Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złote myśli Adama Mickiewicza - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złote myśli Adama Mickiewicza - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 237 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁO­WO WSTĘP­NE.

Są lu­dzie nie­po­spo­li­ci, błysz­czą­cy, ta­len­tem na­wet świet­ni, któ­rzy, od­byw­szy swe dro­gi, za­cho­dzą w prze­szłość, ustę­pu­jąc miej­sca in­nym; po­trzeb­ni są w swo­im cza­sie, wy­da­ją świa­tło miej­sco­we, a po­tem ga­sną, pole zaś dzia­ła­nia na­peł­nia­ją nowe in­dy­wi­du­al­no­ści, od­po­wia­da­ją­ce po­trze­bom swej chwi­li. Nie two­rzą oni jed­nak epok, nie są głów­ne­mi ogni­ska­mi ży­cia, nie sku­pia­ją w so­bie sło­necz­ne­go cen­trum ogól­nych dą­żeń. Tę sło­necz­ną ży­wot­ność, źró­dło głów­nych, ro­dzi­mych prą­dów, ogni­sko spo­łecz­ne­go du­cha, mają w so­bie tyl­ko ogrom­ne ge­niu­sze, nio­są­ce na wy­bra­nych czo­łach świa­tło cier­pień, pra­gnień, dą­żeń i na­tchnień współ­ziom­ków. Są to, że się tak wy­ra­żę, du­chy trwa­łe, ży­wią­ce sobą całe po­ko­le­nia, się­ga­ją­ce swem świa­tłem da­le­ko w przy­szłość, po za mia­rę ogól­nych prze­czuć tłu­mu. One to mają od­ręb­ne swe pra­wo do pa­mię­ci po­tom­nych. I cóż jest naj­wy­bit­niej­szą ce­chą tych ge­niu­szów, ce – cha, na­da­ją­cą im pra­wo pa­mię­ci wy­jąt­ko­wej, ten przy­wi­lej na ser­ca bliź­nich? Tą ce­chą jest: wiel­ki za­pas idei. Im dany ge­niusz wy­pro­mie­nio­wu­je jej z sie­bie wię­cej, im ona jest czyst­sza, im sil­niej w psy­chicz­nych bó­lach prze­har­to­wa­na, im jed­no­lit­sza a prost­sza, tem sil­niej­sze i trwal­sze robi wra­że­nie na współ­cze­snych, tem głę­biej za­pa­da w nowe po­kła­dy na­ro­du, tem nie­spo­ży­ciej ko­ja­rzy się z po­stę­po­wym roz­wo­jem jego, i ra­zem z nim trwa, i tem dłuż­sza dla niej dro­ga w przy­szłość. I ja­każ z ta­kich idei jest jesz­cze naj­trwal­sza? Nie­któ­re bar­dzo dłu­go żyją w ludz­ko­ści, idą z nią ręka w rękę sze­re­giem lat, ale z cza­sem jak­by ka­mie­nia­ły wśród dro­gi, za­czy­na­ją cię­żyć no­wym po­ko­le­niom i zo­sta­ją na go­ściń­cu wie­ków po­rzu­co­ne już tyl­ko, jako pły­ty pa­miąt­ko­we swo­je­go nie­gdyś dzia­ła­nia. Ale są i ta­kie idee, któ­re nig­dy nie przy­gnio­tą ra­mion ludz­ko­ści, któ­re ją wła­śnie nio­są lo­gicz­nym ru­chem na­przód, pły­ną ra­zem z krwią bo­ha­te­rów, zno­jem ludu, pra­cą my­śli­cie­li i rze­czy­wi­sto­ścią wy­pad­ków, nie­ustan­nem tęt­niąc ży­ciem. Idee ta­kie mają w so­bie moż­ność roz­wo­ju, ja­kąś siłę ko­smicz­ną, twór­czą, któ­ra z mgła­wi­cy zda­rzeń splą­ta­nych, z cha­osu spo­łecz­ne­go, wy­do­by­wa pier­wo­rod­ną iskrę ży­cia, za­sa­dę przy­szłe­go bytu. Idee ta­kie nie roz­ka­zu­ją ludz­ko­ści: – pójdź za mną! ale mó­wią do niej: – ja idę przy to­bie, z tobą ra­zem, uwzględ­niam twe przej­ścio­we fazy, od­czu­wam twe na­tu­ral­ne prą­dy i na nowo cię prze­ni­kam świa­tłem mo­jem, ogrze­wam cie­płem, wstrzą­sam moją siłą, słab­ną­cą pod­no­szę, cho­rą le­czę, mar­twie­ją­cą wskrze­szam.

Po­nie­waż ta­kie idee mają na celu roz­wój, ruch, są na­wskróś ży­wot­ne­mi, przyj­mu­ją się więc głę­bo­ko i – trwa­ją. Nie cze­pią się one for­my, nie uczy­nią z niej bo­żysz­cza, nie każą jej się kła­niać, bo for­ma to tyl­ko przej­ścio­wy sto­pień, do­bry i ko­niecz­ny na chwi­lę, ale to nie cel dro­gi; idea ży­wot­na jak iskra elek­trycz­na z ba­te­ryi na ba­te­ryę prze­ska­ku­je, z for­my na for­mę, nie da jej się uwię­zić, wy­ra­zi się tyl­ko nią ile moż­no­ści naj­peł­niej, w cza­sie swo­im, a po­tem da­lej! szcze­blu­je po ze­wnętrz­nych ob­ja­wach co­raz wy­żej, co­raz głę­biej, sze­rzej, wcią­ga­jąc w swój ruch co­raz więk­szą siłę ży­ją­cych istot. Przed­sta­wi­cie­le ta­kich idei mają nie­za­prze­czo­ne pra­wo do szcze­gól­nej pa­mię­ci po­tom­nych, a wdra­ża­ją się w tę pa­mięć przez swe ży­cio­daj­ne dzia­ła­nie, któ­re z ludz­ko­ścią idzie da­lej, choć ziem­ski kształt czło­wie­ka się skru­szył. Owszem, czę­sto po śmier­ci wiel­kich lu­dzi, ja­śniej ich wpływ i zna­cze­nie wy­stę­pu­je i le­piej bywa oce­nia­ne.

Mic­kie­wicz, to je­den z ta­kich wiel­kich ge­niu­szów wła­śnie, któ­re­go ce­chą była ogrom­na idea ży­wot­na, przej­mu­ją­ca ca­łe­go jego du­cha, kła­dą­ca swe zna­mie na ca­łem ży­ciu po­ety, na jego ar­cy­dzie­łach i na naj­drob­niej­szym nie­mal utwo­rze, na każ­dym czy­nie czy to pu­blicz­nym czy pry­wat­nym. Tą ideą była – Mi­łość. Jej wznio­sły pło­mień był istot­ną tre­ścią in­dy­wi­du­al­no­ści na­sze­go po­ety, sku­piał i zle­wał inne prą­dy psy­chicz­ne, sta­piał po­są­go­wo całą we­wnętrz­ną, mo­ral­ną war­tość czło­wie­ka, iż rzad­ko o wiel­ki ge­niusz, któ­ry­by miał w so­bie rów­no­cze­śnie tyle ser­decz­ne­go ro­zu­mu i roz­sąd­ne­go uczu­cia, tyle praw­dy i spo­ko­ju, tak wszech­stron­ną wraż­li­wość, a za­ra­zem tyle prze­ra­bia­ją­cej w so­bie wszyst­ko umiar­ko­wa­nej har­mo­nii. Ztąd ta jego zro­zu­mia­ła, sło­necz­na po­tę­ga, któ­rą uwiel­bia rów­no­cze­śnie i my­śli­ciel szu­ka­ją­cy praw­dy, i naj­lich­sze stwo­rze­nie łak­ną­ce po­cie­chy, a każ­dy czu­je się po­cią­gnię­ty wła­dzą tej mi­ło­ści go­rą­cej a mą­drej. Mi­łość, to wła­śnie idea, któ­rą ro­zu­mie­ją, od­czu­wa­ją, któ­rej pra­gną, za któ­rą tę­sk­nią – wszy­scy. Mic­kie­wicz du­cha swe­go zjed­no­czył z tym ta­jem­ni­czym prą­dem i wpły­nął na nim w samo ją­dro spo­łe­czeń­stwa i już w nie­mna za­wsze zo­stał; a że prąd ten nie usta­je, tłu­mio­ny chwi­lo­wo, cof­nie się nie­co głę­biej, lecz żyje tem wię­cej sku­pio­ny, dla­te­go też przed­sta­wi­ciel jego, któ­ry "cier­piał za mi­lio­ny" po­zo­stał z nimi przez spu­ści­znę swej idei, choć sam daw­no od­szedł z tej zie­mi. Mic – kie­wicz, wy­ra­ziw­szy naj­istot­niej­sze dą­że­nia swe­go spo­łe­czeń­stwa, stał się sam prze­to nie­ja­ko czę­ścią jego psy­chicz­nych wnętrz­no­ści, tak, że w wiel­kim pro­ce­sie ży­cia du­cho­we­go, po­ezya na­sze­go wiesz­cza nie prze­sta­ła do­tąd być jed­nym z dzia­ła­ją­cych po­tęż­nie ży­wio­łów. Trud­no po­wstrzy­mać stę tu­taj od przy­to­cze­nia świet­nej cha­rak­te­ry­sty­ki Mic­kie­wi­cza, któ­rą Piotr Chmie­low­ski w zna­ko­mi­tem swem dzie­le o na­szym po­ecie umiesz­cza w ostat­nim roz­dzia­le swej pra­cy:

Za­sad­ni­czą po­tę­gą jego du­cha, głów­ną dźwi­gnią jego czyn­no­ści i po­stę­po­wa­nia, naj­waż­niej­szym jego po­ezyi czyn­ni­kiem było głę­bo­kie, nie­sa­mo­lub­ne a świa­do­me sie­bie uczu­cie, obej­mu­ją­ce mi­ło­snym uści­skiem jed­nost­ki, na­ród i ludz­kość całą, pra­gną­ce nie tyle dla sie­bie, ile dla nich na­dej­ścia chwi­li uszczę­śli­wie­nia i ubło­go­sła­wie­nia. Uczu­cie to prze­ni­ka­ło cały or­ga­nizm po­ety, wstrzą­sa­ło nim i kie­ro­wa­ło za­rów­no w spra­wach in­dy­wi­du­al­nych jak i ogól­nych. Ujaw­ni­ło się ono i w przy­wią­za­niu do ro­dzi­ny, i w ser­decz­nem uko­cha­niu to­wa­rzy­szy mło­do­ści, i w na­mięt­nych lub rzew­nych unie­sie­niach mi­ło­snych, i w sto­sun­ku do żony, i w za­ję­ciu się dzieć­mi, i w peł­nie­niu przy­ję­tych obo­wiąz­ków, i w mi­ło­ści oj­czy­zny. Nie przy­bie­ra­ło ono cech bier­ne­go, za­łza­wio­ne­go roz­tkli­wie­nia, było sku­pio­ne w so­bie, ale przy od­po­wied­nich wa­run­kach mo­gło się roz­pło­mie­nić, roz­ża­rzyć i wy­buch­nąć lawą. Do spo­zo­wa­nia, do dra­ma­ty­zo­wa­nia ob­ja­wów swo­ich nie mia­ło skłon­no­ści; było w zwy­kłych wa­run­kach, czer­stwe, czy­sto-ludz­kie, wol­ne od cho­ro­bli­wej fan­ta­stycz­no­ści; nie mia­ło sło­wem wła­ści­wo­ści ta­kich jak uczu­cio­wość Sło­wac­kie­go lub Kra­siń­skie­go. Uczu­cie Mic­kie­wi­cza po­sia­da­ło przy­miot rzad­ki do­syć, zwłasz­cza wśród klas ukształ­co­nych – szcze­rość. We wszyst­kich przej­ściach i we wszyst­kich sto­sun­kach był nasz po­eta naj­zu­peł­niej szcze­rym; nig­dy po­chwy­cić go nie moż­na na naj­lżej­szem na­wet uda­wa­niu, ja­kie­go lu­dzie nie­raz mi­mo­wied­nie się do­pusz­cza­ją, gdy tyl­ko raz po­zwo­li­li so­bie przy­brać na­strój fał­szy­wy, któ­re­go w głę­bi du­szy nie od­czu­wa­li…"

Mi­łość to­wa­rzy­szy­ła po­ecie całe ży­cie i pięk­nem jest zja­wi­skiem to roz­wi­ja­nie się ser­decz­ne­go pło­mie­nia, od pierw­szych, oso­bi­stych ude­rzeń ser­ca do uko­cha­nia naj­wznio­ślej­szych za­gad­nień ludz­ko­ści, się­ga­ją­cych w nie­skoń­czo­ność. Wy­stą­piw­szy na wi­dow­nię dzia­ła­nia obie­ra so­bie ha­sło, za­strze­ga­ją­ce całą jego du­szę: "Miej ser­ce, i pa­trzaj w ser­ce!" Ser­ce – to mi­łość. Ko­chać, – za­tem dzia­łać przez mi­łość. Nie moż­na było do­bit­niej wy­tknąć so­bie dro­gi. Kto traf­nie na dro­gę swo­ją wej­dzie, wie­le praw­dy wy – two­rzy, sprzecz­no­ści unik­nie. Na swo­jej dro­dze Mic­kie­wicz peł­nem za­czął od­dy­chać ży­ciem.

"Czu­cie i wia­ra sil­niej mówi do mnie,

Niż mę­dr­ca szkieł­ko i oko"

Na­tu­ral­nie, już tu, na pierw­szym kro­ku spo­strze­ga on ten wiecz­ny roz­brat swej idei z for­mą, któ­ra się jej na­rzu­ca, a choć do­pa­so­wa­na, cza­sem na chwi­lę wy­star­cza, po­tem zmie­nio­ną być musi. Uczu­cie Mic­kie­wi­cza pa­so­wa­ło się póź­niej bo­le­śnie nad mia­rę z ową tak fa­tal­nie mu na­rzu­co­ną for­mą me­sy­anicz­ne­go apo­stol­stwa, w któ­rą się z za­par­ciem sie­bie przy­oble­kał, ale w któ­rej mu bar­dzo wy­raź­nie było cia­sno i nie po swo­je­mu. A z ja­kąż czu­łą li­to­ścią nie­mal wspo­mi­na o psy­chicz­nych mę­czar­niach współ­to­wa­rzy­szy to­wia­ni­zmu, któ­rym for­ma jego by­wa­ła we­wnętrz­ną tor­tu­rą.

To, co jako uczo­ny pro­fe­sor ro­zu­mo­wo tło­ma­czył, jako mło­dzie­niec, już miał za­kre­ślo­ne w my­śli i pie­śnią wy­ra­żał to samo co póź­niej fi­lo­zo­ficz­nym wy­kła­dem. "Bez serc, bez du­cha, "to szkie­le­tów ludy". ogni­sty za­wią­zek mic­kie­wi­czow­skiej teo­ryi o ży­ciu lu­dów i o tym "ogniu świę­tym" któ­ry je prze­ni­ka, któ­ry jest ich tre­ścią i bytu za­sa­dą. Ten wiersz mło­dzień­czej ody, to jak­by ty­tuł rzu­co­ny na­przód dla czwar­te­go roku li­te­ra­tu­ry sło­wiań­skiej.

Pierw­sza mi­łość, to za­wsze pięk­na zo­rza w ży­ciu po­etów, to chrzest uczu­cia; tu, do­sta­je się skrzy­deł li­rycz­nych, od tego punk­tu roz­po­czy­na się lot, a że od pierw­szej mi­ło­ści, roz­po­czy­na się naj­czę­ściej i pierw­szy sto­pień cier­pie­nia, cier­pie­nie to u głęb­szych na­tur, słu­ży do ode­pchnię­cia się na peł­ne mo­rze dzia­ła­nia. Wie­my, jak ogrom­nym, czy­stym a bo­le­snym był ten pierw­szy pło­mień w ży­ciu po­ety. Idź­my da­lej.

Przy­jaźń – oto nowa od­mia­na uczu­cia.

"Ser­ca, nie­biań­skie poi we­se­le

Kie­dy je ra­zem nić po­wią­że zło­ta!

Ra­zem, mło­dzi przy­ja­cie­le!"

Ra­zem. Wszak­że to ją­dro mi­ło­ści, spój­nia, sko­ja­rze­nie; "ra­zem" – to cały sys­tem spo­łecz­ny, któ­ry rów­nież po­eta wy­ło­żył po­tem z swej ka­te­dry, jako ko­niecz­ność zjed­no­cze­nia się lu­dów na wspól­nym go­ściń­cu do ide­ału. Mi­łość spa­ja. Wy­cho­dząc z pier­si mło­de­go Mic­kie­wi­cza, wy­two­rzy­ła ten or­szak przy­ja­ciół, któ­ry go ota­czał, or­szak ko­cha­ją­cy, ofiar­ny, pod­nio­sły, zjed­no­czo­ny na­wet w roz­syp­ce, a któ­re­go w tym ro­dza­ju i stop­niu nie­ma po­dob­no przy­kła­du w in­nej li­te­ra­tu­rze.

"Za­iste, mi­łość jest świę­tym po­ża­rem,

Iskrą za­tlo­ną w ogniach nie­śmier­tel­nych!"

Z niej też wy­pły­wa u na­sze­go po­ety po­ję­cie pra­wa, spra­wie­dli­wo­ści, wszel­kich ustaw i władz rzą­dzą­cych świa­tem. Po­tę­gą uczu­cia chce wszyst­ko wy­tło­ma­czyć i wie­rzy w jej cu­dow­ne dzia­ła­nie po­nad ob­li­czo­ną po ziem­sku mo­żeb­ność:

"Wiedz, że czu­cie spa­li, cze­go myśl nie zła­mie!"

Wy­pły­wa­ją­ca z mi­ło­ści idea po­li­tycz­na Mic­kie­wi­cza wy­ra­ża się już nie tyl­ko owym mło­dzień­czym za­pa­łem do wspól­ne­go czy­nu, nie­tyl­ko upar­tą, mę­ską wal­ką z prze­ciw­no­ścia­mi, ale bie­rze na sie­bie naj­trud­niej­szą rolę – ofia­ry, po­świę­ce­nia się dla idei. Mic­kie­wicz głę­bo­ko po­jął i go­rą­co po­pie­rał ko­niecz­ność ofia­ry, za­par­cia się sie­bie, wy­rze­cze­nia się swo­je­go: ja, gdy cho­dzi o wiel­kie spra­wy, i to wła­śnie – nisz­cze­nie sie­bie dla dru­gich, ta jak po­wia­da: "naj­cięż­sza z ofiar, ofia­ra du­cha" jest szczy­tem jego idei.

"Nie zna­jąc przy­czy­ny cier­pie­nia, nie­po­dob­na mu ulżyć, a przez cóż do­bie­ra­my się do tej przy­czy­ny, je­że­li nie przez mi­łość?" Za­wsze, wszyst­ko, do tego zwra­ca się źró­dła, nie­po­ży­tą czer­pie w niem siłę. Nie­ma idei któ­rej­by Mic­kie­wicz tam nie za­pro­wa­dził po uświę­ce­nie i moc. Pięk­no – tam czer­pie swo­je bo­skie rysy; na­tchnie­nie – tam znaj­du­je bez­den­ną skarb­ni­cę wzru­szeń; praw­da – tam ma swo­ją pod­po­rę; pra­wo – swo­ją sank­cyę; spra­wie­dli­wość –

swo­ją sza­lę; wol­ność – swo­ją mia­rę; po­świę­ce­nie – swój cel. Z idei mi­ło­ści wy­pły­wa jesz­cze u Mic­kie­wi­cza to jego po­sza­no­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści, ta po­waż­na spo­koj­ność na­wet wśród wal­ki ze złem, któ­ra nie mio­ta się za­wzię­cie ani fa­na­tycz­nie, nie zo­sta­wia za sobą bo­le­snych gru­zów, nie nisz­czy do­szczęt­nie, aby bu­do­wać, lecz po­god­nie choć sta­now­czo i wy­trwa­le – prze­ista­cza, pod­no­si, na­peł­nia sobą, two­rzy – bo ko­cha. Idea mic­kie­wi­czow­ska ma to do sie­bie co świa­tło, po­ko­ny­wa ciem­ność i za­stój bez bo­le­snych szar­pań, samą swo­ją mocą i cie­płem ko­jąc nie­unik­nio­ne chwi­le starć rze­czy sta­rych z no­we­mi. Ten uczu­cio­wy ży­wioł we­wnętrz­ny tak się kon­se­kwent­nie w du­chu po­ety roz­wi­jał, że jego pierw­sze pro­gra­mo­we li­nie jesz­cze ła­two się wy­śle­dzić dają wśród prac doj­rza­łe­go męża, my­śli­ciel­skich ba­dań pro­fe­so­ra, szczyt­nych na­tchnień po­ety i tę­sk­nych, mi­stycz­nych du­mań wy­gnań­ca. Po­nie­waż idea dla któ­rej pra­co­wał, była po­tęż­na i ży­wot­na, trwa ona do­tąd, a z nią i wpływ Mic­kie­wi­cza na na­szą współ­cze­sność.

Są pew­ne okre­sy cza­su, w któ­rych ogół umy­słów wię­cej jest przy­go­to­wa­nym do przyj­mo­wa­nia i ro­zu­mie­nia idei, szyb­szym bie­ży prą­dem my­śli, ła­twiej się pod­no­si ku mu­rom wyż­szym; są znów chwi­le ta­kie­go za­sto­ju, ta­kiej obo­jęt­no­ści, znie­chę­ce­nia i nie­czyn­no­ści du­cha, że trze­ba wiel­kich wstrzą­snień, go­rą­cych pod­niet, aby się puls szyb­ciej ode­zwał, aby wy­schnię­ty po­tok za­pa­łu wez­brał na nowo.

W ta­kich epo­kach le­ni­stwa mar­no­tra­wi ogół ideę. Rzecz to nie­bez­piecz­na; pięk­ne, po cy­gań­sku wę­drow­ne dzie­cię świa­tło­ści, nie­przy­ję­te, ode­pchnię­te może, pój­dzie da­lej, zło­tą wróż­bę przy­szło­ści za­nie­sie gdzie­in­dziej i nie od­szu­kać go już na bez­dro­żach, nie cho­dzi bo­wiem ubi­te­mi ścież­ka­mi, lecz prze­ci­na i skra­ca so­bie dro­gę w zwi­kła­nym la­bi­ryn­cie dzie­jów ludz­kich.

My dziś, tak roz­nie­po­ko­je­ni wła­snym pe­sy­mi­zmem, lak roz­stro­je­ni ner­wo­wo a tak bez­sil­ni mo­ral­nie, tak oswo­je­ni ze złem, że­śmy je zbyt czę­sto tło­ma­czyć i uspra­wie­dli­wiać go­to­wi, czu­jąc prze­ra­ża­ją­cą szyb­kość z jaką to złe się po ca­łym świe­cie sze­rzy – nie mamy pra­wie tej dum­nej od­wa­gi za­prze­czyć złe­mu wprost, wręcz, otwar­cie, lecz wo­li­my so­bie mó­wić: to nic, to nie zbrod­nia, tam­to – nie wy­stę­pek, lecz to – new­ro­za, tam­to – psy­cho­za, cho­ro­ba woli lub nie­od­po­wie­dzial­ność, nie­po­czy­tal­ność! Bar­dzo­śmy do­szli da­le­ko, nie­ma co mó­wić. Nie chce nam się wie­lu rze­czy; wie­rzy­my mało cze­mu i mało w co; ufa­my – ni­cze­mu pra­wie, bo na­wet nie so­bie, nie wła­snej cha­rak­te­ru po­tę­dze, któ­ry sami w so­bie cią­gle po­dej­rzy­wa­my, raz o mo – źeb­ność spraw­dze­nia ata­wi­zmów złe­go, lub o praw­do­po­do­bień­stwo roz­kła­du pod wpły­wem zgub­nych wra­żeń, a wszyst­ko to dzie­je się z nami, bo – nie ko­cha­my.

A wła­śnie mi­łość jest tą siłą któ­ra – chce, i wie, że chce i cze­go chce; bie­rze na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za swo­je pra­gnie­nia, czyn­na, rą­cza, ofiar­na, ni­czem się nie za­sta­wia, nie tłó­ma­czy, na nic in­ne­go nie zwa­la swych re­zul­ta­tów, dum­na i moc­na, dzia­ła, two­rzy, do­bi­ja celu, pro­mie­nie­je ży­ciem, bo ko­cha. Trze­ba się ra­to­wać. Czas wiel­ki. Eu­ro­pa cała cho­ru­je na in­flu­en­cyę złe­go; niby to­nie jesz­cze, przej­ścio­wa rzecz może, a jed­nak nur­tu­je or­ga­ni­zmy spo­łe­czeństw. To nie prze­lot­na epi­de­mia, to cięż­kie kry­zys mo­ral­ne, w któ­rem mę­czy się i ma­ja­czy naj­bar­dziej ucy­wi­li­zo­wa­ny świat, a po­wstać mu trud­no, strach, jak trud­no; na­tu­ral­nie! bo ma w so­bie, a czę­sto wma­wia w sie­bie: cho­ro­bę woli. Wola, we­wnętrz­ne słoń­ce czło­wie­ka, plam do­sta­ło, ga­śnie, sty­gnie, i spy­cha w noc cały psy­chicz­ny świat, a w ciem­no­ściach ro­dzi się złe. Astro­no­mo­wie mó­wią, że po­wo­dem plam na słoń­cu są wy­pa­lo­ne miej­sca­mi pier­wiast­ki, któ­re ży­wi­ły pło­mień. I wola tam ga­śnie gdzie nie­ma ży­wio­łu pal­ne­go t… j… mi­ło­ści. My bar­dzo cier­pi­my w tym sta­nie przy­ga­sze­nia, wy­my­śla­my eks­pe­ry­men­tal­ne le­kar­stwa i ży­je­my tak ze­wnętrz­nie jako i we­wnętrz­nie, co­raz sztucz­niej, nie­na­tu­ral­nie, nie­wy­god­niej. Po­pro­stu, cia­sno nam w sa­mych so­bie, nud­no, źle, nie­do­wy­trzy­ma­nia źle. Ale "przez cóż do­bie­rze­my się do przy­czy­ny cier­pie­nia je­śli nie przez – mi­łość?"

Ta mic­kie­wi­czow­ska teza nie stra­ci­ła nic na swej praw­dzie, na swej mocy, a za­tem i na swej sku­tecz­no­ści. Spró­buj­my na­szą lo­kal­ną in­flu­en­cy? złe­go le­czyć tą uzdra­wia­ją­cą mi­ło­ścią, któ­ra w nas może "spa­li" to złe, któ­re­go myśl na­sza nie umie "zła­mać", choć się o to tak mo­zo­li i sili. Na wiel­kie cho­ro­by jak i na sta­ny nie­po­ko­ją­ce w spo­łe­czeń­stwie, są obok sil­nych le­karstw i gwał­tow­nych prze­wro­tów, tak­że i mniej­sze, ła­go­dzą­ce środ­ki, ko­ją­ce, przy­no­szą­ce ulgę i po­cie­chę. Do ta­kich środ­ków na­le­ży wpływ nie­po­spo­li­tych umy­słów, któ­re, cier­piąc to co i ogół, umie­ją wszak­że współ­cze­sną wal­kę, trud i ból prze­tra­wić w so­bie na mą­drość od­por­ną, i ob­dzie­lać nią tych, co się w cięż­kich pró­bach sza­mo­cą lub apa­tycz­nie mar­twie­ją.

Mic­kie­wicz w swej nie­mal ka­płań­skiej do­stoj­no­ści wiesz­cza, cią­gle głę­bo­ko wpły­wa na na­sze spo­łe­czeń­stwo; a cho­ciaż i dziś da­lej, na polu li­te­ra­tu­ry, kry­ty­ki, sztu­ki i dzie­jów "ży­wio­ły chę­ci jesz­cze są w woj­nie", mic­kie­wi­czow­skie sło­wo tyle ma siły i świa­tła, że nie­jed­no­krot­nie "świat rze­czy sta­wia na zrę­bie", zmu­sza do roz­strzy­gnię­cia, do dzia­ła­nia, pro­stu­je, wy­ja­śnia i ulgę przy­no­sząc tak dziś cięż­ko pra­cu­ją­cej jed­no­st­ce, wska­zu­je prą­dy na ja­kich ogół wpły­nąć może w sze­ro­kie a do­god­ne ło­ży­sko dzie­jo­we.

Zda­je się prze­to, że przy­słu­gą może bę­dzie dla czy­tel­ni­ka ta mała ksią­żecz­ka, w któ­rej, jędr­ne "Zło­te My­śli" Mic­kie­wi­cza "ze­strze­lo­ne" zo­sta­ły "w jed­no ogni­sko". Nie za­wsze jest czas czy­tać licz­ne tomy wiel­kich pi­sa­rzy, a czę­sto jed­no traf­ne ich zda­nie, jed­na ja­sna myśl, tak w porę przy­cho­dzi, tak po­cie­szy, że, cho­ciaż­by cza­sem na ra­zie nie wskrze­si­ła my­śli z znie­chę­ce­nia, uczuć z le­ni­stwa, to przy­najm­niej po­ru­szy, orzeź­wi, pod­nie­ci i nie da ser­cu zmar­twieć, a ro­zu­mo­wi spo­pie­leć.

Kil­ka słów jesz­cze o sa­mej isto­cie afo­ry­zmu.

Mo­rze, kie­dy wy­rzu­ca musz­lę z ot­chła­ni, zo­sta­wia na niej ty­po­we pięt­no swej wiel­ko­ści, ru­chu, cha­rak­te­ry­stycz­ne zna­mię swe­go ży­wio­łu, tak, że ona w ręku czło­wie­ka mówi mu o ro­dzin­nej swej głę­bi, echo­wym szu­mem pieśń od­mę­tów po­wta­rza­jąc, za­gię­cia­mi na­śla­du­je fale, ko­lo­ry­tem nie­raz mi­go­ta­nie po­wierzch­ni przy­po­mni. Nikt nie po­wie, że musz­lę wy­dał las lub ko­pal­nia, ona jest nie­odrod­nem dziec­kiem oce­anu, z dzie­dzicz­ną do­kład­no­ścią po­wta­rza­ją­ce­mu jego ce­chy, cząst­ką za­cho­wu­ją­cą zna­mio­na ca­ło­ści.

Z wiel­kie­go ogni­ska od­ry­wa­ją­ca się iskra uno­si z sobą odro­bi­nę wła­ści­we­go mu bla­sku, ma ten sam od­dech spie­szą­cy, lot­ną na­mięt­ność, ży­wio­ło­wy za­pał, jest w pro­stej li­nii po­tom­kiem pło­mie­nia.

Wiel­ki ge­niusz wy­rzu­ca z swej głę­bi cud­nie cy­ze­lo­wa­ne musz­le po­szcze­gól­nych my­śli, szu­mią­ce echo­wo bez­de­nią jego uczu­cia, mi­go­cą­ce barw­no­ścią jego fan­ta­zyi, no­szą­ce ro­do­we pięt­no ot­chła­ni cier­pień i walk we­wnętrz­nych. Wiel­kie ogni­sko na­tchnie­nia od­rzu­ca iskry my­śli roz­pa­lo­nych po­tę­gą jego ży­wio­łu, szyb­kich, lot­nych, do­raź­nie ze­środ­ko­wu­ją­cych wiel­kie praw­dy, wy­mow­nie świad­czą­cych o pło­mie­niu jaki je wy­dał. Te po­szcze­gól­ne, od­osob­nio­ne w so­bie my­śli, rzu­ca­ne wśród ar­cy­dzieł przez wiel­kich au­to­rów, by­wa­ją czę­sto, obok za­war­tej w nich mo­ral­nej lub es­te­tycz­nej za­sa­dy, do­kład­nem stresz­cze­niem ich idei prze­wod­nich, elek­trycz­ne­mi drgnię­cia­mi tego głów­ne­go prą­du ja­kim pły­nę­ła twór­czość zło­ty­mi opił­ka­mi wiel­kiej, ar­ty­stycz­nej kuź­ni. Afo­ry­ry­zmy tak nie­raz cha­rak­te­ry­zu­ją swo­ich twór­ców, że po dźwię­ku sło­wa, po barw­no­ści fan­ta­zyi, po stop­niu cie­pła ser­decz­ne­go po­zna­je­my od­ra­zu oso­bi­stość. Nie­trud­no prze­cież, po ta­kich po­je­dyn­czych na­wet my­ślach po­znać By­ro­na, Shal­ce­spe­are'a, Go­ethe­go lub He­ine­go, a któż­by z nas nie roz­róż­nił po krót­kim na­wet afo­ry­zmie Mic­kie­wi­cza, Sło­wac­kie­go i Kra­siń­skie­go, tak ty­po­wo od­mien­nych od sie­bie. Wiel­ko­dusz­na pro­sto­ta Mic­kie­wi­cza na­wet w unie­sie­niach mło­dzień­cze­go, ro­man­tycz­ne­go za­pa­łu wy­ra­ża­na w for­mie zwię­złej, tre­ści­wej, do­sad­nej, jak­że od­mien­ną jest od na­mięt­nej gwał­tow­no­ści Sło­wac­kie­go, mi­go­cą­cej bla­skiem ko­lo­ry­tu lub od smęt­nej go­ry­czy Kra­siń­skie­go, otu­lo­nej w ma­low­ni­czo zmy­sło­we bar­wy. Wy­traw­ny miód z pu­ha­ru Mic­kie­wi­cza za­grze­wa, wzmac­nia i le­czy, ogni­ste fa­ler­no z cza­ry Sło­wac­kie­go pod­nie­ca, uno­si i za­pa­la, oli­wa za­praw­na pio­łu­nem z kie­li­cha Kra­siń­skie­go wy­tra­wia, czy­ści i koi. Ta­kie sło­wo krót­kie, tre­ści­we, za­my­ka­ją­ce w so­bie czy to po­bud­kę do czy­nu, czy ha­sło ple­mien­ne, fi­lo­zo­ficz­ną tezę, zwię­zły pro­gram spo­łecz­ny, wy­buch uczu­cia, pro­test, uwiel­bie­nie, lub za­sa­dę es­te­tycz­ną, ma dość dużą do­nio­słość i mo­ral­ną i ję­zy­ko­wą. Jako naj­czę­ściej wy­kwit sty­lu, ja­skra­wy i po­nęt­ny, zle­wa się przez uży­wa­nie z po­tocz­ną mową, ozda­bia ją, czy­ni do­bit­niej­szą, a jako etycz­na myśl, jako pod­nio­słe ha­sło, jako owa mic­kie­wi­czow­ska "kul­ka pło­mie­ni­sta" spra­wia to zdro­we w umy­słach wstrzą­śnie­nie, ja­kie­go nie­raz dłu­gie a nie­do­kład­nie ro­zu­mia­ne dzie­ło nie osią­ga. Ude­rza ono od razu jak strzał traf­ny, pra­gnie­my je spa­mię­tać, przy­swo­ić so­bie, bo roz­wią­zu­je nam ono szyb­ko i przy­jem­nie te drob­ne trud­ne i do­le­gli­we wę­zeł­ki psy­chicz­ne tak nie­raz nie – wy­god­nie w umy­śle tkwią­ce; w chwi­li znie­chę­ce­nia bywa pod­nie­tą, w roz­mo­wie ozdo­bą, w roz­pra­wie po­par­ciem. Dla­te­go tak na­tu­ral­nem jest owo za­kre­śla­nie zdań nie­któ­rych w czy­ta­nej książ­ce, a nie­wąt­pli­wie każ­dy z nas to czy­ni, kto ceni wy­żej treść dzia­ła, niż czy­sty we­lin jego kar­tek.

W dzie­łach Mic­kie­wi­cza, od pierw­sze­go roz­kwi­tu po­ezyi do koń­ca jego li­te­rac­kiej dzia­łal­no­ści spo­strze­gać się dają rów­no­le­głe z ogól­ne­mi prze­mia­na­mi ja­kim twór­czość ule­ga­ła i zmia­ny w tre­ści jak i w for­mie afo­ry­zmów. Zra­zu, są to róż­ne, no­wa­tor­skie, go­rą­ce rzu­ty mło­do­ści, któ­ra "no­wo­ści pa­trzą­ca kwia­tem"; da­lej, gdy "hy­dra pa­mią­tek" po­głę­bi­ła ser­ce po­ety, gdy "umar­ły dla świa­ta" dla wła­sne­go szczę­ścia, po­rwa­ny wi­rem szer­szych wy­da­rzeń cier­pi i z na­tchnio­nej swej wy­ży­ny oglą­da wiel­ko­świa­to­we punk­ta "gdzie gra­ni­czy Stwór­ca i na­tu­ra", wy­rzu­ca z tej ol­brzy­miej bu­rzy we­wnętrz­nej gro­my wspa­nia­łych my­śli tęt­nią­ce po­tę­gą uczu­cia i ofiar­no­ści. Póź­niej, gdy wieszcz spo­koj­nym lo­tem pew­ne­go sie­bie orła szy­bu­je po prze­stwo­rzach epo­pei i po­szcze­gól­ne afo­ry­zmy tego okre­su no­szą pięt­no spo­koj­nej po­wa­gi, wy­traw­nej doj­rza­ło­ści, są moc­ne, trzeź­we, jędr­ne, "jak zdro­wie". Ze stop­nia na­ro­do­we­go epo­su pod­no­si się po­eta na wy­ży­nę ple­mien­ne­go akro­po­lis i roz­mi­ło­wa­nem a mą­drem spoj­rze­niem za­głę­bia się w mierzch sło­wiań­skich dzie­jów, w świ­ty hi­sto­rycz­nej mi­syi, mło­dzień­czej rasy, w przy­szłe dro­gi ja­kie­mi ona po­wę­dru­je i sta­wia od miej­sca do miej­sca dro­go­wska­zy swych w tej mie­rze po­glą­dów, wy­ra­ża­nych nie­raz z całą zwię­zło­ścią afo­ry­zmu, choć czę­sto­kroć nie wol­nych od mi­stycz­no­ści. W ostat­nich la­tach pra­cy, gdy my­śli­ciel dą­żył do sfor­mu­ło­wa­nia pew­nych ja­sno okre­ślo­nych za­ry­sów po­li­tycz­nej i spo­łecz­nej przy­szło­ści kra­ju, a z tro­skli­wo­ścią na­mięt­ną dą­żył do wdro­że­nia w umy­sły współ­bra­ci ko­niecz­nej po­trze­by mo­ral­ne­go, we­wnętrz­ne­go po­stę­pu, jako wa­run­ku dal­sze­go roz­wo­ju na dzie­jo­wej are­nie, spo­ty­ka­my w pra­cach jego my­śli i zda­nia któ­rych ewan­ge­licz­na nie­mal pro­sto­ta za­wie­ra mą­dre praw­dy wy­po­wia­da­ne w tem­pie, jak­by prze­pi­sów, na­wo­ły­wań, przy­ka­zań.

Co zaś do po­rząd­ku w ja­kim my­śli po so­bie na­stę­pu­ją, bo uło­żo­ne one są w chro­no­lo­gicz­nej ko­lei jak po­wsta­wa­ły dzie­ła au­to­ra. Zda­je mi się, że to naj­wła­ściw­sza for­ma, bo daje ob­raz roz­wo­ju uczuć, ro­zu­mu, na­tchnie­nia, róż­no­stron­nych po­glą­dów po­ety, a że i w afo­ry­zmach echo­wo od­bi­ja­ją się prze­mia­ny jego du­cha, za­tem i w tej ca­ło­ści, ła­two wy­róż­ni so­bie uważ­ny czy­tel­nik pew­ne ogni­wo, z któ­rych się ten łań­cuch my­śli po­wią­zał. Dzie­le­nie afo­ry­zmów na od­ręb­ne gru­py n… p… do­ty­czą­ce – ludz­ko­ści, sztu­ki, po­li­ty­ki, jak to cza­sem w ta­kich zbior­kach się spo­ty­ka, nie wy­da­wa­ło mi się traf­nem wo­bec tak har­mo­nij­nie wy­pły­wa­ją­cych z sie­bie "My­śli" na­sze­go wiesz­cza. Wo­la­łam więc za­cho­wać ko­lej­ny, psy­cho­lo­gicz­ny po­rzą­dek, w ja­kim sama twór­czość au­to­ra my­śli swe wy­po­wia­da­ła.

Ukła­da­jąc z mic­kie­wi­czow­skich "my­śli kwia­tów i uczuć przę­dzy" ni­niej­szą ksią­żecz­kę, go­rą­ca mnie czę­sto ocho­ta bra­ła do­łą­czyć wie­le in­nych jesz­cze zdań po­ety, lecz albo za ści­śle z tre­ścią złą­czo­ne, lub ob­szer­no­ścią prze­cho­dzą­ce roz­mia­ry afo­ry­zmu, lub wresz­cie zbyt prze­sło­nię­te mgłą mi­stycz­ną, a prze­to trud­ne do zro­zu­mie­nia, nie od­po­wia­da­ły za­ło­że­niu tej oto wią­zan­ki.

Mic­kie­wicz znał wy­bor­nie wal­kę we­wnętrz­ną czło­wie­ka, prze­cho­dził ją cią­gle, roz­róż­niał czuj­nie jej prze­mia­ny i wy­ro­bił so­bie pe­wien osob­ny sys­tem tej we­wnętrz­nej, ukry­tej pra­cy du­cha, któ­rej ce­lem po­win­no było być udo­sko­na­la­nie się co­raz wyż­sze. "Lę­kam się – mó­wił – aby­ście nie my­śle­li, że wal­ka we­wnętrz­na jest stra­tą cza­su, jest nie­po­ży­tecz­ną świa­tu ze­wnętrz­ne­mu. Od wal­ki we­wnątrz i od zwy­cię­stwa za­le­ży cała siła ze­wnętrz­na". Kraj i czło­wiek, we­wnątrz bez­wład­ny, upa­da. Dzi­siaj gdy na­sze umy­sły nur­tu­je bo­le­sny nie­po­kój, gdy na zwy­cię­skie akty we­wnętrz­ne trud­no po­dob­no nam się zdo­być, sko­ro tak po­wszech­nie cho­ru­je­my na nie­moc woli, sło­wa Mic­kie­wi­cza, tego przed­sta­wi­cie­la ży­wot­nej idei, któ­ra się "roz­wi­ja i ro­śnie" mo­gły­by nas po­krze­piać w tych cięż­kich umy­słu prze­pra­wach, ja­kie ogół obec­nie prze­cho­dzi, a sło­wa te są po­tęż­ne, jako sło­wa praw­dy, o któ­rych nasz wieszcz po­wia­da że: spa­da­ją ci­cho i leżą dłu­go, a po­tem wscho­dzą "po­wo­li; owo­cem ich jest mi­łość i zgo­da".

Czło­wiek, spo­łe­czeń­stwo, może prze­cho­dzić sta­ny roz­stro­ju, nie­mo­cy, roz­draż­nie­nia i wy­do­być się z nich o wła­snych si­łach przez przy­tom­ną dy­agno­zę swych błę­dów i po­rząd­ne le­cze­nie się pra­cą; nie­bez­pie­czeń­stwo wiel­kie jest wte­dy, gdy cho­ry sam już so­bie ra­dzić nie umie; ale my­śmy prze­cie nie tak jesz­cze za­gro­że­ni w isto­cie, jak się sami trwo­ży­my; jesz­cze nas może stać na we­wnętrz­ną, zwy­cię­ską wal­kę, któ­ra or­ga­ni­zmu jed­nost­ki i spo­łe­czeń­stwa wśród nie­bez­piecz­nie krą­żą­cych za­raz­ków złe­go za­cho­wu­je od­por­nym, zdro­wym, czyn­nym i po­ży­tecz­nie twór­czym.

Za­ko­pa­ne. 1893 Wrze­sień.

Szczę­sna.ZŁO­TE MY­ŚLI.

Czu­cie i wia­ra sil­niej mówi do mnie

Niż mę­dr­ca szkieł­ko i oko.

Mar­twe znasz praw­dy, nie­zna­ne dla ludu,

Wi­dzisz świat w prosz­ku, w każ­dej gwiazd iskier­ce;

Nie znasz praw ży­wych, – nie oba­czysz cudu!

Miej ser­ce, i pa­trzaj w ser­ce.

Speł­ni­li mę­dr­cy na Boga po­grze­bie,

Kie­lich swej py­chy. Na­tu­ra w roz­ru­chu

Drża­ła o Boga. Lecz po­kój był w nie­bie:

Bóg żyje, tyl­ko umarł w mę­dr­ców du­chu.

Bez serc, bez du­cha – to szkie­le­tów ludy!

Mło­do­ści! to­bie nek­tar ży­wo­ta

Na­ten­czas słod­ki, gdy z in­ny­mi dzie­lę:

Ser­ca nie­biań­skie poi we­se­le,

Kie­dy je ra­zem nić po­wią­że zło­ta!

Ra­zem mło­dzi przy­ja­cie­le!

W szczę­ściu wszyst­kie­go są wszyst­kich cele.

Jed­no­ścią sil­ni, ro­zum­ni sza­łem,

Ra­zem, mło­dzi przy­ja­cie­le!

I ten szczę­śli­wy, kto padł wśród za­wo­du,

Je­śli po­le­głem cia­łem

Dal in­nym szcze­bel do sła­wy gro­du.

Ra­zem, mło­dzi przy­ja­cie­le!

Choć dro­ga stro­ma i śliz­ka,

Gwałt i sła­bość bro­nią wcho­du:

Gwałt niech się gwał­tem od­ci­ska,

A ze sła­bo­ścią ła­mać uczmy się za mło­du!

Dziec­kiem w ko­leb­ce kto łeb urwał Hy­drze,

Mło­dzień­cem – zdu­si Cen­tau­ry,

Pie­kłu ofia­rę wy­drze,

Do nie­ba pój­dzie po lau­ry!

Tam się­gaj, gdzie wzrok nie się­ga;

Łam, cze­go ro­zum nie zła­mie.

Mło­do­ści! orla twych lo­tów po­tę­ga,

Jako pio­run two­je ra­mie!

Dzi­siaj trze­ba pra­wi­cy,

A ju­tro trze­ba – praw.

Cyr­kle, wagi i mia­ry

Do mar­twych użyj brył:

Mierz silę – na za­mia­ry,

Nie za­miar po­dług sił!

Bo gdzie się ser­ca palą,

Cyr­klem unie­sień duch,

Do­bro po­wszech­ne ska­lą,

Jed­ność więk­sza od dwóch.

Dzie­ło znisz­cze­nia

W do­brej spra­wie jest świę­te, jak dzie­ło two­rze­nia:

Bóg wy­rzekł sło­wo stań się. Bóg i zgiń wy­rze­cze!

Kie­dy od lu­dzi wia­ra i wol­ność ucie­cze,

Kie­dy zie­mię de­spo­ty­zmu i duma sza­lo­na

Ob­le­ją.

Nie­spra­wie­dli­wość ludz­kie roz­dzie­la ple­mio­na,

Cho­ciaż wy­szli­śmy wszy­scy z jed­nej mat­ki łona.

Gwiaz­da du­cha za­ga­snąć nie zgo­ła,

I raz rzu­co­na, krą­ży po nie­zmier­nej głę­bi,

Póki czas, wiecz­nie to­czyć bę­dzie krę­gi.

Chcąc mnie są­dzić, nie ze mną trze­ba być, lecz we mnie!

Słoń­ce Praw­dy, wscho­du nie zna i za­cho­du;

Rów­nie chęt­nie każ­de­go ple­mio­nom na­ro­du,

I dzień lu­bią­ce każ­dej roz­sze­rzać oj­czyź­nie,

Wszyst­kie zie­mie i ludy po­czy­ta za bliź­nie.

Stąd, kto się w prze­naj­święt­szych jej ry­sach za­cie­ka,

Musi so­bie zo­sta­wić czy­stą treść czło­wie­ka,

Ze­drzeć wszyst­ko, co ob­cej wi­nien jest przy­słu­dze,

Wła­sno­ści oko­licz­ne i po­sa­gi cu­dze.

Ku ta­kim pra­com nie­bo – dzie­jo­pi­sa woła.

Za­miar, wy­lę­gły w my­śle­nia po­mro­ku,

Źle jest przed cza­sem wy­ka­zać na słoń­ce:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: