Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

81:1. Opowieści z Wysp Owczych - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
18 kwietnia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,00

81:1. Opowieści z Wysp Owczych - ebook

81:1 to niezwykła reporterska etiuda na cztery ręce o osiemnastu punktach wulkanicznych na północy Atlantyku, stanowiących archipelag Wysp Owczych. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski odwiedzają jeden z najmniej znanych zakątków świata położony w pozostającym pod duńską jurysdykcją trójkącie między Szkocją, Islandią a Skandynawią. Pełni pasji młodzi reporterzy dają nam kompendium wiedzy o owianym tajemnicą archipelagu i jego mieszkańcach. Historia, ekonomia, polityka, kultura, a przede wszystkim mentalność Farerów przedstawiona jest w formie reporterskich obrazków i barwnych anegdot. Nie brak tu zarówno zaskakujących danych statystycznych i encyklopedycznych, fascynujących ciekawostek, jak i przygód reporterów oraz portretów napotkanych przez nich nietuzinkowych postaci. 81:1 to znakomita okazja, by poznać ojczyznę farerskich szczypiornistek, które pokonały albańską reprezentację, doprowadzając do tytułowego wyniku - ten pełen sprzeczności fascynujący kraj naszych najmniej znanych europejskich sąsiadów.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-303-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przypadek Jóhanny Vang

Li­piec 1989 roku, Ma­dryt. Skwar na po­ste­run­ku po­li­cji przy Pla­za May­or to­pił Jó­han­nie gumę w te­ni­sów­kach. Nie­przy­zwy­cza­jo­na do wy­so­kich tem­pe­ra­tur osiem­na­sto­let­nia Fa­rer­ka przy­po­mi­na­ła roz­mra­ża­ne w pie­kar­ni­ku cia­sto.

Zdą­ży­ła już za­po­mnieć o lo­dach cze­ko­la­do­wych i pchlim tar­gu, gdzie prze­bie­ra­ła w pocz­tów­kach, znacz­kach, sko­ro­do­wa­nych mo­ne­tach z kró­lem Ja­nem Ka­ro­lem i książ­kach za pięć pe­set.

Od­wie­dzi­ła też Pa­łac Spra­wie­dli­wo­ści i Mu­zeum Pra­do. Jed­nak to nie ru­do­po­ma­rań­czo­we ale­go­rie Ty­cja­na, płót­na Goi, a na­wet Ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go El Gre­ca po­ru­szy­ły ją naj­bar­dziej. Przy­glą­da­ła się bo­daj Sied­miu grze­chom głów­nym Bo­scha, kie­dy do­zna­ła przy­kre­go olśnie­nia: zgu­bi­ła pasz­port.

– No, więc jak się se­ño­ri­ta na­zy­wa i skąd jest? – py­tał znie­cier­pli­wio­ny prze­dłu­ża­ją­cym się prze­słu­cha­niem po­ste­run­ko­wy. Męż­czy­zna koń­czył wła­śnie dy­żur i jed­ną nogą był już w domu, w po­łu­dnio­wej dziel­ni­cy Ma­dry­tu, przy bu­tel­ce ciem­nej al­ham­bry. Szu­rał ner­wo­wo ko­niusz­ka­mi pal­ców po kla­wia­tu­rze ma­szy­ny do pi­sa­nia.

– Po­wta­rzam po raz trze­ci, na­zy­wam się Jó­han­na Vang i je­stem tu­ryst­ką z Wysp Owczych!

– Niech se­ño­ri­ta so­bie nie żar­tu­je. Nig­dy nie sły­sza­łem o ta­kim pań­stwie!

– Wy­spy Owcze są au­to­no­mią pod ju­rys­dyk­cją duń­ską. Znaj­dzie je pan w trój­ką­cie mię­dzy Szko­cją, Is­lan­dią a Skan­dy­na­wią – ri­po­sto­wa­ła rze­czo­wo Fa­rer­ka.

– W ta­kim ra­zie niech se­ño­ri­ta po­ka­że je na ma­pie. – Pro­to­kó­lant się­gnął do szu­fla­dy i roz­ło­żył mapę na biur­ku.

Po­ste­run­ko­wy nie wie­rzył sło­wom Jó­han­ny. Wziął ją za jesz­cze jed­ną wa­ka­cyj­ną ucie­ki­nier­kę, któ­ra robi so­bie żar­ty z po­li­cji. Mógł też za­su­ge­ro­wać się jej nie­nor­dyc­ką, po­łu­dnio­wą uro­dą. Pod­czas dwu­ty­go­dnio­we­go po­by­tu w Hisz­pa­nii Jó­han­na zła­pa­ła opa­le­ni­znę. Ciem­ne oczy i dłu­gie kru­czo­czar­ne wło­sy mia­ła od za­wsze.

– Coś dłu­go se­ño­ri­ta szu­ka tych Wysp Owczych – nie re­zy­gno­wał z uszczy­pli­wo­ści funk­cjo­na­riusz. – A może skoń­czy wresz­cie tę ma­ska­ra­dę i po­wie, skąd jest? Z Por­tu­ga­lii, mam ra­cję?

Jó­han­nę ogar­nę­ła bez­sil­ność. Zo­rien­to­wa­ła się, że geo­po­li­tycz­na mapa Eu­ro­py, spo­rzą­dzo­na jesz­cze w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, mu­sia­ła być kre­ślo­na przez dy­le­tan­tów. Nie po­kwa­pi­li się od­no­to­wać osiem­na­stu mi­nia­tu­ro­wych kro­pek na pół­no­cy Atlan­ty­ku, sta­no­wią­cych ar­chi­pe­lag Wysp Owczych. W wy­ni­ku przy­kre­go nie­do­pa­trze­nia z mapy świa­ta wy­pa­ro­wa­ło 47 787 Fa­re­rów i 78 563 owce.

„Ko­niec XX wie­ku, a Eu­ro­pa wciąż nic o nas nie wie. Frid­tjof Nan­sen pew­nie prze­wra­ca się w gro­bie” – po­my­śla­ła Jó­han­na. Te­raz od udo­wod­nie­nia wła­snej toż­sa­mo­ści miał za­le­żeć jej po­wrót (przez Ko­pen­ha­gę) do domu. Sa­mo­lot star­to­wał wie­czo­rem.

Do­cho­dzi­ła pięt­na­sta, kie­dy po­li­cjant spoj­rzał na nią wy­mow­nie, jak­by chciał po­wie­dzieć: „Je­śli za­raz stąd nie znik­niesz, to ci sama Mał­go­rza­ta II nie po­mo­że”. Jó­han­na wy­szła bez sło­wa.

*

Uda­ła się na lot­ni­sko, gdzie snu­ła się bez celu przez do­brą go­dzi­nę. Ogar­nął ją strach (spra­wa po­wro­tu wciąż była nie­roz­wią­za­na), a ze stra­chu zro­dzi­ła się złość (wciąż nie mo­gła po­go­dzić się z igno­ran­cją ma­dryc­kie­go po­li­cjan­ta). Nie­chęć do po­ste­run­ko­we­go prze­nio­sła szyb­ko na po­zo­sta­łych oby­wa­te­li kon­ty­nen­tal­nej Eu­ro­py. Ona i jej fa­rer­scy przy­ja­cie­le od­by­li prze­cież tu­zi­ny roz­mów świad­czą­cych o bra­ku świa­do­mo­ści geo­gra­ficz­nej Hisz­pa­nów, Fran­cu­zów, Wło­chów, Niem­ców, Ro­sjan czy Po­la­ków.

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– A po­waż­nie to skąd?

Albo:

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– Taka to ma raj, słoń­ce przez 365 dni w roku!

Albo:

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– To gdzieś za Nową Ze­lan­dią czy może już na Księ­ży­cu?

Jó­han­na, jak zna­ko­mi­ta więk­szość Fa­re­rów, po­tra­fi­ła w mig wska­zać na ma­pie Pol­skę i każ­dy inny za­ką­tek Eu­ro­py. Bez­błęd­nie przy­kła­da­ła pa­lec do kon­tu­rów Bel­gra­du, Bu­da­pesz­tu, Ber­li­na, Bu­ka­resz­tu i każ­dej in­nej me­tro­po­lii na „b”. Sły­sza­ła też o Gdań­sku, Gdy­ni i Szcze­ci­nie – mia­stach, w któ­rych fa­rer­scy ma­ry­na­rze i biz­nes­me­ni zbi­ja­ją pie­nią­dze na atlan­tyc­kim ło­so­siu i dor­szu.

„Dla­cze­go więc Eu­ro­pa nie może od­pła­cić mi się po­dob­ną wie­dzą?” – za­sta­na­wia­ła się w zło­ści.

Na­gle, jak zda­rza się tyl­ko w baj­kach, wy­rósł przed nią po­staw­ny, bro­da­ty męż­czy­zna. Uśmiech­nął się do­bro­tli­wie i spy­tał, jak może za­ra­dzić tak skwa­szo­nej mi­nie.

Męż­czy­zna – o czym Jó­han­na do­wie­dzia­ła się z ga­zet kil­ka lat póź­niej – był Nor­we­giem i pra­co­wał dla In­ter­po­lu. Wró­cił z nią na po­ste­ru­nek po­li­cji, gdzie prze­ko­nał funk­cjo­na­riu­szy, by spo­rzą­dzi­li pro­to­kół o za­gi­nię­ciu pasz­por­tu, po­trzeb­ny do wy­sta­wie­nia za­stęp­czych pa­pie­rów. Jó­han­na nie pa­mię­ta już, ja­kich ar­gu­men­tów użył Nor­weg. Za­pa­mię­ta­ła jed­nak pe­wien ob­ra­zek: funk­cjo­na­riu­sze po­ru­sza­li się przy nim jak kel­ne­rzy przy do­stoj­nym go­ściu. Po dwóch kwa­dran­sach spra­wa była za­ła­twio­na.

Fa­rer­ka nie zna na­zwi­ska męż­czy­zny, któ­ry jej po­mógł. Nie spo­tka­li się już nig­dy. Kil­ka lat póź­niej roz­po­zna­ła go na zdję­ciu w fa­rer­skiej ga­ze­cie. Fo­to­gra­fia przed­sta­wia­ła kan­dy­da­tów do ty­tu­łu Nor­we­ga Roku.Liczby

Dro­ga z Øra­vik do Fám­jin wije się przez pust­ko­wie i przy­po­mi­na po­rzu­co­ną w mchu ska­kan­kę. Dla stu dzie­się­ciu miesz­kań­ców Fám­jin to wła­ści­wie je­dy­ny szlak ku cy­wi­li­za­cji. Dla trzy­dzie­stu sied­miu osób ży­ją­cych w Øra­vik szo­sa nie ma aż ta­kie­go zna­cze­nia, bo ich osa­dę przy­pię­to do głów­nej nit­ki Sum­ba-Tvøroy­ri i gdy­by nie mu­sie­li od cza­su do cza­su od­wie­dzić w Fám­jin ro­dzi­ny lub zwo­do­wać ło­dzi, to te dzie­więć ki­lo­me­trów gład­kie­go as­fal­tu zu­peł­nie by ich nie ob­cho­dzi­ło i mo­gło­by pro­wa­dzić rów­nie do­brze do­ni­kąd. Nie­któ­rzy twier­dzą zresz­tą, że pro­wa­dzi do­ni­kąd, ale ich mą­dro­ści pusz­cza się mimo uszu.

W Fám­jin na­wet tu­ry­sta ma co ro­bić: może na­kar­mić su­cha­rem błą­ka­ją­ce­go się psa, po­ma­chać do ba­wią­cych się na most­ku dzie­ci, po­wą­chać ob­dra­pa­ne drzwi szo­py ry­bac­kiej, sfo­to­gra­fo­wać w go­dzi­nę z ha­kiem roz­rzu­co­ne po roz­le­głej do­li­nie za­bu­do­wa­nia, na­zbie­rać do wia­der tro­chę ka­mie­ni z pla­ży, a przede wszyst­kim iść do ko­ścio­ła, by obej­rzeć naj­cen­niej­sze płót­no w kra­ju – ory­gi­nał fla­gi na­ro­do­wej z 1919 roku¹. We­dle obie­go­wej opi­nii osa­da sły­nie z naj­bar­dziej zmien­nej po­go­dy na ca­łym ar­chi­pe­la­gu.

Na Wy­spach Owczych jest sto dzie­więt­na­ście miej­sco­wo­ści. Do czter­dzie­stu czte­rech pro­wa­dzi tyl­ko jed­na dro­ga, przez co z lotu pta­ka wy­glą­da­ją jak prze­trą­co­ne drze­wa – z wą­tły­mi pnia­mi wy­lo­tó­wek i kil­ko­ma ga­łąz­ka­mi śle­pych ulic. W sze­ściu in­nych osa­dach szo­sy są w ogó­le zbęd­ne, po­nie­waż lu­dzie sku­pi­li się w jed­nym miej­scu da­nej wy­spy i nie po­trze­bu­ją po niej po­dró­żo­wać. My­ki­nes, Nól­soy, Skúvoy, He­stur, Kol­tur i Stó­ra Dímun. Ko­lo­nie cha­ty­nek i do­mów jak szka­tu­ły, gdzie moż­na co naj­wy­żej uru­cho­mić mały trak­tor, prze­je­chać sla­lo­mem mię­dzy al­ta­ną są­sia­da, skła­dzi­kiem na olej opa­ło­wy i za­im­pro­wi­zo­wa­nym skle­pem, po czym trze­ba za­wra­cać, bo nic da­lej nie ma. Na Stó­ra Dímun i Kol­tur nie ma na­wet są­sia­dów.

Wy­spy Owcze: 463 ki­lo­me­try dróg pu­blicz­nych, z cze­go pra­wie 42 w 19 tu­ne­lach.

30 453 po­jaz­dy.

Ob­li­cze­nia wła­sne: 44 za­krę­ty na dzie­wię­cio­ki­lo­me­tro­wym szla­ku mię­dzy Fám­jin i Øra­vik.

Sprze­ciw czło­wie­ka:

– Nie­straw­nie dużo liczb.

I uza­sad­nio­ne py­ta­nie:

– Dla­cze­go ra­chu­jesz? Czy to, że na Fa­ro­jach jest osiem kwia­ciar­ni i sie­dem skle­pów mo­no­po­lo­wych nie ozna­cza tyl­ko i wy­łącz­nie tego, że w ośmiu miej­scach mo­żesz ku­pić ko­le­żan­ce bu­kiet, a do sied­miu lu­dzie gna­ją przed week­en­dem, żeby w so­bot­nią noc mieć więk­szą śmia­łość?

W Fám­jin. 25 kwiet­nia 1940 roku, czter­na­ście dni po za­ję­ciu Da­nii przez hi­tle­row­skie Niem­cy, fla­gę Wysp Owczych uznał – jako pierw­szy – rząd Wiel­kiej Bry­ta­nii. Na cześć tego wy­da­rze­nia 25 kwiet­nia Fa­re­ro­wie ob­cho­dzą Dzień Fla­gi Na­ro­do­wej.

W pol­skim wy­da­niu Eu­ro­py Nor­ma­na Da­vie­sa za­miesz­czo­no in­for­ma­cję o tym, że fa­rer­ski ar­chi­pe­lag skła­da się z osiem­dzie­się­ciu wysp. Na­wet gdy­by za­li­czyć do nich wy­sta­ją­ce gdzie­nieg­dzie z oce­anu blo­ki skal­ne – przy­po­mi­na­ją­ce­go wiel­kie­go pie­ro­ga Tin­dhól­mur, owło­sio­ne­go Ka­pi­li­na przy Nól­soy lub wy­nu­rzo­ną ni­czym po­twór z Loch Ness ska­łę Sum­biar­ste­inur, na­wet gdy­by do­li­czyć jesz­cze osa­mot­nio­ną i upior­ną Roc­kall, o któ­rą Wy­spy Owcze spie­ra­ją się z Wiel­ką Bry­ta­nią, Is­lan­dią i Ir­lan­dią – nie uzbie­ra się choć­by po­ło­wa tego.

– Dla­cze­go więc nie po­dzie­lić się rze­tel­nie spraw­dzo­ny­mi in­for­ma­cja­mi o czter­dzie­stu czte­rech bi­blio­te­kach, trzech sta­cjach ra­dio­wych i jed­nej dru­ży­nie ko­szy­ków­ki? – od­bi­jam pi­łecz­kę na stro­nę py­ta­ją­ce­go.

Pa­tro­nu­ją mi sło­wa, któ­ry­mi Mel­chior Wań­ko­wicz pod­su­mo­wał w Tędy i owę­dy swe wy­stą­pie­nie na zjeź­dzie de­le­ga­tów Pen-Clu­bów w Chi­ca­go: „Z gęby ro­bi­łem ka­ta­pul­tę zie­ją­cą cy­fra­mi”.

Do wy­li­cza­nia włą­czy­li się inni.

Jon­hard, fi­lo­log, współ­au­tor naj­więk­sze­go słow­ni­ka fa­rer­sko-an­giel­skie­go (osiem­dzie­siąt ty­się­cy ha­seł), wła­ści­ciel wy­daw­nic­twa Spro­tin:

– Przej­rza­łem słow­nik sy­no­ni­mów i oka­zu­je się, że w ję­zy­ku fa­rer­skim ist­nie­je oko­ło dwu­stu pięć­dzie­się­ciu wy­ra­zów na okre­śle­nie desz­czu. Jesz­cze le­piej jest z wia­trem – pra­wie trzy­sta pięć­dzie­siąt słów.

Sun­ni­va, pra­cow­nicz­ka biu­ra Fa­rer­skie­go Związ­ku Pił­ki Noż­nej:

– Na ar­chi­pe­la­gu są dwa­dzie­ścia trzy peł­no­wy­mia­ro­we bo­iska: trzy tra­wia­ste i dwa­dzie­ścia wy­ło­żo­nych sztucz­ną mu­ra­wą. Fut­bol tre­nu­je re­gu­lar­nie co dzie­wią­ty Fa­rer.

Niels Jákup, dy­rek­tor ge­ne­ral­ny wy­daw­nic­twa li­te­ra­tu­ry dzie­cię­cej i mło­dzie­żo­wej z Tór­shavn:

– Rocz­nie po­wsta­je nie wię­cej niż dzie­sięć fa­rer­skich ksią­żek dla dzie­ci i mło­dzie­ży, dla­te­go ba­zu­je­my na tłu­ma­cze­niach. Wy­da­je­my tak­że ko­mik­sy i wła­sne cza­so­pi­smo „Strok”. Naj­więk­szą po­pu­lar­no­ścią cie­szy się Har­ry Pot­ter. Nie spro­wa­dza­my man­gi, po­nie­waż ma zni­ko­mą war­tość edu­ka­cyj­ną.

Si­mo­na, Urząd Sta­ty­stycz­ny Wysp Owczych:

– W 2008 roku w na­szym kra­ju uro­dzi­ły się 664 oso­by, zmar­ło 377. Za­war­to 187 ślu­bów ko­ściel­nych i 71 cy­wil­nych. Roz­wio­dły się 52 pary. Po resz­tę in­for­ma­cji za­pra­szam na na­szą stro­nę in­ter­ne­to­wą, uak­tu­al­nia­my tak czę­sto, jak to po­trzeb­ne.

W po­ło­wie wrze­śnia 2009 roku na por­ta­lu wy­tłusz­czo­no: „ Po raz pierw­szy w dziej ach prze­kro­czy­li­śmy ba­rie­rę 49 ty­się­cy miesz­kań­ców! We­dług spi­su z 1 sierp­nia 2009 na Wy­spach Owczych żyje 49 006 lu­dzi. Za mie­siąc po­pu­la­cja praw­do­po­dob­nie spad­nie, po­nie­waż wie­le osób wy­jeż­dża stu­dio­wać za gra­ni­cę. Po­wro­tu do obec­ne­go po­zio­mu moż­na spo­dzie­wać się ewen­tu­al­nie na prze­ło­mie roku”.

Ey­ðfinn, me­ne­dżer pro­jek­tów fir­my bu­dow­la­nej Ar­ti­con, w od­po­wie­dzi na e-mail: „Sza­now­ny pa­nie, ko­ściół Ve­stur­kir­kjan w Tór­shavn po­zo­sta­je naj­wyż­szym bu­dyn­kiem w kra­ju. Wznie­sio­na przez nas ostat­nio świą­ty­nia w Hoy­vík w szczy­to­wym punk­cie ma 32,9 me­tra, czy­li jest o osiem me­trów niż­sza”

Ste­in­bjørn, pi­sarz:

– Pra­wie każ­dy fa­rer­ski li­te­rat i au­tor pu­bli­ka­cji na­uko­wych na­le­ży do Sto­wa­rzy­sze­nia Pi­sa­rzy Fa­rer­skich. Licz­ba człon­ków oscy­lu­je wo­kół set­ki.

Sig­mar, eme­ryt, dzie­li się ob­ser­wa­cją z nie­dziel­ne­go spa­ce­ru na dwo­rzec pro­mo­wy w Tór­shavn:

– Smy­ril przy­pły­nął z Su­ðu­roy pla­no­wo. Z po­kła­du zje­cha­ło sto pięć­dzie­siąt sie­dem sa­mo­cho­dów.

He­dvig, szwedz­ka stu­dent­ka uni­wer­sy­te­tu w Tór­shavn, ka­te­dra li­te­ra­tu­ry i ję­zy­ka:

– Na roku jest nas sze­ścio­ro, przed­mio­ty wy­kła­da czte­rech pro­fe­so­rów. Wy­dział li­czy czter­dzie­ści pięć osób.

Przed­szko­lan­ka z San­da­vágur:

– Co ósmy miesz­ka­niec osa­dy jest przed­szko­la­kiem. Set­ką dzie­ci opie­ku­je się dwa­dzie­ścia pięć ko­biet i trzech męż­czyzn.

Wia­do­mo­ści te­le­wi­zyj­ne Da­gur & Vika, 1 lu­te­go 2008 roku, ko­re­spon­dent w por­cie Skála­vík na tle si­ne­go nie­ba i wy­rzu­co­ne­go na be­ton ku­tra:

– Przed wczo­raj­szym sztor­mem cu­mo­wa­ło tu oko­ło pięt­na­stu ło­dzi. Dziś więk­szość z nich jest pod wodą, jak pań­stwo wi­dzą, zo­sta­ły dwie, z cze­go jed­na jest wła­ści­wie kom­plet­nie znisz­czo­na.

Bał­wan ule­pio­ny przez uczniów dzie­sią­tej kla­sy szko­ły w Tór­shavn miał gu­zi­ki z cia­stek, sznu­ro­wa­ne bu­cio­ry wiel­ko­ści sto­łu i czte­ry me­try wzro­stu. Dru­gie­go dnia mar­ca 2002 roku, trzy dni po na­ro­dzi­nach, nie zo­sta­ła z nie­go na­wet pla­ma. Kil­ka­na­ście dni póź­niej, kie­dy znów spadł śnieg, dzie­cia­ki ze szko­ły w Klak­svík przy­nio­sły dra­bi­nę na plac przed pły­wal­nią i zbu­do­wa­ły bał­wa­na o dzie­sięć cen­ty­me­trów wyż­sze­go. Ich wer­sja po­zba­wio­na była mar­chew­ko­we­go nosa.

Bro­da ko­le­żan­ki wbi­ła się chłop­cu w ło­pat­kę, z ba­gaż­ni­ka wy­sta­wa­ły mu ko­la­na i czu­pry­na, a je­den nie­ostroż­ny ruch skoń­czył­by się upad­kiem na pod­ło­gę, ale ru­dzie­lec ani my­ślał na­rze­kać. Na­za­jutrz mógł zo­ba­czyć sie­bie i przy­ja­ciół ze szko­ły na zdję­ciu w ga­ze­cie, z ad­no­ta­cją: „29 ochot­ni­ków zmie­ści­ło się do ci­tro­ena ber­lin­go za­par­ko­wa­ne­go w hali spor­to­wej w San­da­vágur”. Hap­pe­ning zor­ga­ni­zo­wa­no w maju 2000 roku.

She­ila z Tron­gi­svágur nie le­pi­ła żad­ne­go z bał­wa­nów i nie sie­dzia­ła za­kli­no­wa­na w ci­tro­enie, za to je­sie­nią 2004 roku oka­za­ło się, że jest wła­ści­ciel­ką naj­dłuż­szych wło­sów na Wy­spach Owczych. Mia­ły wte­dy 147 cen­ty­me­trów.

Co siód­my Fa­rer na­zy­wa się Jo­en­sen, Han­sen lub Ja­cob­sen. W 2009 roku na ar­chi­pe­la­gu miesz­ka­ło 7020 osób o ta­kich na­zwi­skach.

W li­sto­pa­dzie 2009 roku na po­let­ku w Vágur wy­ko­pa­no re­kor­do­wo du­że­go ziem­nia­ka. 22 cm dłu­go­ści, 1025 gram.

Imi­gran­ci na Wy­spach Owczych w 2009 roku (li­sta uwzględ­nia cu­dzo­ziem­ców spo­za Skan­dy­na­wii, któ­rzy otrzy­ma­li co naj­mniej trzy­mie­sięcz­ne po­zwo­le­nie na po­byt i za­trud­nie­nie): 62 Bry­tyj­czy­ków, 19 Ru­mu­nów, 15 Po­la­ków, 14 osób z Afry­ki, po 12 z Taj­lan­dii i Fi­li­pin, po 11 oby­wa­te­li USA i Hisz­pa­nii.

W la­tach 2000-2009: 407 Bry­tyj­czy­ków, 212 Po­la­ków, 141 Ame­ry­ka­nów.

Fa­re­ro­wie na emi­gra­cji: 1702 oso­by w Da­nii, 118 w Nor­we­gii, po 66 na Is­lan­dii i w Szwe­cji, 61 w Wiel­kiej Bry­ta­nii, 37 w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, 35 na Gren­lan­dii, 12 w Au­stra­lii, 10 w Ka­na­dzie, 7 we Fran­cji (w głów­nej księ­gar­ni w Tór­shavn moż­na ku­pić al­ma­nach z nu­me­ra­mi te­le­fo­nów i ad­re­sa­mi za­miesz­ka­nia wszyst­kich Fa­re­rów na ob­czyź­nie).

Trzy­na­stu męż­czyzn prze­bie­gło na go­la­sa po pla­ży pod­czas mu­zycz­ne­go G! Fe­sti­va­lu 2009 (je­den z roz­ne­gli­żo­wa­ną dziew­czy­ną na ple­cach).

W dwóch je­dy­nych lum­pek­sach w kra­ju: wy­tar­ta kan­gur­ka pił­kar­skiej dru­ży­ny nsí Ru­na­vík za dwa­dzie­ścia pięć ko­ron (oko­ło pięt­na­stu zło­tych), skła­dan­ka fa­rer­skie­go roc­ka sprzed dzie­wię­ciu lat (naj­lep­szy utwór: Z-free Tað er bara ein ve­gur til frel­su) za pięć ko­ron, jed­no­pal­cza­ste rę­ka­wicz­ki za trzy­dzie­ści, cza­pa z nie­prze­ma­kal­nej weł­ny owcy z San­dvík za szes­na­ście. Chleb w pie­kar­ni – osiem­na­ście ko­ron. Go­dzi­na w prze­twór­ni – stoi osiem ko­ron brut­to.

Wie­ża z trzy­dzie­stu skrzy­nek, G! Fe­sti­val 2009
foto Ka­trin Sva­bo Bech

850 ton ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych wy­ko­rzy­sta­nych przy bu­do­wie tu­ne­lu łą­czą­ce­go pod oce­anem wy­spy Vágar i Strey­moy.

2033 Fa­rer­ki gim­na­sty­ku­ją­ce się i bie­gną­ce na pięć ki­lo­me­trów pod­czas fe­sty­nu ko­bie­ce­go mie­sięcz­ni­ka „Kvin­na”.

3,5 mi­lio­na pta­ków la­tem (nu­rzy­ki smacz­niej­sze od ful­ma­rów).

77 nu­me­rów li­te­rac­ko-kul­tu­ral­ne­go cza­so­pi­sma „Va­rðin” od pierw­sze­go wy­da­nia w 1921 roku.

5 ko­biet i 15 męż­czyzn za­ra­żo­nych wi­ru­sem HIV.

10 drew­nia­nych ko­ścio­łów.

270 śmier­tel­nych ofiar wy­pad­ków dro­go­wych od roku 1928.

Bjar­ti – je­dy­ny kie­row­ca au­to­bu­su li­nii 506.

221 942 pa­sa­że­rów na lot­ni­sku Vágar w 2008 roku. 219 329 rok wcze­śniej.

4000 ksią­żek w ję­zy­ku fa­rer­skim opu­bli­ko­wa­nych do roku 2000 (po­ło­wa po roku 1970, pierw­sza książ­ka w 1822, au­tor­stwa pa­sto­ra i bo­ta­ni­ka Han­sa Chri­stia­na Lyng­bye, zbiór bal­lad o Si­gur­dzie, mor­der­cy Faf­ni­ra, ty­tuł ory­gi­nal­ny: Færøske Kvæder om Si­gurd Fof­ners­ba­ne og hans Æt).

Pięć sy­gna­li­za­cji świetl­nych, czte­ry blo­ki miesz­kal­ne, dwa zde­chłe koty na po­bo­czu dro­gi w trak­cie mar­szu ze Ski­pa­nes do Ri­tu­vík 2 li­sto­pa­da 2007 roku.

Wy­spy Owcze to kraj o naj­wyż­szym wskaź­ni­ku dziet­no­ści w Eu­ro­pie. Na jed­ną mat­kę przy­pa­da tu śred­nio 2,44 dziec­ka². W ofer­cie fir­my Bli­ka z Tór­shavn zna­leźć moż­na sze­ścio­oso­bo­we wóz­ki-au­to­bu­sy.

Na Wy­spach Owczych nie ma: twa­ro­gu, tro­lej­bu­sów, re­ni­fe­rów, ba­se­nów geo­ter­mal­nych (jak na są­sied­niej Is­lan­dii), ho­ke­ja na lo­dzie, sank­tu­ariów, Dnia Dziec­ka, se­ma­fo­rów, ba­rów mlecz­nych, sa­dów man­da­ryn­ko­wych, bur­de­li, fa­bry­ki sa­mo­cho­dów, pe­lar­go­nii, la­tryn, sza­ma­nów, me­cze­tów, sy­na­gog, warsz­ta­tów pli­so­wa­nia spód­nic, tar­ta­ków, za­kła­dów kok­so­che­micz­nych, kla­pek Ku­bo­ta, pla­ne­ta­rium, re­wi­den­tów ko­le­jo­wych, pla­ży na­tu­ry­stów, bry­czek, dy­li­żan­sów, ujęć wody oli­go­ceń­skiej, psze­ni­cy, lo­ko­mo­tyw, skocz­ków nar­ciar­skich, bia­tlo­ni­stów, bobu, pła­zów (z wy­jąt­kiem żab na Nól­soy), Dnia Wal­ki na Po­dusz­ki, wie­wió­rek, ma­cie­rzan­ki, pio­łu­nu, wiel­kie­go zder­za­cza ha­dro­nów, fa­rer­skich gier kom­pu­te­ro­wych, pi­se­mek z go­li­zną (choć przez chwi­lę uka­zy­wał się fry­wol­ny mę­ski ma­ga­zyn „Д), zoo, ty­pów we fle­kach na po­ma­rań­czo­wą stro­nę, me­tra, ko­lei li­no­wej, wie­żow­ców, bo­cia­nów, ja­gód, ra­ftin­gu, oscyp­ków, ika­ru­sów, wierz­bo­wych pisz­cza­łek, kir­ku­tów, ske­le­to­ni­stów, cy­pry­sów, izb wy­trzeź­wień, ulot­ka­rzy, za­ko­nów, tram­wa­jów, wy­stę­pów drag qu­een, zbrod­nia­rzy wo­jen­nych (choć w 1923 roku za­grał tu w pił­kę Re­in­hard Hey­drich³), ma­ków, ka­te­dry an­tro­po­lo­gii, kro­kie­tów z ka­pu­stą i grzy­ba­mi, ko­mi­nia­rzy, wind typu pa­ter­no­ster, ta­bli­czek: „Uwa­ga, zły pies!” McDo­nal­da, Ikei, Piz­za Hut, mu­zeum na­parst­ków, squ­atów, mał­pich ga­jów, ligi pił­ki wod­nej, brzu­cho­mów­ców, fa­rer­skich Hells An­gels, pi­ja­ków pod skle­pa­mi, dre­zyn, loży ma­soń­skiej, jeży, skar­bu na koń­cu tę­czy, kra­jo­we­go re­je­stru dłu­gów, fa­sol­ki szpa­ra­go­wej i, we­dług mo­ich ob­ser­wa­cji, ru­cho­mych scho­dów, choć miesz­ka­ją­ca na Owcach od dwu­dzie­stu lat Agniesz­ka Jo­han­ne­sen twier­dzi, że są w któ­rymś urzę­dzie w Tór­shavn.

W śla­do­wych ilo­ściach wy­stę­pu­ją: an­ty­kwa­ria­ty, flash moby, zni­cze na gro­bach, ta­tu­ato­rzy, pety na uli­cy, ra­pe­rzy, ksyw­ki, ogni­ska, sla­my po­etyc­kie, le­ża­ki.

– Jana, jak wy so­bie ra­dzi­cie bez twa­ro­gu i Dnia Dziec­ka? – py­tam zna­jo­mą z Mi­ðvágur.

– A jak wy w Pol­sce bez pie­czo­nych ma­sko­nu­rów i Ova­ste­vny?Lądowanie

Kon­tu­ry Wysp Owczych na ma­pie przy­po­mi­na­ją tań­czą­cą pri­ma­ba­le­ri­nę, któ­ra w eks­ta­tycz­nym plą­sie od­chy­la gło­wę i za­tra­ca się w zło­wiesz­czej me­lo­dii ota­cza­ją­ce­go ją oce­anu. Do­stoj­na i sa­mot­na, upo­jo­na dzi­kim szu­mem, jest obiek­tem wes­tchnień tych nie­co szur­nię­tych absz­ty­fi­kan­tów, któ­rzy za krót­kie spoj­rze­nie go­to­wi byli przy­pły­nąć z da­le­kich kra­jów na chro­po­wa­tym ciel­sku Le­wia­ta­na.

Dry­fu­ją­cych u wy­brze­ży ad­o­ra­to­rów spo­wi­ja gru­by ka­ftan chmur. Sza­ro­zie­lon­ka­wa suk­nia tan­cer­ki mie­ni się ce­ki­na­mi osad i mia­ste­czek.

* * *

Już po raz trze­ci cher­la­we pi­sklę Atlan­tic Air­ways prze­bi­jać się bę­dzie przez gę­stą po­wło­kę mgły, któ­ra przy­pi­sa­na jest do ar­chi­pe­la­gu Wysp Owczych jak far­ba do kar­ty-zdrap­ki.

Na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu Avro RJ 100 jest oko­ło sześć­dzie­się­cior­ga pa­sa­że­rów. Głów­nie Fa­re­rów po­wra­ca­ją­cych z week­en­do­we­go raj­du po ko­pen­ha­skich bu­ti­kach przy Strøget. Schow­ki nad na­szy­mi gło­wa­mi pę­ka­ją od mar­ko­wych fa­ta­łasz­ków, kar­to­nów pa­pie­ro­sów i cze­ko­la­dek. Do tego co­raz gło­śniej dzwo­nią bu­tel­ki z Jac­kiem Da­niel­sem. Jak­by nie mo­gły w mil­cze­niu prze­cze­kać nę­ka­ją­cych nas co rusz tur­bu­len­cji.

Od ośmiu go­dzin po­win­ni­śmy być na lą­dzie. Tym­cza­sem pod­nieb­ny fur­gon za­cho­wu­je się jak za­baw­ka w rę­kach trzy­lat­ka – tyl­ko cze­kać, aż trza­śnie­my o zie­mię.

W pierw­szym rzę­dzie atrak­cyj­na dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ka wy­szep­tu­je mo­dli­twę. Kwa­drans póź­niej do­wiem się, że jest Ru­mun­ką i że opu­ści­ła kraj w po­szu­ki­wa­niu le­piej płat­nej pra­cy (bę­dzie opie­kun­ką w domu spo­koj­nej sta­ro­ści). Wcze­śniej, z dru­gie­go koń­ca sa­mo­lo­tu, do­bie­ga mnie głos po nie­miec­ku. To star­szy męż­czy­zna przy­wo­łu­je ste­war­de­sę. Ta tłu­ma­czy mu coś z ser­decz­nym, acz wy­stu­dio­wa­nym uśmie­chem, po czym po­da­je pla­sti­ko­wą szkla­necz­kę z wodą i śro­dek na uspo­ko­je­nie.

Na po­kła­dzie jest jesz­cze naj­pew­niej czwo­ro ob­co­kra­jow­ców: Fran­cuz o twa­rzy Mar­lo­na Bran­do, Bra­zy­lij­ka i my – dwaj en­tu­zja­ści Wysp Owczych, wła­ści­cie­le ste­la­ży wy­peł­nio­nych po czub chrup­kim pie­czy­wem i su­szo­ny­mi ka­ba­no­sa­mi.

Bran­do, Bra­zy­lij­ka, Ru­mun­ka i my – wszy­scy je­ste­śmy prze­ra­że­ni. Nie­pla­no­wa­ne mię­dzy­lą­do­wa­nie w Sta­van­ger, do­dat­ko­we go­dzi­ny w trzę­są­cej się pusz­ce sa­mo­lo­tu i dys­ko­te­ka w żo­łąd­kach nie po­pra­wia­ją nam hu­mo­rów.

Jak­by tego było mało, spo­glą­dam przez ra­mię mo­je­go fa­rer­skie­go są­sia­da. Na zdję­ciu w ga­ze­cie fran­cu­ski fut­bo­li­sta Thier­ry Hen­ry z miną zdra­dza­ją­cą nie­pew­ność. Py­tam Fa­re­ra o treść ar­ty­ku­łu, a on tłu­ma­czy, że to gło­śna spra­wa i że po­wi­nie­nem sły­szeć, bo fo­to­sy obie­gły całą Eu­ro­pę.

– Hen­ry przy­le­ciał do nas z re­pre­zen­ta­cją na mecz. Sa­mo­lot, któ­rym po­dró­żo­wa­li Fran­cu­zi, miał kil­ku­na­sto­go­dzin­ne opóź­nie­nie. Gę­sta mgła nad lot­ni­skiem i sil­ne po­dmu­chy wia­tru unie­moż­li­wia­ły lą­do­wa­nie – opo­wia­da Fa­rer. – Fran­cu­zi wró­ci­li do Ber­gen, gdzie spę­dzi­li noc. Na­stęp­ne­go dnia pod­czas pod­cho­dze­nia do lą­do­wa­nia sa­mo­lot rzu­cał się na boki jak pies u we­te­ry­na­rza. Pił­ka­rze zna­leź­li się na zie­mi do­pie­ro na trzy go­dzi­ny przed roz­po­czę­ciem me­czu. Hen­ry zszedł z po­kła­du roz­trzę­sio­ny. Miał po­wie­dzieć, że jego noga już nig­dy wię­cej nie po­sta­nie na Wy­spach Owczych! – wy­buch­nął śmie­chem mój roz­mów­ca.

Nam jed­nak nie było do śmie­chu. Sły­sze­li­śmy, że port na wy­spie Vágar, z wą­skim be­to­no­wym pa­sem, prze­strze­la­ją­cym chro­po­wa­tą do­li­nę, uwa­ża­ny jest za je­den z naj­nie­bez­piecz­niej­szych na świe­cie. Kon­tro­ler lo­tów, któ­re­go po­zna­li­śmy w dniu po­dró­ży, opo­wie­dział nam o ka­ta­stro­fie z 1996 roku. Sa­mo­lot duń­skich sił po­wietrz­nych Gul­fstre­am III źle usta­wił się pod­czas lą­do­wa­nia i roz­trza­skał o ska­ły, kil­ka­set me­trów od lot­ni­ska. Nikt z dzie­wię­cio­oso­bo­wej za­ło­gi nie prze­żył. Wśród ofiar był duń­ski mi­ni­ster obro­ny z mał­żon­ką.

– Trud­ne lą­do­wa­nia zda­rza­ją się tu raz na ty­dzień – do­da­je są­siad z fo­te­la obok.

Py­tam Fa­re­ra, czy nie boi się la­tać w tak trud­nych wa­run­kach. Co chwi­la prze­cież mio­ta nami wiatr, a wi­docz­ność jest gor­sza niż na pla­nie Bla­ir Witch Pro­ject.

– Je­ste­śmy mi­kro­sko­pij­nym spo­łe­czeń­stwem – od­po­wia­da. – Wła­ści­wie, le­piej lub go­rzej, każ­dy każ­de­go tu zna i każ­dy od każ­de­go jest za­leż­ny. Ja na przy­kład bu­du­ję domy z bali, któ­re spro­wa­dzam z Nor­we­gii. Bjørn – wska­zu­je pal­cem na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go na skos, trzy rzę­dy przed nami – ma far­mę. Ho­du­je kro­wy i za­opa­tru­je mle­czar­nię w mle­ko, któ­re póź­niej piją moje dzie­ci. Dla mnie waż­ne jest, by Bjør­no­wi do­brze się miesz­ka­ło w domu, któ­ry dla nie­go zbu­do­wa­łem. Jemu z ko­lei za­le­ży na tym, by moim dzie­ciom sma­ko­wa­ło mle­ko. Ro­zu­miesz? Ja dbam o nie­go, a on o mnie.

– A co do tego ma pi­lot? – py­tam.

– To, że znam jego mat­kę, ufam mu i wiem, że zro­bi wszyst­ko, by­śmy szczę­śli­wie wy­lą­do­wa­li – wy­ło­żył Fa­rer i zda­je się, że miał za­cząć mó­wić o mat­ce pi­lo­ta, ale wtem znów po­rząd­nie za­trzę­sło. W jed­nej chwi­li przy­po­mnia­łem so­bie od­pra­wę na lot­ni­sku w Ko­pen­ha­dze i dzi­wacz­ny ton w py­ta­niu bi­le­ter­ki:

– Are you re­ady to go to Fa­roe Is­lands?

To nie było ru­ty­no­we py­ta­nie, ra­czej za­klę­cie. Mia­ło mnie za­pro­wa­dzić do umie­jęt­nie skry­wa­ne­go świa­ta kon­struk­tyw­nych na­mięt­no­ści, sil­nych wię­zów mię­dzy­ludz­kich, nie­za­chwia­nej toż­sa­mo­ści, gdzie po­czu­cie wspól­no­ty jest sil­niej­sze niż w trak­cie naj­bar­dziej na­mięt­nej re­wo­lu­cji. Mia­łem tra­fić do świa­ta, któ­re­go nie pod­pa­tru­je oko BBC, a w któ­rym uko­je­nia naj­pew­niej za­zna­li­by Pla­ton, Mo­rus czy Wells.

Nad Wy­spa­mi Owczy­mi uno­si się aura ta­jem­ni­czo­ści – temu wra­że­niu nie po­tra­fi się oprzeć ten, kto spę­dził na ar­chi­pe­la­gu choć­by dwa dni pod­czas po­sto­ju pro­mu Smy­ril Line w dro­dze na Is­lan­dię. Cza­sem my­ślę, że Fa­re­rom przy­słu­żył się ja­kiś wy­jąt­ko­wy psot­niś, któ­ry roz­lał sos albo nie­bie­ski atra­ment na ma­pach Eu­ro­py – w miej­scu, gdzie pół­noc­ny Atlan­tyk wy­plu­wa osiem­na­ście mi­nia­tu­ro­wych kro­pek. Sze­tlan­dy, dłu­go, dłu­go nic i tak aż do Rey­kja­víku.

Wy­spy Owcze, wy­spy-wid­mo.

– Are you re­ady to go to Fa­roe Is­lands? – pyta ko­pen­ha­ska bi­le­ter­ka.

Czu­ję się jak bo­ha­ter Nie­koń­czą­cej się hi­sto­rii, jak Pio­truś Pan, jak wy­bra­niec, któ­ry opusz­cza cy­wi­li­za­cję, w któ­rej za­prze­sta­no ma­rzyć. Do­sta­ję do ręki bi­let i sta­ję przed bram­ką bez­pie­czeń­stwa – fur­tą Ta­jem­ni­cze­go Ogro­du, przed sta­rą skrzy­pią­cą sza­fą, za któ­rej drzwia­mi zo­ba­czę wy­śnio­ną kra­inę. „Roz­po­czę­ło się ko­rzy­sta­nie z państw jak z to­wa­rów, moż­na wy­brać to, któ­re daje naj­lep­szą ofer­tę men­tal­ną i eg­zy­sten­cjal­ną” – pi­sał na ła­mach „Ga­ze­ty Wy­bor­czej” Ma­riusz Szczy­gieł.

Ofer­ta Atlan­tic Air­ways była stwo­rzo­na dla nas. Chcie­li­śmy na­pi­sać re­por­taż. Chcie­li­śmy spraw­dzić, czy re­por­taż moż­na po­go­dzić z ba­śnią.

By­li­śmy go­to­wi.

Od dwóch lat gro­ma­dzi­li­śmy książ­ki, ar­ty­ku­ły pra­so­we, wszel­kie wzmian­ki o ży­ciu na ar­chi­pe­la­gu. Nie­wie­le tego: dwie prze­tłu­ma­czo­ne na pol­ski z duń­skie­go po­wie­ści i zbiór opo­wia­dań Wil­lia­ma He­ine­se­na, no­we­la He­ði­na Brú, ro­man­si­dło Jør­ge­na-Frant­za Ja­cob­se­na, któ­re uro­sło do ran­gi epo­pei na­ro­do­wej, dwa pol­sko­ję­zycz­ne prze­wod­ni­ki (obu nie moż­na ku­pić w księ­gar­niach), esej Hu­ber­ta Klim­ki-Do­brza­niec­kie­go w „Stu­dium”, re­por­ta­że Iwo­ny Tru­se­wicz i To­ma­sza Ka­ba­ta, tro­py u Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza w Szki­cach o li­te­ra­tu­rze skan­dy­naw­skiej, kil­ka aka­pi­tów w aka­de­mic­kich pu­bli­ka­cjach li­te­rac­kich i hi­sto­rycz­nych, kil­ka ksią­żek że­glar­skich z wąt­kiem Wysp, tłu­ma­cze­nie Po­dró­ży „Bren­da­na” Tima Se­ve­ri­na oraz roz­pra­wa na­uko­wa Oce­na za­so­bów ryb den­nych na ło­wi­skach pół­noc­no-wschod­nie­go Atlan­ty­ku.

Po­nad­to kil­ka­na­ście opra­co­wań w ję­zy­ku an­giel­skim i dzie­siąt­ki no­tek pra­so­wych do­ty­czą­cych po­szu­ki­wań ropy, po­lo­wań na grin­dwa­le i nie­po­wo­dzeń pił­kar­skiej re­pre­zen­ta­cji. Kil­ka­dzie­siąt na­grań w in­ter­ne­cie – wi­do­ków­ki, te­le­dy­ski z udzia­łem lo­kal­nych ar­ty­stów, re­kla­my, scen­ki ro­dzin­ne, he­ro­icz­ne zwy­cię­stwo nad au­striac­ki­mi pił­ka­rza­mi.

Ani sło­wa o wy­mar­łej osa­dzie Víkar na jed­nym z sze­ściu­set fa­rer­skich krań­ców świa­ta, o osad­ni­kach, któ­rzy tasz­czy­li pro­wiant, zjeż­dża­jąc na li­nie ze stro­mej góry. Ani sło­wa o sza­leń­cu, któ­ry na łód­ce bez ża­gla pły­nął przez Mo­rze Nor­we­skie, za to­wa­rzy­sza ma­jąc kota, o ko­bie­tach ką­pią­cych się nie­za­leż­nie od pory roku w oce­anie i o sze­le­ście pla­sti­ko­wych ochra­nia­czy na buty, bez któ­rych za­po­bie­gli­wi kie­row­cy nie zbli­ża­ją się do swo­ich aut. O jed­no­st­ce po­li­cji do spraw wy­pad­ków dro­go­wych z udzia­łem owiec i męż­czyź­nie z Ar­gir, któ­ry przez dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny pły­wał w ba­se­nie, a póź­niej zjadł furę cze­ko­la­do­wych cia­stek i tra­fił do Księ­gi Re­kor­dów Gu­ines­sa. Ani za­jąk­nię­cia.

Zbio­ry Bi­blio­te­ki Na­ro­do­wej są ewi­den­cjo­no­wa­ne i ła­two do nich do­trzeć dzię­ki pro­gra­mo­wi kom­pu­te­ro­we­mu. Wy­star­czy wy­stu­kać na kla­wia­tu­rze na­zwi­sko au­to­ra, ty­tuł utwo­ru albo sło­wo klu­czo­we, a na mo­ni­to­rze po­ja­wią się wszyst­kie po­zy­cje uwzględ­nia­ją­ce dane, któ­re się wpro­wa­dzi­ło. Po­ni­żej przed­sta­wiam wy­ni­ki mo­ich po­szu­ki­wań:

Wiel­ka Bry­ta­nia – 5 937 ty­tu­łów.

Mal­ta – 75 ty­tu­łów.

Liech­ten­ste­in – 28 ty­tu­łów.

Gren­lan­dia – 28 ty­tu­łów.

Sze­tlan­dy – 11 ty­tu­łów.

Cypr – 81 ty­tu­łów.

Born­holm – 40 ty­tu­łów.

An­do­ra – 10 ty­tu­łów.

Czar­no­gó­ra – 92 ty­tu­ły.

San Ma­ri­no – 18 ty­tu­łów.

Wy­spy Owcze – 3 ty­tu­ły.

* * *

Od dwóch go­dzin Avro RJ 100 kre­śli koła nad naj­skrom­niej opi­sa­nym skraw­kiem Eu­ro­py. Jesz­cze nie­za­dep­ta­nym przez tu­ry­stów i nie­zdo­by­tym przez mię­dzy­na­ro­do­wych han­dla­rzy szyb­kim je­dze­niem.

Fa­rer­ski pi­sarz Wil­liam He­ine­sen w Wy­spach Do­brej Na­dziei tak spor­tre­to­wał nie­okieł­za­ny cha­rak­ter swo­je­go lądu: „Kie­dyś Wy­spy Owcze były że­glu­ją­cy­mi wy­spa­mi. Dry­fo­wa­ły bez­wład­nie we mgle, za­nim nie zna­la­zły miej­sca prze­zna­cze­nia. Za­cu­mo­wa­ły do­pie­ro, gdy ol­brzy­mie że­la­stwo spusz­czo­no w głąb mo­rza”.

Przy­po­mnia­łem so­bie ten frag­ment za­raz po tym, jak za­czę­ło nami te­le­pać, za­raz po tym, jak ma­szy­na gwał­tow­nie ob­ni­ży­ła wy­so­kość, a na po­kła­dzie roz­legł się jęk – z kub­ków po­wy­le­wa­ła się kawa, a nie­do­je­dzo­ne ka­nap­ki z kur­cza­kiem roz­pać­ka­ły się na ko­la­nach. Uwa­ga! Ostrze­gaw­czy fi­giel na­tu­ry – przy­go­tuj się, bo nie skoń­czy się na jed­nym kuk­sań­cu. Na Vi­ðoy, gdzie kacz­ki cho­wa­ją się pod ga­zi­ka­mi, wi­cher ze­tnie cię z nóg. Na po­łu­dnio­wym cy­plu Su­ðu­roy za­ba­wisz się w skocz­ka nar­ciar­skie­go – sta­niesz pod wiatr i prze­chy­lisz cia­ło pod ką­tem czter­dzie­stu pię­ciu stop­ni do zie­mi. Nie prze­wró­cisz się, wiatr cię przy­trzy­ma. Nie­opo­dal Víkar cu­dem nie ode­rwiesz się od skal­nej ścia­ny, a w Ley­nar omal nie do­peł­nisz ży­wo­ta – sil­ny po­dmuch ze­pchnie cię, krnąbr­ny kie­row­co hu­laj­no­gi, na dru­gą stro­nę jezd­ni, wprost pod pę­dzą­cą ben­zy­niar­kę.

Czu­łem re­spekt przed su­ro­wo­ścią ar­chi­pe­la­gu, przed jego pod­nie­ca­ją­cą nie­prze­wi­dy­wal­no­ścią. Kła­nia­łem się kra­inie, gdzie w cią­gu kil­ku go­dzin mogą na­stą­pić w róż­nej ko­lej­no­ści czte­ry pory roku, gdzie ran­kin­gi po­pu­lar­no­ści stron in­ter­ne­to­wych wy­gry­wa wi­try­na sta­cji me­te­oro­lo­gicz­nej.

Osad­ni­cy nie ujarz­mi­li w peł­ni swo­je­go lądu. Są jed­nak cha­rak­ter­ni w ob­co­wa­niu z na­tu­rą. Mógł­by na­dejść cy­klon, deszcz mógł­by zro­bić z kra­ju ba­sen, a Fa­rer i tak za­cho­wa spo­kój, jak każ­dy nor­dyk, jak Nói Al­bi­nói, kie­dy przyj­dzie la­wi­na. Im­po­no­wa­ła mi ta nie­złom­ność.

* * *

„Uwa­ga, pod­cho­dzi­my do lą­do­wa­nia” – trzesz­czy głos z kok­pi­tu.

– Na­resz­cie, może te­raz się uda – prze­ży­wa Bra­zy­lij­ka zaj­mu­ją­ca miej­sce na pra­wo ode mnie. Z dal­szej roz­mo­wy do­wia­du­ję się, że ma na imię Su­san­na i że w Rio była na­uczy­ciel­ką hisz­pań­skie­go na tam­tej­szym uni­wer­sy­te­cie. Była też świad­kiem mor­der­stwa. Po­dob­no po­szło o skra­dzio­ne nar­ko­ty­ki. Gang­ster po­noć tak re­to­rycz­nie we­pchnął lufę pi­sto­le­tu w gar­dło na­sto­lat­ka, że wy­bił mu zęby. Za­nim po­cią­gnął za spust, chło­piec po­pu­ścił ze stra­chu, a gang­ster po­wie­dział:

„Niech twój brat pil­nu­je le­piej”.

– A po­tem pod­szedł do mnie, wy­ce­lo­wał i po­wie­dział, że po­win­nam się od­prę­żyć i że jak coś po­wiem po­li­cji, to mnie znaj­dzie i też za­bi­je – mówi Su­san­na. – Ten gang­ster po­dob­no już nie żyje, ale ja nie mo­głam się otrzą­snąć. Brat miesz­ka na Wy­spach Owczych już kil­ka lat. Jest pił­ka­rzem. Do­ra­dził, że­bym przy­je­cha­ła. Mówi, że ten kraj to sa­na­to­rium… Zna­la­złam pra­cę w prze­twór­ni ryb. Nig­dy nie wró­cę do Rio.

*

Chmu­ry roz­stą­pi­ły się. Pi­lot wy­ko­rzy­stał do­god­ny mo­ment i spro­wa­dził ma­szy­nę na zie­mię. „Wi­ta­my na Wy­spach Owczych. Za­ło­ga Atlan­tic Air­ways dzię­ku­je za lot. Jest kwa­drans po pół­no­cy. Tem­pe­ra­tu­ra po­wie­trza: 1°C, desz­czo­wo”.

Na po­kła­dzie Pan­ny, 7 apri­la Roku Pań­skie­go 1669.

Nie­zmie­rzo­ne mo­rze peł­ne jest oso­bli­wych wi­dzia­deł, któ­re wpra­wia­ją w kon­fu­zję oczy i umysł. Za­pra­wio­ny że­glarz wie, kie­dy te wi­dzia­dła są praw­dą, a kie­dy ułu­dą, ale nie wie tego nie­do­świad­czo­ny po­dróż­nik, dla któ­re­go wszyst­kie te rze­czy ota­cza glo­ria cie­ka­wej no­wo­ści. Wi­dzi on pew­ne­go ran­ka gó­rzy­ste wy­brze­że, któ­re sza­rą masą wzno­si się stro­mo, ku nie­bu. Ale patrz, oto cięż­kie góry po­czy­na­ją się chwiać, jak pod­czas po­tęż­ne­go trzę­sie­nia zie­mi, wy­bu­cha­ją po­ża­rem, kru­sze­ją, jak ża­rzą­cy się po­piół i wy­sy­ła­ją czer­wo­ne iskry i pło­ną­ce ję­zo­ry. Roz­pa­da­ją się i roz­wie­wa­ją jak puch mle­cza, kie­dy igra wiatr, i po­zo­sta­je tyl­ko słoń­ce nad pust­ko­wiem mo­rza⁴.Pierwsza noc

San­da­vágur spa­ło ka­mien­nym snem, któ­re­go nie za­kłó­ca­ła na­wet po­tęż­na paź­dzier­ni­ko­wa wi­chu­ra. An­drzej po­wie­dział, żeby nie przej­mo­wać się szcze­gó­ła­mi.

– Spo­wsze­dnie­je wam, bę­dzie­cie się mar­twić do­pie­ro, kie­dy za­czną la­tać ko­sze na śmie­ci.

Szli­śmy prze­raź­li­wie pu­sty­mi ulicz­ka­mi i wsłu­chi­wa­li­śmy się w me­lo­dię fa­rer­skiej nocy. Jęk po­je­dyn­czych drzew, roz­bu­ja­nych la­tar­ni i po­lu­zo­wa­nych ta­bli­czek z na­zwa­mi ulic współ­grał z dud­nią­cym w tle oce­anem, jak­by do­bry ol­brzym nu­cił ba­ry­to­nem ko­ły­san­kę, a od­po­czy­wa­ją­ca przy jego boku dzie­ciar­nia zgrzy­ta­ła przez sen zę­ba­mi.

Jako pierw­sze o na­szym przy­jeź­dzie do­wie­dzia­ły się mar­mu­ro­we go­łę­bie na cmen­ta­rzu. Nad spi­cza­stą wie­żą ko­ścio­ła dwie mewy ło­po­ta­ły skrzy­dła­mi, nie prze­su­wa­jąc się choć­by o metr.

Po­szli­śmy każ­dy w swo­ją stro­nę, żeby nie po­psuć wszyst­kie­go ja­kimś głu­pim sło­wem. Pa­mię­tam, że nie my­śla­łem o ni­czym, nic nie wy­da­wa­ło się w tam­tym mo­men­cie ade­kwat­ne, cza­sa­mi tyl­ko przy­sta­wa­łem, krę­ci­łem z nie­do­wie­rza­niem gło­wą i uśmie­cha­jąc się, jak­bym po­stra­dał zmy­sły, ru­sza­łem da­lej.Jak zdezorientować Włocha

– Chcie­li­by­śmy od­wdzię­czyć się panu bi­le­tem na mecz – za­su­ge­ro­wał wło­ski pił­karz Gen­na­ro Gat­tu­so fa­rer­skie­mu po­li­cjan­to­wi na lot­ni­sku Vágar.

Cho­dzi­ło o prze­ter­mi­no­wa­ny pasz­port i brak waż­nej pie­cząt­ki na do­ku­men­cie prze­wo­zu skrzyń ze sprzę­tem spor­to­wym. Po kon­sul­ta­cji ze służ­bą cel­ną po­ste­run­ko­wy Mik­kjal Tho­mas­sen uznał, że sy­tu­acja jest wy­jąt­ko­wa i na uchy­bie­nia moż­na, a na­wet trze­ba przy­mknąć oko. Wło­si (nie­ca­ły rok wcze­śniej zdo­by­li Pu­char Świa­ta) przy­le­cie­li na Owce ro­ze­grać za­wo­dy w ra­mach eli­mi­na­cji do mi­strzostw Eu­ro­py. Przed bu­dyn­kiem lot­ni­ska od go­dzi­ny cze­kał na nich au­to­kar i dwa ra­dio­wo­zy – eskor­ta do Tór­shavn.

– Dzię­ku­ję, ale mam jak wejść na sta­dion – od­parł po­li­cjant, ści­ska­jąc dłoń Gat­tu­so.

– Zro­bił nam pan wiel­ką przy­słu­gę. Umów­my się wo­bec tego, że dam panu moją ko­szul­kę, pro­szę tyl­ko zna­leźć mnie po me­czu.

– To nie bę­dzie trud­ne, bo tak­że w nim za­gram.

Jesz­cze tego sa­me­go dnia Wło­si po­ja­wi­li się w sie­dzi­bie fir­my Bil­røkt, zaj­mu­ją­cej się sprze­da­żą i wy­po­ży­cza­niem luk­su­so­wych aut.

– Nie­wie­le da się zo­ba­czyć w kil­ka go­dzin, ale pro­po­nu­ję wi­zy­tę w Eiði. Na koń­cu osa­dy jest ka­me­ral­ny sta­dion, przy­le­ga­ją­cy z jed­nej stro­ny do oce­anu, z dru­giej do je­zio­ra. Na­sza fe­de­ra­cja za­ka­za­ła tam grać, bo wiecz­nie wie­je i pry­ska­ją fale – opo­wia­dał swo­im klien­tom wła­ści­ciel Bil­røk­tu Jákup á Borg.

Chciał po­że­gnać wy­cho­dzą­cych z sa­lo­nu pił­ka­rzy pu­en­tą w sty­lu Mik­kja­la Tho­mas­se­na, ale do­szedł do wnio­sku, że po­cze­ka z nie­spo­dzian­ką do chwi­li, gdy spo­tka­ją się przy szat­niach.

2 czerw­ca 2007 roku Wy­spy Owcze prze­gra­ły z Wło­cha­mi 1:2. Trzy­dzie­sto­jed­no­let­ni po­ste­run­ko­wy prze­by­wał na bo­isku przez dzie­więć­dzie­siąt mi­nut, dwu­dzie­sto­sied­mio­let­ni szef fir­my mo­to­ry­za­cyj­nej – kwa­drans kró­cej. Do bram­ki mi­strzów świa­ta wbił pił­kę gło­wą przy­stoj­ny cie­śla z Klak­svík Ró­gvi Ja­cob­sen.Lindo, pokonaj Duńczyków!

Hi­sto­ria dą­żeń nie­pod­le­gło­ścio­wych i eman­cy­pa­cyj­nych na Wy­spach Owczych to w za­sa­dzie hi­sto­ria wie­lo­po­ko­le­nio­wej i bo­daj naj­słyn­niej­szej na ar­chi­pe­la­gu ro­dzi­ny Pa­turs­so­nów z Kir­kju­bøur. Kto ze­chce do­pa­trzyć się w po­wyż­szym stwier­dze­niu nad­uży­cia, wi­nien wie­dzieć, że w mi­kro­sko­pij­nym spo­łe­czeń­stwie Fa­re­rów każ­dy jest – mniej lub bar­dziej – zwią­za­ny z Pa­turs­so­na­mi lub z Kir­kju­bøur.

1804. Pro­me­te­usz

– Nól­soy­ar Páll był Ko­lum­bem, albo ra­czej Pro­me­te­uszem, kie­dy Wy­spy Owcze były jesz­cze ciem­no­gro­dem bez ognia – po­wie­dział z em­fa­zą Ravn, ku­stosz mu­zeum w Klak­svík.

Z po­cząt­kiem dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia Fa­re­ro­wie wciąż żyli od­izo­lo­wa­ni od resz­ty świa­ta jak sie­ro­ty na stan­cji u gu­wer­nant­ki. Gu­wer­nant­ką była Da­nia. Ogo­ło­co­na z bo­gactw i te­ry­to­riów pod­czas wo­jen na­po­le­oń­skich mo­nar­chia pró­bo­wa­ła za wszel­ką cenę wy­dźwi­gnąć się z kry­zy­su i umoc­nić wła­dzę w Ko­pen­ha­dze⁵. Wy­spy Owcze trak­to­wa­ła po ma­co­sze­mu, nie ba­cząc na fa­rer­skie bo­lącz­ki (pod­upa­da­ją­cą go­spo­dar­kę, roz­bój­nic­two i de­fi­cyt pro­duk­tów spo­żyw­czych), na­kła­da­jąc za to co rusz nowe ob­wa­ro­wa­nia, z któ­rych naj­do­tkliw­szym był mo­no­pol han­dlo­wy.

„Wy­spy Owcze nie są zna­czą­cym ryn­kiem. Fa­re­ro­wie nie spro­sta­li­by re­gu­łom wol­ne­go han­dlu. Za han­del nadal bę­dzie od­po­wia­da­ło Duń­skie Przed­się­bior­stwo Mo­no­pol” – oznaj­mił gu­ber­na­tor Tór­shavn Emi­lius Ma­rius Geo­r­gius von Løb­ner, spo­glą­da­jąc na grup­kę zdez­o­rien­to­wa­nych far­me­rów przed bu­dyn­kiem fak­to­rii han­dlo­wej w por­to­wej dziel­ni­cy mia­sta.

„Czy to aby do­brze, żeby Mo­no­pol nadal re­pre­zen­to­wał nas w han­dlu?” – za­sta­na­wia­li się pro­du­cen­ci weł­ny, któ­rej sprze­daż sta­wa­ła się co­raz mniej opła­cal­na. Jesz­cze nie znaj­do­wa­li od­po­wie­dzi.

Løb­ner – jak za­uwa­ża ba­dacz fa­rer­skiej hi­sto­rii Jo­na­than Wy­lie⁶ – był usłuż­ny wo­bec duń­skie­go kró­la i miał in­te­res w po­pie­ra­niu Ko­pen­ha­gi. Fak­to­ria pod­le­ga­ła Ko­ro­nie. Jej przed­sta­wi­cie­lem na Wy­spach Owczych był Løb­ner. To on kon­tro­lo­wał han­del, po­mna­ża­jąc przy oka­zji swój ma­ją­tek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: