Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwierzomówcy. Znak pająka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 grudnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zwierzomówcy. Znak pająka - ebook

Pierwsza części trylogii „Zwierzomówcy” o przygodach Kra, chłopca, który rozmawia z krukami. Książka została przetłumaczona na 31 języków, a prawa do jej ekranizacji wykupiła wytwórnia 20th Century Fox.

Trylogia „Zwierzomówcy” autorstwa Jacoba Greya zachwyci wszystkich fanów twórczości Neila Gaimana (zwłaszcza jego „Księgi cmentarnej”), opowieści o Batmanie czy serii o Harrym Potterze. Historia porzuconego przez rodziców chłopca, który rozmawia z krukami, pełna jest wartkich przygód, mrożących krew w żyłach zwrotów akcji, a także odrobiny wzruszających momentów, bez których przecież nie obejdzie się żadna dobra powieść.

"Znak pająka" to pierwsza część mrocznej trylogii o wartkiej akcji, której bohaterem jest chłopiec o imieniu Kra, który posiada moc władania krukami.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7945-224-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Noc należała do niego. Oblekał się w jej cienie, smakował zapachy. Napawał się jej odgłosami i chwilami ciszy. Skakał z dachu na dach – on, chłopiec o imieniu Kra – a widziało go jedynie jasne oko księżyca i trzy kruki, które krążyły ponad nim na tle ciemnego nieba.

Wszędzie wokół niego, niczym rzęsa na jeziorze, rozciągało się miasto Blackstone. Co i raz w przelocie Kra dostrzegał widoki miasta – na wschodzie wznosiły się wieżowce, a na zachodzie, aż po horyzont, spadziste dachy uboższych dzielnic i dymiące kominy dzielnicy przemysłowej. Na północy majaczyły opuszczone kamienice czynszowe, zaś na południu, gdzieś tam w oddali, płynęła Czarna Struga, mętny ściek, który unosił z miasta śmieci, nigdy jednak nie zapewniając mu czystości. Nawet tutaj Kra czuł jego obrzydliwy odór.

Chłopiec zatrzymał się na chwilę przy dachowym świetliku. Położył lekko dłonie na jego brudnej szybie i spojrzał w dół, w delikatną poświatę. Pod nim, na korytarzu, zgarbiony woźny, zatopiony we własnych myślach, pchał wózek z kubłem i zmywakiem do podłogi. Nawet nie rzucił okiem w górę. Tacy jak on nigdy tego nie robili.

Kra znów ruszył biegiem, płosząc tłustego gołębia i obiegając dookoła starą tablicę reklamową, pewien, że jego kruki podążą za nim. Dwa z nich były ledwo widoczne – czarne jak smoła, pojawiały się i znikały jak cienie. Trzeci był biały i kolor jego upierzenia sprawiał, że zdawał się jaśnieć w ciemności niby duch.

Umieram z głodu, wymamrotał piskliwym głosem Krzykacz, najmniejszy z całej trójki.

Ty zawsze jesteś głodny, odparł Ponurak, bijąc skrzydłami powoli i miarowo. Młode są takie żarłoczne.

Kra uśmiechnął się. Dla innych ludzi głosy kruków brzmiały po prostu jak krzyki ptaków. On jednak słyszał więcej. Znacznie więcej.

Bo nadal rosnę!, odparował Krzykacz, z oburzeniem trzepocząc skrzydłami.

Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o twoim mózgu, zarechotał Ponurak.

Staruszek Śnieżek, ślepy biały kruk, unosił się nad nimi i jak zwykle nie odzywał się ani słowem.

Kra zwolnił, aby złapać oddech. Wciągnął w płuca chłodne powietrze, wsłuchując się w odgłosy nocy – szum samochodowych kół na śliskim asfalcie, odległy rytm muzyki... W oddali wyła syrena, a jakiś mężczyzna coś krzyczał, ale jego słowa były niezrozumiałe. Być może uniósł głos w gniewie, a może z radości – chłopcu było to obojętne. Tam w dole żyli zwykli mieszkańcy Blackstone. Tu na górze, wśród zarysów dachów... to miejsce należało tylko do niego i jego kruków.

Przebiegł przez ciepły podmuch z wentylatora i zatrzymał się, rozdymając nozdrza.

Jedzenie. Coś słonego.

Kra dobiegł do krawędzi dachu i spojrzał w dół. Na dole, w alejce zastawionej pojemnikami na śmieci, otworzyły się jakieś drzwi. Było to kuchenne wejście do czynnej przez całą dobę restauracji. Chłopiec wiedział, że tutaj często wyrzucano całkiem przyzwoite jedzenie – zapewne resztki cudzego obiadu, ale on nie był wybredny. Omiótł spojrzeniem wszystkie mroczne kąty. Nie dostrzegł niczego, co by go zaniepokoiło, ale zejście na poziom ulicy było zawsze ryzykowne. Ulice należały do nich, nie do niego.

