Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ze Starżów pani Appelstein. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ze Starżów pani Appelstein. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 276 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZE STAR­ŻÓW PANI AP­PEL­STE­IN.

Te­goż sa­me­go au­to­ra wy­szły na­stę­pu­ją­ce dzie­ła:

Dzi­siej­sze mał­żeń­stwa… 1 tom 1 80

Jesz­cze mał­żeń­stwa… 1 tom 1 80

Wil­ma… 1 tom 1 80

Hra­bia-Sta­ro­sta… 2 tomy 3 60

Ję­drzek… 1 tom 1 20

Li­no­skocz­ka… 1 tom 2 40

Wczo­raj­si, Se­rya I… 1 tom 1 50

Wczo­raj­si, Se­rya II, 1896… 1 tom 1 50

Nok­turn Szo­pe­na… 1 tom 1 20

Ta­jem­ni­ca… 1 tom 1 20

Z róż­nych puł­ków. 2 tomy 2 40

Zię­cio­wie doma Kohn et C-ie II wy­da­nie… 2 tomy 3 –

Nera Po­lac­ca, 1895… 1 tom 2 –

Swat, 1895… 1 tom 1 80

Hra­bi­na, 1895… 1 tom 2 –

Ak­tor­ka, 1896… 1 tom 2 –

High-life, – Dok­tor, 1896… 1 tom 2 –

Przy na­szych dwo­rach, 1895… 1 tom 2 –

Re­zy­den­ci, 1896… 1 tom 2 –

Ostat­ni, 1896… 1 tom 2 –

Hi­sto­rycz­ne To i Owo 1896… 1 tom 2 –

Nie­dy­skre­cya 1896… 1 tom 2 –

Pan­na Sta­rzyń­ska 1896… 1 tom 2 –

Od­ręb­na isto­ta 1896… 1 tom 2 –

Pod pra­są:

Ka­prys hra­bian­ki.

Chłop.

Por­tret.

Pa­ra­fian­ka.

Skład głów­ny u G. Cent­nersz­we­ra,

War­sza­wa, Mar­szał­kow­ska 143.

Win­cen­ty Hr. Łoś.I.

Obiad na­tu­ral­nie był wy­bor­ny, a Ire­nie spra­wiał praw­dzi­wą przy­jem­ność, bo zgro­ma­dził do­ko­ła jej sto­łu sa­mych przy­ja­ciół i ro­dzi­nę. By­wal­ski, ksią­żę Ole­śnic­ki, Je­sio­łow­scy, hra­bia Mi­ko­łaj. Bra­kło na­wet Ja­kó­ba, któ­ry nie­mi­łe Ire­nie spra­wiał wra­że­nie i któ­ry też rzad­ko by­wał jej go­ściem – o ile mógł naj­rza­dziej. Próż­no pani Ap­pel­ste­in usi­ło­wa­ła wznieść się na wy­ży­ny wyż­szo­ści: sama fi­zy­ogno­mia Ja­kó­ba, wy­ra­zi­sta, krzy­czą­ca o swem po­cho­dze­niu, choć in­te­li­gent­na i ro­zum­na, ra­zi­ła ją nie­wy­po­wie­dzia­nie. Mo­gła się przy­zwy­cza­ić do wszyst­kie­go, ale do pana Ja­kó­ba, nie.

Po obie­dzie, pod­czas któ­re­go ksią­żę za­ba­wiał Ire­nę, a hra­bia Mi­ko­łaj pa­nią Je­sio­łow­ską, roz­pro­szy­ło się to­wa­rzy­stwo w apar­ta­men­cie. Ire­na po­spie­szy – łado swej có­recz­ki, męż­czyź­ni pa­li­li cy­ga­ra, pro­bu­jąc li­kie­rów w fu­mo­irze, na­śla­du­ją­cym wschod­nią suł­tań­ską kom­na­tę. Zo­sta­ła w sa­lo­nie sama pani Ewe­li­na, do któ­rej wkrót­ce nad­szedł By­wal­ski.

– Wiem że pani zno­sisz za­pach cy­ga­ra, a Ber­nard po­zwo­lił mi na­pu­ścić ni­ko­ty­ną te go­be­li­ny. To je uchro­ni przed mó­la­mi. Pani Ire­ny nie­ma?

– Nie­ma. Po­szła do ma­łej…

– To bar­dzo do­brze. "Wła­ści­wie czy­cham na po­ga­dan­kę z pa­nią â deux…

Tu usiadł przy mło­dej ko­bie­cie i za­czął: – Przed sa­mym obia­dem Ber­nard mi się ża­lił, wi­docz­nie przez coś czy ko­goś na re­cep­cyi zbun­to­wa­ny: ża­lił mi się na ro­dzi­nę pani Ire­ny, na mat­kę, na bra­to­wę…

– Cóż ta­kie­go?

– No! Przy­znam się pani… czte­ry lata nie być u cór­ki… hm… Nie po­ka­zy­wać się u sio­stry, tyl­ko po pie­nią­dze… hm…

Pani Ewe­li­na spon­so­wia­ła.

– Dziw­nie się skła­da­ją oko­licz­no­ści, bo o tem przed sa­mym obia­dem roz­ma­wia­łam z Ire­ną, a za­mie­rza­łam po­mó­wić z pa­nem.

– Je­śli pań­stwo mo­gli­ście z Ga­li­cyi przy­być tu­taj, by po­win­szo­wać pani Ire­nie… by… to mat­ka, Edwar­do­wie, miesz­ka­ją­cy o czte­ry go­dzin dro­gi. To prze­cież jest…

– Rze­czy­wi­ście. Masz pan zu­peł­ną słusz­ność.

Zmie­sza­ła się, na­my­śli­ła i na­gle za­czę­ła:

– Mu­szę z pa­nem mó­wić wię­cej jak z przy­ja­cie­lem Star­żów, ani­że­li Ire­ny. On lave son lin­ge sale en fa­mi­lie. Ale pan li­czysz się do ro­dzi­ny, nie­praw­daż?

Wy­cią­gnę­ła rękę, któ­rą By­wal­ski uca­ło­wał.

– Pa­mię­tasz pan, jak by­łam prze­ciw­ną mał­żeń­stwu Edwar­da z Ma­ryą?

– Pa­mię­tam.

– Otóż ona to wnio­sła ten nie­uczci­wy pier­wia­stek w na­szą ro­dzi­nę. Ona to nie po­zwa­la ma­mie być tu­taj, ona to wstrzy­mu­je Edwar­da…

By­wal­ski tak wiel­kie oczy otwo­rzył, iż Ewe­li­na, nie mia­ła in­ne­go wyj­ścia, tyl­ko się tło­ma­czyć:

– Znaj­du­je, iżby było kom­pro­mi­tu­ją­cem dla niej znaj­do­wać się w tym sa­lo­nie, w któ­rym tłu­my wy­bo­ru nie­tyl­ko to­wa­rzy­stwa lecz lu­dzi, skła­da­ją Ire­nie do­wo­dy sza­cun­ku i sym­pa­tyi. Znaj­du­je, iżby mama kom­pro­mi­to­wa­ła­by jej in­te­re­sa, za­miesz­ku­jąc w pa­ła­cu Ap­pel­ste­ina. Znasz pan mamę? za­wsze sła­ba, da­ją­ca się po­wo­do­wać, ce­nią­ca spo­kój, uprze­dzo­na prze­ciw fi­nan­som, a dziś bun­to­wa­na opa­no­wa­na przez sy­no­wą, a nie­co zdzie­cin­nia­ła.

– To zdzie­cin­nie­nie mat­ki pani, c' est une far­ce, chy­ba pani Ma­ryi, któ­rą mi pani przed­sta­wiasz w świe­tle…

– Nie pa­nie, to zdzie­cin­nie­nie jest dziś ory­gi­nal­ne; po­le­ga ona na­tem, że mama mówi co my­śli, bez za­sta­no­wie­nia gdzie i do kogo. To uspo­so­bie­nie mamy, da­tu­ją­ce w za­rod­ku od dnia "ślu­bu Ire­ny, po­wiem panu szcze­rze, było przy­czy­ną, dla któ­rej nie mię­sza­łam się w ten sto­su­nek mię­dzy nią a Ire­ną.. Dziś wi­dząc jak ona na­tem cier­pi, sły­sząc że i Ber­nard… Niech się Ma­rya gnie­wa, to mi wszyst­ko jed­no… Cóż ry­zy­ku­ję, że mama tu po­wie coś nie­tak­tow­ne­go, on par­don­ne toni â une mere.

– Nie mogę ochło­nąć – prze­rwał By­wal­ski. – Je­stem wy­rzu­co­ny z toru! Po­zwa­lać, by mąż brał pie­nią­dze od sio­stry pa­no­szyć się za te pie­nią­dze… a…

– Ah! nie mów pan, nie mów! – prze­rwa­ła Ewe­li­na pra­wie z prze­stra­chem. – Tru­chle­ję, by Ire­na się nie do­my­śli­ła… Cóż za szczę­ście, że ona ma te­raz cel w ży­ciu, po­cie­chę… że… Za­wsze tak się nią mar­twi­łam. Dziś będę spo­koj­niej­szą.

– A co do tych sto­sun­ków z mat­ką?

– Na­pi­szę dzi­siaj, na­pi­szę po­pro­stu. Na­pi­szę do mamy i do Edwar­da.

– Zrób­że to pani. Nie cho­dzi mi na­wet tyle o pa­nią Ire­nę, ile o Ber­nar­da. Nie­chże nie ma pra­wa po­my­śleć, że szlach­ta pol­ska…

Nie do­koń­czył i rzekł po chwi­li.

– Gdy­byś pani wie­dzia­ła, z jaką dżen­tel­me­nią, z jaką dużą dozą ser­ca i przy­wią­za­nia do wa­szej ro­dzi­ny, dziś znów po­ży­czył Edwar­do­wi trzy­dzie­ści ty­się­cy ru­bli!

Ewe­li­na wy­trzesz­czy­ła zdu­mio­ne oczy.

– Jak­to! Więc Edward znów?… Ja nic nie wie­dzia­łam…

– My­śla­łem, że pani Ire­na…

– Ire­na? Ona się tyl­ko dzie­li ze mną przy­jem­no­ścia­mi…

By­wal­ski zdał jej więc po­krót­ce spra­wę ze swej po­ran­nej mis­syi, co głę­bo­ko za­smu­ci­ło pa­nią Je­sio­łow­ską.

– Bied­na Ire­na! – szep­nę­ła tyl­ko.

Gdy jej jed­nak­że By­wal­ski, pu­ściw­szy się raz w nie­bez­piecz­ny wir zwie­rzeń i szcze­ro­ści, przed­sta­wiał swo­je oba­wy co do po­ło­że­nia ma­te­ry­al­ne­go Ap­pel­ste­inów, gdy jej udzie­lał tego, co mu był przed kil­ku go­dzi­na­mi sam Ber­nard po­wie­rzył, Ewe­li­na słu­cha­ła go w osłu­pie­niu. Nie mo­gło jej się to w gło­wie po­mie­ścić, by Ap­pel­ste­iny mo­gli za dużo wy­da­wać, ani też nie mo­gła się zo­ry­en­to­wać w kon­se­kwen­cy­ach te­goż.

– Prze­ra­zi­łeś mnie pan do nie­wy­po­wie­dzia­ne­go stop­nia – rze­kła. – Co Ire­nę ra­tu­je, to ży­cie wła­śnie. Gdy­by nie ono, ona mu­sia­ła­by być nie­szczę­śli­wą.

– A więc, trze­ba się sta­rać by ono trwać mo­gło.

– Czyż to od niej za­le­ży?

– Ma­da­nie Ber­nard bar­dzo dużo wy­da­je…

– Czy pan są­dzisz, że z wła­snej in­ten­cyi? Wy­da­je, bo jej wy­da­wać każą, bo wy­da­wać musi. Czy pan są­dzi, iżby nie wo­la­ła spę­dzić kil­ku ty­go­dni w Za­bu­żu, niż te kosz­tow­ne po­dró­że za­gra­ni­cę?…

– Nie, pani! Ber­nard jest tak za­ko­cha­ny, iż ro­bił by coby tyl­ko ze­chcia­ła. Ale pani Ire­na za­wsze prze­pa­da­ła za świa­tem. Dziś stał się on po­trze­bą jej na­tu­ry… On ją…

– Może ogłu­sza… – pod­chwy­ci­ła pani Je­sio­łow­ska. – Gdy­by pan znał ją tak, jak ja, toby nie­raz na jej ob­li­czu pod­chwy­cił wy­raz zdra­dza­ją­cy, że ta ko­bie­ta wciąż musi roz­pę­dzać swe my­śli, że oto­czo­na tym zbyt­kiem, w tym wi­rze nie­da­ją­cym cza­su, zda­wa­ło­by się, na nic, nie może się opę­dzić my­ślom nie­we­so­łym…

By­li­by roz­ma­wia­li dłu­żej, ale Luc­ca­ni się zja­wił, jak­by na cze­le ja­kiej wo­jow­ni­czej wy­pra­wy, wy­prze­dza­jąc kil­ku lo­kai nio­są­cych ogrom­ne kije z za­pa­lo­ne­mi u koń­ców stocz­ka­mi.

– Co to? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

– Oświe­tla­my sa­lo­ny.

– Jak­to? Więc znów będą go­ście?

– Mais ab­so­lu­ment Ma­da­me.

Za­czę­li za­pa­lać kin­kie­ty i kan­de­la­bry te tyl­ko któ­re pło­nę­ły na ma­łych przy­ję­ciach w pa­ła­cu Ap­pel­ste­inów.

Za­le­d­wie to w kil­ku sa­lo­nach do­peł­nio­ne zo­sta­ło gdy się zja­wi­ła Ire­na, prze­pysz­na w suk­ni żół­tej mo­ro­wej z ogo­nem z zie­lo­ne­go atła­su, w na­szyj­ni­ku z sza­fi­rów z ol­brzy­mie­mi czar­ne­mi per­ła­mi w uszach.

– Ah! – za­wo­ła­ła wi­dząc Ewe­li­nę jesz­cze w obia­do­wym stro­ju – za­po­mnia­łam ci po­wie­dzieć, że bę­dzie kil­ka osób w wie­czór.

Ewe­li­na wy­buch­nę­ła śmie­chem.

– My­śmy my­śle­li – za­wo­ła­ła zwra­ca­jąc się do

By­wal­skie­go – że ona od­da­je się ucie­chom ro­dzin­nym; wy­obra­ża­li­śmy so­bie, że po­ru­szasz nogą ko­ły­skę i nu­cisz Le­on­ty­nie usy­pia­ją­cą piosn­kę. A ona się stro­iła.

– Prze­pra­szam – prze­rwa­ła z dumą Ire­na – jed­no i dru­gie za­ła­twi­łam. Od­ga­dli­ście naj­zu­peł­niej; pod­czas gdy mnie cze­sa­no, ko­ły­sa­łam Lulu a gdy mnie stro­jo­no, śpie­wa­łam… Śpi już wy­bor­nie… Idź­że się ubie­rać. Włóż twą suk­nię lila…

– To­a­le­ta two­ja każe przy­pusz­czać, że to bę­dzie duży wie­czór?

– Oh! nie! Ber­nard so­bie ży­czy wi­dzieć moje nowe pa­ry­skie suk­nie, by wie­dzieć ja­kie ro­bią wra­że­nie j gdzie ich użyć. On to wy­my­ślił dzi­siej­szy wie­czór im­pro­wi­zo­wa­ny… Bę­dzie bar­dzo mało osób… Pa­ry­ska, któ­ra się wpro­si­ła; Pa­ry­ski, któ­re­gom do­pro­si­ła…

– A więc – wtrą­cił By­wal­ski – od­gry­wasz tu pani brzyd­ką, rolę. Ten pa­ry­ski ro­mans jest dzi­siaj skan­da­lem dnia. Vous le pro­te­gez?

Ire­na uśmiech­nę­ła się z do­bro­cią.

– Nie pro­te­gu­ję i nie po­tę­piam… nic! – do­da­ła.

– Da­lej? – szep­nę­ła Ewe­li­na.

– Osto­ja, któ­re­go tak lu­bię i pani Ty­tu­so­wa.

– Da­lej?

– Nikt… Ale!… Ko­roń­scy… c' est fini..

By­wal­ski wło­żył mo­no­kel, gdy Ire­na wy­mie­ni­ła hra­bie­go Ka­ro­la. Czyż­by rze­czy­wi­ście Ap­pel­ste­in w swych przy­pusz­cze­niach coś wą­chał? coś, coby mia­ło pod­sta­wę?

– To do­brze – szep­nął – do­bra­łaś pani do­sko­na­le. Le­wicz dla Kir­skiej, Pa­ry­scy dla sie­bie, dla pani Ewe­li­ny Mi­ko­łaj… Ale dla mnie?

– Ja!

– A la bon­heur – za­wo­łał z tym wy­ra­zem, któ­ry przy­bie­rał, gdy mu się uda­wał dow­cip, co mu się zresz­tą czę­sto tra­fia­ło, nie siłą jego ro­zu­mu tyl­ko siłą… oby­cia świa­to­we­go – w ta­kim ra­zie Ko­roń­scy dla sie­bie. To się pani nie uda­ło.

Ewe­li­na się ro­ze­śmia­ła i nie wi­dzia­ła lek­kie­go ru­mień­ca, któ­ry ob­lał bla­dą, mar­mu­ro­wą twarz Ire­ny. Ale go wi­dział przez mo­nokl By­wal­ski.

To też gdy go obie ko­bie­ty opu­ści­ły, jed­na by się ubie­rać, dru­ga by rzu­cić ostat­nie c oup d'oeil na apar­ta­ment, służ­bę i bu­fet, prze­szedł do fu­mo­iru, gdzie już nie było ni­ko­go, za­pa­lił egip­skie­go pa­pie­so­sa z wy­zło­co­ną na nim pi­ra­mi­dą i szep­nął:

– Ko­bie­ty! hm… ko­bie­ty! Śmia­łem się z Ber­nar­da rano… a kto wie…

Rzu­cił się na fo­tel i za­czął prze­bie­gać w my­śli wszyst­ko, co usły­szał w cią­gu dnia.

Rze­czy­wi­ście do­wie­dział się wie­le no­wych i nie­cie­ka­wych rze­czy. Star­ża doił Ap­pel­ste­inów, Ber­nar­da tra­wi­ła za­zdrość, Ja­kób brał w fir­mie górę. Pani Ma­rya pusz­cza­ła nie­sły­cha­ne fim­fy. Ole­śnic­ki, któ­ry po­wi­nien był być od ty­go­dnia w Pe­ters­bur­gu, sie­dział w ma­łych Tu­il­le­ry­ac­li pani Ber­nard, a Ire­na mię­dzy za­pro­szo­ny­mi go­ść­mi im­pro­wi­zo­wa­ne­go wie­czo­ru, na ostat­niem miej­scu wy­mie­ni­ła Ko­roń­skich, któ­rych ra­zem pro­si­ła.

– Ha, ha, ha… ha, ha, ha! Ten świat był za­baw­ny, żeby tyl­ko pa­trzeć i słu­chać… A cze­go on się jesz­cze miał do­wie­dzieć?

Wtem wszedł Ber­nard roz­pro­mie­nio­ny.

– Czy ty uwa­żasz, qu­el­le excel­lèn­te ma­itres­se de ma­ison ta Ire­na… Już ubra­na, już wszyst­ko za­dys­po­no­wa­ła. Spo­strze­gła, że Luc­ca­ni za­po­mniał za­pa­lić jed­nej świe­cy w wiel­kim ży­ran­do­lu w czer­wo­nym sa­lo­nie. Czy to do uwie­rze­nia? ci ma­itres d'hôtel! Trze­ba ich jesz­cze pil­no­wać. Za cóż on bie­rze czte­ry ty­sią­ce rocz­nie. To jest pen­sya prze­cież.

– Mi­ni­stra w Wied­niu – bąk­nął By­wa­ła, roz­ko­szu­ją­cy się pa­pie­ro­sem.

– Jak­że znaj­du­jesz to­a­le­tę Ire­ny?

– Ślicz­na.

– Elle sent son Worth, hę?

– Pa­rad­na! I wła­śnie my­ślę nad tem, coby to w War­sza­wie było, gdy­by was nie sta­ło. Nie pa­li­ło­by się po­rząd­ne­go pa­pie­ro­sa, nie wi­dzia­ło­by się suk­ni, co to suk­nia… nic…

– A Koh­no­wie? – za­py­tał pro­mie­nie­ją­cy ban­kier.

– Koh­no­wie… hm – skrzy­wił się By­wal­ski – Koh­no­wie… Zo­ba­czysz za chwi­lę, do cze­go bę­dzie po­dob­ną przy two­jej żo­nie pani Ko­roń­ska.

– Zo­ba­czę? gdzie i kie­dy?

– Dziś u sie­bie…

– Bę­dzie?

– Będą po­dob­no… – mó­wił po­wo­li, obo­jęt­nie, zie­wa­jąc ale i ob­ser­wu­jąc Ber­nar­da By­wal­ski.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: