Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Żywot św. Antoniego z Padwy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żywot św. Antoniego z Padwy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 293 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ŻY­WOT

ŚW. AN­TO­NIE­GO 2 PA­DWY

NA­PI­SAŁ

KS. EU­ZE­BIUSZ STA­TECZ­NY

Za­ko­nu Bra­ci Mniej­szych.

BY­TOM G-S.

Czcion­ka­mi „Ka­to­li­ka”-, spół­ki wyd. z ogr. od­pow.

1909.

Ni­hil ob­stat.

Po­znań, dnią 13-go lip­ca 1909 r.

Ks. Ho­za­kow­ski.

Wol­no dru­ko­wać. Kon­sy­storz Je­ne­ral­ny Ad­mi­ni­stra­tor­ski.

Ks. Echaust.

Po­znań, dnia 14-go lip­ca 1909 r.

Ni­niej­szem po­zwa­la­my dru­ko­wać książ­kę przez nas przej­rza­ną o ty­tu­le: Ży­wot św. An­to­nie­go z Pa­dwy, któ­rą uło­żył ks. Eu­ze­biusz Sta­tecz­ny, lek­tor ge­ne­ial­ny i ju­bi­lat św. Teo­lo­gii na­sze­go Za­ko­nu Bra­ci Mniej­szych, od­no­śnie do ze­zwo­le­nia Naj­przew. Or­dy­na­ry­atu. Rów­no­cze­śnie śmie­my rze­czo­ną książ­kę i bra­ciom na­szym i lu­do­wi na­sze­mu dla ob­ro­ku du­cho­we­go go­rą­co po­le­cić.

Osiecz­na w Ks. Po­znań­skiem dnia 13-go czerw­ca 1909.

O. Ana­sta­zy Spren­ga Kom… gen.

I.

MŁO­DOŚĆ.

(1195-1210.)

Treść: Por­tu­gal­lia i Cu­do­twór­ca Pa­dew­ski. – Uro­dze­nie Świę­te­go i jego ro­dzi­na. – Jego pierw­sze na­uki w szko­le ka­te­dral­nej.

Po­wie­dzia­no słusz­nie, że chcąc do­brze po­znać da­ne­go czło­wie­ka i wy­two­rzyć so­bie praw­dzi­wy sąd o jego cha­rak­te­rze i ży­ciu we­wnętrz­nem i mi­syi, trze­ba przedew­szyst­kiem po­znać zie­mię, w któ­rej się uro­dził.

Tę za­sa­dę po­win­no się tak­że do świę­tych za­sto­so­wać, je­że­li się o nich pi­sze lub mówi.

Przy­kła­du nie szu­kaj­my da­le­ko. Kto nie wi­dział śmie­ją­cych się do­lin Um­bryi, kto my­ślą nie prze­biegł Włoch śre­dnio­wiecz­nych z ich na­mięt­no­ścia­mi i za­chwy­ta­mi i bo­la­mi i pra­gnie­nia­mi lu­do­we­mi, ten nie po­tra­fi w ca­łej pro­mie­nie­ją­cej pięk­no­ści wy­wo­łać w swej du­szy słod­kiej i uj­mu­ją­cej po­sta­ci Bie­dacz­ka ż Asy­żu: św. Fran­cisz­ka.

Tak samo ze św. An­to­nim. On, któ­re­mu ko­ściół od sied­miu wie­ków na­da­je za­szczyt­ny przy­do­mek Cu­do­twór­cy, na­oko­ło któ­re­go czo­ła wiją sztu­ki pięk­ne wie­niec wiel­ko­ści i cu­dow­no­ści, on tak­że po­ję­ty być może w swej uro­czej po­sta­ci tyl­ko na tle tego szla­chet­ne­go i bo­ha­ter­skie­go na­ro­du, śród któ­re­go się na­ro­dził i któ­re­go był nie­odrod­nym chwa­leb­nym sy­nem.

Por­tu­gal­lia, peł­na siły i mę­stwa, za­sia­dła po zło­że­niu ślu­bu wia­ry w dzień 25-go lip­ca 1139 roku na polu bi­twy śród na­ro­dów Eu­ro­py. Pierw­szym jej czy­nem było pod­nieść ber­ło i za­bły­snąć sza­blą do­ko­nu­ją­cej cu­dów wa­lecz­no­ści przed wzro­kiem Mau­rów wże­ra­ją­cych się co­raz głę­biej w Eu­ro­pę. Na­stęp­nie zdo­by­ła się Por­tu­gal­lia na akt he­ro­icz­nej po­ko­ry oże­nio­nej z nie­po­spo­li­tem ja­sno­wi­dze­niem po­li­tycz­nem: pod­da­ła się sto­li­cy rzym­skiej i z rąk jej pa­ste­rza naj­wyż­sze­go otrzy­ma­ła sank­cyę swej po­wa­gi. W koń­cu ze­spo­li­ła się z radą i prze­wod­nic­twem ca­łe­go epi­sko­pa­tu swo­je­go i z nim ra­zem osnu­ła pra­wo­daw­stwo god­ne na­ro­du po­wo­ła­ne­go do wiel­kich przed­się­wzięć.

Tego du­cha – od­no­wi­cie­la i po­da­nia uno­szą­ce­go się nad ko­leb­ką kró­le­stwa por­tu­gal­skie­go był An­to­ni z Lis­bo­ny ja­snem ob­ja­wie­niem.

Bo­wiem po­mię­dzy licz­ny­mi i kosz­tow­ny­mi da­ra­mi, któ­ry­mi go ręka Boża ob­sy­pa­ła, po­sia­dał on ową wia­rę nie­złom­ną po­ru­sza­ją­cą góry i za­ta­pia­ją­cą świat w mo­rzu cu­dów. Że nie było in­a­czej, do­wo­dzi ta chwi­la uro­czy­sta, w któ­rej roz­ko­cha­ny w sa­mot­no­ści i roz­my­śla­niu opusz­cza pa­łac oj­cow­ski, aby się ukryć pod bia­łym płasz­czem ka­no­ni­ków re­gu­lar­nych św. Au­gu­sty­na i aby się póź­niej za­cią­gnąć pod cho­rą­giew ubó­stwa po­kut­ni­ka se­ra­fic­kie­go z Asy­żu. Że nie było in­a­czej, do­wo­dzi cno­ta cu­do­twór­cza, któ­rą roz­po­czy­na i koń­czy swój po­chód try­um­fal­ny jako apo­stoł, roz­sie­wa­jąc na wszyst­kich nie­szczę­śli­wych per­ły re­zy­gna­cyi chrze­ściań­skiej i bło­go­sła­wień­stwo mi­ło­ści. Ze nie było in­a­czej, do­wo­dzą za­chwy­ty i unie­sie­nia jego prze­pięk­nej du­szy, przez któ­rych przej­rzy­stą ta­flę oglą­dał bla­ski raju nie­bie­skie­go. Że tak wła­śnie a nie in­a­czej było, do­wo­dzi jego moc­ne przy­wią­za­nie do ko­ścio­ła i pa­pie­stwa, któ­rych pra­wa nie­ty­kal­ne za­wsze męż­nie bro­nił.

Jak pierw­si bo­ha­te­ro­wie jego oj­czy­zny tak i An­to­ni po­sia­dał du­szę go­rą­cą wo­jow­ni­czą. I on ma­rzył o bro­ni i o le­gio­nach, ale o woj­skach po­ko­ju Chry­stu­sa, któ­re nie upo­ka­rza­ją, lecz pod­no­szą; któ­re się nie pod­no­szą na sto­sach tru­pów, nie roz­le­wa­ją krwi; nie bio­rą ży­cia, ale je dają.

Pod cie­niem wiel­kiej cho­rą­gwi apo­stol­stwa wznie­cił nie­ubła­ga­ną woj­nę prze­ciw wy­stęp­ko­wi i ze­psu­ciu i błę­do­wi i ty­ra­nii. Gdy pod­niósł głos, jego sło­wo było ogniem – nisz­czy­cie­lem, mie­czem go­dzą­cym w ser­ce. Gdy na­uczał tłum, jego na­uka pły­nę­ła słod­ko na­masz­czo­na jak pieśń mo­dli­tew­na, a – rów­no­cze­śnie nie­ugię­ta jak młot, któ­ry roz­wa­la, miaż­dży. A gdy w imię swo­bo­dy i su­mie­nia ja­wił się przed sro­gi­mi ty­ra­na­mi, ci jak­by gło­sem sa­me­go Boga skru­sze­ni i prze­ra­że­ni cho­wa­li się, drżąc z bo­jaź­ni, w naj­ciem­niej­szych za­kąt­kach swo­ich zam-czy­sków.

Wro­giem otwar­tym but­ne­go ce­za­ry­ani­zmu, był tem sa­mem naj­gor­liw­szym opie­ku­nem ludu uci­śnio­ne­go. Nikt jak on nie umiał wy­stę­po­wać prze­ciw­ko ty­ra­nom fe­odal­nym, prze­ciw skąp­com, li­chwia­rzom nie­na­sy­co­nym i ży­dom nie­li­to­śnym, prze­ciw Ka­ta­rom i Pa­ta­re­nom. Sma­gał pło­mien­ne­mi sło­wy ich sro­gość i zbrod­nie z am­bon, na ryn­kach pu­blicz­nych, w pa­ła­cach ko­mun i na bło­niach i po­lach otwar­tych.

Lecz Por­tu­gal­lia była kra­jem nie tyl­ko bit­nych ry­ce­rzy, ale tak­że na­ro­dem nie­ustra­szo­nych od­kryw­ców. Od sa­mych za­wiąz­ków mo­nar­chji pły­wa­ły wspa­nia­łe okrę­ty por­tu­gal­skie po wszyst­kich mo­rzach. Po­ło­żo­na na­prze­ciw oce­ano­wi ta­jem­ni­cze­mu i nie­skoń­czo­ne­mu zda­je się jak­by Por­tu­gal­lia wciąż żyła pod jego po­tęż­nym uro­kiem. Ztąd że­gla­rze por­tu­gal­scy czu­li za­wsze po­trze­bę ba­da­nia no­wych mórz, od­kry­wa­nia no­wych ziem i zdo­by­wa­nia wysp i kra­jów nie­zna­nych dla krzy­ża.

Tego du­cha na­ro­do­we­go był świę­ty An­to­ni praw­dzi­wem uoso­bie­niem. Jego ser­ce po­ru­szo­ne mi­ło­ścią świę­tą bu­dzi się, roz­sze­rza, obej­mu­je iświat i gwiaz­dy i Boga. Z go­rą­co­ścią bo­ha­te­ra pusz­cza się w ślad za pierw­szy­mi mę­czen­ni­ka­mi fran­cisz­kań­ski­mi do Afry­ki ciem­nej, ta­jem­ni­czej, śniąc o mie­czach, o bla­skach za­pa­lo­nych sto­sów, o szu­bie­ni­cach. Lecz za­wie­dzio­ny w ide­ałach i zmu­szo­ny wró­cić do Eu­ro­py prze­bie­ga Wło­chy, prze­cho­dzi przez Alpy, zja­wia się pod nie­bem Fran­cyi, zno­wu wra­ca do Włoch, wszę­dzie i za­wsze wal­cząc za praw­dę, spra­wie­dli­wość, pra­wo, wol­ność.

Por­tu­gal­lia była tak­że kra­jem teo­lo­gii i praw­dzi­wej wia­ry. Jej wspa­nia­łe opac­twa i ol­brzy­mie klasz­to­ry były sie­dzi­bą wie­dzy i cno­ty. Dok­to­ro­wie, bi­sku­pi i za­kon­ni­cy jej byli czuj­ny­mi stró­ża­mi czy­sto­ści i ca­ło­ści do­gma­tu chrze­ściań­skie­go.

Św. An­to­ni odzie­dzie­czył te szla­chet­ne tra­dy­cye. Był teo­lo­giem i dok­to­rem. Pod cie­niem szko­ły i ka­te­dry Lis­boń­skiej i w ob­szer­nych gma­chach klasz­tor­nych św. Win­cen­te­go i Ko­im­bry po­siadł tę wie­dzę głę­bo­ką, któ­ra mu u Grze­go­rza IX wy­jed­na­ła przy­do­mek: arka za­ko­nu.

Tyle o zie­mi i o na­ro­dzie, któ­re Cu­do­twór­cę zro­dzi­ły. A te­raz już tyl­ko o nim. –

Gre­cy, snu­jąc roz­kosz­ne sny, umie­ści­li w Por­tu­gal­lii swo­je pola eli­zej­skie, a Rzy­mia­nie i na­zy­wa­li ją wprost kra­jem szczę­śli­wo­ści. Lecz je­że­li za owych cza­sów te okre­śle­nia ucho­dzi­ły ża prze­no­śnie, to dzi­siaj po­sia­dły zna­mię praw­dzi­wo­ści od hi­sto­ryi; al­bo­wiem Lis­bo­na jest oj­czy­zną naj­po­pu­lar­niej­sze­go świę­te­go śród­świę.

tych: św. An­to­nie­go na­zwa­ne­go z Pa­dwy, po­nie­waż w Pa­dwie za­mknął oczy.

W Lis­bo­nie tedy śród ci­che­go we­se­la anio­łów i czy­stej ra­do­ści ro­dzi­ców uj­rzał świa­tło dzien­ne chwa­leb­ny nasz Cu­do­twór­ca.

Było to w roku 1195.

Bo­dzi­ce jego spra­wie­dli­wi u Boga i nie­na­gan­ni upro­si­li kil­ka dni po uro­dze­niu dzie­ciąt­ka, aby przy chrzcie świę­tym imię jego było Fer­nan­do. A jego ko­leb­kę oto­czy­li od­tąd bez­u­stan­nie ową roz­wiew­ną ale nie­mniej prze­ni­kli­wą i trwa­łą won­no­ścią wy­twor­nych i słod­kich oby­cza­jów, któ­re doj­rza­ły mąż za­cho­wał przez całe ży­cie i któ­re sta­no­wi­ły ozdo­bę wła­ści­wą jego tyl­ko świę­to­ści. –

Po­boż­ni ro­dzi­ce, wi­dząc, jak z roz­wo­jem lat roz­wi­ja­ją się tak­że przy­mio­ty du­szy i cia­ła ma­leń­kie­go Fer­nan­da, po­sta­no­wi­li dać mu wy­cho­wa­nie szkol­ne od­po­wied­ne ich sta­no­wi szla­chet­ne­mu i po­cho­dze­niu zna­ko­mi­te­mu. Miesz­ka­li w pa­ła­cu przy­ty­ka­ją­cym bez­po­śred­nio do wspa­nia­łej ka­te­dry lis­boń­skiej po­świę­co­nej czci Bo­ga­ro­dzi­cy. Nie po­trze­bo­wa­lii tedy oglą­dać się da­le­ko za szko­łą.

Bo­wiem pod ów czas każ­da ka­te­dra mia­ła swo­ją szko­łę uczęsz­cza­ną przez dzie­ci tych ro­dzin, któ­re taką szko­łę swem za­ufa­niem da­rzy­ły. Wła­śnie pod ów czas byli też i ka­no­ni­cy ka­te­dry lis­boń­skiej otwar­li szko­łę, któ­ra wnet za­sły­nę­ła da­le­ko sze­ro­ko. Bez wa­ha­nia tedy od­da­li ro­dzi­ce do szko­ły ka­te­dral­nej –

niby po na­sze­mu do in­sty­tu­tu szla­chec­kie­go_

ma­luś­kie­go ale już raź­no pod­ska­ku­ją­ce­go czte­ro­let­nie­go Fer­nan­da. Za­nad­to ato­li ro­dzi­ce mal­ca ko­cha­li, aby w za­kła­dzie nie­tyl­ko się uczył, ale tak­że miesz­kał, do­da­jąc do na­uki ele­men­tar­nej służ­bę do mszy i krzą­ta­nie się żwa­we w cza­sie ob­rząd­ków ko­ściel­nych; jest bo­wiem praw­do­po­dob­nem, że ro­dzi­ce po kil­ko­go­dzin­nej na­uce dzien­nej w ka­te­dral­nej szko­le wo­le­li go pie­ścić w domu i sami za­pra­wiać go w tem, co jest mi­łem Bogu i lu­dziom.

I pod ożyw­czym pro­mie­niem tych dwóch słońc: ko­ścio­ła i ro­dzi­ny jęła się ta pię­cio­let­nia la­to­rośl por­tu­gal­ska prze­dziw­nie roz­wi­jać.

II.

Ka­no­nik re­gu­lar­ny.

(1210 – 1220.)

Treść: Mło­dość nie­po­ka­la­na An­to­nie­go. – Jego wstą­pie­nie do ka­no­ni­ków Re­gu­lar­nych św. Au­gu­sty­na. – Z Lis­bo­ny do Ko­im­bry.- Jego ka­płań­stwo

Lata pły­nę­ły, a li­lia por­tu­gal­ska roz­wi­ja­ła się cu­dow­nie na grzę­dzie łona ro­dzin­ne­go i szko­ły ka­te­dral­nej. Aż też upły­nę­ło pięt­na­ście zło­tych słońc; tych lat, w któ­rych się otwie­ra wid­no­krąg ży­cia, zło­ci się świa­tłem roz­strzę­sio-nem i sna­mi o wiel­ko­ści i chwa­le; ale w któ­rych rów­no­cze­śnie ser­ce po­czy­na drżeć lu­bież­nie i od­czu­wać na­pływ kieł­ku­ją­cych wro­dzo­nych na­mięt­no­ści ludz­kich.

A czy Lis­bo­na nie jest zdol­na obu­dzić naj­głę­biej śpią­cych na­mięt­no­ści, nie­chaj po­wie, kto ją raz w ży­ciu wi­dział.

Toż to sy­re­na roz­sia­dła w swych po­nę­tach roz­kosz­nych obie­cu­ją­cych nad brze­ga­mi Tagu wle­wa­ją­ce­go się tuż u jej stóp w prze­wra­ca­ją­ce się wody Al­tan­ty­ku. Sie­dzą­ca na wzgó­rzach pod sło­uecz­nem nie­bem, ży­wio­na ty­sią­cem won­no­ści ro­ślin­no­ści sza­le­ją­cej, pani ta­jem­ni­cze­go bez­kre­sne­go oce­anu, bro­nio­na cu-do­wnem po­ło­że­niem stra­te­gicz­nem i por­tem ba­jecz­nym, bę­dą­cym ist­ne­mi wro­ta­mi ca­łe­go­świa­ta, mo­gła dać Fer­nan­do­wi, cze­go tyl­ko jego mło­do­cia­ne ser­ce za­pra­gnąć było w sta­nie.

I istot­nie mia­sto i spo­łe­czeń­stwo na­mięt­ne ze swe­mi obiet­ni­ca­mi po­żą­dli­we­mi za­czę­ło roz­ta­czać swo­je pa­ję­czy­ny ułud­ne na­oko­ło tego mło­dzia­na pięk­ne­go i bo­ga­te­go.

Na­stał czas, w któ­rym Fer­nan­do sły­szał cią­gle głos słod­ki so­czy­sty wo­ła­ją­cy nań nie­prze­par­cie: Pójdź! po­łącz się z du­sza­mi na­szych we­so­łych to­wa­rzystw, z ra­do­sne­mi pie­śnia­mi mi­ło­ści, nim róże mło­do­ści zblak­ną i znik­ną z two­ich cud­nych lic Pójdź!

Ma­jak to był po­tęż­ny, po­ku­sa za­trwa­ża­ją­ca, któ­ra sta­no­wić mo­gła o jego przy­szło­ści.

I sta­no­wi­ła; al­bo­wiem ani chwi­li się nie za­wa­hał dziel­ny Fer­nan­do. Zwy­cię­stwo było zu­peł­ne. Z tą samą mocą, z jaką nań pod­szept wo­łał: Pójdź! z tą samą siłą go od­parł mło­dzie­niec po­dob­ny do do­świad­czo­ne­go żoł­nie­rza: Odejdź! I ode­szła po­ku­sa. Ode­szła na za­wsze, sko­ro przez całe swo­je ży­cie nie zmru­żył nig­dy oka wo­bec dusz­ne­go wro­ga, ni-zbo­czył ser­cem i umy­słem ze ścież­ki przy­ka­za­nia pań­skie­go.

Ale też w tym mło­dzień­cu zle­wa­ły się prze­dziw­nie dary Boże i dary na­tu­ry. Skrzyw­dzi­li­by­śmy sta­ro­żyt­ność, gdy­by­śmy wła­snem a nie jego bio­gra­fów pier­wot­nych pió­rem kre­śli­li we­wnętrz­ny wi­ze­ru­nek: Ob­da­rzo­ny uspo­so­bie­niem ła­god­nem i uj­mu­ją­cem za­czął od sa­me­go za­ra­nia stro­nić od za­baw hucz­nych i przy­jem­no­ści ułud­nych, któ­rym się chci­wie od­da­wa­li jego ro wien niey. Wier­ny na­śla­dow­ca przy­kła­dów bu­du­ją­cych swo­ich czci­god­nych ro­dzi­ców przy­cho­dził z po­mo­cą i jał­muż­ną ubo­gim po­da­wa­ną. Uczęsz­czał gor­li­wie do klasz­to­rów i do domu Bo­że­go, słu­cha­jąc tam z nie­zwy­kłą uwa­gą sło­wa Bo­że­go, któ­re za­cho­wy­wał pil­nie w przy­byt­ku swo­je­go ser­ca.

Nie na­le­ży mnie­mać, że ta po­ku­sa zwy­cię­żo­na tak męż­nie prze­zeń była tyl­ko chwi­lo­wym prze­lot­nym na­stro­jem. Nie wiel­kie­by to było zwy­cię­stwo. Nie. Całą oso­bę Fer­nan­da oto­czył ogni­sty dłu­go­trwa­ły płaszcz chu­ci. W tem się zga­dza­ją wszy­scy jego bio­gra­fo­wie, jak rów­nież wszy­scy sła­wią jed­no­gło­śnie jego mę­stwo: Żył czy­sty i go­rzał tyl­ko tem pra­gnie­niem, aby się Bogu po­do­bać; pra­gnął być uczest­ni­kiem wy­mow­nym po­wie­dze­nia mę­dr­ca: A by­łem dzie­cię­ciem dow­cip­nem i do­sta­ła mi się du­sza do­bra. A gdym był jesz­cze lep­szym, przy­sze­dłem do cia­ła nie­po­ka­la­ne­go.

Zło­te sło­wa! Ileż ob­ro­ku du­cho­we­go kry­ją one dla nas; dla nas, dla któ­rych zwy­cię­stwo nad naj­mniej­szą na­mięt­no­ścią jest ta­kie trud­ne.

Lecz owa li­lia kwit­ną­ca na grzę­dzie por­tu­gal­skiej nie mog­ta po­zo­stać dłu­go na pu­sty­ni świa­ta. Mo­że­by była uschnę­ła. Zresz­tą sam Fer­nan­do nie był­by się mogł oprzeć za­ry­som opatrz­no­ści.

A opatrz­ność chcia­ła w nim mieć świę­te­go od cu­dów. –

Każ­dy czło­wiek ma swo­je kry­tycz­ne chwi­le. Lecz ist­nie­je tak­że w cią­gu ży­cia chwi­la je­dy­na, któ­ra roz­strzy­ga o ca­łym lo­sie; ta chwi­la uchwy­co­na w czas sło­wem: stój! pro­wa­dzi do wiel­ko­ści, po­gar­dzo­na wtrą­ca w ni­cość. Je­st­to tak zwa­ne po­wo­ła­nie.

Ta waż­na roz­strzy­ga­ją­ca chwi­la przy­bli­ży­ła się i do Fer­nan­da: albo Cu­do­twór­ca albo ni­cość!

Ale tę ni­cość on był już po­znał; bo nie na­próż­no od­wie­dzał Pana w świą­ty­niach i roz­my­ślał i wiódł ży­wot nie­po­ka­la­ny. Po­znał ni­cość świa­ta i ru­inę, do któ­rej jego obiet­ni­ce pro­wa­dzą. I wi­dząc prze­paść prze­raź­li­wą, do któ­rej spa­da­ją du­sze świa­ta, za­drżał, cof­nął się ze wstrę­tem, iść tym szla­kiem do prze­pa­ści nie mogł, nie chciał.

Po­sta­no­wił po­rzu­cić świat.

Dla ta­kiej du­szy jak Fer­nan­do nie mo­gła ist­nieć rzecz przy­jem­niej­sza i pięk­niej­sza nad ży­cie za­kon­ne. Żyć zda­la od wszel­kie­go złe­go, jed­no­czyć się cią­gle z Bo­giem za po­mo­cą mo­dli­twy, być oto­czo­nym brać­mi, pod­no­sić myśl do kon­tem­pla­cyi mi­stycz­nych, słu­żyć oj­czyź­nie, uszczę­śli­wiać, aby sa­me­mu być szczę­śli­wym… czyż to nie ży­cie pod­bić mo­gą­ce każ­dą du­szę a cóż do­pie­ro du­szę Fer­nan­da!

Nie da­le­ko od Lis­bo­ny tro­chę na Wschód pod­no­sił się ma­je­sta­tycz­nie klasz­tor św. Win­cen­te­go Ka­no­ni­ków re­gu­lar­nych od św. Au­gu­sty­na, wznie­sio­ny w r. 1147 przez Al­fon­sa I na po­dzię­ko­wa­nie za ode­bra­nie Mau­rom Lis­bo­ny. Tę pu­stel­nię wła­śnie wy­brał: so­bie mło­dzie­niec w pięt­na­stym roku swo­je­go ży­cia, aby umrzeć świa­tu, a źyć Chry­stu­so­wi na oł­ta­rzu umar­twie­nia i po­ku­ty chrze­ściań­skiej.

Może nie­je­den z tych, któ­rzy się o po­sta­no­wie­niu Fer­nan­da do­wie­dzie­li, po­czy­tał go za obłą­ka­ne­go; bo jak­żeż mło­dzie­niec szla­chet­ny bo­ga­ty, któ­re­mu się otwie­rał świat cały, mogł się za­mknąć w mu­rach i za­przeć sie­bie sa­me­go! Może nie­je­den bo­lał nad nim, sko­ro mogł za­sły­nąć w spo­łe­czeń­stwie i po­zo­sta­wić po so­bie chwa­leb­ne imię w Lis­bo­nie, w Por­tu­gal­lii a może w świe­cie ca­łym!

Tak. Co świat po­czy­ty­wał za wzgar­dę, to się dla Fer­nan­da prze­mie­ni­ło w źró­dło chwa­ły nie­śmier­tel­nej i oto­czy­ło go po­dwój­nym wień­cem; bo świat sam go po­wi­tał apo­sto­łem wie­ku XIII, a nie­bo go umie­ści­ło w sze­re­gach bło­go­sła­wio­nych. Po­dwój­na chwa­ła, któ­rej­by z pew­no­ścią nie był osią­gnął, ży­jąc śród­świa­ta. Wsze­la­ko dwa tyl­ko lata po­zo­stał Fer­nan­do w klasz­to­rze św. Win­cen­te­go. Wy­żej szy­bo­wa­ła jego spra­gnio­na du­sza. –

Bli­skość Lis­bo­ny nie­po­ko­iła go. Prze­śla­do­wa­ła go mi­łość krew­nych i przy­ja­ciół, któ­rzy od­wie­dza­jąc go czę­sto, przy­no­si­li ze sobą nie­po­kój świa­ta i od­ry­wa­li go od sło­dy­czy i za­chwy­tów bo­żych. Bo­jąc się nie­bez­pie­czeń­stwa z tej stro­ny gro­żą­ce­go, za­mie­rzył opu­ścić zie­mię ro­dzin­ną i prze­nieść się do in­ne­go klasz­to­ru tej sa­mej re­gu­ły. Po­zwo­lo­no mu, choć z trud­no­ścią, bo go dla jego wdzię­ku i świę­to­ści ko­cha­li wszy­scy bar­dzo.

Pew­ne­go dnia roku 1212 zna­lazł się Fer­nan­do nad cud­nym brze­giem Mon­de­ga. Za­pu­kał mło­dzie­nia­szek do bra­my po­tęż­ne­go opac­twa św. Krzy­ża w Ko­im­brze, w któ­re­go ciem­nych gro­tach i skle­pie­niach prze­la­ty­wał duch kró­lew­skich przod­ków i fun­da­to­rów le­żą­cych tam ka­mien­nym snem.

Zmie­nił miej­sce po­by­tu, nie zmie­nił spo­so­bu' ży­cia. Zna­la­zł­szy spo­kój, któ­re­go nie było w mie­ście ro­dzin­nem, po­świę­cił się z wzra­sta­ją­cą gor­li­wo­ścią świą­to­bli­wo­ści i na­ukom. Po­byt jego w klasz­to­rze kró­lew­skim św. Krzy­ża, w któ­rym się kształ­ci­li przy­szli mi­strze sław­ne­go uni­wer­sy­te­tu w Ko­im­brze, przed­sta­wia się jak jed­no­li­ta wstę­ga utka­na z dwóch zło­tych pasm: z mo­dli­twy i na­uki.

Nie­chaj da­lej opo­wia­da bio­grat Fer­nan­dom współ­cze­sny: Po­nie­waż we­dług po­wie­dze­nia świę­te­go nie tyle chwa­leb­ną jest rze­czą być w Je­ro­zo­li­mie, ile ra­czej tam­że żyć świę­cie, więc i Fer­nan­do oka­zał się wkrót­ce tak wzo­ro­wy, że dla wszyst­kich było ja­snem, iż tyl­ko w tym celu szu­kał in­ne­go klasz­to­ru, aby się łac­niej wzbić na szczyt mi­stycz­nej dra­bi­ny do­sko­na­ło­ści. Drżą­cy ze wzru­sze­nia na wszyst­ko, co przy­po­mi­na­ło krzyż i Ukrzy­żo­wa­ne­go, pra­gnął po­głę­bić po­lo­tem swo­je­go by­stre­go umy­słu ta­jem­ni­ce krzy­ża, za­prze­pa­ścił się w ich roz­my­śla­niu.

Jego za­ję­ciem ćią­głem – pi­sze da­lej bio­graf jesz­cze wia­ro­god­niej­szy na­ocz­ny – było roz­my­śla­nie o rze­czach nie­bie­skich i ni dniem ni nocą nie za­prze­stał we­dług moż­no­ści mo­dli­twy i na­uki. Jego umysł z na­tu­ry po­tęż­ny męż­niał przez to ćwi­cze­nie się i sta­wał się nie­po­wsze­dnim. Czy­ta­jąc hi­sto­ryę, wzmac­niał swo­ją wia­rę; po­głę­bia­jąc zda­nia Pi­sma świę­te­go, ota­czał się ogniem mi­ło­ści Boga i cno­ty, za­bez­pie­czał się od po­wie­wów na­cie­ra­ją­cych błę­dów i bu­do­wał gmach swo­jej przy­szłej wie­dzy; co zaś prze­czy­tał i prze­me­dy­to­wał, to po­zo­sta­ło na za­wsze w jego pa­mię­ci tak trwa­łej, że wkrót­ce pły­nę­ła z ust Fer­nan­da tak szcze­gól­na uczo­ność, któ­ra wszyst­kich zdu­mie­wa­ła, bo się roz­le­wa­ła jak z ust mę­dr­ca i pro­ro­ka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: