Zwariowane rodzinki. Mój tata smok - ebook
Zwariowane rodzinki. Mój tata smok - ebook
Kolejne tomy przygód zwariowanych rodzinek!
Nie ma w przyrodzie takiego zjawiska jak normalna rodzina, ale niektóre rodziny są bardziej zwariowane niż inne… A być członkiem takich rodzinek, oznacza, że na każdym kroku czeka nas przygoda! Jeśli twój tata ma dziwny zawód, twoja mama nietypowe zdolności a babcia lub wujek wyglądają inaczej niż wszyscy – nie należy się przejmować. W końcu najweselej jest kiedy twoja rodzina jest naprawdę zwariowana!
Oto książeczki dla dzieci, które nie lubią grzecznych historyjek.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-3269-9 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A teraz zadam pracę domową! – zapowiedział sir Stryczek i popatrzył na klasę z paskudnym uśmiechem, szczerząc żółte, spiczaste zęby.
Horacy nienawidził, kiedy belfer się uśmiechał, gdyż cieszyły go rzeczy, które innych wprawiały w drżenie.
Sir Stryczek był nauczycielem w szkole rycerskiej pod patronatem króla Artura. Zastąpił kochanego, starego sir Bunia, który w zeszłym semestrze niespodziewanie odszedł na emeryturę, bo męczył go artretyzm. Dostanie się do elitarnej szkoły króla Artura było niemałym zaszczytem i powodem do dumy. Na egzaminie końcowym oceniano kunszt jeździecki i sprawność w walce na miecze, ale najtrudniejszym zaliczeniem było namówienie księżniczki, żeby pocałowała delikwenta zamienionego przez czarodzieja w żabę.
Rodzice nie posiadali się ze szczęścia, kiedy Horacy znalazł się w grupie chłopców wybranych z Camelotu i okolicznych wiosek, aby podjęli naukę w szkole króla Artura. Niestety, odkąd nastał sir Stryczek, w budzie nie było już tak fajnie jak dawniej.
Sir Stryczek miał czarne, zimne oczy, które nie zmieniały wyrazu nawet wtedy, gdy się uśmiechał.
– Zadanie domowe na ten weekend jest bardzo ważne – zaznaczył nauczyciel. – Jego Wysokość król Artur w poniedziałek rano będzie wizytował szkołę i zechce sprawdzić, jak się przygotowaliście!
Tu sir Stryczek uśmiechnął się nieznacznie, jakby ubawił go jakiś świetny dowcip, którym nie chciał się podzielić.
– A zatem – podjął i oczy mu zabłysły – Bernardzie z Borsuczych Dołów, twoim zadaniem domowym będzie napisanie wypracowania na sto stron, przybliżającego nam wielkie dzieje miecza!
Bernard wcale nie mieszkał w żadnym borsuczym dole, tylko w osadzie Borsucze Górki, przy czym dom jego rodziny stał w dolinie.
– S-sto stron? – wykrztusił Bernard, nerwowo łapiąc pchłę na swoich rajtuzach.
Ten chłopak był najlepszym fechtmistrzem w całej szkole – zdaniem Horacego lepszym nawet niż niektórzy Rycerze Okrągłego Stołu. Ale kiedy zamiast miecza chwytał gęsie pióro, gryzmolił i sadził kleksy na całej stronie.
Uśmiech sir Stryczka stał się jeszcze bardziej złowieszczy.
– Dobrze słyszysz, sto stron. I żadnego kleksa, pamiętaj! Jeśli zobaczę chociaż jeden, porwę pracę na strzępki. Rozumiesz? Bruno ze Świńskiego Brodu, Pryszczaty Polo i Sebek, syn kowala, dostają inne zadanie – macie wybawić damę z opresji. Pamiętajcie tylko, żeby stawiła się tu w poniedziałek rano, aby poświadczyć, że ratowaliście ją jak trzeba.
Pryszczaty Polo pobladł jak chustka i tylko jego pryszcze pozostały czerwone.
– Damę, panie psorze? – upewnił się drżącym głosem.
– Tak, damę. I pamiętajcie, że ma być odpowiednia. Żadnych babć ani dalekich kuzynek z brodawkami na nosie. Niewiasta musi być młoda i piękna, a ratować należy ją zgodnie z zasadami sztuki wyłuszczonymi w rozdziale 16. Księgi o ratowaniu dam z opresji.
– Ależ, panie... – zaczął desperacko Polo.
– Milczeć! – ryknął sir Stryczek.
Horacy z wysiłkiem przełknął ślinę. Wrzaski sir Stryczka były jeszcze gorsze niż jego uśmieszki. Piękne damy pragnęły być ratowane przez pięknych książąt, a nie przez pryszczatych smarkaczy jak Polo, krzywonogich wyrostków jak Sebek czy śmierdzących chlewem świniopasów jak Bruno.
– A teraz Horacy. – Czarne oczy sir Stryczka wwierciły się w chłopca. – Co by tu wymyślić dla naszego małego Horacjuszka?
Chłopiec zesztywniał. Czy to jego wina, że jest najmniejszy w klasie? Tata pocieszał go, że wszyscy mężczyźni w jego rodzinie rośli powoli.
Uśmiech sir Stryczka rozciągnął się od ucha do ucha.
– Już wiem! Mam idealny pomysł na weekend dla naszego maluszka!
– Tak, sir? – zapytał drżącym głosem.
– Przywieziesz nam smoka – oznajmił rozradowany belfer. – Oczywiście martwego, zabitego własnymi rękami – dodał z tym swoim paskudnym, skrytym uśmieszkiem. – Chyba nie chcemy, żeby żywy smok chciał nam podpalić szkołę, prawda?
– Ale nikt dzisiaj nie zabija smoków, panie psorze! – zaprotestował Horacy. – To gatunek chroniony!
– Śmiesz się ze mną kłócić, Horacy? – wycedził sir Stryczek tonem, od którego cierpła skóra.
– Nie, sir… to znaczy tak, sir – powiedział Horacy, przywołując resztki odwagi. – Nikt nie uczył nas zabijania smoków.
Sir Stryczek popatrzył na niego lodowatym wzrokiem.
– Czy wiesz, co się dzieje z uczniami, którzy nie odrobią pracy domowej?
– Muszą ją odrobić na długiej przerwie? – odpowiedział z nadzieją Horacy. – Tak nam kazał robić sir Bunio.
– Sir Bunio był mięczakiem! – warknął sir Stryczek. – Każdy uczeń, który nie odrobi lekcji, zostanie wyrzucony ze szkoły! I będzie miał w papierach wpis, który na zawsze uniemożliwi mu zostanie Rycerzem Okrągłego Stołu! I każdego innego stołu! Zrozumiano?
– Tak, panie – wyszeptał Horacy pobladłymi ustami.
– Koniec lekcji. Klaso, odmaszerować!