Ponurak wylądował obok chłopca i przechylił głowę w bok. Jego krótki, gruby dziób na moment rozbłysnął złotem, odbijając światło ulicznej latarni.

Myślisz, że to bezpieczne?, zapytał.

Nagły ruch na dole zwrócił uwagę chłopca; to szczur grzebał w workach na śmieci. Zwierzę uniosło głowę i spojrzało na niego bez lęku.

– Chyba tak – odparł Kra. – Ale miejcie oczy otwarte.

Wiedział oczywiście, że jego skrzydlaci kompani nie potrzebowali tego ostrzeżenia. Po wielu latach wspólnego poszukiwania odpadków miał pewność, że może im ufać bardziej niż samemu sobie.

Kra przerzucił nogę przez krawędź dachu i wylądował lekko na podeście schodów przeciwpożarowych. Krzykacz sfrunął w dół i zajął miejsce na pojemniku na śmieci, podczas gdy Ponurak usiadł na rogu dachu, skąd mógł obserwować główną ulicę. Tymczasem Śnieżek usadowił się na poręczy schodów, a jego pazury zazgrzytały o metal. Cała trójka stanęła na straży.

Kra zaczął skradać się w dół po schodach. Przykucnął na chwilę, nie spuszczając z oka drzwi restauracji. Aromat jedzenia sprawił, że w brzuchu głośno mu zaburczało. Pizza, pomyślał, i hamburgery.

Pogrzebawszy w najbliższym pojemniku na śmieci, znalazł żółte plastikowe pudełko, jeszcze ciepłe. Szybko je otworzył. Frytki! Natychmiast zaczął wpychać je sobie do ust. Ociekające tłuszczem, słone, z brzegu trochę przypalone... Były pyszne! Ostry ocet spalił mu gardło, ale Kra ani trochę się tym nie przejął. Nie jadł od dwóch dni. Pierwszą porcję przełknął bez gryzienia i omal się nie udławił, ale natychmiast wepchnął sobie do ust następną. Jedna frytka wyślizgnęła mu się z dłoni; w ułamku sekundy obok zjawił się Krzykacz i zaatakował ją dziobem.

Wówczas rozległo się ochrypłe krakanie Ponuraka.

Kra wzdrygnął się i przykucnął przy pojemniku, zapuszczając wzrok w ciemność. Serce w nim zamarło, kiedy na końcu alejki dojrzał cztery ludzkie sylwetki.

– Hej! – krzyknął najwyższy z nieznajomych. – Zostaw nasze żarcie!

Kra wycofał się w pośpiechu, przyciskając do piersi pudełko z frytkami. Krzykacz zerwał się do lotu, mocno bijąc skrzydłami.

Obcy podeszli bliżej i snop światła z ulicznej latarni padł na ich twarze. Chłopcy, być może o kilka lat starsi od niego. Bezdomni, sądząc z wyglądu ich obszarpanych ubrań.

– Tam jest dosyć – powiedział Kra, wskazując ruchem głowy pojemnik na śmieci. Rozmowa z drugim człowiekiem nie była dla niego łatwa. Tak rzadko mu się to zdarzało... – Dosyć dla nas wszystkich – powtórzył.

– O nie – odparł chłopak z dwoma kółkami w górnej wardze, który paradował jako pierwszy, dumny jak paw. – Jest dosyć, ale dla nas. A ty nas okradasz.

Mamy dać im popalić?, chciał wiedzieć Krzykacz.

Kra potrząsnął głową. Nie warto narażać się na obrażenia z powodu kilku frytek.

– Nie kręć na mnie głową, ty brudny złodziejaszku! – krzyknął wysoki chłopak. – Jesteś kłamcą!

– Uch, i na dodatek jak śmierdzi! – dodał jego niższy kolega z szyderczym uśmiechem.

Kra poczuł, że twarz go pali i cofnął się o krok.

– A ty dokąd się wybierasz? – zapytał chłopak z kółkami na wardze. – Dlaczego nie chcesz zostać z nami? – mówiąc to, postąpił krok w stronę Kra i nagle pchnął go brutalnie w pierś.

Niespodziewany atak zaskoczył chłopca, który potknął się i przewrócił na plecy. Pudełko wypadło mu z rąk i frytki wysypały się na ziemię. Napastnicy podeszli bliżej.

– A teraz jeszcze rozrzuca je po ziemi!

– Pozbierasz je, gnojku?

Kra gramolił się na nogi. Wiedział, że jest w pułapce.

– Możecie je sobie zabrać!

– Na to już za późno – stwierdził przywódca bandy, przesuwając językiem po kółku na wardze. – Teraz musisz za nie zapłacić. Ile masz forsy?

Kra, z bijącym sercem, wywrócił kieszenie spodni na drugą stronę.

– Nie mam nic.

Błysnął wyjęty z kieszeni nóż.

– W takim razie weźmiemy sobie twoje złodziejskie palce...

Kiedy chłopak rzucił się w jego stronę, Kra chwycił krawędź pojemnika na śmieci i jednym skokiem znalazł się na nim.

– Skoczny jest, nie? – skomentował napastnik. – Łapać drania!

Cała trójka otoczyła pojemnik. Jeden próbował złapać Kra za kostkę, drugi zaczął trząść pojemnikiem. Chłopiec zachwiał się, z trudem utrzymując równowagę, a jego prześladowcy wybuchnęli śmiechem.

Kątem oka Kra dostrzegł po lewej stronie rynnę oddaloną o jakieś trzy metry. Skoczył ku niej, kiedy jednak jego palce zacisnęły się na metalowej rurze, ta oderwała się od ściany w chmurze ceglanego pyłu. Spadł na asfalt bokiem, a siła uderzenia wypchnęła całe powietrze z jego płuc. Natychmiast zobaczył nad sobą cztery roześmiane twarze.

– Trzymajcie go! – rozkazał przywódca.

– Proszę... nie... – Kra próbował się wyrwać, ale chłopcy usiedli na jego nogach i przytrzymali ręce. Leżał rozkrzyżowany na ziemi, a nad nim pochylał się napastnik z nożem.

– Którą wybieramy, chłopaki? – czubkiem ostrza wskazał dłonie ofiary. – Lewą czy prawą?

Kra nie widział nigdzie swoich kruków. W jego żyłach pulsował strach.

Przywódca bandy przyklęknął, opierając się kolanem na jego piersi.

– Ene due like fake... – czubek noża przeskakiwał z jednej dłoni na drugą.

Kra, uważaj!, wykrzyknął nagle Ponurak. Na przenikliwy wrzask kruka wszyscy chłopcy unieśli wzrok. Wtedy z góry pojawiła się ręka, która schwyciła nożownika za kołnierz. Chłopak aż kwiknął, kiedy jednym szarpnięciem odciągnęła go od ofiary.

Rozległ się odgłos silnego uderzenia – ciała o ciało – i nóż z brzękiem upadł na ziemię.

A ten skąd się wziął?, zdumiał się Krzykacz.

Kra podniósł się i usiadł. Chłopaka z kółkami na wardze trzymał za kark wysoki, chudy mężczyzna. Spod jego poplamionego kapelusza sterczały ciemne, sztywne włosy. Nieznajomy miał na sobie kilka warstw brudnych ubrań, w tym stary brązowy trencz opasany w talii wystrzępionym niebieskim sznurkiem. Jego szczękę pokrywała nieregularnymi kępkami rzadka broda. Kra ocenił, że ma zapewne dwadzieścia kilka lat i jest bezdomny.

– Zostawcie go – wychrypiał mężczyzna. W półmroku jego usta były tylko czarną dziurą.

– A tobie co do tego? – chciał wiedzieć chłopak, który trzymał Kra za lewe ramię.

Zamiast odpowiedzi, nieznajomy z rozmachem pchnął chuligana z kółkami na wardze na pojemnik ze śmieciami.

– Ten koleś jest szurnięty! – krzyknął chłopak, który trzymał Kra za nogi. – Lepiej się stąd zmywajmy!

Przywódca bandy podniósł swój nóż i pogroził nim bezdomnemu.

– Masz szczęście, że jesteś taki brudny – warknął. – Nie chcę sobie ubabrać noża. Idziemy, chłopaki!

Po czym czterej napastnicy odwrócili się na pięcie i biegiem uciekli z alejki.

Kra gramolił się na nogi, ciężko dysząc. Uniósłszy wzrok zobaczył, że jego kruki siedzą rzędem na barierce schodów przeciwpożarowych, obserwując wszystko w milczeniu.

Kiedy banda zniknęła za rogiem, z mroku alejki wynurzyła się kolejna, niewysoka postać i stanęła obok mężczyzny. Był to chłopiec w wieku siedmiu lub ośmiu lat. Tak przynajmniej sądził Kra. Jego szczupła twarzyczka była blada, a ciemnoblond włosy sterczały na wszystkie strony.

– No! I nigdy więcej tu nie wracajcie! – krzyknął, wymachując pięścią za uciekinierami.

Kra skoczył ku rozsypanym na ziemi frytkom i zaczął je wrzucać z powrotem do pudełka. Nie ma sensu, aby przyzwoity posiłek się zmarnował! Przez cały czas czuł jednak na sobie wzrok obrońcy i jego małego towarzysza.

Kiedy skończył zbieranie, wsunął pudełko głęboko do kieszeni płaszcza i ruszył w stronę schodów przeciwpożarowych.

– Zaczekaj – odezwał się mężczyzna. – Kim jesteś?

Kra odwrócił się ku niemu, ale wzrok wbił w ziemię.

– Nikim.

Nieznajomy prychnął.

– Naprawdę? A gdzie są twoi rodzice, panie Nikt?

Kra znów potrząsnął głową, bo nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Powinieneś być ostrożniejszy – zauważył mężczyzna.

– Potrafię dbać o siebie.

– Nie tak to wyglądało – oznajmił chłopczyk, unosząc brodę do góry.

Kra usłyszał, jak siedzące w górze kruki szurają pazurami po barierce. Mężczyzna zerknął na ptaki, zmrużył oczy, a na jego wargach pojawił cień uśmiechu.

– Twoi kumple? – spytał.

Czas wracać do domu, przypomniał Ponurak.

Kra zaczął się wspinać po drabince, nie oglądając się za siebie. Wdrapywał się szybko, ręka za ręką, a jego zwinne stopy nie czyniły niemal żadnego dźwięku. Kiedy dotarł na dach, rzucił ostatnie spojrzenie w dół i zobaczył, że mężczyzna go obserwuje, podczas gdy chłopiec grzebie w pojemniku na śmieci.

– Nadchodzi coś złego! – zawołał bezdomny. – Coś bardzo złego. Jeśli wpadniesz w tarapaty, porozmawiaj z gołębiami.

Z gołębiami? Kra komunikował się tylko z krukami.

Gołębie!, parsknął Krzykacz, zupełnie jakby usłyszał myśli chłopca. Byle cegła ma więcej rozumu!

Pewnie ma nie po kolei w głowie, podsumował Ponurak. Jak wielu innych ludzi.

Kra wciągnął się na dach i ruszył truchtem przed siebie. Jednak biegnąc nie mógł zapomnieć ostatnich słów nieznajomego. Jemu ten mężczyzna wcale nie wydał się szalony. W twarzy miał determinację, oczy bystre. Zupełnie nie przypominał starych pijaków, którzy, zataczając się, przemierzali ulice lub siedzieli w bramach, żebrząc o pieniądze.

A to nie wszystko – przecież ten bezdomny mu pomógł. Naraził się na niebezpieczeństwo, bez żadnego powodu.

Kruki leciały wysoko nad głową chłopca, zataczając kręgi wokół budynków, tam i z powrotem, kiedy wspólnie wracali do bezpiecznego gniazda. Do domu.

Poddając się mrocznemu uściskowi nocy, Kra poczuł, jak łomot jego serca słabnie.ROZDZIAŁ 2

I znów ten sen. Ten sam, co zwykle.

Kra jest z powrotem w swoim dawnym domu. Łóżko ma tak miękkie, że czuje się jakby leżał na chmurce. Jest też ciepło, a on marzy tylko o tym, aby przewrócić się na drugi bok, podciągnąć kołdrę pod brodę i ponownie zasnąć. Ale nigdy mu się to nie udaje. Nie jest to bowiem zwykły sen. To wspomnienie.

Odgłos spiesznych kroków na schodach. Idą po niego.

Chłopiec zsuwa nogi z łóżka i jego stopy zapadają się w gruby dywan. Jego sypialnię spowijają cienie, widzi jednak niewyraźne zarysy zabawek ustawionych na komódce i półki pełnej książeczek z obrazkami.

W szparze pod drzwiami pojawia się światło, a on słyszy głosy rodziców, przyciszone i naglące.

Klamka się porusza i rodzice wchodzą do środka. Matka ma na sobie czarną suknię, a jej policzki srebrzą się od łez. Ojciec jest ubrany w brązowe sztruksowe spodnie i koszulę rozpiętą pod szyją. Jego czoło jest mokre od potu.

– Proszę... nie... – szepcze Kra.

Matka ujmuje jego rękę w swoje dłonie, lepkie od potu, i ciągnie go w stronę okna.

Kra próbuje się wyrwać, ale w tym śnie jest bardzo małym chłopcem i matka jest od niego silniejsza.

– Nie broń się – mówi. – Proszę. Tak będzie najlepiej. Daję słowo.

Kra kopie ją w łydkę i drapie paznokciami, ale ona przyciąga go do siebie, zamyka w żelaznym uścisku, a potem sadza na parapecie okna. Przerażony chłopiec wpija się zębami w jej przedramię. Matka go nie puszcza, nawet wtedy, gdy jego zęby rozdzierają jej skórę. Ojciec rozsuwa zasłony i przez sekundę Kra widzi własną twarz odbitą w czarnej, błyszczącej płaszczyźnie szyby – pyzatą, przerażoną, z szeroko otwartymi oczami.

Okno zostaje otwarte na oścież i do pokoju wdziera się zimne nocne powietrze.

Teraz chwyta go również ojciec – każde z rodziców trzyma go za jedną nogę i jedną rękę. Kra wierzga, wierci się i wrzeszczy.

– Cicho, cicho! – mówi matka. – Wszystko będzie dobrze.

Koniec koszmaru jest już bliski, ale ta świadomość niczego nie ułatwia. Rodzice popychają go i ciągną na parapet zewnętrzny; za chwilę jego nogi wiszą już po drugiej stronie i chłopiec widzi w dole ziemię. Jego ojciec ma mocno zaciśnięte szczęki i nie chce spojrzeć synkowi w oczy, ale Kra zauważa, że on też płacze.

– Zrób to! – mówi ojciec, zwalniając uścisk. – Po prostu puść go!

Dlaczego?, chce krzyknąć Kra, ale z jego ust wyrywa się tylko dziecięce zawodzenie.

– Przepraszam – szepcze matka. I właśnie w tej chwili wypycha go z okna.

Przez ułamek sekundy żołądek podchodzi mu do gardła. Ale wtedy chwytają go kruki.

Obsiadają jego ramiona i nogi, wbijając pazury w skórę i materiał piżamy. Czarna chmura, która pojawiła się znikąd, unosi go w górę.

Jego twarz jest pełna piór i ich ziemistego zapachu.

Wznosi się coraz wyżej i wyżej, widząc wokół siebie ich czarne oczy, delikatne nóżki i bijące mocno skrzydła.

Powierza zatem swoje ciało ptakom i rytmowi ich lotu, przygotowując się do ocknięcia...

Ale dzisiaj jeszcze się nie budzi.

Kruki sfruwają w dół i stawiają go lekko na chodniku, który biegnie łukiem w stronę jego domu wzdłuż jasnej drogi obsadzonej wysokimi drzewami. Kra widzi swoich rodziców za zamkniętym już oknem. Stoją objęci, przytuleni do siebie.

Jak oni mogli?

A mimo to nadal się nie budzi.

Wtedy dostrzega jakąś postać – istotę – która wyłania się z ciemności w ogrodzie przed domem i powolnym, miarowym krokiem zmierza w stronę frontowych drzwi. Jest wysoka, dorównuje niemal wysokością framudze, i bardzo chuda, z patykowatymi kończynami, które wydają się za długie w stosunku do tułowia.

Ten sen nigdy dotąd tak się nie rozwijał. To już nie jest część jego wspomnień – Kra wie to jakoś, czuje przez skórę.

W jakiś tajemniczy sposób jest w stanie oglądać twarz tej istoty z bliska. To człowiek – ale kogoś takiego chłopiec nigdy jeszcze nie widział. Chce odwrócić wzrok, ale nie jest w stanie oderwać oczu od tej bladej twarzy, która wydaje się jeszcze bledsza przy czerni włosów opadających nierównymi kosmykami na czoło i jedno oko. Mężczyzna byłby nawet przystojny, gdyby nie te oczy. Są całkiem czarne – same źrenice, bez białek.

Kra nie ma pojęcia, kim jest ten człowiek, ale wie, że musi być zły, i to bardzo. Szczupłe ciało nieznajomego zdaje się przyciągać do siebie mrok. Przyszedł tu, aby zrobić komuś krzywdę. Zło. To słowo samo przychodzi chłopcu na myśl. Chciałby krzyczeć, ale strach odebrał mu głos.

Bardzo chce się obudzić, ale nadal mu się to nie udaje.

Usta gościa wykrzywia uśmiech; podnosi dłoń, której palce przypominają obwisłe pajęcze nogi. Kiedy obejmują kołatkę do drzwi, niby zamykające się płatki dziwacznego kwiatu, Kra widzi na jednym z nich wielki złoty pierścień. Nagle całe pole widzenia wypełnia mu ten pierścień i znak wygrawerowany na jego owalnym oczku. To pająk naszkicowany ostrymi kreskami, najeżony ośmiorgiem nóg. Całe jego ciało tworzy jedna falista linia – mniejszy łuk to głowa, większy – tułów. Na plecach ma znak, który przypomina literę T.

Nieznajomy stuka raz, a potem odwraca głowę i patrzy prosto na Kra. W tej chwili wokół chłopca nie ma żadnych kruków. Zdawać by się mogło, że na całym świecie są tylko on i ten straszny mężczyzna. Jego wargi ledwo się poruszają, kiedy szepcze cicho:

– Idę po ciebie.

Kra ocknął się z krzykiem.

Na czole czuł zaschnięty pot, a ramiona pokrywała gęsia skórka. Pomimo brezentu rozciągniętego w górze na gałęziach, widział w powietrzu swój oddech. Kiedy usiadł, gałęzie zaskrzypiały i gniazdo lekko się zakołysało. Od jego ręki szybko oddalił się pająk.

To zbieg okoliczności. Tylko zbieg okoliczności.

Co się stało?, zapytał Krzykacz, nadlatując znad brzegu gniazda i siadając obok niego.

Kra zamknął oczy. Znak pająka nadał widniał, niby wypalony, pod jego powiekami.

– Coś mi się śniło – odparł. – To, co zwykle. Idź spać.

Tyle tylko, że dzisiejszej nocy jego sen nie był zwyczajny. Ten nieznajomy – mężczyzna pod drzwiami domu – to się nie wydarzyło naprawdę. Prawda...?

Właśnie próbowaliśmy spać, mruknął Ponurak. Ale obudziłeś nas, wiercąc się jak nadgryziony robal. Nawet biedny stary Śnieżek się ocknął. Kra usłyszał wyrażający irytację szelest piór.

– Przepraszam – szepnął i położył się z powrotem, ale nie mógł już zasnąć. Przeszkadzały mu słabnące echa dziwnego snu, które nadal rozbrzmiewały w jego umyśle. Śnił ten koszmar od wielu lat, zawsze dokładnie tak samo; dlaczego dzisiejszej nocy było inaczej?

Kra zrzucił z siebie koc i odczekał, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Gniazdo tworzyła platforma o średnicy trzech metrów osadzona wysoko na drzewie, zbudowana z kawałków drewna i splecionych gałązek, z drzwiczkami w podłodze, które Kra zrobił z arkusza półprzezroczystego falistego plastiku. Wokół jej obrzeża wznosiła się plecionka z gałęzi, wzmocniona kawałkami desek ukradzionych przez chłopca z placu budowy, tworząca coś w rodzaju misy o stromych ścianach wysokich na mniej więcej metr. Skromny dobytek Kra spoczywał w podniszczonej walizce, którą znalazł na brzegu Czarnej Strugi kilka miesięcy wcześniej. Jeśli zapragnął prywatności, mógł przeciągnąć przez środek gniazda starą zasłonę (chociaż Ponurak nigdy nie rozumiał tej aluzji). Z drugiej strony niewielka dziura w brezentowym pokryciu pozwalała krukom wlatywać i wylatywać.

Nie było tu ciepło, szczególnie w zimie, ale przynajmniej miał sucho.

Kiedy kruki po raz pierwszy przyniosły go do tego parku osiem lat wcześniej, wylądowały na porzuconym domku na drzewie zbudowanym na niższym rozwidleniu gałęzi. Jednak Kra, skoro tylko podrósł na tyle, że był w stanie się wspinać, zbudował własne gniazdo tutaj, gdzie lepiej mógł ukryć się przed światem. Był z niego bardzo dumny. To był jego dom.

Kra odpiął róg brezentu i odciągnął go na bok. Aż się wstrząsnął, kiedy kropla deszczówki spadła mu prosto na kark.

Wysoko nad parkiem, na bezchmurnym niebie wisiał księżyc, któremu do pełni brakowało zaledwie wąskiego obrzynka. Na zewnątrz, na gałęzi siedział nieruchomo Śnieżek, a jego białe pióra srebrzyły się w świetle księżyca. Nagle biały kruk obrócił głowę i zdawał się spoglądać na Kra jednym bladym, niewidzącym okiem.

No i koniec spania, stwierdził Ponurak, z dezaprobatą kręcąc dziobem.

Krzykacz wskoczył na ramię chłopca i dwukrotnie zamrugał. Nie zwracaj uwagi na Ponuraka, poradził, taki dziadek jak on potrzebuje dużo snu.

Dziób na kłódkę, Krzykaczu!, zakrakał starszy kruk chrypliwie.

Kra wciągnął w płuca zapachy miasta. Spaliny samochodowe. Pleśń. Coś, co właśnie konało w rynsztoku. Niedawno padało, ale nawet największa ulewa nie była w stanie sprawić, aby Blackstone pachniało czystością.

W brzuchu mu zaburczało, ale tym razem ucieszył się z tego. Głód wyostrzał jego zmysły i zagłuszał strach nadal kryjący się w zakamarkach umysłu. Potrzebował świeżego powietrza. Musiał otrzeźwieć.

– Idę poszukać czegoś do jedzenia.

Teraz?, zdumiał się Ponurak. Przecież jadłeś wczoraj.

Wzrok Kra padł na pudełko po wczorajszych frytkach leżące w kącie gniazda, gdzie walały się też inne śmieci, które kruki lubiły zbierać. Wszystko, co się błyszczy: kapsle od butelek, puszki, kółka z ich wieczek, folia. Leżały tam również porozrzucane pozostałości po obiedzie Ponuraka – kilka objedzonych do czysta mysich kości i malutka pogruchotana czaszka.

A ja też bym coś zjadł, oznajmił Krzykacz, rozpościerając skrzydła.

Nie mówiłem?, skomentował Ponurak, potrząsając dziobem. Żarłok.

– Nie martwcie się – powiedział swoim skrzydlatym kolegom Kra. – Niedługo wrócę.

Otworzył drzwiczki, zeskoczył z platformy na niższe gałęzie, a potem schodził dalej, wykorzystując dobrze znane oparcia dla rąk i nóg, które znalazłby nawet z zamkniętymi oczami. Kiedy w końcu stanął na ziemi, na trawie obok pojawiły się trzy sylwetki – dwie czarne i jedna biała.

Kra poczuł ukłucie irytacji.

– Nie musicie ze mną lecieć – powiedział, mając wrażenie, że mówi to już po raz tysięczny. Mało brakowało, a dodałby – nie jestem już małym dzieckiem – ale wiedział, że w ten sposób wydałby się jeszcze bardziej dziecinny.

Zgódź się – dla naszej przyjemności, odparł Ponurak.

Kra wzruszył ramionami.

Bram parku nie otwierano od lat, zatem było w nim jak zwykle pusto. I cicho, jeśli nie liczyć szelestu liści poruszanych wiatrem. Mimo to Kra trzymał się miejsc zacienionych. Idąc, zauważył, że podeszwa jednego z jego butów zaczyna odpadać. Powinien jak najszybciej ukraść kolejną parę.

Minął zardzewiałe drabinki, na których nigdy nie bawiły się żadne dzieci, i przeszedł przez rabatki, które dawno już zarosły chwastami. Powierzchnia stawu była gęsta od szumowin. Krzykacz przysięgał, że miesiąc temu widział w tej wodzie rybę, ale Ponurak uznał to za fantazje. Z lewej strony za ogrodzeniem parku wznosiły się mury miejskiego więzienia, z czterema wieżami bodącymi niebo. Czasami w nocy Kra słyszał jakieś odgłosy dochodzące z jego wnętrza, stłumione przez grube, pozbawione okien mury.

Kiedy mijał pustą, pomazaną graffiti estradę, Krzykacz wylądował na jej schodkach, postukując pazurami o beton.

Coś jest nie tak, prawda?, zapytał.

Kra przewrócił oczami.

– Ty nigdy się nie poddajesz, co?

Kruk przechylił głowę w bok.

– To ten mój sen – przyznał chłopak. – Nie był zupełnie taki sam. Nie rozumiem dlaczego.

Koszmar znowu zawładnął jego umysłem. Mężczyzna z czarnymi oczami. Jego cień na ziemi niby odprysk mroku nocy. Jego wyciągnięta ręka i ten pierścień z pająkiem...

Twoi rodzice to przeszłość, stwierdził Krzykacz. Zapomnij o nich.

Kra skinął głową, czując znajomy ucisk w piersi. Zawsze, kiedy o nich myślał, czuł ból, jakby dotknął świeżej rany. Nigdy nie zapomni tego dnia. Przeżywał go na nowo każdej nocy. W dole, pod jego wierzgającymi stopami, pustka, w górze trzepot i łopotanie kruczych skrzydeł...

Od tamtego dnia osiem lat temu w jego życiu zjawiały się i znikały rozmaite kruki. Ostrodziób. Golas. Jednonogi Kulas. Czarnulka – ta, która tak lubiła kawę. Przez cały ten czas tylko jeden kruk pozostawał zawsze przy jego boku – białopióry Śnieżek, ślepiec i niemowa. Ponurak dzielił z nim gniazdo od pięciu lat, Krzykacz od trzech. Jeden nie miał nic ciekawego do powiedzenia, drugi – nic wesołego, a trzeci w ogóle się nie odzywał.

Kra wdrapał się na bramę z kutego żelaza, schwycił ozdobne „m” tworzące część napisu „Park miejski” i podciągnął się na mur. Z łatwością utrzymywał równowagę, krocząc po nim z rękami wsadzonymi niedbale do kieszeni. Było to dla niego niemal tak łatwe jak chodzenie ulicą. W górze widział Śnieżka i Ponuraka zataczających kręgi w powietrzu.

Myślałem, że idziemy szukać czegoś do zjedzenia, zaprotestował Krzykacz.

– Już niedługo – zapewnił go chłopiec.

Szedł dalej, aż zatrzymał się naprzeciwko więzienia. W tym miejscu sędziwy buk pochylał się nad murem, kryjąc go w gęstwinie liści.

Znowu tutaj? No nie!, zakrakał Ponurak i wylądował na gałęzi z takim impetem, że aż się zatrzęsła.

– Zgódź się – dla mojej przyjemności – odparł Kra z naciskiem, a potem uniósł wzrok na wielki dom po drugiej stronie ulicy, wzniesiony w cieniu więzienia.

Często tutaj przychodził, aby na niego popatrzeć, chociaż sam nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Być może chciał zobaczyć normalną rodzinę, która robi normalne rzeczy. Lubił patrzeć, jak razem jedzą obiad, grają w gry planszowe albo po prostu siedzą przed telewizorem.

Kruki nie potrafiły tego zrozumieć.

W ogrodzie poruszył się jakiś cień i w jednej chwili wróciła pamięć o koszmarze. Okrutny uśmiech nieznajomego. Jego ręka, tak podobna do pająka. Ten niezwykły pierścień... Chłopiec wbił wzrok w ciekawiący go dom, aby odpędzić przerażające obrazy.

Nie był pewien, która to godzina, ale okna domu były ciemne, zasłony zasunięte. Matka pojawiała się rzadko, ale wiedział, że ojciec pracuje w więzieniu. Widywał go, kiedy wychodził przez jego bramę, wracając do domu. Zawsze miał na sobie garnitur, Kra domyślił się zatem, że jest kimś więcej niż tylko strażnikiem. Jego czarny samochód czekał teraz na podjeździe, jak jakieś wielkie, pogrążone we śnie zwierzę. Ta dziewczynka z rudymi włosami – mniej więcej w jego wieku, jak sądził – na pewno leży w łóżku, a w jej nogach śpi mały piesek...

Uuu-uuuuu!

Nocną ciszę rozdarło nagle wycie syreny. Kra zerwał się na nogi, ale natychmiast przykucnął na murze, trzymając się go mocno. Tymczasem dźwięk wznosił się i opadał, przerażająco głośny pośród zalanego księżycową poświatą krajobrazu.

Na wszystkich czterech wieżach rozbłysły reflektory, omiatając snopami białego światła teren więzienia i biegnącą obok niego ulicę. Kra zaczął się wycofywać, kryjąc się przed oślepiającym blaskiem pod gałęziami buka.

Zmywajmy się, powiedział Krzykacz, a jego pióra zadrgały nerwowo. Zaraz będą tu ludzie.

– Zaczekaj – odparł Kra, unosząc dłoń.

W pokoju na górze, tam, gdzie spali rodzice dziewczynki, zapaliło się światło.

Tym razem wyjątkowo zgadzam się z Krzykaczem, oznajmił Ponurak.

– Jeszcze nie!

Za zaciągniętymi zasłonami zapalały się kolejne światła, a po minucie lub dwóch otworzyły się frontowe drzwi. Kra, ufny, że ciemność go ukryje, patrzył, jak ojciec dziewczynki wychodzi na zewnątrz. Był szczupłym mężczyzną, lecz sprawiał wrażenie twardziela, z jasnymi włosami i początkami łysiny. Poprawiając krawat, rozmawiał przez telefon podtrzymywany ramieniem.

To ten, który chodzi z tym okropnym psem!, wysyczał z obrzydzeniem Ponurak. Kra wytężał słuch, aby wychwycić słowa zagłuszane przez dźwięki syreny.

– Będę za trzy minuty! – krzyczał mężczyzna. – Wszyscy więźniowie muszą wrócić do swoich cel. Ma też na mnie czekać harmonogram działań i mapa kanałów ściekowych – Chwila milczenia. – Nie obchodzi mnie, czyja to wina. Niech pan zbierze tylu ludzi, ile się da i czeka na mnie przed więzieniem – Kolejna przerwa. – Tak, oczywiście, że trzeba powiadomić komendant policji! Powinna się o tym dowiedzieć i to jak najszybciej. Proszę się tym zająć bezzwłocznie!

Po czym wsunął telefon do kieszeni i ruszył szybkim krokiem w stronę więzienia.

– Co się tam dzieje? – wymamrotał Kra.

A kogo to obchodzi?, odparł Krzykacz. To sprawy ludzi. Zmywajmy się już.

Kra zobaczył, że w drzwiach domu pojawia się dziewczynka, za którą zaraz przybiegł piesek. Była ubrana w zieloną koszulę nocną, a jej twarz o delikatnych rysach, z szeroko rozstawionymi oczami i drobnym, ostrym podbródkiem miała kształt niemal idealnego odwróconego trójkąta. Rozpuszczone i potargane rude włosy – takie same jak jej matki – opadały luźno na jej ramiona.

– Tatusiu...? – odezwała się.

– Wracaj do domu, Lidio – warknął mężczyzna, nawet się nie oglądając.

Kra mocniej ścisnął dłońmi mur.

Tymczasem ojciec dziewczynki przyśpieszył kroku i zaczął biec.

I oto pająk tu nadchodzi, rozległ się głos tuż przy uchu Kra.

Chłopiec aż się wzdrygnął. Gdy podniósł wzrok, zobaczył siedzącego na gałęzi Śnieżka. Ponurak szybko odwrócił głowę.

Czy ty się właśnie... odezwałeś?, spytał chłopiec.

Stary kruk zamrugał oczami, a Kra wbił wzrok w pokrywające je bielmo.

– Śnieżku...? – wyszeptał.

I oto pająk tu nadchodzi, powtórzył stary biały kruk. Jego głos przypominał szelest wiatru wśród suchych liści. A my jesteśmy tylko muchami w jego sieci.

Mówiłem wam, że temu staremu białasowi odbiło, zarechotał Krzykacz, ale Kra poczuł, że zaschło mu w gardle.

– O jakim pająku mówisz? – zapytał.

Jednak Śnieżek spoglądał na niego bez słowa. Tymczasem Lidia nadal stała w drzwiach i patrzyła za ojcem.

– Co to za pająk, Śnieżku? – nalegał Kra.

Ale biały kruk milczał.

Coś się działo. Coś ważnego. I cokolwiek by to miało być, Kra nie zamierzał niczego przegapić.

– Ruszajmy – oznajmił w końcu. – Podążamy za tym człowiekiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: