Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złota legenda artystów - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złota legenda artystów - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 347 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. EWAN­GE­LI­ŚCI.

Nie­go­dzi się za­po­zna­wać dłu­gu, któ­ry Sztu­ki pięk­ne za­cią­gnę­ły od Le­gend po­boż­nych i Pi­sma Świę­te­go. Dość jest wnijść do Mu­zeum, prze­biedz któ­ry­kol­wiek zbiór szty­cho­wa­ny ob­ra­zów Szkół daw­nych dość rzu­cić okiem na now­sze ry­ci­ny, mno­żą­ce się w Pa­ry­żu, Münich, Ber­li­nie, aby się prze­ko­nać, że naj­sław­niej­sze ma­lar­skie i sny­cer­skie utwo­ry, przed­sta­wia­ją wy­pad­ki i typy wła­ści­we po­da­niom od­wiecz­nym Ka­to­lic­kim. Fakt ten wca­le nie jest za­dzi­wia­ją­cy. Sztu­ka śre­dnio­wiecz­na cał­ko­wi­cie wi­ni­kła z li­te­ra­tu­ry śred­nich wie­ków, a li­te­ra­tu­ra zło­żo­na cała z po­boż­nych le­gend, była przez trzy wie­ki je­dy­nym umy­sło­wym po­kar­mem lu­dów Eu­ro­py, Ro­man­se ry­cer­skie, póź­niej­szej dały od tra­dy­cji aneg­do­tycz­nych po­boż­nych, nie prze­ni­ka­ły jako czy­ta­nie po­wsze­dnie w głąb mass, zaj­mo­wa­ły wy­łącz­nie wyż­szych tyl­ko; a krom min­ja­tur kil­ku rę­ko­pi­sów we­li­no­wych, (i to rzad­kich bar­dzo) nie stwo­rzy­ły, nie na­tchnę­ły żad­ne­go dzie­ła sztu­ki. Le­gen­da prze­ciw­nie, wla­na, rzec moż­na, w ży­cie po­wsze­dnie, sta­ła się jak my­tho­lo­gia, nie wy­czer­pa­nem źró­dłem sym­bo­lów, ob­ja­wów pla­stycz­nych; i stra­ciw­szy wresz­cie zna­cze­nie swe my­stecz­ne, cha­rak­ter świę­ty, któ­ry po­sia­da­ła w wie­kach relj­gij­niej­szych, nie prze­sta­ła prze­cież nadal oży­wiać, jak płod­ne na­sie­nie, ima­gi­na­cji ar­ty­stów.

My­lił­by się też, kto­by po­gar­dzał temi po­wie­ścia­mi, czę­sto apo­kry­fa­mi, jako wy­my­słem nie­zdar­nym, ma­rzy­cie­li za­kon­nych, – przy ca­łem dzi­wac­twie, jest w nich ukry­ta re­al­ność; co się, zaś ty­cze for­my jaka w róż­nych cza­sach przy­bra­ły, ona była wy­ra­zem dąż­no­ści róż­nych, ja­kim z ko­lei pod­le­ga­ły pew­ne wy­mia­ry cza­su, epo­ki. Aby po­jąć praw­dzi­we zna­cze­nie i waż­ność le­gend, po­trze­ba pa­mię­tać że wy­so­ka mo­ral­ność Ewan­gel­ji, nie­mo­gła w cza­sach nie­oświe­ce­nia być uciecz­ką co­dzien­ną umy­słów po­zio­mych, serc pro­stych, dusz na­iw­nych. – Po – karm ten byt czy­sty, zbyt sub­tel­ny, nie mógł na­sy­cić lu­dzi na­mię­tych i gwał­tow­nych, nie do­syć miał dla nich po­wa­bu. Do­bra no­wi­na (Ewan­gel­ja) nie­sta­ła się była jesz­cze dzie­dzic­twem ubo­gich, Chry­stus nie­był im jasz­cze po­cie­szy­cie­lem. Na­uka Jego do­stęp­na tyl­ko oświe­ceń­szym, za­mknię­ta w rzad­kich i kosz­tow­nych rę­ko­pi­smach, uszko­dzo­na, sfał­szo­wa­na dys­pu­ta­mi, któ­re wznie­ca­ła w lu­dziach po­wo­ła­nych do jej wy­kła­du, nie ze­szła była do gmi­nu. Gorz­kie spo­ry ko­ścio­ła pier­wiast­ko­we­go, roz­róż­nie­nia wy­myśl­ne, ar­gu­men­ta trud­ne do po­ję­cia pierw­szych Teo­lo­gów, przed­się­wzię­te środ­ki, przez ko­ściół prze­ciw fał­szy­wym na­ukom o Bó­stwie Chry­stu­sa, od­su­nę­ły od nie­go pro­siacz­ków, ska­za­nych na nę­dzę dusz­ną, i cier­pie­nia fi­zycz­ne, nie­śmie­ją­cych wznieść oczu ku sfe­rom ta­jem­ni­czym, w któ­rych po­ły­ski­wał za­tar­ty ob­raz Zba­wi­cie­la świa­ta.

– "W tym sta­nie rze­czy, – po­wia­da Mil­man (Hi­sto­ry of Chri­stia­ni­ty. Vol. III. 540), – Chry­stus stał się przed­mio­tem czci nie tak bez­po­śred­niej; usza­no­wa­nia nie tak po­ufa­łe­go; a umy­sły nie­spo­koj­ne w sfe­rze bliż­szej sie­bie sta­ra­ły się so­bie stwo­rzyć ła­twiej­sze, do­stęp­niej­sze sym­pa­tje." – Oka­zaw­szy nie­bez­pie­czeń­stwo tych dąż­no­ści, – pi­sze da­lej ten­że: – w cza­sie prze­śla­do­wań, mę­czeń­stwa na­tchnę­ły lu­dziom od­ro­dzo­nym zba­wien­ne usza­no­wa­mie, czer­pa­ne w naj­szla­chet­niej­szych in­stynk­tach du­szy czło­wie­czej. Usza­no­wa­nie to prze­szło w we­ne­ra­cją, ad­o­ra­cją, a na­resz­cie w cześć istot­ną. Po­mi­mo usi­ło­wań teo­lo­gów, któ­rzy sta­ra­li się roz­róż­nić cześć wy­rzą­dzo­na, świę­tym mę­czen­ni­kom od czci od­da­wa­nej Zba­wi­cie­lo­wi i Bogu, dwie te czci po­wo­li się zla­ły, prze­dział bo­wiem dzie­lą­cy je nie­dość był dla wszyst­kich wi­docz­ny, trud­ny do za­kre­śle­nia, i nic mógł po­wstrzy­mać śle­pe­go za­pa­łu tłu­mów. " –

Uwiel­bie­nie, na­dzie­ja, mi­łość, po­trze­by ko­niecz­ne, dą­że­nia nie­zbęd­ne ży­cia du­chow­ne­go; zra­dza­ly po wszyst­kie cza­sy tę żą­dzę czcze­nia w bo­ha­te­rach, pół­bo­gach i świę­tych, cnót nad­zwy­czaj­nych, któ­rych da­wa­li przy­kła­dy i po­tę­gi po­śred­ni­czej, jaką im przy­zna­wa­no w ob­li­czu Wiel­kie­go Bó­stwa. Nie gdzie­in­dziej szu­kać po­trze­ba pier­wiast­ku wszyst­kich tych po­wie­ści ba­jecz­nych, któ­re od VII do X wie­ku wy­war­ły na Sztu­kę, w ko­leb­ce bę­dą­cą, tak po­tęż­ny i nie­wy­ra­cho­wa­ny wpływ. Gu­izot, w swych Pre­lek­cjach o Cy­wi­li­za­cji, nie spu­ścił go z oka.

–" Jak po ob­lę­że­niu Troi, – po­wia­da on – w każ­dem mie­ście Gre­cji, zna­leź­li się Rap­so­do­wie, zbie­ra­cze tra­dy­cji he­ro­icz­nych, opie­wa – jacy je dla za­ba­wy Judu po zno­jach pra­cy, jak te opo­wia­da­nia wy­ro­dzi­ły wresz­cie na­ro­do­wą po­ezję; tak też w cza­sach o któ­rych mowa, tra­dy­cje wie­ków na­zwać się mo­gą­cych epo­ką he­ro­icz­ny Chri­sr­ja­ni­zmu, zaj­mo­wa­ły po­dob­nie wszyst­kie ludy eu­ro­pej­skie. Zna­leź­li się lu­dzie, któ­rzy przed­się­wzię­li ze­brać po­da­nia, spi­sać je, czy­tać gło­śno lub opo­wia­dać dla po­cie­chy i zbu­do­wa­nia wier­nych. Po­da­nia te byty, praw­dę rze­kł­szy, je­dy­ną li­te­ra­tu­rą epo­ki." – (Lek: XVI i XVII.)

Smut­na za­iste epo­ka w rocz­ni­kach ludz­ko­ści, bę­dą­ca jak­by klu­czem skle­pie­nia tego gma­chu po­sęp­ne­go, któ­ry się śred­nie­nii wie­ki zo­wie. Naj­strasz­niej­sze cho­ro­by, ja­kie obar­czać mogą ludz­kość, drę­czy­ły ją na­ów­czas: śle­po­ta, próż­niac­two, wy­stęp­ki, nę­dza. Ob­ja­wy co­dzien­ne bytu spo­łecz­ne­go gwał­ci­ły otwar­cie in­stynk­ta mo­ral­ne, za­szcze­pio­ne przez Opatrz­ność we wszyst­kich ser­cach; śle­py traf lub zwie­rzę­ce pra­wo siły rzą­dzi­ły spo­łecz­no­ścią, któ­ra się zda­wa­ła wy­da­ną im na pa­stwę, – nig­dzie spo­czyn­ku, nig­dzie ochro­ny, nig­dzie istot­ne­go bez­pie­czeń­stwa. Ani prze­moc moż­nych, ani re­zy­gna­cja sła­bych, gra­nic na­ów­czas nie mia­ły. Nie­wo­la ist­nia­ła w pra­wie pu­blicz­nem Eu­ro­py; męż­czyź­ni dla, unik­nie­nia prze­mo­cy, ko­bie­ty dla uciecz­ki od sro­mot­nych gwał­tów, chro­ni­ły się do klasz­to­ru w, oby­cza­je szorst­kie były, ję­zyk… nie­do­sko­na­ły i gru­by. Uczu­cia, na któ­rych do­bry byt dzi­siej­szy spo­łe­czeń­stwa opar­ty, nie roz­wi­nio­ne spa­ły jesz­cze. Wyż­sze klas­sy ob­ję­ta jed­na pa­nu­ją­ca na­mięt­ność wo­jo­wa­nia. Niż­sze, w by­cie mo­no­ton­nym, za­sta­łym, pu­stym, ogo­ło­co­nym z przy­jem­no­ści, le­ża­ły bez celu i na­dziei. Wów­cza­sto, skut­kiem opatrz­nej re­ak­cji ob­ja­wia­ją­cej cud­nie do­bre in­stynk­ta ludz­ko­ści, uro­dzi­la się li­te­ra­tu­ra o któ­rej mowa.

Wy­wra­ca­ła ona po­zor­ny rze­czy po­rzą­dek, i pro­te­sto­wa­ła śmia­ło, w imię za­sad chrze­ści­jań­skich, tak nie­god­nie za­po­zna­nych, prze­ciw­ko nad­uży­ciom siły; dą­ży­ła ona do odar­cia z uro­ku czy­nów wo­jen­nych i pła­tu tur­nie­jów tych i igrzysk sza­lo­nych. W nich cier­pie­nie re­zy­gno­wa­ne, spo­koj­ne, wyż­szą było za­słu­gą niż naj­droż­sze męz­two bro­nią­ce się za­ja­dle.

Ubó­stwo, pra­ca, do­tąd wzgar­dzo­ne, bra­ły pierw­szeń­stwo przed próż­ne­mi try­um­fy i bla­ska­mi czy­nów ry­cer­skich. Mi­łość bliź­nie­go, ta cno­ta nowa zu­peł­nie, pa­no­wa­ła tu in­nym. Za­par­cie się sie­bie za­le­co­ne zo­sta­ło, wznie­sio­ne; uczo­no lu­dzi jak wiel­kiem jest ra­czej ży­cie po­świę­cić, niż za­przeć się swej wia­ry. Ła­god­ność, czy­stość ko­bie­ty, wy­sta­wio­ne jako cno­ty he­ro­icz­ne; nie­wo­la, gwałt, roz­pu­sta, obrzy­dzo­ne i po­tę­pio­ne zo­sta­ły; szla­chet­ne ob­ra­zy pięk­no­ści mo­ral­nej, spo­ko­ju we­wnętrz­ne­go, da­wa­no przed oczy umy­słom cho­rym i drę­czo­nym – ta­kie były pierw­sze na­tchnie­nia łój re­ak­cyj­nej li­te­ra­tu­ry. Wzno­si­ła ona za­sło­nę przy­szło­ści, i świa­ta lep­sze­go, gdzie źli przy­stę­pu nie­ma­ją; wy­wo­ły­wa­ła le­gję aniel­skie ze skrzy­dły ja­sne­mi, z glo­ria­mi zło­ci­ste­mi prze­ciw­ko sza­ta­nom, miesz­kań­com po­czwar­nym ciem­no­ści; na po­moc du­szom ula­tu­ją­cym ko­na­ją­cych mę­czen­ni­ków, któ­re nio­sły do Tro­nu Przed­wie­wiecz­ne­go.

Twier­dze­nie na­szę, mo­gą­ce się do­wieść ści­śle, ze sztu­ka wie­ków śred­nich, była od­bla­skiem tego umy­sło­we­go wzru­sze­nia; – nie da­jeż w kil­ku sło­wach mia­ry wpły­wu jego i sto? pnia za­ję­cia, ja­kie wzbu­dza­ją pło­dy jego?

Gdy po dłu­giej epo­ce ciem­no­ty na­stę­pu­ją­cej po upad­ku pań­stwa rzym­skie­go, sztu­ki pięk­ne od­ra­dzać się za­czę­ły, zna­la­zły się; za­raz i na dłu­go, pod­da­ne wy­łącz­ne­mu wpły­wo­wi re­li­gij­ne­mu. Ma­lar­stwo, sny­cer­stwo, mu­zy­ka, ar­chi­tek­tu­ra, w mia­rę jak się wy­wi­ja­ły z tego cha­osu, wpa­da­ły na­tu­ral­nie w ręce wła­dzy du­chow­nej. Wszak­że nie­słusz­nie przy­pusz­cza­no, ze do swych za­sto­so­wu­jąc je po­trzeb z cha­rak­te­ry­stycz­ną oględ­no­ścią na ju­tro, Ko­ściół, za­raz w po­cząt­ku, miał w ręku wy­bor przed­mio­tów, lub bez­względ­ną dy­rek­cją prac ar­ty­stycz­nych. Prze­ciw­nie, wi­dzi­my Kon­cyl­ja nie­spo­koj­nie pil­nu­ją­ce i wzbra­nia­ją­ce nie­do­rzecz­no­ści po­pu­lar­nych, mo­gą­cych re­li­gij­ną cześć prze­two­rzyć i wy­na­tu­rzyć, ma­ter­ja­li­zu­jąc po­da­nia świę­te. Ale edyk­ta Kon­cyl­jów były próż­ne prze­ciw unie­sie­niu pra­wie po­wszech­ne­mu, i gdy się oka­za­ło, że Ko­ścioł nie mógł wal­czyć z wy­la­ne­mi fa­la­mi za­bo­bon­nych ba­śni apo­kry­fo­wych, mu­siał się zde­cy­do­wać opa­no­wać je i po­słu­gi­wać się nie­mi do swych za­mia­rów i ce­lów. – Po­chło­nio­no więc błę­dy i prze­są­dy, któ­rych znisz­czyć nie było moż­na. – Po­strzedz się daje w tej epo­ce, to po­szu­ki­wa­nie środ­ka mię­dzy le­gen­da­mi po­pu­lar­ne­mi, mię­sza­ni­ną nie­kształt­ną za­bo­bo­nów pół­no­cy i my­tho­lo­gji klas­sycz­nej, a praw­dzi­wem! le­gen­da­mi przez Ko­ściół przy­ję­te­mi.

Dla nas już nie­bez­pie­czeń­stwo to nie ist­nie­je, i prze­ciw­ko po­li­te­izmo­wi chrze­ści­jań­skie­mu pierw­szych wie­kow, epo­ka na­sza aż… do zbyt­ku kry­tycz­na, aż nad­to nas bro­ni. – Chwi­la to wła­śnie do ba­da­nia le­gend w ca­łej ich pier­wiast­ko­wej dzi­wacz­no­ści, po­wo­ła­ni je­ste­śmy do po­ję­cia tej dziw­nej wia­ry, je­śli nie do zre­ali­zo­wa­nia cu­dów, któ­re czy­ni­ła daw­niej; a cho­ciaż punkt wi­dze­nia z ja­kie­go się na nią za­pa­tru­je­my, nie jest naj­wznio­ślej­szy i naj­płod­niej­szy, jest on przy­najm­niej ze wszyst­kich naj­bar­dziej kar­mią­cy cie­ka­wość świa­to­wą zu­peł­nie, i czy­stą pro­za­icz­ną, na­szych współ­cze­snych.

Ba­da­jąc tez, w spo­sób ten po­da­nia, za­ra­dzim może istot­ne­mu bra­ko­wi w wy­cho­wa­niu czuć się da­ją­ce­mu, w wy­cho­wa­niu we­dle dzi­siej­szych idei po­ję­tem. Cho­ciaż szat mod­ny w cią­gu lat kil­ku opa­no­wał byt nas po­wszech­nie dla wszyst­kie­go śre­dnio­wiecz­ne­go; nie­wia­do­mość ogól­na w przed­mio­cie hi­stor­ji tego cza­su, nie zo­sta­ią roz­bi­tą. Stu­dja uni­wer­sy­tec­kie obzna­ja­mia­ją dość wszyst­kich ze sztu­ką i hi­stor­ją sztu­ki klas­sycz­nej. Nikt pew­nie w ob­ra­zie nie weź­mie Apol­li­na za Si­le­na, We­ne­ry za Mi­ner­wę, We­stal­ki za Ama­zon­kę. Ża­den do­bry ma­larz, nie uka­że Ju­no­ny nago, bez dra­per­ji, Jo­wi­sza bez­bro­dym.

Słu­dzy na­wet po­zna­ją Nep­tu­na po trój­zę­bie, a Wul­ka­na po ku­la­wej no­dze. Toż samo co do nie­któ­rych ty­pów re­li­gij­nych za­pew­ne, ale tyl­ko nie­któ­rych: Wnie­bo­wzię­cia, Na­ro­dze­nia, Ma­do­ny, Mag­da­le­ny, świę­te Ka­ta­rzy­ny i świę­ci Hie­ro­ny­nio­wie, tak są licz­ni w mu­ze­ach eu­ro­pej­skich, że się na­resz­cie na­uczo­no ich po­zna­wać. Ale krom tych naj­po­spo­lit­szych rze­czy, coż wię­cej wie­my? Zna­my-li przed­mio­ty rza­dzej trak­to­wa­ne, ich at­try­bu­ta wła­ści­we, ich ce­chy tra­dy­cyj­ne? Pal­ma mę­czeń­ska "zwy – cię­żey wśrod śmier­ci" ruszt świę­te­go Waw­rzyń­ca, koło świę­tej Ka­ta­rzy­ny, zna­jo­me są wszyst­kim, praw­da; za­wo­ła­my: Mag­da­le­na! spoj­rzaw­szy na roz­sy­pa­ne wło­sy, wznie­sio­ne oczy, choć­by obok niej nie le­ża­ła tru­pia gło­wa i na­czy­nie z won­no­ścia­mi, ak­ces­sor­ja tra­dy­cjo­nal­ne. Przy­pusz­czam, że po suk­ni bru­nat­nej, jej Kro­ju, po ogo­lo­nej gło­wie, po­zna­my do razu tak­że świę­te­go Fran­cisz­ka; ale rów­nież pew­ni bę­dzie­my ro­ze­zna­nia ś. Do­mi­ni­ka od ś. An­to­nie­go i t.p.ś. Je­rzy, dzię­ki smo­ko­wi, ła­two roz­róż­nić się daje, i to gdy wy­stą­pi kon­no, z pod­nie­sio­nym mie­rze­ni, jak zwy­kli­śmy go wi­dy­wać na ob­ra­zach Luw­ru i naj­po­spo­lit­szych szty­chach. – Ale gdy wam uka­żą pięk­ne­go mło­dzień­ca wzno­szą­ce­go krzyż sym­bo­licz­ny i gnio­tą­ce­go u stop zwy­cię­żo­ne­go smo­ka, wie­le bar­dzo osób od­po­wie tyl­ko, że to ko­pją z Ra­fa­ela – Wi­dząc wspa­nia­łą po­stać z pal­mą w ręku, u któ­rej stop leży jed­no­roż­ce, nie je­den znaw­ca za­wo­ła: –" To sław­ny Po­rde­no­ne wie­deń­ski" – Bar­dzo­by się zdzi­wił prze­cię, gdy­by mu ob­ja­śnio­no, że to tak­że pa­tron An­gl­ji.

Uczyń­my tu też uwa­gę mi­mo­cho­dem, jak te ob­ra­zy tra­cą, nie bę­dąc, jak daw­niej, zgod­ne z tra­dy­cją gmi­nu, nie bu­dząc już tych sym­pa­tji na któ­re ich twór­cy ra­cho­wa­li. Nikt ich nie ro­zu­mie umiesz­czo­nych nie­wła­ści­wie, nie – sto­sow­nie. To, coby po­ru­sza­ło w głę­bi ciem­nej ka­pli­cy, pod pro­mie­nia­mi fan­ta­stycz­ne­mi lam­py we dnie pło­ną­cej, lub słoń­ca prze­ci­ska­ją­ce­go się przez róź­no farb­ne szy­by; nad­for­te­pia­nem lub eta­żer­ką w ja­snym i wy­twor­nym sa­lo­nie, sta­je się śmiesz­nem i od­strę­cza­ją­cem. Ten ś. Se­ba­stjan strza­ła­mi prze­szy­ty, któ­ry w daw­nych wie­kach, bu­dził po­boż­ny za­pał w uci­śnio­nych za wia­rę; ta po­kut­ni­ca z dłu­gie­mi roz­pusz­czo­ne­mi wło­sy ob­la­na łza­mi, nad kto­ra du­ma­ła grzesz­ni­ca świa­to­wa; ten nie­wol­nik drę­czo­ny, któ­re­go mę­czar­nie ukró­ca ś. Ma­rek, wzno­szą­cy w oczach wła­snych nie jed­ne­go utra­pio­ne­go i po­ni­żo­ne­go; są te­raz dla nas ob­ra­za­mi mniej wię­cej kosz­tow­ne­mi, we­dle pięk­no­ści ry­sun­ku, świet­no­ści ko­lo­ry­tu i po­cho­dze­nia z ręki sław­ne­go mi­strza. Nim te ob­ra­zy nas wzru­szą, trze­ba nam wie­dzieć wprzó­dy, że je ma­lo­wa­li: Gni­do, Ti­cja­no Tin­to­ret. – A gdy idzie o ich mo­ral­ne zna­cze­nie, o na­ukę któ­rą tchnę­ły w głę­biej od nas re­li­gij­nych lu­dzi, mó­wi­my o tem obo­jęt­nie lub po­gar­dli­wie na­wet. Toż to jest praw­dzi­wie ro­zu­mo­wa­ny spo­sób są­dze­nia o dzie­łach sztu­ki? Temu wie­rzyć nie­po­dob­na, bo tak po­stę­pu­jąc, ści­ska­my mia­sto roz­sze­rza­nia, szran­ki zna­cze­nia tych dziel, uj­mu­je­my przy­jem­no­ści jaką wzbu­dza­ło wpa­try­wa­nie się w nie; odej­mu­je­my im naj­istot­niej­sze wa­run­ki po­ezji, naj­szla­chet­niej­sze ich wdzię­ki, ich na­tchnień peł­ną cno­tę. To było zda­nie dok­to­ra Ar­nold'a któ­re­go opin­ja pod­pie­ra­my się, aby nas o pu­se­izm nie po­są­dza­no. Mó­wiąc o ob­ra­zach ko­ścio­ła San-Ste­fa­no w Rzy­mie, od­zy­wa się on temi sło­wy: –" Za­pew­ne, wie­le le­gend tu wy­sta­wio­nych nie wy­kry­wa ści­słej kry­ty­ki. – We­dle wszel­kie­go po­do­bień­stwa, Gib­bon nie my­lił się, oskar­ża­jąc je o wiel­ką prze­sa­dę; ale wresz­cie, po­dziel­my całą ilość mę­czen­ni­ków spi­sa­nych przez dwa­dzie­ścia, przez pięć­dzie­siąt, po­zo­sta­nie jesz­cze mnó­stwo osób obo­jej płci, róż­nych wie­ków i sta­nów, któ­re wy­cier­pia­ły mę­czar­nie i śmierć po­nio­sły za su­mie­nie swo­ie i mi­łość Zba­wi­cie­la. Dość tego, aby ob­ra­zy po­dob­ne zba­wien­ne czy­ni­ły na pa­trzą­cych wra­że­nie, aże­by nie go­dzi­ło się z nieb na­śmie­wać nie­przy­zwo­icie, aże­by na nie po­glą­da­no nie jako na przed­mio­ty próż­nej tyl­ko cie­ka­wo­ści. One przy­po­mi­na­ją nam za­sadz­ki sza­tań­skie, czem jest la­ska Boża wspo­ma­ga­ją­ca nas do zwy­cię­ża­nia ich; one nie dają nam za­po­mnieć tych istot świę­tych, któ­rych zwy­cięz­two, oku­pio­ne tyla cier­pie­nia­mi, nie im tyl­ko sa­mym po­słu­ży­ło, i dało nam w pu­ści­znie wię­cej, niż zdo­by­cze i lupy."

Pięk­ny ten ury­wek Ar­nold'a, mogł być na­tchnio­ny ja­kim wi­do­kiem. By­li­śmy raz, ale raz tyl­ko w ko­ście­le ś. Ste­fa­na i wy­szli­śmy z nie­go ze zra­nio­nem ser­cem. Od­tąd uni­ka­li­śmy lego miej­sca i jego okrop­nych ob­ra­zów. – Sil­niej­szy da­le­ko, bar­dziej prze­ma­wia­ją­cy do du­szy, wy­dal się nam ś. Ste­fan Car­pac­cio, sa­mot­ny, spo­koj­ny, rzu­ca­ją­cy smęt­ne spoj­rze­nie z wierz­choł­ka ja­sne­go szczę­śli­wo­ści swo­jej. Ale przod­ko­wie nasi śred­nich wie­ków nie tak byli de­li­kat­ni: dla nich męz­two nie­po­ko­na­ne, świet­ny try­umf ofia­ry za­cie­rał okrut­ne szcze­gó­ły jej mę­czeń­stwa. Umie­li oni nie wi­dzieć roz­pa­lo­ne­go pala, zę­ba­te­go koła, plet­ni, no­żów i pło­mie­ni­stych pie­ców. Stro­na ide­al­na tych ob­ra­zów świę­tych wzno­si­ła ich du­szę, rzu­ca­ła bal­sam na rany ser­decz­ne, oświe­ca­ła umysł. Ma­ter­jal­ne szcze­gó­ły nie obu­rza­ły w owych wie­kach, w któ­rych przy­wy­kli byli do wy­myśl­nych okru­cieństw owych fe­odal­nych cie­mię­ży­cie­li, po­czwar, jak Ez­ze­li­no, Jan Me­di­cis i t.p. Ży­cie rze­czy­wi­ste, po­wsze­dnie, dzię­ki tym lu­dziom, przed­sta­wia­ło nie­mniej strasz­ne i po­twor­ne ob­ra­zy.

Nim przy­stą­pim do pra­cy, do któ­rej nas wio­dą te po­przed­ni­cze uwa­gi, mu­si­my ją oce­cho­wać i ozna­czyć jej głów­ne po­dzia­ły. Nie jest to, wła­ści­wie rzec… kry­ty­ka; nie my­śli­my wca­le po­rów­ny­wać, klas­sy­fi­ko­wać szko­ły, są­dzić o ta­len­cie róż­nych mi­strzów, i po­pi­sy­wać się ze znaw­stwem o dzie­iach sztu­ki, po­wi­my tu tyl­ko ze wzglę­du na przed­miot jaki przed­sta­wia­ją i na wy­kład mniej wię­cej wier­ny re­li­gij­nej my­śli w nich za­war­tej; wy­kład roz­ma­ity we­dle cza­su i spo­so­bu wi­dze­nia wła­ści­we­go każ­dej szko­le.

Głów­ną trud­no­ścią tego ro­dza­ju pra­cy jest za­cho­wa­nie w niej pew­ne­go po­rząd­ku, któ­ry­by do­zwo­lił ob­jąć ca­łość i wy­na­leźć ła­two szcze­gó­ły. Dzie­lim ją też na czte­ry sek­cje, mo­gą­ce w so­bie za­wrzeć wszel­kie przed­mio­ty świę­te, któ­re­mi w now­szych cza­sach zaj­mo­wa­li się ma­la­rze i sny­ce­rze. Te sek­cje w po­rząd­ku na­tu­ral­nym obej­mu­ją z ko­lei, le­gen­dy po­mniej­sze, aż do naj­wznio­ślej­szych, naj­pięk­niej­szych, my­stycz­nych po­dań re­li­gij­nych. Bę­dzie­my mó­wi­li:

I. O le­gen­dach o świę­tych i mę­czen­ni­kach

II. Le­gen­dach o Mat­ce bo­żej.

III. Le­gen­dach o Chry­stu­sie Panu.

IV. O głów­nych cha­rak­te­rach, sym­bo­lach, wy­pad­kach, ze sta­re­go za­ko­nu, do­star­cza­ją­cych przed­mio­tów sztu­ce pla­stycz­nej.

W pierw­szym rzę­dzie, sta­ją na­przód przed nami, czte­rej Ewan­ge­li­ści, jak czte­ry wspa­nia­łe ko­lum­ny, wspie­ra­ją­ce ko­ścioł chrze­ściań­ski.

Chwa­ły peł­ni świad­ko­wie, tłu­ma­cze wznio­śli ob­ja­wio­nej wia­ry; nie dziw że ich ob­ra­zy są po­spo­li­te, i że od naj­daw­niej­szych cza­sów wi­dzi­my ich po ko­ścio­łach wia­ry któ­rą wznie­cić po­mo­gli.

Nie mamy żad­ne­go ich ob­ra­zu au­ten­tycz­ne­go ani na­wet apo­kry­fu, przed­sta­wie­nie więc ob­li­cza ich, było za­wsze sym­bo­licz­ne, ide­al­ne. Sym­bo­licz­ne, gdy ar­ty­sta za­mie­rzał so­bie wy­ra­zić ob­ra­zem em­ble­ma­tycz­nym, zna­cze­nie ich po­słan­nic­twa du­chow­ne­go; ide­al­ne, gdy do­da­wał do typu po­da­ne­go mu przez wy­obraź­nią; typu wiel­ko­ści umy­sło­wej, god­no­ści, wy­mo­wy prze­ko­ny­wa­ją­cej, ozdob­nej jesz­cze pięk­no­ścią po­sta­wy, wdzię­kiem dra­per­ji, wznio­sło­ścią wej­rze­nia, śla­chet­nem ust po­ru­sze­niem – jaki rys cha­rak­te­ry­stycz­ny wzię­ty z pi­sma. Utwór ten, wy­szły z gło­wy ar­ty­sty, i mniej wię­cej zgod­ny z ob­ra­zem jaki inni lu­dzie two­rzy­li so­bie o po­sta­ci świę­te­go, któ­re­go im uka­zy­wał – utwór ten, sta­wał się ide­al­nem po­do­bień­stwem Ewan­ge­li­sty. Pió­ro, księ­ga w ręku, słu­ży­ły za znak ce­chu­ją­cy tłu­ma­cza praw­dy ob­ja­wio­nej.

Pierw­szym sym­bo­lem, wy­ra­ża­ją­cym czte­rech Ewan­ge­li­stów, były czte­ry rze­ki wy­pły­wa­ją­ce raju. W ob­ra­zach tego ro­dza­ju, Chry­stus, cza­sem pod po­sta­cią Ba­ran­ka nio­są­ce­go krzyż, cza­sem pod po­sta­cią mło­dzień­ca z ba­ran­kiem, stoi na wzgó­rzu, z pod któ­re­go cie­ką gwał­tow­nie wy­try­sku­jąc, czte­ry szyb­kie stru­mie­nie. Wy­obra­że­nia ta­kie znaj­du­je­my w ka­ta­kum­bach, na sta­rych sar­ko­fa­gach za­cho­wa­nych w Wa­ty­ka­nie z in­ne­mi po­zo­sta­ło­ścia­mi chrze­ści­jań­skie­mu, i w kil­ku ko­ścio­łach sta­rych, wznie­sio­nych mię­dzy II a V wie­kiem.

Nie moż­na ozna­czyć ści­śle epo­ki, w któ­rej czte­ry ta­jem­ni­cze zwie­rzę­ta wi­dze­nia Eze­chje­la, sta­ły się upo­sta­cio­wa­niem sym­bo­licz­nym, czte­rech Ewan­ge­li­stów. Dok­to­ro­wie ży­dow­scy, wi­dzie­li w nich na­przód czte­rech Ar­cha­nio­łów: Mi­cha­ła, Ra­fa­ela, Ga­br­je­la i Urje­la. Po­źniej chcia­no mieć w nich czte­rech wiel­kich pro­ro­ków: Iza­ja­sza, Je­re­mia­sza, Eze­chje­la i Da­nie­la. Chrze­ści­ja­nie pierw­szych wie­ków, nie bar­dzo się wy­si­li­li na nowe ob­ja­śnie­nie czte­rech zwie­rząt owych; któ­re wprzód jesz­cze tłu­ma­czo­no w ten spo­sób. – O tym no­wym wy­kła­dzie znaj­du­je się wspo­mnie­nie, w kil­ku pi­smach II wie­ku. Tak samo wy­ło­żo­no też czwo­ro zwie­rząt (kształ­tów pra­wie po­dob­nych) sie­dzą­cych u Tro­nu Ba­ran­ka. Ale do­pie­ro po V wie­ku sym­bo­le te we­szły we zwy­czaj u ma­la­rzy i przy­ję­te zo­sta­ły we wszyst­kich dzie­iach sztu­ki. Moż­na­by jesz­cze roz­róż­nić czas w któ­rym za­sto­so­wa­nie zwie­rząt było tyl­ko ogól­ne, od cza­su w któ­rym każ­de zwie­rze przy­pi­sa­no jed­ne­mu ewan­ge­li­ście w szcze­gól­no­ści. To mia­ło miej­sce do­pie­ro, po ogło­sze­niu kom­men­ta­rza ś. Hie­ro­ny­ma na Eze­chje­la.

Od tej chwi­li we­szło we zwy­czaj sta­ły, przed­sta­wiać ś. Ma­te­usza, pod po­sta­cią Che­ru­bi­na lub po­sta­cią ludz­ką, a to dla lego, że po­czy­na swą Ewan­gel­ją od ge­ne­alo­gji we­dle cia­ła, Zba­wi­cie­la; albo, we­dle in­nych pi­sa­rzy, dla tego, że w ca­łej Ewan­gel­ji swej, na­sta­je na cie­le­sną na­tu­rę Chry­stu­so­wą wię­cej niż na bo­ską. Ś. Ma­rek otrzy­mał lwa, we­dle jed­nych, dla tego, że Panu swe­go kró­le­stwa żą­dał, we­dle in­nych, że w po­cząt­ku za­raz opi­su­je po­słan­nic­two ś. Jana Chrzci­cie­la "któ­re­go głos sły­sza­ny byt w pu­sty­ni" a któ­ry tez wy­ra­żał się po­sta­cią lwa.

Inny jesz­cze wy­kład był na­stęp­ny: mię­dzy in­ne­mi prze­są­dy śre­dnio­wiecz­ne­mi wie­rzo­no że lwię­ta ro­dzi­ły się nie­ży­we, i po­czy­na­ły do­pie­ro żyć we trzy dni po­źniej, ogrza­ne od­de­chem oj­cow­skim. Uwa­ża­no ten mnie­ma­ny fe­no­men za sym­bol zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­so­we­go, a ś. Ma­rek zwy­kle zwał się " hi­sto­ry­kiem zmar­twych­wsta­nia. "

Ś. Łu­kasz do­stał wołu, em­ble­mat ofia­ry, bo wi­dział w Chry­stu­sie na­de­wszyst­ko, god­ność ka­płań­ską. Ś. Jan, orla, sym­bol wy­so­kie­go na­tchnie­nia, któ­re­mu do­zwo­li­ło wznieść się, aż do na­tu­ry Bo­skiej Zba­wi­cie­la. Nie od rze­czy też bę­dzie tu nad­mie­nić, że przed chrztem Je­zu­sa Chry­stu­sa, sym­bo­lem he­brej­skim Du­cha świę­te­go, był nie go­łąb, ale orzeł, ów ptak przez po­gan osa­dzo­ny u tro­nu Ju­pi­te­ra.

W po­cząt­ku, zwie­rzę­ta te sym­bo­licz­ne były wszyst­kie i za­wsze skrzy­dla­te. Za przy­kład tu po­słu­ży naj­star­sza prób­ka tego ro­dza­ju ob­ra­zu, szczą­tek pła­sko­rzeź­by gli­nia­nej wy­pa­la­nej, zna­le­zio­ny w ka­ta­kum­bach, szty­cho­wa­ny w dzie­le Ciam­pi i u Mün­ter'a. Wy­sta­wia on Ba­ran­ka, uwień­czo­ne­go glor­ją, trzy­ma­ją­ce­go krzyż. Na pra­wo stoi Anioł, w sza­tach ka­płań­skich (ś. Ma­te­usz), na lewo wół skrzy­dla­ty (ś. Łu­kasz), oba trzy­ma­ją księ­gi. W klasz­to­rze Va­to­pe­di, na gó­rze Athos, jest reszt­ka sta­rej mo­zai­ki, w któ­rej ar­ty­sta ja­kiś mi­ło­wał wy­ło­żyć ciem­ne dla nas ma­rze­nia Eze­chie­la. Ewan­ge­li­ści, a ra­czej Ewan­ge­lie, wy­sta­wia tu Te­tra­mor­fon, stwo­rze­nie o czte­rech twa­rzach, ze skrzy­dły okry­te­mi oczy­ma, nie­sio­ne na ko­łach ży­wych pło­mie­ni (Ez. I. 6. 21). Ten cie­ka­wy em­ble­mat szty­cho­wa­ny jest w pięk­nem dzie­le, ogło­szo­nem przez ar­che­olo­ga fran­cu­za P. Di­dron. W sta­rych chrze­ści­jań­skich ko­ścio­łach: znaj­du­ją się wszę­dzie te sym­bo­le, umiesz­czo­ne naj­po­spo­li­ciej we wschod­niej stru­nie nawy zwa­nej ab­si­dem czy­li try­bu­ną, okry­wa­ją­cej oł­tarz wiel­ki. Tam byt ob­raz Chry­stu­sa Zba­wi­cie­la, pod po­sta­cią Ba­ran­ka, lub mło­dzia­na, spo­koj­ne­go, uro­czy­ste­go ob­li­cza, sie­dzą­ce­go na tro­nie, z rę­ko­ma wy­cią­gnio­ne­mi, jak­by świat bło­go­sła­wi!… Tam byli i Ewan­ge­li­ści, albo w czte­rech ro­gach umiesz­cze­ni, lub w jed­nej lin­ji nad lub pod głów­ną fi­gu­rą; cza­sem na pół­ko­lu przed try­bu­ną. W Ra­wen­nie na­przy­kład, w sta­rym ko­ście­le ś. Na­za­ra i ś. Cel­sa, wi­dzi­my na skle­pie­niu ab­si­du, wśród tła la­zu­ro­we­go ozdo­bio­ne­go gwiaz­da­mi, czte­ry sym­bo­le przed­sta­wu­ją­ce gło­wy tyl­ko zwie­rząt my­stycz­nych, opar­te na skrzy­dłach i wzla­tu­ją­ce wśród próż­ni fir­ma­men­tu. Gdzie­in­dziej, w Rzy­mie, w ko­ście­le San­ta Pu­den­zia­na, znaj­du­je­my po­pier­sia skrzy­dla­te z księ­gar­ni (Ewan­gel­ją). Cza­sem, jak na fa­cja­cie ko­ścio­ła w Orvie­to, zwie­rze całe, a wszy­scy czy­tel­ni­cy nasi zna­ją­cy Wło­chy, przy­po­mną so­bie lwa skrzy­dla­te­go świę­te­go Mar­ka, umiesz­czo­ne­go u wnij­ścia na Pia­zet­ta (We­ne­cja) trzy­ma­ją­ce­go w ła­pie wy­cią­gnio­nej księ­gę świę­tą.

Rzad­szy jest ten sym­bol po­łą­czo­ny z po­sta­cią ludz­ka, to jest gło­wy lwa, wolu, orla, na cie­le czło­wie­czem. Nig­dzie się to po­strze­gać nie daje, chy­ba na ozdo­bach ar­chi­tek­to­nicz­nych i sny­cer­skich, lub min­ja­tu­rach na we­li­nie; ale nig­dy to po­łą­cze­nie po­czwar­ne nie spo­ty­ka się w po­sta­ciach więk­sze­go roz­mia­ru, w ko­ścio­łach wy­sta­wio­nych ku czci wier­nych. W nie­któ­rych ubio­rach (na­przy­kład d'Agin co­urt'a) wi­dzi­my po­sta­ci ś. Jana sie­dzą­ce­go, z gło­wą orlą i glor­ją; inną jesz­cze ś. Jana, tak­że sie­dzą­cą, pi­szą­cą, z gło­wą orła i szpo­na­mi, rę­ko­ma i cia­łem ludz­kiem. Naj­bar­dziej ude­rza­ją­cym przy­kła­dem i naj­śwież­szym tego ro­dza­ju kom­bi­na­cji, jest pła­sko­rzeź­ba na drzwiach Col­le­gium ś. Ste­fa­na i Waw­rzyń­ca w Ca­sti­glio­ne. Czte­rej Ewan­ge­li­ści są tam wy­obra­że­ni pod po­sta­cia­mi lu­dzi (w po­ło­wie wiel­ko­ści na­tu­ral­nej) sze­ro­ko udra­po­wa­ni, z księ­ga­mi w ręku. Każ­dy z nich ma gło­wę zwie­rzę­cia za em­ble­mat mu słu­żą­ce­go, wszy­scy z wiel­kie­mi skrzy­dła­mi.

Ob­ra­zy te sym­bo­licz­ne, dłu­go były po­pu­lar­ne­mi. Prze­ko­nać się o tem moż­na z wy­bor­nych szty­chów Mar­ci­na Schon, z koń­ca XV wie­ku. Jak­kol­wiek po­czwar­ne i dzi­wacz­ne zda­ją się nam z razu te po­sta­ci; dość tro­chę się za­sta­no­wić aby prze­ko­nać, że pod żad­nym wzglę­dem nie są ani nie­po­dob­niej­sze do rze­czy­wi­sto­ści, ani bi­ją­ce bar­dziej, od kształ­tów pod ja­kie­mi zwy­kli­śmy ma­lo­wać anio­łów. Kie­dy­śmy się mo­gli przy­zwy­cza­ić da po­sta­ci ludz­kich z przy­pię­te­mi ol­brzy­mie­mi skrzy­dły pta­sie­mi, i brać je na­wet za typy pięk­no­ści, nie mamy pra­wa obu­rzać się na em­ble­nia­ta zło­żo­ne z po­sta­ci ludz­kich z gło­wy zwie­rzę­ce­mi (1). Oba po­łą­cze­nia są za­rów­no nie­po­do­bień­stwem w rze­czy­wi­sto­ści, jed­na­kiem zla­niem he­te­ro­gen­jal­nych ro­dza­jów, któ­re się nie mogą zjed­no­czyć. Nie dzi­wuj­my się, że w epo­ce wia­ry na­iw­nej oba były za­rów­no zro­zu­mia­le, rów­nie sza­no­wa­ne i uświę­co­ne. Na­śla­do­wa­nie nie­wol­ni­cze na­tu­ry, gdy szło o isto-– (1) Tu się cał­kiem nie zgo­dzą z au­to­rem ar­ty­kuł, któ­ry gdzie­in­dziej oka­zu­jąc uczu­cie ar­ty­stycz­ne, tu się z niem roz­mi­nął. Wca­le co in­ne­go jest nic nie od­jąw­szy, nie zmie­niw­szy w po­sta­ci ludz­kiej, do­dać tyl­ko skrzy­dła zło­ci­ste lub la­zu­ro­we; inna zno­wu od­ciąć gło­wę, i na jej miej­sce dać zwie­rzę­cą. Wresz­cie od­cię­cie gło­wy, tej naj­szla­chet­niej­szej czę­ści cia­ła, na któ­rej się ma­lu­je du­sza, wy­łącz­ne czło­wie­ka dzie­dzic­two; zu­peł­nie wy­na­tu­rza czło­wie­ka. Daj gło­wę ludz­ką Sy­re­nie, Sfink­so­wi, a uczy­nisz je pół-człe­kiem, odej­mij gło­wę czło­wie­ko­wi, a zro­bisz zeń zwie­rzę całe. Dzi­wi nas, że ta my­śli tak pro­ste, tak zda się ko­niecz­ne, nie przy­szły au­to­ro­wi. Jak sko­ro i smak i po­ję­cie lep­sze bły­sły w sztu­ce, od­rzu­co­no sym­bo­le wszyst­kie tego ro­dza­ju, bę­dą­ce mię­sza­ni­ną nie­fo­rem­ną, choć bez­sprzecz­nie my­śli peł­ną.

J. I. Kra­szew­ski.

ty nad­ludz­kie, przez naj­lep­szych ów­cze­snych mi­strzów uni­ka­nem było (1), moż­na się prze­ko­nać do ja­kie­go stop­nia umie­li ma­la­rze igrać z amal­ga­mą fan­ta­stycz­ną na­rzu­co­ną im, z ob­ra­zu na któ­rym San­zio wy­tłu­ma­czył wi­dze­nie Eze­chje­la. Co za po­ję­cie wznio­sie i praw­dy peł­ne! co za ta­jem­ni­ca w tym lo­sie Mes­sja­sza przez prze­strze­nie, na czte­rech stwo­rze­niach spar­te­go, stwo­rze­niach wy­zna­czo­nych, cu­dow­nych a prze­cięż da­ją­cych się po­jąć, zna­ją­cych tyl­ko kształ­ty zwie­rzę­cia, a nie­biań­skie z in­nych wzglę­dów po­cho­dze­nie, zdra­dza­ją­cych swe źró­dło nie­ziem­skie, za­rów­no wół skrzy­dla­ty, jak anioł bia­ło­skrzy­dły.

Od VII wie­ku, znaj­du­je­my w wie­lu ra­zach ewan­ge­li­stów wy­obra­ża­nych w po­sta­ci po­waż­nych star­ców, roz­róż­nio­nych sto­sow­ne­mi em­ble­ma­ta­mi. Cza­sem wy­ma­lo­wa­ni by­wa­ją sie­dzą­cy, a two­ry my­stycz­ne sto­ją obok, lub u nóg ich lezą. Cza­sem pi­szą, a wów­czas kar­ty księ­gi spo­czy­wa­ją na nich. Ta­kie są po­są­gi w ko­ście­le ś. Mar­ka w We­ne­cji. Wy­obraź­nia ma­la­rza sta­ra­ła się uroz­ma­icać kształ­ty i mo­ty­wa em­ble­ma­tu cha­rak­te­ry­stycz­ne­go;– (1) Z przy­czy­ny, że sztu­ka nie­udol­na si­li­ła się wy­dać, cze­go wy­ra­zić nie mo­gła, nie bę­dąc pa­nią sie­bie. Uży­wa­ła środ­ków he­ro­icz­nych, na­próż­no. J. I. K.

ale em­ble­mat uwa­żał się za ko­niecz­ność; a Mery w swej Thte­olo­gie des pe­in­tres, ga­nił ar­ty­stę współ­cze­sne­go, że je opu­ścić się ośmie­lił gdyż, pi­sze on, ma­lar­stwo win­no być za­rów­no księ­gą nie­uków i uczo­nych, da­jąc zaś wszel­kiej po­sta­ci, na­leż­ne jej i od­róż­nia­ją­ce zna­ki, oszczę­dza­my uczo­ne­mu pra­cy po­szu­ki­wa­nia, a nie­uko­wi da­rem­ne­go mo­zo­łu zga­dy­wa­nia, cze­go dojść nie po­tra­fi."

Wier­ni tej za­sa­dzie ar­ty­ści, sta­wi­li w sta­rych ko­ścio­łach czte­rech ewan­ge­li­stów z ich atry­łu­icja­mi, na ob­ra­zach, w po­są­gach, w ozdo­bach ar­chi­tek­to­nicz­nych, na ko­lo­ro­wa­nych szy­bach okien. W ma­lo­wa­niach al fre­sco , miej­sce mie­wa­ją zwy­kle na skle­pie­niu, lub na pi­la­strach wspie­ra­ją­cych ko­pu­le. Tak są wy­obra­że­ni u ś. Pio­tra w Rzy­mie. Tak Cor­re­gio po­sta­wił ich w ka­te­drze Parm­skiej, a po­źniej w ko­ście­le San-Gio­van­ni. Do­mi­ni­qu­ino, w ko­ście­le Sant'An­drea de­lia Val­le, Mas­sac­cio na stro­pie ka­pli­cy San-Cle­men­te (w Rzy­mie), znaj­du­ję się też z czter­ma sy­bil­la­mi na skle­pie­niu cho­ru u San­ta Ma­ria del Po­po­lo, (w Rzy­mie) szty­cho­wa­ni w prze­pysz­nym dzie­le Grüne­ra. Pe­ru­gi­no ozdo­bił nie­mi strop skle­pio­ny ka­pli­cy Cam­pi­no (Pe­ru­za) a Pro­cac­ci­ni ka­te­dry Kre­moń­skiej

W po­są­gach sta­wia­ni by­wa­ją czę­sto koło oł­ta­rza, jak np. w ka­te­drze Se­wil­skiej….

Przed­mio­tem ob­ra­zów, czy to ra­zem z e bra­ni, czy od­dziel­nie, znaj­dziem ich w nie­skoń­czo­nej licz­bie po ko­ścio­łach i ga­ler­jach. Cy­to­wać mo­że­my na­przy­kład, jako spe­ci­men po­sta­ci usta­wio­nych przy so­bie,ob­raz Ru­ben­sa, we zbio­rze Gro­sve­nor. Po­sta­cie wiel­kie, ko­los­sal­ne, sto­ją a ra­czej idą, każ­da ze swym em­ble­ma­tem, je­śli tak na­zwać moż­na fi­gu­ry ak­ces­so­ryj­ne, z pro­za­icz­nem na­śla­do­wa­niem na­tu­ry od­da­ne. Wól zda­je się źyć, lę­ka­my się by nie za­ry­czał, lew źwie­rze prze­pysz­ne, wzno­si ogon i z oczy­ma wle­pio­ne­mi w ś. Mar­ka, le­d­wie nie rzu­ci się na nie­go; au­tor po-. peł­nił tu na­szem zda­niem błąd wiel­ki, pod­sta­wu­jąc na miej­scu źwie­rzę­cia em­ble­ma­tycz­ne­go z kształ­ty zmie­nio­ne­mi i wy­ide­ali­zo­wa­ne­mi.. nie­co w spo­sób my­stycz­no-re­li­gij­ny, zwie­rze re­al­ne, żywe, pro­za­icz­ne. Ru­bens do­star­cza, nam przy­kła­du (i to nie raz) jak ar­ty­sta może wy­kła­dem zbyt li­te­ral­nym przed­mio­tu, od­da­lić się od praw­dy i zna­cze­nie my­śli zfał­szo­wać. – Wzię­ci po­je­dyń­czo ewan­ge­li­ści Va­len­li­na w Luw­rze, mają dość wiel­ką sła­wę. Są to fi­gu­ry cud­ne­go ef­fek­tu, ale po­ję­te zmy­sło­wie pod wzglę­dem wy­ra­zu i cha­rak­te­ru głów. Ś. Ma­te­usz na­przy­kład, przy­po­mi­na naj­po­spo­lit­sze­go że­bra­ka nie­szla­chet­nych ry­sów, a anio­łek uka­zu­ją­cy mu na kar­cie miej­sce, kil­ką zna­ka­mi ozna­czo­ne, gdzie pi­sać da­lej, po­dob­ny do odra­pa­ne­go ulicz­ni­ka; Jest to praw­dzi­we, peł­ne rze­czy­wi­sto­ści, ży­cia; ale ży­cia i rze­czy­wi­sto­ści jesz­cze bar­dziej zbu­rza­ją­cych… od owych zwie­rząt Ru­ben­sa, o któ­rych tyl­ko co mó­wi­li­śmy.

Ze szty­chów któ­rych przed­mio­tem Ewan­ge­li­ści, za­cy­tu­je­my tyl­ko naj­cie­kaw­sze, wśród: nie­zli­czo­nych: ryl­ca dro­gie­go H. P. Be­ham. Ewan­ge­li­ści na nich po­ubie­ra­ni są sta­ra modą nie­miec­ka pra­wie. Przy każ­dym wła­ści­wy em­ble­mat, każ­dy z książ­ką i ogrom­ne­mi skrzy­dła­mi, Nig­dzie się nie tra­fia wi­dzieć skrzy­deł przy tak zu­peł­nie ziem­skich po­sta­ciach ucze­pio­nych. Mu­zeum W. Bry­tan­ji, po­sia­da bar­dzo pięk­ne exem­pla­rzę ry­cin Be­ham'a.

Zaj­mo­wa­li­śmy się na­przód Ewan­ge­li­sta­mi, jako nie­roz­dziel­ną gru­pą, spoj­rzym te­raz na' nich, nad każ­dym za­sta­na­wia­jąc się z osob­na.

S. Ma­te­usz zaj­mu­je mię­dzy Apo­sto­ła­mi L siód­me lub ósme miej­sce. Jako Ewan­ge­li­sta stoi za­wsze pierw­szym, wi­nien to pierw­szeń­stwo swej Ewan­ge­iji. Nie wie­le mamy pew­nych o nim wia­do­mo­ści. Imię jego uka­zu­je j się raz tyl­ko w Ewan­ge­iji, kto­rą spi­sał, w trzech in­nych wspo­mnia­ny jest w dwóch wy­pad­kach; po­mniej­szej wagi.

Ro­dem był He­braj­czyk, a zaj­mo­wał w imie­niu wła­dzy Rzym­skiej, urząd pu­bli­ka­na czy­li cel­ni­ka, po­bor­cy, urząd bar­dzo zy­skow­ny, ale nie­na­wiść współ­ziom­ków jed­na­ją­cy. Imię rodu jego było Lewi. Po­da­nie wiel­ce ob­cię­te wspo­mi­na, że po­bie­rał po­da­tek u Je­zio­ra Ge­ne­za­reth, gdy Je­zus prze­cho­dził tam­tę­dy, uj­rzał i roz­ka­zał mu iść za sobą. Ma­te­usz wszyst­ko po­rzu­ciw­szy, po­słusz­ny byt Je­zu­so­wi. Po­źniej dał wiel­ką ucztę w swym domu; pew­na licz­ba pu­bli­ka­nów i grzesz­ni­ków za­sia­dła na niej v. Je­zu­sem i jego ucznia­mi, z wiel­kiem po­dzi­wem i zgor­sze­niem ży­dów. Na­tem ko­niec po­da­nia, uświę­co­ne­go, przy­ję­te­go.

Le­gen­da czy­li po­da­nie ludu nie wie­le wię­cej po­wia­da. Mó­wią, że po ro­zej­ściu się Apo­sto­łów, Ma­te­usz opo­wia­dał Ewan­gel­ją w Ethio­pji, że na­wró­cił Kró­la ethiop­skie­go i całą jego ro­dzi­nę, a cór­ka kró­lew­ska imie­niem Ifi­gen­ja, umiesz­czo­ną przez nie­go zo­sta­ła na cze­le zgro­ma­dze­nia dwóch­set dzie­wic, po­świę­co­nych służ­bie Pana. Pe­wien ksią­że po­gań­ski za­gro­ziw­szy wy­rwa­niem jej ze świę­te­go przy­tuł­ku, za­ra­żo­ny zo­stał trą­dem, pa­łac jego spło­nął po­ża­rem. Do­da­ją, że ś. Ma­te­usz opo­wia­dał po­tem Ewan­gel­ją w róż­nych stro­nach Azji, a na­resz­cie u Par­thów umę­czo­ny zo­stał.

Gdy ś. Ma­te­usz przed­sta­wia­ny bywa po­je­dyń­czo, jako Ewan­ge­li­sta, trzy­ma zwy­kle i pió­ro, cza­sem pi­sze. Za­wsze stoi przy ni­ma­nioł, słu­żą­cy mu za em­ble­mat, któ­re­go przy­tom­ność roz­ma­icie tłu­ma­czą.

Nie­kie­dy anioł stoi wska­zu­jąc na nie­bo, cza­sem znów dyk­tu­je, trzy­ma ka­ła­marz, lub… wspie­ra księ­gę. Ś. Ma­te­usz jako Apo­stoł wy­obra­ża­ny bywa z wor­kiem pie­nię­dzy, oznaj­mu­ją­cym o jego pier­wot­nym urzę­dzie i za­ję­ciu po­bor­cy (1).

Głów­ny wy­pa­dek jego ży­cia, zwa­ny zwy­kle po­wo­ła­niem ś. Ma­te­usza, był przed­mio­tem kil­ku ob­ra­zów. Naj­daw­niej­szy zna­jo­my nam jest Mat­teo del Cam­bio, szty­cho­wa­ny w zbio­rze Kosi ni. Ga­ler­ja kró­lo­wej an­giel­skiej w Buc­kin­gham, li­czy do naj­cie­kaw­szych swych sztuk, ob­raz Ma­bus'a, toż samo wy­obra­ża­ją­cy. Ob­raz ten, nie­gdy wła­sność Ka­ro­la I, w spi­sach umiesz­czo­ny jest z na­stęp­ną uwa­gą:

"Ob­raz oł­ta­rzo­wy, bar­dzo sta­ry, uszko­dzo­ny i wiel­ce cie­ka­wy, na drze­wie gru­bem, wy­obra­ża­ją­cy Chry­stu­sa po­wo­łu­ją­ce­go ś. Ma­te­usza z jego bud­ki cel­ni­czej; ob­raz ten był wzię­ty za cza­sów kró­lo­wej Elż­bie­ty, przez, zdo­byw­ców Ca­lus Ma­lus (Ka­dyk­su) mia­sta hisz­pań­skie­go . Ma­lo­wa­ny na drze­wie, z rama- – (1) Ma­lu­ją go tak­że cza­sem z ko­leb­ką i krzy­żem obok; sym­bo­la­mi ży­cia i śmier­ci Zba­wi­cie­la. J. I. Kr.

mi zło­co­ne­mi ku­li­ste­mi, ozna­cza­ją­ce­mi prze­zna­cze­nie jego pier­wiast­ko­we; za­wie­ra dzie­sięć fi­gur głów­nych, wiel­ko­ści mniej niż pół­na­tu­ry, i ze dwa­dzie­ścia dwie fi­gu­rek ma­łych na dal­szym pla­nie. Dany Kró­lo­wi ." Na pierw­szym pla­nie jest bra­nia ar­chi­tek­tu­ry dość wy­kwint­nej, z któ­rej ś. Ma­te­usz wy­cho­dzi po­śpiesz­nie, zo­sta­wu­jąc za sobą wor­ki pie­nię­dzy. Wi­dać w głę­bi je­zio­ro Ge­ne­za­reth i okrę­ty okry­wa­ją­ce jego wody.

W ga­ler­ji wie­deń­skiej jest trzy ob­ra­zy w tym przed­mio­cie, przez ma­la­rza szko­ły daw­nej nie­miec­kiej Hermts­sen (1).

W ko­ście­le San-Lu­igi Fran­cu­zów w Rzy­mie, ś. Ma­te­usz, zaj­mu­je trzy ob­ra­zy ma­lo­wa­ne przez Ca­ra­vag­gio. Pierw­szy wy­obra­ża świę­te­go pi­szą­ce­go Ewan­gel­ję swą za dyk­to­wa­niem anio­ła, z tylu sto­ją­ce­go z pod­nie­sio­ne­mi skrzy­dły. Dru­gi, po­wo­ła­nie ś. Ma­te­usza; świę­ty któ­ry ra­cho­wał pie­nią­dze, wsta­je, z ręką na pier­si i go­tu­je się iść za Zba­wi­cie­lem. Sta­rzec, z oku­la­ra­mi na no­sie, przy­pa­tru­je się z cie­ka­wo­ścią na­iw­ną, oso­bie któ­rej roz­kaz tak wiel­ką po­sia­dał wła­dzę. Dziec­ko zbie­ra ukrad- – (1) Dość zna­ny jest tak­że ob­raz po­wo­ła­nia ś. Ma­te­usza w Ca­pel­la Sa­lvia­ti we Flo­ren­cji przez Ba­ti­sta Bal­di­ni. Układ nie pięk­ny, ale fi­gu­ry a wy­ra­zem. J. I. Kr.

kiem pie­nia­cze, któ­re Apo­stoł upu­ścił. Mę­czeń­stwo świę­te­go jest przed­mio­tem trze­cie­go ob­ra­zu. Wy­obra­żo­ny tam w suk­ni ka­płań­skiej, wy­cia­gnio­ny na klo­cu drze­wa; kat w pól nagi do­by­wa mie­cza. Kil­ku wi­dzów usu­wa się prze­ra­żo­nych okrop­no­ścią wi­do­ku. Cud­nie ma­lo­wa­ne, ale nie ma­ją­ce naj­mniej­sze­go uczu­cia po­etycz­ne­go w so­bie, ob­ra­zy te nie po­do­ba­ły się za­kon­ni­kom co je za­mó­wi­li. Trze­ba było aż, żeby opie­kun Ca­ra­vag­gia, kar­dy­nał Giu­sti­nia­ni, swo­im wpły­wem skło­nił ich do przy­ję­cia, dla oszczę­dze­nia upo­ko­rze­nia wiel­kie­mu ma­la­rzo­wi.

Je­den z Ca­rac­cich (Lu­do­vi­co) i Po­rde­no­ne ma­lo­wa­li też po­wo­ła­nie ś. Ma­te­usza. Pierw­sze­go utwór, znaj­du­je się w ko­ście­le dei Men­di­can­ti w Bo­lon­ji.

Uczta dana przez ś. Ma­te­usza Zba­wi­cie­lo­wi i uczniom jego (Ew. we­dle ś. Łu­ka­sza R. V.) jest przed­mio­tem jed­ne­go z po­tęż­nych i wspa­nia­łych płó­cien Paw­ła We­ro­neń­czy­ka: ma­lo­wa­ne­go dla ko­ścio­ła śś. Jana i Pa­wia w We­ne­cji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: