Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zemsta i przebaczenie. Tom 1: Narodziny gniewu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zemsta i przebaczenie. Tom 1: Narodziny gniewu - ebook

Pierwszy tom monumentalnej sagi o sile miłości i przyjaźni, nienawiści i żądzy zemsty, wplecionej w wielką historię Europy XX wieku. Julian Chełmicki i Emil Lewin są przyrodnimi braćmi, ale oprócz wspólnego ojca dzieli ich wszystko – pozycja społeczna, stopień zamożności, wyznawane wartości. Dzień, w którym dwaj młodzi chłopcy dowiadują się o swoim istnieniu, diametralnie zmienia ich życie, kładzie się cieniem na ich losie i wpływa na przyszłe pokolenia. Bracia muszą zmierzyć się z rzeczywistością, wzajemną niechęcią i trudną historią swojego kraju. Na drodze Juliana i Emila staną także miłość i namiętność. Czy uczucie pozwoli zapomnieć o zadrze w sercu i zemście, czy wyzwoli kolejne demony? Alicja Rosińska i Hanna Lewin to przyjaciółki, które pewnego dnia opuszczają prowincję, by szukać szczęścia w metropolii i realizować swoje marzenia. Wybuch II wojny światowej niweczy ich plany i wpływa na ich postrzeganie świata oraz to, co w życiu najważniejsze. To uniwersalna opowieść o poszukiwaniu szczęścia i cenie, jaką się płaci za popełnione błędy.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-553-3
Rozmiar pliku: 633 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Chełmice, 1915

Męż­czy­zna z tru­dem wstał z ni­skie­go zy­del­ka, pod­pie­ra­jąc się drew­nia­ny­mi ku­la­mi. Nie był w sta­nie dłu­żej znieść dźwię­ków do­cho­dzą­cych z są­sied­niej izby. Ze zło­ścią prze­su­nął nie­do­koń­czo­ny wi­kli­no­wy kosz, zdjął z gwoź­dzia czap­kę i po­kuś­ty­kał przed cha­łu­pę. Ro­zej­rzał się do­oko­ła i gło­śno wes­tchnął. Po chwi­li prze­łknął śli­nę, nie chcąc się roz­pła­kać. Po­sta­no­wił od­pę­dzić drę­czą­ce go my­śli, omia­ta­jąc wzro­kiem zde­ze­lo­wa­ną ła­wecz­kę, kury dzio­bią­ce ziar­na z wy­dep­ta­ne­go po­dwó­rza, ku­la­we­go kun­dla przy­wią­za­ne­go do łań­cu­cha i po­lną dro­gę, wzdłuż któ­rej ro­sły po­wy­krzy­wia­ne wierz­by.

Nie­ba­wem z ochron­ki mia­ła po­wró­cić jego ślicz­na có­recz­ka, Ha­nia. Była jesz­cze mała, ale męż­czy­zna był prze­ko­na­ny, że wy­ro­śnie na tak pięk­ną ko­bie­tę, jak jej mat­ka. Przy­po­mniał so­bie mo­ment, gdy zo­ba­czył po raz pierw­szy swo­ją żonę. Anna So­ba­la była rów­nie uro­dzi­wa, co dum­na. Cho­dzi­ła wy­pro­sto­wa­na, z wy­so­ko pod­nie­sio­ną gło­wą, ni­czym szlach­cian­ka, a nie cór­ka ubo­gich chło­pów. Gru­by, ja­sny war­kocz się­gał jej nie­mal pasa, a w nie­dzie­le i świę­ta za­mie­niał się w upię­tą wy­so­ko ko­ro­nę. On też był bied­ny, ale miał mu­sku­lar­ne cia­ło, siłę tura i znie­wa­la­ją­ce sza­re oczy. Wo­dzi­ły za nim wzro­kiem wszyst­kie mło­de dziew­czy­ny ze wsi, a na­wet damy miesz­ka­ją­ce w ma­jąt­ku Cheł­mi­ce. Za­pew­ne wła­śnie to sza­lo­ne po­wo­dze­nie i wy­gląd przy­po­mi­na­ją­cy rzeź­by he­ro­sów spra­wi­ły, że Anna So­ba­la po kil­ku­na­stu roz­mo­wach i kil­ku spo­tka­niach nad rze­ką zgo­dzi­ła się na ślub.

Ich skrom­ne, ale szczę­śli­we ży­cie prze­rwał wy­buch woj­ny. Męż­czy­zna opu­ścił go­spo­dar­stwo, swo­ją pięk­ną żonę, ma­lut­ką Ha­nię i wy­ru­szył wraz z in­ny­mi mło­dy­mi chło­pa­ka­mi na front, wal­czyć w Le­gio­nach. Ta cho­ler­na woj­na, peł­na tru­pów i ludz­kiej krwi, po­zba­wi­ła go nóg. Wy­je­chał zdro­wy i sil­ny, po­wró­cił jako ka­le­ka. Nie mógł pra­co­wać w polu i nie miał po co je­chać do Ame­ry­ki, by zdo­być ma­ją­tek. Skoń­czył jak star­cy w jego wsi – wy­pla­tał ko­sze, pa­lił naj­tań­szą ma­chor­kę i pa­trzył na po­gar­dli­wą minę swo­jej wciąż pięk­nej i po­nęt­nej mał­żon­ki.

– Masz syna, Le­win. Syn to bło­go­sła­wień­stwo. – W drzwiach cha­łu­py sta­nę­ła Har­mo­nio­wa, sta­ra, oty­ła ko­bie­ta, któ­ra od czter­dzie­stu lat po­ma­ga­ła przy­cho­dzić na świat dzie­ciom z Cheł­mic.

– Tak, syn to bło­go­sła­wień­stwo – bąk­nął Igna­cy Le­win i uśmiech­nął się smut­no.

– Coś się nie cie­szysz, Le­win? Jak Han­ka się uro­dzi­ła, to trzy dni go­rzał­kę pi­łeś i śmia­łeś się tak gło­śno, że cię we dwo­rze sły­chać było – przy­po­mnia­ła po­dejrz­li­wie aku­szer­ka.

Igna­cy zmie­szał się i mach­nął od nie­chce­nia ręką.

– Wi­dzisz, Har­mo­nio­wa, ka­le­ka je­stem, pra­co­wać nie mogę, a dzie­ci wy­kar­mić trze­ba.

– Ale do tej ro­bo­ty to siły zna­la­złeś. – Za­re­cho­ta­ła, uka­zu­jąc sczer­nia­łe zęby, po czym do­da­ła: – Od­kąd Anka do dwor­ku pra­co­wać po­szła, żyje wam się le­piej niż nie­jed­ne­mu chło­pu w Cheł­mi­cach. Nie mu­sisz my­śleć o żni­wach, gra­do­bi­ciach i jak prze­zi­mo­wać.

– To chłop po­wi­nien za­ra­biać na chleb, a baba w domu sie­dzieć i dzie­ci pil­no­wać. A Han­ka musi do ochron­ki cho­dzić, jak sie­ro­ta ja­kaś. Te­raz to na­wet Anka bez ro­bo­ty zo­sta­nie, bo kto się sy­nem zaj­mie?

– Cheł­mic­ki to po­rząd­ny czło­wiek, po­mógł wam, jak na woj­nie by­łeś. Sły­sza­łam, że Anka bę­dzie mo­gła z ma­łym do dwo­ru przy­cho­dzić i pia­stun­ka się nim zaj­mie. – Har­mo­nio­wa pró­bo­wa­ła po­cie­szyć Le­wi­na.

– Tak… To po­rząd­ny czło­wiek – wes­tchnął Igna­cy.

– Idź, Le­win, zo­bacz syna. Do­rod­ny dzie­ciak – mruk­nę­ła Har­mo­nio­wa i ru­szy­ła w stro­nę drew­nia­nej furt­ki za­gro­dy Le­wi­nów.

Igna­cy za­ci­snął zęby, po­cze­kał, aż Har­mo­nio­wa od­da­li się od domu, po czym, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, po­kuś­ty­kał w stro­nę pól żyta.

Lu­bił kie­dyś spa­ce­ro­wać po po­lach, wdy­cha­jąc za­pach sia­na, przy­glą­da­jąc się ma­kom i cha­brom, do­ty­kać peł­nych i twar­dych kło­sów wy­peł­nio­nych ziar­nem. Wsłu­chi­wał się wów­czas w cy­ka­nie świersz­czy i szcze­biot pta­ków. A gdy nad­cho­dzi­ła zima i przy­kry­wa­ła wszyst­ko bia­łą pie­rzy­ną, lu­bił pa­trzyć na oszro­nio­ne ga­łę­zie i skrzą­ce się w słoń­cu płat­ki śnie­gu.

Od­kąd stra­cił nogi, już nie cho­dził zimą na spa­ce­ry, a i la­tem była to ra­czej mę­czą­ca wę­drów­ka przy­po­mi­na­ją­ca mu o jego nie­mo­cy. Tego dnia jed­nak pra­gnął uciec jak naj­da­lej od domu i za­po­mnieć o jego ist­nie­niu. Nie chciał my­śleć o ko­lej­nym dniu na­zna­czo­nym ża­lem do świa­ta i Boga, że za­bie­ra mu po ka­wał­ku wszyst­ko, ni­czym Hio­bo­wi, a roz­da­je tyl­ko wy­brań­com, sza­sta­jąc swo­ją szczo­dro­ścią ni­czym ce­sarz ob­da­ro­wu­ją­cy klej­no­ta­mi swo­je na­łoż­ni­ce. Kie­dy za­brał mu wszyst­ko, co ma­te­rial­ne i cie­le­sne, po­sta­no­wił za­brać mu te­raz god­ność, wy­peł­nia­jąc ser­ce go­ry­czą, a gło­wę py­ta­nia­mi i wąt­pli­wo­ścia­mi. Igna­cy za­sta­na­wiał się nad sen­sem swo­je­go ist­nie­nia i szu­kał w so­bie od­wa­gi, by skoń­czyć mar­ny ży­wot na tym świe­cie.

***

– Drze gębę, jak­by ją ze skó­ry ob­dzie­ra­no. Ka­wał cho­le­ry z niej wy­ro­śnie. A dla dzie­wu­chy to nie­do­brze. Ta­kie to po­tem su­fra­żyst­ka­mi zo­sta­ją i chło­pom usłu­gi­wać nie chcą – po­wie­dzia­ła bab­ka Ali­cja, przez wszyst­kich na­zy­wa­na Alut­ką.

– My­ślał­by kto, żeś mi usłu­gi­wa­ła – mruk­nął dzia­dek Bro­nek i skub­nął wąsa. – Tyl­ko się cie­bie głu­pie żar­ty trzy­ma­ły. Śmi­chy-chi­chy, krzyż pań­ski, babo, z tobą mam.

– Bo ja taka się uro­dzi­łam. Wi­dzia­ły gały, co bra­ły. Na szczę­ście Bóg wie­dział, że kiep­ska ze mnie żona i mat­ka, to dał cier­pli­we­go chło­pa i jed­ną, spo­koj­ną cór­kę. – Alut­ka ro­ze­śmia­ła się ru­basz­nie. – Ale po­wiedz, śliw­ki pierw­sza kla­sa – do­da­ła i się­gnę­ła do mi­ski po ko­lej­ną wę­gier­kę.

– Bóg cię za zło­dziej­stwo ska­rze, a i jesz­cze mun­du­ro­wi swo­je do­ło­żą – bąk­nął.

– A nie przej­muj się, sta­ry, nikt nie po­my­śli, że to bab­ka Ro­siń­ska na sza­ber po­szła.

– Może cię kto wi­dział? – za­tro­skał się dzia­dek i mimo zde­gu­sto­wa­nia nie­cnym czy­nem mał­żon­ki się­gnął po kra­dzio­ne owo­ce.

– A gdzie tam… Wszy­scy w sy­na­go­dze sie­dzie­li. Klam­kę koł­kiem pod­par­łam, pew­nie do tej pory wyjść nie mogą. A te owo­ce aż się pro­si­ły, żeby się nimi po­czę­sto­wać.

– Mamo, ukra­dłaś ze dwa­dzie­ścia kilo, to nie po­czę­stu­nek – ode­zwa­ła się cór­ka Alut­ki, Mi­cha­li­na, jed­no­cze­śnie ko­ły­sząc trzy­ma­ne na rę­kach dziec­ko.

– A czy ja ci wy­po­mi­nam, że dziec­ko uro­dzi­łaś bez chło­pa? Nie! To od­czep się od mo­ich śli­we­czek – mruk­nę­ła Alut­ka.

– Mar­twię się, że do kozy w koń­cu pój­dziesz – jęk­nę­ła Mi­cha­li­na.

– E tam. – Bab­ka mach­nę­ła ręką i do­da­ła: – Nie wiem, czy to do­brze, że mała imię po mnie do­sta­ła. Jak bę­dzie taką wa­riat­ką jak jej bab­ka, to osi­wie­jesz przed trzy­dziest­ką.

– Od­pu­kaj w nie­ma­lo­wa­ne i spluń trzy razy przez lewe ra­mię – za­śmia­ła się Mi­cha­li­na.

– Tyl­ko jak oplu­ję ojca, to nie sar­kaj­cie zno­wu – zu­peł­nie po­waż­nie po­wie­dzia­ła Alut­ka i splu­nę­ła za sie­bie.

– Tak, dru­ga Ali­cja Ro­siń­ska na tym świe­cie to pra­wie jak ka­ta­stro­fa Ti­ta­ni­ca – do­dał Bro­ni­sław z gło­śnym wes­tchnie­niem.

Okna nie­wiel­kie­go sa­lo­nu Ro­siń­skich w jed­no­pię­tro­wej ka­mie­ni­cy wy­cho­dzi­ły na błot­ni­stą dro­gę, po któ­rej z tru­dem po­ru­sza­ły się wozy i od cza­su do cza­su ja­kaś do­roż­ka. Uli­ca pro­wa­dzi­ła na targ, gdzie w każ­dy wto­rek i pią­tek zbie­ra­li się oko­licz­ni miesz­kań­cy chcą­cy coś ku­pić albo coś sprze­dać. Było to tak­że miej­sce wy­mia­ny wszel­kich in­for­ma­cji i plo­tek na te­mat miesz­kań­ców Cheł­mic i oka­la­ją­cych mia­stecz­ko wsi. Oczy­wi­ście, naj­wię­cej emo­cji bu­dzi­ła ro­dzi­na Cheł­mic­kich, bo­ga­tych zie­mian, któ­rych przod­ko­wie za­ło­ży­li w XVI wie­ku Cheł­mi­ce. Opo­wie­ści o tym ro­dzie, ich bo­gac­twie i ży­ciu oby­cza­jo­wym były ni­czym opa­sła po­wieść w od­cin­kach, cią­gną­ca się la­ta­mi, a ko­lej­ne czę­ści moż­na było usły­szeć z ust miesz­kań­ców w każ­dy wto­rek i pią­tek. Cheł­mic­cy wal­czy­li z tym, co ja­kiś czas wy­mie­nia­jąc nie­dy­skret­ną służ­bę, ale wszyst­ko na nic. Za­wsze zna­lazł się ktoś, kto coś szep­nął, coś na­po­mknął, a inni snu­li do­my­sły, do­ra­bia­jąc do za­sły­sza­nych in­for­ma­cji in­try­gu­ją­cą hi­sto­rię.

Na tar­go­wi­sku zbie­ra­li się wszy­scy. Chło­pi, kraw­cy i pie­ka­rze, służ­ba z ma­jąt­ku, a nie­kie­dy na­wet jego wła­ści­cie­le. Sta­tus spo­łecz­ny ujaw­niał się je­dy­nie w do­ko­ny­wa­nych przez nich za­ku­pach.

Gdy mło­dzi męż­czyź­ni tra­fi­li do Le­gio­nów, plo­tek zro­bi­ło się jesz­cze wię­cej, bo ry­nek od­wie­dza­ły głów­nie ko­bie­ty, tar­ga­jąc wor­ki ziem­nia­ków, pro­wa­dząc do­rod­ne pro­sia­ki i wo­żąc drew­nia­ny­mi wóz­ka­mi kan­ki z mle­kiem. Damy naj­czę­ściej sie­dzia­ły w do­roż­kach, wy­sia­da­jąc je­dy­nie przy stra­ga­nach z rę­ko­dzie­łem, chu­s­ta­mi czy ob­ru­sa­mi. Stą­pa­ły de­li­kat­nie na pal­cach, by nie po­bru­dzić pan­to­fli i su­kien, a kon­wer­sa­cje pro­wa­dzi­ły ze swo­ich po­jaz­dów, blo­ku­jąc dro­gi i bra­my wjaz­do­we. Te go­rzej uro­dzo­ne, z bruz­da­mi na twa­rzach, w po­ce­ro­wa­nych, skrom­nych suk­niach, przy­sta­wa­ły w grup­kach i albo szep­ta­ły, albo prze­krzy­ki­wa­ły się wza­jem­nie. A gdy wy­mie­nia­ły się in­for­ma­cją o ko­lej­nym po­le­głym męż­czyź­nie z oko­li­cy, la­men­to­wa­ły, za­wo­dzi­ły i chwy­ta­ły się za owi­nię­te chust­ka­mi gło­wy.

– Daj­że mi już spo­kój – od­po­wie­dzia­ła bab­ka i klep­nę­ła po dło­ni męża. – Zo­staw śliw­ki. Prze­cież kra­dzio­ne. I zbie­raj się, bo za­raz ku­ter­no­ga przyj­dzie na przy­miar­kę. Chrzci­ny już w tę nie­dzie­lę. Szko­da mi go, pa­mię­tam, chłop był na schwał i na­wet pan­ny mia­sto­we wo­dzi­ły za nim ocza­mi.

– Nie­dłu­go i Cheł­mic­cy będą swo­je­go pier­wo­rod­ne­go chrzcić – po­wie­dzia­ła Mi­cha­li­na. – Całe ko­ro­wo­dy do­ro­żek zja­dą się do ko­ścio­ła.

– A dru­gi syn fur­man­ką przy­je­dzie. Taka to bo­ska spra­wie­dli­wość – mruk­nę­ła Alut­ka.

– Nie po­wta­rzaj plo­tek – burk­nął Bro­ni­sław. – To, że pra­co­wa­ła w ma­jąt­ku, jesz­cze nie zna­czy, że ko­cha­ni­cą Cheł­mic­kie­go była.

Alut­ka za­chi­cho­ta­ła.

– Nie od dziś wia­do­mo, że on pies na baby, a Le­wi­no­wa też świę­ta nie jest. Chłop na wo­jacz­ce, a jej brzuch urósł. Pew­nie zie­lo­nych ja­błek się ob­ja­dła i ją tak wy­dę­ło, tyl­ko skąd dzie­ciak po­tem się wziął. Niby że przed cza­sem się uro­dził i ta­kie tam baj­ki, ale Har­mo­nio­wa mó­wi­ła, że chło­pak duży.

– Nie na­sza to zgry­zo­ta – mruk­nął Bro­ni­sław i wska­zał bro­dą w kie­run­ku Mi­cha­li­ny. – Mamy swo­ją.

– Te­raz to lu­dzie mor­dy za­mkną, bo nad Le­wi­no­wym dzie­cia­kiem będą się pa­stwić. A na­szej baj­ki spraw­dzać nie będą, bo i jak nie mają. Woj­na się po­ro­bi­ła, chłop był i chło­pa nie ma.

Bro­ni­sław wstał z krze­sła, wziął z ko­mo­dy pęk klu­czy i ru­szył w stro­nę drzwi. Na par­te­rze znaj­do­wał się jego mały za­kład kra­wiec­ki, w któ­rym spę­dzał więk­szość dnia. Te­raz miał jesz­cze wnucz­kę i za­sta­na­wiał się, czy po­do­ła utrzy­ma­niu trzech ko­biet je­dy­nie z szy­cia. Cheł­mi­ce były bied­ne, a woj­na jesz­cze bar­dziej wy­dre­no­wa­ła kie­sze­nie miesz­kań­ców. Głów­nie ła­tał ubra­nia albo prze­ra­biał i tyl­ko od cza­su do cza­su tra­fiał mu się ką­sek w po­sta­ci zle­ce­nia na uszy­cie sur­du­ta czy płasz­cza.

Gdy męż­czy­zna opu­ścił miesz­ka­nie, Mi­cha­li­na usia­dła na jego miej­scu i wes­tchnę­ła.

– Moja dziew­czyn­ka jest taka ślicz­na, może wy­ro­śnie na pięk­ną pan­nę i ja­kiś ary­sto­kra­ta stra­ci dla niej gło­wę?

– Ży­cia nie znasz? Oni tra­cą gło­wy na jed­ną noc. A gdy osią­gną swój cel, wra­ca im na swo­je miej­sce. Moja dro­ga, są drzwi, któ­rych nie da się otwo­rzyć – po­wie­dzia­ła Ali­cja ze spo­ko­jem.

Nie wie­rzy­ła w szczę­śli­we za­koń­cze­nia ta­kich ba­jek, co to ko­bie­ta z ni­zin ro­bi­ła ka­rie­rę przy do­brze uro­dzo­nym mężu.Nie za­mar­twia­ła się jed­nak, jej cór­ka jesz­cze mia­ła tro­chę cza­su, żeby się roz­cza­ro­wać świa­tem i z hu­kiem po­wró­cić z ob­ło­ków na zie­mię, gdzie je­dy­nie po­go­da du­cha była za dar­mo.

***

Iza­be­la Cheł­mic­ka była drob­ną, bla­dą ko­bie­tą o wą­tłym cie­le i sile ka­nar­ka. Po­ród pier­wo­rod­ne­go nie­mal po­zba­wił ją ży­cia, a po­wrót do nor­mal­ne­go funk­cjo­no­wa­nia cią­gnął się od ty­go­dni. Ko­bie­ta nie­co prze­sa­dza­ła z re­kon­wa­le­scen­cją, trak­tu­jąc uro­dze­nie dziec­ka jako pro­ces na­da­ją­cy jej sta­tus mę­czen­ni­cy. Nie cho­dzi­ła na spa­ce­ry, nie przyj­mo­wa­ła go­ści i nie uczest­ni­czy­ła w spo­tka­niach to­wa­rzy­skich. Naj­czę­ściej sie­dzia­ła w sa­lo­ni­ku albo ogro­dzie, owi­nię­ta ple­dem, i wpa­try­wa­ła się tępo w brzo­zo­wy las, staw z ła­bę­dzia­mi czy drew­nia­ną huś­taw­kę, któ­ra de­li­kat­nie ko­ły­sa­ła się pod wpły­wem sil­niej­szych po­dmu­chów wia­tru. Sy­nem Ju­lia­nem zaj­mo­wa­ły się pia­stun­ki i mąż Iza­be­li.

An­to­ni Cheł­mic­ki zbli­żał się do wie­ku, kie­dy zo­sta­je się ra­czej dziad­kiem niż oj­cem, dla­te­go na­ro­dzi­ny syna przy­jął z nie­opi­sa­ną ra­do­ścią. Że­niąc się z dwa­dzie­ścia lat młod­szą Iza­be­lą Wo­ło­szyń­ską, miał na­dzie­ję na szyb­kie po­ja­wie­nie się po­tom­stwa, ale los oka­zał się nie­ry­chli­wy i ka­zał cze­kać An­to­nie­mu na tę chwi­lę pra­wie dwa­na­ście lat. On sam był prze­ko­na­ny, że jest męż­czy­zną zdol­nym do spło­dze­nia dzie­ci, dla­te­go nie gar­dził sto­sun­ka­mi z go­rzej uro­dzo­ny­mi pan­na­mi, któ­re peł­ni­ły w dwor­ku rolę słu­żą­cych, ku­cha­rek i ogrod­ni­czek. Nie miał za­mia­ru się zaj­mo­wać ewen­tu­al­ny­mi skut­ka­mi swo­jej chu­ci, a je­dy­nie udo­wod­nić, że jest praw­dzi­wym męż­czy­zną. Gdy więc Anna Le­win po­in­for­mo­wa­ła go, że oto zo­sta­nie oj­cem, za­pro­po­no­wał jej je­dy­nie nie­wiel­ką re­kom­pen­sa­tę fi­nan­so­wą. Być może gdy­by w po­dob­nym cza­sie nie do­wie­dział się o brze­mien­no­ści swo­jej pra­wo­wi­tej mał­żon­ki, jego re­ak­cja by­ła­by inna. Jed­nak nie­mal rów­no­cze­śnie Iza­be­la oznaj­mi­ła mu, że oto ich mo­dli­twy zo­sta­ły wy­słu­cha­ne i spo­dzie­wa się dziec­ka.

Po przyj­ściu na świat syna An­to­ni osza­lał. No­sił na rę­kach ma­łe­go Ju­lian­ka nie­mal bez prze­rwy, za­ku­pił dla nie­go zło­co­ną ko­ły­skę, a żo­nie spra­wił na­szyj­nik z pe­reł. Jego ma­rze­nie w koń­cu się speł­ni­ło.

– An­to­ni – jęk­nę­ła sła­bym gło­sem Iza­be­la – nie noś go cią­gle na rę­kach, bo w ko­ły­sce spać nie bę­dzie chciał.

– Je­stem taki szczę­śli­wy, Iza­be­lo, że naj­chęt­niej nie wy­pusz­czał­bym go z rąk! – wy­krzyk­nął.

– A ja się boję. Zno­wu ja­kaś woj­na. Wiecz­nie je­ste­śmy jak nie u sie­bie – po­wie­dzia­ła ci­cho.

– Nie in­te­re­su­je mnie po­li­ty­ka, a na wo­jacz­kę za sta­ry je­stem. Za­nim Ju­lian do­ro­śnie, woj­na na pew­no się skoń­czy i bę­dzie spo­kój. A czy tu­taj będą Pru­sy, czy ca­rat, to już wszyst­ko jed­no. By­le­by­śmy ja­koś się w tym umie­li od­na­leźć – mruk­nął An­to­ni.

– Wszy­scy mó­wią tyl­ko o woj­nie i po­li­ty­ce, a ty je­steś taki spo­koj­ny – wes­tchnę­ła.

– Bo żyję do­brze ze wszyst­ki­mi. I z Pru­sa­ka­mi, i z puł­kow­ni­kiem Łysz­ki­nem. Kto­kol­wiek na­sta­nie, mnie krzyw­dy nie da­dzą zro­bić. Byle jak naj­mniej nam roz­kra­dli, bo wszyst­ko wy­wo­żą albo nisz­czą. Cho­le­ra ja­sna, woj­ny im się za­chcia­ło, a my zno­wu bę­dzie­my chłop­cem na po­sył­ki…

– A jak cię za szpie­ga we­zmą albo za zdraj­cę? – za­tro­ska­ła się Iza­be­la.

– Daj­że spo­kój, je­dy­ne taj­ne in­for­ma­cje, ja­kie po­sia­dam, to gdzie po­siać psze­ni­cę, żeby były do­bre plo­ny, i dla­cze­go po moją go­rzał­kę i Ro­sja­nie, i Niem­cy do Ga­li­cji przy­jeż­dża­ją. – Cheł­mic­ki par­sk­nął śmie­chem.

W du­chu nie było mu do śmie­chu. Nie chciał jed­nak stra­szyć i tak prze­ra­żo­nej żony. Nie wie­dział, co bę­dzie. Trzy mo­car­stwa, któ­re po­dzie­li­ły Pol­skę, te­raz chwy­ci­ły się za łby. Pił­sud­ski utwo­rzył Le­gio­ny pod sztan­da­rem Au­stro-Wę­gier, a Dmow­ski upa­try­wał szan­sy w do­ga­da­niu się z Ro­sją. Cheł­mic­ki oba­wiał się, że jed­ni i dru­dzy będą chcie­li okpić Pol­skę, a te­raz szu­ka­li je­dy­nie sprzy­mie­rzeń­ca w wal­ce z wro­giem. Praw­dą jed­nak było, że ofi­cjal­nie Cheł­mic­ki nie an­ga­żo­wał się w żad­ne po­li­tycz­ne dys­kur­sy, a jego ma­ją­tek, znaj­du­ją­cy się na ru­bie­żach Ga­li­cji, ra­dził so­bie cał­kiem do­brze.

Cheł­mic­ki ro­bił in­te­re­sy z ro­da­ka­mi, ale też i z Niem­ca­mi, i z Ro­sja­na­mi. Otwar­ta kil­ka lat wcze­śniej go­rzel­nia mia­ła do za­pro­po­no­wa­nia nie­złe trun­ki w bar­dzo przy­stęp­nych ce­nach, któ­ry­mi za­chwy­ca­no się za­rów­no w za­bo­rze pru­skim, jak i ro­syj­skim. Przy­my­ka­no więc oko na nie do koń­ca zgod­ne z pra­wem kwe­stie cel­ne i ogra­ni­cze­nia sta­wia­ne w po­szcze­gól­nych za­bo­rach. To da­wa­ło świet­ne zy­ski Cheł­mic­kie­mu, któ­ry nie chciał ich stra­cić po­przez bra­nie udzia­łu w spi­skach, taj­nych ak­cjach sa­bo­ta­żu czy spo­rach pol­skich po­li­ty­ków. Chciał miesz­kać i pra­co­wać w wol­nym kra­ju, swo­jej oj­czyź­nie, praw­dzi­wej Pol­sce, ale uwa­żał, że waż­niej­sze są spo­kój i do­bro­byt jego ro­dzi­ny.

Cheł­mic­ki lu­bił wie­czo­ra­mi sia­dać na ta­ra­sie, po­pi­jać her­ba­tę i pa­trzyć na za­chód słoń­ca, któ­re po­wo­li cho­wa­ło się za za­gaj­ni­kiem. Nie­kie­dy nur­to­wa­ło go py­ta­nie, czy war­to wy­trze­bić mło­de brzo­zy i so­sny, aby móc dłu­żej na­pa­wać wzrok wi­do­kiem słoń­ca. Prze­waż­nie jego my­śli nie zaj­mo­wa­ły ani spra­wy znie­wo­lo­ne­go kra­ju, ani nie za­sta­na­wiał się nad sen­sem ży­cia. Jego dni wy­peł­nia­ły roz­wa­ża­nia na te­mat cen al­ko­ho­lu, no­wych in­we­sty­cji i dy­le­ma­ty zwią­za­ne z kosz­tow­nym hob­by, ja­kie miał. A były to wy­ści­go­we ko­nie, któ­re przy­no­si­ły nie­ma­łe zy­ski, a jego na­pa­wa­ły dumą i ra­do­ścią. Tak, An­to­ni chciał za­ra­biać na wszyst­kim. Na ob­ra­zach, sta­rych mo­ne­tach, zło­cie i klej­no­tach. Wciąż zli­czał swój ma­ją­tek, tra­cąc hu­mor za każ­dym ra­zem, gdy wy­my­ślo­ny przez nie­go in­te­res nie oka­zy­wał się tak in­trat­ny, jak za­pla­no­wał. Zda­rza­ło się to jed­nak rzad­ko. Miał nosa do do­brych in­we­sty­cji i cie­szył się, że nie był jed­nym z tych roz­próż­nia­czo­nych ary­sto­kra­tów, któ­rzy trwo­ni­li ma­jąt­ki, za­miast je po­więk­szać, i pła­ka­li za każ­dym ra­zem, gdy wiry hi­sto­rii i eko­no­mii po­zba­wia­ły ich ko­lej­nych are­ałów ziem­skich.

***

Cheł­mi­ce były mia­stecz­kiem ja­kich wie­le. Z oka­la­ją­cy­mi je po­la­mi i wiej­ski­mi za­gro­da­mi. Był oczy­wi­ście też dwo­rek, na­le­żą­cy do Cheł­mic­kich, o któ­rych bo­gac­twie krą­ży­ły le­gen­dy. Ży­cie kon­cen­tro­wa­ło się przy ryn­ku, a w nie­dzie­le i świę­ta w ko­ście­le albo sy­na­go­dze. Były skle­pi­ki i za­kła­dy usłu­go­we opa­no­wa­ne przez spryt­nych Ży­dów i go­rzel­nia Cheł­mic­kich, któ­ra da­wa­ła pra­cę miesz­kań­com. Nie­wiel­ka szko­ła, ochron­ka i mała lecz­ni­ca do­peł­nia­ły ma­ło­mia­stecz­ko­wy ob­ra­zek. Lu­dzie ro­dzi­li się i umie­ra­li, ko­cha­li i nie­na­wi­dzi­li, co za­wsze sta­no­wi­ło po­żyw­kę do roz­mów, plo­tek i do­my­słów. Tym fa­scy­no­wa­li się miesz­kań­cy Cheł­mic, za­mknię­ci we wła­snym krę­gu, gdzie ży­cie in­nych za­wsze zda­wa­ło się bar­dziej in­te­re­su­ją­ce niż ich wła­sne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: