Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żelazna wojna - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Żelazna wojna - ebook

"Gdybyśmy tylko byli kowalami własnego losu, a nie byli zdani na łaskę jakiegoś innego kowala, który kuje go za nas."

Wojownicy Wieku Żelaza, Dug i Lowa, opanowali zamek Maidun i oswobodzili niewolników. Ale teraz muszą utrzymać twierdzę.

Plemiona brytyjskie zamiast jednoczyć się w obliczu rzymskiej inwazji, stają przeciw sobie, a Maidun jawi się im, jako łatwy cel.

Szpiedzy Lowy przenikają do Galii. Odkrywają brytyjskich druidów na usługach Rzymian i spotykają charyzmatycznego generała - Juliusza Cezara. Na lojalności pojawia się rysa.

War is coming. Kto zapłaci jej cenę?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7964-128-4
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Rozdział

Królowa Lowa Flynn, władczyni Maidun, wiedziała, że nie obejdzie się bez walki, gdy tylko ujrzała króla Samalura Twardego, władcę Dumnonii. Właściwie już sam jego przydomek źle wróżył. Podobnie jak to, że wparował na jej ziemie z armią pięciokrotnie liczniejszą od jej własnej. Trudno to nazwać początkiem pięknej przyjaźni.

Król, jeszcze chłopiec, spojrzał na nią ze szczytu palisady opuszczonego fortu, który kazał zaadaptować czasowo na swoją kwaterę główną. Siedział na krawędzi bogato rzeźbionego drewnianego tronu. Nie wyglądał na „twardego” i szczerze mówiąc, nie wyglądał nawet jak król: wyglądał na rozpuszczonego szczeniaka, który marnuje czas i siły swoich poddanych na stwarzanie pozorów królewskiego majestatu. Za jego plecami wznosiło się absurdalnie wielkie i rozłożyste oparcie w kształcie muszli, ozdobione misternie rzeźbionymi scenami łowieckimi. Lowie przyszło na myśl, że któryś poddany króla musiał kląć w żywy kamień, targając tu to ustrojstwo całą drogę z Dumnonii. Król majtał patykowatymi kulasami, odzianymi w najlepszej jakości tartanowe spodnie, a jego zdobione bawolim rogiem buty wisiały dobrą stopę nad ziemią. Z pysznej kamizeli z wydrzej skóry wystawały kościste ramiona o łokciach jak węzły na linach. Nie był wiele starszy od Wiosny, ale poniżej głęboko osadzonych oczu i garbatego nosa już rysował się pełen samozadowolenia uśmieszek, który zwykle pojawiał się na twarzach o wiele starszych mężczyzn. U kobiet zdarzał się rzadko. Niektóre znane Lowie kobiety próbowały go przybierać, chyba próbując oszukać same siebie.

Królewskiego tronu strzegli strażnicy o twarzach wykutych z marmuru, wszyscy mieli medaliony z łbem dzika. Władcy towarzyszyła świta złożona z młodych kobiet i mężczyzn. Kobiety spoglądały na Lowę z umiarkowanym zainteresowaniem, a mężczyźni obsypywali króla lizusowskimi uśmiechami, zerkając na nią lekceważąco i wywracając oczami, co miało im zapewne nadać dojrzały wygląd.

Lowa westchnęła w duchu. Królowała ledwie od trzech dni, a już miała dosyć. Na spotkanie z Samalurem przyjechała konno, ograniczywszy własną świtę do Cardena Nancarrowa i Atlasa Agryppy, chcąc pokazać władcy, że nie przeraża jej gigantyczna armia naruszająca jej terytorium. Pojęła swój błąd, gdy tylko jej oczy spoczęły na Samalurze. Dla tych snobów musiała wyglądać jak byle obdartus, z którym się nie negocjuje, a któremu się rozkazuje. Stała u stóp palisady, król Dumnonii zaś spoglądał na nią ze szczytu. Również w ten sposób plasowała się pod nim, co jeszcze pogarszało sytuację. Może powinna była pomyśleć o jakiejś platformie na kółkach? Albo o większym koniu? Nie spodziewała się zbyt wiele po swojej misji dyplomatycznej i wszystko wskazywało na to, że słusznie nie robiła sobie nadziei.

– Nie szukam z tobą zwady, Samalurze – odezwała się. – Wręcz przeciwnie. Nasze plemiona wiele mogą zyskać, jednocząc się przeciw Rzymianom.

– Rzymianom? – Miał wysoki i nieprzyjemnie butny głos. – Wiesz, gdzie jest teraz najbliższy Rzymianin? W Iberii. Może powinniśmy się zjednoczyć przeciw rybom w oceanie. Do nich mamy o wiele bliżej!

Samalur rozchichotał się jak młodziak, którym był, po czym spojrzał po dworzanach, którzy posłusznie również się roześmiali. Jego Wojownicy uśmiechnęli się jak ludzie, którym kazano się śmiać, ale którym daleko do rozbawienia. Poza jednym. Główny doradca Bruxon, jedyny poplecznik Samalura, który został im przedstawiony, utkwił ponury wzrok w murawie.

Był mniej więcej równolatkiem Duga, nosił barwione na czarno wełniane ubranie, miał gładko ogoloną twarz i zafarbowane na czarno włosy związane w koński ogon. Był tak śmiertelnie poważny, że aż śmieszny. Czyżby aż tak pogardzał swoim suwerenem? Kto wie, może okazać się użyteczny, gdyby zechciała przekabacić króla na swoją stronę, albo nawet pozbawić go tronu.

– I nie myśl sobie – podjął król – że Bruxon pomoże ci tylko dlatego, że ma minę, jakby wypił końskie szczyny! – Samalur zaniósł się śmiechem. Zauważył, że Lowa przygląda się Bruxonowi, i szybko dodał dwa do dwóch. Niechętnie przyznała, że zaimponowała jej spostrzegawczość chłopaka. – On zawsze tak wygląda. Ale jest wobec mnie lojalny. Wszak to Bruxon wpadł na pomysł, żebym zabił tatę i sam został królem! Próbował mnie przekonać, że sam to wymyśliłem, ale ja nie jestem w ciemię bity. No nie, Bruxon? – Doradca skinął z rezygnacją. – Jestem więc o wiele za mądry, by wierzyć w to bajdurzenie druidów o najeździe Rzymian. Gadają pierdoły, byle tylko sprawiać wrażenie ważnych. Oto, dlaczego nie mam w swojej świcie ani jednego druida. A druidów ojca pozabijałem. A wiesz, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? W kółko paplają, że widzą przyszłość, ale jakoś nie zobaczyli moich żołnierzy! – Tłumek Samalura wybuchł śmiechem. – Na co komu druidzi, skoro i bez nich można rozmawiać z bogami? Ja rozmawiam. Choć ja sam jestem po części bogiem, więc to pewnie wiele ułatwia... Gdyby nie to, że niebawem wybiję was wszystkich do nogi i zawładnę waszymi ziemiami, doradzałbym, byś pozbyła się wszystkich swoich druidów. Zrobimy tak: najpierw zabiję ciebie, potem zmiotę z powierzchni ziemi twoją armię, a następnie pozabijam dla ciebie wszystkich twoich druidów. Co ty na to?

Lowa zacisnęła pięści.

– Jeszcze niedawno zgodziłabym się z tobą w kwestii druidów, Samalurze, ale zdążyłam zmienić zdanie. Znam bowiem przynajmniej jedną druidkę, która widzi zmierzającą ku nam potężną rzymską armię, jak my widzimy zasnuwające niebo deszczowe chmury i czujemy niesiony wiatrem zapach nawałnicy. Byłam świadkiem jej nadzwyczajnych czynów i moja wiara w jej słowa jest niezachwiana.

– Bujać to ja, Lowo.

– Samalurze, jeśli nasze armie zewrą się w boju, zginą tysiące. Niezależnie od tego, kto zwycięży, a kto przegra, obie armie znacznie osłabną i staną się bardziej podatne na atak. Nie tylko atak Rzymian – również Murkan i każdego, komu tylko zamarzy się bitwa.

– To się poddaj. – Samalur wykrzywił usta w uśmieszku. – Moje warunki już znasz.

Lowa pomyślała, że nawet gdyby były korzystne, prędzej sczezłaby, niż ugięła się przed tym aroganckim gówniarzem.

– Może i jest was więcej, Samalurze, ale to my przewyższamy was doświadczeniem i umiejętnościami. Dorwiemy się do miękkiego podbrzusza twojej armii i wypatroszymy ją, jak wilki patroszą powalonego jelenia.

– A weźcie sobie miękkie podbrzusze. I tak sporo zostanie. Nasze zwycięstwo jest przesądzone.

– Nawet jeśli, to cena za nie będzie bardzo wysoka. Twój lud zostanie osłabiony na pokolenia.

– Po to są armie, żeby walczyły. A moja armia jest potężna. Zamierzam ją wykorzystać, jak uznam za stosowne, i nikt mnie nie powstrzyma. Zwłaszcza ty. Co ty jesteś, moja matka? Nie możesz nią być, bo tak się składa, że ją również zabiłem.

Dłoń Lowy powędrowała do rękojeści łuku.

– Lowa – odezwał się szeptem Atlas – nie możemy...

Lowa uciszyła go gestem.

– A zatem: wojna, Samalurze. Stoczę bitwę z twoją armią, a ciebie zabiję własnymi rękami. Zaczekaj tutaj, a wrócimy, nim się ściemni.

Gdy Lowa zawróciła konia, rechot Dumnończyków sprawił, że oblała się rumieńcem. Wtłoczyła żelazne pięty butów w końskie boki i ruszyła galopem przed siebie.

– Lowa! – zawołał za nią Atlas, przekrzykując tętent. – Musimy wrócić i ułożyć się jakoś z Samalurem. Jest ich zbyt wielu. Musimy dojść do porozumienia. Jeszcze nie jest za późno...

– A właśnie że jest. Zwołaj radę, gdy tylko wrócimy do zamku. Musimy opracować strategię.2 Rozdział

Nie mogę – powiedziała Wiosna i pokręciła głową, a potem podniosła wzrok.

Lowa wyglądała na rozwścieczoną. Wiosna nie pamiętała, by ktokolwiek mierzył ją tak gniewnym spojrzeniem. No, może poza jej ojcem, królem Zadarem. To niepodobne do Lowy, tak się złościć. A więc władza naprawdę zmienia ludzi. I to nie na lepsze.

– Wiosno, cokolwiek zrobiłaś na arenie mnie i Dugowi, musisz zrobić to raz jeszcze – nam i tylu wojownikom Maidun, ilu tylko zdołasz objąć swoim zaklęciem. Tylko wtedy zdołamy pokonać Dumnończyków.

– Lowo, nie, ja nie mogę.

Wiosna utkwiła wzrok w procy, którą miętosiła w dłoniach. Poszła do lasu pod pretekstem polowania, ale tak naprawdę chciała pobyć chwilę sama. Kiedy pojęła, że potrafi władać magią, poczuła ekscytację, a potem zamęt i w końcu smutek. A kiedy zorientowała się, że magia opuściła ją wraz ze śmiercią ojca, smutek przerodził się w rozpacz. Zapragnęła zostawić za sobą zgiełk Maidun i powłóczyć się po lesie, aby przejaśniło jej się w głowie.

Jak dotąd wcale się nie przejaśniło. Ponadto znalazła ją Lowa, choć była pewna, że nie zostawiła za sobą śladów.

– Spróbujesz – powiedziała nowa królowa Maidun. – To nie zabawa. Dumnończycy mają nad nami miażdżącą przewagę. Jest wielce możliwe, że wszystkich nas pozabijają, łącznie z Dugiem. Czy tego chcesz? Nie wiem, jaką mocą władasz ani skąd ją czerpiesz, ale wiem, że władasz. Musisz ją wykorzystać, by nam pomóc.

Wiosna najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Gdyby wciąż potrafiła czarować, wyczarowałaby wyspę gdzieś daleko i zamieszkała na niej z Dugiem i może jeszcze z kilkoma osobami, ale z całą pewnością nie byłoby wśród nich nikogo, kto wciągałby ją do bitwy.

– A Drustan nie może pomóc? – zapytała w końcu.

– Zrobi, co w jego mocy, ale twierdzi, że w porównaniu z tobą nie może prawie nic.

– Ja bardzo chciałabym pomóc, ale nie mogę. Nie mam pojęcia, jak dodałam sił tobie i Dugowi – ot, dodałam i już. Tak samo było tamtej nocy, gdy wzięłam ubranie Chamanki. Po prostu wiedziałam, że powinnam je wziąć. Wiedziałam, że dotykiem sprawię, że skóra stwardnieje i że uchroni cię od ran. I wiedziałam, że muszę podrzucić ubranie do twojej celi. Ale nie wiem skąd. Wiem za to, że nie mogę użyć magii przeciw Dumnończykom. To tak pewne jak to, że nie zdołam wypić całej wody w morzu. Nie ma nawet sensu próbować, po prostu się nie da. – Łzy napłynęły jej do oczu.

– Ale przecież na arenie...

– Wiem! Przepraszam!

Usta Lowy zwęziły się do cienkiej białej kreski. Przez chwilę Wiosna myślała, że Lowa ją uderzy.

– A zatem wtedy, gdy – z braku lepszego słowa – włożyłaś magię w ubranie Chamanki, uniemożliwiając ostrzu na kole rydwanu przecięcie mnie na pół, użyłaś magii po raz pierwszy?

– Nie wiem, czy to była magia, czy coś innego.

– Ale czy to był pierwszy raz?

– A gdzie tam. Robiłam to wiele razy. Na przykład kiedy poznałam Duga, a on chciał mnie zabić. Musiałam zrobić tak, żeby zmienił zdanie, ale zanim to nastąpiło, Ulpius chciał dźgnąć mnie nożem, musiałam więc obudzić Duga, wchodząc w jego sen i rozpraszając go. Czasem po prostu coś wiem. Tak jak wiem to, że nadchodzą Rzymianie, i tak jak wiedziałam, zanim cię poznałam, że Weylinowi będzie potrzebny wóz i że uratuję ciebie i Duga, jeśli jakiś skombinuję. Czasem udaje mi się coś zrobić – jak wtedy, gdy pies Ogra rzucił się na mnie, a ja zatrzymałam mu serce. Czasem udaje mi się sprawić, by ktoś coś zrozumiał – jak wtedy, gdy nauczyłam dziewczynki w Kanawan strzelać z proc. Albo wtedy na Mearhold, kiedy udało mi się sprawić, że ludzie zakochali... – Wiosna pokraśniała i przypomniała sobie, że przecież Lowa nie może się o tym dowiedzieć – zakopali broń, a potem zapomnieli gdzie. Kiedyś taki jeden chłopak...

– Chwila. – Lowa ujęła podbródek Wiosny i zajrzała jej głęboko w oczy. – Nie to chciałaś powiedzieć. – Wiosna targnęła głową, żeby się wyrwać, ale Lowa zacisnęła palce i pochyliła się nad nią. Dziewczynka czuła, jak wwierca się w nią wzrokiem do samego mózgu. – Czyżbyś coś pominęła? – wyrzekła powoli królowa Maidun.

– Nie.

– Nie?

– Nie.

– Na Mearhold zrobiłaś coś za pomocą magii, ale nie chcesz mi powiedzieć co. – Wiosna szamotała się w jej uścisku, ale palce Lowy były jak z żelaza.

– A właśnie że nie! – upierała się. Dłoń Lowy ściskała jej wargi, brzmiała więc jak ktoś, komu przepołowiono język nożycami kłamców. – Co niby miałabym zrobić?

Na wyspie Mearhold czarami zmusiła Lowę, by przestała kochać Duga. Wtedy wydawało się jej, że to rozsądny pomysł. Wiośnie i Dugowi było razem dobrze, zanim napatoczyła się Lowa. Gdyby jej nie poznał, nie zagryzłoby go prawie na śmierć tamto potworne zwierzę, nie wspominając już o tym, że i Wiosny nie przebiłby włócznią i nie porwał ten szubrawiec Ogr. A kto wie jakie jeszcze nieszczęścia ściągnie na nich jasnowłosa łuczniczka? Celem Wiosny było więc ocalić Duga oraz siebie przy okazji, ponieważ chciała mieć Duga na wyłączność. Jednak Wiosna pojęła swój błąd, gdy zobaczyła, jaką przykrość wyrządziła zarówno Dugowi, jak i Lowie. Wychodziła z siebie, by odczynić czar – czy cokolwiek to było – ale nie wiedziała, czy jej się udało. A teraz, gdy magia ją opuściła, nie mogła już nic zrobić. Zresztą nawet gdyby wróciła, Wiosna poprzysięgła solennie nigdy już nie mieszać czarami w ludzkich sercach. Dostała nauczkę. Mogłaby wyjawić Lowie, co zrobiła na Mearhold, ale nic by na tym nie zyskała, a wiele mogła stracić.

Odwzajemniła spojrzenie Lowy i powiedziała tak dobitnie i poważnie, jak tylko mogła przez zaciśnięte usta:

– Nie posłużyłam się magią na Mearhold.

Lowa rozluźniła palce, ale wciąż przewiercała ją spojrzeniem. Te natarczywe oczy przerażały dziewczynkę; musiała się oprzeć pokusie powiedzenia prawdy, byle tylko przestały wtapiać się w nią jak rozżarzone szczypce.

– Dość już o tym – stwierdziła wreszcie łuczniczka. – Mam bitwę do stoczenia.

– Ja też będę walczyć. Zrobię, co tylko będę w stanie. Strzelam z procy jak mało kto! Ale nie będę mogła czarować. Spróbuję, naprawdę, ale wiem, że nic z tego nie wyjdzie.

– Rób, co chcesz.

Z tymi słowy Lowa ruszyła z powrotem do zamku, a Wiosna mogła tylko odprowadzić ją wzrokiem. Poszła do lasu, by zebrać myśli i odpocząć, a nigdy jeszcze nie było jej ze sobą tak źle.4 Rozdział

Ragnall przesadził już wcześniej z alkoholem. Wszczął wówczas burdę, dostał solidne wciry, a kiedy następnego dnia obudził go potworny kac, był pewien, że ktoś dolał mu trucizny do cydru i że lada moment zejdzie z tego łez padołu, nie spełniwszy żadnej ze swych ambicji i zaprzepaściwszy wszystkie plany. Obiecał więc sobie, że nigdy więcej tak się nie spije, licząc na to, że kto raz się sparzył, ten już zawsze będzie dmuchał na zimne. Zwłaszcza jeśli chodzi o alkohol, dumał, jest to jedyne rozsądne podejście do tematu. Nie rozumiał więc, dlaczego tego wieczoru wszyscy wokół niego, łącznie z Drustanem, pili tyle piwa i cydru, że bawiły ich opowiadane na okrągło te same historie, i wzdychali dramatycznie, jakby oto ukazały im się w całej krasie wszystkie sekrety życia, choć przecież, prawdę mówiąc, ich wynurzenia miały się do filozofii jak pierdzenie do grania na rogu. Ragnall doszedł do wniosku, że zamiast wysłuchiwać kolejnej niedopamiętanej anegdotki z wątpliwą puentą lub udawać, że bierze sobie do serca następną perłę mądrości, woli położyć się gdzieś w ustronnym miejscu i popatrzeć w niebo.

Gdy tylko wydostał się poza obręb skleconych naprędce, ustawionych pod gołym niebem nieoheblowanych stołów, wziął go raptem pod rękę jakiś radośnie pijany facet.

– Ze mną się nie napijesz?

– Innym razem, mam tam dwa napoczęte piwa – skłamał.

– Ano, chyba że tak! A wiesz, że ja wiedziałem, że Lowa zostanie królową?

– No pewnie, ja też.

Ragnall próbował taktownie wyswobodzić się z uścisku, ale mężczyzna nie puszczał. Miał historyjkę do opowiedzenia i opowie ją, jak mu Danu miła. Ragnall zdecydował, że łatwiej będzie zostać i posłuchać, niż próbować tego uniknąć.

– A wiesz, kiedy już wiedziałem na pewno, że Lowa zostanie królową? – powtórzył mężczyzna.

– Nie, kiedy wiedziałeś na pewno, że Lowa zostanie królową? – zapytał Ragnall.

– W Boddingham – odrzekł tamten.

– Co? – zdumiał się Ragnall.

– W Boddingham, powiadam – powtórzył mężczyzna, kiwając energicznie głową, jakby chciał przebić niewidzialny mur. – Jak żeśmy je łupili. Wtedy już wiedziałem, że Lowa kiedyś zostanie królową.

Spokojna letnia noc i zwycięskie okrzyki biesiadników rozmyły się Ragnallowi przed oczami, gdy wrócił pamięcią do chwili powrotu do rodzinnego Boddingham. Swoich pozabijanych bliskich i przyjaciół. Zburzonej palisady. Zmasakrowanych braci z tkwiącymi w ciele strzałami... Otrząsnął się.

– Ależ Lowy nie było w Boddingham. Była wtedy na zwiadzie, sama mi powiedziała.

– Lowa? Na zwiadzie? Nie, nie, nie, koleżko, coś ci się pokiełbasiło. Lowa pierwsza pokonała palisadę, mknęła, jakby stopiła się w jedno z wierzchowcem, i szyła z łuku we wszystko, co się ruszało – facetów, babki, zwierzaki, wszystko. I wtedy powiedziałem sobie: ta to się nie zatrzyma, aż zostanie królową. Była jak bogini, powiadam ci. Nie uwierzyłbyś, ilu ludzi wtedy zabiła. Wtedy właśnie pomyślałem sobie, że ona kiedyś zostanie królową. Jakby stanowiła jedno z wierzchowcem, poważnie. I pierwsza za palisadą. – Mężczyzna nie przestawał kiwać głową.

– Ilu? – wykrztusił Ragnall.

– Co ilu?

– Ilu ludzi zabiła?

– Ale w Boddingham?

– Tak!

– A licho ją wie. Może pięćdziesięciu, może dziesięciu? Ale najpewniej troszkę więcej niż dziesięciu i troszkę mniej niż pięćdziesięciu. W każdym razie w cholerę. Może pięćdziesięciu? Może dziesięciu?

– Rozumiem. Muszę już iść.

– Aj tam, musisz. Napij się! Skoczę ci po piwo. Wyglądasz mi na takiego, co koniecznie musi się napić.

Ragnall zatrzymał się.

– No dobra, ale tylko jedno.

Wypatrzył miejsce na ławie i usiadł. Mężczyzna oddalił się chwiejnie. Po chwili Ragnall pojął, że najprawdopodobniej już nie wróci, więc wstał, żeby samemu udać się na poszukiwanie trunku.

Z dala od zgiełku uczty Lowa prowadziła przedłużającą się rozmowę z Dumnończykiem Bruxonem. Lowa była stroną pytającą, Bruxon odpowiadającą. Opowiedział jej o ojcu Samalura, Vidinie, tyranie takim jak Zadar albo i gorszym, który łupił Dumnonię celem wzbogacenia niewielkiej grupy swoich popleczników i zaskarbienia sobie względów Rzymian. Bruxon zawiązał spisek z kilkoma osobami i doprowadził do buntu oraz zabicia Vidina, którego zastąpił na tronie Dumnonii jego syn Samalur, wówczas jeszcze pilny uczeń z zadatkami na druida. Jak się później okazało, był to błąd. Samalur był o wiele bystrzejszy od swojego ojca, ale z chwilą objęcia tronu począł wykorzystywać lotność swego umysłu w jednym tylko celu – eliminacji wrogów lub tych, których za wrogów uznał. Głowy położyli nie tylko wszyscy druidzi, ale też trzech jego braci, obie siostry, matka, o ciotkach, wujach i kuzynach z kuzynkami nie wspominając. Każdego, kto stanowił potencjalne zagrożenie, ale i cieszył się wpływami, przekupywał w zależności od preferencji: złotem, ziemią lub niewolnikami. Bruxon i ci spośród spiskowców, którzy zachowali życie, łamali sobie głowy nad sposobem na obalenie władcy, gdy niespodziewanie z pomocą przyszła im Lowa. Dumnończyk przepraszał wylewnie za to, że doszło do bitwy, oferował w ramach rekompensaty jadło, broń i złoto, przysiągł solennie, iż Dumnonia przyłączy się do Maidun jako liczebniejszy, ale podporządkowany sprzymierzeniec oraz że wspólnie toczyć będą boje z Rzymianami i z każdym, kto ośmieli się im zagrozić. Poprosił również o zezwolenie Lowy na objęcie przez siebie tronu Dumnonii, który od zarania dziejów przechodził z ojca na syna, lecz skoro Samalur poczynił tak znaczne spustoszenie w swoim drzewie genealogicznym, daleki kuzyn z bocznej linii królewskiego rodu, to jest właśnie Bruxon, stanowił dość sensowną kandydaturę, a poza tym przemawiał za nim fakt, że nie był żądnym krwi tyranem, jak jego poprzednicy. Na zakończenie przyrzekł traktować poddanych dobrze i przygotować swoje wojska na inwazję Rzymian.

Lowa dała się przekonać. Rozważała potrzymanie Bruxona w niepewności, aby przedyskutować kwestię z Drustanem i Atlasem, ale po namyśle doszła do wniosku, że niektóre decyzje lepiej podejmować od razu. Nic tak nie świadczyło o władcy plemienia jak umiejętność podejmowania szybkich decyzji, a właśnie po to plemieniem rządził jeden władyka, by niektóre decyzje podejmowane były natychmiast. Odesłała więc Bruxona do Dumnonii wraz z armią, poleciwszy stawienie się w Maidun przed upływem czterech miesięcy z raportem o stanie armii i obiecanymi reperacjami.5 Rozdział

Minął niemal miesiąc od bitwy na równinie Sarum. Lowa szła ścieżką od zamku Maidun z łukiem w ręce i przewieszonym przez plecy kołczanem. Kierowała się na zawody łucznicze, które zamierzała wygrać. Nosiła się z myślą o wystartowaniu w zawodach w bieganiu, w których również mogłaby odnieść zwycięstwo, lub walki wręcz, gdzie mogłaby się wiele nauczyć, choć raczej by nie wygrała, lecz w końcu zdecydowała się na konkurencję, w której wygra ponad wszelką wątpliwość. Była teraz królową, lepiej więc podeprzeć wizerunek wygraną w wielkim stylu niż nagrodą pocieszenia.

Zorganizowała kilkudniowe igrzyska połączone z wielką biesiadą, aby godnie uczcić zwycięstwo nad Dumnończykami i hucznie rozpocząć swoje panowanie, a także by dzień nie zatarł się poddanym w pamięci przez długie lata. Ale nie tylko – chciała również, by spośród zwycięzców Atlas Agryppa, Carden Nancarrow, Mal i Nita Fletcherowie oraz inni dowódcy wybrali sobie oficerów.

Lecz najbardziej chciała chyba odpocząć od otumaniającego umysł i przyprawiającego o ból tyłka nudziarstwa, jakim było władanie królestwem. Zadar zostawił po sobie masę problemów, z których największymi wcale nie były zbójeckie podatki, jakie zdzierał z plemion pod swoim obcasem, ani gromadzenie masy niewolników, podczas gdy kwater, jadła i środków ledwie starczało na utrzymanie armii. Przyszło jej do głowy, że mogłaby choć na miesiąc rozwiązać armię, ale zaraz odpędziła tę myśl. Nawet gdyby druidzi – wraz z Wiosną – nie truli jej w kółko o nadchodzących Rzymianach, to przecież byli jeszcze czający się na północnej granicy Murkanie. Jeśli dojdą ich słuchy o tym, że Maidun trzęsie się w posadach, będą tu szybciej niż wygłodzony pies przy wiadrze z resztkami. Jednak to nie Murkanie stanowili największy problem. Ciągnęli na nich Rzymianie, a ona musiała się przygotować na ich przyjęcie. Reperacje od Dumnończyków pomogą zasypać dziurę ziejącą w skarbcu Maidun, powstałą po ukróceniu zbrodniczej działalności Zadara, ale to wciąż było za mało i Lowa musiała znaleźć inne źródła dochodów, by utrzymać swoje królestwo. Cholera, zaklęła. Powinnam była zażądać od Dumnończyków więcej.

Maidun spowijała biesiadna atmosfera; dzień ledwie się zaczął, a już dobiegał ją beztroski gwar i rozradowane głosy. Siatką błotnistych traktów łączących prowizoryczne szopy i namioty, w których mieściła się stale rosnąca populacja (kolejny problem, który będzie musiała jakoś rozwiązać), podążali ludzie z kotłami, workami z jedzeniem, bronią, beczkami piwa i innymi rzeczami, bez których nie mogą się obyć igrzyska i festyn. Na leżącej na zachodzie równinie trwał w najlepsze mecz piłki nożnej; dwie dziesięcioosobowe drużyny próbowały wkopać nadmuchany pęcherz do bramki przeciwnika. Sama nigdy nie przepadała za piłką nożną czy w ogóle za sportem.

Z tłumu wyszedł Drustan i ruszył jej na spotkanie. Nie widziała go od zwycięstwa na równinach Sarum, kiedy wysłała go z Cardenem, Ragnallem i kilkoma żołnierzami, by wyzwolili niewolników w porcie i rozlicznych obozach otaczających zamek.

– Lowo, czy pozwolisz na słówko? – zagadnął druid. „Królowo” byłoby bardziej na miejscu, pomyślała, ale przynajmniej nie wrzasnął: „Ej, ty!”, jak wczoraj Wiosna.

– Co z niewolnikami? – spytała, nie zwalniając kroku.

– Większość wróciła już do domów lub jest w drodze – odrzekł starzec, wyciągając nogi, żeby nadążyć. – Część z nich jest zbyt chora lub ranna, by chodzić, zostawiłem ich więc in situ i przydzieliłem opiekę. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Czy możesz się zatrzymać, proszę? Nie chcę, by ktoś nas usłyszał.

Stanęła. Znajdowali się jakieś trzydzieści kroków od obozowiska i zalewających je tłumów, nieopodal miejsca, gdzie nie tak dawno temu Lowa godzinami wspinała się na mury i gdzie znalazł ją Drustan, niwecząc plan skrytobójczego mordu na Zadarze. To zabawne, przyszło jej do głowy, jak szybko zmienia się świat, choć jego kształt pozostaje bez zmian.

Rozejrzała się i dostrzegłszy kilka zaciekawionych osób, zeszła z traktu i oparła się o zbite naprędce drewniane ogrodzenie korralu. Przyczłapało do niej kilka koni z uniesionymi chrapami, jakby chciały powiedzieć: „Nie zerwałabyś dla nas tej lepszej trawy po drugiej stronie ogrodzenia?”. Zignorowała je.

– Słyszałem o porozumieniu, które zawarłaś z Bruxonem i Dumnończykami – zaczął Drustan, wsparłszy się o słupek obok niej.

– Doprawdy? – odpowiedziała, odpychając pysk natarczywego konia. Druid długo milczał. Zbyt długo, zauważyła. A potem odrzekł:

– Popełniłaś błąd.

– Mówisz? A jak ty byś postąpił na moim miejscu? Przeprowadziłbyś masową egzekucję zdrowych i silnych Dumnończyków, by ich plony zgniły na polach, a dzieci, kobiety i starcy pomarli z głodu? Czy może nałożył na nich wyniszczające podatki, pod których jarzmem czekałby ich ten sam los? Dumnończycy są nam potrzebni. Do tego mianowicie, by chętnie i zaciekle walczyć po naszej stronie.

– Są nam potrzebni, nie mam co do tego wątpliwości. Dlatego właśnie musimy wiedzieć, co robią i w jaki sposób wywrzeć na nich nacisk, by czerpać z sojuszu jak najwięcej korzyści. Powinnaś była mianować się ich królową albo chociaż otoczyć Bruxona kilkoma doradcami. Powinnaś była zażądać jego syna oraz dzieci z najbardziej wpływowych dumnońskich rodzin w charakterze zakładników. A zamiast tego puściłaś go wolno wraz z wojskiem, przez co o zaledwie kilka dni drogi stąd nieznany nam człowiek włada armią o wiele większą od naszej. Armią, której dowodzenie miałaś sposobność przejąć, ale z tej sposobności nie skorzystałaś.

– Mam zaufanie do Bruxona. – Gdy tylko wyrzekła te słowa, pojęła, jak głupio brzmią w jej ustach.

– Bo sprawia wrażenie godnego zaufania? – Błękitne oczy Drustana iskrzyły w opalonej, pomarszczonej twarzy w oprawie siwych włosów.

Samowolna polityka pobłażliwości względem Dumnończyków wydawała jej się dobrym pomysłem, ale bardzo szybko zaczęła zadawać sobie te same pytania, którymi zasypał ją teraz Drustan.

– Raptowne i samowolne decyzje to najczęściej złe decyzje – powiedział Drustan. – O wiele częściej niż te przemyślane i omówione. Rozumiem, dlaczego działałaś na własną rękę, ale istnieją sposoby na skonsultowanie się z przyjaciółmi przy jednoczesnym zachowaniu pozorów, iż wszelkie postanowienia wychodzą od ciebie i tylko od ciebie.

– To prawda – przyznała Lowa. – Żaden z wielkich władców, o których śpiewają bardowie, nie był w przybliżeniu tak mądry, jak jego doradcy.

– Każdy z nich, królów i królowych, miał u swego boku doradców, Lowo. Pamiętasz Crana Madoca, który podziurawił łodzie Granga Biltona przed bitwą o Caer Madoc? Myślisz, że to był jego pomysł?

– Tak myślę.

– Otóż nie. Plan obmyśliła grupa ludzi, jak wszystkie najlepsze plany – jak choćby twój plan bitwy z Dumnończykami. Zasięgnęłaś rady swoich doradców, zwłaszcza Ragnalla, wykazując się przy tym imponującą pokorą. Postąpiłaś bardzo mądrze, wybierając do realizacji najlepszy plan, jaki wspólnie opracowano. Po czym odniosłaś wspaniałe zwycięstwo. Bardowie będą opiewać tę bitwę przez stulecia, ale sęk w tym, że historia oszczędza nam niewygodnych czy nudnych szczegółów, więc wątek rady, która miała miejsce przed bitwą na równinie Sarum, zatrze się w pamięci ludzi i nie będzie o nim pamiętał nikt poza doradcami. Lepiej snuje się opowieść o wielkiej i wojowniczej królowej, która sama pokonała wroga, realizując ułożony przez siebie genialny plan. O Ragnallu nikt nawet nie wspomni. – Drustan pochylił się, by zerwać garść trawy, którą nakarmił nieposiadającego się z wdzięczności konia. – Ale odbiegłem od tematu, którym jest twoja nadmierna pobłażliwość względem Dumnończyków, mogąca doprowadzić Maidun do zguby. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Lowa wiedziała, że Drustan ma rację. Zawstydziła się na myśl o swojej głupiej, impulsywnej łaskawości. Druid zacisnął palce na jej rękawie i zajrzał w oczy.

– Proszę tylko o jedno: następnym razem wybiegnij myślami w przyszłość i konsultuj takie decyzje z innymi.

Odszedł, zostawiając Lowę opartą o ogrodzenie. Czy nie powinien poprosić o pozwolenie, pomyślała, zanim sobie tak po prostu odejdzie? Nie chciała się zachowywać jak zołza, ale jeśli ludzie zobaczą, że przyboczni nie okazują jej szacunku, wkrótce sami przestaną ją szanować. Respekt był dla władcy rzeczą niezmiernie istotną. Czy powinna kazać poddanym klękać, a dopiero potem mówić? Pewnie nie, ale przecież musi wymóc jakiś wyraz poddaństwa. Uświadomiła sobie, że większość ludzi traktuje ją z dużą dozą szacunku. Kiedy kazała przyprowadzić przed swoje oblicze Mala i Nitę Fletcherów, aby osobiście podziękować im za rolę, jaką odegrali w buncie, i powierzyć im funkcje dowódcze, ci niemalże czołgali się u jej stóp.

Zrozumiała, że różnica polega na tym, że wtedy jej jeszcze nie znali. A może powinna pozbyć się wszystkich tych, którzy znają ją z dawniejszych czasów – Atlasa, Cardena i innych – aby zachować pełnię władzy i zapewnić sobie należny szacunek? Nie pozabija ich, rzecz jasna, ale były inne sposoby na to, by zeszli jej z drogi.

A właśnie, skoro już jestem przy tych, co mnie znają... Skoro Drustan wypełnił powierzone mu zadanie uporania się z niewolnikami, to oznaczało, że Ragnall też gdzieś się tu kręci. Nie miała ochoty go widzieć. Spędzili razem wiele miłych chwil, darzyła go znaczną sympatią, była mu też wdzięczna za plan bitwy, ale jego bezwarunkowe uczucie do niej doprowadzało ją do szału. Kiedyś rozczulało ją jak kłębiące się w koszyku szczenięta, ale teraz najchętniej nakładłaby mu po twarzy za to jego maślane spojrzenie.

– Hurra! Hurra! Hurra! Ju-huuu!

Wiosna podskakiwała zawzięcie, podobnie jak reszta tłoczącego się na arenie tłumu, wyjąwszy zasiadającego z godnością Drustana, który tylko dystyngowanie klaskał. Każdy wiedział, że Lowa – królowa Lowa – zwycięży w zawodach łuczniczych, ale ten strzał był po prostu niesamowity. Wprost zapierał dech. Choć Wiośnie szkoda było biednych wiewiórek.

– Czy istnieją wiewiórcze Zaświaty? – spytała, zajmując miejsce.

– A jak tobie się wydaje?

– Mnie się wydaje, że odpowiadanie pytaniem na pytanie to zwykłe chamstwo oraz że tak, prawdopodobnie istnieją Zaświaty dla wiewiórek. Ich dusze muszą przecież dokądś iść po śmierci. A może te nasze Zaświaty są też tymi wiewiórczymi? Wątpię, by wiewiórki powitały Lowę z uśmiechami na pyszczkach, gdy już tam trafi.

– Jesteś pewna, że w ogóle istnieje coś takiego jak Zaświaty?

Wiosna popatrzyła na uprzejmego, mądrego, starego Drustana, a potem przeniosła wzrok z powrotem na zawodników. Odkąd uwolniono wszystkich niewolników, strzały i truchła gryzoni zbierali z piasku członkowie królewskiej konnicy, zwanej teraz Dwusetką, bo brzmiało to o wiele lepiej od osławionej Pięćdziesiątki, którą chlubił się Zadar. Kolejnym punktem igrzysk były zapasy, w których brał również udział Dug. Dziewczynka nie mogła się już doczekać. Początkowo opiekun ociągał się z przystąpieniem do zawodów, ale w końcu przekonała go nagroda za zajęcie pierwszego miejsca. Tyle złota wystarczy, powiedział, bym w końcu zbudował sobie farmę nad brzegiem morza, wiele mil stąd, gdzieś na północy. Wiosna wyznała mu, że chętnie użyłaby swojej magii, by zapewnić mu wygraną, bo wtedy byłaby to ich wspólna farma i mogłaby przyjechać do niego i zostać na zawsze. Ale Dug zabronił jej używać magii w tym celu i powiedział, że nie będzie mogła z nim pojechać, bo wszyscy potrzebują jej tutaj. Wtedy dziewczynka wpadła na genialny pomysł, żeby wybudował farmę na południu, tak by mogła mieszkać razem z nim, nie oddalając się przy tym zanadto od Maidun, na wypadek gdyby ktoś jej potrzebował. I pogoda ładniejsza, i ludzie milsi. Dug odparł, że na południu będzie musiał wydać o wiele więcej złota, ale w zasadzie nie odmówił i widać było, że poważnie się nad tym zastanawia. Mimo to zakaz czarowania pozostał w mocy. Wojownik powiedział też, że podopieczna bardzo się myli, uważając południowców za miłych.

Właściwie to dobrze, że nie życzył sobie, by go zaczarowała, ponieważ nie sądziła, że dałaby radę. Nie była tego tak pewna jak przed bitwą na równinie Sarum, ale nie ulegało wątpliwości, że dzisiaj sobie nie poczaruje. Wczoraj, gdy polowała z Dugiem na dziki, przez chwilę wydawało jej się, że tak, ale chyba właśnie tylko jej się zdawało. Śmieszna sprawa, ta cała magia.

– Drustanie – wyrzekła, ciągnąc go za poły wełnianego ponczo – co ja wtedy zrobiłam z Dugiem i Lową, kiedy walczyli na arenie? I jak to zrobiłam? Jak działa magia?

Drustan zastanawiał się przez chwilę, a potem, kiedy myślała, że zacznie mówić, znowu się zawahał. Wiosna westchnęła i rozejrzała się dookoła. Większość widzów postanowiła wykorzystać przerwę w igrzyskach, by wymknąć się na moment z areny. Ich ożywione kroki nadały rytm radosnej muzyce śmiechów i wesołych okrzyków. Powietrze pachniało cydrem i pieczonym mięsem. Zadar był martwy, Dumnończycy pokonani, świeciło słońce. Zaczęły się dobre czasy. Gdyby tylko Drustan wykrztusił z siebie choć słowo. Już miała go szturchnąć, by zobaczyć, czy nie umarł, kiedy powiedział:

– Nie wiem.

Po czym znowu zamilkł. Wiosna pokręciła głową, ale delikatnie, żeby nie zauważył. Liczyła na nieco większą wylewność, zwłaszcza że tak długo zbierał się do odpowiedzi. Potoczyła wzrokiem po arenie. Na środek wychodzili dwaj zapaśnicy. Żaden z nich nie był Dugiem. Obydwaj byli roślejsi, młodsi i wyglądali na zdrowszych od starego Wojownika. Mimo to była pewna, że Dug powaliłby ich obydwu naraz.

– Myślę, że wiem tylko tyle – podjął niespodziewanie Drustan – że magia pochodzi od bogów.

– Od których? I gdzie w ogóle są bogowie? Ilu ich jest? W jaki sposób otrzymałam od nich magię?

Drustan utkwił wzrok we własnych dłoniach, a Wiosna wrzała niecierpliwością. Zdawało jej się, że ona i druid przemieszczają się w czasie z różną szybkością. Czuła, że zmieściłaby dziesięć lat aktywności w okresie, jaki zajęłoby Drustanowi zjedzenie obiadu.

– Mnóstwo ludzi poświęciło wiele lat swego życia, próbując znaleźć odpowiedzi na te pytania – rzekł ostatecznie – i wielu jeszcze wiele ich poświęci. W moim przekonaniu są to wysiłki, które nigdy nie przyniosą owoców. Pozwól, że najpierw powiem ci, co myślę o odpowiedziach, a potem dopiero o tym, co mi wiadomo o twojej magii.

– Dobra! – zgodziła się dziewczynka. Czasu miała pod dostatkiem. Jednym uchem słuchała przemowy Drustana, a drugim reguł wygłaszanych przez kobietę na arenie. Dug Fokarz, krzyczała obwoływaczka, otrzymuje honorowy awans do trzeciej rundy ze względu na to, iż tu, na tej arenie, stoczył był zwycięską walkę z Tadmanem Dantadmanem. Kuszyta Atlas Agryppa również otrzymuje awans, ponieważ zajął pierwsze miejsce w poprzednich igrzyskach. Dug nie brał w nich udziału, pomyślała Wiosna, a tych Atlas na pewno nie wygra.

– Pytasz, gdzie są bogowie? – prawił Drustan. – Może wszędzie wokoło, może w powietrzu. A może są powietrzem, wodą i ziemią. Może ogniem. Najbardziej przemawia do mnie pogląd, że ich siedzibą jest jakiś inny świat, z którego bacznie nam się przyglądają. Sądzę, że ów świat oddziela od nas coś więcej niż tylko odległość. Świat boski może być z naszego punktu widzenia podobny do świata, który widzimy w odbiciu na tafli jeziora. Ogarniamy go wzrokiem, ale nie możemy się do niego dostać. Jest to świat zupełnie nam obcy, w którym nasza materialność nie działa, ale mimo to jest w jakiś sposób bliski naszemu. Kto wie czy to czasem ten nasz świat nie jest odbiciem świata bogów?

Wiosna zamyśliła się i kiwnęła głową. Słuchając grzecznościowych oklasków dla schodzącej z areny obwoływaczki, dziewczynka zastanawiała się, dlaczego dorośli potrzebują tyle czasu, by powiedzieć: „Nie wiem”.

Pierwszą walkę wygrał mężczyzna, który zdołał dwa razy wyrzucić przeciwnika poza narysowany na piasku okrąg. Zasady były proste: koło jest okrągłe, a rundy są trzy; rundę wygrywa ten, kto wyrzuci przeciwnika poza obręb koła; walczy się do dwóch wygranych. Pierwsza walka przebiegała raczej jednostronnie i skończyła się wynikiem dwa do zera. Tłum przyjął rozgrywkę raczej chłodno – wyjąwszy szczupłe grono rozentuzjazmowanych kibiców, zapewne przyjaciół i rodzinę zwycięzcy.

– Ilu jest bogów, pytasz? – ciągnął Drustan. – Mnóstwo. Na świecie jest tyle bezdennego zła i tyle absolutnego dobra, i tyle pomiędzy, że musi on być dziełem wielu bogów, tak różnych pod względem charakteru i osobowości, jak to ma miejsce wśród ludzi. Gdyby, jak utrzymują niektórzy, istniał tylko jeden bóg, to ten bóg musiałby być szaleńcem.

– Aha – odparła Wiosna.

Kolejna walka zapowiadała się ciekawie: Chamanca stawała przeciwko olbrzymowi o niepasującej do jego gabarytów zmartwionej twarzy. Drustan najwyraźniej pojął, że nie ma szans w starciu o uwagę dziewczynki, zamilkł więc, a tymczasem Iberyjka wykorzystała impet przeciwnika, by raz i drugi wyrzucić go z ringu. Pokonany zwlókł się z areny, utykając wyraźnie i trzymając się za obite celnymi pięściami Iberyjki jądra. Tłum wył z uciechy.

– A teraz przejdźmy do zasobu mojej wiedzy o magii, którą władasz...

No wreszcie, pomyślała z ulgą.

– Czarowanie jest nieco bardziej skomplikowane niż odkręcanie lub zakręcanie kranu w beczce piwa – zaczął starzec. – Nie możesz go zaczerpnąć, kiedy tylko dusza zapragnie.

– Zgadza się. – Wiosna miała nadzieję, że stary druid powie jej, czym magia jest, a nie tylko czym nie jest.

– Magia ma związek z bogami.

– Aha. – To już coś, ale nie mogła powiedzieć, by ją zaskoczył.

– Ma też związek z miłością i śmiercią.

– Co takiego? Być nie może! – Drustan powiedział jej w końcu coś, czego nie wiedziała! Nie mógł od tego zacząć?

– Zdaje się, że istnieją dwa rodzaje magii. Obecność obydwu wyczuwam w tobie silniej niż w kimkolwiek innym od niepamiętnych czasów.

– Ale w jaki sposób wiążą się one z miłością i śmiercią?

– Cierpliwości, Wiosno. Nazywam owe dwa typy magią pasywną i aktywną. Pasywna to myśli i zdolności, które nabywasz. Na przykład: jesteś niezwykle biegła w strzelaniu z procy. Sądzę, że to właśnie przykład pasywnej magicznej zdolności. Nadzwyczajna szybkość Chamanki w czasie walki to kolejny przykład, może jest nim także mistrzowskie posługiwanie się łukiem przez Lowę.

– Wcale nie jestem taka dobra w strzelaniu z procy. Nie jestem wiele lepsza od Ragnalla.

– Zapominasz, że Ragnall jest od ciebie o wiele starszy, trenował z procą już wcześniej i był najlepszym strzelcem na Wyspie Aniołów. Jesteś od niego młodsza o dziesięć lat, masz może jedną dziesiątą jego siły, no i nie szkolili cię najlepsi procarze na Wyspie Aniołów. Powinnaś więc strzelać o wiele gorzej od niego, tymczasem przewyższasz go w tej sztuce.

– Hmmm – zamyśliła się dziewczynka. – Czyli to są zdolności. Wspomniałeś coś o myślach.

– Czy zdarzyło ci się kiedyś po prostu wiedzieć, że ktoś z twoich bliskich jest w opałach?

– Tak. Bywa, że jakiś głos w mojej głowie mówi mi, co mam robić. Mówię „głos”, ale właściwie to wcale nie głos. Prędzej uczucie. Ale nie narosło we mnie, jak zwykle narastają uczucia, po prostu nagle się tam pojawiło.

– To dokładnie to, o czym mówię. – Drustan pokiwał głową.

Tłum wokół nich klaskał zapamiętale, nagradzając zwycięzcę czy może zagrzewając do walki kolejnych konkurentów. Wiosna nie była pewna, bo przestała śledzić rozwój wydarzeń na arenie.

– Powiedz mi – zwrócił się do niej druid – czy to prawda, że nadchodzą Rzymianie?

– Tak.

– Czy podbiją Brytanię?

– Tak.

– Całą?

Z twarzy druida wyczytała rozczarowanie.

– Nie. Prawie całą. Znasz te dni, kiedy zapada zmrok, robi się zimno i zaczyna się zanosić na deszcz?

– Myślę, że tak.

– Czasami... Prawie nigdy, ale jednak czasami deszcz nie chce spaść, prawda?

– Faktycznie, to się zdarza.

– To coś takiego; wszystko wskazuje na to, że Rzymianie nas podbiją, ale nie mogę powiedzieć na pewno. Opowiesz mi teraz o magii aktywnej?

– Magia aktywna – zaczął Drustan – to coś, co wyróżnia cię spośród wszystkich ludzi, których poznałem i o których słyszałem, nie tylko teraz, ale na przestrzeni wieków i tysiącleci.

– Naprawdę?

– Wspomniałem już, że ma związek z miłością i śmiercią. Nikt nie wie dlaczego, ale jeśli coś zabijesz, możesz – nazwijmy to czarami z braku lepszego słowa – rzucać silniejsze czary. Pamiętasz, kiedy Lowa walczyła na arenie z rydwannikami? Wtedy dodałem jej sił, zabiwszy szczura. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Bo szybko zrozumiałem, że większość tej siły otrzymała od ciebie.

– To prawda. Ale ja przecież nic nie zabiłam.

– Zgadza się. To właśnie to cię tak wyróżnia. Bo widzisz, Felix jest potężniejszym druidem ode mnie, wydaje mi się też, że lepiej rozumie magię. Jest bardziej niż ja skłonny do... spoglądania w jej mroczniejsze oblicze. Przemienił Elliaxa w silne źródło energii, zmuszając go do jedzenia ciała własnej żony. Nie wydaje mi się, aby Felix planował poświęcenie Elliaxa – albo Anwen – żeby zabić Lowę. Jeśli zadał sobie trud, by utworzyć tak potężne magiczne źródła, musiał być ku temu jakiś ważniejszy powód. Faktem jest, że w konfrontacji z tobą musiał zaczerpnąć z tych źródeł, gdyż bez nich by sobie nie poradził. A mimo to twoja magia zatriumfowała. Przeraża mnie, ale i ekscytuje myśl o tym, jak bardzo mogłaby wzrosnąć twoja magia, gdyby wzmocnić ją źródłem.

– Nie zrobię nic podobnego. Nigdy nawet muchy nie zabiję w tym celu.

– Żywię nadzieję, drogie dziecko, że nigdy nie będziesz musiała. Głównie dlatego, że im bardziej kochasz ofiarę, tym bardziej zwiększasz swoją moc.

– Ale ty zabiłeś szczura!

– Bardzo go lubiłem; złapałem go na Mearhold i zdążyliśmy się zżyć. Zabicie go bardzo mnie zasmuciło. Mogę tylko przypuszczać, jak niewyobrażalną moc wyzwala ludzka ofiara, ale już dawno temu podjąłem decyzję, że nigdy nie złożę w ofierze istoty ludzkiej, choćby gra szła o najwyższą stawkę.

– Rozumiem. To ja też nie. I zwierząt także nie mam zamiaru. Ale zaraz, dlaczego Felix nie zabił kogoś, kogo kocha?

– Może dlatego, że nikt nie lubi zabijać tych, których kocha. A może dlatego, że kocha tylko siebie, a to by się jednak mijało z celem. Na to pytanie nie znam odpowiedzi.

– No tak. Pojmuję. A umiesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie mogłam obrócić swojej magii przeciwko Dumnończykom, jak chciała Lowa?

– Tego też nie wiem. Magia to skomplikowana materia; pełno w niej znoszących się nawzajem prądów i nurtów. Jak zresztą we wszystkim w życiu. Życie, droga Wiosno, jest proste tylko w pieśniach bardów. Możliwe, że wykorzystałaś już całą przeznaczoną ci magię. Albo może bóg lub bogowie, dzięki którym jej zaczerpnęłaś, mieli tego dnia co innego na głowie. Ale popatrz, na ring wychodzi właśnie twój Dug. Czy mi się zdaje, czy coś go martwi?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Nota historyczna

Czytelnik winien pamiętać, że jest to powieść z gatunku fantasy, nie zaś książka historyczna. Jeśli pod jej wpływem czytelnik zainteresuje się epoką żelaza lub jeśli książka podsyci rozbudzoną już ciekawość, to świetnie, lecz raczej nie powinien uczyć się z niej na egzamin z historii.

Niech wolno mi będzie dodać, że wszystko, co napisałem o Rzymianach, jest właściwie zgodne z faktami historycznymi. Opis Rzymu, wszystkich głównych postaci Rzymian, wyjąwszy Felixa, oraz wszelkie kwestie polityczne i bitwy, o jakich pisałem w „Żelaznej wojnie”, również są w zgodzie z faktami. Cezar naprawdę stosował zaczeskę, on i Klodiusz Piękny przeżyli opisane przeze mnie przygody z piratami, Licyniusz Lukullus rzeczywiście kazał swoim niewolnikom przekopać się przez górę, by dostarczyć wody do zbiorników z rybami, a obywatele Rzymu naprawdę nazywali Klodię Metelli „Miedziakową Panią”, ale tylko wtedy, gdy nie było jej w pobliżu, ponieważ jej zemsta na mężczyźnie, który po spędzonej wspólnie nocy zostawił jej garść miedziaków, również była taka, jak opisałem w powieści. Jeśli dowiedziałem się czegoś o Rzymianach, badając ich życie w tamtych czasach, to tego, że nie trzeba koloryzować historyjek o nich, gdyż same z siebie są nadzwyczaj barwne.

Opowieść o poczynaniach Cezara w Galii również jest historyczna – a przynajmniej mniej więcej zgodna z jego pamiętnikami. Nie wymyśliłem sobie też żadnej z pomniejszych kampanii czy bitew, zmodyfikowałem tylko nieco prawdę historyczną, by pasowała do formy, jaką jest moja powieść, kilka zaś pominąłem, żeby ograniczyć tę historię do tylko trzech tomów. Szacuje się, że z około pięciu milionów Galów, którzy zamieszkiwali Galię na początku kampanii, Cezar zabił milion, a kolejny milion zniewolił. Jest to materiał do przemyśleń dla tych, którzy sądzą, że byłem niesprawiedliwy dla Cezara i dla Rzymian w ogólności.

Postacie i plemiona zamieszkujące Brytanię i Irlandię są praktycznie w całości zmyślone, ponieważ starożytni Brytowie nie znali pisma, a opowieści, które przekazywali sobie z ust do ust, nie przetrwały czterystu lat rzymskiej okupacji, która rozpoczęła się sto lat po czasach Duga i Lowy. W podręcznikach historii można się natknąć na opisy plemion z tamtych czasów, a nawet na imiona żyjących podówczas ludzi, ale ponieważ są one dalece niepewne, pozwoliłem sobie w całości je zignorować. Co się tyczy technologii – broni, budowy i zastosowania kół, sposobu, w jaki wznoszono osiedla i tak dalej – ta opisana w książce raczej mieści się w ramach zakreślonych przez historyków, lecz tutaj również pozwalałem sobie na dezynwoltury względem źródeł z uwagi na ich wątpliwość.

Książek i innych materiałów, z których korzystałem, jest zbyt wiele, by wymienić je wszystkie, wspomnę więc tylko o tych najprzydatniejszych. Mogę je ze spokojem serca polecić wszystkim czytelnikom chcącym pogłębić swoją wiedzę o epoce żelaza:

Baker S., Ancient Rome: The Rise and Fall of an Empire, Londyn, 1977.

Caesar J., The Conquest of Gaul, Londyn, 1982.

Carey B. T., Allfree J. B., Cairns J., Warfare in the Ancient World, Barnsley, 2005.

Cunliffe B., Iron Age Communities in Britain: An Account of England, Scotland and Wales from the Seventh Century BC until the Roman Conquest, Londyn, 2009.

Goldsworthy A., Caesar, Londyn, 2007.

Holland T., Rubicon: The Triumph and the Tragedy of the Roman Republic, Londyn, 2004.

Jiménez R. L., Caesar against the Celts, Boston, 1996.

Pryor F., Britain BC: Life in Britain and Ireland Before the Romans, Londyn, 2004.

Sage M. M., Roman Conquests: Gaul, Barnsley, 2011.Podziękowania

Kiedy pisałem tę książkę, moja żona Nicola urodziła dziecko. A więc podczas gdy ona przechodziła przez ostatnią fazę ciąży, a potem nie spała całą noc, opiekując się naszym synem, ja marudziłem i narzekałem, że nie mogę znaleźć innego określenia na „przywalił mu młotem”. U jej stóp biję czołem o posadzkę, ku niej faluję ramionami w geście wdzięczności, na jej ręce składam najgigantyczniejsze podziękowania za jej niezachwiane wsparcie. Dziękuję także mojej znakomitej redaktor Jenni Hill za trafne uwagi i trzymanie mnie w kupie w niegodnych mężczyzny żałosnych chwilach zwątpienia. Dziękuję wszystkim w wydawnictwie Orbit za tak piękne wydanie moich książek i świetny marketing. Dziękuję Richardowi Collinsowi za staranną adiustację. Pragnę wyrazić wdzięczność mojemu agentowi Angharadowi Kowalowi z Writer’s House, bez którego nic z tego wszystkiego nie byłoby możliwe, dziękuję też mojemu bratu Timowi za jego nieoceniony wkład w fabułę. Wreszcie – dziękuję naszemu synowi Charliemu, który przez większość dnia właściwie zbija bąki, ale już zdołał zaskoczyć mnie: a) tym, że jest takim radosnym małym chłopczykiem; b) tym, jak bardzo ojciec może kochać syna.Niebawem „Tron z żelaza” tom trzeci trylogii Angusa Watsona

Żołnierze Cezara wymordowali, zmasakrowali i ograbili Galię, ich cień kładzie się już na morskich falach, a ich chciwe oczy łypią na Brytanię na drugim brzegu. Wraz z nimi nadchodzi niepokonany legion przeistoczonych czarną magią istot. Lowa musi jakimś sposobem odeprzeć inwazję, choć jej najlepszy dowódca nie żyje, a jej młoda druidka znów nie może posługiwać się magią. Królowa staje twarzą w twarz z wrogiem, którego nie sposób pokonać. Jedyną alternatywą jest śmierć lub niewola. Królowa-wojowniczka musi zrobić, co tylko się da, aby ocalić swoich ludzi.

KAŻDE IMPERIUM KIEDYŚ UPADA
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: