Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Żydzi - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żydzi - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 210 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sce­na pierw­sza

Pckój pana Ko­mor­ni­ka we wsi By­szów­ce. KO­MOR­NIK cho­dzi po po­ko­ju smut­ny. PANI KO­MOR­NI­KO­WA, sie­dzi z boku

i pła­cze.

KO­MOR­NIK

(sta­je przed nią)

Cze­goż asa­ni tak pła­czesz?

KO­MOR­NI­KO­WA

Zmi­łuj się, ko­chan­ku, my­śmy zgu­bie­ni bez ra­tun­ku!

KO­MOR­NIK

Zgu­bio­nym jest, moja dzie­wecz­ko, tyl­ko ten, kto się sam gubi pod­ło­ścią. Kogo Bóg do­tknie, tego Bóg i po­cie­szy. A kie­dy po­kój tu, to choć tu pust­ki, trzy­maj asa­ni gło­wę do góry i nie bój się ni­ko­go.

KO­MOR­NI­KO­WA

Sto­do­ły, ko­cha­necz­ku, wo­zow­nia, staj­nia, obo­ry, spi­chlerz – wszyst­ko z dy­mem po­szło! Naj­święt­sza Pan­no, ra­tuj nas!

KO­MOR­NIK

I bądź asa­ni pew­na że po­ra­tu­je.

KO­MOR­NI­KO­WA

A wszyst­ko to, ko­cha­necz­ku, cu­dze. Wszyst­ko trze­ba od­bu­do­wać lub za­pła­cić. A rata za po­se­sję! – O my nie­szczę­śli­wi!

KO­MOR­NIK

Do­praw­dy, moja Ba­siu, przy­wo­dzisz mię asa­ni do nie­cier­pli­wo­ści. Na co te la­men­ta­cje? Czy to mnie po­cie­szy, że nie wi­dzę w to­bie du­cha i siły po­wi­tać bie­dę tak, jak ją wi­tać na­le­ży, gdy z do­pusz­cze­nia Bo­że­go przy­cho­dzi? Chcesz się asa­ni wy­pła­kać, to pójdź so­bie w kąt i wy­płacz się po­rząd­nie. A mnie nie mów, co­śmy stra­ci­li, bp ja to wiem le­piej.

KO­MOR­NI­KO­WA

Da­ruj mi, ko­cha­necz­ku! Nie chcia­łam cię roz­gnie­wać. Ty masz za swo­je i tak. Będę się krze­pić, jak zdo­łam.

KO­MOR­NIK

(głasz­cze ją pod bro­dę)

Otóż to ro­zum­nie. Lat dwa­dzie­ścia pięć z górą prze­ży­li­śmy z sobą; by­li­śmy już na wo­zie i pod wo­zem; wio­dło się i ury­wa­ło. Słu­ży­ło się lat kil­ka­na­ście róż­nym pa­nom; byli źli i do­brzy. Je­den skrzyw­dził czło­wie­ka jak Żyd, dru­gi na­gro­dził po­czci­wą pra­cę jak pan z pa­nów.

KO­MOR­NI­KO­WA

O, ta­kich już te­raz nie ma!

KO­MOR­NIK

Nie­praw­da, moja dzie­wecz­ko, są, ale ich mniej. Wresz­cie choć­by ich nie było, cóż stąd? – Bóg po­moc­ny i opatrz­ny, za­wsze je­den i ten sam: ani Go przy­by­ło, ani uby­ło. Spo­mógł nas wten­czas, gdy nas skrzyw­dzi­li lu­dzie, po­mo­że i te­raz, gdy nam los nie do­pi­sał. Pa­mię­tasz asa­ni, moja dzie­wecz­ko, lat temu pięt­na­ście, jak za­czą­łem cho­dzić po po­se­sjach, a asa­ni nie po­zwo­li­łaś po­ru­szyć ka­pi­ta­łu, któ­ry­śmy mie­li od nie­bosz­czy­ka pod­cza­sze­go, z cze­góż za­czą­łem? – Z pię­ciu ty­się­cy. A dziś, Bogu dzię­ki, pła­cę osiem­na­ście, a i ka­pi­tał cały.

KO­MOR­NI­KO­WA

Przyj­dzie go te­raz stra­cie, ko­cha­necz­ku, na te bu­dyn­ki, co zgo­rza­ły. – A bied­ny An­toś!

KO­MOR­NIK

Moja do­bro­dzi­ko! Asa­ni, wi­dzę, wszyst­ko swo­je. – An­toś ma lat dwa­dzie­ścia czte­ry; chło­pak nie­głu­pi, czyn­ny, znaj­dzie ka­wa­łek chle­ba, gdy go u ro­dzi­ców nie sta­nie. Tro­chęć on, praw­da, po­eta, ale cóż ro­bić? I ta­kim Pan Bóg po­ma­ga, gdy zu­peł­nie ro­zu­mu nie tra­cą. Wiesz asa­ni co, moja dzie­wecz­ko? Pójdź tam so­bie do swo­je­go po­ko­ju, uklęk­nij przed ob­ra­zem Mat­ki Bo­skiej Czę­sto­chow­skiej i po­módl się na in­ten­cję An­to­sia, a bądź pew­na, że Pani Ja­snej Góry ze­śle, ci uspo­ko­je­nie i po­cie­chę.

KO­MOR­NI­KO­WA

(wsta­je) Czy już wszyst­ko po­ga­si­li, ko­cha­necz­ku?

KO­MOR­NIK

Już, już, nie bój się. Prze­cież nie był­bym tu, gdy­by jesz­cze było ja­kie nie­bez­pie­czeń­stwo. No, idź, asa­ni, idź!

KO­MOR­NI­KO­WA

(od­cho­dząc) Gdzie ja te­raz moje bied­ne krów­ki przy­tu­lę?

KO­MOR­NIK

Dzię­kuj Bogu, że się dom nie spa­lił, że sama masz się gdzie przy­tu­lić i twój pan An­to­ni – bo o so­bie już nie mó­wię.

KO­MOR­NI­KO­WA

Ach! ko­cha­necz­ku! ko­cha­necz­ku! Co też ty ga­dasz?

KO­MOR­NIK

(ca­łu­ję ją w gło­wą)

Na ko­la­na, na ko­la­na, moja Ba­siu (Ko­mor­ni­ko­wa wy­cho­dzi.)

KO­MOR­NIK

(sam)

Krze­pi­łem się, jak mo­głem, ale Bóg wi­dzi, że bę­dzie cięż­ko wy­brnąć z tej bie­dy. Ha, cóż po­cząć? Gło­wą muru nie prze­bi­jesz. Piło się dłu­go słod­ki mio­dek, trze­ba w ży­ciu i pio­łu­nu skosz­to­wać. (Wcho­dzi An­to­ni Sta­ro­świec­ki.) A cóż, synu?

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Już wszyst­ko po­ga­szo­ne – jesz­cze tyl­ko gdzie­nieg­dzie głow­nie się ku­rzą.

KO­MOR­NIK

A nie spie­kłeś się waść lub nie ska­le­czył? Boś sie­bie nie ża­ło­wał..

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Czyż to nie było moją po­win­no­ścią oszczę­dzić to­bie, oj­cze, co­kol­wiek kło­po­tu, mat­ce co­kol­wiek łez? O! ta sama myśl bę­dzie sku­tecz­nym bal­sa­mem na ra­mię, któ­re mi upa­da­ją­ca bel­ka co­kol­wiek przy­gnio­tła.

KO­MOR­NIK

Je­zus! Ma­ria! Może zła­ma­ła?

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Nie, nie, mój oj­cze! Ma­leń­ka kon­tu­zja. – Pro­szę nie nie wspo­mi­nać ma­mie.

KO­MOR­NIK

Ano, po­rusz waść ręką – śmi­glej. Jesz­cze by mi tego nie­szczę­ścia bra­ko­wa­ło!

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

(po­ru­sza ręką)

Nic, nic, jak ojca ko­cham – co­kol­wiek bólu. Z ty­dzień może nie będę mógł pi­sać.

KO­MOR­NIK.

Mniej­sza tam o to – za to bę­dziesz wię­cej my­ślał.

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

O czym­że te­raz mam my­śleć, jak nie o two­jej stra­cie, mój oj­cze?

KO­MOR­NIK

Praw­da, mój synu, jest o czym po­my­śleć. Stra­ta na­sza wiel­ka. Cała na­dzie­ja do­cho­du po­szła z dy­mem; bu­dyn­ków zgo­rza­ło pra­wie na sześć ty­się­cy – a nie mam pod ręką, tyl­ko dwa. Je­śli Hra­bia nie bę­dzie li­to­ści­wym i szla­chet­nym…

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Mój oj­cze! mój oj­cze! Łzy mi w oczach sta­ją, gdy po­my­ślę, że ty, z two­im ser­cem, bę­dziesz się mu­siał kła­niać temu czło­wie­ko­wi. Ja go znam do­sta­tecz­nie.

KO­MOR­NIK

Słu­chaj no waść, pa­nie synu, nie lu­bię tego, że wy z wa­szym mło­dym ro­zu­mem chce­cie pa­trzyć przez gło­wy star­szych. On pan z pa­nów, ja ta­kich przy­wy­kłem z mło­dych lat po­wa­żać i nie po­wsty­dzę się ukło­nić czło­wie­ko­wi, któ­re­go przod­ko­wie mie­li za­słu­gi w kra­ju i wspa­nia­łą ręką wspie­ra­li go­łych oj­ców na­szych. Skąd­że dziś tylu pa­nów, co drą nosy do góry, eko­no­mów na­zy­wa­ją zło­dzie­ja­mi, za­po­mniaw­szy o tym, że ich oj­co­wie uro­dzi­li się i wy­ro­śli na fol­war­ku? Sta­rzy to pa­no­wie ob­da­rza­li ich i bo­ga­ci­li, nie kto inny, pa­nie synu!

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Sta­re to dzie­je, mój oj­cze!

KO­MOR­NIK

Sta­ra praw­da jest jak sta­re wino, mój mo­ści po­eto! Im wię­cej ma lat, tym lep­sza i kosz­tow­niej­sza. Wy­staw waść wa­sze te­raź­niej­sze win­ka na pró­bę cza­su, a za kil­ka­na­ście mie­się­cy bę­dziesz miał ocet. Tak bę­dzie i z wa­szy­mi no­wo­mod­ny­mi kon­cep­ta­mi. AN­TO­NI

STA­RO­ŚWIEC­KI

O sta­rych praw­dach – zgo­da. – Ale co się ty­czę sta­rych pa­nów, na nie­szczę­ście, wie­le, mój oj­cze, i co­raz wię­cej po­ka­zu­je się wy­jąt­ków.

KO­MOR­NIK

Milcz waść. – Nie lu­bię tego, mó­wi­łem.

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Daj Boże, abyś się nie za­wiódł, mój oj­cze! Każ­da wia­ra jest po­cie­chą i pod­po­rą cier­pią­ce­go. Ale przy­pa­dek dał ci do czy­nie­nia z czło­wie­kiem, któ­ry po­dob­no tę wia­rę moc­no za­chwie­je. Rad nie­rad mu­szę cię ostrzec, abyś nie miał żad­nej na­dziei w jego ludz­ko­ści.

KO­MOR­NIK

Oba­czy­my, oba­czy­my. Nie strasz tyl­ko waść mat­ki. Je­śli two­ja praw­da i Hra­bia mię przy­ci­śnie – ha, cóż ro­bić? Od­bio­rę ka­pi­tał od Pre­ze­sa i za­pła­cę – bo dwa razy się nie ukło­nię, tego mo­żesz być pew­nym.

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

(ca­łu­je jego rękę)

Te­gom aż nad­to pew­ny, mój oj­cze. – Ale to mię boli, że raz je­den bę­dziesz mu­siał się ukło­nić – i to na próż­no. Le­piej by za­pew­ne nie pró­bo­wać, nie po­ni­żać się, za­pła­cić od razu. – Ale gdy od­bie­rzesz ostat­ni za­pas sta­rych lat two­ich, cóż po­tem bę­dzie?

KO­MOR­NIK

Pój­dę słu­żyć, ja­kem słu­żył za mło­du. Nie to mię mar­twi. Ale ty, ty mój chłop­cze!

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

Jak to? O mnie my­ślisz, mój oj­cze? – Grzech, grzech, żeby czło­wiek sta­ry i do­świad­czo­ny, żeby oj­ciec tak nie znał swo­je­go dziec­ka! Na to­żeś mi dał wy­cho­wa­nie? Na to­żeś kar­mił mię tym kę­sem, któ­ryś so­bie od ust odej­mo­wał? Odzie­wał mię suk­nem, a sam cho­dził w płó­cien­nej ka­po­cie, gdym się uczył, abym wy­ho­do­wa­ny i wy­uczo­ny był ci cię­ża­rem? Nie krzywdź mię tak, mój oj­cze! – Mnie sta­nie sił i ser­ca kłaść się o pół­no­cy, wsta­wać ze świ­tem i od­da­wać ci szczyp­tą to, com brał od cie­bie gar­ścia­mi. O mnie nie myśl, mój oj­cze! Te­raz na mnie ko­lej, te­raz mój obo­wią­zek my­śleć o to­bie,

KO­MOR­NIK

Żar­tu­ję so­bie ze wszyst­kich po­ża­rów i nie­ludz­kich pa­nów, gdy mi Bóg dał taką po­cie­chę. Chodź tu do mnie, mój chłop­cze! (Ści­ska­ją się. An­to­ni Sta­ro­świec­ki po chwi­li przy­klę­ka i obej­mu­je ko­la­na ojca.) Niech cię Bóg bło­go­sła­wi i utrzy­mu­je. Mi­łość pra­cy i uczci­wość, wia­ra w Boga i do­brych lu­dzi, oto pu­ści­zna, któ­rą ci zo­sta­wiam i le­gu­ję. Wię­cej, Bóg mi świad­kiem, i sam od ojca mo­je­go nie wzią­łem.

AN­TO­NI STA­RO­ŚWIEC­KI

(po­wstaw­szy)

I wię­cej mi nie po­trze­ba. Dzień dzi­siej­szy nie bę­dzie dla mnie stra­co­nym. Są zda­rze­nia, co jak gwiaz­dy uka­zu­ją dro­gę pły­ną­cym po mo­rzu ży­cia. Albo lu­dzie sprzy­się­gną się, żeby mi się nic nie uda­ło, albo sta­rość two­ja i mat­ki bę­dzie spo­koj­na i ci­cha. – Ale gdzież ona?

KO­MOR­NIK

Mo­dli się. Ona po­trze­bu­je po­cie­chy. Idź, idź do niej, mój chłop­cze, a ja ob­ra­chu­ję swo­je szko­dy, któ­reś mi o po­ło­wę zmniej­szył. (Roz­cho­dzą się.)Sce­na dru­ga

Sala w pa­ła­cu hra­bie­go Po­nic­kie­go na wsi. Wcho­dzi HRA­BIA,

w sur­du­cie, w sło­mia­nym ka­pe­lu­szu, z faj­ką w ręku. Za nim

pan PA­ZUR­KIE­WICZ, jego ko­mi­sarz.

HRA­BIA

I cóż tedy, pa­nie Pa­zur­kie­wicz?

PA­ZUR­KIE­WICZ

Wszyst­ko do­brze, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

(kła­dąc ka­pe­lusz i cy­buch)

Od kie­dy asan je­steś u mnie ko­mi­sa­rzem, za­wsze za­czy­nasz od tego, że wszyst­ko do­brze, a koń­czysz nie wie­dzieć czy­ni.

PA­ZUR­KIE­WICZ

Nie bez tego, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie! – Gdzie zy­ski, tam mu­szą być i stra­ty, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

A te­raz z czym­że asan przy­sze­dłeś?

PA­ZUR­KIE­WICZ

Gnia­dy ogier zdechł, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

Jak to? Lord?

PA­ZUR­KIE­WICZ

Lord, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

A nie­chże asa­na dia­bli we­zmą z ta­ki­mi wia­do­mo­ścia­mi! – Był­że cho­ry? Le­czył­żeś go asan? Do­no­sił­żeś mi, że cho­ry? Był­bym użył wszel­kich środ­ków – a te­raz cóż zro­bię?

PA­ZUR­KIE­WICZ

A cóż, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie? – Zdechł.

HRA­BIA

Wie­szże asan o tym, żem go już przedał za trzy­sta czer­wo­nych zło­tych memu szwa­gro­wi i sto pięć­dzie­siąt wzią­łem?

PA­ZUR­KIE­WICZ Gdy­bym był wie­dział, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

To był­by nie zdechł? Co?

PA­ZUR­KIE­WICZ

Był­by zdechł u… szwa­gra ja­śnie wiel­moż­ne­go pana: bo­bym go był ode­słał, jak tyl­ko za­słabł.

HRA­BIA

Dia­bli mi nada­li nie po­wie­dzieć tego asa­nu wcze­śniej.

PA­ZUR­KIE­WICZ

Nie moja wina, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

Wiem o tym, żeś asan nig­dy ni­cze­mu nie wi­nien.

PA­ZUR­KIE­WICZ

Wła­ści­wie mó­wiąc, tego ko­nia ku­pił jesz­cze nie­bosz­czyk oj­ciec ja­śnie wiel­moż­ne­go pana, dwa­dzie­ścia lat temu. Ja­śnie wiel­moż­ny pod­skar­bi dał za nie­go tyl­ko dwie­ście du­ka­tów.

HRA­BIA

I cóż stąd? Wła­śnie te­raz był w ta­kiej po­rze, że… go moż­na było wy­śmie­ni­cie przedać szwa­gro­wi za trzy­sta. A asań­stwo wa­szym nie­dbal­stwem po­zba­wi­li­ście mię ta­kiej przeda­ży. To to i nie­szczę­ście na­sze, że nie mo­że­my wszyst­kie­go do­pa­trzyć sami. U asa­na ko­nie pew­nie nie zdy­cha­ją.

PA­ZUR­KIE­WICZ (kła­nia­jąc się)

Nie, ja­śnie wiel­moż­ny pa­nie!

HRA­BIA

(sia­da)

Dla­te­go, że asan nie masz ko­niu­sze­go, eko­no­mów, a nade wszyst­ko ko­mi­sa­rza. Rad by czło­wiek być uczci­wym, ale przez was, da­li­bóg, nie po­dob­na. – Jak­że się te­raz uisz­czę panu Igna­ce­mu? Nu, mów­że asan!

PA­ZUR­KIE­WICZ

Ja­śnie wiel­moż­ny pan wi­dział mo­je­go gnia­de­go ogier­ka; raz go na­wet ja­śnie wiel­moż­ny pan wziął za Lor­da, tak po­dob­ny, tyl­ko młod­szy.

HRA­BIA

I cóż stąd?

PA­ZUR­KIE­WICZ
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: