Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdrada przeznaczenia. O miłości, życiu i Bursztynowej Komnacie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,00

Zdrada przeznaczenia. O miłości, życiu i Bursztynowej Komnacie - ebook

Wzloty i upadki. Losy trójki bohaterów przeplatają się w zaskakujący sposób. Przeznaczenie ma swoje ukryte zakręty. Szansa Jadwigi na drugą miłość zostaje podeptana, a naiwność wpędza ją do więzienia. Julia, jej siostra, podpisuje kontrakt w Argentynie. Tam przypadkiem widzi Hansa, byłego narzeczonego siostry, w towarzystwie młodej pięknej Niemki. Podsłuchana rozmowa i chęć zemsty prowadzą Julię do paragwajskiego hotelu Tyrol powiązanego z tajną nazistowską organizacją ODESSA i z Bursztynową Komnatą. Akcja rozgrywa się w Kanadzie, Niemczech, Argentynie i Paragwaju.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63506-23-0
Rozmiar pliku: 541 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Gdy­by to ona mia­ła opo­wie­dzieć o tej mi­ło­ści, to mógł­by się z tego wy­ło­nić tyl­ko prze­sło­dzo­ny ob­raz, żeby nie po­wie­dzieć wiel­ki kicz. Eg­zal­to­wa­na i wraż­li­wa Ja­dwi­ga, z jej ma­rze­nia­mi o ide­al­nej mi­ło­ści, żyła w świe­cie z po­przed­niej epo­ki, w świe­cie ro­man­sów Mnisz­ków­ny.

Po­mi­mo wie­lo­let­niej ka­rie­ry w fi­nan­sach i mi­strzow­skim żon­glo­wa­niu licz­ba­mi, nie umia­ła żyć czy cie­szyć się szczę­ściem bez uko­cha­ne­go męż­czy­zny. In­fan­tyl­na wia­ra w prze­zna­cze­nie po­zwo­li­ła jej po raz dru­gi za­ko­chać się bez pa­mię­ci. Spo­tka­ła Han­sa.

Naj­szczę­śliw­sze chwi­le prze­ży­wa­li na ka­ra­ib­skiej wy­spie Eleu­the­ra. Ła­god­ny oce­an co­dzien­nie przy­wo­ły­wał ich swo­im ta­jem­ni­czym szep­tem. Ob­ję­ci czu­le go­dzi­na­mi spa­ce­ro­wa­li po bia­ło-ró­żo­wej pla­ży. Tur­ku­so­we mo­rze od­bi­ja­ło się w oczach Han­sa, w jej oczach był tyl­ko on. Jego gę­sta blond grzy­wa, spa­da­ją­ca w nie­ła­dzie na czo­ło, zręcz­nie ka­mu­flo­wa­ła wiek. Nikt by nie po­dej­rze­wał, że prze­kro­czył już sześć­dzie­siąt­kę.

W tym raju każ­de­go po­ran­ka Ja­dwi­gę bu­dzi­ły de­li­kat­ne po­ca­łun­ki uko­cha­ne­go męż­czy­zny i słod­ki za­pach bu­gen­wil­li. Har­mo­nia i per­fek­cja Eleu­the­ry od­zwier­cie­dla­ła ich dłu­go ocze­ki­wa­ne szczę­ście. Czas dla nich sta­nął w miej­scu. Za­hip­no­ty­zo­wa­ła ich buj­na eg­zo­tycz­na na­tu­ra. Tam na­wet ko­na­ry drzew spla­ta­ły się w mi­ło­snych uści­skach. Naj­bar­dziej ko­chli­wa była Bur­se­ra si­ma­ru­ba. Ta od­mia­na oplo­tła cały ta­ras, wspi­na­jąc się jak Ro­meo do swo­jej ko­chan­ki.

Dla Han­sa Ja­dwi­ga była ide­ałem ko­bie­co­ści o buj­nych pier­siach, peł­nych bio­drach i zgrab­nie wcię­tej ta­lii. Cze­ko­la­do­we oczy pro­mie­nio­wa­ły ra­do­ścią ży­cia i peł­nym uwiel­bie­niem. Lek­ko roz­chy­lo­ne zmy­sło­we usta za­pra­sza­ły go do dal­szych po­ca­łun­ków. Za­ró­żo­wio­ne go­rą­ce po­licz­ki pło­nę­ły jesz­cze wspo­mnie­nia­mi ostat­niej nocy, a na twa­rzy raz za ra­zem igrał fi­glar­nie uśmiech. Pa­trząc na nią, uświa­do­mił so­bie, że jest spraw­cą tego bło­go­sta­nu i był pe­wien, że to on na­ma­lo­wał ten ob­raz swo­ją mi­ło­ścią. Po­czuł się wiel­kim ar­ty­stą, dum­nym ze swe­go dzie­ła jak Pig­ma­lion two­rzą­cy Ga­la­teę.

– Naj­droż­szy, speł­ni­łeś moje naj­skryt­sze ma­rze­nie o ide­al­nej mi­ło­ści. Czu­ję się taka szczę­śli­wa i bez­piecz­na. Ko­cham cię do sza­leń­stwa, aż tra­cę po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści. – Ja­dwi­ga ob­ję­ła Han­sa z uf­no­ścią ma­łe­go dziec­ka. – Czy moż­na być aż tak szczę­śli­wym, że żad­ne sło­wa nie po­tra­fią tego wy­ra­zić? Cie­szę się, że oby­dwo­je dzie­li­my ten ma­gicz­ny mo­ment.

– Ro­zu­mie­my się bez słów, ko­cha­nie. – Hans de­li­kat­nie po­gła­skał Ja­dwi­gę po ręce, po czym uca­ło­wał wnę­trze jej cie­płej dło­ni. – Po­zwo­lę so­bie spro­wa­dzić cię na zie­mię, moja kró­lew­no, i za­ma­wiam śnia­da­nie do łóż­ka.

Ho­tel Pink Sand Re­sort, po­ło­żo­ny na dwu­dzie­stu hek­ta­rach buj­nej dżun­gli, sły­nął z luk­su­so­wej i ory­gi­nal­nej kuch­ni. Do­glą­dał tego oso­bi­ście mło­dy i sław­ny chef, do­ga­dza­jąc naj­bar­dziej wy­traw­nym he­do­ni­stom. Doj­rza­łe tro­pi­kal­ne owo­ce prze­ści­ga­ły się w swo­ich ko­lo­rach i roz­pły­wa­ły się w ustach, a smak słoń­ca do­da­wał im sło­dy­czy. Go­rą­ce ma­śla­ne bu­łecz­ki na tur­ku­so­wych ta­ler­zach wy­glą­da­ły jak pu­szy­sta pian­ka mor­ska, zaś za­pach świe­żo pa­rzo­nej kawy w srebr­nym dzban­ku po­bu­dzał wszyst­kie zmy­sły.

– Naj­uko­chań­szy, na­sza mi­łość jest da­rem Boga – roz­ko­szo­wa­ła się tą chwi­lą roz­ma­rzo­na Ja­dwi­ga. – Dzię­ki to­bie wi­dzę świat prze­peł­nio­ny pięk­nem, do­brem i mi­ło­ścią. Sta­no­wi­my nie­ro­ze­rwal­ny mo­no­lit szczę­ścia.

– Nie umiem tak po­etyc­ko jak ty wy­ra­zić tego uczu­cia, ale cie­szę się, że po­ka­za­łaś mi ten raj na zie­mi. Ko­cham cię, Jen­ny. Ko­cham na za­wsze.Po raz ko­lej­ny że­la­zne drzwi celi za­zgrzy­ta­ły ze skom­lą­cym ję­kiem. Co dwie go­dzi­ny straż­nicz­ka, o ce­rze po­żół­kłej od pa­pie­ro­sów, z rze­tel­no­ścią służ­bi­sty spraw­dza­ła celę sa­mo­bój­cy. Jej za­da­niem było upew­nić się, że więź­niar­ka od­dy­cha. W wię­zie­niu przy­wi­lej ży­cia był chro­nio­ny pra­wem. W celi sa­mo­bój­cy nikt nie de­cy­du­je o swo­jej śmier­ci. Sys­tem wię­zien­ny pil­nu­je skru­pu­lat­nie bez­pie­czeń­stwa osa­dzo­nych. Ja­dwi­ga od tej pory była tyl­ko jed­ną z da­nych sta­ty­stycz­nych chro­nio­ną za pie­nią­dze po­dat­ni­ków.

Ból, pa­lą­cy, prze­po­jo­ny go­ry­czą i cią­gle wra­ca­ją­ce jak bu­me­rang py­ta­nie: jak ja się tu­taj mo­głam zna­leźć? Za­pa­dam się w cze­lu­ście. Nie chcę ist­nieć, pra­gnę za­nu­rzyć się w nie­pa­mięć i roz­paść się na naj­mniej­sze cząst­ki. Chcę umrzeć. Czy to, co się dzie­je, jest moż­li­we, czy może jest to tyl­ko zły sen?

Boże, żeby ona już mnie zo­sta­wi­ła w spo­ko­ju. Tak tu zim­no, drżę, nie mam się czym przy­kryć. Lo­do­wa­te łóż­ko. Ko­szu­la sple­cio­na z pa­sków ma­te­ria­łu. In­te­li­gent­ne za­bez­pie­cze­nie. Prze­cież nie po­rwę jej na ka­wał­ki i nie po­wie­szę się pod su­fi­tem. Na to nie mia­ła­bym już siły. Ogłu­pia­ją­cy za­strzyk pa­ra­li­żu­je całe moje cia­ło, nie czu­ję rąk i nóg, czu­ję tyl­ko ten cho­ler­ny ból w ser­cu. Prze­szy­wa mnie jak ostrze noża i tnie mózg jak świe­żo na­ostrzo­na brzy­twa. Nie mogę się po­zbie­rać. Chcę za­snąć i już się nie obu­dzić. Po co żyć, je­śli on mnie tak upo­ko­rzył, znisz­czył wszyst­ko, co nas łą­czy­ło, co nada­wa­ło sens ży­ciu? Czy moż­na żyć bez mi­ło­ści? Ostat­nie złu­dze­nia pry­snę­ły jak bań­ka my­dla­na.

Za drzwia­mi celi sta­ła inna ko­bie­ta, pani psy­cho­log na dy­żu­rze, i jak za każ­dym ra­zem te­raz też nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­cze­go tak czę­sto ko­bie­ty z mi­ło­ści prze­kra­cza­ją ba­rie­rę lo­gi­ki i pra­wa. Ona wie­dzia­ła, jak ła­two jest wpaść w sie­ci sys­te­mu w tym kra­ju, a jak trud­no po­tem jest się wy­do­stać z tej mat­ni, wyjść na po­wierzch­nię i zno­wu nor­mal­nie funk­cjo­no­wać.

Wy­star­czy kłót­nia ko­chan­ków i ta stro­na, któ­ra wzy­wa po­li­cję, jest au­to­ma­tycz­nie uzna­na za po­szko­do­wa­ną. Na­to­miast oso­ba oskar­żo­na, bez wzglę­du na fak­ty, zo­sta­je za­ku­ta w kaj­dan­ki i je­dzie do aresz­tu.

W są­dzie nie ma fak­tów, tyl­ko ist­nie­ją ich in­ter­pre­ta­cje – ze współ­czu­ciem po­my­śla­ła pani psy­cho­log – a te na­bie­ra­ją zna­cze­nia wprost pro­por­cjo­nal­nie do wy­so­ko­ści wy­na­gro­dze­nia praw­ni­ka.

Już za­czy­na­ło świ­tać, przez brud­ne małe okno wię­zie­nia w Mil­ton wi­dać było pierw­szą smu­gę zi­mo­we­go dnia. Na biur­ku znu­żo­nej pani psy­cho­log po­zo­sta­ła jesz­cze jed­na, ostat­nia tej nocy, kar­to­te­ka z wy­dru­ko­wa­ną ety­kiet­ką: Ja­dwi­ga Ma­zu­rek.

Zno­wu imi­grant­ka – za­re­je­stro­wa­ła na­zwi­sko psy­cho­log – jak one są nie­przy­go­to­wa­ne do unik­nię­cia pu­ła­pek ka­na­dyj­skie­go pra­wa. Jak na­iw­nie wie­rzą w swo­je praw­dy i my­ślą, że sys­tem bę­dzie je po­pie­rał i bro­nił. Pra­wo, opar­te na sys­te­mie bry­tyj­skim, bro­ni przede wszyst­kim wła­sno­ści, a nie czło­wie­ka i jego niu­an­sów mi­ło­ści. Mi­łość nie mie­ści się w ka­no­nach pra­wa, prze­kra­cza jego gra­ni­ce i żyje we­dług wła­snych za­sad. One wszyst­kie pra­gną tyl­ko mi­ło­ści i szczę­ścia.

– Czy tego też pra­gnę­ła Ja­dwi­ga? – od­po­wie­dzi na to py­ta­nie pani psy­cho­log szu­ka­ła w wy­stra­szo­nych oczach ko­bie­ty na zdję­ciu przy­pię­tym do akt: wiek 49, roz­wód­ka, miej­sce uro­dze­nia – War­sza­wa, miej­sce za­miesz­ka­nia – Bur­ling­ton, On­ta­rio, za­wód – księ­go­wa, wy­kształ­ce­nie – wyż­sze.

Oskar­żo­na o:

1. Na­paść z bro­nią w ręku.

2. Wtar­gnię­cie na cu­dzą po­sia­dłość.

3. Wy­rzą­dze­nie ma­te­rial­nej szko­dy do pię­ciu ty­się­cy do­la­rów.

Cho­ciaż oskar­że­nia były po­waż­ne, pani psy­cho­log nie wi­dzia­ła w Ja­dwi­dze prze­stęp­cy, tyl­ko zroz­pa­czo­ną ko­bie­tę w śred­nim wie­ku. W ma­to­wych oczach wy­raź­nie zga­sła ostat­nia szan­sa na szczę­ście. Jak na­mięt­nie i go­rą­co mu­sia­ły przed­tem ko­chać te oczy ko­lo­ru czar­nej cze­ko­la­dy. Jak ład­nie za­ry­so­wy­wał się owal de­li­kat­nej twa­rzy, po­mi­mo spuch­nię­tych od pła­czu po­wiek. Roz­pacz i tra­ge­dia nie po­tra­fi­ły do koń­ca zmyć jej uro­dy i za­kryć pięk­na du­szy. Coś nie­uchwyt­ne­go było w ką­ci­kach jej ust.Je ne sais pas quoi – po­my­śla­ła psy­cho­log uro­dzo­na w Qu­ebe­cu. Ja­sne pa­sma dłu­gich wło­sów, roz­pusz­czo­nych do zdję­cia, otu­la­ły Ja­dwi­gę i spra­wia­ły wra­że­nie, jak­by chcia­ły ochro­nić ją przed rze­czy­wi­sto­ścią.

Wzdy­cha­jąc ze smut­kiem, zmę­czo­na pani psy­cho­log prze­tar­ła oku­la­ry i do­koń­czy­ła dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzin­ny ra­port ob­ser­wa­cyj­ny: „12 lu­te­go 2007 roku – stan psy­chicz­ny sa­mo­bój­czy­ni usta­bi­li­zo­wa­ny. Prze­su­nąć na od­dział więź­nia­rek ocze­ku­ją­cych na roz­pra­wę”.

W spe­cjal­nie wy­ście­ła­nych ścia­nach celi, po­zor­nie spo­koj­na i bez­piecz­na od groź­by ode­bra­nia so­bie ży­cia, Ja­dwi­ga spa­da­ła co­raz ni­żej w ot­chłań roz­pa­czy i męki ist­nie­nia. Jej du­sza umie­ra­ła, umie­ra­ła z sa­mot­no­ści, z po­de­pta­nej mi­ło­ści, z roz­pa­czy, z nie­na­wi­ści do wszyst­kie­go, co może jej jesz­cze ofe­ro­wać ten złud­ny świat. Żal wy­peł­niał jej du­szę, któ­ra roz­pacz­li­wie pul­so­wa­ła pa­mię­cią jego do­ty­ku. Cier­pie­nie tego roz­mia­ru prze­ra­sta moż­li­wo­ści ludz­kie­go ser­ca i gdy­by nie ta ogra­ni­cza­ją­ca cela, Ja­dwi­ga z pew­no­ścią wy­bra­ła­by śmierć.

Za­bra­no mi god­ność, je­stem skoń­czo­na i spo­nie­wie­ra­na. Nie mam po co żyć, tak bar­dzo boli to od­trą­ce­nie. Nie mogę w to uwie­rzyć, że Hans naj­pierw tak ko­chał i na­gle zo­bo­jęt­niał. Czy on wie, co ja te­raz czu­ję? Czy w ogó­le my­śli o mnie? Wi­dzę tyl­ko te jego nie­bie­skie oczy spo­glą­da­ją­ce na mnie słod­ko i czu­le, ten znie­wa­la­ją­cy szept: „Ko­cham cię, Jen­ny, ko­cham na za­wsze”. Dla nie­go by­łam Jen­ny, w jego wy­obraź­ni ide­al­na pu­szy­sta wy­bran­ka mo­gła mieć tyl­ko Jen­ny na imię. Hans, Hans może to wszyst­ko po­mył­ka, może to zły sen i za chwi­lę obu­dzę się z tego kosz­ma­ru? Weź­miesz mnie zno­wu w swo­je bar­czy­ste ra­mio­na i będę oca­lo­na!

Zim­ne jak ka­wał lodu łóż­ko wy­rwa­ło Ja­dwi­gę z pół­sen­nych wspo­mnień o Han­sie i jego mi­ło­ści. Wię­zien­ny me­tal po­ra­ził ją tra­gicz­ną rze­czy­wi­sto­ścią. Przy­po­mnia­ła so­bie, że to prze­cież Hans za­dzwo­nił na po­li­cję i dla­te­go tu się zna­la­zła.

To on wrzu­cił mnie w tę bez­den­ną prze­paść. Co mnie te­raz cze­ka? Co ze mną zro­bią? Boję się każ­dej na­stęp­nej se­kun­dy.

Na­gle w drzwiach uka­za­ła się ener­gicz­na, peł­na wi­go­ru no­wej zmia­ny, straż­nicz­ka, któ­ra świ­dru­ją­cym to­nem za­rzą­dzi­ła:

– Dża­dli­ga Ma­za­rek – prze­no­si­my cię do od­dzia­łu ocze­ku­ją­cych na spra­wę. Wstań na­tych­miast!

Jak to ła­two po­wie­dzieć, wstań na­tych­miast! Ja nie czu­ję nóg, a gło­wę ści­ska że­la­zna ob­ręcz jak cier­nio­wa ko­ro­na ukrzy­żo­wa­ne­go Je­zu­sa. Kie­dy skoń­czy się ta moja Gol­go­ta?

Ja­dwi­ga pró­bo­wa­ła ze­brać siły, ale za­to­czy­ła się od łóż­ka aż pod ścia­nę. Znie­cier­pli­wio­na straż­nicz­ka wy­pro­wa­dzi­ła ją z celi na ko­ry­tarz i ka­za­ła zdjąć ko­szu­lę sa­mo­bój­cy. Po­da­ła jej zie­lo­ny ba­weł­nia­ny pod­ko­szu­lek i bia­łe ba­weł­nia­ne majt­ki. Ja­dwi­ga, upo­ko­rzo­na i za­wsty­dzo­na swo­ją na­go­ścią, wcią­ga­ła je mo­zol­nie na zdrę­twia­łe cia­ło. Jesz­cze tyl­ko zo­sta­ły spodnie dre­so­we, spra­ne skar­pet­ki i uży­wa­ne te­ni­sów­ki.

– Po­spiesz się, ko­bie­to – po­na­gla­ła ją straż­nicz­ka, przy­go­to­wa­na do za­pię­cia kaj­dan­ków. Ja­dwi­ga na­gle po­czu­ła pa­lą­cy ból w prze­gu­bach opuch­nię­tych rąk, po­zo­sta­łość po wczo­raj­szym aresz­cie.

– Od­wróć się i stań w roz­kro­ku – usły­sza­ła wro­gą ko­men­dę i głu­chy trzask me­cha­ni­zmu blo­ka­dy za­pad­ki. Sta­lo­we ob­rę­cze na no­gach ogra­ni­czy­ły jej na­tych­miast swo­bo­dę ru­chu. Łań­cuch był nie­wy­star­cza­ją­co dłu­gi, by wy­ko­nać nor­mal­ny krok. Ja­dwi­ga w mil­cze­niu po­ły­ka­ła łzy i sta­ra­ła się utrzy­mać wy­ma­ga­ne tem­po mar­szu. Prze­by­cie kil­ku­na­stu me­trów wą­skie­go ko­ry­ta­rza wy­da­wa­ło się jej wiecz­no­ścią. Spie­czo­ne usta, ogni­sta su­chość w gar­dle i ści­śnię­ty żo­łą­dek, efekt wy­cień­cze­nia fi­zycz­ne­go i psy­chicz­ne­go, da­wa­ły się jej we zna­ki. Ja­dwi­ga była bli­ska omdle­nia i pro­si­ła Boga w bez­gło­śnej mo­dli­twie o siłę, by dojść do przy­dzie­lo­ne­go od­dzia­łu. Oj­cze nasz, któ­ryś jest w nie­bie...

Nie pa­mię­ta, ile zmó­wi­ła pa­cie­rzy, za­nim że­la­zna kra­ta z ję­kiem prze­su­nę­ła się tuż przed nią. Pod­no­sząc gło­wę, ką­tem oka spo­strze­gła, że umiesz­czo­no ją na od­dzia­le „D”. Na du­żej sali sie­dzia­ło przy kil­ku ma­łych kwa­dra­to­wych sto­li­kach po­nad dwa­dzie­ścia ko­biet. Nie­któ­re z nich były zwró­co­ne w stro­nę po­wie­szo­ne­go wy­so­ko na ścia­nie te­le­wi­zo­ra. Tę­pym wzro­kiem wpa­try­wa­ły się w ekran. Po­miesz­cze­nie spra­wia­ło wra­że­nie zwy­kłej świe­tli­cy, po­ma­lo­wa­nej w pa­ste­lo­we ko­lo­ry, ale gru­be sta­lo­we drzwi do po­szcze­gól­nych cel, tym­cza­so­wo otwar­te, zdra­dza­ły okrut­ne prze­zna­cze­nie.

W każ­dej celi były dwa me­ta­lo­we łóż­ka, na nich twar­dy obi­ty ce­ra­tą ma­te­rac. Po­mię­dzy łóż­ka­mi był przy­bi­ty do ścia­ny mały sto­lik po­kry­ty la­mi­na­tem brud­no­sza­re­go ko­lo­ru. Błysz­czą­ca w świe­tle ża­rów­ki srebr­na to­a­le­ta zaj­mo­wa­ła jak­by ho­no­ro­we miej­sce. Mała be­żo­wa umy­wal­ka, wci­śnię­ta w róg przy wej­ściu i dwie pół­ki nad łóż­ka­mi do­peł­nia­ły ume­blo­wa­nia celi. Wszyst­ko to było ła­twe do wy­ste­ry­li­zo­wa­nia, oprócz… emo­cji więź­nia­rek.

Każ­da więź­niar­ka otrzy­my­wa­ła małą ce­ra­to­wą po­dusz­kę, po­szew­kę, prze­ście­ra­dło w pa­ski i cien­ki weł­nia­ny koc. Oprócz ręcz­ni­ka do przy­bo­rów to­a­le­to­wych na­le­ża­ła szczo­tecz­ka do zę­bów, ka­wa­łek my­dła i grze­bień. Luk­su­sem było po­sia­da­nie szam­po­nu i kre­mu, któ­re moż­na było za­mó­wić w kan­ty­nie, ale kto tu­taj miał ze sobą pie­nią­dze?

Dużą ulgę przy­nio­sło jej zdję­cie kaj­dan­ków, a gwar ota­cza­ją­cych ją ko­biet chwi­lo­wo uspo­ko­ił. Nie­mniej strach i prze­ra­że­nie ogar­nia­ły Ja­dwi­gę na myśl o tym, czy bę­dzie w sta­nie na­uczyć się re­guł tej wię­zien­nej dżun­gli. Te­raz ma­rzy­ła, aby stać się nie­wi­dzial­ną. Nie mia­ła siły sta­wić czo­ła hor­dzie ko­biet złak­nio­nych no­wej ofia­ry. Sku­li­ła się w kłę­bek.

Malow­ni­czy rząd wik­to­riań­skich dom­ków na uli­cy Sim­coe ochra­niał swo­ich miesz­kań­ców od zim­nych wia­trów za­to­ki. Lu­to­wy po­ra­nek za­glą­dał w małe okien­ka kuch­ni. Wzór żół­tych ko­ron­ko­wych za­zdro­stek wta­piał się w ma­lo­wi­dła szro­nu na szy­bach. W mi­ster­nym urzą­dze­niu wnę­trza w sty­lu pro­wan­sal­skim wi­dać było śla­dy ko­bie­cej ręki. Z por­ce­la­no­wych żół­to-nie­bie­skich ka­fel­ków dum­nie spo­glą­da­ły ko­gu­ty Ga­lów, jak­by one te­raz ob­ję­ły rzą­dy w kuch­ni.

Eks­pres do kawy bul­go­tał zna­jo­mym dźwię­kiem obie­cu­ją­cym świe­żą po­ran­ną kawę. Aro­mat ko­lum­bij­skiej mie­szan­ki roz­no­sił się po ca­łej kuch­ni. Hans spo­koj­nie odło­żył co­dzien­ną ga­ze­tę i na­lał so­bie kawę do ulu­bio­ne­go kub­ka z wi­ze­run­kiem naj­młod­sze­go wnucz­ka. Od­wza­jem­nił lek­ko uśmiech, wi­dząc ra­do­sne oczy ma­lu­cha. Ten ku­bek po­da­ro­wa­ła mu Mar­ga­ret na jego 57. uro­dzi­ny.

To już pra­wie trzy lata od jej odej­ścia. Wszyst­ko sta­ło się tak na­gle, na­wet nie zdą­ży­li wy­dać wal­ki dra­pież­nej cho­ro­bie. Leu­ke­mia za­bra­ła ją za szyb­ko. Po­grzeb od­był się do­kład­nie w trzy mie­sią­ce od zło­wiesz­czej dia­gno­zy dok­to­ra Ham­me­ra.

Wła­ści­wie tyl­ko Mar­ga­ret była je­dy­ną mi­ło­ścią mo­je­go ży­cia – za­my­ślił się Hans. – Na próż­no pró­bo­wa­łem za­stą­pić ją in­ny­mi ko­bie­ta­mi, z któ­ry­mi związ­ki były tyl­ko uciecz­ką od cier­pie­nia. Już wię­cej nie za­mie­rzam uszczę­śli­wiać in­nych swo­im kosz­tem. Od pew­ne­go cza­su za­czął mnie mę­czyć zwią­zek z tą eg­zal­to­wa­ną Po­lką. Nie mam już wię­cej zo­bo­wią­zań, już nic „nie mu­szę” – Hans ode­tchnął z ulgą – a naj­waż­niej­sze, że uwol­ni­łem się od tak po­chop­nie skła­da­nych przy­rze­czeń ślub­nych.

Hans von Molt­ke, po­to­mek ary­sto­kra­tycz­ne­go rodu z Bre­slau, dzi­siej­sze­go Wro­cła­wia, po ukoń­cze­niu szko­ły śred­niej opu­ścił Niem­cy. Pra­gnął od­ciąć się od pa­lą­cej prze­szło­ści. Nie chciał dłu­żej od­po­wia­dać za winy oj­ców, za prze­stęp­stwa wo­jen­ne. Kom­pleks nie­miec­ki cią­żył mu na du­szy i przy­jazd do Ka­na­dy miał go wy­zwo­lić od tra­gicz­nej hi­sto­rii. Syn ofi­ce­ra SS czę­sto roz­my­ślał o bru­tal­no­ści i wy­na­tu­rze­niu po­li­ty­ki na­zi­stow­skiej. Za­da­wał so­bie set­ki py­tań do­ty­czą­cych po­sta­wy ojca wo­bec roz­ka­zów. Czy oj­ciec wy­ko­ny­wał tyl­ko rze­tel­nie roz­ka­zy prze­ło­żo­nych, czy może mógł prze­ciw­sta­wić się i za­po­biec wie­lu zbrod­niom? Dzia­dek Han­sa za­wsze po­wta­rzał, że każ­da wła­dza po­cho­dzi od Boga i trze­ba ją usza­no­wać. Może dla­te­go oj­ciec jej tak po­słusz­nie uległ?

Hans nie po­tra­fił śle­po ak­cep­to­wać hi­sto­rii i zde­cy­do­wa­nie był prze­ciw­ni­kiem od­po­wie­dzial­no­ści zbio­ro­wej. Miał już do­syć po­li­tycz­nej skru­chy i chciał żyć nor­mal­nie, jak wszy­scy mło­dzi lu­dzie, któ­rzy mogą my­śleć o swo­jej edu­ka­cji i przy­szło­ści bez ob­cią­żeń. Po­zna­nie Mar­ga­ret na Expo ‘67 po­zwo­li­ło mu na urze­czy­wist­nie­nie tych ma­rzeń.

Pa­mię­ta, jak­by to było dzi­siaj: po­wab­na, pulch­na blon­dyn­ka jed­nym uśmie­chem prze­są­dzi­ła o jego mło­dzień­czym lo­sie. Duże zie­lo­ne oczy o wy­jąt­ko­wej wła­ści­wo­ści wi­dze­nia wszyst­kie­go, co naj­lep­sze w każ­dym czło­wie­ku, i peł­ne zmy­sło­we usta przy­cią­gnę­ły go jak ma­gnes. Pierw­szy raz w ży­ciu po­czuł ta­kie po­żą­da­nie. Nie mógł ode­rwać oczu od jej na­pię­tych po­ślad­ków, gdy po­chy­la­ła się nad sto­łem i wdzięcz­nym ge­stem się­ga­ła po bro­szu­ry re­kla­mo­we. Kie­dy się od­wró­ci­ła, za­uwa­żył, że je­dwab­na su­kien­ka w zie­lo­ne li­ście opi­na­ła jej buj­ne doj­rza­łe pier­si. Wie­dział, że to pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie, ja­kie zro­bi­ła na nim Mar­ga­ret, jest zna­kiem prze­zna­cze­nia. Nig­dy wcze­śniej nie miał ta­kie­go pra­gnie­nia po­sia­da­nia ko­bie­ty i stał za­hip­no­ty­zo­wa­ny jej zmy­sło­wo­ścią. Po chwi­li jed­nak zo­rien­to­wał się, że nie może po­zo­stać w ta­kim bez­ru­chu, musi dzia­łać!

– Czy spę­dzi pani ze mną resz­tę ży­cia? – za­py­tał zdzi­wio­ny swo­ją od­wa­gą i za­nim za­sko­czo­na dziew­czy­na zdą­ży­ła za­re­ago­wać, sza­lo­ny mło­dzie­niec wziął ją w ob­ję­cia.

Mar­ga­ret nie sta­wia­ła opo­ru, po­czu­ła cie­pło jego od­de­chu i moc sil­nych mę­skich ra­mion, a tak­że ule­gła me­lo­dii cu­dzo­ziem­skie­go ak­cen­tu. Gdy spoj­rza­ła w jego nie­bie­skie jak cha­bry, znie­wa­la­ją­ce oczy, czu­ła, jak ma­gia ocza­ro­wa­nia sca­la ich ist­nie­nia na za­wsze. Ich szczę­ście wy­da­wa­ło się wiecz­ne, przez po­nad czter­dzie­ści lat byli so­bie od­da­ni i za­ko­cha­ni jak pod­czas mio­do­we­go mie­sią­ca. Sta­no­wi­li wspa­nia­ły przy­kład dla trój­ki swo­ich dzie­ci, pie­lę­gnu­jąc nie­ustan­nie cie­pło do­mo­we­go ogni­ska.

Jen­ny przy­po­mi­na­ła Han­so­wi Mar­ga­ret, a jej na­mięt­ne oczy, choć czar­ne, a nie zie­lo­ne, pło­nę­ły obiet­ni­cą po­dob­nej, utra­co­nej mi­ło­ści. Tak bar­dzo pra­gnął od­zy­skać swo­je szczę­ście i po­czuć bli­skość cia­ła ko­bie­ty. Pier­si Jen­ny były peł­ne jak pier­si Mar­ga­ret i fa­lo­wa­ły tym sa­mym ryt­mem, kie­dy zdą­ża­ła ku nie­mu. Po­ca­łun­ki jej rów­nie na­mięt­nych ust da­wa­ły tę samą roz­kosz i sło­dycz. Na do­da­tek Jen­ny była dużo młod­sza od Mar­ga­ret, a jej cia­ło było bar­dziej wy­spor­to­wa­ne i sprę­ży­ste. Jędr­ne uda opla­ta­ły go znie­wa­la­ją­co pod­czas mi­ło­snych zbli­żeń. To Jen­ny uzmy­sło­wi­ła mu, jak seks jest po­trzeb­ny męż­czyź­nie.

Hans, mimo sześć­dzie­się­ciu lat, był nie­zwy­kle ener­gicz­ny i spraw­ny fi­zycz­nie. Bar­dzo wy­so­ki, mu­sku­lar­ny o pro­por­cjo­nal­nej bu­do­wie Ado­ni­sa, zwra­cał uwa­gę wie­lu ko­biet. Naj­bar­dziej przy­cią­ga­ły wzrok jego cha­bro­wo­nie­bie­skie oczy pa­trzą­ce na świat ła­god­nie i z ro­man­tycz­ną za­du­mą. Re­gu­lar­ne rysy, sy­me­trycz­ne ko­ści po­licz­ko­we, zgrab­ny nos i wy­so­kie, my­ślą­ce czo­ło sta­no­wi­ły har­mo­nij­ny wi­ze­ru­nek wy­jąt­ko­wo przy­stoj­ne­go męż­czy­zny. Gę­ste blond wło­sy, ostat­nio krót­ko przy­strzy­żo­ne, z nie­wi­docz­ny­mi pa­sma­mi si­wi­zny, do­da­wa­ły mu mło­dzień­cze­go wy­glą­du. Hans wy­da­wał się jesz­cze młod­szy, kie­dy uśmie­chał się za­wa­diac­ko, eks­po­nu­jąc przy tym rów­ne, bia­łe zęby. Wszyst­kie ko­bie­ty, bez wy­jąt­ku, za­rów­no młod­sze, jak i star­sze, mia­ły sła­bość do jego ko­kie­te­ryj­ne­go do­łecz­ka w moc­no za­ry­so­wa­nej bro­dzie, upodob­nia­ją­ce­go go do hol­ly­wo­odz­kiej sła­wy – Kir­ka Do­ugla­sa. Każ­da z nich chcia­ła­by być tak ko­cha­na, jak ko­cha­na przez Han­sa była Mar­ga­ret.

Taka wier­na i do­zgon­na mi­łość jest tyl­ko wte­dy moż­li­wa, gdy dzie­więt­na­sto­let­ni chło­pak za­ko­chu­je się w doj­rza­łej ko­bie­cie i sta­wia ją na pie­de­sta­le jako swój ide­ał bo­gi­ni mi­ło­ści.

Dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia Mar­ga­ret mia­ła już za sobą do­świad­cze­nia i roz­cza­ro­wa­nia pierw­szej mi­ło­ści, ale szcze­rość wy­znań mło­de­go Han­sa uję­ły ją bez­gra­nicz­nie i po­zwo­li­ła so­bie jesz­cze raz uwie­rzyć męż­czyź­nie. W ich związ­ku jej zlo­do­wa­cia­łe ser­ce otwie­ra­ło się jak po­kry­ta szro­nem róża w pro­mie­niach roz­grze­wa­ją­ce­go słoń­ca. Przy­mro­zek pierw­szej zra­nio­nej mi­ło­ści nie tyl­ko nie zo­bo­jęt­nił ser­ca Mar­ga­ret, wręcz je wzmoc­nił do dal­sze­go i peł­niej­sze­go roz­kwi­tu. Jak He­stia, grec­ka bo­gi­ni do­mo­we­go ogni­ska, skrom­na, ci­cha i ła­god­na, esen­cja ko­bie­co­ści, Mar­ga­ret da­rzy­ła cie­płem i ży­cio­daj­nym świa­tłem Han­sa i tro­je ich dzie­ci. Ko­cha­li ją wszy­scy, od­da­na i przy­ja­zna, da­wa­ła ro­dzi­nie po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i sta­bil­no­ści. Nig­dy nie bra­ła udzia­łu w żad­nej sprzecz­ce, żad­na ką­śli­wa plot­ka nie spla­mi­ła jej ust.

Mar­ga­ret była szczo­dra i za­wsze bar­dziej uprzej­ma, niż to było ko­niecz­ne. Oce­nia­ła lu­dzi na pod­sta­wie wiel­ko­ści ich ser­ca i za­wsze tak­tow­nie wy­słu­chi­wa­ła obu stron przed wy­da­niem ja­kiej­kol­wiek opi­nii. Ni­ko­go nie po­zba­wia­ła pra­wa do god­no­ści.

Dzię­ki swo­jej szla­chet­nej i mą­drej żo­nie Hans za­po­mniał o bólu i roz­ter­kach po­cho­dze­nia nie­miec­kie­go i sta­rał się być naj­lep­szym, jak tyl­ko mógł, Ka­na­dyj­czy­kiem. Za­wdzię­czał Mar­ga­ret swo­je du­cho­we wy­zwo­le­nie, edu­ka­cję i szan­sę ży­cia w kra­ju o rów­nym star­cie dla wszyst­kich. Mi­łość, wdzięcz­ność i przy­wią­za­nie ro­sły z każ­dym ro­kiem ich wspól­ne­go po­ży­cia. Dla­te­go było mu tak cięż­ko bez niej. Pro­chy Mar­ga­ret sta­ły na ko­min­ku w ala­ba­stro­wej urnie. Roz­ma­wiał z nią co­dzien­nie, opo­wia­dał jej o wszyst­kich swo­ich tro­skach.

Wkro­cze­nie Jen­ny w ży­cie Han­sa zbu­rzy­ło­by nie tyl­ko jego spo­kój, ale wręcz wy­ma­ga­ło­by zmia­ny co­dzien­nych ry­tu­ałów i gro­zi­ło­by re­wo­lu­cją w wy­stro­ju domu. Do tej pory, od śmier­ci uko­cha­nej żony, nic nie zmie­niał, wszyst­ko zo­sta­ło tak, jak urzą­dzi­ła Mar­ga­ret. Dla nie­go było to nie­na­ru­szal­ne sank­tu­arium mi­ło­ści. Ale Hans zno­wu za­pra­gnął wiel­kie­go uczu­cia, chciał ko­chać i być ko­cha­ny. Po kil­ku mie­sią­cach uprzy­tom­nił so­bie jed­nak, że wpro­wa­dze­nie się Jen­ny do jego domu wy­ma­ga­ło­by zbyt ra­dy­kal­nych, prze­ra­sta­ją­cych go zmian. Może dla­te­go w pa­ni­ce, gdy Jen­ny sta­ła taka osłu­pia­ła i bez­rad­na, się­gnął po słu­chaw­kę te­le­fo­nu i we­zwał po­li­cję, aby ją usu­nąć ze swo­je­go ży­cia.

– Mu­sia­łem tak po­stą­pić – uspra­wie­dli­wiał się przed sobą Hans. – Pra­wo jest po mo­jej stro­nie. Może tyl­ko po­wi­nie­nem był po­in­for­mo­wać po­li­cję, że to była moja na­rze­czo­na, a nie nie­zna­ny mi in­truz, któ­ry wtar­gnął na moją pry­wat­ną po­sia­dłość.

Mar­ga­ret – tłu­ma­czył się przed urną z pro­cha­mi żony – dla mnie była to je­dy­na moż­li­wość po­zby­cia się Jen­ny na za­wsze, bez ła­ma­nia przy­rze­czeń, bez pa­trze­nia w jej oczy i dal­szych scen. Te­raz już nic nie bę­dzie trze­ba prze­sta­wiać i wszyst­ko może po­zo­stać na swo­im miej­scu, tak jak ty to urzą­dzi­łaś.

Jad­wi­ga zo­sta­ła okrą­żo­na przez gru­pę naj­bar­dziej agre­syw­nych więź­nia­rek, któ­re zwie­trzy­ły nową ofia­rę.

– Za co cię wsa­dzi­li, la­lecz­ko? – za­py­ta­ła ko­bie­ta o czar­nej skó­rze i sple­cio­nych ja­maj­skich war­ko­czy­kach, wy­krzy­wia­jąc się w sa­dy­stycz­nym uśmie­chu. Z pew­no­ścią uzur­po­wa­ła so­bie pra­wo do by­cia głów­no­do­wo­dzą­cą ca­łe­go od­dzia­łu.

Ja­dwi­ga nie zdą­ży­ła za­re­ago­wać, kie­dy na­stęp­na więź­niar­ka, dużo star­sza, siwa, o wy­bla­kłych pra­wie nie­ist­nie­ją­cych oczach i po­marsz­czo­nej twa­rzy, burk­nę­ła:

– Chodź ze mną, wy­dam ci po­ściel. – W ten spo­sób wy­cią­gnę­ła Ja­dwi­gę z krę­gu, by ją ustrzec przed dal­szą in­ter­ro­ga­cją. Ja­dwi­ga z nie­mą wdzięcz­no­ścią po­dą­ży­ła za sta­rą ko­bie­tą.

W przy­dzie­lo­nej celi Ja­dwi­ga po­zna­ła swo­ją współ­miesz­kan­kę. Była to za­wo­do­wa zło­dziej­ka, sta­ła by­wal­czy­ni wię­zie­nia w Mil­ton, kil­ka­krot­nie oskar­żo­na o na­pad z no­żem, o ksy­wie – Ma­don­na. Fo­to­gra­fie jej troj­ga ma­łych dzie­ci, każ­de z in­ne­go ojca, były przy­le­pio­ne krzy­wo nad łóż­kiem. Na po­wi­ta­nie Ma­don­na lek­ko uśmiech­nę­ła się, uka­zu­jąc brak dwóch przed­nich zę­bów:

– Co prze­my­ci­łaś w swo­jej żeń­skiej sa­kwie, ka­cia­ło?

Ja­dwi­ga w pierw­szej chwi­li nie mia­ła po­ję­cia, o co Ma­don­na ją pyta. Prze­cież tu nie wol­no mieć żad­nych to­re­bek. Do­pie­ro po jej wul­gar­nym ge­ście, wska­zu­ją­cym na dol­ną część brzu­cha, Ja­dwi­ga do­my­śli­ła się, że to pew­nie cho­dzi o prze­myt w wa­gi­nie.

– Nic nie mam. Nie palę i za­bra­no mi wszyst­ko w aresz­cie.

– Nie wsta­wiaj mi tu ba­je­rów – krzyk­nę­ła Ma­don­na, ale chy­ba szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się po nie­win­nej i zdzi­wio­nej mi­nie Ja­dwi­gi, że to no­wi­cjusz­ka, i dała jej spo­kój.

– No, do­brze. Idzie­my sza­mać, to mi od­dasz swo­je papu. – I na dźwięk dzwon­ka oznaj­mia­ją­ce­go porę po­sił­ku Ma­don­na szarp­nę­ła Ja­dwi­gę w kie­run­ku świe­tli­cy, gdzie już była spo­ra ko­lej­ka po ciem­no­brą­zo­we pla­sti­ko­we łyż­ki, któ­re były wy­dzie­la­ne pod ści­słym nad­zo­rem przed każ­dym po­sił­kiem i skru­pu­lat­nie od­zna­cza­ne na li­ście. Na­wet pla­sti­ko­wa łyż­ka jest tu­taj trak­to­wa­na jako po­ten­cjal­ne na­rzę­dzie zbrod­ni i dla­te­go jest do­kład­nie wy­li­cza­na. Po po­sił­ku trze­ba usta­wić się w taką samą ko­lej­kę i za­mel­do­wać się, aby straż­nicz­ka ode­bra­ła i od­ha­czy­ła zwrot łyż­ki.

Za pierw­szym ra­zem Ja­dwi­ga nie mia­ła oka­zji użyć wię­zien­nej łyż­ki, gdyż Ma­don­na zręcz­nym ru­chem po­lu­ją­cej pan­te­ry w mgnie­niu oka wy­rwa­ła jej całą tacę. Nie było żad­nych ne­go­cja­cji, któ­rą część po­sił­ku na­le­ża­ło od­dać. Dwie krom­ki chle­ba, dwie pa­rów­ki, garst­ka zie­lo­ne­go grosz­ku z pusz­ki, mle­ko w ćwierć­li­tro­wym kar­to­ni­ku i po­kry­ty lu­krem do­nat znik­nę­ły w se­kun­dę.

Przy ko­la­cji, mimo czuj­no­ści Ja­dwi­gi, sy­tu­acja z ode­bra­niem po­sił­ku po­wtó­rzy­ła się, choć tym ra­zem nie była to Ma­don­na, lecz mała azja­tyc­ka szel­ma, któ­ra twier­dzi­ła, że musi myć twarz mle­kiem, żeby ład­nie wy­glą­dać na roz­pra­wie. Resz­tę ko­la­cji roz­dzie­li­ła po­mię­dzy swo­je pa­no­szą­ce się ko­le­żan­ki. Ja­dwi­ga była za­stra­szo­na, bez­rad­na i głod­na. Za­szczu­ta, bała się upo­mnieć o na­leż­ny jej przy­dział.

Zre­zy­gno­wa­na wró­ci­ła do celi i pra­gnę­ła usnąć, ale prze­szka­dza­ło jej w tym świa­tło. Ma­don­na po­ja­wi­ła się na swo­im miej­scu tuż przed samą wie­czor­ną ko­men­dą po­wro­tu do cel. Straż­nicz­ki spraw­dza­ły obec­ność i za­my­ka­ły z gło­śnym hu­kiem wszyst­kie po­miesz­cze­nia na noc. Świa­tła, o nie­co mniej­szym na­tę­że­niu niż w dzień, pa­li­ły się do rana, aby ob­chód wi­dział, co dzie­je się w ce­lach. Ci­sza wy­peł­ni­ła całe wię­zie­nie i tak mia­ło być do rana.

Kie­dy Ja­dwi­ga była bli­ska za­śnię­cia, po­czu­ła koło sie­bie nie­zna­ny jej, cięż­ki, pie­ką­cy za­pach dymu, któ­ry wgry­zał się w oczy i od­bie­rał jej od­dech. Za­uwa­ży­ła Ma­don­nę sie­dzą­cą na łóż­ku z za­ło­żo­ny­mi po tu­rec­ku no­ga­mi, de­lek­tu­ją­cą się pa­pie­ro­sem. Nie był to jed­nak zwy­kły pa­pie­ros, któ­ry i tak był­by za­ka­za­ny, ale z do­miesz­ką crac­ku, kry­sta­licz­nej for­my ko­ka­iny. W cza­sie pa­le­nia crac­ku w kil­ka se­kund za­war­ta w nim ko­ka­ina do­sta­je się do mó­zgu, wy­wo­łu­jąc in­ten­syw­ną eu­fo­rię. Na­iw­na Ja­dwi­ga nie mia­ła naj­mniej­sze­go po­ję­cia o crac­ku, prze­cież do tej pory żyła w zu­peł­nie in­nym świe­cie.

– Chcesz szta­cha? – Ma­don­na wspa­nia­ło­myśl­nie za­pro­po­no­wa­ła jej tro­chę ucie­chy. Ja­dwi­ga za­mar­ła. Prze­ra­zi­ła ją myśl o tym, co za chwi­lę się może wy­da­rzyć. Z jed­nej stro­ny nie chcia­ła roz­draż­niać Ma­don­ny i od­rzu­cić jej hoj­nej ofer­ty, a z dru­giej – bała się zbli­ża­ją­ce­go się ob­cho­du straż­ni­czek.

Na szczę­ście Ja­dwi­ga nie mu­sia­ła po­dej­mo­wać żad­nej de­cy­zji, po­nie­waż na ko­ry­ta­rzu straż­nicz­ki pod­nio­sły już alarm i wa­li­ły ze wszyst­kich sił pał­ka­mi o kra­ty.

Kla­wi­sze zwą­cha­ły dzi­siej­szą świe­żą do­sta­wę crac­ku prze­my­co­ną no­wy­mi ka­na­ła­mi. Ktoś mu­siał pod­ka­blo­wać – my­śla­ła Ma­don­na.

Gru­by głos roz­le­gał się w ko­ry­ta­rzu:

– Wy­cho­dzić, wy­cho­dzić szyb­ko z cel! Wszyst­kie na­tych­miast do świe­tli­cy!

Za­nim straż­nicz­ka otwo­rzy­ła cięż­kie drzwi celi, Ma­don­na zdą­ży­ła bły­ska­wicz­nie po­łknąć ża­rzą­cy się pa­pie­ros, a za­pal­nicz­kę wsu­nę­ła szyb­kim ru­chem głę­bo­ko do po­chwy – w żar­go­nie wię­zien­nym – żeń­skiej sa­kiew­ki.

Żad­na z więź­nia­rek nie była tak zde­ner­wo­wa­na jak Ja­dwi­ga. Dla nich to była co­dzien­ność. Oso­bi­sta re­wi­zja zda­rza­ła się parę razy w ty­go­dniu. Trak­to­wa­ły to jako jed­ną z nie­wie­lu atrak­cji wię­zien­nych. Ba­wi­ło je szcze­gól­nie prze­ra­że­nie, któ­re ma­lo­wa­ło się na twa­rzach „nó­wek”. Jed­ne straż­nicz­ki prze­trze­py­wa­ły cele, ścią­ga­jąc ma­te­ra­ce z łó­żek i z pa­sją wy­rzu­ca­jąc wszyst­kie rze­czy oso­bi­ste na pod­ło­gę, a dru­gie pil­no­wa­ły więź­nia­rek w gru­pie i ko­lej­no bra­ły na re­wi­zję oso­bi­stą.

Ja­dwi­ga drża­ła, nogi mia­ła jak z ga­la­re­ty, nie wie­dzia­ła, cze­go się może spo­dzie­wać. Spa­ra­li­żo­wa­na sy­tu­acją sku­li­ła się w so­bie. Zno­wu pra­gnę­ła nie ist­nieć, za­paść się pod zie­mię i nie prze­ży­wać tego wsty­du. Przy­wo­ła­ło ją do rze­czy­wi­sto­ści wy­czy­ta­nie jej na­zwi­ska, jak zwy­kle ze znie­kształ­co­ną wy­mo­wą:

– Dża­dłi­ga Ma­za­rek, na­stęp­na.

Szła wol­no, jak na ścię­cie.

– Roz­bie­raj się do naga! – Sło­wa straż­nicz­ki za­brzmia­ły w uszach Ja­dwi­gi głu­chym echem jak z głę­bo­kiej stud­ni. Straż­nicz­ka, roz­ko­szu­ją­ca się swo­ją ab­so­lut­ną wła­dzą, znę­ca­ła się nad swo­ją ofia­rą. Opraw­czy­ni od­czu­wa­ła wręcz ero­tycz­ny dresz­czyk pod­nie­ce­nia. Łzy wsty­du i po­ni­że­nia po­ja­wi­ły się na po­licz­kach Ja­dwi­gi. Wstyd czu­ła ca­łym cia­łem. Naj­gor­sze jed­nak było, kie­dy straż­nicz­ka ka­za­ła jej sta­nąć w nie­na­tu­ral­nie sze­ro­kim roz­kro­ku i kuc­nąć. Ta po­zy­cja i wstyd po­mie­sza­ny ze stra­chem, były dla Ja­dwi­gi naj­bar­dziej upo­ka­rza­ją­ce. Straż­nicz­ka ka­za­ła jej od­kaszl­nąć kil­ka razy, aby upew­nić się, że ni­cze­go nie scho­wa­ła w po­chwie. Odar­to ją nie tyl­ko z ubra­nia, ale przede wszyst­kim z ko­bie­cej god­no­ści. Nie­któ­re, co bar­dziej po­dej­rza­ne więź­niar­ki, zo­sta­ły ode­sła­ne do dal­sze­go gi­ne­ko­lo­gicz­ne­go ba­da­nia.

W tym mo­men­cie Ja­dwi­ga bała się o Ma­don­nę, ale na szczę­ście za­pal­nicz­ka nie wy­pa­dła i obu im po­zwo­lo­no wró­cić do celi. Ta pro­ce­du­ra trwa­ła po­nad czte­ry go­dzi­ny i już nie zo­sta­ło dużo cza­su do po­ran­nej po­bud­ki. Ja­dwi­ga nie zmru­ży­ła oka do sa­me­go rana. Ma­don­na ocza­mi wy­ra­zi­ła uzna­nie dla Po­lki za jej so­li­dar­ność. Od tej pory zde­cy­do­wa­ła, że Ja­dwi­ga za­słu­ży­ła na swo­je po­sił­ki i moż­na jej ufać.

Jak każ­de­go dnia po po­wro­cie z pra­cy Hans spraw­dził za­war­tość skrzyn­ki pocz­to­wej. Nie spo­dzie­wał się nig­dy ni­cze­go szcze­gól­ne­go oprócz ra­chun­ków i re­klam. Tym ra­zem za­in­try­go­wa­ło go za­wia­do­mie­nie o prze­sył­ce, któ­rą miał ode­brać oso­bi­ście na po­czcie. Spoj­rzał na ze­ga­rek, była pięt­na­sta trzy­dzie­ści. Pocz­tę za­my­ka­ją o sie­dem­na­stej. Zdą­ży więc jesz­cze dzi­siaj po nią po­je­chać.

Co to może być? – nie­po­ko­ił się Hans, od­bie­ra­jąc od urzęd­ni­ka pocz­to­we­go gru­bą żół­tą ko­per­tę. Po­dał swo­je pra­wo jaz­dy i po­kwi­to­wał od­biór. Do­szu­ki­wał się nadaw­cy. Na od­wro­cie ko­per­ty od­czy­tał nie­miec­ki ad­res wy­pi­sa­ny dru­ko­wa­ny­mi li­te­ra­mi: Klaus Koch, Aachen, Jüli­cher Stras­se 342 – 52070 Ger­ma­ny.

Usiadł za kie­row­ni­cą i spo­koj­nie otwo­rzył ko­per­tę. Za­nim zdą­żył wy­jąć pa­pie­ry, na ko­la­na wy­sy­pa­ły się trzy małe po­żół­kłe czar­no-bia­łe fo­to­gra­fie. Naj­bar­dziej przy­cią­gnę­ło uwa­gę Han­sa zdję­cie trzech nie­miec­kich ofi­ce­rów, uśmiech­nię­tych dum­nie na tle wej­ścia do ja­kie­goś sta­re­go zam­ku. Szli rów­no, wy­pro­sto­wa­ni jak stru­ny, jed­na­ko­wym kro­kiem błysz­czą­cych czar­nych ofi­ce­rek, z wy­ra­zem za­do­wo­le­nia z sie­bie, jak­by po za­koń­czo­nej zwy­cię­sko mi­sji. Naj­wyż­szy ofi­cer po pra­wej stro­nie miał na so­bie płaszcz z epo­le­ta­mi, dwaj po­zo­sta­li byli ubra­ni w mun­du­ry SS niż­szej ran­gi. Ofi­cer w środ­ku miał za­wie­szo­ną na szyi dużą lor­net­kę, a męż­czy­zna po le­wej trzy­mał mapę w ręku. Na in­nej fo­to­gra­fii wid­niał mu­ro­wa­ny za­mek, praw­do­po­dob­nie z cza­sów krzy­żac­kich, z ty­po­wą okrą­głą wie­żą obron­ną z przo­du i gru­by­mi mu­ra­mi. Na ty­łach zam­ku wy­ła­nia­ła się strze­li­sta dzwon­ni­ca ka­te­dry. Na od­wro­cie zdję­cia wid­niał nie­wy­raź­ny na­pis: Das Kӧnigs­ber­ger Schloss 1944.

Hans nic z tego nie ro­zu­miał, się­gnął po na­stęp­ne zdję­cie, któ­re było tak znisz­czo­ne i wy­bla­kłe, że moż­na było się tyl­ko do­my­śleć, iż była to kie­dyś re­pro­duk­cja mapy.

Po­śpiesz­nie szu­kał roz­wią­za­nia za­gad­ki w li­ście. Oczy­ma prze­bie­gał bły­ska­wicz­nie po nie­miec­kim tek­ście. Nie­zna­ny mu zu­peł­nie Klaus Koch wzy­wał go nie­zwłocz­nie do Aachen, na waż­ne spo­tka­nie zwią­za­ne z prze­szło­ścią jego ojca, na zdję­ciu – ofi­cer z lor­net­ką. Hans w ner­wo­wym pod­nie­ce­niu się­gnął jesz­cze raz po fo­to­gra­fię i uważ­nie prze­ana­li­zo­wał twa­rze. Fak­tycz­nie, ofi­cer w środ­ku był jego oj­cem, któ­re­go pa­mię­tał z tam­tych cza­sów tyl­ko z ro­dzin­nych fo­to­gra­fii. Jo­han­nes von Molt­ke, oj­ciec Han­sa, za­gi­nął bez śla­du w sierp­niu 1944 roku pod­czas bry­tyj­skich bom­bar­do­wań w Kró­lew­cu. Od­na­lazł się do­pie­ro dwa lata po woj­nie, ale nie po­wró­cił do domu swo­ich pra­dzia­dów w Bre­slau, po­nie­waż był już to pol­ski Wro­cław. Po­dą­ża­jąc śla­da­mi przy­ja­cie­la z woj­ny, osie­dlił się z żoną w Aachen. Hans nie na­cie­szył się dłu­go obec­no­ścią ojca w ży­ciu, po­nie­waż Jo­han­nes von Molt­ke, za­ła­ma­ny wo­jen­ną po­raż­ką zmarł na­gle na ser­ce, kie­dy mały Hans miał pięć lat.

Dziw­ne było to, że Klaus Koch zwra­cał szcze­gól­ną uwa­gę na po­wa­gę spra­wy i żą­dał nie­zwłocz­ne­go spo­tka­nia. Do­zwo­lo­ny jest tyl­ko ich kon­takt oso­bi­sty, ja­ka­kol­wiek inna for­ma po­ro­zu­mie­wa­nia się jest za­bro­nio­na. Nadaw­ca li­stu na­le­gał na szyb­kie spo­tka­nie z uwa­gi na swój sła­by stan zdro­wia i po­de­szły wiek. Klaus Koch po­szu­ki­wał Han­sa przez wie­le lat, po­nie­waż przy­rzekł swo­je­mu stry­jo­wi, iż od­szu­ka po­tom­ków Jo­han­ne­sa von Molt­ke i prze­ka­że im se­kret wo­jen­ny do­ty­czą­cy zam­ku w Kró­lew­cu.

Hans po­sta­no­wił zna­leźć wię­cej in­for­ma­cji w domu. Przy­po­mniał so­bie, że sie­dem lat temu, po śmier­ci mat­ki, przy­wiózł z Aachen ja­kieś ro­dzin­ne do­ku­men­ty, któ­rych do tej pory nie miał cza­su ani chę­ci upo­rząd­ko­wać. Je­chał do domu szyb­ciej niż zwy­kle, nie zda­jąc so­bie spra­wy, że całą dro­gę prze­kra­czał do­zwo­lo­ną pręd­kość. Na szczę­ście nie było w po­bli­żu pa­tro­lu po­li­cji.

Prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie, Hans wbiegł scho­da­mi na dru­gie pię­tro do swo­je­go biu­ra. Po­cząt­ko­wo nie pa­mię­tał, gdzie scho­wał tek­tu­ro­wą tecz­kę przy­wie­zio­ną z Nie­miec, prze­szu­ki­wał więc ko­lej­no wszyst­kie szu­fla­dy. W jed­nej z nich na­tknął się na fo­to­gra­fie zro­bio­ne z Jen­ny nad Nia­ga­rą, gdzie się jej tak po­chop­nie oświad­czył. Ich uśmiech­nię­te, szczę­śli­we twa­rze te­raz wy­da­wa­ły się tak gro­te­sko­we. Od­su­nął bły­ska­wicz­nie zdję­cia od sie­bie.

Ta Jen­ny wszę­dzie mnie prze­śla­du­je! – po­my­ślał w roz­tar­gnie­niu i na­gle przy­po­mniał so­bie, że Mar­ga­ret, ro­biąc po­rząd­ki parę lat temu, umie­ści­ła tecz­kę na gór­nej pół­ce bi­blio­te­ki. Tam też ją zna­lazł. Jed­nym za­ma­szy­stym ru­chem wy­rzu­cił całą za­war­tość tecz­ki na biur­ko i wśród pa­pie­rów wy­szu­kał zdję­cia ojca z cza­sów woj­ny. Na jed­nym z nich wi­dać było wy­raź­nie twarz ojca, ofi­ce­ra nie­miec­kie­go, do­kład­nie jak na zdję­ciu przy­sła­nym przez Ko­cha. Ta sama smu­kła twarz, pro­sty nor­dyc­ki nos i głę­bo­ko osa­dzo­ne oczy. Gdy­by zdję­cie było ko­lo­ro­we, moż­na by było do­strzec te same jak u Han­sa cha­bro­wo­nie­bie­skie oczy. W tym mo­men­cie zdał so­bie spra­wę, jak bar­dzo jest po­dob­ny do swo­je­go za­po­mnia­ne­go ojca. Wła­ści­wie nie znał go, tyle lat od­że­gnu­jąc się od nie­miec­ko­ści, fa­szy­zmu i prze­szło­ści.

Nie chciał mieć nic wspól­ne­go z bo­le­sną wo­jen­ną hi­sto­rią. Przez wie­le lat był tyl­ko Ka­na­dyj­czy­kiem i sta­rał się nie my­śleć o swo­ich ger­mań­skich ko­rze­niach, nie­mniej list Ko­cha po­now­nie przy­po­mniał mu, że jest sy­nem nie­miec­kie­go ofi­ce­ra. Nie chciał go osą­dzać, ale też nie po­tra­fił o nim my­śleć jak o do­brym czło­wie­ku. Hans za­sta­na­wiał się, czy spo­tka­nie z Ko­chem po­mo­że mu roz­wiać wąt­pli­wo­ści i roz­li­czyć z prze­szło­ścią. Jest to wi­nien so­bie, jak rów­nież swo­im dzie­ciom i wnu­kom.

Tej nocy nie mógł za­snąć, prze­wra­cał się z boku na bok i w koń­cu wstał z łóż­ka, po czym na­lał so­bie do szklan­ki whi­sky z lo­dem. Otwo­rzył kom­pu­ter i spraw­dził po­łą­cze­nia lot­ni­cze do Aachen. Wy­brał li­nie Air Ca­na­da, od­lot za ty­dzień z To­ron­to, lą­do­wa­nie w Ko­lo­nii.

W Ko­lo­nii od razu za­re­zer­wo­wał wy­na­jem sa­mo­cho­du w Eu­rop­car i stam­tąd za­mie­rzał po­je­chać do Aachen, do ho­te­lu Ibis Nor­ma­luhr. Ho­tel był nie­dro­gi i prak­tycz­ny, mie­ścił się w cen­trum mia­sta. Hans znał to miej­sce z ostat­nie­go po­by­tu. Miesz­kał w nim ra­zem z Mar­ga­ret sie­dem lat temu, kie­dy umar­ła jego mat­ka. Wszyst­ko wy­glą­da­ło mniej skom­pli­ko­wa­nie, gdy żyła Mar­ga­ret. Jej obec­ność ła­go­dzi­ła prze­ży­cia i kon­fron­ta­cję z nie­miec­ką rze­czy­wi­sto­ścią. Dzię­ki jej cier­pli­wo­ści i roz­wa­dze Hans mógł sta­wić czo­ła biu­ro­kra­tycz­nym wy­mo­gom pro­ce­du­ry spad­ko­wej. Tym ra­zem bę­dzie zu­peł­nie sam. Oba­wiał się, że bez Mar­ga­ret kon­tu­ry Nie­miec będą dla nie­go bar­dziej wy­ostrzo­ne, może na­wet dra­pież­ne w swo­jej hi­sto­rii.

In­tu­icyj­nie prze­czu­wał, że spo­tka­nie z Klau­sem Ko­chem bę­dzie jak otwar­cie pusz­ki Pan­do­ry i skoń­czy się ujaw­nie­niem wszyst­kie­go, co tak szczel­nie za­kry­wał przez tyle lat. Jed­nak ja­kaś nie­po­ha­mo­wa­na siła pcha­ła go do po­zna­nia praw­dy.

Star­sza o trzy lata sio­stra Ja­dwi­gi, Ju­lia, nie mo­gła wie­dzieć, co się w tym cza­sie wy­da­rzy­ło, po­nie­waż od­da­wa­ła się bia­łe­mu sza­leń­stwu na za­chod­nim wy­brze­żu Ka­na­dy. Za­trzy­ma­ła się w Whi­stler, mia­stecz­ku wtu­lo­nym w do­li­nę Gór Ska­li­stych. Ju­lia była za­pa­lo­ną nar­ciar­ką i rok­rocz­nie przyj­mo­wa­ła wy­zwa­nia naj­wyż­szych sto­ków zjaz­do­wych w Ame­ry­ce Pół­noc­nej. Do Whi­stler cią­gnę­ły ją nie tyl­ko gwa­ran­to­wa­ne opa­dy śnie­gu i pu­szy­sty lo­do­wiec, lecz tak­że głów­nie no­stal­gia za Ko­lum­bią Bry­tyj­ską, jak rów­nież za gru­pą przy­ja­ciół, z któ­rych więk­szość miesz­ka­ła w Van­co­uver.

Ju­lia opu­ści­ła Van­co­uver dzie­sięć lat temu dla nie­zwy­kle in­trat­ne­go kon­trak­tu w Eu­ro­pie, nie­mniej czę­sto od­wie­dza­ła miesz­ka­ją­cą tam swo­ją naj­lep­szą przy­ja­ciół­kę Jo­an­nę. Łą­czy­ły je te same pa­sje: nar­ty, ża­gle, te­nis i wy­ciecz­ki ro­we­ro­we. Te­raz mia­ły dla sie­bie cały ty­dzień w ele­ganc­kim ho­te­lu Châte­au Whi­stler, wkom­po­no­wa­nym w do­li­nę po­mię­dzy po­pu­lar­ny­mi gó­ra­mi: Whi­stler i Black­comb. Był to raj dla nar­cia­rzy, z po­nad czte­ry­sta sie­dem­dzie­się­cio­ma pię­cio­ma zjaz­da­mi, o róż­nym stop­niu trud­no­ści. Świet­nie przy­go­to­wa­ne tra­sy z ła­two do­stęp­ny­mi gon­do­la­mi i wy­cią­ga­mi przy­cią­ga­ły tu­ry­stów z ca­łe­go świa­ta.

Tego dnia cała ich gru­pa, skła­da­ją­ca się z ośmiu naj­wy­traw­niej­szych nar­cia­rzy, wy­bra­ła się na tak zwa­ne He­li­skiing. Wszy­scy się do­brze zna­li z wy­jąt­kiem Toma, któ­ry przy­le­ciał z No­wej Ze­lan­dii na za­pro­sze­nie Jo­an­ny. Tom od pierw­szej chwi­li za­in­te­re­so­wał się Ju­lią i nie spusz­czał z niej oka.

He­li­kop­te­ry Bell 205 były za­re­zer­wo­wa­ne kil­ka ty­go­dni wcze­śniej i sta­ły przy­go­to­wa­ne do od­lo­tu na sta­no­wi­skach dwa­dzie­ścia trzy i dwa­dzie­ścia pięć. Pik­ni­ko­wy ko­szyk z lun­chem cze­kał na nich w re­cep­cji i na­le­ża­ło tyl­ko spraw­dzić, czy cały sprzęt nar­ciar­ski jest skom­ple­to­wa­ny. Szcze­gól­nie ta­kie dro­bia­zgi, o któ­rych się ła­two za­po­mi­na, jak go­gle, kij­ki czy rę­ka­wi­ce, a te są nie­zbęd­ne na wy­so­kich wietrz­nych szczy­tach.

Tom spryt­nie usa­do­wił się w he­li­kop­te­rze koło Ju­lii i z cza­ru­ją­cym uśmie­chem na­wią­zał roz­mo­wę. Sły­szał od jej przy­ja­ciół­ki, że Ju­lia rok temu po­dró­żo­wa­ła po No­wej Ze­lan­dii.

– Ju­lio, czy mia­łaś oka­zję zwie­dzić Qu­een­stown, czy by­łaś tyl­ko na Pół­no­cy?

– Spę­dzi­łam w Qu­een­stown cały ty­dzień. Wpraw­dzie nie był to se­zon nar­ciar­ski i he­li­kop­ter wy­wiózł mnie w góry z ro­we­rem, a nie z nar­ta­mi, ale prze­strzeń, sto­ki i pa­no­ra­ma były za­chwy­ca­ją­ce. Tu­taj, w Whi­stler mu­sisz być jed­nak bar­dziej czuj­ny i ostroż­ny, bo cze­ka nas wię­cej pu­ła­pek. Śnieg za­kry­wa zdra­dli­we prze­pa­ście, trzy­maj się gru­py.

– Je­śli po­zwo­lisz, Ju­lio, będę się cie­bie trzy­mał. Czy bę­dziesz moim prze­wod­ni­kiem?

Ju­lia spoj­rza­ła w czar­ne jak smo­ła oczy Toma, peł­ne nie­bez­piecz­nie igra­ją­cych cho­chli­ków. Pa­trzył na nią spod buj­nej, fa­lu­ją­cej grzy­wy czar­nych wło­sów czter­dzie­sto­pa­ro­let­ni męż­czy­zna, o re­gu­lar­nych, moc­nych ry­sach. Jego mod­ny dwu­dnio­wy ciem­ny za­rost do­da­wał mu sek­sa­pi­lu. Ciem­no­czer­wo­ny koł­nierz kurt­ki pod­kre­ślał usta Toma, któ­re wy­glą­da­ły nie­zwy­kle zmy­sło­wo i po­nęt­nie. Ju­lia od­po­wie­dzia­ła z nut­ką flir­tu:

– Tyl­ko pod wa­run­kiem, że bę­dziesz grzecz­nym i po­słusz­nym chłop­cem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: