Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zygmunt Kaczkowski, jego życie i działalność literacka - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zygmunt Kaczkowski, jego życie i działalność literacka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 343 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Pierw­sze dzie­się­cio­le­cie dru­giej po­ło­wy XIX. wie­ku z sa­me­go już po­cząt­ku za­zna­czy­ło się w dzie­jach cy­wi­li­za­cyj­ne­go roz­wo­ju Eu­ro­py kon­ty­nen­tal­nej zna­mio­na­mi re­ak­cyi za­rów­no w dzie­dzi­nie po­li­ty­ki, jak w sfe­rach re­li­gij­nych i spo­łecz­nych. Ru­chy re­wo­lu­cyj­ne lat daw­niej­szych zgnio­tła zręcz­na ręka Lu­dwi­ka Bo­na­par­te­go, a wszech­władz­two ludu sta­ło się stop­niem, po któ­rym idea mo­nar­chicz­na wzno­si­ła się na co­raz więk­sze wy­ży­ny. Teo­rye i mrzon­ki so­cy­ali­stycz­ne stra­ci­ły kre­dyt mas, znaj­du­jąc je­dy­ny przy­tu­łek w gło­wach za­pa­lo­nych i eks­cen­trycz­nych. Re­for­my re­li­gij­ne nie zna­la­zł­szy ani gor­li­wych apo­sto­łów, ani fa­na­tycz­nie po­słusz­nych wy­znaw­ców, po­słu­ży­ły wy­łącz­nie do sil­niej­sze­go ugrun­to­wa­nia wy­znań do­tych­czas ist­nie­ją­cych. Na­wet na­ukę, tę wy­trwa­łą pra­cow­nicz­kę na polu usta­le­nia praw­dy i przy­go­to­wa­nia przy­szłych ulep­szeń, chcia­no za­prządz do ry­dwa­nu ów­cze­snych dą­żeń wstecz­nych; lecz to usi­ło­wa­nie po­zo­sta­ło bez trwal­szych na­stępstw. Li­te­ra­tu­ra, prze­żyw­szy świet­ne dni chwa­ły, grzę­zła w po­wsze­dniem bło­cie ży­cia, kie­dy nie­kie­dy tyl­ko przy­po­mi­na­jąc so­bie, że nie­daw­no cały świat ide­ałów w so­bie mie­ści­ła. Prak­tycz­na tyl­ko stro­na roz­wo­ju, rol­nic­two, prze­mysł i han­del, ko­rzy­sta­jąc ze względ­nej w Eu­ro­pie spo­koj­no­ści i wy­zy­sku­jąc, o ile się dało, chwi­le starć krwa­wych, roz­wiel­moż­ni­ła się nie żar­tem, a wspo­ma­ga­na no­wy­mi wy­na­laz­ka­mi i od­kry­cia­mi, ol­brzy­mie czy­ni­ła po­stę­py, da­rząc spo­łe­czeń­stwo za­chod­nie z jed­nej stro­ny do­bro­by­tem, z dru­giej zaś… pro­le­ta­ry­atem. Roz­wój ma­te­ry­al­ny zy­skał cza­so­wą prze­wa­gę nad roz­wo­jem du­cho­wym, któ­ry za­czął się czoł­gać przez lat kil­ka w żół­wiej sko­ru­pie za­sto­ju, nie od­ga­nia­jąc od sie­bie na­wet i wstecz­nic­twa.

Tak było w Eu­ro­pie, tak też po czę­ści i u nas, o ile na­tu­ral­nie wiel­kie rze­czy dają się po­rów­ny­wać z ma­le­mi.

Po la­tach, w któ­rych się wy­ro­bi­ły dwa dość wy­bit­nie od­zna­czo­ne kie­run­ki: ary­sto­kra­tycz­no-ka­to­lic­ki i de­mo­kra­tycz­no-po­stę­po­wy, na­de­szła chwi­la nie­zde­cy­do­wa­nych prze­ko­nań, chwi­la ja­kiejś ugo­dy za­rów­no nie­ja­snej w swych pod­sta­wach jak i na­der chwiej­nej pod wzglę­dem sa­mej bu­do­wy. Go­ręt­sze ży­wio­ły po­stę­po­we wy­da­lo­no z łona spo­łe­czeń­stwa; ci zaś, co w nich znaj­do­wa­li karm' du­cho­wą, na­ucze­ni smut­ny­mi wy­pad­ka­mi, już to spe­cy­al­nej, już też ogól­niej­szej na­tu­ry w roku 184-6 i 1848, albo przy­ci­chli, albo wy­wie­si­li sztan­dar po­jed­na­nia z bio­rą­cym górę prą­dem re­li­gij­nym. Po­stę­po­we ato­li usi­ło­wa­nia nie prze­brzmia­ły bez skut­ku. Zdys­kre­dy­to­wa­ły one przedew­szyst­kiem kie­ru­nek wstecz­ny, tak, że kie­dy hr. Rze­wu­ski, któ­ry w la­tach po­przed­nich z pod­nie­sio­ną gło­wą i z wiel­ką pew­no­ścią sie­bie wy­gła­szał swe po­glą­dy, za­ło­żył „Dzien­nik War­szaw­ski” w celu szyb­sze­go ich roz­po­wszech­nie­nia, to pu­blicz­ność za­czę­ła sar­kać i zmu­si­ła au­to­ra „Li­sto­pa­da” do zło­że­nia re­dak­cyi w inne ręce. Po­wtó­re, usi­ło­wa­nia owe tyle przy­najm­niej po­dzia­ła­ły na umy­sły, że „uro­dzo­ny” nie wsty­dził się imać prze­my­słu i rę­ko­dzieł, i że Ko­rze­niow­ski w „Krew­nych” mógł bez za­jąk­nie­nia pro­po­no­wać pod­upa­dłe­mu oby­wa­te­lo­wi ucze­nie się i prak­ty­ko­wa­nie sto­lar­stwa.

Były to oczy­wi­ście bar­dzo drob­ne okru­chy skut­ków, ja­kie so­bie de­mo­kra­cya obie­cy­wa­ła po swo­jej da­le­ko się­ga­ją­cej dzia­łal­no­ści; zdys­kre­dy­to­wa­na ato­li na czas ja­kiś smut­ny­mi a krwa­wy­mi wy­pad­ka­mi, nie mo­gła się już spo­dzie­wać in­nych. Tym spo­so­bom sta­ło się, że w dzie­się­cio­le­ciu od 1850 do 1860 żad­na krań­co­wość nie po­pła­ca­ła. Umy­sły po­ko­cha­ły śro­dek wy­god­ny dla­te­go wła­śnie, że w nim peł­zły ja­skra­we bar­wy prze­ko­nań, a ostre kan­ty stron­nictw ście­ra­ły się.

Fi­lo­zo­fią nie­za­leż­ną od wia­ry, re­pre­zen­to­wa­ną u nas głów­nie przez Tren­tow­skie­go, a pod­sy­ca­ją­cą nie­gdyś du­cha, de­mo­kra­tycz­ne­go, fi­lo­zo­fią, któ­rą daw­niej za­szczy­ca­no szcze­gó­ło­wy­mi roz­bio­ra­mi, wów­czas przyj­mo­wa­no szy­der­stwem, fra­ze­sa­mi rzu­ca­ny­mi mi­mo­cho­dem, jak­by od nie­chce­nia, to w po­wie­ściach, to w ar­ty­ku­łach kry­tycz­nych i li­te­rac­kich. Fi­lo­zo­fia ka­to­lic­ka na­to­miast, idą­ca ręka w rękę z teo­lo­gią, zy­ski­wa­ła co­raz wię­cej zwo­len­ni­ków. Tren­tow­ski w prze­cią­gu lat dzie­się­ciu od­zy­wa się raz je­den w „Tece Wi­leń­skiej” na to tyl­ko, aże­by, do­znaw­szy nie­mi­łej i wca­le nie fi­lo­zo­ficz­nej od­pra­wy, za­milk­nąć aż do r. 1860. Zmie­nio­ny stan rze­czy uczuł on bar­dzo bo­le­śnie i z na­mięt­no­ścią so­bie wła­ści­wą pi­sząc w r. 1861 przed­mo­wę do „Pan­te­onu”, któ­ry wy­szedł do­pie­ro w kil­ka lat po jego zgo­nie, kre­śli ja­skra­wy ob­raz smut­ne­go upad­ku wyż­szych po­jęć i głęb­szych ba­dań. „Co­raz okrop­niej­sze po­ło­że­nie kra­ju – po­wia­da – zwrot Eu­ro­py ca­łej na pie­kiel­ne ma­now­ce sta­re, mu­zuł­ma­nizm chrze­ści­jań­ski w za­żar­tej wal­ce z oświa­tą chrze­ści­jań­ską… wszyst­ko to ra­zem przy­pra­wi­ło mię o dzie­się­cio­let­nią nie­moc… Na­ród sam zwró­cił się lewo w tył i pę­dził szyb­ko, by ko­lej że­la­zna, ku XIII. wie­ko­wi, prze­ści­gnął wnet pod tym wzglę­dem Za­chód, któ­ry prze­cież sta­wiał po­tęż­ny i w koń­cu zwy­cię­ski opór; że stał się coś na kształt Hisz­pa­nii pół­noc­nej. Usta­ły u nas prze­glą­dy, świa­tłu, po­stę­po­wi i umie­jęt­no­ści po­świę­co­ne, ta­kie np. jak nie­gdyś Kwar­tal­nik kra­kow­ski i Rok po­znań­ski. Na miej­scu ich kró­lo­wa­ły pi­sma w du­chu i kie­run­ku śre­dnio­wiecz­nym, któ­ry wę­żo­wą mą­dro­ścią umiał nas wy­pro­wa­dzić w las. Rzu­ca­no klą­twy na fi­lo­zo­fią, po­nie­wie­ra­no ro­zum ludz­ki i umie­jęt­ność nie­pod­le­głą… po­twa­rza­no a na­wet prze­śla­do­wa­no upra­wia­czów i przy­ja­ciół świa­tła. O, strasz­ne było to dzie­się­cio­le­cie!… Głos swo­bod­niej­szy i sło­wo oświe­cić kraj chcą­ce nie zna­la­zły przy­ję­cia w cza­so­pi­smach. Dzie­ło fi­lo­zo­ficz­ne szu­ka­ło da­rem­nie czy­tel­ni­ka, a więc i wy­daw­cy. Po­wró­ci­ło się w naj­ohyd­niej­szy daw­nej upa­da­ją­cej Pol­ski czas, wy­jąw­szy chy­ba, że nie spa­lo­no Łysz­czyń­skie­go i dano tak zwa­ne­mu ma­ka­ro­ni­zmo­wi po­kój! Było ognia wia­ro­we­go siła, a świa­tło uta­iło się tam i sam pod po­pio­łem. Sta­ny te bo­la­ły mnie moc­no i nie mo­gły mi do­po­módz do zdro­wia. Po­trze­ba mi było wy­cze­ki­wać przy­szło­ści lep­szej, al­bo­wiem dla chwil bar­wy ta­ko­wej pra­co­wać i pi­sać nie war­to!” Wsku­tek ta­kich­to przy­czyn naj­ory­gi­nal­niej­szy umysł fi­lo­zo­ficz­ny pol­ski mu­siał tra­wić się sam w so­bie, nie mo­gąc przed­sta­wić sze­ro­kiej pu­blicz­no­ści my­śli i pra­gnień swo­ich.

Kre­mer i Li­belt po­świę­ci­li swe pra­ce es­te­ty­ce, nie za­cze­pia­jąc in­nych za­gad­nień z dzie­dzi­ny „kró­lo­wej nauk”.

Wiel­ka masa dzieł teo­lo­gicz­nych znacz­ne­go roz­mia­ru a po­pu­lar­nie pi­sa­nych, te­raz bar­dzo chęt­nych znaj­do­wa­ła tłó­ma­czów. Ks. Gau­me, ks. Gu­il­lo­is i wie­lu in­nych we­szli u nas na po­rzą­dek dzien­ny. Wiel­ka hi­sto­rya po­wszech­na Ce­za­ra

Can­tu, na­pi­sa­na w du­chu ka­to­lic­kim, zo­sta­ła wła­śnie wów­czas ję­zy­ko­wi na­sze­mu przy­swo­jo­na. Wy­mie­niam tyl­ko głów­niej­sze fak­ta, nie ma­jąc by­najm­niej za­mia­ru wy­czer­py­wać tak ob­szer­nej kwe­styi; do­dam tyl­ko jesz­cze kil­ka słów ob­cych, aże­by po­ka­zać, że już współ­cze­śni uczu­wa­li do­ko­ny­wa­ją­cą się zmia­nę. Oto ja­kie ży­cze­nia na rok 1851 skła­da hi­sto­ry­ograf de­mo­kra­cyi szla­chec­kiej, Wa­le­ry­an Wró­blew­ski, swym ziom­kom w Athe­na­eum, re­da­go­wa­nem przez Kra­szew­skie­go (ze­szyt VI, str. 224 z roku 1850): „Uni­kaj­my sza­leństw so­cy­ali­stów, bo one w ni­czem nie przy­pa­da­ją do na­sze­go umy­słu wy­cho­wa­ne­go w zdro­wiu (?) i wła­snem hi­sto­rycz­nem do­świad­cze­niu, a mo­gły­by nam przy­ćmić na­sze do­bre u lu­dzi imię! Od­rzuć­my na­ukę fi­lo­zo­fów nie­miec­kich, bo nud­na, ciem­na, a w osta­tecz­nym wy­pad­ku nie­po­czci­wa. Nie wierz­my na­de­wszyst­ko ich nie­szcze­re­mu sło­wu i obiet­ni­com, bo jest to wie­rzyć w mo­żeb­ność po­go­dze­nia ate­izmu z wia­rą, en­tu­zy­azmu z ra­chun­kiem, je­st­to bra­tać od­wiecz­nie nie­cier­pią­ce się z sobą ple­mio­na i ich ży­wot­ne in­te­re­sa”. Głos to by­najm­niej nie­odo­sob­nio­ny; z ta­kich i tym po­dob­nych mógł­bym po­rząd­ny chór uło­żyć.

Kwe­stya usa­mo­wol­nie­nia wło­ścian i eman­cy­pa­cyi ko­biet, któ­rą w po­przed­niem dzie­się­cio­le­ciu tak go­rą­co się zaj­mo­wa­no, do­zna­ła losu fi­lo­zo­fii. Usa­mo­wol­nie­nie wło­ścian, ob­ra­bia­ne w książ­kach spe­cy­al­nych, a z eko­no­micz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, do­pie­ro pod ko­niec chwi­li dzie­jo­wej, o któ­rej mó­wi­my, we­szło na­po­wrót na szer­sze pole dys­ku­syi w szpal­tach dzien­ni­kar­skich. Eman­cy­pa­cya zaś ko­biet wy­szy­dzo­na, wy­śmia­na, sta­ła się stra­szy­dłem spo­łecz­nem, o któ­rem lę­ka­no się wzmian­ko­wać na­wet.

Na­uki przy­rod­ni­cze nie były co praw­da za­nie­dby­wa­ne, lecz w prze­pro­wa­dze­niu ich szcze­gó­łów i w ogól­nym na nie po­glą­dzie trzy­ma­no się po­wag daw­nych, a now­sze ba­da­nia po­mi­ja­no mil­cze­niem. Cały np. ruch ma­te­ry­ali­stycz­ny, któ­ry taką wrza­wę wznie­cił wów­czas w Niem­czech a w znacz­nej czę­ści i w in­nych kra­jach Za­cho­du, u nas nie od­bił się ani sym­pa­tycz­nem, ani an­ty­pa­tycz­nem echem; po­pro­stu igno­ro­wa­no go; wie­dzia­ły o nim za­le­d­wie jed­nost­ki. Now­sze zdo­by­cze geo­lo­gii i zoo­lo­gii do­szły do nas bar­dzo póź­no, bo w naj­bliż­szych nas do­pie­ro cza­sach. Brak uni­wer­sy­te­tu jak w in­nych ga­łę­ziach wie­dzy, tak mia­no­wi­cie w na­ukach przy­rod­ni­czych da­wał się uczuć bar­dzo do­tkli­wie: od­osob­ni} je od ru – chu ogól­no­eu­ro­pej­skie­go, prze­ciął do­pływ no­wych, oży­wia­ją­cych so­ków. Dzie­ła na­uko­we uka­zu­ją się spo­ra­dycz­nie, a wy­daw­nic­twa po­pu­lar­ne prze­żu­wa­ją tyl­ko sta­ry po­karm.

Stro­na głów­nie prak­tycz­na tych nauk w za­stó­so­wa­niu do rę­ko­dzieł, prze­my­słu i sztu­ki le­cze­nia sta­ła się przed­mio­tem do­syć pil­nie ba­da­nym i roz­pa­try­wa­nym. Re­al­ny kie­ru­nek wy­cho­wa­nia w Kró­le­stwie sprzy­jał temu nie mało. Nie wspo­mi­na­jąc o tak zwa­nych gim­na­zy­ach re­al­nych, o in­sty­tu­cie agro­no­micz­nym i o za­ło­żo­nej w roku 1857 aka­de­mii me­dycz­no­chi­rur­gicz­nej, z wła­snych wspo­mnień przy­to­czyć mogę oko­licz­ność świad­czą­cą, że wy­kształ­ce­nie tech­nicz­ne roz­po­czy­na­no wten­czas bar­dzo wcze­śnie. Przy uli­cy Bed­nar­skiej ist­nia­ła szko­ła ele­men­tar­na o dwu od­dzia­łach. Otóż w dru­gim od­dzia­le dzie­ci mniej wię­cej dzie­się­cio­let­nie uczy­ły się tech­no­lo­gii i me­cha­ni­ki, wy­kła­da­nej ro­zu­mie się bar­dzo przy­stęp­nie, cho­ciaż nie­zbyt prak­tycz­nie; opo­wia­da­no tam np. o wła­sno­ściach tle­nu i azo­tu bez żad­nych do­świad­czeń. Ile ta­kich szkó­łek było wów­czas w kra­ju, nie wiem, dość że ist­nia­ły, i jak­kol­wiek wa­dli­wie, roz­po­wszech­nia­ły prze­cież wia­do­mo­ści re­al­ne, któ­rych wy­ma­gał pod­no­szą­cy się prze­mysł.

Znie­sio­na w roku 1850 gra­ni­ca od ce­sar­stwa, nie­daw­no zbu­do­wa­na ko­lej war­szaw­sko-wie­deń­ska, urzą­dzo­ne stat­ki pa­ro­we na Wi­śle, uła­twia­jąc ko­mu­ni­ka­cyą, przy­czy­nia­ły się do roz­wo­ju han­dlu oraz bliż­szych sto­sun­ków z za­gra­ni­cą. Dąż­ność do po­lep­sze­nia bytu ma­te­ry­al­ne­go, z krzą­ta­niem się oko­ło za­kła­da­nia fa­bryk i udo­sko­na­la­nia rze­miosł, cho­ciaż w po­rów­na­niu z eu­ro­pej­skim ru­chem na­tem polu, rów­na­ła się pra­wie pra­cy Ro­bin­so­na, cho­ciaż jako po­cząt­ku­ją­ca znaj­do­wa­ła po­par­cie u lu­dzi trzeź­wo za­pa­tru­ją­cych się na spra­wy kra­ju, ra­zi­ła prze­cież umy­sły sen­ty­men­tal­no-po­etycz­ne, nie zno­szą­ce dymu fa­brycz­nych ko­mi­nów, a lu­bu­ją­ce się w na­szych bło­tach, je­zior­kach, wy­bo­jach szo­so­wych i tym po­dob­nych ar­cy­pa­try­ar­chal­nych za­byt­kach, któ­re „du­cha nie ga­szą”.

Z tej sa­mej dąż­no­ści prak­tycz­nej wy­nik­nął w dzie­dzi­nie umy­sło­wej prąd wy­cho­waw­czy, któ­ry się ujaw­nił w wy­daw­nic­twach książ­ko­wych i pi­smach pe­ry­odycz­nych. W dru­giej mia­no­wi­cie po­ło­wie roz­pa­try­wa­ne­go dzie­się­cio­le­cia prąd ten na­brał pew­nej siły, wy­wo­ła­nej po czę­ści za­in­te­re­so­wa­niem się lo­sem cho­re­go Ja­cho­wi­cza. „Za­ba­wy przy­jem­ne i po­ży­tecz­ne dla mło­de­go wie­ku” r. 1856 i 1857 Jó­ze­fy Śmi­giel­skiej,

„Roz­ryw­ki dla mło­do­cia­ne­go wie­ku” Se­we­ry­ny z Żo­chow­skich Pru­sza­ko­wej od 1856 do 18G0 r. oto ty­tu­ły cza­so­pism po­świę­co­nych spra­wie wy­cho­wa­nia. Nowe wy­da­nie dzieł Hof­ma­no­wej r. 1857 świad­czy­ło o za­mi­ło­wa­niu w daw­nych ide­ałach wy­cho­waw­czych.

Moż­na­by tu jesz­cze przy­to­czyć je­den, co praw­da cho­ro­bli­wy już ob­jaw owej dąż­no­ści prak­tycz­nej na polu po­li­ty­ki, ob­jaw wy­ra­żo­ny w po­ło­wie przez niby-ide­ali­stów (A. E. Odyń­ca, I. Chodź­kę, M. Ma­li­now­skie­go, A. H. Kir­ko­ra); lecz o tej smut­nej chwi­li na­szych dzie­jów we­wnętrz­nych wolę za­mil­czeć.

* * *

Ty­pem pa­nu­ją­cym ów­cze­snej chwi­li li­te­rac­kiej była hi­sto­rya ma­low­ni­cza i be­le­try­sty­ka.

Prze­szedł­szy przez ró­zgi do­świad­cze­nia krwa­we­go, urny­sły szu­ka­ły uko­je­nia w roz­pa­mię­ty­wa­niu prze­szło­ści. Chcia­no za­po­mnieć choć­by na czas krót­ki tyl­ko o nie­sma­ku bie­żą­cej chwi­li i za­nu­rzyć się w ożyw­czem źró­dle tra­dy­cyi, chcia­no so­bie osło­dzić przy­krość po­ło­że­nia rze­czy­wi­ste­go przy­po­mnie­niem daw­niej­szej sła­wy. Nie żą­da­no ani de­mo­kra­tycz­nych ani ary­sto­kra­tycz­nych, ani na­wet czy­sto na­uko­wych, ob­jek­tyw­nych po­glą­dów na wy­pad­ki dzie­jo­we; pierw­sze bo­wiem i dru­gie przy zmie­nio­nem uspo­so­bie­niu nie mo­gły po­pła­cać; do trze­cich nie mia­no do­sta­tecz­ne­go przy­go­to­wa­nia. Przed­ista­wić tedy prze­szłość w ob­ra­zie ży­wym, taką, jaką była, a choć­by na­wet do­brze jej po­chle­bić; za­in­te­re­so­wać ubio­ra­mi sprzę­ta­mi, szcze­gó­ła­mi ży­cia do­mo­we­go, cie­ka­wost­ka­mi aiche­olo­gicz­ne­mi, rap­so­da­mi ry­cer­ski­mi, sta­ło się przed­mio­tem pra­gnień czy­tel­ni­ków i usi­ło­wań au­to­rów. – Za­czę­to więc po­szu­ki­wa­nia ar­che­olo­gicz­ne, aże­by zdo­być szcze­gó­ły zaj­mu­ją­ce do tła ob­ra­zów. Ko­mi­sye ar­che­olo­gicz­ne w Ki­jo­wie i Wit­nie po­ma­ga­ły sku­tecz­nie do obu­dze­nia za­pa­łu dla ta­kich ba­dań.

Za­czę­to wy­da­wać pa­miąt­ki hi­sto­rycz­ne, wi­ze­run­ki kró­lów i t… d… w prze­pysz­nych wy­da­niach, na któ­re ary­sto­kra­cya kosz­tów nie ską­pi­ła. Za­czę­to opła­cać ma­low­ni­cze opo­wia­da­nia hi­sto­rycz­ne, ży­cio­ry­sy i t… p. Ka­rol Szaj­no­cha za­chwy­ci! wszyst­kich swo­imi szki­ca­mi, swo­jem dzie­łem „Ja­dwi­ga i Ja­gieł­ło”. Ju­lian Bar­to­sze­wicz, choć z mniej­szym ta­len­tem sło­wa, z nie­mniej­szą jed­nak ży­wo­ścią i ob­fi­to­ścią szcze­gó­łów pi­sał swo­je ży­cio­ry­sy zna­ko­mi­tych mę­żów, swo­je ko­ścio­ły war­szaw­skie. Obaj mie­li grun­tow­ną na­ukę; obaj ba­da­li źró­dła; lecz Owoc swych mo­zol­nych tru­dów przy­wdzie­wać mu­sie­li w sza­ty ma­low­ni­cze, aże­by dzie­ła ich zna­la­zły czy­tel­ni­ków a za­tem po­kup. Za nimi zdą­ża­li i inni.

Hi­sto­rya jed­nak była tyl­ko przy­sma­kiem; wła­ści­wy za­sad­ni­czy po­karm ogó­łu sta­no­wi­ła be­le­try­sty­ka. Były tego po­wo­dy ogól­ne, trwa­ją­ce do dziś dnia, i szcze­gó­ło­we, bę­dą­ce sprę­ży­ną chwi­li ów­cze­snej. O pierw­szych nie tu miej­sce roz­bar­wiać; o dru­gich wspo­mnę po­krót­ce.

Przy­po­mnij­my so­bie, że dzie­się­cio­le­cie od 1850 – 1860 sta­no­wi trze­cią nie­ja­ko dobę w roz­wo­ju now­szej po­ezyi na­szej, że wów­czas roz­wi­nę­ły się ta­len­ta nie po­wsze­dnie, umie­ją­ce zy­skać słu­cha­czy na­wet po ta­kich mi­strzach jak Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Kra­siń­ski. Na tę chwi­lę przy­pa­da dru­ga faza Ta­len­tu Win­cen­te­go Pola, któ­ry wy­stą­pił jako wy­łącz­ny śpie­wak szla­chec­ko­ści w „Sej­mi­ku w Są­do­wej Wisz­ni”, „Se­na­tor­skiej Zgo­dzie”, „Mo­hor­cie” „Stry­jan­ce”, a jako śpie­wak cia­snej lub prze­sąd­nej re­li­gij­no­ści w „Czar­nej Krów­ce”, „Wi­cie Stwo­szu”. Na tę chwi­lę rów­nież przy­pa­da dzia­łal­ność po­etyc­ka Sy­ro­kom­li, De­oty­my, Leu­ar­to­wi­cza, Fe­li­cy­ana Fa­leń­skie­go, Wa­cła­wa Szy­ma­now­skie­go, Mie­czy­sła­wa Ro­ma­now­skie­go, Hen­ry­ka Ja­błoń­skie­go, Apol­la Ko­rze­niow­skie­go, Le­onar­da So­wiń­skie­go, Bru­no­na Bie­law­skio­go, Pla­to­na Ko­stec­kie­go, że po­mi­nę wie­lu in­nych.

Tyle zdol­no­ści, wy­stę­pu­ją­cych na wi­dow­nię w jed­nym cza­sie, mu­sia­ło wy­wrzeć wpływ na pu­blicz­ność, któ­ra, jak się zda­wa­ło, zo­bo­jęt­nia­ła już na po­wa­by po­ezyi. Istot­nie dzie­ła Swych twór­ców, opie­wa­ją­ce po więk­szej czę­ści prze­szłość, tra­fia­ły wy­bor­nie w uspo­so­bie­nie czy­tel­ni­ków, spra­gnio­nych ta­kich ob­ra­zów. Nie wy­ma­ga­ły one wiel­kie­go na­tę­że­nia umy­słu, bo opo­wia­da­ły wy­pad­ki ła­two, zro­zu­mia­łe, wy­sta­wia­ły lu­dzi nie grze­szą­cych zbyt­kiem in­te­li­gen­cyi, – nie wy­ma­ga­ły rów­nież for­so­wa­nia wy­obraź­ni, gdyż same bar­dzo wy­so­kim lo­tem się nie od­zna­cza­ły. Je­że­li zaś cza­sem trud­niej­sze były do po­ję­cia (np. u De­oty­my), to wy­na­gra­dza­ły trud za­da­ny umy­sło­wi – nad­zwy­czaj­no­ścią swo­je­go po­wsta­nia, im­pro­wi­za­cyą. Wiel­ka ser­decz­ność, pro­sto­ta, a na­wet ru­basz­na jo­wial­ność, cześć dla cno­ty, uwiel­bie­nie dla prze­szło­ści, rzew­ność wiersz gład­ki, po­to­czy­sty: oto środ­ki, któ­ry­mi prze­waż­nie sztur­mo­wa­ły utwo­ry po­etycz­ne do serc czy­tel­ni­ków. Ta­kie środ­ki sku­tecz­niej­sze na­wet były od nie­sły­cha­nej po­tę­gi fan­ta­zyi Sło­wac­kie­go, od fi­lo­zo­ficz­no-so­cy­al­nych po­my­słów Kra­siń­skie­go; nie dziw więc, że ci, któ­rzy się nimi po­słu­gi­wa­li otrzy­my­wa­li nie­raz zwy­cię­stwo nad wiel­ki­mi mi­strza­mi; zwy­cię­stwo bez­wąt­pie­nia ci­che, nie ogła­sza­ne przy dźwię­ku trąb i bęb­nów, nie przy­zna­wa­ne otwar­cie, po­mi­mo to jed­nak upa­ja­ją­ce du­szę. Czy­ta­no więc po­ezye z roz­ko­szą, roz­ku­py­wa­no po­ema­ta bar­dzo szyb­ko: ty­siąc eg­zem­pla­rzy Mo­hor­ta ro­ze­szło się nie­mal od­ra­zu; księ­ga­rze nie­tyl­ko chęt­nie dru­ko­wa­li, lecz na­wet nie­źle pła­ci­li za wier­sze: Sy­ro­kom­la brał za każ­dy po 2 zło­te, Pol da­le­ko dro­żej.

Po­dob­nie mniej wię­cej rzecz się mia­ła z po­wie­ścią. I tu rów­nież obok daw­niej­szych uzna­nych już pi­sa­rzy uka­za­ły się ta­len­ta mło­de, świe­że, wró­żą­ce świet­ną przy­szłość. Obok Kra­szew­skie­go, Rze­wu­skie­go, Ko­rze­niow­skie­go, Chodź­ki, Jó­ze­fa Dzierz­kow­skie­go, wy­stą­pi­li: Kacz­kow­ski, Za­cha­ry­asie­wicz, Ło­ziń­ski Wa­le­ry, Al­bert Wil­czyń­ski, Mi­ni­szew­ski, Nie­wia­row­ski, Gre­go­ro­wicz, Pług, a wresz­cie Jeż. Wszyst­kie nie­mal sta­ny: szlach­ta, du­cho­wień­stwo, urzęd­ni­cy, lud miej­ski i wiej­ski, ba­ku­nia­rze (prze­myt­ni­cy w Be­ski­dach), zna­leź­li swo­ich ma­la­rzów, któ­rzy ze szcze­gól­ną dro­bia­zgo­wo­ścią pod­pa­try­wa­li ich wady i za­le­ty, ich przy­zwy­cza­je­nia, miny, ubiór, i z ser­decz­ną do­bro­dusz­no­ścią, lub wca­le nie­szko­dli­wym hu­mo­rem przed­sta­wia­li je w mniej lub wię­cej udat­nych ob­raz­kach i ob­ra­zach. Pu­blicz­ność wdzięcz­na była za taką tro­skli­wość i po­błaż­li­wość za­ra­zem i chęt­nie się po­dob­nym ma­lo­wi­dłom przy­pa­try­wa­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: