Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

52 historie o zwierzętach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
5,04

52 historie o zwierzętach - ebook

Ciekawe, zabawne i barwne opowieści o zwierzętach - po jednej na każdy tydzień w roku. Wszystkie opowiedziane w taki sposób, żeby w świecie nowo poznanych zwierzęcych przyjaciół dziecko spotkało swoje własne troski, radości i marzenia. I żeby dzielone z bohaterami opowiastek kłopoty przestały się wydawać tak kłopotliwe, radości okazały się jeszcze bardziej radosne, a marzenia niepostrzeżenie zaczęły się spełniać. Znalazły się tu historie dłuższe i krótsze, tak że mały czytelnik może sobie wybrać tę, której szuka i której właśnie potrzebuje.

Napisane prostym, a jednocześnie pełnym finezji językiem, skrzące się humorem, 52 historie o zwierzętach ozdobione są wieloma pięknymi kolorowymi ilustracjami.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-1-62321-213-1
Rozmiar pliku: 39 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JAK POWSTAŁ „PLASTUSIOWY PAMIĘTNIK”

Było to bardzo dawno temu. Wasze mamusie nosiły wówczas jeszcze krótkie sukienki, a czesały się w warkoczyki z kokardkami albo obcinały włosy „na poleczkę”.

Redaktorka „Płomyczka” umyśliła sobie wtedy, żebym koniecznie pisała opowiadanie o szkole, które ciągnęłoby się w pisemku przez cały rok, a bohaterem opowiadania miał być taki ludzik z drzewa czy też z gałganków.

A ja wcale nie miałam ochoty o tym pisać!

– To będzie bardzo nudne! – powiedziałam.

Ale jak redaktorka coś postanowi, to na to nie ma sposobu!…

Co tu począć?

Od czego jednak człowiek ma przyjaciół?!…

Miałam taką siedmioletnią przyjaciółkę, Krysię. Nie czesała się ani w warkoczyk z kokardkami, ani „na poleczkę”, tylko nosiła czuprynę, jak chłopak i palce miała zawsze pomalowane atramentem, bo właśnie przestała pisać ołówkiem i zaczynała gryzmolić pierwsze kulfony – piórem! A oprócz tego opowiadała i ozdabiała wspaniałymi rysunkami dziwne i piękne historie. Nieraz naradzałyśmy się z Krysią, o czym by tu ciekawym do „Płomyczka” napisać.

Myślę więc sobie: „Pójdę do Krysi, ona na pewno poradzi!”.

Krysia wysłuchała mnie poważnie i mówi:

– Masz rację, jeżeli „on” będzie z drzewa albo z gałganków, to do niczego! Wyjdzie nudziarstwo!… Ale czekaj, siądziemy na ławce, może się coś wymyśli. Więc usiedliśmy na ławce pod krzakiem jaśminu – miś Krysi, Krysia i ja. Popodpieraliśmy głowy – miś łapką, a my – rękami… Myślimy… Myślimy…

I nic… Nikt z nas jakoś ani rusz – nic nie możemy wymyślić…

Ale Krysia mnie pociesza:

– Czekaj, nic się nie martw, to się samo znajdzie!

I rzeczywiście. W dwa dni potem do moich drzwi – buch!… buch!… buch!… ktoś gwałtownie zakołatał. Biegnę co tchu otworzyć – we drzwiach stoi Krysia.

Oczy jej płoną, spod beretu wygląda wiecheć czupryny, tornister przerzucony przez jedno ramię.

– Już mam!… Już wiem!… – krzyczy od progu.

– Co masz, co wiesz, Krysiu?!…

– Wiem, z czego „on” będzie!…

I Krysia zdziera z pleców tornister, z tornistra wyjmuje piórnik, a z piórnika, moi kochani – tyciusieńkiego ludzika jak ziarnko fasoli, z perkatym nochalkiem i odstającymi uszami. Stawia go sobie na dłoni i woła:

– Widzisz!… Teraz rozumiesz, z c z e g o „o n” będzie?!…

Kiwnęłam głową w zachwycie.

– Rozumiem. Z p l a s t e l i n y!…

– A na imię będzie mu P l a s t u ś! Takeśmy sobie z Tosią umyśliły! Bo to Tosia go ulepiła na lekcji!

– A któż to jest ta Tosia?

– Tosia to moja koleżanka. Ona jest najlepsza ze wszystkich. Musisz koniecznie napisać o Tosi i o Plastusiu!… Rozumiesz, można mu będzie dolepić uszy, jakie się chce, rozwałkować nos jak trąbę słoniową, no i będzie mieszkał stale u Tosi w piórniku!

– A może i o tobie napisać?

– Nie, o mnie nie pisz, ja jestem zawsze rozczochrana i palce mam zawsze uwalane atramentem!

– To wiesz, może ten Plastuś będzie wojował z atramentem, żeby dzieciom palców nie brudził?

– Tak… tak… niech wojuje i niech ma tysiąc przygód! A o Tosi, jaka ona jest, to już ja ci opowiem i przyprowadzę ją do ciebie!

* * *

Odtąd Plastuś stał na moim stole, a pamiętnik jego pisało się tak łatwo, jakby naprawdę on sam opowiadał w nim swoje przygody.

A teraz… Powiem wam w sekrecie: Krysia teraz już jest dorosła, pracuje jako lekarz i nawet nosi okulary.

Otóż jeżeli kiedy będzie was prześwietlała pani doktor, która nosi biały fartuch i okulary, jeżeli z wami wesoło pożartuje, a na jej biurku, obok różnych mądrych przyrządów, będzie stał Plastuś – poznacie go zaraz po odstających uszach i perkatym nochalu! – to zapytajcie wtedy pani doktor, czy jej na imię K r y s t y n a…

To będzie na pewno ta właśnie Krysia, która wymyśliła Plastusia…

* * *

Od tego czasu minęło wiele lat.

„Plastusiowy pamiętnik” pierwszy raz ukazał się w „Płomyczku” 2 września 1931 roku, a w książce wyszedł po raz pierwszy w roku 1936.

„Plastusiowy pamiętnik” tłumaczony jest na wiele języków obcych i zdaje się, że wszędzie, gdzie się ukaże – jest bardzo lubiany przez dzieci. Nic dziwnego – przecież dzieci na całym świecie mają piórniki i wojują z atramentem!

MARIA KOWNACKA

DLACZEGO NAZYWAM SIĘ PLASTUŚ

Jestem malutki ludzik z plasteliny.

Dlatego na imię mi Plastuś.

Mam śliczne mieszkanie: oddzielny drewniany pokoik. Obok mnie, w drugim pokoju, mieszka tłuściutka, biała guma. Ta guma nazywa się „myszka”. A zaraz koło gumki mieszkają cztery błyszczące, ostre stalówki. A z drugiej strony, w długim korytarzu, mieszka pióro, ołówek i scyzoryk. Z początku nie wiedziałem, jak się nasz dom nazywa. Teraz już wiem: piórnik.

Naszą gospodynią jest mała Tosia.

Na lekcji rysunków siedziałem na ławce w rowku koło ołówka. Ołówek mi opowiedział, skąd się tu wziąłem.

To było tak:

Na pierwszej lekcji, zaraz po wakacjach, było lepienie z plasteliny. Pani rozdała dzieciom zieloną i czerwoną plastelinę i dzieci lepiły, co same chciały. Bronka ulepiła gniazdo z jajeczkami. Wicuś ulepił grzybki, chłopcy spod okna ulepili samoloty, a Tosia ulepiła mnie – takiego malutkiego ludzika.

Ja mam duży, czerwony nos, odstające uszy i zielone majteczki. Wszyscy powiedzieli w klasie, że jestem śliczny.

Tosia mi zrobiła ołówkiem oczy i zaraz zacząłem patrzeć na wszystkie strony. A jak Tosia przylepiła mi uszy, to zaraz zacząłem słuchać, co się w klasie dzieje.

I teraz wszystko widzę i słyszę, i mieszkam sobie w Tosinym piórniku.O PAMIĘTNIKU W CZERWONYM ZESZYCIKU

Pióro i stalówka nie lubią lekcji rysunków, bo muszą siedzieć w piórniku.

A Tosia, ołówek, scyzoryk, guma-myszka i ja, Plastuś, najlepiej lubimy rysunki.

Na lekcjach rysunków jest okropnie wesoło, bo wszyscy wyskakujemy z piórnika. Ołówek i guma latają po papierze: co ołówek narysuje, to guma zetrze.

Ołówek ciągle sobie nos łamie, a scyzoryk – ciach… ciach… ciach… musi mu nos zaostrzyć. A ja siedzę w rowku koło kałamarza i przyglądam się.

Wczoraj były wycinanki; to jeszcze zabawniejsze.

Wyskoczyły z torby błyszczące nożyczki i kolorowe papiery. Tosia cięła papierki na kawałki i naklejała.

To było bardzo ładne.

A potem zostało dużo kawałków niepotrzebnego papieru. Ja ten papier pozbierałem i poskładałem.

Scyzoryka poprosiłem, to mi go obciął.

Stalówkę poprosiłem, to mi go przedziurawiła.

Niteczkę poprosiłem, to mi go przewiązała.

I mam zeszycik taki, jak ma Tosia.

Mój zeszycik ma w środku białe kartki, a okładkę czerwoną. Mój zeszycik jest taki duży, jak Tosi paznokieć, i leży w moim piórnikowym pokoiku na samym dnie.

A potem pozbierałem wszystkie połamane noski od ołówka i piszę teraz nimi w zeszyciku swój pamiętnik.

Będę opisywał wszystko, co się u nas w szkole dzieje.O KLEKSIKU Z KAŁAMARZA, CO NA NIKOGO NIE ZWAŻA

Dzisiaj rano Tosia otworzyła piórnik.

Ołówek podskoczył, bo myślał, że go Tosia wyjmie. Guma-myszka podskoczyła, bo myślała, że ją Tosia wyjmie.

A Tosia nie wyjęła ani ołówka, ani gumy-myszki, tylko… pióro!

Wyjęła Tosia zielone pióro.

Stalówki zaraz się napuszyły – czekają, którą Tosia wybierze?… Każda chce być pierwsza.

Wyjęła Tosia złotą stalówkę, zatknęła do obsadki i mówi:

– Tyś stalówka ze złota, będziesz ładnie pisała.

Stalówka – skrzypu… skrzypu… gryzdu… gryzdu… po papierze smaruje. A co się ruszy, to kulfona usadzi. A co się posunie, to o papier zawadzi. A co ją Tosia przyciśnie, to z niej atrament pryśnie.

Tosi pot na czole wystąpił.

– Oj, lepiej było pisać ołówkiem!

A ołówek wysadził z piórnika łebek w czerwonym kapeluszu i woła do pióra:

– Choć masz stalówkę ze złota, bazgrzesz jak kura pazurem koło płota!

Ale pióro na to nie zważa, tylko skrzypu… skrzypu… gryzdu… gryzdu… pisze coraz lepiej.

Już prawie pół strony zapisało.

Aż tutaj, na samym środku stronicy – hyc! ze stalówki czarny, brzydki kleksik!

Zrobiła się awantura.

Przyleciała na ratunek różowa bibuła: piła atrament, piła, sama się uczerniła – nic nie pomogło.

Przyleciała na ratunek guma-myszka: tarła, tarła: cały ogonek sobie zdarła – nic nie pomogło.

Kleks jak siedział, tak siedzi, czarnym okiem na wszystkich łypie. Czarny język wszystkim pokazuje i woła:

– Jestem kleksik z kałamarza, co na nikogo nie zważa!…

A ołówek zerka z piórnika i cieszy się, że lepszy od pióra, bo nigdy kleksików nie robi.

A biedna Tosia płacze i płacze, że jej kleks stronicę zepsuł.

Co tu robić?ŻADNA BEKSA NIE POMOŻE NA KLEKSA

Tosia płacze i płacze…

Co tu robić?

Nikt się nie odważa iść do kałamarza – ja się odważyłem.

Myślę sobie: „Raz kozie śmierć!…”.

Stanąłem przed kałamarzem, ukłoniłem się pięknie: szastnąłem lewą nogą w prawą stronę, szastnąłem prawą nogą w lewą stronę – nachyliłem się nad nim i powiadam grzeczniutko:

– Mości kałamarzu, pilnuj atramentu, żeby nam w zeszytach nie robił zamętu!…

A tu atrament – bulgu… bulgu… bulgu… aż zakipiało w kałamarzu.

Więc się okropnie zląkłem i już chciałem uciekać, ale nic, powtarzam jeszcze raz, jeszcze grzeczniej:

– Panie kałamarzu, pilnuj twych kleksików, żeby nie niszczyły Tosi zeszycików…

A kałamarz – huru… buru! nasrożył się okrutnie i wrzasnął:

– Mości Plastusiu, pilnuj swojego wielkiego nosa! Nie wsadzaj go w kałamarze, bo ci się zaraz umaże!

A ja nic, tylko mówię jeszcze raz, jeszcze grzeczniej, że Tosia płacze i płacze o te kleksiki i żeby co poradził.

A kałamarz na to, że:

– Tosia jest beksa, to nie pomoże na kleksa. Niech się uczy pisać ładnie, to kleksik z pióra nie spadnie!

Więc mu podziękowałem za radę, ukłoniłem się grzecz-nie: szastnąłem lewą nogą w prawą stronę, szastnąłem prawą nogą w lewą stronę i wróciłem do piórnika.

A tu wszyscy w śmiech – cha… cha… cha! – i – cha… cha!

– Patrzcie, patrzcie, co się święci, Plastuś ma nos w atramencie!

Ja się przeglądam w nowej stalówce, a mój piękny nos, co go tak ładnie zawsze wycieram, calutki umazany na czarno…

Prawdę powiedział ten kałamarz…WIELE KRZYKU O WYCIERACZKĘ W PIÓRNIKU

A tu wraca pióro… atrament ze stalówki aż kapie. Umazał się ołówek, umazała się guma-myszka, umazały się stalówki, umazał się kto żywy w piórniku, i to nie nos – ale cały.

A ja się z nich śmieję od ucha do ucha.

– A widzicie, nie kpijcie z cudzej biedy!

Sięgnęła Tosia po ołówek i umazała sobie palce. Zajrzała do piórnika i za głowę się złapała.

Tego już było za wiele.

Co tu począć z tym atramentem?

Ale Tosia na wszystko znajdzie radę.

Poprosiła do pomocy igłę, nitkę i błyszczący naparsteczek. Wzięła śliczne, kolorowe gałganki.

Szyła… szyła… wycinała.

Uszyła wycieraczkę do pióra.

A ta wycieraczka jak jaka książeczka. Ma dwie kartki niebieskie i dwie kartki czerwone, a brzegi wycinane w ząbeczki.

Wszyscy w piórniku krzyczeli, każdy chciał, żeby koło niego mieszkała. Ja też krzyczałem, żeby mieszkała koło mnie, ale Tosia kazała jej mieszkać w kącie, pod stalówką od pióra.

Jak pióro wraca do piórnika, to wycieraczka wyciera stalówkę z atramentu, póki nie błyszczy jak złoto.

Teraz już atrament nikomu nosa ani boków nie poplami.

Jaka ta nasza Tosia mądra!O TOSI, O BRONKU I O MYSIM OGONKU

Muszę dziś trochę napisać o Tosi.

Tosia ma niebieskie oczy – takie jak moje.

Tosia ma nosek – nie taki duży, czerwony jak mój, tylko taki sobie zwyczajny nosek, ale niezgorszy.

Tosia ma dwa uszka – nie takie piękne i odstające jak moje, ale też niezgorsze. A za tymi uszkami Tosia ma dwa czarne warkoczyki.

Takich warkoczyków to ani ja nie mam, ani nikt. Te warkoczyki są najładniejsze. Sterczą każdy w inną stronę, a na końcu mają kokardki. Te kokardki od święta są rozmaite: czerwone i zielone, a na co dzień – granatowe. Dzisiaj rano to się pokłóciłem z tą niemądrą gumą-myszką o Tosi warkoczyki. Guma-myszka powiada, że Tosi warkoczyki to są jak jej ogonek.

– Jak to, jak twój ogonek? – pytam.

– A tak – nie słyszałeś, jak Bronek z ostatniej ławki wołał na przerwie, że Tosi warkoczyki to są „mysie ogonki”?…

Więc się okropnie zezłościłem, zacisnąłem pięści i zawołałem:

– Czy miałaś kiedy czerwoną, zieloną albo granatową kokardkę na końcu ogonka?!…

Guma-myszka zlękła się i powiedziała, że żadnej nie miała.

– No widzisz – powiadam – to czemu się puszysz? Co Tosi warkoczyk, to Tosi warkoczyk, a nie twój ogonek! Tosi warkoczyki są długie na palec i grube na palec i mają na końcu kokardki: czerwone, zielone albo granatowe!

Ja się kłócę z gumą-myszką, a tu patrzę, Tosia siedzi i popłakuje. Już wysadziłem nogę z piórnika, żeby lecieć ją pocieszyć, a tu właśnie podeszła do niej pani i pyta, czego Tosia płacze.

A Tosia mówi:

– O mysie ogonki…

A pani zaczęła się śmiać i mówi:

– To wiesz, Tosiu, najlepiej je obciąć, bo to i czyściej, i zdrowiej, i nikt się z warkoczyków śmiać nie będzie.

Na drugi dzień ledwo zerknąłem z piórnika – widzę: Tosia ma warkoczyki obcięte!… Z początku żal mi się zrobiło, ale potem patrzę: Tosia ma grzyweczkę i równo obcięte włoski, i takie puszyste, wymyte, i jeszcze jej ładniej niż w warkoczykach. Więc zagrałem na nosie tej niemądrej gumie-myszce i zawołałem:

– A widzisz! Już Tosia nie ma mysich ogonków!…

O MOIM BIEDNYM NOSIE I O SZKARADNEJ ZOSI

Dziś usiadła koło nas nowa koleżanka.

Ta koleżanka jest taka mała jak Tosia, więc będzie siedziała z nami w pierwszej ławce. Tej koleżance na imię jest Zosia. Jak tylko ta Zosia usiadła koło Tosi, zaraz zajrzała do naszego piórnika.

Ja głowę wysadziłem, żeby jej się lepiej przyjrzeć, a ona prast! prędko piórnik zamknęła i mój śliczny nos mi przygniotła!

Tosia tyle razy piórnik zamykała i nigdy, nigdy nosa mi nie przygniotła!

Zacząłem okropnie płakać.

Tosia pewno usłyszała, bo otworzyła piórnik, wyjęła mnie i aż się za głowę złapała.

A tamta Zosia, wstrętna, aż się pokłada na ławce ze śmiechu!

Nos miałem spłaszczony jak placek, obu dziurkami do góry.

Tosia, widząc moje zmartwienie, wzięła trochę czerwonej plasteliny i dorobiła mi nos jeszcze większy i jeszcze piękniejszy.

Kiedy wróciłem do piórnika – wszyscy mi zazdrościli.Potem ta Zosia poprosiła Tosię, żeby jej pożyczyła ołówka. Ołówek wcale nie miał ochoty iść do tej Zosi, ale Tosia go wyjęła, dała jej i zamknęła piórnik.

Położyłem się więc na moim pamiętniku i zasnąłem, a tu mnie budzą jakieś jęki.

Guma-myszka szturcha mnie w bok.

– Wstawaj, wstawaj, Plastusiu! Zobacz, co się dzieje z ołówkiem!

Zrywam się, patrzę: ołówek leży w swojej przegródce cały pogryziony… Jego śliczne boczki całe pokiereszowane.

– Co ci się stało? – pytam.

A biedny ołówek jęczy:

– Oj!… oj!… to ta szkaradna Zosia…

– Co ona ci zrobiła?…

– Pogryzła mi boczki i mój śliczny blaszany kapelusz, bo nie mogła zrobić zadania.

– A co jej na to Tosia powiedziała?

– Nic jej nie powiedziała.

Wszyscy w piórniku okropnie się oburzyli i powiedzieli, że nikt nie da się więcej tej Zosi pożyczyć!…

Guma-myszka zapiszczała:

– Co tu robić?…

– Ona was wszystkich poniszczy jak mnie – zajęczał ołówek.

– Ja ją w palec zatnę! – zazgrzytał scyzoryk.

– My ją atramentem powalamy! – zatrzeszczały stalówki.

– Ja jej poślę na zeszyt dziesięć kleksów! – zadudnił kałamarz.

– Ja jej zamażę wszystko w zeszycie! – pisnęła guma-myszka.

Tylko biedny ołówek niczym się nie odgrażał, leżał bez ducha, z pogryzionymi boczkami i z pogryzionym kapeluszem.

Podesłaliśmy mu wycieraczkę od pióra, żeby mu było miękko, ale nic mu to nie pomogło. Boczki się nie zagoiły.O ZOSI NISZCZYCIELCE HISTORIA SMUTNA WIELCE

Dzisiaj rano, ledwo Tosia otworzyła piórnik, zaraz Zosia woła:

– Tosiu, daj no mi scyzoryk, odkręcę tę śrubkę w ławce!

Scyzoryk nie zdążył się nasrożyć, a tu zgrzyt… zgrzyt… już miał ostrze wyszczerbione o żelazną śrubkę.

Ale Zosia nie zważa na to, kręci dalej. Wtem ostrze ześlizguje się ze śrubki prosto w palec Zosi.

– A to wstrętny scyzoryk!

Zosia rzuciła go i owinęła krwawiący palec chusteczką.

Zaczęło się ćwiczenie.

– Oj, nie mam stalówki! Tosiu, pożycz mi stalówkę!

Tosia zaraz pożyczyła stalówkę.

Zosia gryzmoli, nie widzi, że atrament pryska ze stalówki, że całe palce atramentem powalane.

W końcu przycisnęła tak mocno, że… trach! stalówka pękła.

A na stronicę skoczyło dziesięć kleksów!

– Oj! Co to będzie? Przyjdzie pani, będzie się gniewła!

Ale Zosia znowu:

– Tosiu! Pożycz mi gumę!

Chwyciła Zosia biedną gumę-myszkę – trze… trze… zamazała całą stronicę.

– To jest guma do ołówka, atramentu nią nie zetrzesz!

Więc Zosia w płacz, a Tosia ją pociesza:

– Nie płacz, Zosiu, powoli nauczysz się wszystkiego… nie będziesz kaleczyła się scyzorykiem, nie będziesz robiła kleksów w zeszycie, nie będziesz łamała stalówek.

Wszyscyśmy w piórniku powiedzieli, że ta nasza Tosia to jest za dobra…O TYM, JAK TO Z PORZĄDKIEM BYŁO, ALE DOBRZE SIĘ SKOŃCZYŁO

Oj! Co to było! Co to było!

Pani pod koniec lekcji sprawdzała porządek w klasie.

Otworzyła pani nasz piórnik i zawołała:

– Tosiu, ja myślałam, że ty jesteś porządna dziewczynka, a tu – scyzoryk wyszczerbiony, stalówka złamana, ołówek pogryziony, a guma-myszka i cały piórnik powalane atramentem! To dopiero ładny porządek!

Tosia stała ze spuszczoną głową i ani słówka nie powiedziała.

Ja zerwałem się, zacząłem machać rękami i chciałem krzyczeć, że Tosia nic nie winna, że to Zosia tak nas poniszczyła, że Tosia o nas dba, że dawniej u nas w piórniku było czyściutko jak w szklance.

Chciałem to wszystko powiedzieć, ale nic nie powiedziałem, bo nie mogę być skarżypytą i zresztą mam taki cichy, plastelinowy głosik, że pani nic by z pewnością nie usłyszała. Ale wyjrzałem z piórnika na Zosię i krzyknąłem, jak tylko mogłem najgłośniej i najgrubiej:

– Zosiu, czy ci nie wstyd?!

A Zosia siedziała czerwona jak burak i patrzyła w ławkę. Zdaje się, że jej było wstyd.

Dalej nie wiem, co się stało, bo Tosia zamknęła piórnik, ale scyzoryk podważył troszeczkę wieczko i znowu zacząłem wyglądać…

Patrzę, a tu pani znowu stoi przy nas, głaszcze Tosię po głowie i mówi:

– Ja wiedziałam, Tosiu, że z ciebie porządna i dzielna dziewczynka.

A potem pani odeszła, a Zosia z Tosią jak się nie zaczną ściskać a całować, a beczeć… tylko im się głowy trzęsły.

Te dziewczyny to są beksy. Wolałbym, żeby Tosia była chłopcem. Ale może by nie była taka dobra. Sam nie wiem, muszę się zapytać pióra.

Po tym wszystkim domyśliliśmy się w piórniku, że Zosia musiała się sama przyznać do winy. Może i ta Zosia będzie jeszcze niezgorsza. Ano, zobaczymy.O FARBACH I O KŁOPOCIE WIELKIM, CZY MOŻNA PISAĆ PĘDZELKIEM?

Oj, dzisiaj rano tośmy się wszyscy strachu najedli!

Wyjęła Tosia na chwilę ołówek. Ołówek wraca i woła do nas:

– Słuchajcie, co się stało! Wielka niespodzianka! Zosia przyniosła Tosi na przeprosiny nowy piórnik!

Więc scyzoryk zaraz:

– Już na nas nie będzie chciała patrzeć!…

Więc guma-myszka i stalówki w bek i wszyscy pchamy się zobaczyć ten nowy piórnik.

I naprawdę stoi koło nas jakieś długie, czarne pudełeczko… Obejrzałem je i mówię:

– To wcale nie piórnik, bo za płaski!

– Ja bym się wcale do niego nie zmieściła – piszczy guma-myszka.

– No pewno, taki tłuścioch!

– Ale co to może być?

– Ano, zobaczymy – mówi scyzoryk.

Jakeśmy się wszyscy podsadzili – to trach! wieczko odskoczyło… A tam w środku – cudeńka: biała podłoga, a w tej podłodze dołeczki, a w tych dołeczkach mieszkają takie kolorowe guziczki jak przy Tosi sweterku. A każdy guziczek innego koloru: czerwony, żółty, niebieski, zielony – jak cukiereczki… A z boku długi korytarzyk jak u nas w piórniku. A w tym korytarzyku mieszka taka niby-obsadka, tylko że zamiast stalówki ma czuprynkę. Więc się pytam:

– Kto wy jesteście?

– Ja jestem pędzelek!

– A my jesteśmy farby!

– A do czego?

– Do malowania.

– A co wy umiecie malować?

– Ja umiem malować niebo, chabry i twoje oczki!

– Ja maki, jabłka i twój nosek!

– Ja trawę, drzewa i twoje majteczki!…

Ale nie zdążyłem wszystkich się wypytać, bo przyszła Zosia ze szklanką wody, wzięła papier i pędzelek z korytarzyka.

Pędzelek biegał, biegał po papierze. Namalował zielony domek, żółty płotek, czerwone kwiatki i niebieskie ptaszki.

A pióro aż zgrzytnęło z zazdrości, że tak nie potrafi. W końcu krzyknęło do pędzelka:

– Ale ty za to pisać nie potrafisz!

A pędzelek roześmiał się i zawołał:

– Zapytaj o to Chińczyka z malowanki!O CHIŃSKIEJ AWANTURZE, O PĘDZELKU I O PIÓRZE

Odkąd pędzelek tak zawołał o tym Chińczyku, to pióro nie mogło się uspokoić. Ciągle czekało na lekcję rachunków, żeby się z Chińczykiem zobaczyć.

Bo Chińczyk mieszka w zeszycie od rachunków. Ma skośne oczy, żółtą buzię, długi warkocz i przytrzymuje cytrynową wstążeczkę na różowej bibule.

A tu jak na złość najpierw lekcja polskiego. W zeszycie od polskiego tańczą na czerwonej wstążeczce Krakowianka z Krakowiakiem.

Pytało się ich pióro o Chińczyka, ale oni ciągle swoje w kółko:

– Krakowiaczek jeden miał koników siedem…

Hołubce biją i wcale nie można się z nimi dogadać…

A potem była pogadanka.

W zeszycie od pogadanek mieszka zielona żabka pod czerwonym muchomorem na niebieskiej wstążeczce.

Pytało się jej pióro o Chińczyka, ale żaba oczy wybałuszyła i coś po żabiemu zakumkała; pióro nic nie rozumiało.

Wreszcie dzisiaj pani przyniosła do klasy duże pudełko z kasztanami.

Tosia otworzyła zeszyt od rachunków, a tu siedzi sobie na bibule Chińczyk i głową kiwa; więc pióro do niego:

– Chińczyku, Chińczyku, czy to prawda, że pędzelki umieją pisać?

A Chińczyk się uśmiecha i głową kiwa.

– Tak, tak, tak, tak…

Więc pióro, okropnie zmartwione, wróciło do piórnika.

Tu dopiero wszyscy zaczęliśmy mu tłumaczyć, że dzieci chińskie, co piszą pędzelkami, są za górami, za morzami. U nas dzieci pędzelkiem malują, a piszą tylko piórem. I jak chcą, to umieją pisać bardzo ładnie, tak jak Lodzia z drugiej ławki.

Ale pióro nie dało się pocieszyć.

Aż tu Tosia znalazła radę. Namalowała pędzelkiem podwórko, budę pieska i gąski, a piórem wszystko ślicznie opisała, co tylko było na obrazku, i już teraz zgoda.PUDEŁECZKO, PODNIEŚ WIECZKO!

Dzisiaj miała być lekcja robót.

Wyglądam z piórnika, patrzę, a tu znowu koło nas stoi jakieś pudełeczko.

To pudełeczko było jeszcze ładniejsze niż nasz piórnik i niż pudełko z farbami. Całe w kwiatki!

Co tam może być w środku? Pewno cukierki! Więc podbiegłem do niego, zastukałem i mówię:

– Pudełeczko, pudełeczko, podnieś wieczko!

A w pudełeczku zrobił się gwałt i cieniutkie głosiki krzyczą:

– Nie otwierać! Nie otwierać! Przyszli nas stąd pozabierać!…

Aż tu nadeszła Tosia i – myk! pudełeczko otworzyła… Ja patrzę, a tam w środku nie cukiereczki, tylko takie jakieś dziwne rzeczy…

Jakiś świecący kapelusik (zupełnie jakby dla mnie) cały w dołeczki – więc się go pytam:

– Fiku, miku, kto jesteś, kapelusiku?

A kapelusik się nasrożył i krzyknął:

– Ja jestem imć naparstek, pancerz wspaniały ze stali cały! Beze mnie igły jak osy pokłułyby palce Tosi! Pokłułyby jej paluszki, że spuchłyby jak poduszki. A jak się Tosi palec w naparstek ustroi, to się najgorszej igły ni trochę nie boi.

A tu naraz w takiej zielonej rurce robi się gwałt i cieniutkie głosiki brzęczą:

– Co on gada, ten szkarada? Igły, najlepsze pracowniczki! Kto szyje Tosi spódniczki? Kto ceruje majteczki, jeśli nie igiełeczki?

A tu gruba, pękata jejmość z kąta woła:

– O co znowu w igielniku tyle gwałtu, tyle krzyku?! Igła nie poradzi nic – bez nici nie będzie szyć! Czy sukienka, czy koszulka, zawsze pierwsza – nici szpulka! A gdy się nici wywiną, to też wesoła nowina: zostanie szpuleczka na kółka do wózeczka!

A igły znowu swoje:

– Nie pomoże szpulka cała, gdy się igła złamała.

Byliby się tak przekomarzali bez końca, a tu Tosia – myk! nadziała naparstek! – smyk! nawlokła igłę nitką i – szach! mach! zaczęła szyć, że aż strach!HISTORIA NIEWESOŁA WCALE, JAK DO KLASY PRZYSZŁY LALE

Dzisiaj rano śpię sobie na wycieraczce od pióra i śni mi się, że scyzoryk tańczy polkę z gumą-myszką, a tu mnie ołówek w bok trąca.

– Zobacz, Plastusiu, co się w klasie dzieje!

Wyglądam z piórnika – świat się do góry nogami przewraca! Na moim miejscu koło kałamarza siedzi nasza lalka Petronela. Tylko jej tu brakowało! Rozparła się, nos zadarła do góry i siedzi. Więc ja do niej:

– Petronela, skądeś się tutaj wzięła?

A ona się napuszyła, przymrużyła oczy (bo ona umie oczy zamykać i jest z tego bardzo dumna) i mówi:

– Przyjechałam w teczce z książkami!

Ta Petronela to pani wielka: siedzi w lalczynym pokoiku za piecem na zielonej kanapie (z pudełka od papierosów), rozpiera się i nosa do góry zadziera. Słuchają jej Murzynki, słuchają jej golaski, słucha jej misio – ani nie mruknie, a Petronela tylko się rozpiera na zielonej kanapie z pudełka od papierosów i wszystkim rozkazuje.

– A po coś tu przyjechała?

– Bo się dla mnie nowa suknia szyje!

– A jakże, tere-fere-kuku! W klasie będą dla ciebie suknię szyli, tylko tego brakowało!

– A właśnie że będą, zaraz zobaczysz! – wrzasnęła Petronela.

Ja patrzę, a tu Tosia wyjmuje z teczki to pudełko w kwiatki i całą furę gałganków…

Ale co to za gałganki! Same jedwabne, czerwone i zielone, i niebieskie, w kwiatki, w kropeczki, w paseczki i w kratki…

Myślę sobie: „Koniec świata. Jak ta Petronela dostanie taką piękną suknię, to nosa zadrze na sam czubek pieca! To nie mogłaby Tosia mnie takiego ubranka uszyć?… Te czerwone kwiatki akurat by do mojego nosa pasowały. A to wszystko dla tej napuszonej Petroneli!”.

Pytam się jej znowu:

– A dlaczego ty przyszłaś do klasy na szycie sukienki?

A ona oczy przymrużyła i mówi:

– Bo wszystkie lalki przyszły!

Rozejrzałem się po klasie i aż podskoczyłem.

Koniec świata! Na wszystkich ławkach rozpierają się lale.

Wszystkie uczesane, z kokardami większymi niż one same, postrojone. Napuszyły się jak sowy i siedzą na ławkach przed dziewczynkami, a jedna na drugą zerka, która ładniejsza. Lale wstrętne!

Myślę sobie: „Lepiej iść spać do piórnika, niż na to wszystko patrzeć…”.O KLARCI ZE SZMATKI I O SUKIENCE W KWIATKI

Już miałem iść spać do piórnika, żeby na te lale nie patrzeć, aż tu widzę – na Lodzinej ławce siedzi sobie lalusia taka malutka, mało co większa ode mnie, troszkę krzywa w pasie, przekrzywiona na jeden boczek, z noskiem jak kartofelek… siedzi sobie cichutka i zawstydzona.

Więc ja zaraz do niej i pytam:

– Z czego ty jesteś?

– Ja z gałganków…

– A kto cię zrobił?

– A Lodzia.

– A jak ci na imię?

– Klarcia. A ty z czego jesteś?

– Ja z plasteliny.

– A kto cię zrobił?

– A Tosia.

– A jak ci na imię?

– Plastuś.

I zaraz bardzośmy się polubili i wszystkośmy sobie opowiedzieli.

A tutaj Honorka z trzeciej ławki mówi do Tosi:

– Patrz, jaką ta Lodzia ma brzydką, szmacianą lalkę i szyje dla niej taką paskudną, burą sukienkę. To wcale nie warto.

A Lodzia szyła dla Klarci sukienkę z takiej burej szmatki i jak to usłyszała, to się rozpłakała. Więc Tosia okropnie się rozzłościła na tę Honorkę i powiedziała, że „właśnie warto”, i zaraz oddaliśmy dla tej Klarci połowę naszego najładniejszego, kwiatkowego materiału.

A nasza Petronela wcale nie żałowała, jeszcze sama pomagała nam wybierać, który najładniejszy, śmiała się i mrugała oczami do Klarci.

Ta nasza Petronela to jest widać nie najgorsza, tylko po co się na zielonej kanapie z pudełka od papierosów rozpiera, nosa do góry zadziera i wszystkim rozkazuje?

A potem tej Honorce było bardzo żal i chciała zaraz Lodzi oddać własną lalkę, ale Lodzia nie chciała, powiedziała, że woli swoją szmacianą Klarcię.

Więc się tylko wycałowały i wszystko było dobrze.

Potem Klarcia miała najładniejszą sukienkę ze wszystkich lalek: zieloną w czerwone kwiatuszki!O TYM, CO ZROBIŁ JACEK, I O NOSIE JAK PLACEK

Dzisiaj rano czekamy, kiedy Tosia nasz piórnik włoży do teczki, a tu nic… Stoimy i stoimy na stole. Wszyscy są tym rozdrażnieni.

Guma-myszka piszczy mi nad uchem:

– Oj! Oj! Oj! Co to się stało? Już dawno zegar wybił ósmą!

Słyszę, że scyzoryk i stalówki aż zgrzytają z niecierpliwości.

Tylko ja sobie z tego nic nie robię. Myślę sobie: „Nie pójdziemy do szkoły, to nie. Przynajmniej się porządnie wyśpię…” – i przewracam się na drugi bok.

Aż tu nagle coś koło stołu – tup… tup… tup… Ktoś szarpnął piórnikiem i – trrrach – tararach! leżymy wszyscy na podłodze.

Ja klapnąłem tak, że z pewnością mam nos spłaszczony jak placek (trzeba się będzie w stalówce przejrzeć), guma-myszka wyskoczyła aż w najdalszy kąt pokoju, a stalówki, pióro, ołówek, scyzoryk – wszystko to się rozsypało po podłodze. Awantura!

Strach nas obleciał na dobre.

To Jacuś, brat Tosi, do nas się dobrał.

Oj, źle z nami, źle!

Ten Jacuś jest malutki, ale my się go okropnie boimy, bo każdemu dokuczy. Jak nas gdzie dopadnie, to zaraz się do nas zabiera.

Raz mnie rozwałkował na placuszek swoim klockiem – ledwo mnie Tosia odratowała. (Żeby tak jego kto rozwałkował, toby dopiero wrzeszczał!) Raz mnie wrzucił do miednicy z wodą, żebym się napił. (Żeby tak jego kto wrzucił do miednicy z wodą, zobaczyłbym, co by mówił…) A raz mnie wysmarował czekoladą, żebym był Murzynkiem.

Więc Tosia po tym wszystkim nigdy nie chciała przy tym Jacku otwierać piórnika.

Aż tutaj taka awantura!

Przycupnąłem za nogą od krzesła i patrzę, co się dzieje!

A tu nasza Tosia leży w łóżku z owiązanym gardłem. Więc się zaraz domyśliłem, że Tosia jest chora i dlatego nie poszła dzisiaj do szkoły.O WYPRAWIE CUDNEJ NA WYSPY BEZLUDNE

Tosia na szczęście usłyszała, że Jacuś upuścił piórnik na podłogę, i zaraz kazała nas pozbierać i przynieść sobie do łóżka.

Więc Jacek krzywił się, ale zbierał wszystkich po kolei.

Jak mnie zobaczył za nogą od krzesła, to złapał mnie za nos i zaniósł do Tosi.

Ten Jacek to żadnego szacunku dla mnie nie ma.

Tosia ucieszyła się, jak mnie zobaczyła, i zaraz zaczęła się zabawa.

Przy Tosi łóżeczku siedziała Lodzia i jedna taka ciocia, co ma czerwony beret. Ta ciocia przyniosła Tosi dwie pomarańcze.

Pomarańcze zaraz się zjadło, a ze skórek pomarańczowych Lodzia zrobiła śliczne łódeczki z żagielkami. Tosi kołderka to było morze, które czasami bardzo mocno falowało. Ja byłem kapitanem, a guma-myszka majtkiem i Jacek nas woził w dalekie, ciepłe kraje, na bezludną wyspę z Tosinego jaśka.

A na tej wyspie mieszkała żyrafa i dwa Murzynki z celuloidu.

Ale guma-myszka była nic niewarta na majtka, bo za gruba i nie umiała wspinać się na maszty, i jak tylko morze trochę się zakołysało, to zaraz chlup! do wody. Więc Lodzia wzięła włóczkę i porobiła strasznie śmieszne panny z włóczki, co miały powiązane rączki i nóżki i nastroszone spódniczki.

I zaraz zaczęło ich być wszędzie pełno.

Pchały się do łódeczek, przechylały je, wdrapywały się na maszty, piszczały, spadały do wody, topiły się i Jacek musiał je ratować. Wreszcie dojechały do bezludnej wyspy i tam z Murzynkami urządziły bal.

A potem była burza morska, podniosła się taka wichura i bałwany, że aż mamusia Tosi przyleciała i powiedziała, że jak kogo gardło boli, to nie może być burzy morskiej, tylko płukanie gardła i spokojne leżenie w łóżku.

Więc burza zaraz ucichła i panny z włóczki musiały iść spać do pudełeczka po czekoladkach – dobrze, że nie do piórnika…

O KWIATACH W SZKOLE I O KAKTUSIE, CO KOLE

Wczoraj pani miała pogadankę o tym, że śniegu jest mało, że w ogrodzie smutno, na podwórku smutno, na skwerku smutno, bo szaro, nie zielono…

Potem pani powiedziała tak:

– Jakby to dobrze było mieć w klasie trochę kwiatów w doniczkach.

A na to dziewczynki zaraz się wyrywają:

– Proszę pani, to ja przyniosę mirt!

– A ja przyniosę prymulkę!

A Bronek zaraz się przedrzeźnia:

– A jakże, firt… firt… przyniosą prymulkę i mirt!

– Właśnie że przyniesiemy!

I dzisiaj rano wpadają dziewczynki do klasy, a prawie każda dźwiga w gazecie doniczkę. Joasia przyniosła kwitnącą prymulkę. Lodzia przyniosła mirt – każda, co tam mogła. Nawet ten „nowy” chłopiec, Adrian, co siedzi pod oknem, przyniósł kaktusik. I myśmy też przynieśli kaktusik. Taki śmieszulek, pękaty jak beczułka. Wyjęła go Tosia z teczki, postawiła na ławce i poszła pomagać Joasi odwijać z papieru prymulkę, żeby się kwiaty nie połamały.

A tu tymczasem panny z włóczki zaczęły wyłazić z teczki. Tych panien z włóczki to wszędzie pełno. Ciągle im nowe figle w głowie. Jedna wpadła dziś do kałamarza i zamieniła się w Murzynkę. Jedna zrobiła sobie huśtawkę na Tosi guziku. Jedna się przykleiła do gumy arabskiej. Aż głowa puchnie od tego wszystkiego! (Nie wiem, po co Tosia nosi te wiercipięty).

Zobaczyły kaktus, krzyku narobiły:

– Co to?! Czyj to domek?! Akurat jak dla nas!

I dalejże się gramolić na doniczkę.

Ja też słyszałem, że czasami w kaktusach mają mieszkanka takie malutkie ludziki jak ja, ale nie będę wszędzie pakował swojego nosa.

A one wgramoliły się na doniczkę, i – stuk… puk… w kaktus.

– Kto tam mieszka?

Oj! Pokłuły się, krzyku, pisku narobiły i pospadały na ławkę. Tylko jedna zaczepiła się o kolec i została na kaktusiku.

Tosia prędko kaktus zaniosła na okno.

Wchodzi pani… a tu na oknie zielono, a tu na oknie wesoło… a tu na oknie jak w maju!

Pani aż się za głowę złapała, jak zobaczyła tyle kwiatków…

– Oj! Ile roślin! Jakie ładne. Prymulka kwitnie… Co to? I kaktus kwitnie?

Podchodzi pani bliżej, a to na kaktusiku nie kwiatek – tylko czerwona panna z włóczki!

Cała klasa aż się trzęsła ze śmiechu!

Panna z włóczki wstydu się najadła i wróciła do nas jak niepyszna. Ja jej też na nosie zagrałem, bo po co się wszędzie wpycha, gdzie jej nie proszą…

A potem pani powiedziała, że przynieść rośliny to jeszcze za mało – teraz trzeba się nimi opiekować jak dziećmi. Trzeba kurz ścierać z listków i spryskiwać rośliny wodą. I trzeba wystrugać drabinki, żeby się miały na czym oprzeć, i łopatki do przekopywania ziemi, żeby była zawsze pulchna.

Ale opiekować się roślinami nie mogą wszyscy razem, trzeba wyznaczyć dyżury. Porządkowe i tak mają dużo roboty.

Więc rada w radę uradziliśmy, że będą „zielone dyżury”, tylko trzeba obmyślić jakąś odznakę.

Ale jaką?

Jedni wołali, że czerwone kwiatki, inni, że zielone kokardki, a Walerka zawołała:

– Dać zieloną pannę z włóczki, kiedy taka do kwiatka ciekawa!

Wszystkim się to najlepiej podobało, nawet chłopcy zaczęli wołać, że i oni też chcą być kwiaciarzami i mieć pannę z włóczki jako odznakę.

Więc pani się ucieszyła i zaraz wybrała na dyżurnego tego Adriana, co przyniósł kaktus, i przypięła mu do boku najmniejszą pannę z włóczki.

A te inne o mało nie popękały z zazdrości.HISTORIA CAŁA O PORZĄDKU I O STRZAŁACH

W tym tygodniu Tosia z Joasią są porządkowymi.

To bardzo przyjemnie być porządkową.

Jak tylko lekcja się skończy, to zaraz wołamy grubym głosem, żeby wszyscy wychodzili na korytarz. A jak już nikogo w klasie nie ma, to Joasia z Tosią otwierają okna, zamiatają i ścierają ślicznie tablicę, a Adrian podlewa kwiatki.

Dzisiaj obszedłem z Tosią całą klasę, żeby sprawdzić porządek. Wszędzie było dość porządnie.

Oj, ale co się działo pod ławką tego Bronka i tego Antka!

Tarzały się tam łupinki od pestek i skorupki od jajek, i strzały, i kule zgniecionego papieru! A na szlaku nad ich ławką był narysowany chłopak i mysz, i szczur, i było napisane: „Pan Antoni myszy goni, szczury łapie po pułapie”.

Tosia musiała wziąć swoją gumę-myszkę i długo to wszystko ścierać, bo jakby pani zobaczyła, toby się okropnie na tych chłopców pogniewała!

Gdyby tak było u wszystkich dzieci, toby klasa wyglądała jak śmietnik!

Tosia zmiotła to wszystko i wyrzuciła do kosza, a strzały z papieru pozbierała i schowała Bronkowi pod pulpit. Ledwo się pauza skończyła, a tu ten Bronek leci do swojej ławki i wrzeszczy:

– Tośka, gdzie moje strzały?! Widzicie ją, złapała mi moje strzały!

Więc Tosia mówi, że są w jego ławce.

To ten Bronek zaczął się przedrzeźniać:

– Tosia porządkosia… Tosia porządkosia… – i strzelił Tosi w sam nos taką strzałą.

To taka sprawiedliwość na tym świecie! Żebym ja był większy, tobym się z tym Bronkiem rozmówił!

Przecież Tosia mogła te głupie strzały wyrzucić, a ona je pozbierała i pochowała! Brzydki łobuziak!

A potem ja chciałem być porządkowym w piórniku. Wołałem grubym głosem, żeby wszyscy wyszli na pauzę – ale im się ani śniło.

Guma-myszka zapiszczała, żebym się nie rządził jak szara gęś.

To wszystko z zazdrości, bo sama chce być porządkową.

Więc się obraziłem i poszedłem spać do swojego pokoiku.

Jak nie chcą, to niech nie mają porządkowego, i już!O TYM, JAK KREDA WYTRZEĆ TABLICY NIE DA

Tosia jeszcze jest porządkową.

Przynieśliśmy z domu świeżo wyprane ściereczki do tablicy.

Najbardziej Tosi zazdrościłem ścierania tablicy. To tak przyjemnie – szach… mach… i zabazgrana tablica robi się czarniutka!

A Tosia widocznie wiedziała, że ja mam ochotę ścierać tablicę, bo mi dała taką malutką ściereczkę z gałganka i posadziła mnie w rowku przy tablicy, tam gdzie mieszka kreda.

Więc ścierałem, ścierałem – szuru… buru… szuru… buru! ile tylko sił, aż ta kreda łypała na mnie jednym okiem i za boki się brała ze śmiechu, że mało się nie pokruszyła, i przechwalała się, że ona, kreda, wytrzeć tablicy nie da i zaraz znowu wszystko zabazgrze.

My się kłócimy, a tu wchodzi pani od rachunków.

Tosia pobiegła na miejsce, nie zdążyła mnie zabrać z tablicy. Więc się bardzo zląkłem.

Pani długo dzieci pytała, a potem powiedziała, że napisze na tablicy trudne zadanie klasowe.

Pani podeszła do tablicy i wzięła mnie do ręki zamiast kredy, bo przy ścieraniu tablicy cały się ubieliłem.

Pani chce mną pisać, przyciska mnie nóżkami do tablicy (dobrze, że nie nosem), a tu ani rusz! Spojrzała pani na mnie i jak się nie zacznie śmiać! Wcale nie wiem, dlaczego się ta pani tak śmiała. Młynarz jest biały, a nikt się z niego nie śmieje.

I Tosia musiała wszystko o mnie opowiadać i zeszła reszta godziny, i nie było czasu na zadanie. Więc po dzwonku wszystkie dzieci się do mnie zbiegły i dziękowały mi, i wołały:

– Niech żyje Plastuś, zuch Plastuś!

Nawet ten Bronek poklepał mnie po nosie i powiedział:

– Plastek, morowy z ciebie facet!

Więc potem, jak wróciłem do piórnika, to się ich, tych w piórniku, tylko zapytałem:

– No co, słyszeliście?

A oni powiedzieli, że nie słyszeli, ale na pewno dobrze uszyska nadstawiali.JAK SIĘ ZE MNĄ POZNALI CI, CO W KSIĄŻKACH MIESZKALI

Dzisiaj to był dobry dzień, bo Tosia wydawała książki. Ale, prawda, zapomniałem napisać, że nasza klasa to ma własną bibliotekę.

Ta biblioteka to jest taka ładna, że nie wiem – i duża! Chyba z pięć razy większa od naszego piórnika.

Wszystkie książki w bibliotece są obłożone w niebieski papier i mają zakładki z niebieskiej tasiemki.

Niektóre książki to są bez obrazków, ale inne to mają takie śliczne obrazki, że chciałbym je cały dzień oglądać!

W jednej książce to są tacy braciszkowie jagodowi i siostrzyczki borówczanki z lasu i oni jeżdżą w prawdziwego szczura (nie w… gumę-myszkę), prawdziwym wózkiem (nie takim z pudełka od zapałek).

Ja ich prosiłem, żeby mnie zabrali. Oni się zgodzili i zawołali: – Prrrr!… – i szczur stanął. Już miałem wsiąść i pojechać z nimi do tego ich jagodowego kraju. Ale spojrzałem na Tosię i zrobiło mi się strasznie żal, i zostałem.

A potem przyszedł jeden chłopiec, Antek, i zwrócił książkę bez okładki.

Tosia bardzo się gniewała i mówiła, że nie wolno z książek zdejmować okładek, bo się niszczą, bo te książki są dla wszystkich i wszyscy o nie dbać muszą.

Ja wcale nie wiem, dlaczego Tosia tak się gniewała. Bo ja to byłem bardzo zadowolony, że ten chłopiec zdjął ten papier, bo tam na tej książce był śliczny obrazek na okładce.

Na tym obrazku był taki duży chłopczyk jak Tosia i rozmawiał z takim maciupeńkim ludzikiem jak ja. Jak go zobaczyłem, to go ucałowałem i zapytałem, jak się nazywa, a on zawołał:

– Jestem ci bardzo rad, a nazywam się Skrzat!

A ja mu powiedziałem, że się nazywam Plastuś, i zapytałem go, gdzie mieszka, a on powiedział, że w „Wojtusiowej izbie”, a ja, że w Tosinym piórniku… I już nic więcej nie zdążyliśmy sobie powiedzieć, bo Tosia wzięła książkę i obłożyła ją w nowy, niebieski papier…

A potem pani nasza przyszła i czytała dzieciom taką piękną historię o sierotce Marysi, o gąskach i o lisku, i potem ktoś kogoś zjadł, tylko nie wiem, czy lisek gąski, czy gąski lisa, bo okropnie płakałem. Ale potem krasnoludki, takie malutkie jak ja, pomogły Marysi i wszystko było dobrze! Oj, jak ja lubię czytać książki z obrazkami!O TYM, JAK OD LODZI DOSTAŁEM SAMOCHODZIK

Dzisiaj rano myślę sobie: „Jakie szczęśliwe te siostry borówczanki i braciszkowie jagodowi, że mają taki śliczny wózek i mogą nim jeździć”.

A tu niespodzianka!…

Ale muszę opisać wszystko od samego początku.

My przynosimy zawsze ze sobą do klasy drugie śniadanie.

To drugie śniadanie siedzi sobie w kąciku teczki i bardzo się boi, żeby go książki nie zgniotły.

Ale nasze książki leżą zawsze w teczce równiutko i nikomu jeszcze nie zrobiły krzywdy.

Drugie śniadanie jest zawinięte w białą bibułkę i w śliczną serwetkę.

Tych serwetek jest aż cztery – na zmianę.

Na jednej wyszyte są dwa kogutki, co mają żółte butki.

Na drugiej – zające, co skaczą po łące.

Na trzeciej – samochodzik czerwony, co jedzie w dalekie strony.

A na czwartej – ja, Plastuś.

To jest mój portret. Mam na tym portrecie śliczne, odstające uszy i piękny, czerwony nos.

Koleżanki Tosi nie mogą się napatrzyć na te nasze serwetki.

Lodzi to najbardziej ze wszystkiego podobał się ten czerwony samochodzik.

Więc myśmy jej zrobili niespodziankę…

Wzięła Tosia płótna, kolorowych nitek z kwiatkowego pudełka. Szyła, szyła, uwijała się.

Wyszyła na serwetce czerwony samochodzik i dała Lodzi w prezencie.

My dzisiaj przychodzimy do klasy, a tu na naszej ławce koło kałamarza stoi takie malusieńkie, czerwone auto.

To auto dla mnie Lodzia zrobiła.

Ono było podobno z pudełka od zapałek, ale było oklejone czerwonym papierem i miało kółka ze szpulek.

Tak się ucieszyłem, że sam nie wiedziałem, co robić z radości. Zaraz wsiadłem do tego auta i zacząłem jeździć po całej ławce.

Jak ci z piórnika zobaczyli, to podnieśli ogromny krzyk, że i oni chcą jeździć autem.

Guma-myszka dalej się pchać, ale jej nie wziąłem, bo za gruba, rozsadziłaby mi auto.

Ołówek chciał się przejechać, ale go nie mogłem zabrać, bo za długi – fiknąłby zaraz z auta.

A tutaj zwiedziały się o moim aucie panny z włóczki, więc pisku narobiły i dalej się tłoczyć po swojemu do samochodu. Ale ich nie zabrałem, bo zaraz powylatywałyby z auta i byłoby nieszczęście.

Wziąłem tylko jedną stalówkę, co bardzo porządnie umie pisać i nigdy kleksa nie zrobiła w zeszycie – niech się przejedzie. Zresztą jak guma-myszka trochę schudnie i ołówek zmaleje, a panny z włóczki zmądrzeją, to może ich kiedy przewiozę.

To moje auto jest jeszcze ładniejsze od tego wózka, co nim jeździły siostry borówczanki i braciszkowie jagodowi w tej książce.KOGO SIĘ PANTOFEL BOI I O TYM, CO FIKUŚ NABROIŁ

Mamy w domu nowego pieska. Ten piesek nazywa się Fikuś. Fikuś jest taki śmieszny, że wcale nie można wytrzymać. Trzeba się tylko okropnie pilnować, żeby nie spaść ze stołu, bo Fikuś wszystko tarmosi.

Najwięcej to się go boją pantofle. Te pantofle to są bardzo biedne, bo Tosia i Jacek często nie chowają ich do szafki, tylko zostawiają na podłodze.

Biedne pantofle wpychają się, jak mogą najdalej, w kącik pod łóżkiem, ale Fikuś zawsze je wypatrzy. Rzuca się na pantofel, chwyta za piętę.

– Wrrr… wrrr! Ja ci tu pokażę!… Wrrr… ja ci tu sprawię! – warczy i przewraca oczami.

A biedny pantofel mdleje ze strachu i zwisa nosem aż do ziemi. Czasami, jeżeli wejdzie do pokoju Mruczek, to Fikuś – buch! ciska pantofel na środek pokoju i – hopsasa! skacze do Mruczka.

Ale Mruczek to nie pantofel! Oho!

Nasroży się, grzbiet wygnie, parsknie parę razy i bęc!… bęc! Fikusia po mordce.

Ale dzisiaj to Fikuś zrobił dużą szkodę.

Do nas przychodzi teraz na obiady Lodzia.

Przyszliśmy ze szkoły i dziewczynki zdjęły palta i czapki, Lodzia chciała powiesić je w przedpokoju, ale Tosia powiedziała, że ma wieszadło urwane i że nie warto. Cisnęły wszystko na krzesło i poszły na obiad.

Ja siedzę sobie na piórniku, patrzę, a tu leci Fikuś!… Wspiął się na krzesło, obwąchał ubranie – chaps! złapał czapkę Lodzi i dalejże ją tarmosić i szarpać, i warczeć! Ja zacząłem wołać:

– Ratunku! Ratunku!… – ile tylko sił, ale nikt nie słyszał. Mruczek akurat nie wszedł do pokoju, a czapeczka nie jest taka twarda jak pantofel. Kiedy dziewczynki przyszły odrabiać lekcje, to z Lodzi czapeczki zostały już tylko strzępy. Tosia się rozpłakała, bo to ona nie dała Lodzi powiesić ubrania.

Jak to dobrze, że ja mam kubraczek z plasteliny, przyrośnięty do siebie – to najwygodniej. Ale gdybym miał ubranie osobno, to zrobiłbym sobie wieszadło z ołówka i z pluskiewek, a ramiączka ze stalówek i tak by wszystko wisiało pięknie, że aż ha! Żaden Fikuś nie podarłby mi czapki. Ale wszystko się dobrze skończyło, bo mama Tosi zrobiła zaraz dla Lodzi szydełkiem nową czapeczkę, a z resztek zrobiły dziewczynki – na moje utrapienie – jeszcze więcej panien z włóczki.BAWIMY SIĘ W CHOWANKI – SAME NIESPODZIANKI

U nas w domu jest teraz bardzo wesoło, bo Lodzia przynosi ze sobą lalkę Klarcię. Po obiedzie wszyscy razem uczymy się lekcji, a potem się pysznie bawimy do wieczora.

Dzisiaj tośmy się uczyli z takiej niebieskiej, nowej książeczki wierszyka o gałgankowej laleczce. Tam było tak:

„Ta laleczka gałgankowa

wciąż się Jagnie gdzieści chowa…”.

Było jeszcze o tym, jak się ta laleczka chowa do popielnika i do mysiej norki, i w różne miejsca. Nam się to okropnie podobało i zaraz zaczęliśmy wołać z Klarcią, że i my też chcemy się chować. Więc była zabawa w chowanego.

Raz się chowała Klarcia, a raz ja.

Ale ja się lepiej chowałem, bo jestem mniejszy i nie mam zielonej sukni w czerwone kwiateczki, to mnie nie widać.

Chowałem się w różne miejsca, za książki na półce, w pokoiku Petronelki, a Tosia mówiła: – Ciepło… ciepło… zimno… zimno… – a Lodzia szukała.

Ale raz schowałem się za jakiś koszyczek, co stał w kąciku. Myślę sobie: „Tu mnie nikt nie znajdzie! Nawet czubka nosa mi nie widać”.

Stoję cichutko, czekam…

Tosia ciągle powtarza: – Zimno… zimno… ciepło… ciepło…

A tu się ktoś skrada po cichutku i łaps mnie wpół! i hops, do góry!

Ojej! Co to było! Bęcnąłem na środek pokoju, pogubiłem oba pantofle, rozpłaszczyłem sobie nos o podłogę!

To ten nasz szkaradny Mruczek! Myślał, że chcę się z nim bawić, bo stanąłem koło jego koszyczka.

A Tosia się śmieje, że Mruczek mnie prędzej znalazł niż Lodzia.

Z Klarcią to było jeszcze lepiej.

Usiadła pod kwiatuszkiem na brzegu doniczki, a że jest troszkę krzywa w pasie, przechyliła się na jeden boczek i chlup! wpadła do akwarium ze złotymi rybkami, co tam pod nią stało.

Oj! Rybki się poprzelękały, myślały, że to wieloryb. Klarcia się zamoczyła calutka. Trzeba ją było suszyć na sznurku przy piecu.

Takie były pyszne chowanki aż do kolacji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: