Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zostaw mnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 grudnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zostaw mnie - ebook

Maribeth Klein to wiecznie zabiegana pracująca matka. Wszystko co wiąże się z domem,  z mężem i z dziećmi spoczywa na jej barkach – nawet w czasie rekonwalescencji po zawale zwolniona jest jedynie od obowiązków zawodowych. W Maribeth Klein cząstkę siebie odnajdzie  każda kobieta, której zdarzyło się kiedykolwiek pomyśleć, że zamiast wracać do domu i robić obiad, wolałaby uciec na koniec świata. Cząstkę siebie odnajdzie w niej każdy, kto kiedykolwiek zapragnął wsiąść do pociągu i pojechać gdzieś, gdzie nikt nie oczekiwałby od niego nieustannego usługiwania.
W okresie rekonwalescencji Maribeth nabiera przekonania, że nie jest w stanie sprostać wymaganiom wszystkich wokół, decyduje się więc na krok zupełnie nie do pomyślenia. Pakuje się i wyjeżdża. Jak to jednak często w takich przypadkach bywa, po przybyciu w nowe miejsce zaczyna patrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Z dystansu może inaczej ocenić oczekiwania swoich bliskich, a także swoje życie zawodowe. Dzięki wsparciu nowych przyjaciół udaje jej się odkryć w sobie tajemnice, które dotychczas skrywała nie tylko przed rodziną, ale nawet przed samą sobą.
„Zostaw mnie” to intrygująca książka o lękach, przed którymi wszyscy staramy się uciekać. Gayle Forman przedstawia nam fascynujących bohaterów – mężów, żony, przyjaciół i kochanków – którym zdarza się popełnić błąd i się potknąć, ale którzy stają się dzięki temu lepszymi ludźmi i uczą się przebaczać. Tym samym dowodzi, że jest wnikliwą obserwatorką ludzkiej natury. Jej książka to wciągająca analiza współczesnego macierzyństwa wraz ze wszystkimi jego niejednoznacznościami, a także próba odpowiedzi na pytanie: co się dzieje, gdy dojrzała kobieta porzuca dom?


Jak stworzyć siebie na nowo, gdy przestajemy rozpoznawać się w lustrze? Czy można wiedzieć, dokąd się zmierza, jeśli się nie wie, skąd się przybyło? Na te pytania próbuje sobie odpowiadać rozemocjonowana Maribeth, złożona i fascynująca główna bohaterka książki „Zostaw mnie”. W swojej pierwszej powieści dla dorosłych Forman przypomina czytelnikom, że znalezienie odpowiedzi na te pytania wymaga wnikliwych poszukiwań.

Jodi Picoult, autorka bestsellerowej książki „Już czas”

„Zostaw mnie” to pogodna i momentami zabawna opowieść o tym, że czasem trzeba porzucić wszystko, co się kocha najbardziej, żeby na nowo odnaleźć drogę do własnego świata. To poruszające świadectwo potęgi miłości i uzdrowicielskiej mocy przebaczenia”.

Tayari Jones, autorka książki „Silver Sparrow”

Wznoszę toast za kobiety prowadzące skomplikowane życie oraz pisarki, które o nich opowiadają. Gayle Forman przedstawia bohaterki w różnym wieku, niezmiennie jednak dowodzi niezwykłej wnikliwości w obserwacji niuansów życia kobiety”.

Gabrielle Zevin, autorka powieści „Między książkami”


Gayle Forman to wielokrotnie nagradzana autorka powieści dla starszej młodzieży. Za powieść „Jeśli zostanę” otrzymała dwie nagrody: 2009 NAIBA Book of the Year Award oraz 2010 Indie Choice Honor Award, a fabuła książki stała się kanwą dla filmu, który trafił na ekrany w 2014 roku. Forman zajmuje się również dziennikarstwem, a jej teksty pojawiają się między innymi w „Seventeen”, „Cosmopolitan” oraz „Elle”. Autorka odwiedziła już ponad czterdzieści  krajów, a swoje podróże opisała w książce podróżniczej „You Can’t Get There from Here: A Year on the Fringes of a Shrinking World”. „Zostaw mnie” to jej debiut w świecie literatury dla dorosłych. Mieszka w nowojorskim Brooklynie wraz z mężem i dwiema córkami.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-821-8
Rozmiar pliku: 666 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Maribeth Klein siedziała do późna w pracy. Czekała na ostateczną wersję grudniowego wydania. To wtedy miała zawał.

Najpierw pojawiło się lekkie kłucie w klatce piersiowej. To było raczej uczucie ciężkości niż ból, dlatego w pierwszej chwili nie skojarzyła go z sercem. Uznała to raczej za objaw niestrawności, bo godzinę wcześniej zjadła przy biurku talerz tłustej chińszczyzny. Skłonna też była zrzucić to na stres, bo przecież następnego dnia czekała ją długa lista zadań do wykonania. Powiedziałaby może, że to ze zdenerwowania po rozmowie telefonicznej z mężem, Jasonem, który urządził sobie w domu imprezę taneczną z Oscarem i Liv, za nic mając narzekania sąsiada z dołu, Earla Jablonskiego, i zupełnie nie bacząc na to, że jeśli bliźniaki nie pójdą spać o ósmej, to jedno z nich może się później w środku nocy obudzić, więc obudzi również ją.

Z sercem jakoś tego zupełnie nie skojarzyła. Miała czterdzieści cztery lata. Była przemęczona i obarczona zbyt wieloma sprawami, ale przecież to normalny stan dla pracującej matki. Poza tym Maribeth Klein nie należała do osób, które na dźwięk sygnału alarmowego zaczynają się nerwowo rozglądać wokół siebie. Uznałaby raczej, że ktoś za głośno ogląda telewizję.

Gdy więc jej mięsień sercowy zaczął się dusić, ona wydobyła z szuflady buteleczkę z tabletkami na zgagę, które później ssała, z niecierpliwością oczekując na moment, w którym drzwi do gabinetu Elizabeth w końcu się otworzą. Te jednak pozostawały zamknięte. Za nimi Elizabeth dyskutowała z Jacqueline, dyrektor do spraw kreatywnych, czy należy coś zmienić na okładce w związku z pojawieniem się w internecie sekstaśm z udziałem młodej i znanej aktorki.

Po godzinie decyzja w końcu zapadła, a gotowe materiały po ostatecznej aprobacie trafiły do drukarni. Przed wyjściem Maribeth zatrzymała się jeszcze w biurze Elizabeth, chcąc się pożegnać. Natychmiast stwierdziła, że zrobiła to niepotrzebnie. Przede wszystkim dlatego, że Elizabeth i Jacqueline, wcześniej z wielkim zapałem omawiające plany wspólnej kolacji, na jej widok nagle zamilkły, jak gdyby właśnie rozmawiały o przyjęciu, na które ona nie została zaproszona. Elizabeth spojrzała na zegarek i powiedziała, że Maribeth wygląda na bardzo zmęczoną, po czym zaproponowała jej kupon na samochód, który by ją odwiózł do domu. Maribeth poczuła z tego powodu zażenowanie, ale nie odmówiła.

Po powrocie do domu zasnęła snem sprawiedliwego i obudziła się dopiero, gdy Oscar wgramolił się do niej do łóżka i położył obok. Jason zdążył już wyjść. Czuła się jeszcze gorzej niż poprzedniego wieczoru. Do poczucia skrajnego zmęczenia i mdłości, które uznała za skutek kiepsko przespanej nocy i niezbyt udanej kolacji z chińskiej restauracji, dołączył teraz ból szczęki, którego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć, a który – jak się później dowiedziała – stanowi jeden z typowych objawów zawału serca. Mimo to zwlekła się z łóżka i jakimś cudem zdołała ubrać Liv i Oscara, a następnie przejść dziesięć przecznic dzielących ich dom od przedszkola BrightStart. Na miejscu sprawnie przecisnęła się przez tłum innych matek, które rzucały jej chłodne i krytyczne spojrzenia, zapewne dlatego, że przyprowadzała dzieci tylko w piątki. W pozostałe dni robił to Jason – czym zaskarbił sobie wielkie uznanie innych mam z BrightStart – żeby ona mogła wcześniej dotrzeć do pracy i wyjść o wpół do piątej.

„Krótki dzień pracy”, obiecywała Elizabeth. „Wolne piątki”. Tak było dwa lata temu, gdy Elizabeth objęła stanowisko redaktor naczelnej „Frap”, nowego i przyzwoicie dokapitalizowanego czasopisma o życiu gwiazd. W ten sposób Elizabeth chciała ją skusić do powrotu do pracy w pełnym wymiarze godzin. Poza tym zaproponowała też bardzo przyzwoite pieniądze, których Maribeth i Jason potrzebowali, żeby móc w przyszłości opłacić – „absurdalne do kwadratu”, jak czasem żartował Jason – czesne za przedszkole. Maribeth pracowała wtedy w domu jako freelancer i zarabiała zdecydowanie mniej niż na etacie. Jason był natomiast zatrudniony w organizacji non profit, która prowadziła archiwum muzyczne, gdzie zarabiał tyle, że czesne za przedszkole pochłonęłoby połowę jego rocznego wynagrodzenia. Mieli co prawda do dyspozycji spadek po ojcu Maribeth, i to całkiem spory, ale nawet tych pieniędzy wystarczyłoby zaledwie na rok. Musieli się też liczyć z tym, że nie uda im się zdobyć miejsc w publicznej placówce – jak bowiem głosiła wieść gminna, szanse na to były nawet mniejsze niż na indeks Uniwersytetu Harvarda. Słowem, potrzebowali pieniędzy.

Z drugiej strony, nawet gdyby przedszkola były darmowe – tak, jak są podobno darmowe we Francji – to Maribeth i tak pewnie przyjęłaby tę ofertę, ponieważ dzięki niej wreszcie zyskała możliwość bliskiej współpracy z Elizabeth.

Niebawem się jednak okazało, że krótki dzień pracy trwał osiem godzin, a przed zamknięciem wydania nawet dłużej. Wolne piątki zaś były w rzeczywistości najgorętszym dniem całego tygodnia. Współpraca z Elizabeth też nie przebiegała tak, jak Maribeth to sobie wyobrażała. Ogólnie nic w jej życiu się nie układało, może poza przedszkolem. To bowiem w rzeczywistości nie kosztowało aż tyle, ile sądzili.

Dzieci zgromadziły się w kółku i Maribeth otworzyła książkę, którą Liv wybrała na dzisiejszą lekturę. Była to Lilly’s Purple Plastic Purse. Zaczęła nerwowo mrugać, ponieważ słowa tańczyły po całej stronie. Jeszcze przed wyjściem z domu, ale już po tym, jak wypluła do toalety sporą porcję żółci, Maribeth próbowała namówić córkę na przełożenie tego czytania książek na kolejny piątek. Liv zaczęła się wściekać:

– Przecież ty nigdy nie przychodzisz do przedszkola – wyła. – Nie możesz złamać słowa.

Zdołała dobrnąć do końca książeczki, choć z wyrazu twarzy Liv wyczytała, że nie poszło jej najlepiej. Po spotkaniu w kółeczku pożegnała się z bliźniakami, po czym trasę z powrotem do domu pokonała już autobusem. Miała wielką ochotę położyć się do łóżka, ale zamiast to zrobić, zajrzała do skrzynki pocztowej. Na szczycie długiej listy wiadomości znalazła e-mail, który Finoula, asystentka Elizabeth, wysłała zarówno na jej adres służbowy, jak i prywatny. Do wiadomości został dołączony artykuł, którym Maribeth miała się zająć w trybie „na wczoraj”. Poza tym w skrzynce odbiorczej znalazła też listę rzeczy do zrobienia, które wysłała sobie wczoraj wieczorem z pracy. Lista obejmowała dwanaście punktów. Teraz należało do niej dopisać trzynasty, ten artykuł od Finouli. Maribeth ogólnie starała się niczego nie odkładać na później, wiedziała bowiem, że sprawy mają wówczas w zwyczaju rozmnażać się jak chwasty. Tym razem dokonała jednak szybkiej analizy swoich planów i podziału zadań na te, których nie da się przełożyć (wizyta u ginekologa i księgowego, spotkanie z Andreą); te, które przełożyć się da (rozmowa telefoniczna z logopedą Oscara, pralnia chemiczna, poczta, przegląd samochodu); oraz te, które można przerzucić na Jasona. Zadzwoniła do męża do pracy.

– Cześć, to ja – powiedziała. – Czy dałbyś radę wykombinować coś dzisiaj na kolację?

– Jeśli nie masz ochoty gotować, to po prostu coś zamówimy.

– Nie da rady. Bliźniaki mają dziś umówione spotkanie z kolegami. U nas – przypomniała mu. Przypominała mu o tym już kilka dni wcześniej. Te dziecięce spotkania odbywały się co drugi miesiąc od czterech lat, a termin został już dawno wpisany do kalendarza. Mimo to Jason wydawał się zaskoczony tą wiadomością. – Nie najlepiej się czuję.

– No to odwołaj – powiedział.

Maribeth wiedziała, że to właśnie od niego usłyszy. Jason miał w zwyczaju stawiać na najprostsze rozwiązania. Rzecz w tym, że spotkanie zostało ostatnio odwołane dwa lata temu, po ataku huraganu Sandy. Maribeth doskonale zdawała sobie sprawę, że Jason nie przepadał za dziecięcymi imprezami, ale dołączyła do grupy, gdy bliźniaki miały sześć tygodni, a ona padała na twarz ze zmęczenia i miała dość samotnego przesiadywania całymi dniami w domu z dziećmi. Owszem, inni rodzice bywali irytujący (na przykład Adrienne, która co rusz zmieniała dietę Clementine i Mo w zależności od tego, jakie badania ostatnio opublikował „Times” – raz dzieci nie jadły nabiału, raz glutenu, teraz na tapecie była dieta paleo). Byli to jednak jej pierwsi znajomi, których zyskała w związku z posiadaniem dzieci. Pewnie nie wszystkich faktycznie lubiła, ale stali się jej towarzyszami broni.

– Naprawdę nie mam siły – powiedziała Jasonowi – a jest za późno, żeby to odwołać.

– Mam w pracy urwanie głowy – odparł Jason. – Aktualizujemy bazę danych i trzeba przenieść dziesiątki tysięcy plików.

Maribeth też by chciała, żeby urwanie głowy w pracy wystarczyło jako wymówka od gotowania. Jako wymówka od czegokolwiek. Ależ to by było wspaniałe!

– Naprawdę nie mógłbyś czegoś ugotować? Proszę. – Tylko mi nie mów, że mam zamówić pizzę, pomyślała. W tym samym momencie poczuła silne ukłucie w klatce piersiowej. Pomyślała, że to ze zdenerwowania, tak naprawdę jednak krew właśnie usiłowała się przecisnąć przez zwężoną tętnicę wieńcową. Proszę, tylko mi nie mów, że mam zamówić pizzę.

Jason westchnął:

– No dobrze. Zrobię kurczaka z oliwkami. To wszystkim smakuje.

– Dziękuję. – Aż się rozczuliła, tak bardzo była mu wdzięczna, że ją uwolnił od jednego z obowiązków. Gdzieś w głębi duszy czuła też jednak smutek, że na co dzień, niestety, właśnie na nią to wszystko spada.

Potrzebowała aż piętnastu minut, żeby pokonać dystans trzech przecznic dzielący jej mieszkanie od kawiarni, w której umówiła się z Andreą Davis, koleżanką z dawnej pracy w „Rule”. Chętnie by to spotkanie odwołała, ale Andrea – rozwódka z dwójką nastoletnich dzieci – właśnie straciła pracę w związku z zamknięciem czasopisma o zakupach. „Rule” też zostało zamknięte, podobnie zresztą jak wiele innych tytułów, w których wcześniej pracowały.

– Masz dużo szczęścia, że pracujesz we „Frap”, że pracujesz z Elizabeth – powiedziała Andrea znad kawy, której zapach przyprawiał Maribeth o mdłości. – Strasznie ciężko jest na tym rynku.

Tak, Maribeth zdawała sobie z tego sprawę. Na rynku było ciężko. A ona miała dużo szczęścia.

– Dużo wody upłynęło od czasów „Rule” – stwierdziła Andrea. – Pamiętasz, jak po zamachach z jedenastego września podarliśmy całe wydanie i robiliśmy wszystko od zera? Siedziało się w pracy po nocach, wszyscy harowaliśmy w oparach topiącego się plastiku. Czasami sobie myślę, że to był najlepszy okres mojego życia. Chore, nie?

Maribeth chciała powiedzieć, że też jej się zdarza tak pomyśleć, ale nagle zabrakło jej tchu i nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

– Wszystko w porządku? – zapytała Andrea.

– Coś się nie najlepiej czuję – przyznała Maribeth. Aż tak dobrze się nie znały, więc bez większych oporów wyznała koleżance prawdę. – Mam jakieś dziwne objawy. Takie bóle. W klatce piersiowej. Zaczynam się obawiać, że to może być… – Nie zdołała dokończyć zdania.

– Serce? – zapytała Andrea.

Maribeth tylko skinęła głową, ponieważ wspomniany narząd właśnie przeżył kolejny szok.

– Ja jeżdżę na izbę przyjęć tak mniej więcej raz do roku, bo mi się wydaje, że mam zawał. Odczuwam ból w ramieniu i mam wszystkie inne objawy. – Andrea potrząsnęła głową. – Zawsze się jednak okazuje, że to nic. No, może nie do końca nic, ale tylko refluks. Tak to w każdym razie wygląda u mnie.

– Refluks?

Andrea skinęła głową.

– Właśnie. Skutek uboczny tego czegoś, co się nazywa stresem. Pewnie o tym słyszałaś, nie?

No tak, stres. To by wiele tłumaczyło. Tyle że „Frap” publikował ostatnio artykuł o dwudziestosiedmioletniej aktorce serialowej, u której stwierdzono stwardnienie rozsiane. „Nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka”, dziennikarz przytaczał wypowiedź aktorki. Do tego zaledwie dwa tygodnie temu podczas rozmowy telefonicznej matka Maribeth wspomniała, że trzydziestosześcioletnia córka jej przyjaciółki Ellen Berman ma raka piersi w czwartym stadium zaawansowania. Maribeth co prawda nie znała ani Ellen Berman, ani jej córki, ale zrobiło jej się ich strasznie żal… A poza tym tak się przestraszyła, że od razu umówiła się na wizytę do ginekologa (stwierdziła też, że najwyższa pora zrobić mammografię, bo od ostatniego badania minęło już ładnych parę lat). Aktorka miała przecież rację: nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka.

W rzeczy samej, choć wtedy Maribeth nie zdawała sobie z tego sprawy, komórki w jej sercu już od pewnego czasu obumierały z powodu niedotlenienia. Ona tymczasem realizowała kolejne punkty swojego planu na ten dzień. Obiecała Andrei, że zapyta Elizabeth o możliwość jej zatrudnienia w ich piśmie lub w innej gazecie, a potem pojechała taksówką do księgowego, żeby podrzucić wszystkie dokumenty niezbędne do przygotowania rocznego zeznania. Z podatków powinni się rozliczyć do końca kwietnia, ale udało im się uzyskać odroczenie i przesunąć termin na koniec przyszłego tygodnia. Później Maribeth zatrzymała następną taksówkę i poprosiła kierowcę, żeby zawiózł ją do gabinetu doktor Cray. Kręciło jej się w głowie i najchętniej wróciłaby do domu, żeby się zdrzemnąć, ale coroczną kontrolę ginekologiczną odkładała już od pół roku, a przecież nie chciała skończyć jak córka Ellen Berman.

Nie wiedziała, że uczucie skrajnego wyczerpania wynika z obniżonego poziomu tlenu we krwi, więc powiedziała położnej w gabinecie doktor Cray, że nic jej nie dolega. Położna zmierzyła jej ciśnienie, a jego niską wartość zrzuciła na karb odwodnienia. Maribeth pomyślała, że może faktycznie powinna więcej pić. Dlatego chętnie przyjęła szklankę wody.

Zupełnie nie myślała, że może chodzić o serce. Pewnie nigdy by tak nie pomyślała, gdyby doktor Cray nie zapytała o jej ogólne samopoczucie.

Pytanie padło zapewne zupełnie pro forma, ale doktor Cray – która wcześniej towarzyszyła Maribeth w trudnych chwilach i sprowadziła na świat Oscara i Liv – zadała je akurat podczas badania piersi. Padło w momencie, gdy palce lekarki dotykały delikatnie tkanki po lewej stronie klatki piersiowej, tuż nad sercem. Maribeth nie czuła już bólu, raczej ucisk i coś jakby dudnienie, które kojarzyło jej się z wrażeniami odczuwanymi w brzuchu podczas ciąży. Odpowiedziała więc: „W sumie…”.Rozdział 2

Dwie godziny później Maribeth zaczynała powoli panikować.

Doktor Cray co prawda powiedziała, że najprawdopodobniej nie ma powodów do obaw, ale poleciła jej jechać na izbę przyjęć do najbliższego szpitala, sama zaś zadzwoniła tam, żeby uprzedzić o przyjeździe pacjentki. „Niech panią zbadają, na wszelki wypadek”, powiedziała. W szpitalu Maribeth dostała plastikową bransoletkę i została podpięta do różnych urządzeń w punkcie obserwacji kardiologicznej. Tam też zajęli się nią niezliczeni lekarze, z których żaden nie osiągnął chyba jeszcze wieku uprawniającego do spożywania alkoholu, a co dopiero mówić o praktykowaniu medycyny.

Po drodze do szpitala zadzwoniła do Jasona i nagrała mu wiadomość na automatyczną sekretarkę. Przypomniała sobie, że miał tego dnia przebywać przez jakiś czas poza biurem, więc zadzwoniła jeszcze na komórkę. Połączenie zostało przekazane do poczty głosowej. Normalne. Jason miał alergię na telefon. Tym razem już nie zostawiła wiadomości. Jechała wynajętym samochodem, tak samo jak poprzedniego dnia wieczorem, gdy wracała z pracy do domu. Spodziewała się, że za godzinę czy dwie o całej sprawie będzie można po prostu zapomnieć.

Napisała zatem wiadomość do Robbie, którą zatrudniła do opieki nad bliźniakami, gdy te skończyły rok, a ona zaczęła dostawać tyle zleceń, że mogła uzasadnić wydatek na nianię. Wtedy Robbie była słodką i kreatywną studentką Wydziału Teatralnego Uniwersytetu Nowojorskiego. Od tamtej pory zdążyła jednak skończyć studia i teraz pracowała jako aktorka w bardzo zmiennych godzinach. Maribeth specjalnie się więc nie zdziwiła, gdy w SMS-ie zwrotnym przeczytała: Nie mogę. Wołają mnie na plan!!!!!! Do wiadomości dołączonych zostało kilka emotikonów, które miały dodatkowo podkreślać radość z tego faktu. Niebawem Robbie przysłała jeszcze jedną wiadomość: Przepraszam i kilka smutnych buziek, które miały wyrażać żal.

Dochodziło wpół do trzeciej. Bliźniaki kończyły za chwilę zajęcia, a nie miał ich kto odebrać. Maribeth ponownie wybrała numer Jasona. I znów połączyła się ze skrzynką głosową. Stwierdziła, że nie ma sensu zostawiać kolejnej wiadomości. On przecież i tak nie zdoła dotrzeć do BrightStart na czas. Poza tym wiedziała, że gdyby zajrzeć do poczty głosowej Jasona, pewnie znalazłoby się tam nieodtworzone wiadomości jeszcze z czasów poprzednich wyborów prezydenckich.

Zadzwoniła więc do przedszkola. Odebrała recepcjonistka, niewątpliwie ładna, ale zdecydowanie niekompetentna młoda dziewczyna, która ciągle gubiła różne formularze i rachunki. Maribeth zapytała, czy Oscar i Liv mogliby zostać dzisiaj trochę dłużej.

– Przykro mi, ale nie zapewniamy opieki poza godzinami pracy przedszkola – odpowiedziała recepcjonistka, zupełnie jak gdyby pytanie zostało zadane przez jakiegoś przypadkowego obcego człowieka, a nie rodzica, który korzysta z usług placówki już od ponad roku.

– Wiem o tym, ale… zaistniały pewne niezależne ode mnie okoliczności.

– Regulamin BrighStart mówi wyraźnie, że dzieci należy odbierać najpóźniej o wpół do czwartej – odezwał się trzeszczący głos w słuchawce. Maribeth miała bardzo słaby zasięg.

– Znam regulamin, ale… – Zawahała się przez chwilę. Nagła sytuacja? Teraz jej się wydawało, że wcale nie chodzi o serce i że to wszystko tylko wielka strata czasu. – Znalazłam się w położeniu bez wyjścia. Nie dotrę na wpół do czwartej, mój mąż też nie i opiekunka też nie. Wiem, że nauczyciele czasem zostają po godzinach. Czy Oscar i Liv nie mogliby się po prostu pobawić gdzieś w kącie? Na pewno nie jestem pierwszym rodzicem, któremu się coś takiego przytrafiło.

Chociaż kto wie? Może była? Tribeca – bo tam znajdowało się przedszkole, jak również budynek, w którym od ponad dwudziestu lat wynajmowała mieszkanie, korzystając z dobrodziejstw przepisów dotyczących ochrony lokatorów – ściągała ostatnio najzamożniejszych ludzi z całego kraju. Czasami można było odnieść wrażenie, że nawet nianie mają tam swoje nianie.

Recepcjonistka wydała z siebie nieprzyjemny odgłos, po czym włączyła muzyczkę na czas oczekiwania. Po kilku minutach odezwała się ponownie. Poinformowała Maribeth, że jeden z rodziców zgodził się odebrać bliźniaki.

– Aha, no dobrze. A kto?

– Niff Spenser.

Niff Spenser nie miała akurat dzieci w BrightStart. Dwoje starszych przeszło już do zerówki, a trzecie miało dopiero rozpocząć naukę w przyszłym roku. W czasie „rocznej przerwy” Niff udzielała się w przedszkolu jako wolontariuszka, żeby „pozostawać na bieżąco”, jak sama mówiła. Zupełnie jak gdyby zmiany w życiu przedszkolnym dokonywały się w takim tempie, że nie można było sobie ani na chwilę odpuścić. Maribeth darzyła ją szczerą niechęcią.

Problem polegał na tym, że Jason nie odbierał telefonu, a Robbie nie miała czasu. Maribeth przez krótką chwilę pomyślała o Elizabeth, ale ostatecznie uznała, że to by było niestosowne. Z jakiegoś powodu miała poczucie, że musiałaby się zwrócić z tą nietypową prośbą do szefowej, a nie do wieloletniej przyjaciółki.

Spisała więc sobie podany przez recepcjonistkę numer do Niff, a następnie wysłała jej dane kontaktowe Jasona wraz z obietnicą, że dzieci zostaną odebrane jeszcze przed kolacją. Wysłała też SMS do Jasona, podając mu numer do Niff. Napisała, że coś ją zatrzymało i że będzie musiał się dogadać z Niff w sprawie odebrania dzieci. Proszę, potwierdź, że odebrałeś tę wiadomość, napisała.

Odebrałem, dostała SMS zwrotny.

W ten oto sposób decyzja podjęła się niejako sama. Maribeth postanowiła nie zdradzać Jasonowi, co ją właściwie zatrzymało, dopóki cała sprawa się nie zakończy. Gdyby się okazało, że to fałszywy alarm, zamierzała w ogóle nie mówić mu nic na ten temat. Nie spodziewała się, żeby miał jakoś szczególnie dociekać.

Maribeth przyglądała się czujnikowi, który zamontowano jej na palcu. To był pulsoksymetr. Przypomniała sobie, jak coś takiego założono jej ojcu po udarze. Czuła swędzenie w miejscach, w których zamocowano jej elektrody do piersi. Podejrzewała, że wieczorem będzie się musiała sporo namęczyć, żeby usunąć resztki kleju.

– Przepraszam – zawołała w kierunku jednej z rezydentek, młodej, eleganckiej kobiety, która miała na sobie drogie buty i mówiła z kalifornijskim akcentem. – Czy potrafi mi pani powiedzieć, kiedy zostanę stąd zwolniona?

– Wydaje mi się, że zlecono dla pani kolejne pobranie krwi – odpowiedziała lekarka.

– Kolejne? A po co? Myślałam, że EKG nic nie wykazało.

– Taka jest procedura.

Akurat, szpital kryje własny tyłek albo nabija rachunki. Maribeth redagowała kiedyś raport na temat praktyk finansowych szpitali.

Ta myśl przypomniała jej o artykule, który dostała od Finouli. Może powinna wykorzystać ten czas, aby skrócić swoją listę zadań choćby o jeden punkt. Temat był co prawda ciekawy – dotyczył tego, jak celebryci wykorzystują swoją popularność w mediach społecznościowych dla promocji swoich przedsięwzięć dobroczynnych (Maribeth nawet sama kiedyś proponowała podczas kolegium, żeby się zająć tą tematyką) – ale został fatalnie przedstawiony. Maribeth zazwyczaj potrafiła na pierwszy rzut oka rozpoznać główne problemy ze strukturą, logiką czy przesłaniem tekstu. Od razu wiedziała, jak należałoby to poprawić. Tym razem ani druga, ani trzecia lektura nie pomogły. Nadal nie potrafiła dostrzec w tym wszystkim głównego sensu. Nie miała też pomysłu na to, jak się z tym problemem uporać.

Szpital ją dekoncentrował. W takim miejscu ciężko się pracuje. Pomyślała, że pora wracać do domu. Powoli zbliża się czas kolacji. Jason pewnie już wrócił z dziećmi do domu. Niewykluczone, że już się nawet zaczął zastanawiać, gdzie ona się podziewa. Może już się nawet zdążył zmartwić. Maribeth zamknęła artykuł i stwierdziła, że ma na telefonie kilka nieodebranych połączeń z telefonu domowego. Oddzwoniła. Jason odebrał niemal od razu.

– Maribeth – powiedział. – Gdzie ty się podziewasz?

Jego spokojny dźwięczny głos zawsze ją poruszał. Przez telefon brzmiał jak głos radiowca i ciągle jeszcze przenosił ją myślami dwadzieścia pięć lat wstecz – do tamtych wieczorów, kiedy siedziała ze znajomymi w pokoju w akademiku i słuchała programu Demo-Gogue, zastanawiając się, kim jest tajemniczy Jinx i jaki jest poza anteną. „Pewnie jest brzydki jak noc”, spekulowała jej współlokatorka Courtney. „Seksowny głos, paskudna morda”. Maribeth, która pracowała wtedy w uczelnianej gazecie, raczej nie spekulowała na temat wyglądu Jinxa, nie miała natomiast większych wątpliwości co do tego, że podczas osobistego spotkania okazałby się nieznośnym snobem, tak samo jak wszyscy autorzy tekstów muzycznych i artystycznych z jej redakcji. „Może powinnaś zrobić z nim wywiad i się przekonać”, podpuszczała ją Courtney.

– Gdzie jesteś? – Jason powtórzył pytanie. Tym razem usłyszała w jego głosie irytację, a za chwilę coś, co wiele w tej kwestii wyjaśniało. W tle rozbrzmiewały bowiem hałaśliwe odgłosy rozmów dorosłych i zabawy dzieci. Sporej gromadki dzieci.

Spotkanie. To dzisiaj. Cholera!

– Chciałaś, zdaje się, żebym zrobił kurczaka. Tylko że nie mamy w domu kurczaka, a goście już przyszli – powiedział Jason. – Przyniesiesz coś do jedzenia?

– Nie. Przepraszam. Zapomniałam.

– Jak to zapomniałaś? – Teraz Jason był już naprawdę wściekły. Maribeth teoretycznie potrafiła go zrozumieć, a mimo to znów poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Ile razy to on dał ciała, a później ona musiała ratować sytuację?

– Po prostu zapomniałam. – W jej głosie zabrzmiała nutka zgryźliwości. – Byłam zajęta kilkoma innymi sprawami, choćby tym, że całe popołudnie spędziłam w szpitalu na ostrym dyżurze.

– Co takiego? Co się stało?

– Poczułam ból w klatce piersiowej, więc doktor Cray wysłała mnie do szpitala na kontrolę – wyjaśniła Maribeth.

– Jasna cholera! – Jason chyba się wściekł i to tak na poważnie, tyle że jakby inaczej niż wcześniej. Teraz zachowywał się trochę tak, jak gdyby przygotowywał się do walki w jej obronie.

– To pewnie nic takiego, tylko stres – powiedziała Maribeth. Zrobiło jej się głupio, że ostatecznie mu jednak wszystko powiedziała. Jeszcze gorzej poczuła się na myśl, że zrobiła to w sumie głównie ze złości. – Od kilku godzin trzymają mnie na obserwacji.

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?

– Dzwoniłam, ale nie odbierałeś. Sądziłam, że o tej porze będzie już dawno po wszystkim.

– A gdzie jesteś?

– W Roosevelcie.

– Mam do ciebie przyjechać?

– Przecież masz dom pełen gości. Powiedz im, że coś mnie zatrzymało w pracy, i zamów pizzę. Pewnie mnie niedługo wypuszczą. – Maribeth mocno uderzyła pięścią w klatkę piersiową, licząc, że nawracający ból w końcu ustanie.

– Nie chcesz, żebym ci potowarzyszył?

– Wypiszą mnie, zanim tu dojedziesz. To na pewno jakiś przeciągający się atak zgagi. – Gdzieś w tle rozległ się płacz Oscara. – Co się dzieje?

– Mo zabrał Paskudnego Kochasia.

Jason miał na myśli pluszowego misia bez twarzy, przytulankę, bez której Oscar nie potrafiłby zasnąć.

– To lepiej go odzyskaj – powiedziała Maribeth. – A może daj mi z nim porozmawiać? Albo z Liv?

Podczas gdy Jason usiłował przywołać dzieci do słuchawki, jej telefon wydał z siebie smutny dźwięk informujący o tym, że pozostało mu już tylko dziesięć procent baterii. Po kilku sekundach rozległ się jeszcze jeden smutny dźwięk i aparat się wyłączył.

– Wracam niedługo – krzyknęła Maribeth w ostatniej chwili, ale nikt już jej nie usłyszał.

* * *

Trochę później przyszedł do niej elegancki starszy pan z muchą w kropki pod szyją. Przedstawił się jako doktor Sterling, dyżurny kardiolog.

– Na jednym z pani EKG pojawiły się pewne nieprawidłowości, zleciliśmy więc ponowne badanie krwi, które wykazało podwyższone poziomy troponin – wyjaśnił.

– Ale przecież wcześniej EKG było normalne.

– Nic w tym dziwnego – odparł. – Przypuszczam, że wystąpiło u pani coś, co się czasem nazywa zawałem wolno postępującym.

– Co takiego? – zapytała Maribeth.

– Niedokrwienie. Trwa pewnie już od mniej więcej dwudziestu czterech godzin, dlatego odczuwała pani przemijający ból. W chwili obecnej wyniki badań krwi wskazują na całkowite zamknięcie jednej z tętnic.

– A – odparła Maribeth, usiłując to wszystko jakoś sobie przyswoić. – Rozumiem.

– Za chwilę pojedzie pani na angiografię. Będziemy sprawdzać drożność tętnic wieńcowych, a jeśli gdzieś stwierdzimy zwężenie, od razu założymy stent.

– A kiedy to wszystko nastąpi.

– Lada chwila. Jak tylko trafi pani na górę.

– Teraz? – Maribeth spojrzała na zegarek. Było po siódmej. – Przecież jest piątek wieczorem.

– Ma pani w planach jakieś wyjście na tańce? – Lekarz roześmiał się z własnego dowcipu.

– Nie, ale czy tego całego stentu nie można by wstawić jakoś w przyszłym tygodniu.

– Ależ nie. Trzeba to zrobić, zanim dojdzie do dalszych uszkodzeń.

Uszkodzenia? Zabrzmiało to jakoś złowrogo.

– No dobrze, a ile to potrwa? Kiedy będę mogła stąd wyjść?

– A dokąd się pani tak spieszy, moja droga? – zapytał lekarz. Znów się roześmiał, ale tym razem jakby odrobinę karcąco. Jak gdyby chciał powiedzieć: „To już wiemy, jak to się stało, że pani tu trafiła”.

Maribeth miała świadomość, że dokładnie teraz po jej mieszkaniu biega dwanaścioro czterolatków. Ktoś będzie musiał po nich posprzątać, wygrzebać z szafy wszystkie krakersy w kształcie rybki, które Mo zawsze tam upychał, i pozbyć się brudnych pieluch, które Tashi zawsze zostawiała w śmietniku w kuchni (Ellery jako jedyna nosiła jeszcze pieluszkę). Ktoś będzie musiał zrobić w sobotę rano na śniadanie naleśniki z płatkami czekolady, więc ktoś będzie musiał zadbać o to, aby w lodówce nie zabrakło żadnego z niezbędnych składników.

To była lista zadań na najbliższe godziny, a przecież Maribeth miała przed sobą jeszcze następne dni. Ktoś musiał zabrać dzieci na zajęcia koszykówki i na trening piłki nożnej, do logopedy, na spotkania z przyjaciółmi i na kolejne imprezy urodzinowe. Ktoś będzie musiał jechać z nimi na zakupy w poszukiwaniu strojów na Halloween, do pediatry na szczepienie przeciwko grypie i do dentysty na kontrolę. Ktoś będzie musiał zaplanować wszystkie posiłki, kupić składniki, zapłacić rachunki, spłacić karty kredytowe. Ktoś będzie musiał to wszystko zrobić gdzieś pomiędzy różnymi innymi zadaniami związanymi z pracą zawodową.

Maribeth westchnęła.

– Ech, w moim domu szaleje właśnie banda czterolatków, a weekend też zapowiada się ciekawie.

Lekarz zmarszczył brwi i przyglądał jej się w milczeniu przez dłuższą chwilę. Maribeth odwróciła wzrok. Już zdążyła poczuć do niego niechęć, jeszcze zanim z jego ust padły słowa:

– A pani sobie zdaje sprawę, że miała pani zawał, prawda?

* * *

Z telefonu w dyżurce pielęgniarek Maribeth zadzwoniła do Jasona. Ponownie odezwała się skrzynka głosowa. Wyjaśniła mu wszystko możliwie spokojnym tonem. Wspomniała o badaniach i powiedziała, że zostaje w szpitalu na noc, a prawdopodobnie również na cały weekend. Ani razu nie użyła określenia „zawał serca”. Nie przeszło jej to przez gardło. Nie powiedziała mu też, że się boi. W skrzynce głosowej nagrały się tylko słowa:

– Postaraj się jak najszybciej przyjechać.

* * *

Czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Maribeth wypełniła wszystkie dokumenty związane z przyjęciem do szpitala. Nawet ją to trochę uspokoiło, bo robiła to już wcześniej: przed swoją cesarką i przed operacją uszu Oscara. Nazwisko, adres, numer ubezpieczenia społecznego, numer polisy zdrowotnej. W kółko to samo. Z jakiegoś powodu działało to na nią kojąco. Przynajmniej do momentu, gdy dotarła do części dotyczącej wywiadu rodzinnego.

Tych rubryk nigdy nie potrafiła wypełnić. O tym, że została adoptowana, dowiedziała się już jako ośmiolatka. Wtedy była to jedna z wielu informacji identyfikacyjnych, które sobie przyswajała. Mieszkała na Maple Street. Jeździła niebieskim rowerem marki Schwinn. Wygrała konkurs ortograficzny w trzeciej klasie. Była adoptowana. Ten fakt jakoś w ogóle nie zaprzątał jej myśli, dopóki nie zapragnęła zajść w ciążę. Wtedy dopiero w jej głowie pojawiło się całe mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Czy miała w rodzinie Portugalczyków? Żydów? A może kogoś z Luizjany, kto miałby francuskie korzenie? Czy w rodzinie występował zespół Downa? Rozszczep podniebienia? Pląsawica Huntingtona? Czy ktoś z krewnych miał problemy z płodnością? Na to ostatnie pytanie mogła udzielić częściowej odpowiedzi, bo w końcu miała biologiczną matkę, poza tym jednak nie wiedziała nic.

Aura tajemniczości jeszcze mocno dała jej się we znaki, gdy dzieci przyszły na świat. Oscar był jak skóra zdarta z ojca. Odziedziczył po nim kasztanowe oczy i słabo zarysowane kości policzkowe. Liv tymczasem miała jasne włosy, zielone oczy w kształcie migdałów i twardy, niemal dyktatorski charakter. Jason się śmiał, że taka determinacja wróży jej przyszłość u władzy, że będzie następną Sheryl Sandberg, a może nawet Hillary Clinton.

– Czy ty aby na pewno nie dałaś się zapłodnić nie swoim jajeczkiem? – miał w zwyczaju pytać w żartach.

Ten żart bardzo ją bolał – a to dlatego, że Maribeth nie wiedziała, po kim Liv odziedziczyła włosy księżniczki i oczy w kolorze jabłek, skąd brała się ta intensywność jej spojrzenia. Każda myśl o tej genetycznej zagadce może nie tyle przepełniała ją głębokim smutkiem, ile wywoływała nagłe i dolegliwe ukłucie żalu. Na szczęście Maribeth nie miała czasu zbyt często się nad tym zastanawiać. W końcu musiała się zająć wychowaniem bliźniaków.

Ten fragment formularza po prostu zostawiła pusty.

* * *

Jason wparował do sali parę minut przed dziesiątą.

– Och, Lois – powitał ją starą ksywką, której nie używał od lat. Dla Maribeth był to pierwszy sygnał, że on też się przestraszył. Znali się przez pół życia i chociaż po drodze zdarzyła im się dziesięcioletnia przerwa w związku, to i tak znali nawzajem swoje słabości i wyczuwali niepokój tego drugiego na odległość. Poza tym Jason zawsze się denerwował, gdy trafiała do szpitala. Tak samo wybity z rytmu był przed jej cesarką, chociaż później przyznał, że i tak przerażało go to mniej niż koszmary, w których Maribeth umiera podczas porodu.

– Hej, Jase – odparła łagodnym tonem. Chciała powiedzieć: „Kocham cię” albo „Dziękuję, że jesteś”, ale nie chciała się rozpłakać, więc zapytała tylko, co zrobił z dziećmi.

– Earl ich pilnuje.

W jej głowie nastąpiła szybka rozgrywka w „kamień – papier – nożyczki”, w której irytacja wzięła górę nad sentymentalizmem.

– Jablonski? Chyba sobie żartujesz!

– Było późno.

– Więc zostawiłeś dzieci z pierwszym lepszym sąsiadem z dołu, z mizantropem, który zapewne lubi sobie zajrzeć do kieliszka? A przyczepiłeś im do pleców czerwone karteczki z napisem: „Nadaję się do moles­towania”?

– Daj spokój. Earl jest gburowaty, ale to nie jest zły facet.

– Jezu, Jason! Czemu nie poprosiłeś Wilsonów, żeby je zabrali?

Maribeth miała na myśli rodzinę z sąsiedztwa, która również należała do regularnie spotykającej się grupy.

– Nie przyszło mi to do głowy – powiedział. – Dzieciaki były strasznie zmęczone, dlatego poprosiłem Earla, żeby przyszedł do nich na górę. Mogę zadzwonić do Wilsonów, ale pewnie już śpią.

– Nieważne.

Jason usiadł na brzegu łóżka.

– A jak ty się czujesz?

– W porządku. Tylko już bym chciała mieć to wszystko za sobą. – Po chwili przerwy dodała jeszcze: – A może mógłbyś poprosić Wilsonów, żeby ich jutro do siebie wzięli. Liv i Tess idą razem na balet.

– No tak, balet.

– A Oscar ma piłkę.

– Coś wymyślimy.

– A niby co? Nie da się ich wysłać razem na żadne zajęcia. Będziesz potrzebował kogoś do pomocy.

– No dobrze, zadzwonię do Wilsonów.

Jason sięgnął po telefon.

– Nie teraz. Jest późno. Wyślij im SMS albo zadzwoń rano.

Skinął głową.

– A co z niedzielą?

W niedzielę dzieci miały iść na przyjęcie urodzinowe, a potem Liv była umówiona z koleżanką, Oscar zaś – na wizytę u logopedy. Maribeth nie chciała teraz o tym wszystkim myśleć.

– Nie wiem, Jason.

– Mogą pojechać na weekend do Lauren.

To była jego młodsza siostra, która wraz z mężem i czwórką dzieci mieszkała pod Bostonem.

– A niby jak one się tam dostaną? I jak wrócą?

– Poproszę Lauren, żeby po nie przyjechała. Ona już wszystko wie.

– Powiedziałeś jej?

– No… Tak… Dzwoniłem do niej z taksówki. Przecież ona była z moim ojcem, jak on miał zawał. – Ojciec Jasona, Elliott, przeszedł zawał dobrze po siedemdziesiątce, czyli w bardziej stosownym wieku niż Maribeth. – Co ty na to? Może Lauren?

Maribeth schowała twarz w dłoniach. Gdy zaczynała planować logistyczne aspekty rodzinnych weekendów, zawsze czuła się jak kontroler lotów. Tym razem coś jej podpowiadało, że nie zdoła utrzymać wszystkich samolotów w powietrzu.

– Nie wiem. A czy możesz podejmować takie decyzje beze mnie? Dopóki to się wszystko nie skończy…

Jason nakreślił rękami symboliczne pole siłowe do­okoła niej.

– Od tej chwili żyjesz w bańce.

W sali pojawili się sanitariusz z wózkiem i pielęg­niarka.

– Podać pani łagodny środek uspokajający? – zapytała.

– Wolałabym mocny – odparła Maribeth z poważną miną.

Jason trzymał Maribeth za rękę, gdy personel szpitalny przygotowywał ją do transportu. Powiedział, że ma się nie martwić i że wszystko będzie dobrze. Zawsze tak mówił. Maribeth nigdy w to do końca nie wierzyła, ale mimo to czerpała z tych słów pociechę. Postawa Jasona stanowiła przeciwwagę dla jej ciągłego szukania dziury w całym.

Teraz bardzo chciała mu wierzyć. Tak bardzo! Gdy jednak się nachylił, żeby ją pocałować w czoło, poczuła drżenie jego ciała – i nagle zaczęła się zastanawiać, czy aby on sam w to wierzy.

Środek uspokajający zaczął działać i zrobiło jej się miło i przyjemnie. Jason powiedział: „Kocham cię”, a ona odpowiedziała mu to samo. Tak jej się przynajmniej wydawało. Bo mogło jej się tylko wydawać.

* * *

W pracowni angiografii panował swobodny, radosny nastrój, jak przystało na godzinę jedenastą w piątkowy wieczór. Radiolodzy i pielęgniarki wymieniali się żartami, ale Maribeth pogrążona w narkotycznym amoku rejestrowała tylko piąte przez dziesiąte. Poczuła lekki ucisk, gdy założono cewnik, ale potem już nie czuła, żeby coś przesuwało się w kierunku jej serca. W momencie wpuszczenia kontrastu zrobiło jej się ciepło. Było to dziwne wrażenie, którego jednak nie nazwałaby nieprzyjemnym.

– Może pani zakaszleć, Maribeth? – usłyszała głos.

Zakaszlała.

– Świetnie.

Wtem coś poczuła. Zwróciła na to uwagę, ponieważ wcześniej jej powiedziano, że nic nadzwyczajnego nie powinno się dziać.

– Co się stało? – ktoś zapytał.

– Ciśnienie jej spada! – padła odpowiedź.

Atmosfera w gabinecie nagle uległa radykalnej zmianie, zupełnie jak gdyby letnie słońce zniknęło za ciemną chmurą. Później wydarzenia potoczyły się już bardzo szybko. Jeden po drugim rozlegały się kolejne alarmy, ludzie uwijali się jak mrówki. Ktoś jej założył maskę tlenową. Chwilę przed tym, kiedy wszystko utonęło w mroku, Maribeth – raczej zdumiona niż przestraszona – zdążyła jeszcze pomyśleć, że życie może się skończyć zupełnie ot tak, po prostu.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: