca prac zabił pierwszego z uciekinierów wystrzałem z karabinu, a drugiego zatrzymał i przyprowadził do obozu”. Dostał za to 200 rubli.

Dom wypoczynkowy im. Gorkiego…

W Kozielsku (4500 oficerów) i Starobielsku (3900 oficerów) jeńcy mieli teoretycznie znośne warunki. Więzień dostawał 800 gramów chleba i 30 g cukru dziennie. Do tego 1 paczkę tytoniu na 5 dni i 200 g mydła w dniu kąpieli. Jedzono dwa główne posiłki. Rano kaszę z olejem, o 16.00 zupę z tłuszczem (czasami ze śladami mięsa), gulasz, ryby, ziemniaki, kaszę manną, makaron z sosem. Więźniom szybko przejadła się kasza i ryby, mięsa nie było prawie w ogóle, a jeżeli już, to podłej jakości. W Kozielsku w grubych murach klasztornych zimą, mimo pieców, panowało dotkliwe zimno (mróz na dworze przekraczał 40 stopni). Warunki sanitarne były bardzo złe. Dużo więźniów chorowało, brakowało wody. Listy wolno było pisać raz na miesiąc. Więźniowie na początku musieli podać jako swój adres „dom wypoczynkowy imienia Gorkiego” w Kozielsku, co czasem prowadziło do groteskowych nieporozumień.

Jeden z oficerów dostał od żony list, że zażywa sobie wywczasów, kiedy cała rodzina niemal głoduje. Potem adres zmieniono na „ZSRR, Kozielsk, skrytka pocztowa 12”.

Aura była mniej dokuczliwa w Starobielsku – mróz dochodził „jedynie” do minus 25 stopni. Więźniowie mieli ciepło, tylko około trzeciej nad ranem trochę marzli, zanim rano dyżurni napalili w piecach. Kto nie miał bielizny lub ciepłej odzieży, dostał ją od władz obozowych (były to rzeczy zrabowane w Polsce). Najgorzej było z obuwiem, o które każdy musiał dbać sam. Obóz tonął w błocie, ale więźniowie ułożyli chodniki z desek. Opieka lekarska była dobra, higiena znośna, nie licząc pierwszych tygodni, gdy plagę stanowiły wszy. Na miejscu znajdowała się biblioteka z książkami propagandowymi.

W Ostaszkowie (6570 policjantów) warunki życia były fatalne. Tu też obóz mieścił się w byłym prawosławnym klasztorze na wysepce Stołbnyj na jeziorze Seliger. Pomieszczenia były wyziębione, a jedzenie skąpe. Jeńcy z dnia na dzień opadali z sił. Śmiertelność była znacznie wyższa niż w Kozielsku i Starobielsku. Wielu zachorowało na gruźlicę.

Z Ostaszkowa już jesienią 1939 roku zaczęto wywozić osoby o predyspozycjach kierowniczych. Od lutego administracja sowiecka rozpowszechniała plotki, że jeńcy zostaną odesłani do Polski, a nawet do Francji. W Starobielsku więźniowie dostali mapkę z trasą podróży przez Mołdawię. Z niecierpliwością oczekiwali na swoją kolej i zazdrościli tym, którzy wyjeżdżali wcześniej.

W pierwszych transportach z Kozielska wywieziono generałów, po obiedzie z „kawiorem, winem i kotletami”. Oficerowie żegnali ich szpalerem honorowym. Również strażnicy urządzili im „prawdziwą owację”.

Oficerowie starali się rozgryźć system podziału na kolejne grupy, ale uznali, że żadnego systemu nie było, bo przemieszane były wiek, stopnie wojskowe, zawody, miejsce zamieszkania, poglądy polityczne. A system polegał właśnie na starannym wymieszaniu! Każdy transport był zbieraniną byłych żołnierzy, a nie zwartą grupą, która mogłaby na przykład zorganizować opór.

RODZINNE TRAGEDIE

Tadeusz Raczkowski (dyrektor szkoły rolniczej w Bydgoszczy), jego brat Bogdan wraz z żoną Marią i 19-letnią córką Danutą zostali jesienią 1939 roku rozstrzelani przez Niemców.

Syn Tadeusza, por. Janusz Raczkowski, zginął w Katyniu, a zięć, kpt. lotnik Kazimierz Makówka – w Charkowie.

***

Mieczysław Korzeniewski, współzałożyciel Związku Polaków w Niemczech, w 1940 roku został wywieziony wraz z rodziną w głąb ZSRR, do Uzbekistanu. Zmarł 19 lutego 1942 roku w kołchozie koło Karaul (blisko Buchary). Tam też zmarła w 1942 roku jego żona Jadwiga z domu Alkiewicz i córka Aleksandra Korzeniewska, zaś syn Jerzy Korzeniewski – w szpitalu w Krasnowodsku.

Dr med. Kazimierz Korzeniewski, lekarz ftyzjatra (pulmonolog), uczestnik powstania wielkopolskiego 1918-1919, więzień Dachau i Sachsenhausen-Oranienburg, został tam zamordowany w 1940 roku. Jego żona Joanna zginęła w obozie koncentracyjnym Ravensbrück w 1945 roku. Adam Korzeniewski, kupiec, radca Izby Przemysłowo-Handlowej w Gdyni, został zamordowany w Księżych Górach koło Grudziądza między 11 i 20 września 1939 roku wraz z żoną Anną, nauczycielką. Wacław Korzeniewski, kupiec, działacz społeczny w Grudziądzu, ukrywający się w Generalnym Gubernatorstwie przed poszukującymi go w Grudziądzu Niemcami, zmarł 1 marca 1940 roku w Parszowie koło Skarżyska-Kamiennej. Jego syn, ppor. Witold Korzeniewski (ur. 1912), poległ 1 września 1939 roku.

***

Córka gen. broni Józefa Dowbora-Muśnickiego, Agnieszka Dowbor-Muśnicka, została zamordowana przez Niemców w Palmirach koło Warszawy 20 albo 21 czerwca 1940 roku. Jej siostrę, Janinę Lewandowską, z domu Dowbor-Muśnicką, pilotkę szybowcową, spadochroniarza (pierwsza kobieta w Europie, która wykonała skok z wysokości ponad 5 km), zamordowano w Katyniu (jedyna kobieta wśród ofiar zbrodni katyńskiej).

Nad grobami czy w piwnicy?

W Katyniu ciała leżały warstwami, od sześciu do dwunastu, z rękami ułożonymi wzdłuż ciała lub związanymi z tyłu. Niemal wszyscy zginęli od jednego strzału w tył głowy.

Strzelano kulami kalibru 7,65 mm, niemiecką amunicją Geco. Amunicja ta była od końca lat 20. masowo eksportowana do Polski i krajów bałtyckich (Litwy, Łotwy i Estonii). Sowieci zapewne użyli amunicji zdobycznej. Dla niemieckich komisji, badających groby w Katyniu, pochodzenie amunicji było informacją kłopotliwą, jednak jej nie zataiły.

Powszechnie uważa się, że jeńców mordowano bezpośrednio nad grobami w pozycji klęczącej lub leżącej. Odkrycie w latach dziewięćdziesiątych grobów polskich jeńców z Ostaszkowa i Starobielska wskazuje, że mogło być inaczej. Więźniów z tych dwóch obozów rozstrzelano w wewnętrznych więzieniach NKWD, w wytłumionych piwnicach, z podłogami wysypanymi trocinami, które wchłaniały krew. W Miednoje pomordowani policjanci często mieli głowy owinięte w płaszcze, aby w trakcie transportu nie sączyła się z nich krew. W Katyniu również natrafiono na takie zwłoki. Ponadto w ustach i tchawicy jednego z polskich oficerów znaleziono tam trociny, co oznacza, że po upadku na podłogę oficer ten jeszcze żył i w ostatnim tchnieniu wciągnął kawałki trocin do ust i tchawicy.

W lesie katyńskim znajdowała się willa NKWD z dużymi piwnicami. Po wojnie ją rozebrano, a na jej fundamentach w latach 60. postawiono sanatorium. W piwnicach znajduje się kotłownia centralnego ogrzewania. Polacy, którzy w latach 1994 i 1995 badali groby katyńskie, nie uzyskali zgody na obejrzenie tych piwnic.

Być może w Katyniu rozstrzeliwano i w piwnicy, i nad grobami. Piotr Klimow (w 1940 roku dozorca więzienia NKWD w Smoleńsku): „Niektórych rozstrzeliwano bezpośrednio nad rowem, dających znaki życia dobijano bagnetami”. Iwan Titkow (w 1940 roku był kierowcą NKWD) w 1990 roku opowiedział, że część Polaków zabijano w podziemiach willi NKWD (odgłosy strzałów zagłuszał silnik traktora), a pozostałych w lasku katyńskim.

OCALENI

Nie wszyscy więźniowie obozów specjalnych zginęli. W marcu 1940 roku NKWD utworzyło w Juchnowie obóz przejściowy (znany jako Pawliszczew Bor), do którego przeniesiono 448 jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Następnie trafili do obozu w Griazowcu, skąd w 1941 roku wyszli na wolność. Byli to ci, których NKWD oceniło jako zdolnych do służenia ZSRR (część z nich istotnie zadeklarowała pozostanie w Rosji i trafiła do armii gen. Berlinga). W literaturze dotyczącej Katynia tylko półgębkiem wspomina się, że wśród uratowanych byli liczni konfidenci NKWD.

„Rozładowanie” Ostaszkowa i Starobielska

Mordowanie jeńców z Ostaszkowa trwało od 5 kwietnia 1940 roku. Najpierw pędzono ich partiami z obozu do przystanku kolejowego Soroga, skąd transportowano wagonami więziennymi do Kalinina (Tweru). Ze stacji kolejowej przewożono ich autobusami więziennymi do podziemi siedziby NKWD.

Rozstrzeliwano tylko w nocy. Pisał jeden ze świadków, Dimitrij Tokariew: „Pierwszy raz przywieziono 300 ludzi. Okazało się za dużo. Noc była krótka i trzeba było kończyć już o świcie. Następnie zaczęto przywozić po 250”. W świetlicy sprawdzano personalia skazanego („Pytał tylko: nazwisko, imię, rok urodzenia, na jakim stanowisku pracował. To wszystko. Więcej nic – cztery pytania. Po tym przepytaniu nakładali kajdanki i prowadzili dalej – na końcową stację”), następnie skuwano go i przeprowadzano do celi śmierci, w której drzwi i ściany były obite wojłokiem.

Dodatkowo przez całą noc pracowały tu głośno jakieś maszyny (wentylatory?), zagłuszając odgłosy strzałów. Zwłoki wynoszono na zewnątrz przez przeciwległe drzwi i układano na samochodach ciężarowych.

Samochody wyruszały szosą Moskwa-Leningrad do odległej o 32 km miejscowości Miednoje. Tam na terenie rekreacyjnym kalinińskiego NKWD, na skraju lasu, znajdował się wykopany już przez koparkę dół głębokości 4-6 m, mogący pomieścić 250 zwłok. Trupy rzucano bezładnie z samochodów, po czym koparka przystępowała do ich zakopywania, szykując od razu dół na dzień następny.

System doboru oficerów do wywózki na rozstrzelanie polegał na starannym wymieszaniu! Każdy transport był zbieraniną byłych żołnierzy, a nie zwartą grupą, która mogłaby zorganizować opór

Podobnie wyglądały ostatnie chwile więźniów ze Starobielska. Wspomina Mitrofan Wasylewicz Syromiatnikow (ur. 1908, w 1940 roku dozorca bloku wewnętrznego więzienia NKWD w Charkowie): „Do Charkowa przywożono ich koleją w specjalnych wagonach, a następnie tiuremkami, po około 15 ludzi, do więzienia NKWD. Tam ich rewidowano, zabierano bagaże i rosyjskie pieniądze, na które wydawano pokwitowanie, po czym wprowadzano do piwnicy NKWD i rozstrzeliwano. Przyprowadzają do korytarza. Tam ja stoję w drzwiach. Otwieram drzwi: można. Stamtąd – wchoditie. Za stołem siedzi prokurator, a obok komendant Kuprij. Wtedy pytają: nazwisko, imię ojca, rok urodzenia i powiedział – możecie iść. Wtedy od razu »puk« i »poszedł«. A komendant krzyczał »ałło« – co znaczyło: zabierać. Więc zabierałem. Im trzeba było głowy zawijać czymkolwiek, żeby nie krwawiły”.

Po rozstrzelaniu ciała Polaków wrzucano do ciężarówek i dowożono do Parku Leśnego, mniej więcej 200 m od szosy biełogradzkiej. „Samochód podjeżdżał do dołu i dwóch ludzi na samochodzie bierze go. Wrzucają, a w dole był i poprawiał. Nie nadążaliśmy z pracą, spaliśmy wszystkiego po 3 godziny”.

SAMOBÓJCZY HONOR

Wspominał st. bombardier Józef Ksieniewicz (1918-2000): „Wśród nas była jedna kobieta w mundurze wojskowym, ładna blondynka, (…) łatwo mogła uciec, ale była z tego dumna, że dzieli los z żołnierzami. (…) Wystarczyło zmienić płaszcz na cywilny i nikt by jej nie rozpoznał. (…) Korzystając z zamieszania, szybko poszedłem do baraku oficerów i znalazłem Rymaszewskiego, żeby dołączył do nas. Mógł to zrobić, gdyż miał mundur polowy bez żadnych dystynkcji. Jedynie buty oficerki mógł zamienić ze mną (…), ale jakiś pułkownik wdał się w rozmowę i powiedział, że honor oficerski nakazuje mu zostać”.

Zaginieni w akcji

Po każdej nocy oprawcy dostawali spirytus. Bezpośrednio po zakończeniu rozstrzeliwania morderców fetowano suto zakrapianymi ucztami. 26 kwietnia 1940 roku Rada Najwyższa ZSRR wydała postanowienie „O nagradzaniu orderami i medalami ZSRR pracowników NKWD”. Następnego dnia „Prawda” opublikowała listę 143 nagrodzonych „Za ofiarny trud”, czyli za likwidację polskich oficerów. To rzeczywiście nie była lekka praca. Tokariew: „Widowisko to najwidoczniej było okropne, skoro Rubanow postradał zmysły, Pawłow – mój pierwszy zastępca – zastrzelił się, sam Błochin – zastrzelił się” (w rzeczywistości zmarł wiele lat później, prawdopodobnie na wylew – przyp. red.). Sam komendant NKWD w Smoleńsku Rubanow wspominał: „Wszyscy mówią, że jestem pijakiem, lecz nikt nie pyta, dlaczego piję. O Panie, ilu ludzi przeszło przez moje ręce, samych Polaków ilu!”.

22 czerwca 1941 roku Niemcy napadli na Związek Radziecki, już 16 lipca zajęli okolice Katynia. 30 lipca w Londynie premier polskiego rządu Władysław Sikorski podpisał umowę z rządem ZSRR, który zgodził się na utworzenie na jego terytorium Armii Polskiej oraz ogłosił „amnestię” dla uwięzionych Polaków. Do dowództwa polskiej armii w Buzułuku zaczęli tysiącami napływać ochotnicy, ale tylko nieliczni oficerowie. 3 grudnia Józef Stalin, na natarczywe pytania gen. Sikorskiego, odpowiedział, że poszukiwani polscy oficerowie wrócili do domów albo uciekli do Mandżurii.

Latem 1942 roku Polacy pracujący przymusowo w okolicach Smoleńska dla organizacji Todt dowiedzieli się od miejscowej ludności, że w lesie katyńskim leżą polscy oficerowie rozstrzelani przez NKWD. W lutym 1943 roku zainteresowali się tym Niemcy. Zaczęto ekshumację. 11 kwietnia 1943 roku berlińskie radio podało pierwszy oficjalny niemiecki komunikat w sprawie zbrodni katyńskiej. Pod koniec kwietnia do Katynia przybyło 12 specjalistów medycyny sądowej ze Szwajcarii i krajów okupowanych przez Niemcy. Mimo to komisja miała swobodę badań. W jej skład wchodził Węgier dr Orsós, który w 1941 roku opublikował pracę naukową o tym, że można dość dokładnie określić czas śmierci człowieka na podstawie dekalcyfikacji (odwapnienia) mózgu.

Komisja pracowała 3 dni. Przesłuchała okolicznych mieszkańców, przeprowadziła sekcję 9 uprzednio nienaruszonych zwłok oraz przebadała 982 ciała ekshumowane wcześniej.

Oprócz tego badania prowadziła też komisja techniczna Polskiego Czerwonego Krzyża, wysłana tam na żądanie Niemców, ale działająca w tajnym porozumieniu z Armią Krajową. Wszystkie komisje orzekły, że ofiary zabito i pogrzebano trzy lata przed ekshumacją, w przybliżeniu wiosną 1940 roku Dowody na to były wielorakie: analiza lekarska ciał (stopień zwapnienia czaszek i mózgowia, zmiany w mięśniach), daty ostatnich zapisków w pamiętnikach, daty w sowieckiej prasie i dokumentach wydanych przez władze sowieckie (nie znaleziono daty późniejszej niż 6 maja 1940 roku), wiek posadzonych na grobach sosen. Poza tym zabici mieli na sobie zimowe mundury, a w grobach nie było martwych owadów, co wykluczało sowiecką wersję, iż zrobili to Niemcy latem lub wczesną jesienią 1941 roku.

Jerzy Skoczylas

Dziennikarz. Pracował m.in. w polskiej sekcji BBC, RMF FM i „Gazecie Wyborczej”. Autor książki „II wojna światowa. Katyń”, współautor wywiadu-rzeki „Generał Kiszczak mówi prawie wszystko”.

Wojna na gesty, wojna na słowa

Zwycięstwo w II wojnie światowej tylko po części wynikło z lepszego uzbrojenia i większych sił zbrojnych. Alianci byli lepsi w wojnie na podstępy.

autor Andrzej Gass

Zaskoczenie i wprowadzenie w błąd przeciwnika stanowi w każdej wojnie jedno z podstawowych zadań; stąd różnego rodzaju ruses de guerre (z francuskiego: podstępy wojenne – przyp.aut.) odgrywały znaczną rolę w niemal wszystkich kampaniach i to już od czasu konia trojańskiego – napisał brytyjski generał, lord Hastings Lionel Ismay, szef sztabu przy premierze Winstonie Churchillu. II wojna światowa też zaczęła się od oszustwa, jakim była prowokacja gliwicka – Niemcy zajęli radiostację, podszywając się pod powstańców polskich. Z kolei Brytyjczycy przez całą wojnę ukrywali, że czytają niemieckie tajne szyfry. Stało się tak dzięki polskim kryptologom, których szefowie w lipcu 1939 roku przekazali wysłannikom francuskiego i angielskiego wywiadu niemiecką maszynę szyfrującą Enigma oraz „bomby krypto-logiczne” – urządzenia umożliwiające odczytywanie fragmentów szyfrów. Po wybuchu wojny polscy kryptolodzy trafili do Francji, a po kapitulacji tego kraju wylądowali w Anglii. Niemcy uważali, że Enigma tworzy szyfry nie do złamania.

Działała na zasadzie zbioru walców z literami, które odpowiednio zaprogramowane dawały miliardy kombinacji. Podczas wojny nawet kilka razy dziennie zmieniano podstawowy klucz szyfrowy. Genialny angielski matematyk Alan Turing wymyślił coś w rodzaju komputera, naśladującego pracę Enigmy. Urządzenie otrzymało kryptonim „Ultra” i pozwoliło odczytywać niemieckie depesze.

Frederick W. Winterbotham, kierujący w latach wojny zespołem odczytującym niemieckie szyfry w ośrodku w Bletchley Park pod Londynem, napisał: „Wszystkie nasze plany operacyjne, które opracowywaliśmy w czasie wojny, opierały się o znajomość aktualnej sytuacji przeciwnika. Prawie wszystkie dokładne informacje otrzymywaliśmy za pośrednictwem »Ultry«”.

Propagandowa wojna

Jak podaje Władysław Kozaczuk w książce „Tajna wojna w eterze” (Warszawa 1977), Joseph Goebbels, minister propagandy Trzeciej Rzeszy, uważał, że dywersja radiowa jest „czwartego rodzaju siłą zbrojną”. Zalecał: „tajna radiostacja musi czynić wszystko, aby spowodować nastroje paniki”. Przed atakiem na Francję zaczęła nadawać radiostacja „La Voix de la Paix” (Głos pokoju) w imieniu „patriotów” przeciwnych udziałowi Francji w wojnie. Inna rozgłośnia, „Radio Humanité”, nawoływała do strajków.

Brytyjczycy też uruchomili dywersyjne radiostacje. Kierował nimi dziennikarz Sefton Delmer, który mówił jak rodowity Niemiec i poznał większość hitlerowskich przywódców, gdy był korespondentem w Berlinie. Jego rozgłośnie nadawały w imieniu rzekomej opozycji, wiernej führerowi, ale krytycznej wobec partyjnych dygnitarzy i nieudolnych dowódców. Jedną z tajnych radiostacji Delmera była „Gustav Siegfried Eins”. Przemawiała w imieniu opozycjonistów z Wehrmachtu. Z kolei „Soldatensender Calais” (Wojskowa rozgłośnia Calais) codziennie podawała, jakie miasta niemieckie zostały zbombardowane i ile było ofiar. Przed inwazją na Normandię straszono, że alianci mają pocisk fosforowy, który przebija pancerze czołgów oraz bunkrów i wypala wszystko w ich wnętrzu.

Dywersyjną propagandę uprawiali też Polacy. „Akcja N” (Akcja Niemcy) została zorganizowana przez AK. Jeden z wydziałów „Akcji N” zajmował się tworzeniem „moralnego niepokoju” wśród niemieckiego wojska i administracji w okupowanej Polsce. Wydawano czasopisma w języku niemieckim. Rzekomo stanowiły one głos antyhitlerowskiej opozycji. W 1941 roku z datą primaaprilisową tygodnik „Erica” donosił: „Dnia 1 kwietnia Führer urodził w swej Kwaterze Głównej tęgiego i zdrowego chłopca. Chwila ta ma epokowe znaczenie nie tylko dla Wielkich Niemiec, ale także dla całego świata. Po raz pierwszy w historii mężczyzna bez pomocy kobiety wydał na świat dziecko! Narodzie Niemiecki! Od chwili obecnej masz dwóch führerów! W ten sposób ostateczne zwycięstwo jest zapewnione. Heil Hitler i Syn!”.

Oszukać wroga

„Siła i podstęp to dwa podstawowe elementy sztuki wojennej” – twierdzi William Breuer, autor książki „Największe oszustwa w drugiej wojnie światowej” (Warszawa 2002).

Winston Churchill zalecał swemu sztabowi, aby zawsze „zmylić przeciwnika najmniej sześcioma manewrami maskującymi”. W notatce „O strategicznym i taktycznym kamuflowaniu umocnień obronnych” napisał: „Na jedno prawdziwe działo powinny przypadać 2 lub 3 fałszywe”.

Podobnie myśleli Rosjanie. Walentyn Biereżkow, osobisty sekretarz Stalina i tłumacz, opisał, jak Stalin wyjaśniał na konferencji Wielkiej Trójki sukcesy wojsk radzieckich: „Zwodzimy przeciwnika, sporządzając makiety czołgów, samolotów, budując pozorowane lotniska itp. Za pomocą traktorów makiety te następnie wprowadza się w ruch. Wywiad przeciwnika donosi swemu dowództwu o przesunięciach (…).

Ponadto zwodzi się przeciwnika za pomocą radia. W rejonach, w których nie zamierza się nacierać, stacje radiowe wywołują się wzajemnie. Przeciwnik dokonuje namiarów ujawnionych stacji, odnosząc wrażenie, że znajdują się tam wielkie związki taktyczne. Niekiedy samoloty nieprzyjacielskie w dzień i w nocy bombardują miejscowości w istocie zupełnie puste. Równocześnie tam, gdzie faktycznie przygotowuje się natarcie, panuje absolutny spokój”.

„Wszystkie wojenne podstępy i fortele są w gruncie rzeczy jedynie wariantami albo udoskonalonymi przeróbkami kilku prostych tricków stosowanych od niepamiętnych czasów, gdy tylko człowiek zaczął polować na człowieka. Zasada leżąca u podstaw wszystkich podstępów uczy, by wróg skupił swoją uwagę na tym, co strona przeciwna chce mu podsunąć, nie dostrzegł zaś tego, czego nie powinien zauważyć. Jest to ta sama zasada, którą wykorzystuje każdy zręczny sztukmistrz” – napisał generał Archibald Wavell, w latach 1939-1941 dowódca wojsk brytyjskich na Bliskim Wschodzie. Aliantom sporo krwi napsuły nocne naloty na port w egipskiej Aleksandrii. Generał Wavell polecił więc majorowi Goeffreyowi Barkasowi, szefowi służb maskujących, aby „coś wymyślił”. Barkas przed wojną był producentem filmowym; teraz pracowali dla niego m.in. filmowi specjaliści od tricków. Był wśród nich iluzjonista Jasper Maskelyne, który zaproponował, aby nocami, gdy nadlatują niemieckie samoloty, „przesuwać” port o półtora kilometra w bok. Zbudowano z ziemi, drewna i płótna makietę portu w innym miejscu. Zamontowano światła identyczne jak w Aleksandrii. Gdy zbliżały się niemieckie samoloty, wygaszano światła w prawdziwym porcie, a zapalano w fałszywym. W dzień prawdziwa przystań była przykryta siatkami maskującymi, za to w fałszywej dymiły atrapy ruin. Sztuczka okazała się na tyle dobra, że niemieckie lotnictwo dziewięć razy zbombardowało fałszywy port.

W ocenie „Encyklopedii szpiegostwa” (Warszawa 1993) w 1943 roku Brytyjczycy przeprowadzili także „jedno z najlepiej zainscenizowanych oszustw w czasie drugiej wojny”. Operacja nosiła kryptonim „Mincemeat” (z angielskiego: Mielone mięso, Mielonka), a zatwierdził ją Churchill. W małej miejscowości hiszpańskiej Huelva, 30 kwietnia 1943 roku, wyłowiono z morza ciało brytyjskiego oficera. Miał na sobie lotniczą kamizelkę ratunkową i kurierską walizeczkę, przypiętą łańcuszkiem do pasa. Był w niej m.in. list zastępcy szefa brytyjskiego sztabu generalnego sir Archibalda Neya do generała Herolda Alexandra. Z listu wynikało, że najbliższa inwazja zaplanowana jest na wybrzeża Grecji i Sardynii, a na Sycylii będzie atak kamuflujący. Hiszpanie fotokopie dokumentów przekazali Niemcom. Hitler nakazał przerzucenie kilku dywizji z Francji i Rosji na Korsykę, Sardynię i do Grecji. Aliancki desant wylądował w nocy z 9 na 10 lipca 1943 roku na Sycylii. Ciało „majora Martina” (nazwisko jego do dziś jest nieznane) podrzuciła u wybrzeży Hiszpanii brytyjska łódź podwodna.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: