Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Znamię - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Znamię - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 295 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

II.

Dwóch przy­ja­ciół cze­ka­ło na Kry­nic­kie­go w ga­bi­ne­cie re­stau­ra­cyj­nym. To­wa­rzy­szy­ły im trzy ba­let­ni­ce. Kry­nic­ki obie­cał przyjść po je­de­na­stej.

Od dwóch ty­go­dni był już na­rze­czo­nym pan­ny Eli Ro­słań­skiej. W dzie­sięć ty­go­dni po po­zna­niu. Pod pew­nym wzglę­dem oka­za­ła mu się bar­dzo po­moc­ną woj­na i prze­wrót bol­sze­wic­ki w Ro­sji. Mógł uśmier­cić całą naj­bliż­szą ro­dzi­nę z któ­rej trud­no­by mu się było wy­le­gi­ty­mo­wać. Na szczę­ście sta­rzy Ro­słań­scy byli ła­two­wier­niej­si, niż przy­pusz­czał. Nie sta­ra­li się spraw­dzać jego in­for­ma­cyj. Wy­cho­wa­nie, wy­kształ­ce­nie i całe obej­ście Kry­nic­kie­go prze­ko­ny­wa­ło ich, że mu­siał po­cho­dzić z lep­szej sfe­ry i to im wy­star­czy­ło wi­docz­nie. A zresz­tą, gdy­by ich na­wet do­szły plot­ki (gdzieś po świe­cie krę­ci­li się lu­dzie, któ­rzy pa­mię­ta­li dzie­ciń­stwo Kry­nic­kie­go) nie­wia­do­mo jesz­cze czy uwa­ża­li­by za po­trzeb­ne zbyt dro­bia­zgo­we do­cie­ka­nia. Pan­na tak była roz­ko­cha­ną, nic­by jej nie po­tra­fi­ło do nie­go znie­chę­cić.

Kry­nic­ki trium­fo­wał. Pierw­szy etap jego ży­cia koń­czył się wspa­nia­łem zwy­cię­stwem. Zy­ski­wał ma­ją­tek i ol­brzy­mie sto­sun­ki Ro­słań­skich, co uwa­żał za od – skocz­nię do dal­szej, wiel­kiej kar­je­ry. Już mógł w przy­szłość pa­trzeć bez­piecz­nie, by­najm­niej zresz­tą nie ma­rząc o spo­koj­nem, zrów­no­wa­żo­nem ży­ciu. Chciał starć i walk, ale w wiel­kim sty­lu. Koń­czy­ła się na­resz­cie upo­ka­rza­ją­ca dy­plo­ma­cja, któ­rej ce­lem było tyl­ko ma­sko­wa­nie nie­do­stat­ku.

We­wnętrz­ne po­czu­cie trium­fu zwięk­sza­ło w nim jesz­cze prze­ko­na­nie o do­sko­na­ło­ści me­to­dy. Bo do roz­ko­cha­nia w so­bie pan­ny Eli do­szedł zim­ną, wy­ra­fi­no­wa­ną me­to­dą. Każ­de ode­zwa­nie się, każ­dy uśmiech, każ­de spoj­rze­nie przed­sta­wia­ło mu się, jak­by po­su­nię­cie w grze sza­cho­wej i każ­de dłu­go i sta­ran­nie ob­my­ślał. Szyb­ko po­znał wszyst­kie sła­be stro­ny jej cha­rak­te­ru i umy­słu i sta­rał się im schle­biać, rów­no­cze­śnie draż­niąc zmy­sły. Zbyt był kry­tycz­ny, aby nie do­pu­ścić do sie­bie re­flek­sji, że pan­na Ro­słań­ska mo­gła się w nim za­ko­chać po­pro­stu, bez tych wszyst­kich za­bie­gów, ale kie­dy ana­li­zo­wał ewo­lu­cję jej uczuć od ba­nal­ne­go za­cie­ka­wie­nia na dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny aż do istot­ne­go sza­leń­stwa mi­ło­ści nie mógł się oprzeć wra­że­niu, iż był to jed­nak triumf jego sztu­ki. I rósł w dumę, bo sta­le dą­żył do tego, żeby pa­no­wać nad ży­ciem, wolą i ro­zu­mem, nie oglą­da­jąc się na wszel­kie nie­obli­czal­ne cuda.

W świet­nym hu­mo­rze zja­wił się o umó­wio­nej go­dzi­nie w ga­bi­ne­cie re­stau­ra­cyj­nym. Ze­bra­ne to­wa­rzy­stwo po­wi­ta­ło go ra­do­sne­mi okrzy­ka­mi. Ziu­ta, z któ­rą go łą­czy­ły sto­sun­ki bliż­sze, pró­bo­wa­ła uda­wać me­lan­chol­ję. Po­sa­dził ją so­bie na ko­la­nach i, głasz­cząc po mu­sku­lar­nych łyd­kach, szyb­ko roz­we­se­lił za­pew­nie­niem, że nie po­trze­bu­je się smu­cić, bo na mał­żeń­stwie jego może tyl­ko zy­skać. I od­ra­zu szcze­rze pod­dał się na­stro­jo­wi za­ba­wy. Naj­le­piej się za­wsze ba­wił w at­mos­fe­rze re­stau­ra­cji i pół­świat­ka. Od­prę­ża­ły u się wów­czas ner­wy i wy­po­czy­wał.

– Gdy­by cię tak na­rze­czo­na te­raz zo­ba­czy­ła – za­żar­to­wał Olo.

Kry­nic­ki wzru­szył ra­mio­na­mi. Dow­cip przy­ja­ela wy­dał mu się za bar­dzo ma­ło­miesz­czań­ski.

– Sam to Eli opo­wiem – od­parł. Rze­czy­wi­ście nie taił przed na­rze­czo­ną swo­ich ka­wa­ler­skich roz­ry­wek, omi­ja­jąc tyl­ko pew­ne szcze­gó­ły zbyt już draż­li­we. Pan­nie Eli w głę­bi du­szy nie spra­wia­ło to może szcze­gól­nej przy­jem­no­ści, ale wsty­dzi­ła się oka­zy­wać ja­kie­go­kol­wiek zgor­sze­nia. Kry­nick' wciąż po­wta­rzał, że za­zdrość jest uczu­ciem, god­nem swa­czek.

– Ach, co­ście wy wszy­scy za świ­nie! – wy­buch­nę­ła na­gle Ziu­ta, któ­rej za­czy­na­ło się już krę­cić w gło­wie.

– Dla­cze­go?

– Jak­to moż­na nie ko­chać i że­nić się…

– Od tego, żeby się ko­chać są ko­bie­ty, a nie męż­czyź­ni – uśmiech­nął się Kry­nic­ki.

– Wy­my­ślił! – wy­krzyk­nę­ła Ziu­ta to­nem w któ­rym mie­sza­ło się obu­rze­nie z po­dzi­wem.

Usia­dła mu na ko­la­nach i nad­sta­wi­ła usta do po­ca­łun­ku.

– Po­wiedz, żeś mnie ko­chał choć przez mi­nu­tę.

– Po­wiem ci to na­stęp­nym ra­zem – od­parł, usu­wa­jąc ją z ko­lan.

– Co to, chcesz ucie­kać? – wy­krzyk­nął Olo wi­dząc, iż Kry­nic­ki spo­glą­da na ze­ga­rek.

– Moi dro­dzy, ja mu­szę ju­tro rano wstać i mieć świe­żą gło­wę. Obie­cy­wa­łem wam, że przyj­dę na go­dzi­nę, a i tak się za­sie­dzia­łem. Już jest wpół do trze­ciej.

– No, więc po­ło­żysz się o czwar­tej.

– Nie.

– Zejdź­my jesz­cze do dan­cin­gu.

– Nie.

– Ale, czy to war­to ga­dać – wy­buch­nę­ła Ziu­ta. On, jak po­wie: nie, to żeby mu re­wol­wer do gło­wy przy­ło­żyć nie ustą­pi. Niech idzie na zła­ma­nie kar­ku.

Kry­nic­ki nie uczuł się by­najm­niej tem do­tknię­ty… że na­dą­sa­na Ziu­ta nie chcia­ła mu na po­że­gna­nie po­dać, ręki. Po­słał jej w po­wie­trzu ca­łu­sa i opu­ścił to­wa­rzy­stwo. W chwi­li, gdy słu­żą­cy po­da­wał mu pal­to, z ostat­nie­go ga­bi­ne­tu przy wyj­ściu wy­szła ja­kaś pana i w tej chwi­li zni­kła za drzwia­mi. Ale Kry­nic­ki zdą­żył po­znać swo­ją na­rze­czo­ną, pan­nę Elę Ro­słań­ską.

Mo­ment osłu­pie­nia w jaki go to wpra­wi­ło po­zwo­lił tam­tym tak się od­da­lić, że gdy ich do­go­nił na uli­cy już od­jeż­dża­li au­to­mo­bi­lem. Ale raz jesz­cze zo­ba­czył z pro­fi­lu twarz ko­bie­ty. I już nie mógł mieć wąt­pli­wo­ści. To była jego na­rze­czo­na. Tak się fa­tal­nie zło­ży­ło, że nig­dzie w po­bli­żu nie było dru­gie­go same cho­du. Mu­siał zre­zy­gno­wać z po­go­ni.

Nie mógł wła­snym oczom nie wie­rzyć a jed­nak to co wi­dział nie mie­ści­ło mu się w gło­wie. Wszel­kie naj­dzi­wacz­niej­sze kom­bi­na­cje sto­sun­ków ludz­kich uwa­żał za moż­li­we w ży­ciu, więc do­pu­ścił­by na­wet, że jego na­rze­czo­na mia­ła ko­chan­ka, dwóch, dzie­się­ciu ko­chan­ków, tyl­ko nie ry­zy­ko­wa­ła­by na pew­no z żad­nym cho­dze­nia po ga­bi­ne­tach re­stau­ra­cyj­nych. No i, przedew­szyst­kiem nie ko­rzy­sta­ła­by z ta­kiej swo­bo­dy w domu, żeby móc po­zwa­lać so­bie na eska­pa­dy do czwar­tej rano. Pani Ro­słań­ska bar­dzo prze­strze­ga­ła po­zo­rów i kon­we­nan­sów.

Wsiadł w pierw­szą na­po­tka­ną do­roż­kę i ka­zał się za­wieźć przed ka­mie­ni­cę, w któ­rej miesz­ka­li Ro­słań­scy. Okno po­ko­ju jego na­rze­czo­nej wy­cho­dzi­ło na uli­cę. Było za­sło­nię­te ro­le­tą i ciem­ne. Ale to ni­cze­go nie do­wo­dzi­ło. Pan­na Ela mia­ła czas ro­ze­brać się i po­ło­żyć spać.

A prze­cież to była ona, ona, nie my­lił się, wi­dział ją naj­wy­raź­niej.III.

Przy­szedł­szy na­za­jutrz po po­łu­dniu do Ro­słań­skich, Kry­nic­ki za­czął się bacz­nie przy­glą­dać na­rze­czo­nej. Od­ra­zu wy­da­ło mu się, że mia­ła twarz zmę­czo­ną i nie­wy­spa­ną. Ale nim zdą­żył usta otwo­rzyć, już Ela i jej mat­ka opo­wie­dzia­ły mu, że po­przed­nie­go wie­czo­ru ze­bra­ło się u nich nie­spo­dzie­wa­nie kil­ka osób i za­im­pro­wi­zo­wa­no brid­ge'a, któ­ry się prze­cią­gnął do trze­ciej w nocy. Słu­cha­jąc tego opo­wia­da­nia Kry­nic­ki spo­glą­dał z nie­do­wie­rza­niem to na mat­kę, to na cór­kę. Ale prze­cież było rze­czą nie do po­my­śle­nia, żeby dzia­ła­ły w ja­kiemś po­ro­zu­mie­niu. Zdu­mie­nie ja­kie ma­lo­wa­ło mu się we wzro­ku było tak wi­docz­ne, że Ela ode­zwa­ła się wresz­cie.

– Cze­mu pan nam się tak przy­glą­da?

– To nie­po­ję­te – od­parł Kry­nic­ki.

– Co ta­kie­go?

– Nig­dy w ży­ciu nie wie­rzy­łem w opo­wia­da­nia o ha­lu­cy­na­cjach, ale wczo­raj sam pa­dłem ofia­rą ha­lu­cy­na­cji. I to tak wy­raź­nej, że przy­siągł­bym, że to była rze­czy­wi­stość.

– A co się panu przy­wi­dzia­ło?

Kry­nic­ki opo­wie­dział swo­ją przy­go­dę. Pan­na Ela za­czę­ła się śmiać.

– To nie była ha­lu­cy­na­cja, tyl­ko naj­rze­czy­wist­sza praw­da.

– Jak­to?

– Bo ja mam so­bo­wtó­ra w War­sza­wie. I pan go wi­dział.

– Dla mnie to nie jest wca­le ta­kie za­baw­ne, jak dla Eli – ode­zwa­ła się kwa­śnym to­nem Ro­słań­ska.

– Niech pan so­bie wy­obra­zi, że jest ma­ne­kin u Adol­fi­ny, tam gdzie wła­śnie się ubie­ra­my, tak za­dzi­wia­ją­co po­dob­ny do Eli, że ja sama mo­gła­bym się po­my­lić. Na­zy­wa się pan­na Mar­ja. Jest w tym sa­mym wie­ku, co Ela, ma taką samą fi­gu­rę, wzrost, wło­sy i rysy twa­rzy.

– Róż­ni nas tyl­ko zna­mię – ro­ze­śmia­ła się Ela. Ta pan­na Mar­ja ma z le­wej stro­ny na bro­dzie zna­mię, no, ale to się nie rzu­ca w oczy, więc wszy­scy ją bio­rą za mnie.

Po­nie­waż pan­na Ela była bar­dzo po­dob­na do mat­ki, więc Kry­nic­kie­mu przy­szło na myśl, że poza tem po­do­bień­stwem mo­gła się kryć i ta­jem­ni­ca ro­dzin­na. Od­parł, że zda­rza­ją się ta­kie za­dzi­wia­ją­ce po­do­bień­stwa i przy­to­czył jako przy­kład żart pew­ne­go ty­go­dni­ka pa­ry­skie­go, któ­ry przed woj­ną jesz­cze za­mie­ścił fo­to­gra­fję kil­ku naj­gło­śniej­szych fran­cu­skich mę­żów sta­nu i ich so­bo­wtó­rów, zaj­mu­ją­cych skrom­niut­kie sta­no­wi­ska w spo­łe­czeń­stwie, w ro­dza­ju stró­żów i do­roż­ka­rzy.

– Mnie to tak draż­ni – cią­gnę­ła pani Ro­słań – ska, że je­że­li Adol­fi­na jej nie wy­rzu­ci, to prze­sta­nie­my się tam ubie­rać.

– Ależ, mamo, Adol­fi­na nie może jej wy­rzu­cić z War­sza­wy.

– Nie­szczę­ście chcia­ło, że ją przy­ję­ła, bo ta pan­ni­ca jest tam od kil­ku ty­go­dni do­pie­ro. Już wie, że jest do Eli po­dob­na, i może tego nad­uży­wać.

– A ja je­stem z tego po­do­bień­stwa za­do­wo­lo­na – ro­ze­śmia­ła się pan­na Ela. – Kto wie, czy mi się nie przy­da kie­dy­kol­wiek.

– W jaki spo­sób? – za­py­tał Kry­nic­ki.

– W ra­zie ja­kiejś eska­pa­dy po ślu­bie będę mo­gła za­wsze zwa­lić winę na mo­je­go so­bo­wtó­ra.

– No, to mu­szę tej pan­nie Mar­ji do­brze się przyj­rzeć.

– Nie­wie­le panu z tego przyj­dzie. Sko­ro wczo­raj wziął ją pan ża mnie…

– Ach, zda­le­ka, jak mi mi­gnę­ła tyl­ko w oczach. Rę­czę pani, że mimo tego po­zor­ne­go po­do­bień­stwa mię­dzy pa­nią i nią mu­szą być ogrom­ne róż­ni­ce w po­wierz­chow­no­ści.

– My te­raz je­dzie­my do Adol­fi­ny, niech pan je­dzie z nami, to pan obej­rzy mój płaszcz na tym ma­ne­ki­nie.

Pani Ro­słań­ska wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, jakg­dy­by pro­jekt cór­ki wy­da­wał jej się po­zba­wio­ny sen­su, ale nie opo­no­wa­ła. Po­nie­waż au­to­mo­bil cze­kał już przed bra­mą, więc za­raz wy­szli.

Tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że w wiel­kiej po­cze­kal­ni Adol­fi­ny nie było ni­ko­go. Ro­słań­ska przed­sta­wi­ła wła­ści­ciel­ce, oty­łej da­mie z utle­nio­ne­mi wło­sa­mi, na­rze­czo­ne­go cór­ki.

– Niech pani po­wie pan­nie Mar­ji, żeby wło­ży­ła mój płaszcz i przy­szła go tu po­ka­zać – ode­zwa­ła się pan­na Ela.

Pani Adol­fi­na uśmiech­nę­ła się zlek­ka.

– Już ja na niej parę razy dzi­siaj ten płaszcz przy­mie­rza­łam. Leży cu­dow­nie. Bę­dzie pani za­do­wo­lo­na.

W chwi­lę po­tem w sa­lo­nie uka­za­ła się pan­na Mar­ja otu­lo­na w stroj­ny, wie­czo­ro­wy płaszcz, przy­bra­ny gro­no­sta­ja­mi. Kry­nic­ki otwo­rzył sze­ro­ko oczy. W pierw­szej chwi­li do­znał wra­że­nia, jakg­dy­by uj­rzał po­dwój­ny ob­raz na­rze­czo­nej. Pan­na Mar­ja za­uwa­ży­ła jego zdzi­wie­nie, usta jej drgnę­ły mo­men­tal­nie stłu­mio­nym uśmie­chem ale w tej chwi­li twarz przy­bra­ła z po­wro­tem obo­jęt­nie po­praw­ny wy­raz wo­sko­wej lal­ki.

– Jak­żeż się panu płaszcz mój po­do­ba?

Kry­nic­ki zbli­żył się do ma­ne­ki­na pod pre­tek­stem przyj­rze­nia się ja­kie­muś szcze­gó­ło­wi i sta­nął tak, że za­sło­nił sobą Ro­słań­skie. Wte­dy do­pie­ro pan­na Mar­ja z pod spusz­czo­nych rzęs rzu­ci­ła mu szyb­kie, wy­zy­wa­ją­ce spoj­rze­nie.

– Do­bry nu­mer musi być – uśmiech­nął się w my­śli.

– Cu­dow­ny płaszcz – od­parł, zwra­ca­jąc się do na­rze­czo­nej.

– A ma­mie jak się te­raz po­do­ba z temi gro­no­sta­ja­mi?

– Owszem – wy­ce­dzi­ła Ro­słań­ska, nie umie­jąc ukryć złe­go hu­mo­ru, w jaki ją wpra­wił wi­dok so­bo­wtó­ra cór­ki. Zda­wa­ło jej się, że w oczach Adol­fi­ny i Kry­nic­kie­go ta­iła się iron­ja i że ją po­dej­rze­wa­ją o ja­kieś po­kre­wień­stwo z pan­ną z ma­ga­zy­nu.

Za­pre­zen­to­waw­szy płaszcz, pan­na Mar­ja cof­nę­ła się do pra­cow­ni. Ro­słań­ska zwró­ci­ła się do cór­ki.

– Jedź z pa­nem Zyg­mun­tem do domu, a ja jesz­cze chwi­lę zo­sta­nę.

Adol­fi­na, któ­ra po­sia­da­ła wiel­ką in­tu­icję uczuć swo­ich kli­jen­tek z tonu i wy­ra­zu twa­rzy Ro­słań­skiej, do­my­śli­ła się od­ra­zu, co mia­ło być te­ma­tem dal­szej roz­mo­wy. 1 kie­dy pan­na Ela i Kry­nic­ki wy­szli, ode­zwa­ła się, uprze­dza­jąc Ro­słań­ska.

– Przyj­mu­jąc pan­nę Mar­ję nie za­uwa­ży­łam do­praw­dy, że jest tak po­dob­na do pani cór­ki. Ro­zu­miem, że to może być nie­przy­jem­ne.

Ro­słań­ska wzru­szy­ła wy­nio­śle ra­mio­na­mi.

– Co in­ne­go moja cór­ka, a co in­ne­go taka pan­na Mar­ja. Ale przy­znam się pani, że wo­la­ła­bym, żeby jej w ma­ga­zy­nie nie było.

Peł­na twarz pani Adol­fi­ny przy­bra­ła słod­ko-bo­le­sny wy­raz.

– Ach ja­bym ją w tej chwi­li od­da­li­ła, cho­ciaż to pra­cow­ni­ca pierw­szo­rzęd­na, ale pani wie ja­kie to te­raz cza­sy. Mu­sia­ła­bym jej za­pła­cić trzy­mie­sięcz­ne od­szko­do­wa­nie. W ze­szłym roku jesz­cze wca­le­bym się z tem nie li­czy­ła. Ale przy dzi­siej­szym za­sto­ju…

Umil­kła i spoj­rza­ła wy­cze­ku­ją­co na Ro­słań­ska. Zna­ła jej skąp­stwo, ale wo­bec wy­jąt­ko­wej zu­peł­nie sy­tu­acji, gdzie wcho­dzi­ła w grę am­bi­cja bo­ga­tej damy pró­bo­wa­ła, czy nie uda się zrzu­cić na nią je­śli nie cale od­szko­do­wa­nie, to przy­najm­niej po­ło­wę. Ro­słań­ska jed­nak nie­tyl­ko nie prze­ję­ła się skar­gą pani Adol­fi­ny, ale od­par­ła z prze­ką­sem.

– Ach, pani chy­ba na cięż­kie cza­sy nie może się uskar­żać.

Pani Adol­fi­na przy­się­gła uro­czy­ście, że gdy­by tyl­ko zna­la­zła ama­to­ra, to daw­no od­da­ła­by mu cały ma­ga­zyn. I na po­par­cie swo­ich słów za­czę­ła sy­pać jak z rę­ka­wa cy­fra­mi. Ro­słań­ska prze­rwa­ła jej po chwi­li nie­cier­pli­wie.

– Wie­rzę pani, wie­rzę. Ale co bę­dzie z pan­ną Mar­ją?

Wo­bec nie­za­do­wo­le­nia Ro­słań­skiej los pan­ny Mar­ji zgó­ry już był prze­są­dzo­ny. Adol­fi­na po­sta­no­wi­ła w inny spo­sób ze­mścić się na gry­ma­śnej kli­jent­ce, któ­ra na­rzu­ca­jąc jej swą wolę, nie po­czu­wa­ła się na­wet do obo­wiąz­ku po­nie­sie­nia kosz­tów ka­pry­su.

– Od­da­lę ją bez­względ­nie, bo ja bar­dzo dbam o mo­ral­ność mo­ich pra­cow­nic, a do­wie­dzia­łam się nie­ste­ty, że ta pan­na Mar­ja jest oso­bą, jak­by to po­wie­dzieć – złe­go, ale to na­wet bar­dzo złe­go pro­wa­dze­nia.

I zna­na w War­sza­wie.

– Tego tyl­ko bra­ko­wa­ło – po­my­śla­ła Ro­słań­ska, bled­nąc ze zło­ści.IV.

Kie­dy na­rze­cze­ni sie­dli do au­to­mo­bi­lu, pan­na Ela zwró­ci­ła się z uśmie­chem do Kry­nic­kie­go.

– No cóż? Po­dob­ne je­ste­śmy? Na­rze­czo­ny jej wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Po­zor­nie – na­wet bar­dzo. Ale jest to złu­dze­nie na pierw­szy rzut oka. Ja po mi­nu­cie już wi­dzia­łem sza­lo­ną róż­ni­cę.

– W czem?

– W tem, co jest nie­uchwyt­ne, a co sta­no­wi o isto­cie po­do­bień­stwa. Ta pan­na Mar­ja jest po­spo­li­ta i or­dy­nar­na i to nie­tyl­ko w wy­ra­zie twa­rzy, ale i we wszyst­kich ru­chach. Wierz mi, że kie­dy się ubra­ła w twój płaszcz, to to wca­le nie da­wa­ło po­ję­cia, jak ty w nim bę­dziesz wy­glą­da­ła.

Kry­nic­ki kła­mał, jak na­ję­ty. Naj­bar­dziej wła­śnie za­sta­no­wi­ła go wy­twor­ność i wdzięk ru­chów pan­ny z ma­ga­zy­nu i po­rów­na­nie pod tym wzglę­dem wca­le nie wy­pa­dło na ko­rzyść na­rze­czo­nej. Ma się ro­zu­mieć ujął ją so­bie od­ra­zu tą lek­ce­wa­żą­cą kry­ty­ką jej so­bo­wtó­ra. Przy­tu­li­ła się do nie­go i ode­zwa­ła tro­chę stłu­mio­nym gło­sem:

– Więc to po­do­bień­stwo nie jest dla mnie nie­bez­piecz­ne?

– Nie – od­parł Kry­nic­ki, obej­mu­jąc ją wpół i przy­ci­ska­jąc do sie­bie.

I po­my­ślał, że tym ra­zem był szcze­ry zu­peł­nie. Za dzie­sięć ma­ne­ki­nów pięk­niej­szych od pan­ny Eli nie od­dał­by jej po­sa­gu i sto­sun­ków w ja­kie mia­ło wpro­wa­dzić go mał­żeń­stwo.

– Z cze­go się śmie­jesz? – za­py­ta­ła na­rze­czo­na.

– Z two­je­go py­ta­nia.

– A coś so­bie my­ślał wczo­raj, jak ci się wy­da­ło, że mnie zo­ba­czy­łeś w ga­bi­ne­cie re­stau­ra­cyj­nym?

– By­łem obu­rzo­ny, że ktoś się ośmie­lił być tak do cie­bie po­dob­ny.

– I ani chwi­li nie przy­pusz­cza­łeś, że to by­łam ja?

– Gdy­byś to była ty na­praw­dę, to na­wet nie po­trze­bo­wał­bym cię wi­dzieć, żeby cię po­znać. Ja two­ją obec­ność od­czu­wam pod­świa­do­mie.

Pan­na Ela zmie­ni­ła się na twa­rzy. Oczy jej się za­mgli­ły i noz­drza za­czę­ły drgać ner­wo­wo. Kry­nic­ki wi­dział to pod­nie­ce­nie i od­gadł od­ra­zu, że jego sło­wa o od­czu­wa­niu obec­no­ści sko­ja­rzy­ły się w jej umy­śle z ja­kimś ero­tycz­nym ob­ra­zem. Ujął ją moc­no za ra­mio­na, zlek­ka po­chy­lił na­przód i de­li­kat­nie, umie­jęt­nie za­czął ca­ło­wać za ucho. Uczuł, jak na­rze­czo­na tę­że­je mu w rę­kach. I w nim sa­mym obu­dzi­ły się zmy­sły. Ale opa­no­wał się w tej chwi­li. Pan­na Ela po­wo­li wra­ca­ła do przy­tom­no­ści. Przy­glą­dał jej się z uśmie­chem za­do­wo­le­nia, dum­ny z wła­dzy, jaką miał nad nią.

Wie­czo­rem, pani Ro­słań­ska, ko­rzy­sta­jąc z chwi­li, w któ­rej cór­ka wy­szła z po­ko­ju, zwró­ci­ła się do Kry­nic­kie­go ze zgor­szo­ną i ta­jem­ni­czą miną.

– Wie pan, że z tą pan­ną Mar­ją od Adol­fi­ny to jest przy­krzej­sza spra­wa, niż przy­pusz­cza­łam.

– Dla­cze­go?

– Roz­ma­wia­łam z Adol­fi­ną i sta­now­czo za­żą­da­łam, żeby ją usu­nę­ła. Ale do­wie­dzia­łam się przy­tem, że to jest ko­ko­ta i po­dob­no bar­dzo zna­na w War­sza­wie.

Kry­nic­ki się na­chmu­rzył.

– To rze­czy­wi­ście nie­przy­jem­ne. Ale cóż zro­bić? Je­ste­śmy bez­sil­ni.

– Czy nie uda­ło­by się ta­kiej pan­ny skło­nić do wy­jaz­du z War­sza­wy?

– Bar­dzo wąt­pię. Zresz­tą, w jaki spo­sób?

– Pie­niędz­mi.

– To da­ło­by jej tyl­ko spo­sob­ność do szan­ta­żo­wa­nia nas. Wy­je­cha­ła­by i po mie­sią­cu wró­ci­ła.

– Więc cóż ro­bić? – ode­zwa­ła się nie­cier­pli­wie Ro­słań­ska.

– Nic.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: